SKLEP Z DEWOCJONALIAMI Niedaleko kościoła stoi nieduży budynek, w którego witrynie na czerwonym aksamitnym obiciu, otoczona magicznymi czarnymi świecami, spogląda na świat okazała figura Lucyfera, wykonana z czarnego, gładkiego kamienia. Od progu urządzonego ze smakiem pomieszczenia wita klientów ciepły zapach wosku oraz kadzideł. Na regałach z hebanowego drewna można znaleźć wszystko, czego potrzebuje każdy szanowany członek Kościoła Piekieł: świece, symbolikę religijną, figurki, książki. Sklep ten jest szczególnie popularny wśród rodzin, przygotowujących pociechy do chrztu, gdyż można tu nabyć specjalne ceremonialne szaty. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
7 kwietnia 1985 Sen - projekcja wyobraźni zamknięta na rozmytych krawędziach świadomości. Tym razem wystarczyło zamknąć oczy, by - z kilkusekundowym opóźnieniem - pojawił się pod powiekami. Nie było w nim miejsce na mit prometejski, który, od dwudziestego szóstego dnia lutego stanowił nieodłączny element jego koszmarów. Słyszał skrzypienie klepek podłogowych uginających się pod ciężarem jego ciała, gdy - w ciemności przełamanej snopem bladego światła, którego źródła nie mógł zlokalizować. Czuł, poza duchotą, unoszący się w powietrzu fetor wilgoci i stęchlizny, wdzierający się do dróg oddechowy za każdym haustem powietrza. Widział spływający spod sufitu oblepiony pajęczyną żyrandol, a na ścianie gradient kolorów - pożółkną od tytoniu kremową tapetę zroszoną kroplami ciemnej, zaschłej krwi, jaka - najprawdopodobniej - była świadectwem tragedii, jaka dotknęła te miejsce. Miejsce z jego ust, miejsce, gdzie ukryte były jego wspomnienia. Kilka kroków dalej natrafił na ślepy zaułek zwieńczony zwierciadłem oprawionym w srebrną ramę z kunsztownymi zdobieniami. Dwa kroki później stanął przed swoim lustrzanym odbiciem. Dwa oddechy później uświadomił sobie, że twarz, która na niego spogląda, nie była jego własną. Należała do mężczyzny, być może starszego od niego o ponad dekadę. Usta miał wykrzywione w grymasie obojętności, w niebiskich oczach dogasała iskra złości. Nad jego ramieniem majaczyła inna sylwetka - obsydianowa, szkaradna podobizna Lucyfera lewitowała kilka centymetrów ad ziemią, wskazywała narysowany pentagram na ścianie, który rozmyła się w gwałtownych spazmach zaciskających się pięścią strachu na cecilowym gardle. Gwałtownej pobudce towarzyszył bezdech, drgawki szarpiące mięśniami i dźwięk dzwonów kościelnych wślizgujących się do sypialni przez uchylone okno. By stanąć na nogi, wystarczył zimny prysznic, mocno kawa i trzy papierosy. Zbliżając usta do krawędzi kubka, przewertował szkicownik, gdzie na ich stronnicach naszkicowana została mapa wspomnień. Miejsca, w których bywał. Obsydianowy wizerunek Lucyfera nie dawał mu spokoju podobnie, jak natarczywa i równie hipnotyzująca para niebieskich oczu. Spojrzał przez ramię, na okno, jakby w obawie, że zerkają na niego spod koronkowej firanki. Mieszkanie opuścił po pięciu papierosów, chociaż zapach jaśminy kuł go w nozdrza jeszcze na klatce schodowej. Mijając drzwi mieszkania numer sześć przypomniał sobie o obiecanych Barty'emu plastrach bekonu. Później, zajmie się tym później, najpierw musiał skonfrontować swoje podejrzenia z rzeczywistością. Za drzwiami kamienicy przywitał go chłód poranka. Zapiął kurtkę pod samą szyję i wsunął ręce do kieszeni. Z papierosem między zębami, nadał swojej wędrówce szybszego tempa. - Spokojnie, młodzieńcze, zdążysz. Msza zacznie się za kwadrans - usłyszał i spojrzał przez ramię, lokalizując właścicielką tych słów, starszą panią. Zdławił śmiech w krtani. W gmachu Kościoła pojawiał się sporadycznie. Podarował jej jedna z ładniejszych uśmiechów w swoim arsenale. To niego poranna msza była jego priorytet. Do celu swojej ekspedycji dotarł jeden papieros później. Sklep z dewocjonaliami – z szkaradnym, niezwykle okazałym wizerunkiem Lucyfera na wystawie. Zanim ciche, stłumione przez echo korków przekleństwo, doleciało do jego uszu, skrzywił usta w grymasie obrzydzenia, a potem podążył za źródłem tej wiązanki. Okazał się z nim mężczyzna, który próbował zmusić zapalniczkę do współpracy. Pięć cecilowych palców zamknęło się na podobnym przedmiocie, kiedy prawa dłoń niemal od razu zanurkował do obszernej kieszeni kurtki. - Złośliwość rzeczy martwych - słowom towarzyszył subtelny, układający się w kącikach warg uśmiech. Podszedł do mężczyzny na odległość trzech kroków. – Ta nie powinna odmówić panu posłuszeństwa - wyciągnął ku niemu dłoń z zapalniczką. Tlący się w kącikach ust papieros potwierdzać miał słuszność cecilowej hipotezy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Od prędkiego zamknięcia śledztwa w Midnight Mirage, mimo że sprawa nie była nawet szczególnie widowiskowa, a już tym bardziej nośna medialnie — minęło już trochę czasu, a nawet teraz Yadriel Venoir nie czuł się w żadnym razie usatysfakcjonowany rezultatem. Kiedy pierwszy raz usłyszał o tych jakże zaangażowanych przesłuchaniach studentów z lokalnego uniwersytetu, to ze wzruszeń pozostało mu wzruszenie ramion i spalenie papierosa. Unikatowa robota, doprawdy. Jakiekolwiek wnioski? Gdzie zbliżone zaangażowanie w szukaniu świadków z jedynej magicznej dzielnicy w Saint Fall — Deadberry czy spraszania tunelowych bywalców na spytki? Wybiórcze wyszukiwanie sobie danych raczej nie sprzyjało rychłemu rozwiązywaniu, jednak to nie był jego cyrk i nie jego małpy. Na szczęście Venoir nie musiał zajmować sobie tym głowy i nikotynowy dym skutecznie wyrzucał na bok wątpliwości w jakościowe działania tej instytucji. Z łatwością przychodziło mu symulowanie oszczędnego zainteresowania, gdy w rzeczywistości zupełnie go nie przejawiał. Znowu Yadriel Venoir musiał odgrywać pewną rolę na poczekaniu, ukrywając swoje przemyślenia i rzeczywiste konkluzje. Negocjator policyjny przywykł do takiego stanu rzeczy, a przez minione dziesięć lat adaptowanie i dopasowywanie od oczekiwanych rezultatów weszło mi w krew. Nie raz i nie dwa przemknęło mu przez myśl, że chyba policja niemagicznych miała bardziej ustrukturyzowane działania i procedury w zależności od zaistniałych okoliczności, nawet przefiltrowując to, że zdarzenia w regionie nie należały do standardowych. Tyle że mimo tych zgrzytów, które sprawiały, że pierwszy raz zatęsknił za byciem poza obrębem Hellridge — nadal w oddziale wywiadowczym, mogąc dopinać sprawy w sposób uporządkowany, to jednak na przekór wszystkiemu to Midnight Mirage powracało do niego nieustannie w postaci wytworu sennego niczym bumerang. Intencje czyściciela związane ze znalezieniem się wewnątrz Midnight Mirage w trakcie snu nie były wcale tak klarowne, jak jaskrawość klubowych świateł. Venoir nie czuł wilgoci piwnicznego lokalu i nie odstępowało go na krok przeświadczenie, że blat baru lśnił czystością. Przez chwilę się o niego opierał, zanim nie wmieszał się w tłum, podążając bardziej za mglistymi konturami osoby, znajdującego się tyłem, jednak za każdym razem, gdy doganiał go i pochwycił za ramię i obracał już w swoją, będąc tak blisko odkrycia tożsamości człowieka z nędznego rysopisu z biura właściciela tej speluny — każdorazowo się wybudzał. Towarzyszyła mu skołtuniona frustracja, rozplątywana szybko wypalonym papierosem. Yadriel Venoir nader często nie pamiętał swoich snów po wybudzeniu, jednak ten wypalał się natrętnie w jego głowie i działał jak na zapętleniu, co dodatkowo sprzyjało zapamiętywaniu. Poczucie wymykania się czegoś między palcami było na tyle frustrujące, że wymagało rozchodzenia, a najbardziej magiczna i odseparowana ulica Saint Fall wydawała się do spacerów porównawczych niemal idealna. Yadriel Venoir traktował te przechadzki jako formę nadpisywania w pamięci starych miejsc nazwami nowych, zwłaszcza, że niekiedy różnił je jedynie szyld. Dziesięć lat to dużo i niedużo, jednak Deadberry wciąż się rozwijała i kwitła — nie została zamrożona w czasie i odseparowana od zmian. Kiedy wciskał ręce do kieszeni ciemnego płaszcza, którego nawet nie zapiął, powstrzymywał się przed zbyt szybkim sięgnięciem po używkę. Mimowolnie pomyślał o własnej matce, mijając jubilera, która trudziła się złotnictwem. Z Sarą Venoir odnowił kontakt tylko w celu przemaglowania jej z incydentu związanego z pobiciem matki adopcyjnej Terence’a Forgera. Na korzyść złotniczki przemawiał fakt, że połowa jej rodziny zatrudniona była w policji, więc starano się to załatwić trochę po znajomości i nigdy nie była karana. Yadriel wiedział, że wyładowała się emocjonalnie na Forgerównie, zapewniając kobiecie końską dawkę wstydu przy serwowanych wyzwiskach. Współpracownicy Venoira nie mogli poza obszarem zawodowym szczególnie dużo o nim powiedzieć, gdyż zwyczajnie nie utrzymywał z nikim głębszych więzi. Preferował powierzchowne znajomości, które w głównej mierze nie wymuszały na nim żadnego przywiązania i zwierzeń. Zresztą praca w dużych miastach takich jak Cincinnati czy Detroit sprzyjała temu. Realizował się w pracy i na polu zawodowym ze swoich obowiązków wywiązywał się zawsze. Nierzadko czyściciel przyłapywał się na tym, że wybierał określone zachowanie, jeżeli w ocenie pasowało ono najbardziej. Może i praca wywiadowcza dobiegła końca, jednak nawyki pozostały niezmienne. W międzyczasie papieros zawędrował ze świeżo zakupionej paczki fajek, jednak zapalniczka postanowiła nagle dokonać żywota, stając się zupełnie bezużyteczną. Yadriel Venoir skwitował to wiązanką przekleństw, która przecisnęła mu się przez usta, jednak to obcy głos wyrwał go z nieudanych prób wykrzesania ognia. Ktoś nieoczekiwanie postanowił wyjść mu naprzeciw i wspomóc w pielęgnowaniu nikotynowego nałogu. Negocjator policyjny zlustrował młodego mężczyznę z góry na dół oceniającym spojrzeniem. Potrzeba dymka okazała się silniejsza, gdyż dopiero po zaciągnięciu papierosem Venoir odpowiedział: — Zgubiłeś się, dzieciaku? — Nieznajomy nie wyglądał mu na nastolatka, jednak Yadriel Venoir pozwolił sobie na depnięcie tej przecenionej granicy, marszcząc lekko brwi. Tak naprawdę pokusiłby się o stwierdzenie, że miał do czynienia z rówieśnikiem Mallory’ego Cavanagha, który natrętnie przychodził na komisariat. Może i nie brakowało mu pomysłowości, jednak faktycznych tropów i dowodów już owszem. — Nie powinieneś być w szkole, a nie wyskakiwać zza rogu z zapalniczką? Placówka edukacyjna jest w przeciwnym kierunku. — Venoir wskazał gestem kierunek, tak jakby było to niezbędne. Papieros ponownie wylądował między wargami gwardzisty, a on nie mógł pozbyć się natrętnej myśli: dlaczego ciągle wirowała wokół niego jakaś dzieciarnia? |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Nie wzgardził zapalniczką. Cecil prześledził drogę papierosa. Obserwował, jak ten, trzymany między smukłymi palcami, w końcu ląduje w ustach swojego właściciela. Z tych samych, z których ledwie kilka minut temu sączyła się wiązana przekleństw. Gdy mężczyzna ku niemu zerknął, po ścianie cecilowego gardła, poza lepką konsystencją śliny, spłynął posmak, któremu najbliżej było do goryczy. Rysy twarzy nieznajomego były uderzające podobne do tych, jakie rysownik, w ferworze gwałtownych, zakleszczających się strachem na jego gardle emocji, przeniósł na stronę szkicownika o czwartej nad ranem. Ręką mu drżała, kiedy dociskał ołówek do kartki. Na ustach zamierały bełkotliwe słowa, które mamrotał do siebie, tkwiąc w amoku. Ciche westchnienie ułożyło się grymasem na jego wargach. By ukryć swój chwilowym stan oszołomienia, jaki nie zatlił się na jego obliczu w formie ekspresji, gdyż zdołał ją skutecznie stłumić maską pozornej uprzejmości, skupił wzrok na oknie sklepowy, zatrzymując go na szkaradzie mającą pełnić rolę zachęty. Nietypowa, a może raczej niebanalna, ale przyciągająca uwagę piwnych tęczówek uroda zapadała w pamięć. Cecil pomylić jej nie mógł z żadną inną. Czasem, w chwilach takie, jak te, gdy nie potrafił odróżnić snu od jawy, a płytko pod skórą wił się dreszcz, wydawało mu się, że balansował na granicy fikcji i rzeczywistości, które oddzielała cienką, wręcz niedostrzegalną dla ludzkiego oka linia obłędu. Obecnie czuł jak wspina się po wąskim karterze krtani, przez co nie był pewny, czy jest stanie zmusić struny głosowe do współpracy. "Dzieciaku" infantylnym rozbawieniem próbowało rozlać się na cecilowych wargach, ale uparcie usta pozostały niewzruszone na kłębiące się pod kopułą czaszki myśli. Pomożesz odnaleźć mi drogę?, chciał zapytać, ale słowa milczeniem zawiesił w oddechu. - Kto nie błądzi, ten nie odnajduje drogi - refleksyjna myśl opuściła jego usta, zanim zdołał ugryźć się w język, wraz z nią subtelny uśmiech zafalował w kącikach ust, jednak oczy pozostały obojętne na tę oznakę radości. Spojrzenie uparcie wbite miał nadal w sklepową witrynę. Udawał, ze widok, który tam zastał, niezwykle go absorbował. Dlaczego mężczyzna pojawił się tu akurat dzisiaj, akurat o tej porze, akurat, gdy Cecil próbował zrozumieć, czemu przyśniła mu się zakuta w obsydianie sylwetka Lucyfera? Dlaczego sen, który pozostać powinien pod powiekami, prześlizgnął się do świata, w którym nadzieja umierała jako pierwsza? Przypadek czy zrządzenie losu? Która stronę odsłoniłaby przed nim zapląta w paprochy moneta ciężąca na dnie kieszeni, gdyby nią rzucił? - Paskudztwo - mruknął, jakby do siebie, pod nosem. Weszło w konflikt z jego poczuciem estetyki. To Lilith powinna spoglądać na niego zza szklanej szyby. – Nie uważa pan, że ta figurka obraża Lucyfera? Jest paskudna - skrzywił się, jakby sama wzmianka o dewocjonaliach go gorszyła. – Bo wątpię, że w takiej formie da się uchwyci jego majestat - dodał, czując jak o tych słów piecze go język. Lilith, wybacz. Nigdy nie dorównywał Królowej Piekła do pięt. – Kościół był moim celem. Od tej strasznej tragedii, która dotknęła plac Aradii, staram się, przynajmniej trzy razy w tygodniu uczestniczyć w porannej mszy. W końcu, przełamując wewnętrzny upór, który zmodernizował się gulą w jego przełyku, przeniósł spojrzenie na twarz swojego rozmówcy. Utkwił je w przenikliwy kolor jego oczu. Te same oczy spoglądały na niego w śnie. Można ironicznie powiedzieć, że stało przed nim jego lustrzane odbicie. - Bo boję się, że znowu zaryglują drzwi. - Wsunął do ust papierosa, dotychczas obracanego między palcami. – Lekcje zaczynają mi się dopiero za półtorej godziny. – Przejął zapalniczkę od mężczyznę i musnął jej płomieniem kraniec cygaretki, by w końcu uzupełnić deficyt nikotyny za którą tęsknił jego organizm. – Uściślając, o ósmej czterdzieści. Zdążę. - Szkołę skończył przed laty, ale, z ukłuciem satysfakcji w klatce piersiowej zagrał talią kart rozdaną przez mężczyznę, chociaż już dawno został rozliczony ze swojego hazardowego talentu. Podejrzewał kim – metafizycznie - nieznajomy był, jednak nie wiedział czego chciał. Gra cieni padająca na jego twarz fascynowała Cecila w równym stopniu. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Być może, z naciskiem na słowo może, gdyby Yadriel Venoir dokładniej zlustrowałby spojrzeniem swojego przypadkowego rozmówcę, coś zaczęłoby podskubywać ślady pamięciowe, pobudzając do odtwarzania strukturalne ośrodki pamięciowe i może zapaliłaby mu się lampka z tą karykaturą rysopisu ręką laika. Znaczącymi przeszkodami w aktywizacji tegoż procesu były bez cienia wątpliwości raz: zaangażowanie procesów poznawczych w rozterki wewnętrzne gwardzisty wobec jednej ze swoich profesji, a dwa: mechanizmy obronne znajdowały się w toku i zupełnie inne kwestie zajmowały jego umysł. Poza faktem, że negocjator policyjny po zakończonych godzinach pracy — w założeniu, że nie stanowiło to wyjątkowego wezwania na miejsce zdarzenia niezależnie od zatrudnienia — nie chciał być przez nikogo niepokorny, jeśli nie istniała ku temu uzasadniona potrzeba. Przydzielony mu partner — Arlo Havillard nie do końca przyjmował to do wiadomości niechęć odbierania telefonów, odpowiadania na listy bądź faksy, gdy służba Venoira dobiegła końca. Tym bardziej nie poczuwał się do niańczenia szkolniaków, które pokazywały mu naocznie, jak stojący naprzeciwko niego jegomość, znamiona demoralizacji. Yadriel nie był też czyimś rodzicem i w tej roli zupełnie by się nie odnalazł, aby kogoś wyuczał. Venoir powiódł neutralnym spojrzeniem na figurę, mającą przedstawiać majestat Lucyfera — jednego z trójcy wyznawanej w Kościele Piekła. Gwardzista zaciągnął się papierosem i wzruszył ledwie widocznie ramionami, zanim odrzekł niewzruszony tym widokiem: — Nawet gdyby była do góry nogami, byłaby dla mnie obojętna. — Niby niczego to nie zdradzało, jednak gdyby usłyszał to ktokolwiek, kto z Yadrielem miał bliższą styczność i to na stopie prywatnej, to uznałby to za subtelne odchylenie od normy. Od paru tygodni pod jego czaszką w kontekście religii czarowników tlił się niepozorny płomyk zwątpienia. Nie ubierał tego w słowa i te nie opuszczały jego ust; wiele rzeczy negocjator policyjny zachowywał wyłącznie dla siebie. Nie zająknął się o tej jednej kwestii ani razu w rozmowie z siostrą w bezpiecznych ścianach mieszkania. Potrafił sobie wyobrazić nerwowe mruganie własnej matki, gdyby usłyszała podobne stwierdzenie, uznawszy je za niedopuszczalne. Między zaciągnięciem się papierosem, a przeniesieniem wzroku z figurki na swojego rozmówcę — tym razem zmierzył go nim od góry do dołu. Deszcz z piór, nadnaturalne ptactwo niebywałych rozmiarów i płonący Plac Aradii tuż pod samym nosem Czarnej Gwardii, a także kościół zamykający wrota na cztery spusty przed wiernymi. Venoir potrafił wyobrazić sobie lęk, panikę i podjęcie się próby ucieczki przez każdego czarownika, który nie dysponował talentem do magii natury. Czy jego rozmówca zaglądał do Kościoła Piekła prewencyjnie? A może Yadriel był zwyczajnie cyniczny, że to było pierwsze, co utorowało sobie drogę w jego umyśle, trawionym innymi zgoła zmartwieniami, choć zaskakująco nie tak odległe, niżby czyściciel tego oczekiwał. Znajdowali się na obszarze jedynej dzielnicy magicznej, logicznym wnioskiem było to, że miał do czynienia z osobą magiczną — inaczej jego stopa nigdy nie postanęłaby na Deadberry. Odcięcie możliwości wejścia do budynku Kościoła Piekła wbrew pozorom u Yadriela pozostawiało pnące się stale zwątpienie. Negocjator mógł sobie to próbować tłumaczyć ochroną kapłanów, jednak nie wymywało to odczuć, których doświadczał. Na przyszłość wydźwięk doświadczeń ofiar mógł drogą pantoflową rozejść się jakże prędko i zaznaczyć, że w tym miejscu nie zastaną ochrony. — Jeśli nie aspirujesz na zostanie kapłanem, to polecam wybranie szkoły — odparł z wyraźną ironią, owijającą się wokół słów Venoir, wypuszczając przy okazji dym nikotynowy. Strzepał popiół zbierający się na końcu papierosa. To, co przemknęło ekspresem w umyśle Venoira, spłynęło z ust tego młodego człowieka. Kolejny świadek zdarzenia, napatoczył mu się niemalże sam pod nogi. Interesujące. — Nie na co dzień mamy w Saint Fall i okolicach warunki takiego zniszczenia, więc zaryglowanie nie powinno spędzać ci snu z powiek. — Obrona miejsca pracy wzięła mimowolną górę, tak jakby poczuwał się wobec tego jakkolwiek odpowiedzialny. Tyle że Yadriela Venoira tam nie było ani w kazamacie. Nie zamierzał wyczyścić pamięci swojego rozmówcy, choć przemknęło mu to przez myśl; nie uzyskał listownie lub bezpośrednio takiego rozkazu, aby urządzać sobie samowolkę tego typu, zwłaszcza wobec magicznego. — Podsumowując… — Yadriel przygryzł końcówkę wypalającego się leniwie papierosa. — Jesteś potencjalnym nieletnim z domieszką postępującej demoralizacji, a ja na twoje nieszczęście jestem oficerem lokalnej policji. — Dla czystej formalności wyciągnął przelotnie odznakę; ta zaraz zniknęła wewnątrz płaszcza, który znajdował się na jego ramionach. — Załatwimy to w prosty sposób: wyciągasz dokumenty i cię legitymuję, albo wyruszysz we wcześniejszą podróż do swojej szkółki, a ja udam, że zapatrzyłem się na figurę Lucyfera. — Jedyna przysługa na jaką nieznajomy mógł liczyć po podzieleniu się ogniem, to szansa na to, aby mógł stąd spływać. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Wbił spojrzenie w nieruchomy wizerunek Lucyfera; był równie paskudny, co jego wyznawcy, brutalnie po trupach dążący do celu. Pamiętał kobietę pochylającą się nad barem. Pewność siebie, która zgasła pod naporem jego propozycji, gdy nie rozstała się ze zdrowym rozsądkiem i nie wyszła za nim z pubu. Broń, która miała pod rękę, nie zaszczepiła w niej fałszywego poczucia bezpieczeństwa? Chciał poznać wszystkie jej lęki, rozebrać je na części, mieć je w garści. Wysłać pod jej powieki sen, który wydusi z płuc przechowywany tam powietrze. Przypieczętować ich losy – najpierw spojone w zagajniku i nieco później – w Chyżym Ghulu. Kim jesteś? Jak cię odnaleźć?; wiedział, że to tylko kwestia czasu. Czując na sobie ciężar obcego spojrzenia, zainicjował kontakt wzrokowy z stojącym przed nim mężczyzną. Wyraz uprzejmości, który wykrzywiał jego wargi, nie zniknął, nieco się pogłębił. Podające na niego cienie nadal igrały z emocjami odciśniętymi na jego twarzy; jesteś tym, który błądzi po krętych ścieżkach mojego umysłu, tym, co odebrał mi wspomnienia? - To jedna z ścieżek kariery zawodowej, którą rozważam – odpowiedzi towarzyszyła śmiertelna powaga nie zaburzona drwiną, którą kłębiła się, razem z refleksjami, pod kopułą czaszki. Wątpi pan, że się nadaje?, chciał zapytać, ale ugryzł się w język; drwina była wystarczającą podpowiedzią. – Nic tak nie pogłębi mojej wiary w Piekielną Trójcę, jak praca w kościelnych murach. Nic tak nie pogłębi mojej wiary w Lilith, jak zupełne odwrócenie się od zasad, jakie wyznawał zdemoralizowany, przekupny Kościół Piekieł, któremu coraz bliżej było do hiszpańskiej inkwizycji. - Więc - kontakt wzrokowy z odznakę policyjną, która nieoczekiwanie pojawiła się w ręku mężczyzny, trwał ledwie ułamki sekund; wystarczająco, by dostrzec widniejące w rubryce z danymi osobowymi nazwisko - Venoir – szczęście nadal mi sprzyja. To jest Deadberry, zapomniał pan? Znajduje się poza zasięgiem zainteresowania lokalnej policji. Tutaj za sznurki władzy ciągnął Kościół i podległa mu Gwardia, zupełnie bezużyteczna w obliczu nieszczęść, które spadły na Plac Aradii, tuż przed ich widocznie niedostatecznie czujnym nosem. Poza jednym kapłanem (niechronionym przez niego), nikt inny, z odpowiednim wachlarzem umiejętności, nie pofatygował się, by zjawić się w epicentrum wydarzeń, gdzie kilku czarowników spłonęło żywcem, a cala reszta nie odnalazła schronienia pod dachem świątyni. Kapłani byli coraz bardziej radykalni w swoich działaniach. Lucyfer był wyłącznie biernym uczestnikiem tych działań? - Doceniam, że troszczy się pan o edukacje nieletnich obywateli - zdławił rozbawienie, które chciało rozciągnąć jego wargi w głębszym grymasie uśmiechu, gdy przybrał nową tożsamość; nazywam się Jace Darcy, mam siedemnaście lat i chodzę do tutejszego liceum - ale i bez tego wywiązuję się ze swoich obowiązków. Wizyta na komisariacie z takiego błahego powodu może jedynie nadszarpnąć moje zaufanie do lokalnej władzy, bo z formalnego punktu widzenia nie łamię prawa - nie spodobały ci się anonimy, Venoir? – Pod jakim zarzutem mnie pan aresztuje, panie Venoir? – zainteresowanie rosło z każdym kolejnym słowem policjanta. – Za potencjalną domieszkę demoralizacji objawiającą się w paleniu tytoniu? – W ramach demonstracji wsunął sobie papierosa do ust; co teraz?, ciekawość paliła go w ciasny tunel przełyku. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Yadriel Venoir
ODPYCHANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 2
TALENTY : 14
Gdyby tylko napotkany zupełnym przypadkiem dzieciak, mógł wykazać się świadomością, że jego rozmówca zna osobę, która przewijała się wokół myśli w jego głowie, to zapewne jeszcze bardziej młodzieniec doceniły szczęście, jakie go spotkało. Nie, żeby Venoir bywał pod tym względem szczególnie wylewny. Negocjator policyjny dostrzegał ten emocjonalny rozstrzał z uprzejmością układającą się gładko na ustach młodego mężczyzny, tyle że nie znał go to raz, a dwa nie miał zbyt długiej ekspozycji na niego, by pozwoliło mu to na wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków. Zazwyczaj potrzebował więcej czasu i informacji, by wycisnąć ostatnie soki z obserwowanego behawioru i tym bardziej dopasował do prowadzonego stylu kontaktu. — Może jakiś Cabot weźmie cię pod swoje skrzydła — mruknął wymijającym tonem, nie rozdrabniając się na zbytnie szczegóły. Fanatyzm tej rodziny z kręgu Salem zyskał nową sławę, włącznie z ich przekonaniem o byciu wybrańcami, tylko nikt nie wiedział, czego właściwie. Venoir nigdy bez wyraźnej przyczyny i przyświecającego mu celu nie sprzedałby się z informacją ze swoim powinowactwem z Kościołem Piekła, a tym samym podległej mu Czarnej Gwardii. Skład tej formacji miał być z oczywistych względów objęty ścisłą tajemnicą i to nie bez powodu. Odstępstwa od tego mogły zaburzać działania operacyjne i jawną kolizję z interesami organizacji przykościelnej. Bądź co bądź – przypisanie konkretnej gęby do danych osobowych mogło być problematyczne. Nie bez przyczyny Venoir pracował zarówno w policji, jak i Czarnej Gwardii: nie dość, że tworzyło to doskonałą podkładkę pod zadawanie wścibskich pytań, to i gładki sposób zblendowania czyjejś pamięci, pozbawiając jej pewnych szczegółów. — Jeśli myślisz, że Deadberry ratuje ci tyłek, to chyba przemawia przez ciebie dziecinna naiwność — skwitował z rozbawieniem, zaciągając się głęboko papierosem, by chwilę później strzepać popiół na chodnik. Jaką przeszkodą było wpisanie we właściwych aktach innej dzielnicy? Żadną. Magiczna dzielnica nie stanowiła dla Yadriela szczególnej przeszkody w zawiązywaniu działań policyjnych, które nigdy Czarnej Gwardii by nawet nie zainteresowały, a nawet stanowiły powinność, gdy przedstawiciel lokalnej policji był czarownikiem. — Zapewniam, że wystarczy ci w zupełności moje zainteresowanie. Wątpliwości zbierające się jak chmurowe burze pod kopułą yadrielowej czaszki i związane bezpośrednio z Czarną Gwardią, natrafiając na swojej drodze ostatnie mechanizmy obronne, kruszące się jak mury pod ciągłym ostrzałem. W końcu musiały gruchnąć z hukiem i wyrzuconym w powietrze pyłem. Pozostawało to jedynie kwestią czasu, choć to jakie będzie miało to następstwa, wciąż stanowiło pewnego rodzaju zagadkę. — Błahego? — powtórzył Yadriel, jakby to słowo nie istniało w jego prywatnym słowniku. Pouczenie nieletniego w postępującej demoralizacji, to jeden ze społecznych obowiązków, które stawiał przed nim jego zawód. Do tej pory wyglądał na wpół znużonego, a na wpół niewzruszonego, jednak lwia zmarszczka między brwiami na dźwięk własnego nazwiska, sprawiła, że utkwił w rozmówcy przeszywające spojrzenie. To, że pewna część jego rodziny była zatrudniona na lokalnym komisariacie zwiększało statystyczne prawdopodobieństwa kojarzenia go, choćby po przelotnej wizytacji na komisariacie i przyjęcia zgłoszenia przez Elige’a lub Yvelise. — Nie przypominam sobie, abym ci się przedstawiał — oświadczył czujnym głosem, a gdyby podjął się jawnego legitymowania młodego jegomościa, byłby poniekąd do tego zobowiązany. — Dokładnie, kręcenie się po Deadberry nie sprawi, że ucieknie przed wami wizyta na komisariacie. z tematu dla Yadriela i Cecila |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Eaglecrest
Zawód : negocjator policyjny