SALA GŁÓWNA Główna sala to pulsujące centrum rozrywki, które zachwyca swoją wielowymiarową atmosferą i dostosowanym do motywu przewodniego, za każdym razem tak samo zachwycającym wystrojem. Emanuje energią, oferując obszerną scenę, na której odbywają się największe wydarzenia, takie jak koncerty na żywo, występy taneczne, inscenizacje, burleska czy też – dla wyselekcjonowanej listy uczestników – zamknięte eventy, jak występy Drag Queen czy tancerek (i tancerzy) go-go. Bogactwo baru rozciąga się wzdłuż jednej ze ścian, zaspokajając najbardziej wymagające podniebienia tak tradycyjnymi, jak i bardziej kreatywnymi drinkami. Balkony oraz prywatne loże dostępne po dokonaniu rezerwacji oferują intymność, podczas gdy ogromny parkiet zaprasza do całonocnej zabawy. Godziny otwarcia Pn. | Zamknięte Wt.- Czw. | 20:00 - 03:00 Pt. - Nd. | 19:00 - 06:00 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
02 marca 1985 Marzec to miesiąc Aradii, miesiąc czczenia jej oddania i jej poświęcenia. Miesiąc pięknej, głębokiej czerwieni oblepiającej ściany, scenę i bar. Specjalne marcowe menu piętrzy się dumnie, oferując wymyślne drinki w różnych odcieniach: szkarłatna Krwawa Jezebel, rubinowa Łaska Lilith czy karmazynowy Pocałunek Aradii. Czerwień, krew, poświęcenie – niebezpieczne i dumne oblicze kobiet w trzech słowach. Sala jest już przygotowana na otwarcie coniedzielnych wydarzeń na cześć Córki – scena pozostaje skryta za ciężką kotarą, czekając na swoich aktorów, a czerwone nasturcje spływające gęstą kaskadą ze ścian przypominają krople krwi wsiąknięte w łagodną zieleń liści. Ta sobota w Wizardzie jest cichym, stoicko spokojnym morzem przed sztormem, choć i dziś ruch jest niemały. Muzyka wydobywa się z głośników tchnięta życiem przed DJ-a, a moje biodra samoistnie poruszają się drobnymi ruchami w rytm Heart of Glass, gdy nucę pod nosem, podpalając powierzchnię szotów efektownym akcentem ku uciesze dziewczyn stłoczonych po drugiej stronie baru. Krótkie zerknięcie w bok w poszukiwaniu kolejnego spragnionego gościa naprowadza moje oczy na dobrze znaną już sylwetkę, która godnie przystraja wnętrze klubu niezastąpioną aurą Kręgu Salem. Uśmiech przyzdabia moje usta mocniejszym akcentem, kiedy, dalej beztrosko podrygując w rytm muzyki, staję przed Harrisem. — Dobry wieczór, Willy! — Serdecznemu powitaniu towarzyszą ruchy dłoni – jedne z bardzo niewielu, których udało mi się nauczyć dzięki pomocy mężczyzny. Na tym popis migowego musi się skończyć, na więcej potrzebne są prywatne lekcje, a nie przelotne rozmowy w zapełnionym klubie. Może złociutki pan Harris da się kiedyś namówić. Najpierw i ja sam musiałbym znaleźć na to czas, a im więcej spędzam go w Wizardzie, tym jest ciężej. Nie tak miało być, nie tak… Ale ten biznes uzależnia. Wyszło nam to lepiej niż sądziłem, że może wyjść. Z uśmiechem opieram się ramionami o blat i nachylam bliżej słodkiego pisarza, co by mógł z łatwością czytać z ruchu moich warg – głośna muzyka z pewnością przeszkadza w dosłyszeniu słów tym, którzy z uszami nie mają problemu żadnego, mogę się więc tylko domyślać, że niewiele z tego co mówię, dociera do Williama. — Co ci podać, kochany? Dziś na spokojnie czy zostajesz ze mną do końca? — podgaduję wesoło, zerkając przelotnie na godzinę – do szóstej rano jeszcze cała noc. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Czerwień była wszędobylska i niemal oblepiająca. Czekał chwilę aż jego spojrzenie przyzwyczai się to tego typu tonacji, która stanowiła niemały kontrast do zimnego, granatu zapadającego zmroku, który rozlewał się poza klubem. Zawsze gdy się pojawiał towarzyszyła mu ta pewność siebie, która znana jest dla osób wychowanych na egoistów. Typów, którzy wiedzą że za pieniądze mogą kupić wiele więc się nawet nie starają. Różniło się to skrajnie od nowobogackich, którzy na każdym kroku pragnęli pokazać swoją majętność otoczeniu. Pod tym względem Harris był jak zwierze na szczycie łańcucha pokarmowego, dziwnie skromny ale emanujący czymś co dawało do myślenia. Zdjął swój oparta słuchowy, nie chciał by różne dźwięki rozchodziły się w jego zdrowym uchu, piskiem tonacyjnym, który zwyczajnie go drażnił. Bez urządzenia wszystko stało się zblendowane w spokojny biały szum do którego przywykł. Z tą różnicą, że gdy przechylał głowę w prawą stronę w kierunku głośnika, słyszał miarowe basy wystukujące rytm muzyki. Zawsze siadał na tym samym hookerze, wyślizganym od wielości dotyków, czuł jak drewno chwieje się w konstrukcji gdy na niego spoczywał. Najpewniej cichym skrzypieniem grożąc, niestabilnością i pęknięciem które było nieuniknione w tym miejscu. Jednak było to miejsce naprzeciw niego. A Ira niczym gwiazda filmowa, dostarczał mu rozrywki przez całą noc, nawet o tym nie wiedząc. Wsparł się dłońmi o poklejony blat kontuaru, dzielący go od obsługi. Jego dwukolorowe spojrzenie przykryte było niemal w całości źrenicami. Który niczym Judasz, stanowiły o jasnym sygnale tego, że nie przyszedł tutaj trzeźwy. Nigdy nie przychodził. Gdy tylko złapał jego spojrzenie, uśmiechnął się delikatnie. I na chłodne przywitanie, wymigał coś skrajnie innego. Palcem wskazał na pierś, potem na barmana. Ze strzępów znajomych gestów dało się wychwycić „Ja” oraz „Ty”. Reszta pozostało nieodgadnioną, tak samo jak intencje. Od dawna prowadził w tym miejscu swoją grę na flirt, którego nie mógł zrozumieć współrozmówca. Tak było lepiej, wszak mógł być szczery i nieskrępowany. Ściśle kontrolować informacje jakie przekazuje i czego go uczy. A przekaz był łatwy i czarujący „Tęskniłem za Tobą” choć ta fraza nigdy nie zostanie zrozumiana przez odbiorcę. Szybkim muśnięciem ciepłych ust, złożył delikatny pocałunek na jego policzku. Skalając je zapachem tytoniu. Pokazał dwa place, w geście znaku, dłoń uformował w kształt szklanki po czym wykonał gest jakby coś sciągał z głowy, kład na dłoni i przekręcał. „Podwójna whisky z lodem” -IRA krzyknął podnosząc głos, bez akcentów, zbyt nosowo. Nie słyszał swoich słów, więc nie mógł modelować natężenia głosu. Gdy miał jej uwagę znów zaczął migać wiedząc, ze zna tylko dwa słowa „Ty” i „Ja”. Powtarzał jednak jeden gest, który pojawiał się nad wyraz często w odniesieniu do niego, którego nigdy nie wyjaśnił. Nagle powtórzył go, przekręcił pieść na otwartej lewej dłoni, w geście kręgu. Run- Powiedział bezokolicznikiem i stuknął palcem w oklejony blat prosząc o swój drink. Jednak zdanie kształtowało się w całość „Ucieknij ze mną”/ „Wyjedzmy razem”/ „Zróbmy sobie wspólną przerwę.” |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Patrząc w piękne, dwukolorowe oczy, które za każdym razem hipnotyzują tak samo swoją wyjątkowością, widzę, że i tym razem Will nie przyszedł tu trzeźwy. Nie jest to żadna nowość, ani żadne zaskoczenie, zważywszy na to, gdzie jesteśmy. Jeśli już nie przyszedłby najebany, to by szybko to naprawił przy barze. Tego przecież oczekujemy od klientów – że będą się świetnie bawić, zostawiać kasę na alkohol i wracać do nas. Rzecz w tym, że jak ktoś cyklicznie przychodzi do baru napity i w samotności, zwykle kryje się za tym jakaś historia. A ja jestem jej całkiem ciekaw – Will jest jedną z barwniejszych postaci, które spotkałem dzięki angażowaniu się w życie klubu. Z początku chciałem tylko włożyć w to pieniądze i powierzyć wszystko Lili, ale teraz nie umiałbym tego zostawić. Zbyt wiele ciekawych znajomości, historii i nieodkrytych uczuć, które tylko czekają za rogiem, żeby się nimi upoić. Przyglądam się ruchom dłoni. Ja, ty – tyle rozumiem. O resztę zapytam go potem. Na razie skupiam się na zamówieniu, nie mogę przecież pozwolić, by biedak siedział o suchej buźce. Pocałunek na policzku wywołuje uśmiech i cień rozczulenia. Uwielbiam człowieka. Sięgam po szklankę, by nałożyć do niej lodu, a druga dłoń zwinnie łapie za butelkę whisky, polewając alkoholu, kiedy znów wracam spojrzeniem do Willa krzyczącego moje imię w ten charakterystyczny sposób. Znów powtarza gesty, na które przekrzywiam głowę. Ty, ja… Co dalej? Chcę wiedzieć. Hm… Rum? — Skarbie, już nalałem whisky! — przekrzykuję muzykę, choć nie wiem po co – z przyzwyczajenia. Stawiam alkohol przed Willem, nieświadom, że źle zrozumiałem to, co mówi. W tym miejscu zdecydowanie prędzej spodziewam się usłyszeć nazwę alkoholu niż propozycję wspólnej ucieczki ku wschodowi słońca, nawet jeśli to drugie wydaje się dużo bardziej interesujące. — Wypijesz? Potem poleję ci rumu, zgoda? — Przysuwam szklankę bliżej Willa, a sam znów opieram się z uśmiechem o blat, jak zawsze, gdy go tu spotykam – czemu miałbym sobie odpuścić krótką pogawędkę? Nic mnie nie goni, innymi gośćmi przez te kilka chwil mogą zająć się pozostali barmani. Nikt w końcu nie zwróci uwagi właścicielowi za opierdalanie się. Jak dużo wypił, zanim tu przyszedł? Przyjechał? — Chyba tym razem nie jesteś autem, co? — Wspomagam się gestami, bardziej instynktownymi niż o rzeczywistym znaczeniu w języku migowym. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Uśmiech zawsze przykrywał jego skrępowanie. Nawykł do wielu rzeczy, jednak nigdy do bycia nie zrozumiałym przez otoczenie. Drażniło go to i doprowadzało do skrajności. W akcie desperacyjnej autoagresji sięgnął do swojego prawego ucha i wyciągnął sobie aparat słuchowy, który schował do kieszeni spodni. Tak było lepiej, ciszej. Świat stawał się mniej przytłaczający. Ale grymas złości na jego twarzy, nadal osiadał marsową irytacją. Jego źrenice były powiększone jednak nie zamierzał, zdradzać chłopakowi, że dziś kawę słodził kokainą. Lubił jej słodko mdły smak, doprowadzający go stopniowo do ruiny ale też zapewniający zastrzyk weny, której czasami potrzebował. Chciał coś dodać, dopowiedzieć jednak nie zrobił tego. Był tchórzem i hedonistą, zatem przywiązanie do Iry postrzegał jako - coś niezdrowego. Tym bardziej, że widząc jak ten wdzięczy się do innych czuł całym sobą, że nigdy niebyły dla niego jedynym. A tego nie lubił, chciał być w centrum czyjej uwagi i być przedmiotem wielbienia do którego nawykł jako twórca bezstselwedów. Powoli budził się z uścisku jego uroku, to przynajmniej podpowiadał my trzyćpany umysł. Serce jednak się przywiązało i dobrze o tym wiedział. Chwycił więc szklanicę, w której zabrzęczały kostki i zaczął sączyć przez zaciśnięte zęby. Poczuł lekki ból, od różnicy temperatur przenikający jego szkliwo, jednak się nie skrzywił. Nie oderwał spojrzenia od jego twarzy a konkretnie od pełnych ust gdy w natłoku sytuacji, wyczytał pytanie. Skinął potakująco głową, przyznając się do swojej przewiny i zacisnął szczękę widząc jak Era uśmiecha się do kogoś innego. Nie podobało mu się to. Dlaczego? Czuł jak jego oddech przyspiesza, od irracjonalnych uczuć. Może właśnie dlatego w feerii barw omiótł spojrzeniem okolice kontuaru, zawieszając wzrok na chłopaku siedzącym samotnie. Był przystojny i wyglądał na młodego, czyli idealnie w jego typie. Pokazał go palcem i wykonał gest który zrobił wcześniej zamawiając sobie samemu drinka. Na mój rachunek. Krzyknął by przebić muzykę, którą czuł jedynie w postaci drżenia we wnętrznościach. Jednak nie patrzył na dzieciaka, któremu stawiał kolejkę a na zachowanie swojego przyjaciela, jednego z nielicznych których posiadał. To był jeden z tych momentów, w których przyszło mu do głowy, że być może osoba z drugiej strony baru nie była bezinteresowną. Być może wierzyła jedynie korzyści a on był naiwny jak zawsze, a naiwność brała się z osobliwej desperacji. Ira ja… Krzyknął gdy chłopak znów do niego podszedł, jednak nie dokończył. Zamiast tego odpowiedział sobie w myślach „jestem na ciebie zły”. Dlaczego? Kurwa dlaczego? Zamiast tego skoncentrował się, wnikanie go jego umysłu nie było łatwe, nie dlatego że czuł opory ale dlatego że była to jedyna osoba, która była kimś więcej niż zlepkiem dwóch przymiotników które mogły ją opisać. Oj nie był prosty, był barwny i skomplikowany w ten fajny sposób, dlatego było mu trudno. Jednak zamierzał go ukarać, sprawić by poczuł się tak samo jak on, gdy podrywał innych, gdy pieprzył się z innymi, gdy nie interesował się nim. Wtłaczał to uczucie do jego umysłu, nie pomny tego, że młody chłopak właśnie zmienia hoker by się przysiąść. Rzut na projekcję emocji - ZAZDROŚCI próg 65 (k100 + 20 magii iluzji) |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Stwórca
The member 'William Harris' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 55 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Mrużę lekko oczy, przyglądając mu się uważnie. Dostrzegam tę nerwowość – wyciąga aparat, a na jego twarz wstępuje krótki grymas. O co chodzi? Mogę się domyślać, ale pewnie nie znajdę odpowiedzi. Myśl, że coś sknociłem na moment zajmuje moją głowę i przestępuję z nogi na nogę w niemal niewidocznym, nerwowym geście. Utrzymuję na twarzy uśmiech, bo po chwili zwątpienia przychodzi znajomy bunt – nic przecież nie zrobiłem, jeśli się złości to pewnie na coś, o czym pomyślał, nie na mnie. Chyba. Wzdycham widocznie i kręcę z dezaprobatą głową na wieść, że przyjechał autem. Jak słowo daję, któregoś razu rozbije się przez te swoje przejażdżki, a do tego jeszcze zrobi krzywdę komuś. Nie wiem co brał, ale ewidentnie trzeźwy nie jest – może przez sam alkohol, a może przez coś więcej. Patrząc w te urocze oczka przychylałbym się ku temu drugiemu. Daleko mi do oceniania go. Sam przecież niemniej lubię sobie przyćpać. Choć teraz idzie mi całkiem nieźle – ile to już czasu ograniczam się do samych kadzideł? Będą z dwa miesiące. Grzeczny ze mnie chłopiec, proszę bardzo. Cóż, nigdy nie powiedziałbym, że byłem uzależniony, więc nie ma o czym mówić. Koks od czasu do czasu to tylko miłe urozmaicenie. Gdzieś pomiędzy wymianą słów moje spojrzenie przykuwa znajomy, który właśnie wszedł na salę. Widząc jak wita mnie uśmiechem, odwzajemniam go w naturalnym odruchu i odmachuję mu krótko, ledwie unosząc dłoń. Moja uwaga tylko na kilka sekund odwraca się od Willa. Gdy zaś znów na niego patrzę, on zdaje się zainteresowany kimś innym, pokazując na młodego chłopaka jednoznacznym gestem. Zerkam w tamtą stronę, prostując się na przedramionach, by ostatecznie podnieść się z blatu. Moja brew unosi się lekko, zaczepnie, gdy patrzę na Willa, choć myśl, że tak łatwo przeniósł swoją uwagę na drugą osobę, kiedy ja specjalnie przerwałem robotę, by sobie z nim trochę pogadać, wkurwia. Ale to nic nowego, tak jest przecież zawsze. Nienawidzę, gdy nie jestem w centrum uwagi, szczególnie gdy tę odciąga ode mnie jakiś młody, przystojny frajer. Przecież jestem bardziej interesujący. Oczywiście na twarzy pojawia się jedynie znaczący uśmiech i krótko kręcę głową, przy czym spełniam życzenie Willa. Chwilę później stawiam przed chłopakiem drinka, a gdy ten rzuca mi pytające spojrzenie, kiwam krótko głową w stronę Harrisa. Tyle zwykle wystarczy. Chłopak rozumie, bo zawiesza spojrzenie na Willu i uśmiecha się niby to nieśmiało, na co mam ochotę wywrócić oczami. Błagam, myślisz, że ktoś ci uwierzy w tę słodką niewinność? Ekhm. Wracam do Willa po to tylko, by sprzątnąć cytrynę, którą zostawiłem na tamtym kawałku blatu. Skoro ma ochotę się zabawić, to przecież nie będę się wpierdalać. Will jednak znów zwraca moją uwagę, a ja rzucam mu pytające spojrzenie. Nim kończy mówić, obok niego dosiada się chłopak, którego sobie upatrzył na dzisiejszy wieczór. Normalnie bym odpuścił. Zazdrość jest dla mnie tak naturalna jak oddychanie, ukrywania jej nauczyłem się chyba szybciej niż mówić. Gdybym miał walczyć o uwagę każdego i za każdym razem, to bym w końcu skonał z wysiłku. Łatwiej udawać wspierającego przyjaciela, który mówi „ładny, bawcie się dobrze, miśki”. Ale tym razem, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, nie mam ochoty się wycofać, a widok przymilającego się do Willa chłopaka drażni wyjątkowo mocno. Czemu to ja mam się wycofać? Rozmawialiśmy, a ten tutaj nam przeszkadza. Po co w ogóle stawiał mu tego drinka? Nie jestem świadom, że na mojej twarzy w istocie gra irytacja. Tylko przez chwilę. Zaraz zastępuje ją słodki uśmiech, a ja ponownie nachylam się ku Willowi, oparłszy przedramiona o ladę. — Wybacz, słońce, źle zrozumiałem, ten drink nie miał być dla ciebie — zwracam się do młodego z pełnią skruchy na swojej buzi, obserwując zmieszanie pojawiające się na jego twarzy. — Ten pan tutaj niestety ma na ten wieczór plany z kimś innym. Efekt projekcji zazdrości: 1/3 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Dwukolorowe ślepia przez chwilę wpatrywały się w młodego chłopaka, skąpanego w przenikliwym feerycznym, świetle karminowego wystroju, w którym skąpane było to miejsce. Blask ten nadał czegoś piekielnego na twarzy idącego bliżej, wyostrzał jego rysy nadając mu demoniczności. Sukkub - pomyślał, to było to czego chciał tej nocy. Odwzajemnił uśmiech, na dwa uderzenie serca zupełnie zapominając o Irze i jego wężowej naturze. Błąd. Nie powinien tego robić. Za bardzo zafiksował się na pełnych ustach młodego mężczyzny i wyobrażeniu o rozkoszy jaką mogą ze sobą nieść. Jednak marzenie pęka, jak bańka mydła, dzieje się to tak szybko, że nawet w pierwszej chwili nie orientuje się co ma miejsce. Czuje jego zapach - Iry, nieco szczyprowy tuż przy sobie. Nawykł do tego, co i zwykł go czuć każdej nocy gdy przychodził tu przedłużyć swój wieczór oraz posiąść nieco inspiracji. Teraz jest inaczej, twarz dzieciaka się zmienia. „Co jest?” Nie nawykł do popłochu ani, zmieszania w chwili w której czeka by zainicjować rozmowę zmierzającą do jednego wcześniej obranego kierunku. Widzi ruch ręki sukkuba, przepraszający gest, niewyraźne ruchy warg których nie jest w stanie odczytać, zmieszanie i popłoch w oczach. what did you do Ira?!! Krzyk wyrywa się z jego gardła, gdy przesuwa spojrzeniem na barmana. Nie interesuje go teraz dzieciak. I tak był miałki, jeden z tych których da się przyrównać do spaniela, przymilny i uroczy. Znudziłby się nim w chwili w której by skończył. A mimo to, dziś miał ochotę na fajerwerki. Przechyla głowę tak, że taksuje parszywym zielonym okiem przystojną twarz znajomego. Czego się spodziewał? Skoro sam postanowił projektować emocje i go nimi karać? Nagle odwraca się plecami do baru. Jego właściciel może obserwować jak Harris wspiera się dłońmi o kontuar i podciąga ciało do góry, siadając płynnie tuż przy swoim drinku. Nie pyta, nie mówi, po prostu bezczelnie przekręca się układając swoje skórzane bootsy na blat roboczy, zrzuca kilka szklanek, jednak nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie słyszy szkła rozpryskującego się o podłogę, ani dźwięku jaki wydają jego grube podeszwy udające na bałagan. Zeskoczył w stronę Iry, mocnym szarpnięciem łapie go za koszulkę, która teraz będzie nieestetycznie wygnieciona. Jednak nie wykonuje żadnego agresywnego ruchu, poza popchnięciem przyjaciela na szafkę z butelkami. Te trzęsą się złowieszczo, grożąc upadkiem. Przyciska go swoim ciałem. Nie byli jeszcze nigdy tak blisko siebie. Nigdy nie czuł jego ciepła i ten osobliwej bliskości. What did you do?! Wykrzykuje raz jeszcze ponawiając pytanie. Nie pony tego, że nadal zaciska dłoń na jego koszuli, ani tego że ściagają na siebie wzrok wszystkich, nie tylko pracowników ale też gości. Nie często klienci tego lokalu najpewniej robię tego typu burdy. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Jakby ktoś mnie zapytał, dlaczego to zrobiłem, to bym kurwa nie potrafił odpowiedzieć. Nic przecież nie piłem, nic nie paliłem. Znam siebie chociaż na tyle, by wiedzieć, że w tej jednej kwestii jestem niezawodny – nie okazuję zazdrości. Ukrywam ją tak dobrze, jak ukrywałem podpierdalane macochom szminki i błyskotki. Zabieganie o czyjąś uwagę otwarcie jest poniżej mojej godności. To oni mają zabiegać. Przynajmniej póki jestem trzeźwy. A jestem względnie trzeźwy od kilku dobrych miesięcy. Mimo to, tym razem się nie powstrzymuję. Chcę oczy Willa na sobie, chcę, żeby ten pieprzony intruz sobie stąd poszedł i nam już nie przeszkadzał. Chcę sięgnąć do zaciskającej się w złości szczęki, zajrzeć w hipnotyzujące oczy i uśmiechnąć się z triumfem, bo udało się i cała jego uwaga znów jest moja. Ale nikt nie pyta dlaczego. Pyta co. Co zrobiłem? To, na co miałem ochotę. I zrobiłbym to znowu, nawet jeśli nie potrafię, do chuja, wyjaśnić, dlaczego. Marszczę brwi w lekkiej konsternacji, kiedy schodzi z hookera i odwraca się tyłem. Chce sobie pójść? Chyba nie poleci za tym chłopaczkiem? Bez jaj, nie był aż tak przystojny. Nie w porównaniu do mnie przecież. Ale Will nie odchodzi. Kilka szybkich ruchów i potłuczonego szkła później jest po złej stronie baru. Mógłbym zareagować – jest pijany i najpewniej naćpany, jego koordynacja ruchowa i szybkość nie są na najwyższym poziomie. Ale nie reaguję – przecież nie będę go pacyfikował jak pierwszego lepszego zjeba, który za dużo wypił i wszczyna bójki. Moja koszula kończy w mocnym uścisku, a plecy uderzają o szafkę w akompaniamencie złowrogiego brzęku butelek. Tętno przyspiesza w znajomym uczuciu przy nieadekwatnie przyjemnym spięciu mięśni. Nie patrzę na Willa, a w bok, na drugiego barmana, który jest o krok od reakcji i na zbliżającego się ochroniarza. Unoszę lekkim ruchem dłoń, powstrzymując ich. — To przyjaciel. Za dużo wypił. Polly! — wołam jedną z dziewczyn. — Posprzątaj to. — Dopiero po upewnieniu się, że nikomu nie przyjdzie do głowy atakowanie Willa, wracam do niego spojrzeniem. Nie ma we mnie lęku. Absolutnie. Gdybym miał płacić każdemu, komu przyszło do głowy mnie szarpać, zbankrutowałbym. Czasem sam o to proszę. Za darmo. Zaglądam prosto we wściekle błyszczące oczy, a moje usta same rozciągają się w prowokującym uśmiechu. Szafka za plecami jest niestabilna, więc odrywam się od niej, szukając oparcia w… cóż, pasku spodni Willa. Łapię za niego mocno i przybliżam swoje ciało jeszcze mocniej do jego. — Hola, przystojniaku. — Tym razem pamiętam, że podnoszenie głosu nie ma sensu. Jestem w wystarczającej odległości, by wciąż mógł czytać z moich ust, o ile w ogóle jeszcze interesuje go, co mam do powiedzenia. — Przecież masz mnie. Mogę ci to zrekompensować. Chodź. — Kładę dłoń na palcach, które wciąż zaciskają się na materiale i unoszę sugestywnie brwi. Kort wrotkarski jest już zamknięty. Możemy tam pójść, żeby nie robić większego zamieszania. Posadzę go na kanapie i może trochę ochłonie. Przy okazji sam trochę odpocznę od zgiełku. Efekt projekcji zazdrości: 2/3 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Przygląda palec do jego pełnych, ładnie skrojonych ust, tak by opuszka wychwytywała wszystkie wibracje powietrza, które z nich ulatywały, Czy to sprawia, że lepiej rozumie co koło niego się dzieje? Możliwe. Jednak nie odwraca się ani razu, gdy Ira mówi do kogoś za jego plecami. Nie orientuje się w sytuacji, nie sprawdza jej ani nie kontroluje. Tym jest właśnie jest- zaufanie do przyjaciela. Wierzy w niego ślepo, do tego stopnia, że zapomina o instynkcie samozachowawczym, jakby ten nie był wcale potrzebny. Wpatruje się w niego dwukolorowymi ślepiamy, wychwytując każdy najmniejszy grymas i cień przelatujący przez jego twarz. Jakby szukał czegoś podprogowego, czegoś co jest ukryte głębiej i zamkniętej w mowie ciała nie zaś w przekazywanych mu słowach. Znów go kokietuje. Znów obraca wszystko w żart. Znów gra. Nienawidzi go za to. Za frywolnością jaką pokazuje każdemu. Za flirt sprzedawany z każdym kieliszkiem podstawionym na kontuar. Nienawidził go za zrozumienie i akceptację, nie nigdy go nie oceniało. Mocniejsze szarpnięcie w bok sprawiło, że obaj wtoczyli się na zaplecze. Nie obracał się czując zapach drewnianych palet na których stały najpewniej wymienne aluminiowe beczki z piwem. Harris wsuwa dłoń w gęste kręcone włosy. Czuje pod palcami ich miękkość i sprężystość. Ciepło Iry tuż przy swoim ciele ogrzewa go w ten subtelny sposób. Nienawidzi tej jego łabędziej szyi. Nienawidzi sposobu w jaki zawsze patrzy tymi swoimi sarnimi oczami. Nienawidził za to, że go nie odtrącił gdy przysunął do niego twarz. Wypuścił powietrze nosowo, ogrzewając jego skórę tuż przy policzku. Nienawidził za to, że nie walczył ani się nie szarpał, gdy musnął nosem jego własny. William wciągnął dolną wargę do ust nieświadomie ją ośliniając, gdy walczył że sobą by nie przekroczyć pewnej granicy, nie znowu. Wpadanie w jego ramiona było niezwykle łatwe, dużo trudniej szło się na detoks z dala od niego. Nienawidzę cię. Pada wreszcie ochrypłe, na tyle zrozumiałe, że w kantorku jest ciszej, tutaj nie ma okropnych wibracji basów, które czuje w żołądku. Nie ma spojrzeń personelu. Nieświadomie przesuwa dłonią od tali chłopaka po linię jego pleców, gdy wreszcie delikatnie i namiętnie zamyka jego usta w swoich. Lubił jego smak. Lubił sposób w jaki pachniała jego skóra. Lubił to jak przylegał ciałem do jego. Dla mnie… Wyszeptał między pocałunkami nie pozwalając mu na odsunięcie się. ..nigdy nie byłeś jedynie rekompensatą… |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
Moje plany pozostają tylko tym — planami. Will ma inne i jest bardziej skuteczny w ich realizacji. Nie daje przestrzeni na protest, gdy mocnym szarpnięciem wprawia w ruch nasze ciała i skrywa je przed wzrokiem innych. Do uszu jeszcze tylko przez krótki moment dobiega gwar i muzyka, aż domykające się drzwi odgradzają nas od nich, co skutkuje tępym piskiem w uszach i otulającą zmysły ciemnością. Dźwięki są przytłumione wystarczająco, by prym zaczęły wieść nasze oddechy — dopiero teraz uświadamiam sobie, że mój jest przyspieszony. Dopiero gdy bas przestaje aż tak grać w głowie, dochodzi do mnie, że to intensywne uczucie to bicie mojego serca. Adrenalina? Podniecenie? Why not both? Nie dał mi przestrzeni na protest, ale przecież ja nigdy nie zamierzałem protestować. Pod prąd płynę tylko wtedy, gdy akurat mi z tym wygodnie — większość czasu jest łatwiej, przyjemniej i ciekawiej po prostu puścić się z nurtem. To jest nowe. Znamy się już chwilę, może nie aż tak długą, ale wystarczającą, by nasza relacja nabrała pewnych cech. On przychodzi się napić, ja go obsługuję. Rozmawiamy. Flirtujemy — bo dlaczego nie? Will jest przystojny i magnetyzujący, wyróżnia się. I nie pozostaje obojętny. Lubię go, lubię to przyciąganie, które się przy nim pojawia i lubię sposób, w jaki światło odbija się w jego cudownych oczach. Ale do tej pory dzieliła nas pewna granica — Will ją dziś z lekkością przeskoczył, zrzucając przy okazji kilka szklanek i robiąc niemały raban. Czemu akurat dzisiaj? Nie wiem. W końcu zawsze jest pod wpływem, dziś jest dobre jak każdy inny dzień. Czy to ważne? Nie bardzo. Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba — jego elektryzujące spojrzenie i dłoń wplatająca się we włosy tak śmiało, jakby to miejsce jej przysługiwało. Na zapleczu jest ciepło, a między naszymi ciałami temperatura rośnie jeszcze mocniej. Mam mętlik w głowie. To nie jest typowa sytuacja, nawet dla mnie. Może i pracę tutaj wykorzystuję chętnie do swoich celów, do oderwania się od rzeczywistości i znalezienia ciepłych ramion na noc, ale zwykle nie dzieje się to w środku pracy i tuż za barem, tu, gdzie w każdej chwili ktoś może wejść. Ale przecież nie wejdzie, widzieli, co się stało, mogą domyślić się, że nie powinni wchodzić. Może co najwyżej ktoś zapuka, by upewnić się, że wszystko w porządku, o ile zostaniemy tu zbyt długo. Może i powinienem to przerwać — tak z czystego rozsądku — ale przecież wiem, że ta walka jest przegrana już na samym początku. Ja wcale nie chcę z tym walczyć, bo napięcie ogarniające ciało jest zbyt otumaniające, a satysfakcja z werwą napędza krążenie i budzi endorfiny. Bo teraz nie wygląda, jakby jeszcze pamiętał, że chwilę temu patrzył na kogoś innego. Teraz patrzy tylko na mnie, a jego spojrzenie płonie tak, że mam ochotę się uśmiechnąć. Ale nie uśmiecham się, moje usta pozostają uchylone, wtłaczając nieco zbyt głośno powietrze, kiedy Will się przysuwa, a jego nos niemal czule przesuwa się po moim. Jest tak blisko. Patrzę spod rzęs na jego usta, na to, jak zwilża je krótkim ruchem, jakby się przed czymś powstrzymywał. Czy chcę, żeby się powstrzymywał? Nie wiem. Na razie o tym nie myślę. Może później. Na razie spijam to zainteresowanie i upajam się nim. Aż z jego ust wychodzą pierwsze słowa. Nienawidzi mnie? Nie daje mi czasu na zatrzymanie się myślami przy tym wyznaniu. Jeśli się powstrzymywał, to właśnie przestał. Wilgotne wargi przykrywają moje własne, a dłoń przesuwająca się po plecach przyprawia o ciarki przyjemności. Umysł zamyka się w całkowitej ciemności i pustce, gdy poddaję się tej chwili i odpowiadam na pocałunek — delikatny, w przeciwieństwie do wszystkiego, na co mogła wskazywać ta sytuacja od samego początku. Rzeczywistość na kilka momentów traci formę, bo wszystko, co mam w głowie to Will, jego usta i jego dotyk. Pocałunki, które w którymś momencie przybrały na intensywności. Moje dłonie, które, nie wiedzieć kiedy, odnalazły jego twarz, szyję, talię. Chwila zapomnienia. Może tego właśnie dziś potrzebuje Will. Kim jestem, by nie pomóc przyjacielowi się zrelaksować? Słowa wypowiadane między gorączkowymi pocałunkami zaginają wygodne, niezobowiązujące wyobrażenie chwili. Marszczę nieświadomie brwi, bo w przeciwieństwie do niego, ja nie jestem pijany, a znaczenie tego, co mówi, jest zbyt klarowne, bym mógł je zignorować. Przemawia przez niego alkohol? Narkotyki? Pewnie tak. Nietrzeźwi ludzie widzą wszystko inaczej, przecież sam dobrze wiem. Może jutro nawet nie będzie pamiętać, że cokolwiek mówił. Może nawet nie mówi do mnie. Może wyobraża sobie kogoś innego. Nie. Do tego nie ma prawa. Jeśli jest ze mną, to jest ze mną. Łapię w palce jego podbródek, po to tylko, by zajrzeć w roziskrzone oczy, w rozszerzone nieco upiornie źrenice. Poszukać w nich choć skrawka trzeźwości. Upewnić się, że spojrzy na moją twarz i klarownie wbije sobie do głowy ten obraz. By nie zapomniał, kogo ma przed sobą. By mieć pewność, że rzeczywiście widzi mnie. By uświadomił to sobie i przestał mówić takie rzeczy. Bo one są kłamstwem. Zawsze są. A on jest naprawdę napruty. — Chcesz się stąd wyrwać? — Tylko ja sam mogę usłyszeć jak mocno zachrypnięty i opanowany przez podniecenie jest mój głos. — Do mnie. — To nie jest dobre miejsce. A w drodze Will zyska czas, by upewnić się w swoich zamiarach. Ja będę mieć czyste sumienie, bo przecież dam mu szansę przemyśleć, czy na pewno tego chce. Zna mnie już. Wie, że nigdy nie będę tym dobrym bohaterem, z którym można osiągnąć słodkie „i żyli długo i szczęśliwie”. Mogę mu to dać tylko na kilka chwil, a potem zmierzyć się z rzeczywistością, w której on trzeźwieje, a ja znów biję się z pytaniem, czy wszystko zjebałem. Z pytaniem, czy naprawdę było mi to potrzebne. Czy może nie zacznie patrzeć na tę przyjaźń inaczej, bo znów nie potrafiłem sobie odmówić tej uwagi, tego cudownego, spontanicznego uniesienia. I jak zawsze z wprawą będę unikać odpowiedzi. Albo uzna, że mu to odpowiada, albo poczuje się oszukany i to będzie koniec. Nie zamierzam brać za to odpowiedzialności. Jeszcze nie teraz. Efekt projekcji zazdrości: 3/3 Ira z tematu [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Ira Lebovitz dnia Pią Kwi 05 2024, 23:46, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Chłonął jego zapach, smak kształtnych ust i ciepło ciała, które czuł przez koszulkę. Mruknął z dezaprobatą czując, jak odsuwa usta by coś powiedzieć. W pierwszym odruchu nie usłyszał słów płynących. Nie zdążył ich wyczytać przez półprzymknięte podnieceniem oczy. -Jeszcze raz.- Poprosił na wydechu, po raz kolejny przykładając palec do jego wargi. Mimo, że kokaina pobudzała i nieco zamgliła jego umysł to jednak potrafił się opanować i swoje zmysły do tego stopnia by sczytywać jego intencje. Jeśli powtórzył swoją prośbę, mógł dostrzec że Harris zamarł. Rozważał to, może to była ta chwila w której odnalazł swoją moralność? Ciężko było powiedzieć. Lubił go i tak cholernie pragnął mieć tylko dla siebie choć przez krótki moment, choć przez dwie godziny. Czuć, że jest prawdziwie jego. Dlaczego zatem się nagle zaczął wahać? Czy nie o to chodziło od samego początku? Czy nie tego chciał kiedy tutaj przyszedł. Nagle spoważniał, przesunął kciuk z jego ust na linię żuchwy chłopaka. Jakby chciał sprawdzić jej kształt. Coś podszeptywało mu, że nie jest to dobra droga, dla nich, dla ich relacji. Jakby się to skończyło? Ganiałby za nim niczym szczeniak labradora za piłką. Wyrywając ją z pysków innych psów. Wyrywając jego z łap kogoś innego. Nadszarpnąłby jedynie ich relację. Zniszczył to co mieli dla siebie przez tyle lat. Tylko on przecież znał go prawdziwie. Pokiwał przecząco głową i raz jeszcze pochwalił się nad nim całując go namiętnie. Kolejne kiwnięcie pełne zaprzeczenia. -Muszę już iść. - Powiedział łagodnie i cmoknął go na pożegnanie w policzek. Wyszedł z pomieszczenia i przeskoczył kontuar wychodząc z klubu. Czuł się rozbity i niepewny swojej decyzji. Pieprzona moralność musiała się odezwać akurat teraz. Harris zt <3 dziękuję |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz