Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Kuchnia Nieduża, ale jasna kuchnia półotwarta na salon. Ciemne kafelki na ścianie kontrastują z jasnoszarymi szafkami i złotymi akcentami. Widok z szerokiego, okna rozciąga się na otaczający ich leśny obszar. Przy drewnianym, wykonanym z ciemnego drewna stole, stoją cztery krzesła w odcieniu szarości. Jasne panele odbijają światło, dając dodatkowo wrażenie przytulności. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
28.03.1985 r. Ethan Carter, Oscar Nox -Może powinieneś dodać więcej…mąki? - Szczupły, smukły palec zanurzył się w cieście, które miało podejrzanie rzadką konsystencję. Chłopak - o niemal ciemnych, jak gorzka czekolada włosach, bardziej po ojcu i jasnych po matce oczach - oparł się bokiem o kuchenny blat, który teraz umazany był składnikami na chleb z czerwonej fasoli. Kto wie? Może było ich tam więcej niż w pomarańczowej, dużej misce. Ethan skierował spojrzenie na swojego syna, zastanawiając się, czy nie lepiej było stawić czoła dorosłemu bezkostnikowi, czy jednak wychować dwójkę dzieci. -Rozumiem, że przeczytałeś już wymagane na egzamin księgi? Dobrze wiedzieć, pomożesz mi w kuchni. - Mężczyzna bezpardonowo wręczył chłopakowi łyżkę i miskę z ciastem, dając mu do zrozumienia, żeby wziął się za mieszanie. Bujna czupryna ciemnych włosów, poruszyła się, gdy Vincent nieznacznie opuścił głowę, by spojrzeć na trzymane w dłoniach przedmioty. -To nie ja jestem gospodarzem, który chciał zaprosić do siebie gościa. Poza tym, to nie ja potrzebuje poprawy, kulinarnych umiejętności. - Uśmiechnął się delikatnie, choć ewidentnie jadowicie i odstawił miskę na blat, kierując się w stronę schodów prowadzących na górę. Ostatnim czasem coraz trudniej było mu porozumieć się ze swoim synem, zupełnie jakby po przekroczeniu dwunastu lat, nagle wyrosła między nimi bariera, której nie mógł przebić. Vincent, jeśli już przestawał być zamknięty w sobie, kipiał wręcz od tej ironiczności. Niemniej uwaga o braku kulinarnych umiejętności była zupełnie trafna. Być może to bardziej poirytowało Cartera, na twarzy, którego pojawiła się charakterystyczna zmarszczka między brwiami. -Mogłem wysłać go do Faustów. - Mruknął, zastanawiając się, czy zaproszenie Noxa było dobrym pomysłem. Zaproponował to w przypływie emocji, chcąc sprawić mu przyjemność, ale gdy zaczął myśleć o tych wszystkich uszczypliwościach, dopytywaniach - zaczynało docierać do niego, że tym razem to on wpakował ich w szambo. Przyjrzał się misie, w której było ciasto i dorzucił trochę mąki, kątem oka patrząc w kierunku otwartej książki kucharskiej, która spoczywała na specjalnym, metalowym stojaczku, pod którym leżało otwarte opakowanie proszku do pieczenia. W powietrzu unosiła się już woń pieczonej dyni, lekko orzechowa, słodkawa - przypominająca zapach migdałów. Uznał, że przygotuje ją wcześniej, a potem jedynie odgrzeje, żeby nie stać przy garach, kiedy Nox już pojawi się w jego domu. -Aria! - Krzyknął, przypominając sobie, że na stole nie było jeszcze wyjętej zastawy. Już po kilku chwilach usłyszał, jak z góry dobiega go dźwięk tupiących stóp, który nasilał się z każdą chwilą coraz bardziej. W końcu dziewczynka o jasnych włosach, splecionych teraz w dwa warkocze, które prawie nauczył się idealnie robić, pojawiła się obok niego, wlepiając duże, ciekawskie oczy w niego. Na policzkach miała zaróżowione smugi, aż zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem znowu nie czytała tych swoich “romansideł” dla nastolatków. Ani razu jednak nie wypomniał jej tego, nawet nie przyznał się, że wie, nie chcąc urazić jej dumy. Skoro tak to ukrywała, najwyraźniej wstydziła się przyznać. Miała dziesięć lat, ale nieustannie zaskakiwała go tym, jak się zachowywała, jak na swój wiek. -Nakryj do stołu. Zaraz będziemy mieli gościa. - Uśmiechnął się do niej, jednocześnie rytmicznie mieszając ciasto, które kilka chwil później przelewał już do prostokątnej foremki. -A pytałeś go czy lubi dynie? - Spytała nieoczekiwanie, grzebiąc w szafce, by zaraz z cichym brzdękiem powyjmować okrągłe, niebieskie talerze. Były dość ciężkie, więc lekko ugięła się pod ich ciężarem, ale starała się ostrożnie rozstawić je przy każdym krześle. -Nie. A powinienem? - Spytał, już nosem wyczuwając, że młoda zacznie swoje mądrości. -Tak byłoby rozsądnie. Co jeśli ma uczulenie? A jak nie lubi, to co wyrzucisz? Co będzie wtedy jadł? - Dziewczynka odwróciła się do ojca, jak tylko wykonała część swojego zadania i uważnie wpatrywała się w niego, wyraźnie wyczekując na odpowiedzi. __________ Żółty - Aria Zielony - Vincent |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Od trzech dni niemal bez przerwy ekscytował się czekającym go obiadem u Cartera. Od kiedy go poznał jego życie zmieniło się diametralnie - na lepsze. Nie zdawał sobie sprawy, że można być do tego stopnia szczęśliwym. Miał wszystko: karierę zawodową, miłość a do tego rodzinę i akceptację. I tylko gdzieś na dnie tego wszystkiego krył się lęk, że ktoś mógłby mu to wyrwać. Gdy się ubierał, ekscytacja zmieniła się w lęk. A co jeśli pisklęta go nie polubią? Co jeśli nie zaakceptują pojawiającego się czasem w ich życiu? Czy to oznaczało, koniec jego relacji? Jego oddech przyspieszył a w klatce piersiowej rozszedł się promieniujący ból. Przycisnął dłoń w to miejsce starając się rozmasować skórę, jakby miało coś to pomóc. Usiadł na łóżku, chcąc uspokoić nieco oddech. „Atak paniki albo zawał.”- Pomyślał unosząc lewą dłoń do góry i zginając palce. Zakres ruchu był w porządku więc to lęk. Tak silny, że nie potrafił go zdławić „Wszystko będzie dobrze, musi.. musi… musi prawda?” Szeptał sam do siebie. Ukojenie trwało kilka minut. Te dłużyły się niczym godziny rozmyślań i racjonalizacji całej sytuacji. Nawet jeśli go nie polubią to przecież nic nie szkodzi. Będzie starał się bardziej, relacja to proces, nic nie dzieje się od razu. A młode są w trudnym wieku. Jeśli będzie chciał go zostawić, przekona go do tego pomysłu, poprosi o więcej czasu by mógł mu udowodnić że będzie ich dobrym opiekunem. Pep talk jaki uskuteczniał sam w swojej głowie zmobilizował go na tyle by wreszcie wyjsć z mieszkanie. Ostatni raz zerknął w lustro. Wyglądał dobrze. Czarne spodnie i biała koszula, czarny krawat do tego beżowa marynarka. Miał nawet okulary a włosy było ułożone na żel. Miał nawet zegarek analogowy idealnie komponując się stylem jego klasycznym ubraniem. Nie przyznał się kochankowi, ale ostatnio chodził do krawca, starał się bardziej zadbać o swój wygląd a tym samym o prezencję. Carter go jeszcze w tym nie widział. Nie mógł doczekać się jego reakcji, gdy zobaczy go pierwszy raz. ~**~ Stał chwilę przed drzwiami wielkiego domu, zwykle dostawał się do niego wspinając po bluszczu i pergoli tuż pod oknem Cartera. Więc drzwi frontowe budziły w nim niejaki lęk. Aż trzy razy zbierał się na odwagę by zapukać albo zadzwonić jednak jego dłoń stale opadała smętnie lub zamierała w połowie gestu. „Weź się w garść!” szepnął sam do siebie. I wreszcie nacisnął dzwonek. Głośne i melodyjne „bim bam” rozległość się w wnętrzu. Miał wrażenie, że nawet ten cholerny system informujący o gościu, był droższy od całego jego mieszkania. Poprawił w dłoniach deser jaki przyniósł i skromne podarki dla piskląt. Stresował się, czuł jak jego oddech znów przyspiesza. Napięcie narastało wraz z chwilą w której po drugiej stronie drzwi rozległ się wesoły tupot. „Herę we go” - Pomyślał gdy drzwi otworzyły się. Odchylił pudełko by przyjrzeć się dziewczynce i uśmiechnął się szczęśliwy. -Cześć Aria, nazwym się Oscar. Powiedział uprzejmie przekładając tobołki do jednej ręki i wyciągając drugą w stronę dziewczynki by ja uścisnąć. Słuchaj … skoro jesteśmy sami… Powiedział konspiracyjnie podając jej niewielki tobołek zawinięty w szary papier. Poprosiłem w księgarni o książkę dla dziewczyn i pani poleciła mi tę. Nie zdążyłem nawet zobaczyć co to za pozycja ale powiedziała, że Cook[1] jest bardzo dobrym autorem. - Zerknął ponad jej ramieniem szukając znajomej sobie sylwetki kochanka. Gdzie jest tako? Zapytał nagle, bo miał wrażenie, że dziewczyna bardziej skupia się na szarej paczce niż na wpuszczeniu go do środka. [1]Cook to autor romansów, których wielkim fanem jest Oscar. Ma całą kolekcję jego powieści, mimo że target skierowany jest do młodych dziewczyn i gospodyń domowych. Przyniósł Arii książkę w jego oczach będącą bestselerem „Róża i Rycerz”, którą zaczytywał się on sam z lubością. Podejrzewam, że Aria również może ją znać. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Aria, jak na swój wiek była dość wysoką dziewczynką. O dziwo nie otworzyła Noxowi w jak można było się spodziewać sukience, a zwykłych jeansach i jasnej, zwiewnej bluzeczce z kolorowymi wzorami, którą wybrała specjalnie na tę okazję. Carter pozwalał ubierać się swoim dzieciom w swobodny dla nich sposób, o ile nie przekraczały pewnych, ustanowionych granic. Gdyby lekarz przyjrzał się jej buzi, mógłby dostrzec kilka piegów na nosie i niewielki pieprzyk tuż przy kąciku oczu. - Dzień dobry, tata spalił jedną dynię, więc trzeba chwilę poczekać na jedzenie. Miło mi. - Wyznała zupełnie szczerze, a z głębi kuchni dało się słychać, ciche przekleństwo - najwyraźniej mężczyzna słyszał jej słowa i boleśnie uświadomił sobie, że Aria potrafiła go zawstydzić. Dziewczynka uścisnęła jego rękę na powitanie, chwilę później ze zdziwieniem odbierając ten niewielkich rozmiarów pakunek. Papier cicho zaszeleścił, gdy młoda Carter zacisnęła palce na podarunku. Bystre oczy spojrzały się prosto w twarz Noxa, gdy ten zaczął opowiadać, co zawierał prezent i widać było, że błysnęło w nich coś, co można było odebrać za radość i fascynację. - Nie znam. Nie czytam takich książek, ale zrobię wyjątek, skoro już Pan to kupił.- Odpakowała książkę, chwilę później gniotąc w dłoni pozostały szary papier, by odsłonić okładkę książki. Uwielbiała tego autora, zaczytywała się pod kocem w jego książkach albo zaczytywała się w domku na drzewie, który zbudował jej tata i tam oddawała się lekturze, żeby przypadkiem nikt jej nie zauważył. -W kuchni…- Odparła, krótko, chociaż chwilę później, gdy zdała sobie sprawę, że chyba za długo okazuje zainteresowanie książce, podniosła spojrzenie na Noxa i odstąpiła od drzwi, żeby wpuścić gościa. -Dziękuję za łapówkę. - Uśmiechnęła się rozbrajająco szczerze. Może i była dzieckiem, ale zdawała sobie sprawę, po co większość ludzi kupowała prezenty - żeby wkupić się w łaski. Mimo tego stwierdzenia w głosie Arii nie pobrzmiewała negatywna nuta, ot…po swojemu stwierdziła niemal oczywistość. Musiała przyznać, że Nox, o którym wspominał jej ojciec był przystojnym człowiekiem, wyglądał trochę, jak bohater jednej z książek, którą czytała. Dostojny, przystojny - mógłby skraść niejedno dziewczęce serce. - Pójdę po Vince’a ! - Stwierdziwszy to, pobiegła po jasnych schodach na górę, a tupot jej stóp jeszcze chwilę niósł się przytłupionym echem, aż zamienił się w pukanie do drzwi - najpewniej jej brata. Carter spojrzał się na stół, szybko omiatając go wzrokiem, czy przypadkiem niczego nie brakowało. Talerze. Sztućce. Szklanki. Pierniczki w miseczce, które sama zrobiła Aria, nawet widać było trochę nieporadne wzorki z lukru. Na środku stał również wazon ze świeżo, ściętymi kwiatami, które przyniosła, twierdząc, że dzięki temu będzie przytulniejsza atmosfera. Gdy Nox przekroczył próg kuchni, Ethan właśnie wycierał ręce w ściereczkę, jednak dostrzegając swojego partnera, rzucił ją dość niedbale na blat kuchenny. Sam ubrany był w czarną koszulę, której rękawy były lekko podwinięte, ukazując przedramiona i ciemne spodnie od garnituru, przewiązane w pasie skórzanym paskiem z srebrną klamrą. W przeciwieństwie do kochanka, nie miał na sobie krawatu, a dłuższe włosy ułożone były w lekkim, artystycznym nieładzie. - Doktor Nox, jak zwykle punktualny. - Mężczyzna przesunął wzrokiem po sylwetce swojego kochanka, czując, jak każda komórka jego ciała pragnie rwać się w jego kierunku. Musiał przyznać, że w tym niecodziennym wydaniu prezentował się bardzo…interesująco. Carter podszedł do niego powoli, poruszając się w taki sposób, jak dzikie zwierze polujące na swoją ofiarę. Widać było, jak jabłko Adama porusza się, gdy z wolna przełknął ślinę, z całych sił powstrzymując się, by nie szarpnąć za ten czarny krawat, zepsuć niejaką idealność w jego odzieniu i nadać mu więcej chaosu. Rzucił przelotnym spojrzeniem w kierunku schodów, nasłuchując, czy przypadkiem nie zbiegają po nich dzieci. Stanął przed mężczyzną i chwycił jego krawat nieznacznie, by lekkim ruchem go nieco bardziej wyprostować. - Zastanawiam się, czy nie powinienem wprowadzić drobnych poprawek do tego wyglądu. Nie jest za ciasno? - Spytał, podnosząc spojrzenie na ciemne niczym otchłań oczy Noxa. - Nie powinieneś mnie tak kusić przy dzieciach, Nox. - Wyszeptał, chwilę później odstępując od swojego partnera, gdy usłyszał, jak z góry zaczynają schodzić dzieciaki. Vincent omiótł uważnym spojrzeniem gościa, zastanawiając się dlaczego właściwie się tak wystroił. Nie była to jakaś specjalna okazja, chodził tak na wszystkie spotkania? Czy po prostu zamierzał poderwać jego ojca? Nie zdziwiłby się, gdyby ta druga opcja była prawidłowa. On sam miał na sobie białą koszulę i zwykłe jeansowe spodnie w odcieniu granatu. -Vincent. - Tylko tyle. Grzeczność wymagała się przedstawić, ale przecież nie musiał wdawać się w żadne rozmowy, prawda? Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że on i Aria byli swoimi całkowitymi przeciwieństwami. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Stal tak dłuższą chwilę, która wydawała się wiecznością nie mając pojęcia jak powinien się zachować i co powiedzieć. Jednak gdy usłyszał informację, że jego partner sam gotował dzisiejszy obiad, uniósł lekko brwi w geście zdziwienia i niemego niedowierzenia. Jak to gotuje? Szepnął nieco konspiracyjnie i zerknął na dziewczynkę, która nadal przyglądała się okładce. Demony piekielne miejsce nas w opiece. Mruknął, teraz zaczął się wahać czy powinien wejść. Do tej pory pamiętał z jaką zawziętością i obsesją Carter wciskał mu zrobioną przez siebie kanapkę. A to była durna kanapka, której zwłokę z jedzeniem wypominał mu chyba ze trzy razy. Co będzie z obiadem? Mógł być sprytny i zabrać ze sobą krople żołądkowe. Dlaczego od razu o tym nie pomyślał. Nagle jego rozmyślanie przerwał melodyjny trel dziewczynki. Uśmiechnął się szeroko do swojego pisklaczka i rzucił z pełną powagą. Dziękuję za wyrozumiałość, to dużo dla mnie znaczy. I tym o to sposobem wziął na siebie winę za rozpuszczanie, niewyrosłej jeszcze panny, tanimi romansami. Przeszedł przez drzwi i chwilę rozglądał się i nasłuchiwał, by dobrze obrać kierunek swoich kroków. Dom mimo wielkości zdawał się być niezwykle przytulny. Usłyszał jak zamykają się za nim drzwi, zdążył jedynie powiedzieć: Cała przyjemność po mojej stronie. Nim dziewczynka pobiegła po schodach. Wypuścił powietrze z płuc - cóż całkiem dobrze poszło. Bał się, że będzie musiał poskramiać złośnicę, ale Aria musiała mieć w sobie więcej cech z matki niż z Ethana. Dlatego była nieco łatwiejsza w obyciu. Został już tylko Vincent. Skłamałby jeśli by przyznał, że nie stresował się. Chciał by go zaakceptowały chociaż czy nie było to za wcześnie? Czy przypadkiem nie powinien może poczekać jeszcze kilka miesięcy z tym całym poznawaniem ich? Sam już nie wiedział, czy podjęli dobrą decyzję. Nie zamierzał się teraz wycofać. Ostrożnie ruszył do kuchni i uśmiechnął się pogodnie, widząc nakryty stół. Wszystko wyglada cudownie. Stwierdził, podchodząc do partnera i bez najmniejszego wahania położył dłoń na jego tali by złożyć delikatny pocałunek na jego ustach. Szepnął za swój krawat i ściągnął groźnie brwi. Zostaw starałem się. Zręcznie wysupłał się z bliskości Cartera gdy tylko usłyszał dudnienie kroków. Wziął głęboki wdech i wydech, jakby szykował się do jakiejś batalii. Nagle uświadomił sobie, że nagle w dłoni trzyma plastikowy szczelny pojemnik. Podał go kochankowi To najlepsze magiczne wypieki w całym Hellridge. Zrobiła je pani Marwood, była moim siewcą gdy uczyłem się z domu. Wiesz, wydaje mi się że była jedyną życzliwą osobą w moim dzieciństwie… Przerwał nagle zbaczając nieco z kursu myślowego, nie chciał pogrążać się w osobliwym nurcie przeszłości. Lepiej było skupić się na ty co mieli tu i teraz. Pani Ester słynie ze swoich zdolności kulinarnych, zaufaj mi. Powiedział, gdy w jadali pojawił się smukły czarnowłosy chłopak. Nox nieco nerwowo wcisnął pudełko w klatkę piersiową kochanka, nie umiejąc ukryć swojego napięcia. Stał ile chaotyczny w gestach co Ethan mógł spokojnie wyczuć znając go aż za dobrze. Przełknął śliczne i podał chłopakowi dłoń rzucając oschłym acz uprzejmym. Nox. Znów nie wiedząc jak się zachować wchodził w pewien schemat, odbijał tym samym zachowania starszego pisklaka względem siebie, uznając je za w pewnie sposób za bezpieczne. Jego uścisk dłoni był silny i pewny siebie ukrywał zupełnie lęk jaki w tej chwili odczuwał lekarz. Jednak gdy pochylił się lekko i wciągnął powietrze wkoło chłopaka wychwycił coś jakby lekko piżmowy zapach. Do złudzenia przypominał mu jego własny, intensyfikowany przez emocje. Nieświadomie przytrzymał dłoń dłużej niż powinien, badawczym bystrym wzrokiem omiatając chłopaka. Kolejne wciągnięcie powietrza, przydawało mu czegoś bystrego i zwierzęcego na twarzy. Ściągnął brwi w zamyśleniu, uśmiechnął się przepraszająco i odsunął na większą odległość. Chyba przez ten cały stres tracił zmysły. A już na pewno zdolność logicznego myślenia. Czy mogę pomóc jakoś w przygotowaniach? Zapytał zerkając na Ethana jakby chciał odszukać furtkę by uciec od wędrującego spojrzenia jego starszego pisklaka. Co było nie tak z tym dzieciakiem? Wydawał się starszy niż był w rzeczywistości. A w dodatku, z tą twarzą pokerzysty powinien iść grać w jednym z kasym Paganinich. Z całą pewnością mógł stwierdzić, że z Vincentem nie pójdzie mu tak łatwo jak z Arią. Może kawałek ciasta przyniesie mu radość i pozwoli na dotarcie do niego. Czuł jak wnętrza dłoni zaczynają mu się pocić, przełknął ślinę i znów spojrzał w te świdrujące ślepia dzieciaka. W jego blikach dostrzegał dziwną zwierzęcość, ale ciężko było się dziwić zawsze gdy Ethan się denerwował też miał podobne spojrzenie. Także tego… Rzucił zmieszany. Powinien był milczeć, co to miała być za debilna fraza na przełamanie lodów z nastolatkiem. Atmosfera w jednej chwili stała się tak gęsta, że można było ją kroić nożem. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Młodzieniec spojrzał się na swoją dłoń, którą Nox zamknął w mocnym uścisku, czego nie do końca był w stanie zrozumieć. Czy on chciał go zdominować? Pokazać, że jest taki super, a on jest zwykłym dzieciakiem i ma mu nie podskakiwać? Vincent podniósł spojrzenie bystrych oczu na mężczyznę, czując lekki dyskomfort z powodu długotrwającego kontaktu fizycznego. Czego on się tak gapi? Na szczęście lekarz zdawał się opamiętać i cofnąć, przestając tym samym naruszać jego strefę komfortu. - Umie Pan gotować? Mam nadzieję, że tak. - Odparł z taką lekkością, jakby właśnie wspominał o pogodzie, zamiast krytykowania Ethana. Oscar z łatwością mógł wychwycić, jak nieznaczna zmarszczka pojawia się pomiędzy brwiami starszego Cartera, oznaczając ni więcej, ni mniej, że zaczyna odczuwać irytację. Dobrze wiedział, co ten smark zaczyna sugerować! Ethan przeniósł spojrzenie na swojego kochanka, nadal trzymając w dłoniach pudełko z ciastem, które wcisnął mu Nox. Domyślał się, że jego partner musiał stresować się poznaniem dzieci, on sam, choć robił, co mógł, żeby nie dać poznać po sobie poznać, że zaczyna żałować. - Nie ma takiej potrzeby. Oscar, jest naszym gościem. Jeśli jednak będziesz bardzo nalegał, możesz mi pomóc w przeniesieniu dyni na talerze. - Przypuszczał, że lekarz będzie chciał mu pomóc, żeby chociaż czymkolwiek się zająć. -Dziękujemy za ciasto… - Chciał dodać coś jeszcze, ale Aria podskoczyła do góry, jakby chciała zabrać pudełko z ciastem, jednak Carter podniósł ręce wysoko, zmuszając dziewczynkę, by musiała wspiąć się na palce i wyciągnąć ręce. - Poćwicz nad elementem zaskoczenia. Najpierw normalny posiłek.- Odparł z lekkim uśmiechem, chociaż w jego głosie pobrzmiewała lekko karcąca nuta. Odstawił ciasto na wyższą półkę, żeby dziewczynka przypadkiem go nie dosięgnęła, jej obsesja na punkcie słodyczy była aż nadto widoczna. Carter pochylił się nieco i otworzył piekarnik, pozwalając by ciepłe powietrze owiało mu nieco twarz. Odsunął się trochę, a potem jeszcze raz spojrzał na Noxa, który zdawał się nie wiedzieć co ze sobą zrobić. - Możesz podać mi swój talerz. - Skinięciem głowy wskazał na talerz mężczyzny. Vincent zajął swoje miejsce, od czasu do czasu jeszcze przyglądając się lekarzowi z pewną dozą nieufności. Wcześniej ojciec niewiele wspominał o swoich znajomych, a tym bardziej rzadko kogo zapraszał. Co było niby takiego wyjątkowego w kruczowłosym? Aria nadęła policzki z wyrazem niezadowolenia, że nie mogła skubnąć kawałka ciasta teraz. -Jest Pan lekarzem? Co Pan leczy? - Zapytała z zainteresowaniem, siadając tuż obok brata. Pochyliła się nieco ku niemu i szepnęła wprost do jego ucha. -Nie musimy się martwić o ból brzucha. - Uśmiechnęła się na pozór niewinnie, zaraz prostując na krześle. Mimo wszystko, gdy na jej talerzy wylądowała dynia, zdawała się być nią zainteresowana. Chwyciła widelec i podlubała w miękkiej dyni, rozprowadzając na niej farsz. Wzięła do buzi kawałek, o dziwo nie wypluwając posiłku, chociaż po mimice jej twarzy można było wywnioskować, że wolałaby zjeść coś słodszego. Vincent za to jadł w spokoju, odkrajając kolejne porcje. Musiał przyznać w duchu, że mimo wszystko nie było to takie złe. Zignorował nawet Arię, zdając sobie sprawę, że mała diablica, chce mu się trochę przypodobać. On i tak wiedział, że Nox zdołał ją trochę przekupić tą książką. Jeszcze za nim tu go zaciągnęła, z obojętną miną poinformowała, że dostała od niego prezent. Ethan wziął najmniejszy kawałek, ciesząc się w myślach, że przygotował na wszelki wypadek trochę więcej. Wskazał mężczyźnie miejsce przy stole, na przeciwko siebie, chcąc chociaż wygodnie obserwować jego twarz. W obecnej chwili nie mógł pozwolić sobie na nic więcej. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Czarna zarysowana brew drgnęła lekko ku górze. Przytyk Vincenta skierowany w kierunku Ethana nie był ani subtelny ani delikatny. Domyślał się, że nastolatek przechodzi okres buntu, choć on sam nie miał porównania. U nich w domu takie chwile nie istniały a wszelkie ekscesy młodych były wybijane grubymi rzemieniami. Nieświadomie na jego twarzy wypełzła marsowa złość świadcząca o tym, że jakiś granica została przekroczona. Przez chwilę stał jeszcze mierząc się ze starszym pisklakiem spojrzeniami zupełnie jakby prowadzili pojedynek na siłę woli. Dopiero po jakimś czasie zaczęło dolatywać do niego pytanie kochanka. Uniósł spojrzenie i szybko zaczął odnajdować się w zadaniu jakie zostało mu przydzielone. Panowały tu dziwne zasady. Ewidentnie jego partner zamierzał porozdzielać od razu posiłek na talerze. Przymrużył powieki jakby ze wszystkich sił starał się odszukać w tym tajemniczą logikę, którą się kierował. Nagle dwoma szybkimi krokami znalazł się przy kochanku podając mu porcelanową misę z gustownymi kwiatami okalającymi naczynie w akcie misternej dekoracji. Może nałożymy tutaj i każdy będzie się częstował? - Zaproponował asystując całkiem naturalnie, nie nachalnie sugerując. Zawsze był gotowy do pomocy jednak nie przytłaczał mimo swojego zmieszenia. Patrząc na nich można było mieć wrażenie, że posiadają to przedziwne zgranie, które nabyli kradnąc noce i wyrywając wspólny czas. Wygląda cudownie. Głos Oscar był miękki i niemal przypominał trel pełen ekscytacji, gdy przytrzymywał półmisek tak by ograniczyć zakres ruchów ramion Cartera i zminimalizować ryzyko upadku ich głównego dania. Jakież było jego zdziwienie gdy zerkając na blat roboczy szafki dostrzegł, że nie przekładali głównego dania ono było dodatkiem. W ładnym pojemniku stało coś wyglądające jak tarta, jednak posiadała czarny kolor, zaś farsz z wierzchu wydawał się szary. Była to absurdalna monochromatyczna wersja czegoś, czego nie znał. Ethan czy to jest…- Padło niepewne, pełne ekscytacji, gdy Oscar całkowicie zapomniał o poprawnym trzymaniu swojego pojemnika. Oczywiście słyszał od kochanka legendy o tym, że od lat przyrządza swoje popisowe danie: czerninowy pasztet. Jednak myślał, że jest to swoisty żart. Jakże się mylił, podobno dodatkiem do tego był sos z żurawiny. W tej jednej chwili Carter mógł mieć wrażenie, że ma pod opieką trójkę dzieci. Aria co prawda nie zdobyła swoich słodkości jednak Oscar, był bliski rzucenia wszystkiego co trzymał w dłoniach by wsadzić paluch w osobliwą tartę. Szybko usiadł przy stole, spodziewając się że w miarę tego jak będzie wykonywał polecenia szybciej dostanie spróbować tego na co czekał, Czarne obsydianowe ślepia wbiły się badawczo w dziewczynkę. „Lucyferze jakież ona ma dobre serce”- Pomyślał uśmiechając się i dziękując jej w duchu za to zagadanie. Jestem genetykiem. Leczę dziwne choroby, tak to można nazwać, ostatnio też zajmuje się badaniami. A ty co robisz w wolnych chwilach?Rzucił odważne pytanie, zmierzające do tego by lepiej poznać swojego pisklaczka. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Vincent zgiął rękę w łokciu, chwilę później opierając o stół, by podeprzeć brodę o przegub dłoni. Ten doktorek pachniał inaczej, podobna delikatna woń krążyła od jakiegoś czasu od jego ojca. Musieli się spotykać co jakiś czas, ale ta woń była nawet wtedy, kiedy ojciec nie wychodził z domu. Nie tak silna, jak teraz, raczej przypominająca ulotny zapach perfum, gdy ktoś przechodził obok. Co to było? Ojciec też wydawał się spokojniejszy w towarzystwie tego człowieka, normalnie zareagowałby inaczej na jego docinki, a tu proszę taka niespodzianka. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że obecność innych ludzi nie studziła tak bardzo jego temperamentu. Ethan wykrzywił wargi w osobliwym uśmiechu, widząc radość malującą się na twarzy kochanka. -Nox, otrzyj usta. - Wyrzekł z lekko rozbawioną nutą w głosie. Kiedy już przyszło im siedzieć przy stole, każde ze swoim talerzem, przesunął spojrzeniem po zebranych, czując lekki dyskomfort. Kiedy ostatni raz siedział przy posiłku w “komplecie”? Do tej pory starał się jadać z dzieciakami tak często, jak mógł- choć więc wieczorami czasami zostawiał ich pod opieką innej części rodziny albo niańki. Nie zawsze miał czas, praca w Shooting Sport Center wbrew pozorom nie była tak kolorowa. Godzinami ślęczał nad papierami, pozwoleniami, zaświadczeniami, dokumentami księgowymi. Potem starał się dzielić czas na dom i Oscara, miał jednak świadomość, że na dłuższą metę to uciążliwe. -Nigdzie indziej nie zjesz tak dobrego pasztetu.- Mężczyzna podał Oscarowi niewielki, przezroczysty pojemniczek, w którym widać było konfiturę żurawinową. Sam wcześniej nałożył sobie trochę, jej kwaskowatość podkreślała smak czerniny, pasowała też do konsystencji pasztetu, który zdawał się rozpływać w ustach. Aria za to nie tknęła go ani końcem widelca, najwidoczniej woląc inne potrawy. -Dziwne choroby? Takie, jak co? Plucie trawą? To przecież jest dziwne, prawda? Skąd trawa w brzuchu, jak jej nie jesz? - Dziewczynka była bardzo dociekliwa, ale widać było, że była żywo zainteresowana tematem. Wpatrywała się w Oscara, nabijając kawałek słodkawej dyni na widelec, który zanurzył się zaraz pomiędzy wargami. -Dużo czytam i uczę się. - Nie chciała wcale mówić, że pokątnie czyta romanse, to było przecież takie dziecinne, a ona miała być poważną damą. Ciche prychnięcie z ust jej brata, spowodowało, że spojrzała na niego spod byka. Vincent nic sobie jednak z tego nie robił, zupełnie jakby był przyzwyczajony do tych małych utarczek. -Rano Vince zrobi nam naleśniki z syropem klonowym. - Głos Ethana brzmiał pozornie lekko, jednak Oscar musiał znać swojego kochanka na tyle dobrze, by wiedzieć, że za tą fasadą kryła się stanowczość. Jednocześnie w osobliwy sposób zasugerował, że Nox zostanie na noc. Chłopak za to opuścił widelec na talerz z cichym brzękiem i zmarszczył brwi niezadowolony. Emocje buzowały w nim coraz bardziej, zupełnie jakby nagle jego organizm zaczął buntować się przed tą jawną niesprawiedliwością. Czuł, jak drobne włoski na karku zaczynają mu się jeżyć, miał też nieodparte wrażenie, że ciało w tamtym miejscu zaczyna go delikatnie swędzieć. -Skoro jest Pan genetykiem, to jaką chorobę ma mój ojciec? Z czym do Pana przyszedł? - Vincent przeniósł spojrzenie na kruczowłosego, niemal przygniatając go jego ciężarem. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Vincent mógł znów poczuć na sobie badawcze ślepia lekarze, zupełnie jakby ich czerń miała siegnąć duszy chłopaka. Może naprawdę to robił w jakimś osobliwej bystrości swojej zwierzęcej natury. Oscar widział więcej niż inni na jego miejscu, dostrzegał jak płatki nosa pisklaka rozchodzą się na boki gdy węszy. Widział jak sięga palcami i zaczyna się drapać. Nieświadomie przechylił głowę w bok, niczym pies na próby komunikacji człowieka. Uśmiechnął się nagle słysząc zagajanie swojego partnera. Kierując spojrzenie na nim. Poprawił czarny krawat by nie znalazł się na talerzu, opuszkami placów przesunął po swoim srebrnym widelcu. Delikatnie wpatrując się w porcelanowy talerz. Wszystko było takie estetyczne i drogie. Poza nim, on był tutaj najtańszym elementem. Nie czuł się na miejscu. Sztućcami nauczył się posługiwać jako nastolatek. Można było z pewnością nazwać go -„dzikim dzieckiem”. Wierzę. Był jak zawsze uprzejmy, uniósł swój talerz czekając aż Ethan mu nałoży tarty. Widać było, że mężczyzna nie do końca umie się odnaleźć, mało tego. Gdy czegoś nie potrafił modelował zachowania innych. Więc zerkał od czasu do czasu na Arię jakby czekając na jej działanie. W duchu cieszył się, że partner go zna i daleko mu było od tej wszędobylskiej kręgowej etykiety. Inaczej by się pogubił całkowicie. Patrzył jak szary kawałek ląduje na porcelanowej bieli, dodał czerwieni żurawiny do całości. I musiał przyznać, że wyglądało to nieco jak szara tkanka mózgowa dopiero co wyjęta z czaszki. Czyli - ŚWIETNIE Był trupistą więc nie wahał się ani na chwile by widelcem uszczknąć potrawy. Musiał przydać, że choć czarny kolor ciasta był nieco kontrowersyjny to smakował jak zwykłe kruche, które miał okazje już próbować. Jednak to co go zaskoczyło to sam farsz, był zarówno pikantny jak intensywny. Jego kubki smakowe oszalały a lekarz uniósł talerz bliżej twarzy zachowując się osobliwie, ale chciał lepiej przyjrzeć się szarej pulpie, zupełnie jakby chciał wyodrębnić z niej każdy element. Niesamowite. Mruknął jakby pierwszy raz w życiu widział jedzenie. Znów zabrał się do konsumpcji i po chwili niemal zjadł cały kawałek, zanim inni zdążyli sobie nałożyć on już uniósł swój talerz do góry prosząc o dokładkę. Nadal przeżuwając to co miał w ustach. Co miał poradzić, że lubił mięso? Ym. Odpowiedział potaknięciem głowy Arii i połknął zawartość w ustach by móc odpowiedzieć dziewczynce. W brzuchu nie ma trawy są „kałużki”. To robaki które przyklejają się do butów lub ubrania jak chodzisz koło wody np kałuży i wiesz co? Przynosisz je do domu, a gdy zasypiasz wchodzą przez usta do brzucha i stąd ten posmak. Oscar wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia i wzdrygnął się, ewidentnie nie będąc fanem tej choroby. O! Niektórym rosną włosy w buzi to taka choroba, albo z ciekawszych to grzebień jak u koguta na głowie ale to trzeba nie uważać… Urwał zdając sobie sprawę, że właśnie poruszał temat przy stole o chorobach wenerycznych w kierunku 10 łatki. Był idiotą, i tylko czekał aż Carter obrzuci go tym jego wymownym spojrzeniem by się zamknął. Urwał nagle, spoglądając na Vincenta. Chłopak zdawał się być dziwnie rozdarty. Badawczo obserwował go podczas gdy padały szyderze jak mogło się zdawać pytania. Z raną postrzałową za pierwszym razem. Nawet się nie zawahał, odpowiedział szybko i zdecydowanie jasno wskazując na to, że nie kłamie. Wiesz, że Twój ojciec ma niebezpieczna pracę, prawda? I są chwile w których woli przed pokazaniem się Wam, odwiedzić mnie byście nie oglądali jego cierpienia. Miał delikatny głos, pełen wyrozumiałości ale też wyjaśnienia pewnego stanu rzeczy. Miał wrażenie, że Ethanowi skoczyły się pomysły i cierpliwość na zachowanie Vincenta, więc zaczął ukręcać jego wybryki. A może dojrzewający chłopak potrzebował by potraktować go jak dorosłego i po prostu z nim pogadać? No wiesz… rany po polowaniu na magiczne zwierzęta, do tego dochodzą migreny i kosz… Urwał nagle, nie chciał powiedzieć za wiele. Sięgnął delikatnie dłonią pod stół szukając odsłoniętej skóry Ethana by mu coś pokazać. Jeśli kochanej zdecydował się posłuchać mógł dostrzec, jak Oscar łączył swoje zachowania przed przemianą z zachowaniami Vincenta. Liczy zdjęcia pojawiały się klatki z porównaniami - węszenie, drapanie, niepokój, lęk, utrata kontroli na emocjami i te bliki, które zauważył wcześniej. Nox ściągnął brwi i spojrzał wymownie na partnera jak mówił „Widzisz to samo co ja?” |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
-Robaki? - Aria patrzyła się na mężczyznę, jakby ten nagle odkrył przed nią tajemnicę świata. W jej dużych oczach malowało się coś na kształt niedowierzania, szoku i chyba niewielkiej dawki obrzydzenia. To ostatnie uwidoczniło się bardziej, gdy lekarz wspomniał, że te gnidy wchodzą do gardła. Spojrzała się na kawałek mięsiwa, które miała na talerzu, mając wrażenie, że nagle zaczęło przypominać jakieś zbiorowisko, białych robaków. Była jednak prawie dorosła! Przecież nie będzie pokazywać, że coś takiego mogło wywrzeć na niej jakiekolwiek wrażenie. Przełknęła powoli ślinę i podniosła spojrzenie na lekarza. -Czy to nie bajka dla dzieci, żebym nie brudziła butów taplając się w kałuży? - Spytała z powagą, mając gdzieś w głębi duszy nadzieję, że mężczyzna sobie z niej żartuje, ale sposób w jaki opowiadał o chorobie…albo był dobrym aktorem albo mówił prawdę. Ethan spojrzał się na swojego partnera, pod stołem lekko trącając jego nogę, gdy zauważył, że mężczyzna zaczyna za bardzo zgłębiać się w temat, który nie był stosowny przy jedzeniu i dzieciach. -Myślę, że Oscar chętnie obejrzałby kolekcję Twoich kamieni. - Wyrzekł stosowanym tonem głosu, starając się zmienić temat na lżejszy. No do cholery, jakby miał pod opieką trójkę dzieci! Jeszcze to, mógł znieść, ale na dźwięk kolejnych słów kruczowłosego, zmarszczył brwi aż między nimi pojawiła się charakterystyczna zmarszczka. Nox mógł się domyślać, co oznaczała - powiedział za dużo. Miał ochotę przetrzeć twarz z niejakiego wyczerpania, które nagle poczuł. No kretyn! Aria wodziła spojrzeniem od Ethana do Oscara, czując jak zaczyna zbierać jej sięna na płacz. Nie chciała, żeby jej ojciec ryzykował. Miała tylko jednego rodzica, a teraz rana postrzałowa? -Zadrapanie. Jak widać jestem cały i zdrowy, potwierdzasz to Nox, prawda? Carter spojrzał się na mężczyznę, czekając aż skinie chociaż głową na znak, że tak jest. Nie chciał sceny rozpaczy, miliona pytań, po coś ukrywał przed dzieciakami swoje rany. Vincent poruszył nieświadomie nozdrzami, wychwytując z powietrza zapachy potraw, piżmową wyraźniejszą woń i zapach, który stopniowo zaczął rozpoznawać - kłamstwo. Miał wrażenie, że swędzenie zaczyna rozprzestrzeniać się na skórę uszu, aż zacisnął palce na sztućcach, żeby zwalczyć silną potrzebę podrapania się. Zaczynały boleć go zęby, jak za każdym razem, gdy kły zaczynały zmieniać kształt. -Czyli decyduje za nas, co mamy wiedzieć, a co nie. - Chłopak zmierzył chłodnym wzrokiem Oscara, czując, jak serce zaczyna bić nieregularnie szybko. Podrapał się odruchowo po przedramieniu, które pod koszulką zaczynało nieznacznie pokrywać się futrem. Gdy tylko to odkrył, wstał gwałtownie od stołu, aż naczynia stojące na nim zabrzęczały niebezpiecznie, jednocześnie zupełnie skupiając na nim uwagę obecnych. -Ciekawe, że będąc doktorem tak wiele Pan wie o intencjach ojca. - Kto normalnie informowałby lekarza o swoich pobudkach? Ethan chciał się podnieść, wyczuwając, że to moment, w którym powinien zastopować dalsze eskalacje, jednak gest Noxa na kilka chwil go przystopował. Przez jego twarz na ułamek sekundy pojawiło się coś na kształt zwątpienia, czy on sugerował…Carter spojrzał się ponownie na syna, który właśnie wbiegał po schodach na górę i usiadł ciężko, czując, że gdzieś umknęło mu kilka szczegółów. Przecież to mógł być typowy bunt nastolatka, to ten etap. Hormony buzowały, nie musiała to być przypadłość, którą cechował się Nox. Spojrzał się na kochanka pytająco, jakby chciał wiedzieć, co ma teraz zrobić. Zwykle nie miał problemu z podejmowaniem decyzji, ale jeśli chodziło o dzieci czasami zaczynał odczuwać zrezygnowanie i bezsilność, choć nigdy otwarcie tego nie przyznał. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Bez dotyku palców Ethana pod stołem, pojmował ze zjebał. Szczebiocząca do tej pory dziewczynka teraz zdawała się mieć łzy w oczach. Przeszła mu chęć na ten cholerny pasztet dlatego odłożył widelec na talerz i przesunął dłonią po twarzy. W chwilach takich jak te miał wrażenie, że im bardziej się stara tym, pewne rzeczy gorzej wychodzą. Miał świadomość braku ogłady, taktu i zwykłej umiejętności rozmawiania z dziećmi. Bo niby skąd miał ją nabyć? Teraz dodatkowo czuł się jak debil, który wchodzi w życie pisklaczków i robi to tak, że łamie im kręgosłupy. Ethan siedzący przy stole mógł mieć wrażenie, że jest piastunką trójki dzieci. Tym bardziej, ze Oscar chyba był wzięty z zaskoczenia i przez chwilę wgapiał się w dziewczynkę zdezorientowany. Bo robaki były jak najbardziej prawdziwe. Nie wolno im mówić takich dzieci? Przecież profilaktyka… Przymknął oczy, położył łokcie na stole po obu stronach talerza, splótł palce razem i zalśnił nimi twarz. Wyglądał nieco jak nafochane dziecko, tylko że zamiast Ari teraz przeniósł spojrzenie na Vincenta. Zmarszczył brwi, widząc jak się drapie. Cicho lehwosłyszalnie mruknął sam do siebie „cholera!”. Mimo tego wybuchu Nox wziął to na siebie całkiem spokojnie. Nie podjął żadnego działania ani nawet przez dłuższą chwilę reakcji. Dopiero jak chłopak wstał od stołu i pobiegł schodami. Nox również zręcznie odsunął krzesło. Nachylił się nad Ethanem układając dłoń na jego ramieniu i szepnął mu ciszej tak by Aria nie była zaniepokojona bo i wystarczy jej rewelacji na dziś. Jest zwierzecopodobnym, zaufaj mi, gdzie masz morfinę? Podpytał, kierując się za wzrokiem Ethana do kuchni i otwierając jedną z szafek. Otwierał je i zamykał z coraz większym napięciem, gdy wreszcie jego wzrok przykuło przerwane opakowanie z krzyżem, a sądząc z wysokości na jakiej je zostawił musiał chronić też dzieci. Oscar niemal zaczął wybiegać z kuchni, rzucając tylko w kierunku Ari Za dwadzieścia minut wrócimy, Vincent ma sraczkę! Dokończył swoje zdanie już na schodach prowadzących na piętro domu. Był tu tyle razy a jednak nigdy nie wszedł drzwiami frontowymi, nigdy też nie zapuszczał się w tę cześć budynku. Jednak Vincenta nie było trudno znaleźć, usłyszał jego jęki już z korytarza. Stojąc przy drzwiach, pociągnął za klamkę i od razu podbiegł go chłopaka otwierając apteczkę. Zaraz poczujesz się lepiej… Zapewnił, nabierając płynu w strzykawkę, które pośpiechu wyszarpał niemal z opakowania, po chwili wbił już igłę w ramie dzieciak i odłożył zużyte narzędzie. Szybko zaczął zdzierać mu z mógł buty odrzucając je na bok. Usiadł za nim i złapał go mocno w ramiona przyciskając do siebie. Choć czynność zdawała się być dziwna i nienaturalna bo wszak się nie widzieli, wiedział że poruszanie i wiercenie jedynie potęguje ból. Nie jesteś nienormalny. Wyszeptał zapewnienie, z jego ust płynęły po chwili frazy jakie on, całe życie chciał usłyszeć podczas przemiany własnej, gdy był jedynie przestraszonym dzieckiem. Nie umierasz Zaraz nie będzie tak bolało… Radzisz sobie świetnie. Zapewniał nie puszczając pisklaka z objęć, kołysał go na boki jakby ta prozaiczna czynność miała mu w jakikolwiek sposób pomóc. Widział przemianę, futro i jego kolory, odgłosy jakie wydawał przypominały bardziej fuknięcia niezadowolonego kota, jednak były głębsze. Zerknął na jego dłonie, które stawały się miękkie i urokliwe. Kot? Ryś? Żbik? Gepard może?- nie miał pojęcia jakim Vincent może być zwierzęciem. Jednak przemiana przeszła względnie szybko nim go puścił postanowił wyjaśnić mu całą sytuację. Jesteś zwierzęco podobnym, nie ma w tym nim złego. Taki ile urodziłeś, musiałeś już wcześniej czuć bliskość w obecności danych zwierząt. Powiesz mi jakich? Może jak byłeś w zoo miałeś wrażenie że coś do ciebie szepcze? Nie do ucha ale tak z tyłu głowy? Wyjaśniał rzeczowo na tyle na ile sam potrafił i umiał. Jak on to czuł i jak to widział. Tato cię nie odrzuci, rozumiesz? Dla niego to niczego nie zmienia i bez względu na wszystko nadal będzie cię kochał. Miano, że nie potrafi tego powiedzieć. Dotyk objęć Noxa zelżał gdy ten powoli wstał i zaczął pakować otworzoną apteczkę dając chłopakowi czas na zebranie myśli. Czy możemy zejść na obiad? Zapytał nieoczekiwanie i uśmiechnął się do chłopaka, nagle pokazał na siebie palcem. Ja zmieniam się w kruka a moje ręce zmieniają się w skrzydła, tez boli jak cholera. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Fuck. Vincent był zwierzęcopodobnym, dlaczego mu to umknęło? Przeszło mu przez myśl, że może chodziło o to, że nie był za często w domu - dzielił czas między pracę, dzieci i kochanka. Jego syn zdecydował się ukrywać to przed nim, więc albo mu nie ufał, albo bał się odrzucenia, gdy okaże słabość. Niezależnie od wszystkiego, jak nigdy miał poczucie, że zawiódł jako ojciec. Nie pierwszy raz zresztą. Zacisnął palce pod stołem na swoim kolanie, czując jak w jego ciało wlewa się gniew i frustracja. -W lewy bok. - Wyrzekł tylko pozornie spokojnym głosem, gdy Nox natrafił na jedną z szafek, znajdującą się najbliżej tej, w której trzymał morfinę. Czy Aria też była zwierzęcopodobną? Przyjrzał się swojej córce, która obecnie wydawała się być nieco przestraszona i skołowana, nie…nie wykazywała żadnych objawów, ale kto wie? Może ukrywała się tak dobrze, jak Vincent. Skąd wie, że ma sraczkę? To przez to, że tak się wiercił? - Aria spojrzała się na Noxa, wyraźnie jednak pytając o to niespodziewane wydarzenie swojego ojca. Oscar musiał być niesamowitym lekarzem, jeśli po czymś takim wnioskował, że ma sraczkę. Teraz, jak tak myślała to Vincent co jakiś czas chyba ją miał. Może być poważnie chory?! Poprawiła się na krześle, lekko wyciągając szyję, jakby to miało jej pomóc dostrzeć to, co działo się na górze. Nagle, niczym olśnienie dotarło do niej, że Oscar pobiegł za Vincetem prawdopodobnie do jego pokoju! Przeniosła spojrzenie na ojca. -Chyba tą morfinę wziął dla siebie. - Stwierdziła, zdając sobie sprawę, że jej brat prawdopodobnie będzie wkurzony, że ktoś mu przeszkadza. Kilka razy miała też sraczke i ani razu nie dostała morfiny, więc wniosek nasunął jej się sam. - Myślisz, że nie ma trudnych pacjentów? Poradzi sobie z Vincentem, zaufaj mu. - Carter mimo własnych obaw związanych z obecną sytuacją, tego czy to nie on powinien być przy synu w takim momencie, chciał uspokoić Arię. Musiał jednak przyznać, że jej uwaga nieco go rozbawiła, na kilka chwil ścierając nieprzyjemną gorycz w ustach. W pomieszczeniu,do którego tak bezceremonialnie wparował Nox było ciemno, czy to chłopak zdążył zasłonić spore okna zasłonami, by nikt nie mógł zobaczyć z dołu, co się dzieje w jego pokoju, czy może od początku były zasłonięte, ciężko było ustalić. Vincent siedział na podłodze, starając się nie rozdrapać wyrastającymi pazurami skóry na swoim ciele, swędziała niemiłosiernie, gdy zaczęły wyrastać mu szczeciniaste włosy na karku i ramionach, przez co koszulka w tamtych miejscach zdawała się być bardziej opięta. - Wyjdź! - Warknął głosem, który zaczął przypominać zwierzęcy, ostrzegawczy warkot. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć z kim ma doczynienia, słyszał wyraźnie jego kroki, gdy za nim biegł, a teraz jego zapach wdarł się w przestrzeń, w której czuł się względnie bezpiecznie. Co on sobie myślał?! Nie po to uciekał do pokoju, żeby mieć czujesz towarzystwo, w dodatku obcego, który papla bezmyślnie o rzeczach, które najwyraźniej miałyby być sekretem. Gdy poczuł, jak coś wbija mu w ramię, rzucił się do przodu, warcząc i najeżając srebrno-szarą sierść. Momentami wydawała się jednak zmienić odcień na bardziej rdzawawy, zupełnie jakby Vince zmieniał wraz z porą roku swoje ubarwienie. To, co mogło się rzucać w oczy to jego uszy, teraz nieco bardziej spiczaste, gdzieniegdzie porośnięte futrem. Chłopak chciał sięgnąć po kawałek materiału, który w pośpiechu zerwał z kawałka firanki, by wetknąć sobie do ust i stłumić ewentualne krzyki. Nie zdążył jednak tego zrobić, bo ramiona Oscara zaczynały trzymać go w uścisku. -Kłamiesz, jestem potworem! - W złości wbił nieco haczykowate pazury w ramię, które go trzymało. Mimo tego, że paznokcie nie były jeszcze w stuprocentach wykształcone, zdawały się być ostre, jak małe igiełki. Palce bolały coraz bardziej,gruchotanie przestawianych kości było nieco słyszalne. Z każdą chwilą coraz bardziej przypominały zwierzęce łapy. A jednak morfina zaczęła stopniowo działać, sprawiając ,że ból był bardziej znośny, a może to to głupie kołysanie, jakby był małym dzieckiem i słowa szeptane przez Noxa tak działały. Nie przeszedł całej przemiany, objawy zaczęły ustępować niemal tak szybko, jak się pojawiły. Serce chłopaka waliło jednak jak oszalałe, sam nie wiedział czy ze stresu, że został przyłapany, czy może z powodu samej przemiany, która miała nadejść. - Co Cię to obchodzi? Dlaczego wszedłeś tutaj, jak do siebie? -Vincent spojrzał się na mężczyznę, gdy w końcu mógł wyrwać się z jego objęć. Szybkie, przypadkowe spojrzenie na przedramiona Noxa i niewielkie dziury w jego koszuli, na kilka chwil ostudziły jego emocje. Odwrócił wzrok, robiąc jeszcze jeden krok,by zwiększyć dystans. -Ryś. Spotkałem jednego w lesie. - Odpowiedział nieco ciszej, jakby trochę wstydził się tego, że być może zranił doktora. Co Ty wiesz o naszej rodzinie? Nie możesz mu powiedzieć, jasne? Nic nie rozumiesz! - Dlaczego akurat musiał się zmieniać, kiedy ten człowiek był w domu? Nie chciał widzieć niepokoju na twarzy ojca, obrzydzenia, nie chciał żeby patrzył na niego z takim przerażeniem, jak na stracone maleństwo. Sprawiłby mu więcej problemów, a dodatkowo byłby plamą na honorze Carterów, że nie potrafił poradzić sobie z czymś takim sam. - Nie możesz mu tego powiedzieć. Obiecaj, że tego nie zrobisz! Wtedy pójdę. Spojrzenie Vincenta było pełne determinacji i bólu, nie było w nim przekory, musiał mieć więc uzasadniony powód swojego zachowania. Słysząc, że Oscar zmienia się w kruka, przez jego twarz przebiegło coś na kształt zdziwienia, ale i jednocześnie olśnienia. - To dla tego czułem ten zapach. I to stąd jest pióro na wisiorku ojca. Nie są raczej tylko przyjaciółmiPrzeszło mu przez myśl, jednocześnie zdał sobie sprawę, że jeśli ojciec wiedział o przypadłości lekarza i go nie odrzucił to może była szansa, że jego też nie. Ale doktorek nie był Carterem, nie był tez jego dzieckiem. - Chcesz mnie przekabacić na swoją stronę? - Zadał bezpośrednie pytanie, zastanawiając się jakie intencje miał lekarz. Może liczył na przychylność, bo chciał się bardziej związać z jego ojcem. Sama świadomość, że jego tata mógł interesować się mężczyznami była…dziwna. Czy tak było od początku? Ale przecież był z jego matką. Miał mętlik w głowie i ewidentnie nie wiedział, jak to wszystko poukładać w spójną całość. - Też miałeś TO od dziecka?- Celowo powiedział “to” jakby nadal uważał samego siebie za wynaturzenie.turzenie |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Oscar zatrzymał się w połowie, wtorku słysząc kolejne słowa chłopaka, jak zdążył się już zorientować nie był szczególnie uzdolniony jeśli chodzi o rozmowy z pisklakami. Westchnął cicho i podszedł do okna, nie zdając sobie sprawę, że szwy w koszulki tuż przy ramieniu były rozerwane a z zadrapania sączyła się krew brudząca śnieżny materiał. Kruki nie są zwierzętami nocnymi, więc jeśli pozwolisz… Poprosił łagodnie, gdy chłopak wyrzucał z siebie kolejne słowa. On sam chwycił lewą dłonią ciężka kotarę by odsłonić okno i wpuścić do wnętrza nieco światła. W pierwszym odruchu miał ochotę usiąść na łóżku jednak zdał sobie sprawę, że to naruszenie legowiska. Sam tego nie lubił, więc podszedł do krzesła przy biurku i tam sobie spoczął. Nie przerywał, myślał nad czymś dłuższą chwilę, nie chciał przeciągać ich nieobecności wiedząc, że Ethan musi zwyczajnie się zamartwia. Posłuchaj Vincent, chcesz byśmy cię traktowali jak dorosłego, prawda? Zrobię to. Powiedział łagodnie pochylać się lekko w kierunku chłopaka. Nie do końca wiedział jak ma ubrać słowa to wszystko. Jak dać poczucie bezpieczeństwa komuś, jeśli własne odzyskało się tak niedawno. Miał ochotę wydrzeć się głośno wołając partnera by pomógł mu w rozmowie. Tutaj… nie ma stron. powiedział twardym głosem nie znoszącym sprzeciwu, paciorkowate oczy spojrzały na chłopaka wiercąc dziurę w jego duszy. Słowa jakie uleciały miały w sobie coś gardłowego i wibracyjnego co dodawało im powagi. Ty, Aria, tato i ja jesteśmy po jednej stronie i zawsze tak będzie. Cała reszta jest po drugiej. Skwitował szczerze tak jak on to widział, choć podejrzewał, że chłopak poniekąd był tego świadomy. Nie jesteśmy idealni, nikt nie jest. Ale szanujemy się, wspieramy i kochamy bez względu na wszystko. To co inni uznaliby za obrzydliwe w nas, my będziemy uznawali za wyjątkowe. Nigdy nikomu o tym nie mów. To ty niczego nie rozumiesz, ani ojca ani mnie nie obchodzi to, że jesteś odmieńcem. Chciał by to wybrzmiało, choć dzieciak najpewniej zdawał sobie z tego sprawę. Oscar słysząc ostatnie pytanie spiął się nieznacznie i oparł o wsparcie krzesła. Zacisnął mocniej szczękę, było widać że to pytanie sprawiło mu trudność, jednak nie zamierzał niczego ukrywać. Z odmiennością się rodzimy, inni czarownicy uważają nas za zwierzęta. Moja rodzina zwykle trzymała mnie w szafie albo biła do nieprzytomności przed przemianami by je powstrzymać. Uśmiechnął się lekko, smutno. … nauczyłem się ukrywać to kim jestem, aż do chwili gdy poznałem twojego ojca, jemu to naprawdę nie przeszkadza. Zresztą pewnie znasz już Lucjusza? Kruka który za nim lata? Był mój ale z Twoich ojcem najwidoczniej jest mu lepiej Zaśmiał się delikatnie, jak on kochał tego debila. Pokręcił przecząco głową otrząsając się z miłych wspomnień. Idziemy. Aha nie łudź się że ojciec się czegoś nie dowie. Myślisz, że tylko my jesteśmy wyjątkowi? Puścił chłopakowi oko, nie wyjaśniając niczego, stał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. Otworzył szeroko skrzydło i ruchem dłoni zaprosił Vincenta by mu towarzyszył. JUŻ IDZIEMY!!! Krzyknął z góry aby poinformować zebranych na dole. Powiedział Ari, że masz sraczkę… Dodał nagle i się zaśmiał dźwięcznie kwitując Spanikowałem W tej szczerości było coś niezwykle odświeżającego ale i zabawnego, Oscar był zbyt prostolinijny by kłamać, przemilczać lub być konsekwentny. |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Gdy mężczyzna wpuścił do środka nieco słońca, Vincent nieznacznie przymrużył oczy, zastanawiając się czy ten człowiek tak samo osobliwie wdarł się w życie jego ojca. Nie wypowiedział tego ze względu na lekko poszarpany materiał koszuli na przedramieniu, którego był autorem. Mimo wszystko sam czuł, że przemiana cofnęła się na tyle, by nie doskwierało mu to nieznośne swędzenie, a serce unormowało rytm. Ojciec zawsze mu powtarzał, że nikt nie powinien być świadkiem naszej słabości, najchętniej wyśmiałby go teraz, bo najwyraźniej on sam tego świadka już miał. Przetarł wierzchem dłoni oczy, w których wcześniej zdawały się pojawiać łzy, ze względu na towarzyszący jej ból. Teraz patrzył na Noxa już spokojniejszym wzrokiem, choć nie brakowało w nim hardości, która lekarz mógł już poznać u starszego Cartera. Biurko, przy którym usiadł Oscar było w jasnym odcieniu jabłoni, teraz, gdy do wnętrza pokoju zaczęło docierać więcej światła, lekarz mógł dostrzec, że na blacie leżało mnóstwo szkiców, przedstawiających ludzkie dłonie, w różnych ułożeniach, zupełnie, jakby osoba, która je wykonała próbowała dopracować swoje umiejętności i jak najlepiej odwzorować ręce pod kątem anatomicznym. Niedaleko biurka stał wysoki regał,na boku, którego przyklejone były różne, niekiedy amatorskie rysunki przedstawiające ludzi i zwierzęta, wszystkie jednak zdawały mieć jedną cechę wspólną - były na powyrywanych stronach książek. Stronice wydawały się być nieco zżółknięte, więc prawdopodobnie używał starych, nikomu niepotrzebnych książek, jako swoiste płótno. W pokoju mimo wszystko panował względny ład, co było dość rzadkie w przypadku nastolatka. Chłopak na kilka chwil zamyślił się nad słowami mężczyzny, skąd taka pewność, że zawsze będą po tej samej stronie? No i czy tak mówił po prostu znajomy? Nie. Vincent był jeszcze dzieckiem, więc trudno było mu w pełni pojąć, jak ojciec może wiązać się z facetem. Przecież to FACET! Jak oni…? Odruchowo potrząsnął głową, bo myśli zaczęły mu krążyć wokół bardziej intymnych tematów i spojrzał się jeszcze raz na Noxa. - Brzmisz, jak pewny uczuć mojego ojca. - Po słowach Vince’a ciężko było zrozumieć, czy chodzi o fakt, czy na pewno go zaakceptuje, jako odmieńca, czy może o to, co właśnie powiedział świadomie lub nie, lekarz. Kochają się. Czy on zdał sobie sprawę, że właśnie wyznał mu, że to nie jest przyjacielska relacja? Jeśli tak paple do innych, to narobi tylko kłopotów. Westchnął ze zrezygnowaniem, zdając sobie sprawę, jak będą mieli przesrane, jak jeszcze Aria się o tym dowie. - Yhm… dziadek mówił, że powinno się odpłacać innym za to, co robili. - Nie wiedział, co ma powiedzieć na to wyznanie lekarza. On sam nie chciał litości, więc raczej Nox też by nie chciał jej z jego strony? Opuścił na kilka chwil wzrok, niepewny, jak zachować się w obliczu wyznania, że rodzina mężczyzny go biła. - Ten kruk? Przyniósł mi jakąś kulkę. Myślałem, że to jakaś przybłęda, jak ten Barghest, którego ma ojciec. Czasem przynosi ze sobą jakieś zwierzęta… - Martwe lub żywe Tego też nie powiedział na głos. - Co? Co masz namyśli? - Zamrugał oczami zdezorientowany, gdy mężczyzna zasugerował, że nie tylko oni są wyjątkowi. Kilka chwil później na twarzy chłopaka pojawiła się osobliwa mina, pt”serio?” Jakby nie mógł wymyśleć czegoś innego tylko sraczkę. Wywrócił oczami, już wiedząc, że zaraz będzie musiał użerać się ze swoją siostrą. - Może to opatrz. - Mruknął pod nosem, wychodząc jednocześnie z pomieszczenia, sugerując rozmówcy, że chyba powinien zająć się tym zadrapaniem. Pierwszy raz kogoś drasnął. Co powie na dole? Schodząc po schodach zdał sobie sprawę, że o to też posypią się pytania, przecież było widać, że to jakieś zwierzę po śladach na rękawie. Ojciec był łowcą, szybko się skapnie! Kota nie mieli. - Skończyłeś sra…sprawę? - Spytała Aria, uważnie przyglądając się swojemu bratu. Czuła na sobie spojrzenie ojca, który chyba zdawał sobie sprawę z tego, że mogłaby powiedzieć, coś nie tak i już prawie miała zapytać dosadniej. - Po co Ci była morfina? To jakiś poważny wirus? - Przesunęła spojrzeniem w stronę lekarza, jakby teraz od niego oczekiwała odpowiedzi. Wątpiła, że jedzenie ojca mogło aż tak zaszkodzić Vincentowi, zresztą jakby chodziło o sranie to nie szybciej byłoby skorzystać z mniejszej łazienki na dole? Chyba, że nie chciał, żeby ktokolwiek słyszał. Sam gospodarz milczał, uważnie obserwując przybyłych. Miał wrażenie, że ich relacja była nieco mniej napięta, jednak szybkie spojrzenie na koszulę Noxa sprawiło, że zmienił zdanie. Lekarz mógł zauważyć, że Carter wyprostował się na krześle, co już sugerowało, że jest spięty i zirytowany. Biel koszuli była naruszona tymi plamkami szkarłatu, nacięcia wydawały się nieduże, ale nie pasowały do żadnej broni białej, którą znał, zresztą nie podejrzewał, że Vincent mógłby ją gdzieś ukryć. Jedyną odpowiedzią była jego zwierzęcopodobna natura. To co już mógł wywnioskować to fakt, że prawdopodobnie był drapieżnikiem. - Myślę, że jedzenie już wystygło. Cieszę się jednak, że najgorsze minęło z pomocą Oscara. - Głos Ethana wydawał się być spokojny, ale tylko pozornie. Czekał, aż partner zechce mu przedstawić szerszy obraz sytuacji. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Oscar Nox
ANATOMICZNA : 28
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 18
TALENTY : 7
Oscar nie podszedł od razu do stołu przy którym nadal wszyscy siedzieli, a położył apteczkę na jej miejsce, od razu wrzucając zrzutę narzędzia do kosza na śmieci. Zrobił to szybko i dyskretnie, tak by Aria nie widziała co robi. Dlatego z niejaką łatwością przyszło mu kłamstwo : Wiesz, nie użyłem morfiny. Ale lepiej mieć ją na wszelki wypadek, czasem bóle brzucha są naprawdę silne. Stwierdził uprzejmie po czym jakby nigdy nic, usiadł na swoim miejscu i od razu powrócił to swojego talerza na którym czekała na niego potrawka. Wbił widelec w pasztet i znów mruknął wsuwając sobie kawałek do ust. Chłodniejsze jest nawet lepsze. Pochwalił zdolności kulinarne Ethana i delikatnie pod stołem pogładził jego udo jakby chciał przegnać napięcie jakie w nim widział. A więc kamienie? Aria wiesz ja słyszałem, że można polować na minerały za pomocą latarki UV, one się jakoś świecą inaczej… ja się na tym nie znam… Skwitował szczerze zainteresowany tym zagadnieniem, pamiętał że widział gdzieś książkę o poszukiwaczach minerałów. Może małemu pisklaczkowi coś takiego również by się spodobało. Nagle skierował swoje bystre czarne spojrzenie na Vincenta. Nie wrócił do zdarzenia jakby to nigdy nie miało miejsca, zamiast tego wypalił nagle. Mój dziadek uważał, że rysunek kaligraficzny poprawia precyzję i celność bo wyuczą cierpliwości i skupienia. Może coś w tym było? Jak myślisz Vincent? Czy może chciałbyś spróbować poćwiczyć te umiejętności z taki dziwaczny sposób? Bo przecież w naszym miejsce jest pełno prywatnych nauczycieli rysunku jeśli tylko byś zechciał spróbować. Dodał po chwili, wyjaśniając wszystko najbardziej rzeczowo jak tylko umiał. Delikatne gładzenie uda Ethana nie przerywało się ani na chwilę. Nie chciał go denerwować, dołożył sobie ciepłej dyni na talerz i przez chwilę milczał wsłuchując się w trele dziewczynki. Macie taki tu fajny zwierzyniec. Wiecie czego Wam brakuje? RYSIA! Wypalił z entuzjazmem i puścił oczko w kierunku chłopaka. Nie spodziewał, że w u Carterów po raz pierwszy poczuje się jak w prawdziwej rodzinie otoczony problemami, kłotniami i miłością. 2x zt |
Wiek : 35
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : Internista/genetyk