Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
POKÓJ DZIENNY Po otwarciu drzwi domu wchodzimy do przeciętnej wielkości pokoju dziennego. Kanapę ustawioną naprzeciwko meblościanki z telewizorem i dwa fotele rozdziela stolik kawowy oraz pufa. Wzorzyste firany zawieszone w oknach świadczą o tym, że w wystroju wnętrza maczała palce jakaś kobieta. na półkach meblościanki rozstawione jest kilka ramek ze zdjęciami i kurzących się bibelotów czy pamiątek - w tym piłka baseballaowa z podpisem Erica Daviesa. [ukryjedycje]Z pokoju dziennego można przejść do kuchni, sypialni oraz łazienki mieszczącej się na końcu korytarza. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
27.04.85 Palca jak nie było, tak nie ma. Pewne przyzwyczajenia stały się trudniejsze. Poranki przebiegały jednak tak samo. Pobudka, proste śniadanie, rozgrzewka - nie potrafił usiedzieć w miejscu. Przed domem leżała sterta drewna do porąbania i siekiera, za którą złapał, by później zgarnąć część pieńków. Proste uderzenie, słupek został podzielony na dwa, które można wrzucić do kominka. Potem zostaną podzielone na jeszcze dwa. Nie odbiegające od schematu przerzucenie myśli na wykonywaną czynność. Ostatecznie, mierząc celne uderzenia na chęci, pod ścianą domu pojawia się sterta porąbanego drewna, które tylko czeka by zostać wrzuconym do paleniska w znajdującym się w domowym zaciszu kominku. Dopiero wtedy bierze poranny prysznic; krople wody ogrzewają. Poruszone wysiłkiem fizycznym ciało i Orlovsky wcale nie ma ochoty wychodzić z brodzika. Żadnego telefonu, żadnej dodatkowej wiadomości w skrzynce. Sprawdza dwa razy oczekując jednej, konkretnej wiadomości. Daniel milczy a Charliego to po prostu przeraża. Zastanawiał się wiele razy nad tym, jak go z tego wyciągnąć, ale wszystkie możliwe opcje topniały jak lody na letnim skwarze. Rezygnacja, która przysługiwała tym, którzy sami się zgłosili mu nie przysługiwała. Wychodząc z łazienki pomyślał też o Joyce. Czy gdy by trzy lata temu wiedzieli w pełni na co się piszą, zdecydowaliby się? Śmierć Tony'ego mu ciążyła. Służyli razem, przebili się przez niejedno. Gdyby tamtego dnia wysłano go razem z nim... W którymś momencie chowanie kolegów stało się po prostu uciążliwym obowiązkiem. Mundur zabezpieczony foliowym pokrowcem wciąż wygrywał tę samą pieśń umarłych. Wytarł jasne włosy i rzucił niedbale ręcznik na kanapę; ostatnimi czasy sięgał po klasyki - nie tylko na video, ale i w analogowej, papierowej wersji. Tym razem była to kapryśna Pani Bovary. Flaubert byłby powiedział Pani Bovary, to ja!. Orlovsky był pełen wątpliwości. Wiedział już, że Joyce przyjechała do rodzinnego domu. Nie wiedział jeszcze, z czym to może w pełni się wiązać. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Joyce Bowen
POWSTANIA : 20
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 20
TALENTY : 12
Huragan przemierzał przez uliczki Wallow. Trójka jeźdźców apokalipsy - cóż za niefortunne porównanie - jeden wyższy o kilka głów od pozostałych, dzierżący w dłoniach jeszcze parujące naczynie. Beztroskie smagnięcia wiatru, głośny śmiech zwiastujący powrót sielanki rozwiewającej włosy Bowenów. Joyce dawno nie czuła nadziei. Zwykłej, przyziemnej nadziei, która malowała na jej ustach szeroki uśmiech, pchała nogi by pobiec za chaotyczną dwójką nie odstępującą jej na krok. Wydawałoby się, że to przecież w gruncie rzeczy niewiele - niezmącona brudem rzeczywistości chwila - a jednak, w jej własnej głowie nabierało to niemal o miano cudu. Kto ułożył klocki życia w tak bezduszny sposób, żeby o chwile radości trzeba było walczyć latami? Dwa uderzenia o drewno drzwi, ale dzieciaki nie zamierzały czekać, aż Charlie otworzy. Timmy naparł na klamkę, wbiegając radośnie do środka, krzycząc donośnie: niespodzianka! Rose pobiegła tuż za nim i niemal natychmiast wgramoliła się na fotel tuż obok wujka. - Co czytasz? - wspięła się, zaczepiając się rączkami o jego ramię i zerkając w stronę zadrukowanych liter. Jego widok zawsze Joyce piekł, niewidoczna już rana nad sercem znów o sobie przypominała. Gdyby tamtego dnia wysłano go razem z nim... Może nie wróciliby oboje. Jedna śmierć podgryzała jej pięty i wyłaniająca się postać Charliego niemal zawsze sprawiała, że któraś z niewidzialnych paszczy znów wbijała się w ścięgno Achillesa. Dlatego, że żył, ale nie dlatego, że nie umarł. Gdyby dowiedział się, co zrobiła Tonny'emu, nigdy nie spojrzałby na nią tak samo. Prawdopodobnie nigdy więcej nawet nie chciałby podnieść na nią wzroku. Tak przynajmniej podpowiadały wzburzone fale sumienia. Od czterech lat, zabijała jednak te myśli, grzebała je tam, gdzie pochowała cząstkę samej siebie w tamtej przeklętej ziemi. Nigdy się nie dowie. - Jesteś moim dłużnikiem - zakomunikowała Joyce, omijając zbędne ceregiele takie jak przywitanie, czy przeproszenie za chaos, który przyniosła do spokojnych ścian jego domu, wmaszerowując zaraz za tornadem dzieci. - Oficjalnie wisisz mi terapię. Albo butelkę jakiegoś dobrego alkoholu. Tak, po przemyśleniu sprawy wybieram alkohol. - Zobaczyła ciekawski wzrok córki, na której ustach już pojawiało się pytanie: - Nie, młoda panno. Tego pytania nie zadajemy, wracamy do książki. - Miała szczerą nadzieję, że nie Charlie nie jest potajemnym fanem Kła i stetoskopu, bo nie była gotowa na przeprowadzanie tej rozmowy z pięciolatką. - Przy okazji zostaliśmy też sąsiadami. A i mama przekazuje zapiekankę - Uniosła naczynie które trzymała w dłoni, wędrując w stronę lodówki, jakby była u siebie. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Rzecznik w Czarnej Gwardii
Charlie Orlovsky
ODPYCHANIA : 22
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 9
PŻ : 197
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 19
WIEDZA : 3
TALENTY : 13
Dwa puknięcia w drzwi i sekunda, która nie wystarczyła na rzucenie prostego "otwarte". Otworzyły się szeroko, uderzając klamką o ścianę. Z impetem, jaki przysposobiła sobie cała, choć już teraz niepełna, rodzina Bowen. Krótka chwila na uniesienie głowy, krótka chwila na zakodowanie, kto właśnie wdarł się do jego domu. Rose już wdrapała się na jego kolana a on nie mógł obdarować jej szerokim uśmiechem. - Opowieść o kobiecie, która była strasznie niezdecydowana i która szukała w swoim życiu tego, czego pragnie - pacnął ją palcem w mały nos; już teraz był pewien, że ma go po ojcu. Timmy miał jego oczy. Mimowolnie doszukiwał się cech Tonny'ego w twarzach jego dzieci. Przez pierwsze miesiące - te, podczas których wracał do domu - z trudem spoglądał na twarze dzieci Tonny'ego. Targały nim wyrzuty sumienia, chociaż nic nie mógł wtedy zrobić. Gdy byli razem, zawsze się osłaniali, ale wtedy to nie był jego patrol, to nie był jego wyjazd z bazy. Jeszcze w momencie, w którym uderzał dłonią w drzwi samochodu mówiąc "powodzenia, gnojki", nie był świadom tego, co się stanie. Trzy godziny później sytuacja się zmieniła. Gdybym tam był, może..., myślał miliony razy. Gdyby zanegował rozkaz, gdyby się zgłosił, gdyby... Zbyt wiele gdybał. Przeszłości nie można zmienić. Czuł się odpowiedzialny za całą trójkę, chociaż nigdy jej o tym nie powiedział. Zgadzał się na niemal wszystkie prośby Joyce, odmawiając tylko w razie konieczności. - Ja, twoim? - droczył się przez chwile z Rose, aż w końcu zaginając stronę zamknął książkę. - To ja jestem ofiarą napadu. Pewnie przetrzymania, jak zakładnik. Co, Rose? - odrzucił wolumin na bok i podniósł się z fotela podtrzymując dziewczynkę. - Szeryf Tim i szeryf Rosie na tropie? - okręcił się wokół własnej osi i postawił dziewczynkę na podłodze. - Słyszałem. Rachunki, czy... - samotność? Domyślał się, że mogło doskwierać jej jedno i drugie. - Przez moment myślałem, że to twoja robota - od początku obstawiał Esther. Nie chciał umniejszać Joyce, ale od lat wiedział, że zapiekanki to domena jej matki. - Co powiesz na piątek? Po pracy? - w trakcie zmiany mogło się wiele wydarzyć.- Piątek sobota? Kiedy wstawiała wciąż ciepłą zapiekankę do lodówki - nie powinna była tego robić, gorące szkło najpierw powinno ostygnąć, ale nie powiedział ani słowa - wstawił wodę na kawę. - Na półce na drzwiach stoi sok pomarańczowy. Podasz mi? |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : Gwardzista - protektor
Johnny Orlovsky
ILUZJI : 17
NATURY : 5
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 7
TALENTY : 15
22.05.1985 Woda z cytryną na pusty żołądek. Kilka gestów, które wykonywał automatycznie po zwleczeniu się z łóżka, czy kanapy brata, nie miało to znaczenia, gdzie akurat był, nawet w stanie pół snu jeszcze, nierozbudzony pierwsze co, to gotował wodę. Wyciskając do szklanki sok z cytryny (zawsze za dużo) w końcu jest w stanie skupić spojrzenie, na chropowatej skórce. Żółty, czy kupił też taki barwnik? A jeśli nie to czy używając cytryny przynajmniej będzie ładnie pachnieć? Mógłby zetrzeć ją na tarce i zmieszać z czymś, ale nie był pewien, czy nie przestrzeli się w znajomości teorii koloru i wyjdzie z tego gówno, chociaż pewnie i w takich barwach świecie do czegoś by się zdały. Wiedział, gdzie szukać odpowiedzi, ale to wymagałoby od niego ponownego powrotu do domu rodzinnego i zajrzenia do biblioteczki z czasów szkolnych. A na kolejną konfrontację z matką nie miał absolutnie ochoty, już wystarczyła mu wczorajsza rozmowa z rodzicami, Mama stop asking me questions, I hate to see you cry. Mama we're all gonna die.. Już i tak do swojej walizki wpakował graty, starą wagę, narzędzia, pipetę, pęsety, dupsy. Wszystko, co mógł znaleźć w swojej dawnej sypialni teraz zamienionej przez rodziców, a w zasadzie przez ojca, na graciarnię. Nie dziwił się w ogóle. Zostało mu zdobyć formy i po zastanowieniu wiedział już dobrze, z czego skorzysta. Lodówka Charliego wołała do niego jak kochanka, syrena lamętująca, błagając, żeby ją otworzył i wyjął czteropak. Nie była to prośba, z którą mógł dyskutować, chociaż zazwyczaj wolał się raczyć drinkiem, niż piwem, ale płynne złoto było jego drugim ulubionym trunkiem. Wszystko sprowadzało się do tego, że z puszek zamierzał zrobić sobie odpowiednie formy, a żeby to nastąpiło musiał je opróżnić. Dlatego pierwszego browara po prostu przelał do kufla, odstawiając na stół, przy którym się umościł z pierwszą puszką, teraz przepłukaną wodą. Rozłożył ceratę, upewniając się, że dziur nigdzie nie ma, bo chociaż wątpił szczerze, że był Charlie do tego stołu bardzo przywiązany, tak nie chciał otrzymać żadnego opierdolu za najmniejszą plamkę z wosku czy barwnika na blacie. Między wargi wetknął papierosa i oczy nieco mrużąc od dymu, bo musiał ręce mieć wolne, rozciął nożykiem ostrożnie puszkę, odcinając górę i dno, aż mu został aluminiowy prostokąt. Z tego to i ze dwie formy mu wyjdą, mógłby więc sobie podarować wypijanie całego czteropaka, ale skoro już do tego usiadł, to przygotuje sobie kolejne formy na przyszłość. Odmierzył odpowiednią średnicę, tak, żeby przy zetknięciu brzegów nic się nie wylewało i zakleił je taśmą papierową, bo w ten sposób najprościej będzie mu wyjąć potem gotowe odlewy. Palił już trzeciego papierosa, pewnie włosy mu zdążyły nasiąknąć, kiedy wycinał z reszty okrągłe dna, do których przyklejał knot. I tak zrobił pierwsze dwie formy, robiąc sobie chwilę przerwy, żeby jednak nie żłopać jednego za drugim piwska, skoro w kuflu jeszcze miał, w tym czasie przynosząc do stołu bryły wosku, który kupił. Deska. Brat na pewno miał deski do krojenia. I nóż, który musiał zostać poświęcony na poczet jego powrotu do hobby, któremu nie poświęcał się zbyt aktywnie przez ostatnie lata bo i nie miał takiej potrzeby. Wszystko było łatwiej kupić, kiedy się miało za co i czasu mało. Zaczął rozdrabniać wosk na małe płatki, które łatwiej po pierwsze roztopić, po drugie od razu mógł je wsypać do formy, żeby wiedzieć, ile będzie mniej więcej potrzebował wosku na cały zestaw. Mniej więcej, oczywiście, bo wraz ze zmianą formy skupienia zmieni się objętość. I tak zamiana bryły w płatki zajęła mu więcej czasu niż przypuszczał, ale całkiem spory blok posiekał, wrzucając płatki do słoików na następny raz. Wciągnięty do tego stopnia, że nie zorientował się nawet, kiedy papieros mu już zgasł i trzymał między wargami filter jedynie, wciąż oczy lekko mrużąc, chociaż żaden dym go już nie gryzł. Posprzątał, resztki okruszków zgarniając ze stołu, wyrzucając skrawki aluminium, których nie użył. Niedopałek też wyrzucił, bo unosząc kufel do ust w końcu się zorientował, że niczego już nie pali. I tak z odliczonymi płatkami wosku przeniósł się do kuchni, szukając po szafkach rondla najbardziej wciśniętego w kąt, żeby mieć pewność, że tego Charlie na pewno nie używa i mógł sobie przywłaszczyć. Odpalił kuchenkę, postawił naczynie na gazie, wsypując do niego woskowe płatki, w tym czasu zabierając się za przygotowanie odpowiednich proporcji barwnika. Wybrał cynober, bo mógłby bratu taki zestaw podarować, sam z niego mały użytek zrobi, nie znał się kompletnie na rytuałach defensywnych, a wątpił, że Charlie takich nie rzucił na Pasadenę. A jeśli nie to wszystko przed nim. Rurka pipety wypełniła się cynobrowym barwnikiem, który chwilę później trafił do garnka, z roztopionym już woskiem, już czując unoszący się w powietrzu charakterystyczny zapach parafiny z delikatną nutą rzepaku, bo rzepakowego wosku właśnie użył, mając na uwadze rytuały w przestrzeni. Zdążył otworzyć kolejną puszkę, z której pociągnął łyk chłodny, bo czekało go piętnaście minut mieszania, aż czuł, jak mu się tylko włosy na czole zaczynają od pary gorącej bardziej kręcić. Piętnaście minut to pięciokrotne odśpiewanie Tennessee Stud utrzymując tempo mieszania, jakby zamiast szpatułki cały czas w ten sam sposób w struny uderzał. Nie, żeby był niecierpliwym człowiekiem, ale mimo wszystko stanie nad garem w oparach było dosyć nieprzyjemne, dlatego wraz ze zdjęciem wosku z ognia zmienił repertuar na Marty'ego Robbinsa. Na stole czekały przygotowane wcześniej formy, z knotem zawiązanym na zapałkach tak, żeby utrzymywał się w pionie przez całą formę, inaczej byłoby o dupę rozbić. Wosk stygł szybko, a nalewać trzeba było ostrożnie, ale Johnny jak już wiadomo, był człowiekiem o dużej dozie cierpliwości, poza tym nigdzie mu się nie spieszyło. Starczyło wosku akurat na pięć form podłużnych, w miarę równo rozłożonych. Wciąż z rondlem gorącym w dłoni, chronionej przez kuchenną miękką (i przypaloną już nieco) rękawicę, upił jeszcze łyk piwa, zanim poszedł posprzątać po sobie resztę i doszorować garnek, z zamiarem odłożenia go z resztą swoich gratów, żeby wykorzystać na przyszłość w tym samym celu. Napisał jeszcze kartkę nie ruszaj, stygnie, chociaż jak byk było widać, co tutaj formował, ale przez dwa dni musiały świecie tak stać, dopóki nie mógł zdjąć taśmy ochronnej, żeby rozwinąć aluminiowe formy i się przekonać, co mu z tej próby po latach wyszło. Póki co gdy dopił drugiego browara posiedział jeszcze chwilę, przygotowując już formy na raz następny, które potem schował w skrzyneczce, razem z resztą narzędzi. świecarstwo: wosk rzepakowy (40) + barwnik cynobrowy (30) k100 + świecarstwo (5) + talent (16) próg: 49 Johnny zt |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : upadła gwiazda country
Stwórca
The member 'Johnny Orlovsky' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 44 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty