Witaj,
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1631-mary-anne-wood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1656-mary-wood#21408
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2188-poczta-marysi#28760
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f237-riverbend-st-9-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2366-rachunek-bankowy-mary-wood#33535
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1631-mary-anne-wood
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1656-mary-wood#21408
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t2188-poczta-marysi#28760
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f237-riverbend-st-9-10
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2366-rachunek-bankowy-mary-wood#33535

Mary Anne Wood

fc. Rebecca Leigh Longendyke





 
nazwisko matki Wood
data urodzenia 22 maja 1964
miejsce zamieszkania Saint Fall
zawód barmanka, zielarka
status majątkowy ubogi
stan cywilny panna
wzrost 165
waga 47
kolor oczu niebieskie
kolor włosów blond
odmienność rozszczepieniec
umiejętność brak
stan zdrowia zdrowa
znaki szczególne brytyjski akcent, znamię w kształcie gwiazdy na wnętrzu lewego uda, liczne piegi na twarzy


magia natury: 5 (II)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 12 (II)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 5 (II)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 3 (I)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 6
Pływanie:I (1)
Rzeźba:I (1)
Szybkość:I (1)
Udźwig:I (1)
Wspinaczka:I (1)
Żeglarstwo:I (1)
charyzma: 2
Kłamstwo: I (1)
Perswazja: I (1)
wiedza: 8
botanika: II (6)
Ekonomia: I (1)
magicyna: I (1)

talenty: 10 (+2)
Gotowanie: I (1)
kadzielnictwo: II (6)
Prawo jazdy: I (1)
Śpiew: I (1)
Zręczne dłonie: I (1)
reszta: 1



rozpoznawalność I (anonim)
elementary schoolPlymouth Elementary School
high school Marine Academy Plymouth
edukacja wyższa brak
moje największe marzenie tospełnić amerykański sen, podróżować
najbardziej boję się braku powrotu do swojego ciała
w wolnym czasie lubiępielęgnować rośliny, szwendać się po porcie
mój znak zodiaku to bliźnięta


Wywodzę się z malowniczej miejscowości na południu Anglii. Malowniczej, jeśli tak można nazwać dzielnicę portową, gdzie zawsze unosi się zapach ryb, a widok wątpliwej kultury marynarzy jest na porządku dziennym. To wśród nich przyszło mi się wychowywać, pod mało czujnym okiem matki. Pracująca na dwóch etatach Samantha Wood postanowiła opuścić dom rodzinny, gdy okazało się, że rodzice naciskają na pozbycie się problemu. Tym problemem miałam być ja, siłą wydzierająca młodość matce, jej radość i perspektywy na godne życie. Nigdy jednak nie dała mi odczuć, że żałuje podjętej decyzji. Pomimo samotnego rodzicielstwa, ciężkiej pracy i trudów opartych o wiązanie jednego końca z drugim, zawsze dbała o to, bym czuła się kochana. Ojca nigdy nie poznałam, ale ponoć był szarmanckim kawalerem o zawadiackim spojrzeniu, w którym Sam zakochała się bez reszty. Niestety, jak to z marynarzami bywa, prędko opuścił jej ramiona, zostawiając z niespodzianką.
Dorastałam wśród biedoty, biegając w podartych ubraniach, bawiąc się wśród skrzyń z ładunkami statków, wspinając się po linach i ucząc skomplikowanej sztuki plecenia węzłów. Szybko zdobywałam sympatię zarówno rówieśników, co starszych marynarzy, którzy z rubasznym śmiechem przyjmowali moje marzenia o dalekich podróżach. Te nie były mi dane, ale nigdy nie przestałam o nich śnić.

Szkółka kościelna była naturalnym krokiem zaraz po tym, jak objawiły się moje magiczne moce. Do dziś pamiętam, jak bawiąc się nad brzegiem morza po raz pierwszy wezbrała się we mnie magia, pozwalając na manipulację wodą. Już wtedy wiedziałam, że polubimy się z naturą, jednak nauka w szkole przychodziła z trudnością. Niechętnie podchodziłam do czytania lektur i rozwiązywania prac domowych. Wyjątkiem była magia natury, której zew od zawsze czułam. Połykałam wszystkie książki i atlasy roślin, z wypiekami na twarzy zapuszczając się później na obrzeża miasta, byleby znaleźć te okazy w ich naturalnym środowisku, bo w porcie próżno było ich szukać. Chcąc mieć je jak najbliżej siebie, zaczęłam kolekcjonować rośliny. Połowę naszego ciasnego mieszkania zastawiłam doniczkami, pielęgnując z uwagą każdy okaz. Sam się temu nie sprzeciwiała, była zadowolona, że znalazłam sobie zajęcie odciągające mnie od portowego towarzystwa. Wolałam skupiać się na praktyce, a tej w szkole nie było za wiele, do czasu aż otrzymałam własny pentakl.
Mój chrzest odbył się w kameralnych okolicznościach i rodzinnym gronie. Pamiętam zdziwienie matki na widok dziadków, którzy zjawili się tego dnia bez zaproszenia. Zza drzwi słyszałam dochodzącą rozmowę starszych, gdy ci prosili Sam o powrót do domu, o porzucenie portowego życia, jednak ta nie chciała nic zmieniać. Była dumną czarownicą, nie proszącą nikogo o jałmużnę, czego uczyć chciała także mnie, ale co jest złego w przyznaniu się do błędu czy niewiedzy? Tego nigdy nie potrafiłam zrozumieć, zwłaszcza kiedy pomieszkiwać zaczął u nas Kevin, ale o nim później.

Nigdy szczególnie nie panowałam nad eksterioryzacją. Po raz pierwszy złapała mnie, gdy miałam osiem lat. Z początku myślałam, że to tylko sen, bardzo realistyczny i zastanawiający. Obserwowałam swoją mamę, jak przygotowuje mi drugie śniadanie do szkoły, chętnie zaglądałam jej przez ramię, by następnego dnia zorientować się, że mój sen okazał się być proroczy. Przy którymś razie przyznałam się Sam do swoich spacerów po okolicy, co ta przyjęła z przestrachem. Opowiedziała, że to trudna przypadłość, a ja przejęłam się i przeraziłam, że pewnego dnia się nigdy nie obudzę. Dysocjacja przychodziła z zaskoczenia, wybijając mnie w najmniej odpowiednich momentach. Kilka razy zdarzyło mi się odpłynąć na lekcjach, wzywano wtedy pielęgniarki i szukano przyczyny. Wzywano matkę do szkoły, ale ta sprzeciwiała się wysyłaniu mnie do uzdrowicieli. Wiedziała, co się ze mną dzieje, wiedziała, że nie da się tego wyleczyć. Leczyć próbowałam się sama, sięgałam do ksiąg anatomicznych, ćwiczyłam zaklęcia, które miałyby mi pomóc. Marne to były próby, bo choć w istocie nauczyłam się podstawowego zasklepiania ran, to na moją przypadłość rzeczywiście nie było żadnego sposobu. No, prawie żadnego, ale do swojego remedium matce przyznać się nie chciałam.
Wielokrotnie widywałam w porcie tych, którzy korzystali z różnego rodzaju używek, nie ograniczając się do taniej whisky i papierosów. Podeszłam do nich nieśmiało, po raz pierwszy spróbowałam Cogitavi mundi i… zadziałało! Wreszcie mogłam się uspokoić i skupić, opanować niekontrolowane wybuchy magii, przespać całą noc bez budzenia się zalaną potem. A później sięgnęłam do innych narkotyków, kolejnych i kolejnych. Były dni, kiedy trzęsłam się z pragnienia, gdy ciało domagało się następnej dawki, a w kieszeniach ani grosza. Jak to mówią - potrzeba matką wynalazków. Zaczęłam wykorzystywać swoje umiejętności w zielarstwie, zainteresowałam się kadzidłami. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, nową pasją, której mogłam się oddać, łącząc wszystko to, co mnie w życiu pasjonowało. Moje wytwory zyskały popularność w porcie. Zaczęłam sprzedawać je pokątnie, tak, aby matka się nie dowiedziała, ale przed nią nic się nie ukryje. Czekała aż się przyznam, ale ten dzień nigdy nie nastąpił. Nawet nie była zła, kiedy przyłapała mnie na splataniu kadzideł. Kazała mi tylko dorzucić kilka funtów do słoika z oszczędnościami.
Na swoją szkołę średnią wybrałam Marine Academy Plymouth. Była blisko, no i leżąca w kręgu moich zainteresowań. Zacznie lepiej czułam się na zajęciach praktycznych z wychowania fizycznego, niż matematyce czy literaturze. Świetne oceny wyciągałam z pływania i żeglarstwa. Znakomitą biegłość osiągnęłam w wiązaniu węzłów, nawigacji i obsługi żaglowców. Często byłam obsadzana w roli bosmana (kapitanem był zawsze jakiś chłopak...), ćwiczyłam komunikację i korzystanie z radia, podobały mi się manewry oraz kotwiczenie, dobrze bawiłam się przy podstawowych naprawach maszyn. W szkole otaczałam się wąskim gronem znajomych, raczej stałam na uboczu, niż brylowałam w towarzystwie, ale bardzo dobrze czułam się w tej roli. W szkółce kościelnej przykładałam się oczywiście do zielarstwa, wyciągając z tego najlepsze oceny. Pielęgnacja roślin przychodziła mi z naturalną łatwością, nie chciałam ich w żadnym wypadku porzucać. Siłą rzeczy ćwiczyłam także magię powstania, jakże niezbędną do tworzenia kadzideł. Dbałam o swoje umiejętności, zbierając w szkółce najwyższe noty, czasem nawet udzielając z tej dziedziny korepetycji dla słabszych uczniów. Prędko osiągnęłam tu biegłość i chętnie korzystałam z niej nie tylko przy zielarstwie, ale także odprawianiu prostych rytuałów.

Tu wracamy do Kevina. Nowy partner matki był czarownikiem o szorstkim usposobieniu. Wiecznie na coś narzekał, nic mu się nie podobało, ale miał pieniądze. To do niego należała karczma, w której pracowałyśmy obie, dorabiając sobie do czynszu. Nie mam pojęcia, co ona w nim widziała, dlaczego się na to wszystko godziła. Przy Kevinie znacznie częściej zdarzało mi się dysocjować, pewnie tak reagowałam na jego głos. Nie miał wobec matki litości, znęcał się nad nią za każdym razem, gdy się u nas pojawiał, a ja nigdy nie miałam siły, aby się mu sprzeciwić. Gdy opuszczałam ciało, stałam obok nich i krzyczałam. Płakałam z bezsilności, bo nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, a ja nie potrafiłam na powrót stać się sobą. Błąkałam się wtedy po okolicy, niewidzialna i przestraszona, aż wreszcie przestawałam szlochać. Wracałam wtedy do domu i miałam wrażenie, że mdleję z wycieńczenia. Następnego dnia budziłam się we własnym łóżku. Próbowałam rozmawiać o tym z matką, dowiedzieć się, dlaczego sobie na to pozwala, ale ta nigdy się do niczego nie przyznała, nigdy nie narzekała, chowając tylko siniaki pod materiałem ubrania.

Po ukończeniu szkoły nie planowałam dalszej edukacji, nie tylko dlatego, że zwyczajnie nie było nas na nią stać, ale też przez moją niechęć do opuszczania portu. Wielu powtarzało, że taka drobna dziewczyna nie poradzi sobie z bandą pijaków, ale dziwnym trafem każdy słuchał mojego podniesionego głosu. Wyciągałam trafne argumenty, radziłam sobie ze starymi marynarzami, nierzadko sięgając do podprogowej manipulacji. W karczmie dobrze mi szło, noszenie ciężkich skrzyń alkoholami, polewanie przy barze i podliczanie pieniędzy. Złapałam pewną smykałkę do prowadzenia biznesu, nie dając sobie w kaszę dmuchać. Poznałam podstawy ekonomii i pomagałam w rachunkowości, osiągając w tym temacie względną biegłość. Rekinem biznesu raczej nigdy nie zostanę, ale bardzo cieszę się, że udało mi się liznąć ten temat. Zdobytą wiedzę wykorzystywałam w swoim małym przedsiębiorstwie. Nie tylko dorzucałam kilka centów do domowego budżetu dzięki pracy za ladą i przy sprzedaży kadzideł, zdarzało mi się także okradać swoich klientów. Nie, nie jestem z tego dumna, że pewnego razu skusiłam się na parę monet, tu jakiś pierścionek z kamieniem, tam pozłacany zegarek. Raz mnie tylko przyłapano i przetrzepano skórę, ale nie zniechęciło mnie to do zdobywania kolejnych drobiazgów.
Nie samą pracą jednak człowiek żyje. Wśród tych wszystkich trudów udawało mi się czasem wyrwać chwilę na słuchanie muzyki, wygrywanej na żywo przez lokalnego artystę. Tommy był pianistą samoukiem o głosie tak wspaniałym, że momentalnie się w nim zakochałam. W głosie, nie w Tommym, bo ten był już grubo po pięćdziesiątce i miał zmarszczki na całej twarzy. Mówił, że to od morskiego wiatru, a ja wiedziałam, że to przez zwykły trud życia. Tommy dawał mi lekcje śpiewu i choć nie były to profesjonalne zajęcia, wkrótce występowałam razem z nim. Zawsze oddawał mi kilka dodatkowych centów z pieniędzy, jakie goście karczmy wprzucali do jego kapelusza. To wtedy zdecydowałam się zapisać do kościelnego chóru. Moja kariera nie była świetlana, prędko dano mi do zrozumienia, że nie jest to miejsce dla śmierdzącej ryby biedoty.
I kiedy wszystko wskazywało na to, że będę sobie dalej snuć portowe życie, gdzie słodycz przeplata się ze smutkami, tych drugich pojawiło się znacznie więcej.

Sam coraz gorzej dogadywała się z Kevinem. Że strzępków ich rozmów wyłapywałam, że karczma ma problemy finansowe, że podatki, że konkurencja. Częściej pojawiał się w naszym progu w stanie wskazującym, okrutnie śmierdząc gorzałą. Matkę bił do krwi, a ja nie miałam odwagi, by stanąć w jej obronie. Częściej zdarzała mi się niekontrolowana dysocjacja, więcej więc brałam narkotyków. Wpadałam na skraj wytrzymania, budząc się znów zalaną potem, w pracy byłam wpół przytomna i robiłam coraz głupsze błędy. Pewnego dnia doszło do tragedii. Matka była w pracy, ja pochylona nad książkami, doszkalałam się z zielarstwa. To wtedy do domu wpadł Kevin, pijany w sztok, skłonny do awantur. Wpadł do mojego pokoju i rzucił się z łapami. Miał znacznie więcej siły, z łatwością zdarł ze mnie sukienkę, tą najładniejszą, w czerwone kwiaty. Warczał na mnie i rzucił na materac, zdejmując swoje spodnie. Gwałtownie wyrwało mnie z rzeczywistości, dusza uleciała z ciała, to najsilniejsza dysocjacja, jaka dotąd mi się zdarzyła. Stojąc na uboczu, obserwowałam co się dzieje, jak Kevin obłapia moje nieprzytomne ciało. Zapłakana prędko pobiegłam do karczmy, odnalazłam matkę. Zdesperowana krzyczałam do niej i szarpałam za ramię, aż wreszcie poczuła, że dzieje się coś złego. Kevin został wyrzucony z naszego domu, już więcej nas nie nękał. Tylko sukienkę musiałam wyrzucić, tą w kwiaty, całą poplamioną krwią.
Jak się można domyślić, przestałyśmy pracować w karczmie. Znów trudno było nam wiązać koniec z końcem, aż wreszcie matka chwyciła mnie za ramiona, objęła ciasno i wręczyła bilet do Stanów. “Leć, spełniaj swoje marzenia”, mówiła, a ja nie chciałam słuchać. Od lat odkładała oszczędności, by pozwolić mi znaleźć się w lepszym miejscu; chciała, abym osiągnęła coś więcej.
Dotarłam do Maine, znalazłam się w Saint Fall. Wynajęłam niewielkie mieszkanie w porcie, bo to jedyne, co pozwala mi poczuć się, jak w domu. Prędko złapałam się fuchy, na jakiej znam się najlepiej. Czasem sięgam do kieszeni walizki, w której znajduje się list od matki, jaki wręczyła mi, polecając, bym odnalazła ojca. Tego samego, który zostawił nas przed laty i nie miał pojęcia o moim istnieniu. Zgodziłam się, bo co może pójść nie tak?
Mary Wood
Wiek : 21
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka w pubie Nine Fine zielarka
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Judith Carter
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek



Aktualizacje


25.01.24 Zakupy początkowe (+ 50PD)
03.02.24 Aktualizacja postaci (+2 PSo)
11.02.24 Urodziny forum
07.03.24 Surowce: marzec - kwiecień
22.07.24 Zakupy
05.08.24  Osiągnięcie: Pierwszy krok, Co do słowa (+160 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej