MAŁA KSIĘGARNIA Nazwa mówi sam za siebie, że rzeczona księgarnia nie należy do największych miejsc w mieście. Wciśnięta pomiędzy inne budynki nie rzuca się w oczy i łatwo ją przeoczyć. Nikt, kto do niej wszedł, nie narzekał. Nie do końca wiadomo, skąd właściciele biorą swoje książki, ale jeśli szuka się konkretnej pozycji, to „Mała Księgarnia” na pewno ją ma. Czasami wystarczy zapytać obsługi, ta nagle znika na zapleczu lub wśród wielu stert książek i wraca z tym, czego aktualnie się szukało. Nie raz można napotkać ludzi siedzących między regałami, zaczytani w pozycjach, jakie znaleźli. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
21 lutego, 1985 Świat jest sceną, a scena jest światem. Dla Lyry Vandenberg oba stwierdzenia były prawdziwe — udawanie kończyło się, gdy kończyły się godziny pracy, jednak jak mogły, skoro zegary dalej odliczały czas, a wszystko dookoła było przedstawieniem. W świecie, gdzie najbardziej sobą czuła się, gdy mogła na oczach tłumów udawać innych, nie było takie pojęcia, jak godziny pracy. Była praca — do zrobienia — nie do wyliczenia. Przesłuchanie nie zaczynało się wraz z pierwszą kwestią, a więc nie kończyło również, gdy reżyser wraz ze swoim zgrabnym tyłkiem znikali za drzwiami. Nie kończyło się, aż nie dostanie roli, o którą się ubiega. Bogatsza w wiedzę czym właściwie ta rola jest, obrała pierwszy kierunek, który obrałby każdy poważny aktor — księgarnię. Dzwoneczek przy drzwiach zagwizdał, gdy je pchnęła, a ciepło księgarni oblało jej policzki. Znała wiele miejsc w Saint Fall na pamięć — wiedziała, gdzie znajdzie swoje ulubione wino, gdzie dostanie względnie smacznego kurczaka za bardzo niską cenę oraz w której księgarni zawsze mieli sztuki, których szukała. — Potrzebuję— — powiedziała, podchodząc do kasy, gdy niska kobieta odwróciła się entuzjastycznie, prawie przewracając wieżę podręczników, które katalogowała. — Niech zgadnę. Romansu? Mamy nową B.J. Cook, gdzieś — ręką pomachała w stronę bliżej nieokreślonego regału, drugą notując coś na kartce. Wyglądała na kogoś, przez kogo głowę przepływa milion myśli naraz. — o tam. Bardzo popularna. W połowie zaczyna się naprawdę— — Nie do końca — zmarszczyła nos, dławiąc się stwierdzeniem, że romansów, to jej zdecydowanie wystarczy na ten moment. Zakreślona data w kalendarzu mogłaby się z nią nie zgadzać. Całe szczęście, że kalendarze nie mają prawa głosu. Ryby też nie, Van— — Szukam książkowego wydania sztuki. Prawdziwa rzecz? Kobieta zmarszczyła na chwilę nos, pokiwała kilka razy, aby otworzyć usta i powiedzieć: — Mogłabyś powtórzyć, kochanieńka? Notowałam. Z trudem powstrzymała pełne frustracji westchnięcie. Nie miała wiele czasu. Nie znała pana Thibalta zbyt dobrze (wcale, byłoby lepszym określeniem), ale nie zdziwiłaby się, gdyby na kolejne przesłuchanie wezwanie dostała z jeszcze mniejszym wyprzedzeniem czasowym. — Prawdziwa rzecz. Sztuka teatralna. Mają państwo? Śmiech po drugiej stronie lady byłby bardzo ładny, gdyby nie trochę nie na miejscu. — Oczywiście, że mamy. Co za głupie pytanie. Trzeci rząd, alfabetycznie, według autora. Nie musiała powtarzać jej dwa razy. Trzeci rząd okazał się jednak czwartym, a książka wcale nie znajdowała się pod literą T, ani S, a R, co sprawiło, że Lyra poczuła się wyjątkowo oszukana. Poszukiwania były jednak zakończone sukcesem, więc zakupienie własnego egzemplarza jedynie formalnością. Już miała wychodzić, gdy otwierane przez nią drzwi zostały zatrzaśnięte przez szalejący na zewnątrz wiatr. Nawet nie zauważyła, gdy pogoda z zimowej, zamieniła się w cholernie zimową i prawdziwa śnieżyca szalała na ulicach. Wycofała się więc z powrotem do środka, decydując, że może przeczekać, aż świat nie będzie próbował jej zabić (trochę poczeka) i usiąść w tym czasie w fotelu. Co za różnica, czy książkę przeczyta tutaj, czy w zaciszu własnego mieszkania? Rozsiadła się więc wygodnie, z torby wyciągając zielony długopis i żółty zakreślacz. Była pewna, że usłyszała, jak kobieta wyraźnie się krzywi, gdy podkreśliła pierwszą kwestię Anne. Paul zawsze mówił, że pisanie po książkach nie jest zbrodnią, a obowiązkiem. Jego zawsze były zakreślone, podkreślane i na marginesach miały pełno własnych przemyśleń — co oznacza to zdanie, jak można by je przepisać, aby brzmiało lepiej. W tym przypadku nie miała takiego zamiaru, aczkolwiek podkreślała to, co w postaci Anne wydawało jej się istotne. Wciągnęła się w lekturę już tak mocno, że przestała zerkać co chwilę na okno, czy nie zaczęło się już rozpogadzać, właściwie już po dwóch pierwszych scenach nie patrząc na to, jaka postać jest w scenie. Sztuka wybrzmiewająca w sztuce, iście filozoficznie zadawała pytanie, co z tego miało być prawdziwe? Brwi marszczyły się ku sobie jeszcze mocniej, gdy kwestie wypowiadane przez bohaterów sztuki zdawały się mieszać. Postać, przemawiająca jako postać, którą gra, w swoim życiu każda z ich kreowała w jakiś sposób rzeczywistość. Powinna była się obrazić — być może — że Thibalt od razu zobaczył ją w roli Anne? Możliwe. Musiałaby wtedy skłamać, że sama nie zacierała granicy między sceną a chodnikiem. Kiedy kończyło się granie roli, jeśli nigdy się tak naprawdę nie rozpoczęło? — Jak masz tam siedzieć — ze skupienia wyrwał ją głos kobiety, która już nie stała za ladą, a kilka metrów dalej, wykładając książki z kartonów. — to chociaż usiądź prosto. Kręgosłup będzie cię bolał. Nawet nie zauważyła, że nogi przerzuciła przez oparcie pod łokieć, a kark opierała przez drugi. — Przepraszam — mruknęła, poprawiając się, ku widocznemu zadowoleniu kobiety. Koniec przyszedł szybciej, niż się spodziewała, a postać Anne bardziej intrygująca, niż przypuszczała. Idealistka dopuszczająca się licznych romansów. W zdradach było coś, czego Lyra nie potrafiła zrozumieć. Będzie musiała, jeśli dostanie rolę. Nie można grać postaci, którą się osądziło. Otworzyła więc na nowo książkę, decydując, że czas spojrzeć na nią innym okiem. Tym razem, całkowicie mimowolnie, w głowie zaczęła układać już plan jak ona by to zagrała. Tu się uśmiechnij, dopisała na marginesie. z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
3 kwietnia 1985„Świat najpierw stał się rozmazany, potem przysłoniło je bielmo. Nie zauważył gdy jego oczy przeszły z płowego błękitu w biały. Zimno ścinało białko, nieludzki chłód wdzierał się do kości bez względu na ilość odzienia jakie miało się na sobie. W natychmiastowym umieraniu najgorsza jest wszędobylska cisza i brak zrozumienia, co do sytuacji w jakiej przyszło ci się znaleźć. W jednej chwili jesteś, w kolejnej cię nie ma. Uświadamiasz sobie, że wszystko się skończyło. Mózg nadal stara się przetworzyć informacje napływające z neuronów i połączeń nerwowych. W akcie skrajnej rozpaczliwości, serce nadal pompuje krew, skurczając się coraz szybciej i szybciej, co jedynie przyspiesza rozprowadzeniu kryształków wody krwioobiegiem, aglutynując resztę osocza. Już nie boli. Już zapada ciemność. Spokój jest niemal namacalny a wszystko to w iluzji umysłu, torturze która trwa nieustępliwie aż do chwili, gdy smoliste czarne dłonie nie sięgają do jego twarzy. W pieszczotliwym geście wyciągając go z amoku. Lęki jaki czuł po przebudzeniu z farmakolicznej psychozy, nie dało się porównać do niczego co mu się przytrafiło w życiu. W przecież był jedna z najbardziej doświadczonych detektywów wydziału zabójstw w swoim okręgu. Widział niejedno, czuł jeszcze więcej, ta pastylka zniszczyła jego pewność siebie i ogląd na świat jaki do tej pory znał.” Jego głos był melodyjny, nieco gardłowy chwilami za głośny, a jednak były momenty, podczas jego czytania, że dało się wyczuć trudności z akcentowaniem tak charakterystyczne dla osoby głuchej. A jednak by tutaj teraz, w małej kameralnej bibliotece, czytając dla swojego niewielkiego grona odbiorców w Hellridge. Zamknął manuskrypt i odłożył pogniecione kartki maszynopisu na nieduży stolik przed sobą. Przeczytał im pierwszy rozdział ze swojej nieopublikowanej jeszcze książki „Echo istnienia”. Każdy laik, który go znał potrafił doszukać się w jego powieściach zarówno dwoistej natury głównego bohatera jak i śladów wierd fiction, w których nic nie jest do końca tym czego czytelnik mógłby się spodziewać. Otaczał go zapach świeżo wydrukowanych książek, uwielbiał go, przywodził na myśl spokój i wszystkie szczęśliwe chwile jego młodości. Odchrząknął delikatnie i uśmiechnął się raz jeszcze do zgromadzonych. Nie do końca zdawał sobie sprawę, z tego jak ma wyglądać jego dalszy harmonogram w tym miejscu. Czy miał coś powiedzieć? Czy były teraz pytania? A może autografy? Pokręcił się na krześle, czując że jego tyłek całkiem zdrętwiał, a taboret do najwygodniejszych nie należał. Dotknął prawą dłonią ucha i skierował palec wskazujący na swoje usta, kierując jakieś pytanie do managerki, która załatwiła mu to czytanie. Kobieta była zgrabną blondynką, która nawet teraz stała niczym posąg w 10 centymetrowych szpilkach i obcisłej białej koszuli. Pokiwała potwierdzająco głową. Westchnął i uśmiechnął się. Czy są jakieś pytania? Zapytał po chwili, szukając wzrokiem szklanki z wodą, za wszelką cenę starając się zepchnąć potrzebę zapalenia i zdławić ją w zarodku. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Richard Morley
ODPYCHANIA : 5
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 170
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 18
TALENTY : 8
W dniu, kiedy w końcu zostałem oficerem, pełnoprawnym Gwardzistą i jednym z rzeczników, obiecałem sobie, że teraz skupię się tylko i wyłącznie na Misji. Będę w pocie czoła doskonalić swoje umiejętności, poszerzać wiedzę, by jak najlepiej służyć kościołowi i społeczności, ponieważ w końcu mam na to czas, a sytuacja finansowa po wielu latach nareszcie zaczynała się stabilizować. Niestety, czy to przez strach, że mogę w mgnieniu oka znów wszystko stracić, jak w chwili, gdy zostałem wystawiony na próg przez rodzinę, czy to przez długi, które, na razie opanowane, mogą w każdej chwili ponownie uderzyć, nie mogłem przestać myśleć o tym, że muszę rozejrzeć się za drugą pracą. Nie było to proste, jeśli w końcu chciałem skończyć studia, jednak dla własnego spokoju i widma poczucia kontroli, musiałem znaleźć coś dla siebie. W końcu zdecydowałem, że po prostu zacznę sobie dorabiać w różnych miejscach, jak robiłem to dotychczas, a jak się uda zostać na dłużej? To się zobaczy. Właśnie dziś trafiła mi się idealna praca — pomoc przy organizowanym przez księgarnie spotkaniu z autorem. I to nie byle jakim! Tylko samym Williamem Harrisem. Czy mogłem nazwać się jego fanem? Owszem. Na jego książki wpadłem przypadkiem, kiedy próbowałem poskładać swoje życie tuż po tym, jak zamordowałem (wilk zamordował) Johna i tego biednego chłopaka. To było dziwne, kompletnie zaskakujące, że w mrocznych, kipiących napięciem światach, stworzonych przez Harrisa, odnalazłem w końcu upragniony spokój. Dlatego też byłem mu wdzięczny. No i od tamtego czasu próbuję nadążyć za każdą nową publikacją. A teraz w końcu, nareszcie, będę mógł zobaczyć go na żywo! I posłuchać! A na dodatek parę dolarów wpadnie mi do portfela. Czułem się, jakbym tego dnia złapał za nogi samego Lucyfera. Nie mogłem tego spieprzyć w żaden sposób. Kiedy spotkanie tylko się rozpoczęło, poczułem ogromne zdenerwowanie. Jakby od dolewania wody do szklanki pisarza i układania poduszek zależało całe moje życie. Musiałem się uspokoić, żeby nie dopuścić do żadnych nieprzyjemnych incydentów i, na całe szczęście, wilk był dziś syty i śpiący, więc ja mogłem się rozkoszować chwilą. Nie zawsze ma się możliwość posłuchania fragmentu jeszcze nieopublikowanej powieści. Słuchałem i gapiłem się w Harrisa, jak przysłowiowe ciele w malowane wrota i pozwoliłem myślom odpłynąć, gdy on zaczął czytać. Miał bardzo przyjemny głos, niektóre słowa wypowiadał osobliwie, ale to tylko nadawało wszystkiemu prawdziwego uroku. Dopiero gdy tuż koło siebie usłyszałem ciche chrząknięcie właściciela księgarni, który chyba miał dość, że zamiast opiekować się zebranymi, to bujam w obłokach. Uśmiechnąłem się do niego przepraszająco i poszedłem sprawdzić, czy każdy ma wszystko, czego potrzebuje, a tym bardziej nasz główny gość. I, o zgrozo, okazało się, że gość ma pustą szklane. Miałeś jedno kluczowe zadanie, Morley, jedno! - zbeształem się w myślach, szybko podchodząc do pisarza ze szklanym dzbankiem. Chyba nawet lekko drżały mi dłonie. I to mnie zgubiło, bo z rozpędu przelałem szklankę i woda rozlała się po stole, zalewając spodnie Williama. Jestem trupem — przemknęło mi przez myśl, jednak usta wypowiedziały: - Bardzo przepraszam! Ja… zaraz to powycieram... Przyniosę ręcznik! Czy zawsze mam taki piskliwy głos? |
Wiek : 25
Odmienność : Zwierzęcopodobny
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii, student Teorii Magii
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
William uniósł brwi do góry, widząc jak jedna z osób zgromadzonych na forum oznajmia chęć zabrania głosu. Skinął głową, zerkając na kobietę która mu towarzyszyła. Pytającym okazał się być nastolatek, jednak siedział za daleko co utrudniało Harrisowi odbiór wszystkich słów. Zdanie zdawało się zlewać w jedną intonacyjną melodię, z której nie potrafił wyłuskać treści. Zerknął na swoją managerkę czekając na wymiganie przez nią zadanego pytania. Katem oka nadal śledząc ustawienie szklanki z wodą. „Data…” Odwrócił wzrok od jej dłoni. „Nowej powieści”- Wrócił spojrzenie nie potrafiąc zlokalizować trunku. Miał ochotę sięgnąć po piersiówkę, schowaną w połach swojej kurtki. Nie zrobił tego jednak. Pytanie zawisło dłuższą chwilę nad zgromadzonymi nie doczekają się odpowiedzi. „Premiery?”Zapytał znów dziewczynę bezgłośnie, pokazując skrót myślowy na placach tylko prawej dłoni. Był to jeden podwójny gest, złożony z ruchów palców. Kiwnęła głową na znak zrozumienia i potwierdzenia jego przypuszczeń. Był zmęczony. Tak cholernie zmęczony, czytaniem, staraniem się, w dodatku nieprzespaną nocą pełną alkoholu. Wydaje mi się, że realnym terminem będzie koniec roku. Ale to zależy od mojego wydawcy.- Skwitował krótko. Chrząknięciem czyszcząc gardło. Nagle jego uwagę skupił cień tuż przy jego boku, uśmiechnął się, widząc że przynajmniej jedna osoba zauważyła jego zmagania z wodą i chciała pomóc. Szybko zlokalizował szklankę i przesunął ją po stoliku chcąc ułatwić chłopakowi pracę. Potem wszystko potoczyło się szybko. Woda wylała się na jego maszynopis. Spodnie były najmiejszym problemem dla osoby, którą bolały nadgarstki od pracy i ostukiwanie kolejnych liter. Szybko chwycił kartki i otrzepał je zamaszyście z kropel, wycierając jedna stronę o nogawkę jeansów. Ze zgrozą obserwował jak tusz się rozmazuje i ścieka, a słowa stają się niewyraźne. Poderwał się z krzesła I odkleił kartkę od stosu pozostałych, które zdawały się oberwać najmniej. Nie było jednak krzyków, złości ani wypominania czegokolwiek chłopakowi. Ba, nie zauważył nawet, że jego ofiarą padły też spodnie co oszacował dopiero gdy się podniósł i mógł dostrzec cieniejącą plamę. Jej ułożenie i zarys żywo przypominał - wpadek z udziałem pęcherza. Syknął przez zaciśnięte zęby. Już widział te nagłówki : „Incydent z udziałem Harrisa podczas debitu jego książki” No nie! Nie, nie, nie… Rozejrzał się jakby chcąc odszukać winnego i zdzielić go w pysk, samym spojrzeniem. Jednak tego nigdzie nie było widać Przylazł, zrobił mu wstyd i sobie uciekł. Miał szczęście, że Amanda czuwała nad sytuacją. Widział, że coś mówiła do zgromadzonych. Przechylił głowę w prawą stronę by lepiej słyszeć: „Będziemy kończyli na dziś, jeśli ktoś chce autograf…” Lucyferze błogosław jej serce- pomyślał siadając ponownie na taborecie, łudząc się że za kilka minut będzie miał już to wydarzenie za sobą. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz