18 czerwca 1985, dwie godziny przed zapadnięciem zmroku
Gradient kolorów rozświetlił błękit niemal bezchmurnego nieba jaśniejszymi smugami światła w odcieniu żółci, pomarańczy i czerwieni - blask słońca, znajdujący się blisko linii horyzontu, stopniowo dogasał, otulając skrawki objętej wzrokiem przestrzeni półmrokiem. Wynurzały się z niego utkane z cieni podłużne, karykaturalne, rozbudzające wyobraźnie kształty.
Bardziej od zachodów, wolał wschody słońca - moment brzasku, kiedy krawędzie horyzontu rozświetlała łuna w odcieniu soczystej czerwieni; wówczas objęty nim fragment nieba wyglądały tak, jakby płonęły żywym ogniem. Podobnie jak końcem lutego skrawek sklepienia nad Deadberry. Żałował, że nie mógł tam być. Doświadczyć tego na własnej skórze. Pomóc. Tętniący życiem Boston złapał go wówczas w swoje sidła i nie chciał wypuścić. Dopiero płaczliwy list od matki, oraz piętrzące się na oficerskim biurko niemożliwe do zignorowania obowiązki sprowadziły go z powrotem do Saint Fall.
Podobny żar, co ten na firmamencie, palił się w jego spojrzeniu, kiedy, bez dreszczu lęku przenikającego głęboko pod skórą, zjawił się w Rezerwacie. Skrawki przestrzeni, które znalazły się w zasięgu jego wzroku, o tej porze roku, wyglądały jak ze snu. Czasem miał wrażenie, że nawet czas płynie tu inaczej, wolniej, synchronizowany był z powolną pracą serca w piersi i cichym, spokojnym oddechem.
Zarys samotnych skał zamajaczył w zasięgu spojrzenia. Ukradkowe spojrzenie rzucił partnerowi policyjnemu, który mu towarzyszył. Przez całą drogę milczał, jakby wyczerpał mu się asortyment przekleństw. Nie pytał dlaczego, by nie prowokować go do dalszej demonstracji swojego rozdrażnienia. Ich znajomość, zapoczątkowana w na komisariacie, koncertowała się głównie na pracy i rzadko wychodziła poza nią, więc nie testował jego sampoczucia, ani nie próbował go przekonywać, że znaleziony przez niego trop może doprowadzić ich do rozwikłania jednej z zagadek zamieszczonych na stroach piętrzących się na biurku aktach.
-
To tu Vance był widziany ostatni raz - pewnością wybrzmiewającą z tembru głosu przełamał ciszę, jaka ich opatuliła.
To on dowiedział o tym miejscu z ust jednego ze swoich informatorów. To on był inicjatorem tego spotkania, pracy po godzinach, która Venoirowi nie była na rękę, ale tym razem uległ jego namowom, chociaż Arlo nie sądził, że zaraził go swoim entuzjazmem.
Odkąd Stella pojawiła się w jego życiu, rzadziej zapuszczał się na teren Rezerwatu, wybierał bezpieczniejsze trasy ich wspólnych spacerów, gdyż nie chciał narażać jej lękliwej natury na zbędną konfrontacje ze magicznymi stworzeniami. Między innymi przez to jego świadomość o anomaliach, jakie nawiedziły Cripple Rock postać miały mglistą, pozbawioną konkretów, podobnie jak kłębiące się pod sklepieniem czaszki refleksje – był zbyt zakopany w obowiązkach i prowadzeniem życia na torbie podróżnej, między jednym stanem a drugim. Jednak, skoro temat, przewinął się podczas ich rozmowy, nie mógł odpuścić tego tematu. Kierowała nim zawodowa ciekawość - jedna i druga. Jako śledczego i jako demonologa.
W piętnastu krokach znalazł się w sąsiedztwie skalnego masywu. Tu, mając na wyciągnięcie ręki chropowatą powierzchnie skał, nie słyszał nawet trelu ptaków, czy szumu drzew. Już wcześniej miał wrażenie, że im bliżej znajdował się osobliwej budowli, tym zamierała coraz głębsza cisza. Jakby coś próbowała ich odciąć od źródła tętniącego w lesie życia. Podobno po zapadnięciu nocy, nie każdy, kto zabłąkał się między skały, potrafił odnaleźć wyjście z tego labiryntu i już nigdy nie doczekał spotkania ze świtem. Niebawem będą mieć okazje zdemontować te pogłoski. Intuicja podpowiadała, że wkrótce zostaną włożone między mity.
Wchodząc między skały, ostrożnie stawiał kroki, jakby w obawie, że podłoże pod naporem ciężaru jego kroków osunie mu się spod nóg.
Nasunął na dłoń jedną z dwóch rękawiczek, które zawsze miał przy sobie, wciśnięte w kieszeń kurtki - kwestia przyzwyczajenia tudzież zawodowego spaczenia. Zanurzył chronione cienkim materiałem palce w substancji wyciekającej spomiędzy szczelin. Miała konsystencje oleju. Zapoznał się z jej wonią, łudząc się, że być może, przez wzgląd na doświadczenie, jakie zdobył od lat zaklinając demony w przedmiotach, ją rozpozna.
-
Może w cieniu samotnych skał naprawdę ukrywa się demon – skonsultował pierwsza kłębiąca się w umyśle myśl z Yadrielem, która jednocześnie na przestrzeni czasu urosła do rozmiaru miejskiej legendy. Chociaż ta perspektywa wywoływała u niego spływający wzdłuż linii kręgosłupa dreszcz ekscytacji, na ustach Arlo nie zawisł subtelny grymas uśmiechu. Nadal, ignorując złowrogą aurę otoczenia, silił się na spokój. Mógł rozpocząć swoje śledztwo. Odkryć czemu rzekomo znikali w tym miejscu ludzie. –
Quidhic - Liczył skrycie, ale szczerze, że czar zdemaskuje ślady magicznej obecności.
Quidhic (60), k100 + 5
ekwipunek: pentakl z zatrzaśniętym Ordinatio, latarka, pistolet, Kumtael zaklęty w nieśmiertelniku, rękawiczki, notatnik w zestawie z długopisem
Ostatnio zmieniony przez Arlo Havillard dnia Czw Maj 02 2024, 12:23, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : edycja, uzgodniona z MG, obejmowała literówki i zarys sytuacji)