Stoliki pod oknem Stół nosi na sobie warstwy wylanego piwa i whisky, wypalone dziury oraz wyryte nożem napisy o tym, jak Peter kocha pulchną Susie. Długa ława obita skórą już nie pamięta czasów swojej świetności, a gumy poprzyklejane pod stolikami znacząco zniechęcają, aby tam zaglądać. Zresztą... Podłoga klei się do tego stopnia, że nie warto się na niej kłaść. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Bo rodzina już taka jest. Najpierw zrzuca na ciebie wielką bombę na wskroś emocjonalną, a później oczekuje jak najlepszych wyników przy sesji na Tajnych Kompleksach. Nieco absurdalne, jednak Marshall rozumiał pewien abstrakt, na którym opierała się jego rodzina. Mieli swoje wartości i oczekiwania wobec potomnych. Bardziej szanowali pewną część kultury niżeli inną, żyli tradycją i pielęgnowali to w każdym pokoleniu. Stąd tak pieszczotliwie starano się napisać każdy list zamiast zadzwonić na telefon czy po prostu piastowano tym zamierającym wartością w świecie rozpędzających się nowych mediów. A wobec tego wszystkiego Abernathy mieli swoje trzy młode pociechy, które nieco kontrastowały. Tak też dwójka braci zamiast poświęcać tak krótkie godziny na nauce, opuścili rodzimą bibliotekę wieczorową porą i pod kopułą końcówki dnia udali się w stronę miejskiego baru, który powinien być raczej zapełniony okolicznymi znajdami niżeli dzikimi turystami. Picie alkoholu z Magnusem aka najebanie się w muru miało w sobie od zawsze ten plus, iż nie klasyfikowało się alkoholu na ten, który pić wypada bądź nie. Piwo z sokiem przestawało mieć status niemęskiego zaś picie drinków było jak najbardziej aprobowane. Stąd Hall przyjął zamówienie od brata, zamówił sobie podwójną Cubancę, a swojemu drogiemu towarzyszowi pożądany napój. - Kiedy ostatnio byłeś na naszym rodzinnym grobie? - Zapytał, stawiając szkło na stole. Jeśli nie teraz to później już z pewnością nie będę gotowi poruszać tego tematu. Marshall chciał zdjąć go jak plaster i nacieszyć się wieczorem wolnym od obowiązków. Wycisnął sobie limonkę do szklanki, mieszając słomką. Miłość chłopaka do rumu wyrosła niespodziewanie i równie niespodziewanie została w jego sercu. - Bo nie wiem czy wiesz, ale wiesz - dodał konspiracyjnie. Ściany mają uszy i nie należało niczym ryzykować. Szczególnie, kiedy media o niczym nie wiedziały. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Magnus Abernathy
outfit Magnus w dalszym ciągu nie do końca przebaczył bratu, że ten postąpił jak postąpił po telefonie Morrigan, ale poza chłodniejszym traktowaniem Marshalla w jego zachowaniu nie było prawie różnicy, no może tylko ten obojętny wyraz twarzy, bardziej mroczny dowcip niż zazwyczaj i zimne, błękitne oczy zdradzały, że coś jest nie tak. Osoba, która nie znała rodzeństwa Abernathych wystarczająco dobrze nawet by się nie domyśliła, że była między nimi jakaś zadra. Zadra, która jednak nie wpływała na stosunek blondyna do alkoholu, więc nic dziwnego, że dał się wyciągnąć młodemu do baru. Teraz zresztą bardziej niż zazwyczaj lubił topić swoje smutki w alkoholu i nie tylko alkoholu. Czekając na brata, który poszedł zamówić jego ulubione passiflora daiquiri, chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapaliczkę, aby odpalić jednego i zaciągnąć się dymem. Czasami zastanawiał się, czy jego zachowanie nie położyło się cieniem na Marshallu powodując, że chłopak był, jaki był. Magnus był ostatnią osobą, która miała prawo go oceniać, ale jednak czasami takie natrętne myśli krążyły w jego głowie. Alkohol jednak szybko je wybijał. - Mmm… Kiedy sprawdzałem jak będę pasował do pozostałych - rzucił kąśliwym, chłodnym tonem, wypuszczając papierosowy dym i sięgając po swojego drinka, aby upić jego łyk. Czy mówił serio, czy też naigrywał się ze swojego młodszego brata? Tego pewnie sam Lucyfer nawet w tej chwili nie wiedział. W odpowiedzi na konspiracyjne słowa, jedynie uniósł brew w pytającym geście, czekając, aż chłopak rozwinie, o co mu chodzi. Pamięć Magnusa bywała dziurawa niczym ser. |
Wiek : 27
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : EAGLECREST, SAINT FALL
Zawód : Opiekun księgozbiorów | Student
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Kaprawy uśmiech ozdobił młodzieńczą twarz, która walczyła z myślą czy słowa brata to wyrachowany czarny dowcip czy nowa życiowa ambicja. Jedno należało przyznać - cmentarny pomnik Magnusa ozdobiłby całą nekropolię nowym pięknem. Przez długie miesiące po ceremonii jego grób byłby zdobiony wieńcami niepocieszonych kochanek i zrozpaczonych kochanków. Pomiędzy nimi jedynie skromny znicz od bliźniaczki i młodszego barta. Nawet jeśli z tym drugim relacje się napięły, jeden karał drugiego drobnymi nieporozumieniami a Marshall nie miał sobie nic do zarzucenia. Tym trudniej zdawało się znaleźć nową nić porozumienia, wybaczenia czy zapomnienia. Inną niż alkohol, który umiał ugiąć najzagorzalszych w swoich racjach osłów. Hall wziął głęboki oddech, nie wiedząc jak zabrać się za rozmowę. Gdyby umiał w telepatię, byłoby łatwiej. Zaś to sztuka godna jedynie Lucyfera. Idąc zatem dalej, chłopak mógł zrobić tylko jedno. Dosiadł się do prawicy brata, udając, że ściąga mu z ramienia skromny brud. Marszcząc przy tym czoło, gdyż rzeczywiście zdawał się zalęgnąć na nim barowy brud. A owo miejsce miał nie być wolne od czystości. - Rozgrabiono grób wuja Heanforda - szepnął mu do ucha, aby oddalić się na odległość respektowaną przez przestrzeń osobistą. Hall napił się swojej Cubanki, rozmyślając, co tak naprawdę zrobił. Od razu powinien porozmawiać o tym z siostrą. Ona może by się zreflektowała, wykazała zainteresowanie albo coś na ten kształt. Ze strony brata blondyn mógł liczyć na... jakiś żałobny rapsod? W najlepszym wypadku. Chociaż poezja obnaża duszę, a Magnus miał prawa przeżywać swoje emocje w taki sposób, w jaki tylko chciał. Ograniczanie tego byłoby tak bardzo ojcowskie. Zatem też obrzydliwe i wielce dalekie od intencji Marshalla. Ten chciał się tylko znów dobrze zabawić z bratem. Spalić żywopłot. Uciekać od ciem. Odciąć komuś rękę, mieszając mu w głowie. W sercu wiedział, że te czasy nie wrócą z taką intensywnością. Nie byli już młodzi, szli własną ścieżką życiową. Całkowicie normalna sprawa. - Egzaminy mnie zaraz będą przerastać. A niby dorosłość, chciałem jej od podstawówki - płacąc dwa złote od lufki. Dzikie picie szotów to również cudowne wspomnienie z rodzeństwem, które dopełniało całość młodości Abernathy'ego. Hall potargał swoje swoje włosy od tyłu, pomagało mu to w oczyszczaniu złych emocji. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Magnus Abernathy
Jeżeli Marshall zadałby to pytanie na głos usłyszałby jednoznaczną odpowiedź - oba. Od powrotu z Londynu Magnusa przepełniała gorycz i żal, którą przelewał w czarny humor oraz inne rzeczy, o czym jego młodszy brat mógł się doskonale przekonać. Teraz pomimo upływu tylu miesięcy pozostał w nim jad, który wylewał, kiedy tylko miał okazję i to nie tylko na papier, więc jego najbliżsi musieli się do tego przyzwyczaić, kiedy w końcu zaszczycił ich brzmieniem swojego głosu, bo bez cichych dni na pewno się nie obyło. W końcu chłopak miał niekiedy naturę podobną do teatralnej diwy, która w rozpaczy po nieprzychylnych opiniach widzi świat jedynie w czarnych barwach i zamyka za sobą drzwi. Blondyn zamarł z kieliszkiem w ręku, kiedy jego brat przybliżył się do niego i wyszeptał informacje na temat grobu wuja. Jakby nigdy nic upił łyk drinka i obdarzył chłopaka pobłażliwym spojrzeniem. - Wiem, że wśród mieszkańców są ci, którzy lubują się w nekrofili, ale wuj Heanford już nawet dla nich stracił termin przydatności - zauważył z gorzkim śmiechem i przesunął ręką po włosach. Niektóre zachowania mniej lub bardziej postronnemu widzowi były w stanie podpowiedzieć, iż ta dwójka była za sobą spokrewniona. - Wiesz czego mogli szukać? - Tym razem jego głos był poważny. Hieny cmentarne w Hellridge to nie był powód do żartów, szczególnie kiedy znało się mroczne tajemnice tego miasta. W głowie chłopaka zaczęły krążyć różne scenariusze, w tym jeden. - Rano mogę tam zajrzeć i zobaczyć, co się stało. - Tak, jak słuchacz był w stanie zobaczyć, co stało się z tym miejscem, a przynajmniej spróbować, co już by w jakimś stopniu pomogło rozwiązać ową tajemnicę. Młodość miała to do siebie, że niestety szybko przemijała i to bezpowrotnie. Czasów ich młodości, niewinności i beztroski nie dało się odzyskać, ale za to możliwe było utworzenie nowych wspomnień. Dobrych czy złych - to już zależało od rodzeństwa Abernathy i tego, jak postąpią lub też, na jaką ścieżkę powiedzie ich Lucyfer bądź Lilith. - Marshall zawsze byłeś na wyraz dorosły, mówiłem ci to. - Magnus teraz brzmiał jak starszy brat, który postanowił dać życiową radę młodszemu rodzeństwu. - A na stres przed egzaminami jest tylko jedna rada: znaleźć chętne usta, które cię odstresują. - Blondyn zaśmiał się i puścił chłopakowi oko, upijając kolejny łyk swojego drinka. Tak, najstarszy Abernathy był bezpośredni, jeżeli chodziło o te sprawy i jego rodzeństwo powinno być już do tego przyzwyczajone. W końcu komu innemu po pijaku przy rodzinnym stole może się wyrwać epos pochwalny dla miłości oralnej? |
Wiek : 27
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : EAGLECREST, SAINT FALL
Zawód : Opiekun księgozbiorów | Student
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Rajdy na groby może nie były pospolite w tym miasteczku, ale jeśli już ktoś spuszczał się nad zmarłymi w tej okolicy to należy mieć na uwadze, że może wyjść z tego coś niedobrego. Najwyżej dostąpią plagi zombie w miasteczku. Trudno. Chociaż motyw ten bardziej pasowałby do okolic Nowego Orleanu, ale Stany to dalej Stany - więc niech ten motyw już zostanie. - Gdybym wiedział coś więcej to powiedziałbym ci od razu. - Prawda, mógł przekazać list wuja Harolda, w którym został o tym powiadomiony. Jednak z wiadomości nie wynikało wiele więcej. Poza faktem, aby Marshall porzucił ten temat i przewartościował swoje znajomości jakoby ludzie z jego towarzystwa jedynie czekali na zadanie ciosu plecy, pozbawiając rodziny Abernathy godności, honoru i respektu, budzonego przez samo nazwisko. Kryło to w sobie wiele sensu, towarzystwo Marshalla było zróżnicowane. Zaś czy student dopuścił do siebie kogoś tak blisko, aby dać bezkarnie obrabować rodzimy grób? Wątpliwe. Raczej bezpańskie psy szwendające się po mieście były przyczyną tego występku. - Dziękuję. Jeśli coś cię zaniepokoi to daj mi znać - poprosił pełen pokory. Sam nie zamierzał się tym interesować dopóki ostatni profesor nie powie mu: Ma Pan pięć, proszę mi się nie pokazywać na oczy. To najsłodsze słowa, które Hall mógłby usłyszeć na swoim kierunku. Odejść na przerwę międzysemestralną z miłością i spokojem ducha. Wtedy też będzie czas, aby zająć się problemem grobu. Chociaż w wyobraźni Hall już widział jak zaklina Forkasa w skromnym przedmiocie, aby naznaczyć grób wuja spokojem i ochronić nieświętej pamięci Heanforda od dalszy kradzieży. Oraz skorzystać z pomocy Ofisa, który niekiedy obłaskawia czarodziejów darem wiedzy. Zapewne pomocnym w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak. Ale wciąż - czy może się to równać z talentem Magnusa? Zapewne niezbyt. - Dziękuję - odparł po chwili, krzywiąc się niemrawo na kolejne słowa. Ostentacyjność Magnusa dodawała mu nieodpartego uroku. Jednak jego złote rady - o kiedy klarowne przy podniesionym libido - często kłóciły się ze sposobem bycia młodszego brata. - Ale nie wiem czy to mój sposób radzenia sobie ze stresem. - Po czym myślami wrócił do chwil sprzed kilku lat, kiedy profanował biblioteczne blaty z dawnym kochankiem. Cóż, podwójne standardy. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Magnus Abernathy
Hellridge nie było jak inne miasta w Stanach, choć każde z nich nosiło jakąś swoją mroczną historię, to jednak niewiele z nich miało w tej historii przeplecioną również magię. Mrok i magia razem nigdy nie zwiastowały niego dobrego, a kiedy słyszało się o grabieży grobu kogoś takiego jak Abernathy… Ktokolwiek się tego podjął, jeżeli był istotą ludzką, nie mógł mieć dobrych intencji… Gorzej mogło być tylko, jeżeli w jego żyłach płynęła magia... Chłopak nie podejrzewał brata o kłamstwo czy zatajanie przed nim informacji. Zresztą miał wrażenie, że z młodszego brata mógł czasami czytać z otwartej księgi. Po prostu był zaniepokojony ową sytuacją i nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło. Właśnie z tego powodu planował następnego dnia udać się na grób wuja i sam zbadać sprawę. Jeżeli Lucyfer i Lilith będą mu przychylni, odsłonią przed nim zasłonę czasu i pozwolą zobaczyć, co się stało. Mimo że przez większość swojego życia Magnus przeklinał fakt, że jest słuchaczem, a jego głowę przepełniają niechciane szepty, to jednak w takich sytuacjach było to pomocne. Kiedy ktoś ukrywał coś przed tobą również… - Nie ma za co, w końcu jesteśmy rodziną. - Mimo bycia dość ekscentryczną postacią i posiadania zatargu z rodzeństwem, którego sam był przyczyną, dla chłopaka nadal byli oni ważni i potrafiłby wyrzec się wielu rzeczy, jeżeliby zaszła taka potrzeba. W końcu więzy krwi potrafiły być najpotrzebniejszą magią w tym świecie prawda? Przynajmniej tak to widział blondyn. Magnus nigdy nie nazwałby swojej odmienności talentem, raczej przekleństwem, o czym Marshall doskonale wiedział. Chłopak nigdy nie ukrywał swojego stosunku do tego, czym został pobłogosławiony i korzystał tego, tylko kiedy był zmuszony. Ta sytuacja zaliczała się właśnie do takich, więc był w stanie przygotować się na nieprzyjemne konsekwencje odczytania przeszłości z nagrobka. W najgorszym razie czekało go kilka dni spędzonych w łóżku w zamian za informacje, kto postanowił zająć się grobem wuja Heanforda. Starszy Abernathy miał też inne podejście, jeżeli chodziło o egzaminy. Po tylu latach edukacji nie denerwował się już egzaminami, powierzając swój los Lucyferowi i Lilith. Nie znaczyło, że się do nich nie uczył. Był Abernathym z krwi i kości, więc poświęcał godziny na studiowaniu ksiąg i zapamiętywaniu starych inskrypcji. Jednak wiedział, że czasami to czy zda, czy nie zda nie zależało od ilości wiedzy, którą przyswoił, a po prostu od losu, a z nim nie dało się walczyć. Nawet on, który miał w sobie coś z szaleńca wiedział, że jest to po prostu płonne. - Ten sposób jest uniwersalny mój drogi braciszku. - Magnus upił łyk swojego drinka i pokręcił głową, kiedy z ust Marshalla padło przeczenie, a zaraz po nim jego policzki lekko się zaróżowiły. Ktoś tu miał kosmate myśli i nie był to najstarszy z Abernathych. - Tak, tak, a ja jestem niewinny niczym noworodek. - Z gardła chłopaka wyrwał się gardłowy śmiech. Oboje wiedzieli, że jest to najczystsze z najczystszych kłamstwo. - Mam ci przypomnieć kto siedział nad książkami kilka regałów dalej, kiedy twój przyjaciel polerował swoim tyłkiem biblioteczne blaty? - Z drinkiem w ręku i uniesioną brwią czekał na reakcje swojego młodszego braciszka. Jak widać tematy cmentarne odeszły w zapomnienie. |
Wiek : 27
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : EAGLECREST, SAINT FALL
Zawód : Opiekun księgozbiorów | Student
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Podczas walki z własnymi myślami, jedna i nieodzowna, niemal zawsze atakowała skromną duszę najmłodszego z rodzeństwa. Magnus mógł biedakiem manipulować i to ze zbytkiem dla dwóch stron. Marshall zawsze starał się tańczyć w rytm brata, chciał mówić mu to, co ten chciał usłyszeć i spełniać jego niewymagające większego zaangażowania w wysiłek kaprysy. Wszystko przez to w jaki sposób Magnus zawyżał wobec otoczenia wartość własnego szczęścia oraz z faktu na sytuacja, która niegdyś się stała i wracała do Halla w najgorszych koszmarach. Zaś to wszystko wyrastało z fundamentu troski. Tego, że jeden fałszywy ruch Magnusa znów - niepotrzebnie - zamknie go w otchłani rozpaczy. Tak głębokiej, iż nawet słodka Morrigan nie umiałaby mu tym razem pomóc. Jednak to troski obecnie wielce dalekie od rozmowy przy kieliszku. Bądź wręcz odwrotnie, tego młody blondyn nigdy nie potrafił stwierdzić. - Jeśli masz obawę, aby iść tam sam to liczę, że znajdzie się ktoś chętny do pomocy. - Marshall bał się narażać nestorowi rodu. Zaś to samej sprawy należało podejść szybko. Skorzystać z jej świeżości, podejmując odpowiednie kroki zanim będzie zbyt późno, a sytuacja się przedawni. Co wygląda jak pewien abstrakt, w którym młody blondyn sam się zamknął. - Wujek Nate chociażby? - Zaproponował nieśmiało, gdyż krewniak w torii zdawał się bardziej doświadczony przy pewnych magicznych sprawach niżeli Magnus. Jak wiadomo - z wiedzy starszy należy czerpać garściami. Natomiast w barach należy pić. Hall wziął swoją szklankę do ręki, obrócił cieczą kilkukrotnie, uchylając subtelny łyk. Magnus wywołał u bart speszony uśmiech, nieco lisi, ze ściągniętymi do tyłu mięśniami twarzy, wykręcającym mięśnie nieprzyjemnie twarz w sposób, nad którym człowiek nie ma kontroli. To uśmiech, który towarzyszy każdej traumie czy przy rozmowach prowadzonych przez Freuda. Hall wydobył się na gardłowe krząknięcie, które miało imitować śmiech, co wyszło dość nędznie. Jednak co może począć człowiek przy takim wyznaniu? Albo co zrobić z informacją, że potajemne schadzki okazały się nie aż tak potajemne? - Zajmowanie się cudzym tyłkiem, a czyimiś ustami to dwie różne rzeczy. - Blondyn potargał niezręcznie swoje włosy w okolicy karku, nawet nie zauważył kiedy spojrzenie poleciało mu pod stół zamiast dumnie patrzeć bratu w oczy. - Poza tym, nie jest to osoba, o której chcę rozmawiać - oparł się plecami o siedzisko. Palcem powoli suwał wzdłuż zimnego szkła, delektując się ciszą, którą sam wprowadził w rozmowę. Co rusz wyglądał jakby chciał się odezwać. I on chciał! Nie wiedział tylko, co może powiedzieć, a wtedy na pomoc przychodziły mu suche, naukowe fakty. - Znasz poezję Safony, prawda? Więc powinieneś zrozumieć, że najgorzej jest być tym trzecim, niechcianym, kiedy społeczeństwo patrzy i to cie wzbrania przed wszystkim... - wyznał całkowicie szczerze. Nie chciał mówić konkretniej, nie w miejscu, w którym ściany mają uszy. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Magnus Abernathy
Rodzeństwo Magnusa od zawsze wiedziało o mroku w jego duszy i to zdecydowanie lepiej niż ich rodzice, którzy niekiedy patrzyli na swoje latorośle jedynie przez pryzmat ich osiągnięć i wyników w nauce. Może gdyby było inaczej, dałoby się zapobiec całej tej sytuacji. Może ktoś zauważyłby, że coś jest na rzeczy… Cóż, to było tylko gdybanie, a jak wiadomo, ono donikąd nie porowadzi i potrafi jedynie zadręczać człowieka, dlatego blondyn nie poświęcał temu zbytnio uwagi. Częściej jego myśli zajmował fakt, czy gdyby Hall spóźnił się o te kilka minut, to czy nadal siedzieliby w barze i rozmawiali. - Wolę to załatwić sam. Angażowanie w to dodatkowych osób może nie przynieść dobrego efektu. - Mimo wszystko Magnus wolał być przezorny w takich sprawach. Może osoby postronne tego nie widziały, ale w środku rodzina była podzielona i trzeba było uważać, komu powierza się pewne informacje i sekretny. Być może chłopak po prostu popadał w paranoję, doszukując się nieistniejących teorii spiskowych, a może po prostu jego piąty zmysł mu podpowiadał, aby być ostrożnym… - Naprawdę nie rozumiem, czemu upierasz się, aby nazywać Nate’a wujkiem. - Chłopak pokręcił głową, upijając kolejny łyk wina. Marshall był w końcu niewiele młodszy od Magnusa i Morrigan, którzy Nathana bardziej traktowali jak starszego brata lub kuzyna, a nie jeżeli ich wuja, którym naprawdę był. Może to fakt, że wychowali się przy nim tak jak Hall przy nich, a może po prostu ich charaktery o tym stanowiły. - Jeszcze jakby był stary i posiwiały… - Niebieskooki nie dokończył myśli, przykładając znowu krawędź szkła do warg i upijając łyk alkoholu. Niektórzy powinni się przyzwyczaić, że Magnus nie chorował na język i był osobą bezpośrednią. W końcu jako artysta język stanowił dla niego niemalże oręż, którym musiał posługiwać się z wprawą mistrze. Poza tym odrobinę złośliwy charakter chłopaka, który w ostatnich miesiącach się nasilił, powodował, że lubił wprawiać brata w zakłopotanie, aby potem widzieć, jak zachowuje się, jak złodziejaszek przyłapany na gorącym uczynku. Poza tym chłopak powinien się już nauczyć, że przed Magnusem mało co dało się ukryć. Niestety jako słuchacz był narażony na przypadkowe wizje z rodzeństwem czy innymi domownikami lub użytkownikami biblioteki w roli głównej. Niektóre z tych wizji oczywiście z chęcią, by wymazał ze swojej głowy… - I tak i nie. Zazwyczaj zaczyna się od jednego, a kończy na drugim - rzucił ze wzruszeniem ramion i pobłażliwym uśmieszkiem, wiedząc, że trafił w czuły punkt. Potwierdzała to zresztą cisza, która zapanowała między nimi. Marshall nie mógł przewidzieć konsekwencji swojej następnej wypowiedzi. Nikt nie znał całej historii, która wydarzyła się w Londynie, a więc nie mogli oni unikać pewnych tematów, które w Magnusie wywoływały białą gorączkę, a następnie pozwalały, aby pochłonął go mrok. Słysząc słowa, które padły z ust brata blondyn zacisnął dłoń na materiale swoich spodni, a jego wargi zmieniły się w cienką, napiętą linię. Magnus bardzo dobrze wiedział, o czym mówił chłopak, aż za dobrze… - Tak, wiem, o czym mówisz. - Jego ton był osły, a zarazem tak przepełniony jadem, że mógłby robić za truciznę gwarantującą pewną śmierć nieszczęśnikowi, któremu została zaaplikowana. Tym razem to Magnus powodował ciszę, kiedy duszkiem wychylił drinka i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, aby zaraz jednego wsunąć między wargi i zapalić. Blondyn wiedział, że nie powinien reagować tak gwałtownie, aby się nie zdradzać, ale nic na to nie mógł poradzić. Jego serce dalej się nie zaleczyło, a sytuacje takie jak te tylko rozdrapywały całe to jątrzące się gówno. Może powinien komuś powiedzieć… Nie to nie wchodziło w grę. Nikt nie mógł wiedzieć o tym, co wydarzyło się w Londynie, o tym, jak został potraktowany. NIKT. Szary obłoczek dymu opuścił wargi chłopaka i powędrował wprost w twarz jego młodszego brata, zawisając między nimi równie ciężko co cisza. |
Wiek : 27
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : EAGLECREST, SAINT FALL
Zawód : Opiekun księgozbiorów | Student
Marshall Abernathy
POWSTANIA : 15
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 167
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 1
WIEDZA : 8
TALENTY : 13
Wyjaśnienie czemu Nate był nazywany przez blondyna wujkiem jawił się bardzo prosto, postać ta zwyczajnie miała być jeszcze wujkiem, kiedy myśli studenta przerodziły się w głośne słowa. Dopiero później pojawiły się komplikacje takie jak regulamin. Ot, siła wyższa, jak z nią walczyć? Da się. W końcu literatura zna wielu buntowników, anarchistów, których własny styl bycia jest ich, wyjątkowy, nieugięty a przy tym nikogo nie krzywdzi. Chociażby rudowłosa małolata z powieści Astrid Lindgren. No i teraz młodszemu z braci zostały jedynie pokłosia wujka Nate'a. Ale to tylko dygresja, wielce nieznacząca glosa. Jednak - jak pustym byłby świat bez osób, gubiących wątek... - Naprawdę, czasem nie rozumiem, czemu się przypierdalasz - zaśmiał się, czując pewną alkoholową brawurę. Nie to, że nad Marshallem wsi pewna wszechmogąca siła, która już sama jest po trzech drinka. To byłoby niedorzeczne, zwłaszcza o takiej godzinie. Niemniej wspomniany już Abernethy podchodził do rozmowy luźno. Wyżalił się ze wszystkiego, co leżało mu na wątrobie. Barki mu się rozluźniły. Tyłek poleciał w dół fotela. Dłoń kładziona na szkle nie drgała już tak mocno jak chwilę wcześniej. Należało docenić tę chwilę błogości i luzu, tak od dawna oczekiwanego. Chociaż Marshall nie umiałby żyć tak każdego dnia, to końcówka dnia spędzona ze swoimi najbliższymi kładła mu się na zmęczenie niczym kefir na poparzenia, z wielka ulgą. - Jedno prowadzi do drugiego tylko w pruderyjnym świecie, ja w takim nie żyję - żył. Cały czas w takim żył i nie mógł wyzbyć z siebie pewnych, ludzkich cech. Szczególnie tych, które jakże często przypisywane są samcom. Zwłaszcza samcom, który lubią używać słowa pruderyjny. W ciszy tak wielkiej, iż mogłaby utopić Titanica, narastała pewne pretensja. Kłamstwem byłoby nazwanie jej ledwo wyczuwalną. Marshall od razu poczuł, że stał się winny jakiejś krzywdy brata. Nie lubił takiego uczucia, tym bardziej, że przez moment czuł się w tym barze naprawdę dobrze. Było mu wręcz świetnie. Miał możliwość zrealizowania tego, czego potrzebował w przerwie od sesji. W zamian dostał duszącą ciszę. Chociaż nie, duszący był jedynie dym papierosa, który swoją toksycznością zaczął się tłoczyć w płucach Halla. Co wciąż było lepsze niż braterski jad w sercu. Wszystko było lepsze od tego. Wiedział, że musi coś zrobić. Chociaż bardziej niż musiał to zwyczajnie chciał coś zrobić. Tylko co? Dalej mówić o Safonie, która zdała się tematem wrażliwym. A może zrobić konkurs na największego egotystę w rodzinie? Bo skoro Magnus potrafił stać się ofiarą sytuacji w trzy sekundy, kiedy jego rodziny bart żalił się na swoje życie, no, to wymagało talentu wrodzonego. Hall takiego nie miał. On nawet nie lubił konkurować. - Wiesz? Kiedyś obiecałeś mi, że nauczysz mnie jak pije się tequilę. Jako do tego nie doszło - wycedził wreszcie między jedną chmurą dymu a drugą jego smugą. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownik
Zawód : Zaklinacz
Magnus Abernathy
Magnus był egoistką i dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale w końcu wielcy artyści zawsze nimi, a przynajmniej tak wmawiał sobie chłopak, który chciał podążać śladami takich sław jak Shakespeare, Marlowe czy Byron. W końcu to była swojego rodzaju tarcza, przez którą trudno było się przebyć, a przynajmniej stwarzała takie pozory. Tarcza, która miała chronić delikatne wnętrza przed urazami, a tak naprawdę chronić artystów przed nimi samymi. Do tego wystarczyło dodać zamiłowanie do dramatyzmu i aktorstwa i już powstała nieznośna mieszanka wybuchowa, którą aktualnie prezentował młody czarownik. Na nic zdawał się fakt, że swoim zachowaniem rani swojego młodszego brata, który w całej sytuacji był niewinną ofiarą, która nie mogła przewidzieć konsekwencji swoich działań, gdyż nie wszystkie karty zostały przed nią odsłonięte. Skoro cierpiał Magnus Abernathy, cały świat miał się razem z nim pogrążyć w tym cierpieniu, które było gęste i lepkie niczym najczarniejsza smoła. Wydychając szarawy, papierosowy dym miał utkwione w Marshallu swoje błękitne tęczówki, które teraz przywodziły na myśl lód, a może raczej ogień piekielny, który palił nie z powodu gorąca, a właśnie tak przenikliwego chłodu, który sprawiał, że nieszczęśnik, który go dotknął, zwijał się w konwulsjach. To spojrzenie jednak nie trwało długo. Młodszy Abernathy wspomniał o alkoholu i Magnus oderwania wzroku od swojego brata, przywołał kelnerkę, prosząc o butelkę tequili, miskę pokrojonych limonek i sól. Skoro obiecał coś takiego młodemu, to miał zamiar tej obietnicy dotrzymać… Noc już na dobre zagościła nad Helldrige, kiedy dwóch Abernathych opuściło pub, wspierając się na sobie nawzajem. W ich żyłach krążył czysty alkohol zwiastujący, że następnego dnia będą przypominać półżywe, cierpiące dusze, proszące o ukrócenie ich pokuty. To jednak miał przynieść dopiero wschód słońca. Teraz jednak panowała noc, która przegoniła chłód z oblicza Magnusa Abernathy’iego. [zt] x2 |
Wiek : 27
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : EAGLECREST, SAINT FALL
Zawód : Opiekun księgozbiorów | Student
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
15.02.1985 r . Kolejny, mroźny wieczór w piekielnym mieście, które nie zapadało w sen nawet mimo późnej pory. Szczególnie Sonk Road wydawało się tętnić życiem, zwłaszcza w okolicznych barach i zacienionych uliczkach, gdzie momentami nie dochodziło światło latarni, zupełnie jakby mrok pokrył te miejsca niczym koc. Rzadko zapuszczał się w te rejony, nie dlatego, że obawiał się napaści na swoją osobę, ale z racji odległości od miejsca zamieszkania i braku czasu. Bycie przykładnym obywatelem momentami go nudziło, więc szukał różnych sposobów na odskocznię od “idealnego” życia. Dzielenie czasu między strzelnicę, spotkania towarzyskie, rodzinę i teraz kochanka bywało męczące, zwłaszcza, że w większości tych miejsc nosił różne maski dostosowane do okoliczności. Stanął gwałtownie, gdy pod nogami przemknął mu opasły szczur, popiskując cicho, jakby przed czymś uciekał, wcale więc się nie zdziwił, gdy zza rogu wyszła para na jego oko młodych ludzi, którzy podśpiewywali sobie pijackie pieśni, prawdopodobnie wychodząc z baru, do którego zmierzał. Przechodząc obok nich wyczuł mocną woń alkoholu, która początkowo uderzyła go w nos swoją kwaskowatością, jakby była zmieszana z wątpliwego pochodzenia nutą. Skręcił w ulicę, z której przyszli i pchnął lekko drzwi do baru, od razu wpuszczając do nieco dusznego pomieszczenia, chłodnego, rześkiego powietrza. Kiedy był tutaj ostatni raz? Kilka lat temu. Tak, chyba wtedy, gdy wpadł w pijacki trans, nie przejmując się już nawet tym, czy to, co pije było prawdziwym, a nie chrzczonym alkoholem. Wspomnienia tego czasu wydawały mu się dziwnie bolesne, śmierć w jego rodzinie zawsze była po części tematem tabu. Wybrał pierwszy, lepszy stolik pod oknem, o dziwo jeszcze w miarę czysty, nie licząc jakiś starych plam, prawdopodobnie od alkoholu. Nim jednak usiadł przy wybranym miejscu, zamówił butelkę whisky, czując, że przyda mu się porządny łyk przed spotkaniem ze swoją siostrą. Zdjął z siebie czarny, wełniany płaszcz i przerzucił niedbale przez oparcie krzesła, które lekko zaskrzypiało pod jego ciężarem, najwyraźniej będąc już nieco na skraju całkowitego rozwalenia ze starości. Podwinął rękawy zielonej koszuli, na tyle by odsłonić przedramiona. Gdy tylko podano mu butelkę whisky i dwie szklanki z lodem, od razu do jednej z nich nalał trunku i upił kilka łyków, czując momentalnie, jak rozgrzewa jego gardło, aż przeszło mu przez myśl, że to dobry sposób na poradzenie sobie z tą pieprzoną zimą. Czekał, co rusz przesuwając znudzonym spojrzeniem po gościach baru, którzy niekiedy wyglądali, jakby już zamieszkali tutaj na stałe. Lekko oparł się o oparcie krzesła, kierując spojrzenie w stronę wejścia do budynku, jakby już przeczuwał, że lada moment znów stanie twarzą, twarz z Jud. Ich spotkania zazwyczaj były dość intensywne, czasem kończyły się na groźbach pod adresem jednego z nich, nie mógł jej nie oddać charakteru, który mimo wszystko podziwiał, choć nigdy otwarcie tego nie przyznał. Mimo wszystko była jego siostrą i ciotką jego dzieci. Szczególnie Aria wydawała się być momentami dziwnie zafascynowana jego siostrą, najwyraźniej upatrując w niej sobie "zastępstwo" za matkę. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Sonk Road. Dzielnica chrzczonym piwem i szczynami płynąca, z której spierdalają nawet szczury i, dla większej ironii losu, najlepiej czują się tu największe patologie tego świata. Miejsce zapomniane i zakopane przez Lucyfera i tylko sam on jeden wie, dlaczego ja tu jeszcze przychodzę, skoro jest to daleko od domu. Lucyfer sam jeden wie, dlaczego przyjdę tu za pięć dni ponownie, żeby spotkać Valerio z przyczepionym do buta papierem do dupy, wciskającego mi bajeczkę, że wcale nie widziałam, jak rzuca zaklęcie na niemagicznego. Na szczęście tego jeszcze nie wiedziałam, toteż mijałam ten sam płot, o który będziemy się opierać, bez większego wzruszenia (czy obrzydzenia, które byłoby w moim przypadku znacznie bardziej realne). Niespecjalnie rozumiem, czemu Ethan wybrał sobie do miejsce na „spotkanie”. Pełne pijaczyn, obszczyjmurów i zataczających się zboczeńców podśpiewujących szanty czy inne sprośne melodyjki. Cóż, brzmiało praktycznie jak dom. Tylko alkohol był gorszy. Każda inna kobieta na moim miejscu bałaby się tutaj przyjść. Ale nie ja. Ja jestem żywym strachem na wróble, czy też postrachem na ludzi – każdy, komu choćby przez myśl przechodzi, żeby mnie zaczepić, kończy bardzo szybko ze zmienioną intencją, gdy tylko dostrzega strzelbę na ramieniu i zaczyna łączyć kropki. A jak jeszcze do tego doda nazwisko Carter, to już nawet zaczyna powoli rozpędzać się do spierdalania w podskokach. Dziś też ją mam na ramieniu. Nie sądzę, że jej użyję. W większości przypadków robi raczej za wątpliwej jakości ozdobę przewieszoną przez moje ramię, ale stała się już tak bardzo nieodłączną częścią mnie, że nie wyobrażam sobie dnia, w którym miałabym wstać i pójść w miasto bez niej samej. Stała się moim trzecim ramieniem i bardzo mi było z tym dobrze. Ethana nie było ciężko znaleźć. Miałam dwa wyjścia – albo właśnie bawi się w prywatną opiekę dentystyczną jakiegoś obesrańca, albo siedzi gdzieś po kątach i sączy piwko. Że nie zastałam od wejścia żadnej większej niż normalnie burdy, automatycznie sprawdziłam kąty sali. Obok baru nie było. Z lewej, z prawej. Jest. Szybko poszło. Zamiast do baru, kieruję swoje kroki ku niemu, zastanawiając się, czy to spotkanie jest faktycznie konieczne – i czy nie mogliśmy go odbyć, na przykład, w domu. — Osobliwe wybierasz sobie towarzystwo, nie powiem. – Zaczynam dość łagodnie, strzelbę zestawiając z ramienia i opierając o ścianę obok krzesła, na którym za moment siadam. – Mają tu chociaż coś lepszego niż kocie szczyny? – rzucam, kiwając głową w stronę tego czegoś, co sam sączył. Skoro pił, to nie mogło być takie złe. Poważnie, następnym razem trzeba się przenieść do knajpy Cavanaghów. Może chociaż gry jakieś zaserwują. Co z tego, że pewnie się im klientelę wypłoszy, przynajmniej będzie choć trochę zabawnie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Ethan Carter
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 195
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 15
WIEDZA : 9
TALENTY : 15
Czekanie nigdy nie było jego mocną stroną, czas płynął wtedy niewyobrażalnie powoli, zachowując się jak zniedołężniały starzec. W trakcie czekania przychodziły mu do głowy pomysły, jak sobie go “umilić”, zwłaszcza, gdy czyjaś pijacka menda trąciła jego stolik, powodując, że alkohol w kieliszku nieznacznie wylał się na stolik, a kostki lodu zabrzęczały o siebie. Kącik ust Cartera uniósł się na kilka chwil w nieco nerwowym tiku, podczas kiedy palce zacisnęły się na butelce z whisky, jakby zaraz miał zamiar chwycić ją mocniej i rozbić na głowie tego idioty. A jednak zaniechał tego, gdy w polu jego widzenia pojawiła się ONA. Zmora ludzkości, najgroźniejsza z najgroźniejszych, przed którą same piekło prawdopodobnie, by uciekało. Jego SIOSTRA. Rzucił krótkie spojrzenie w kierunku przewieszonej przez jej ramię strzelby, aż przeszło mu przez myśl, że plotka o tym, że Carterowie rodzą się z bronią w ręku, nie były aż tak wyssane z palca. Nawet jeśli Jud będąc niemowlakiem jej nie miała, to na pewno trzymała ją teraz pod poduszką. A domyślał się tego, bo nie było dnia, żeby nie widział jej bez niej. Sam zresztą w domu trzymał strzelbę, gotów odstrzelić łeb każdemu, kto choćby krzywo się na niego spojrzał. Na codzień jednak nie obnosił się z nią, ot nie miał takiej potrzeby. -Dlatego się z Tobą spotkałem. - Odparł ze spokojem na słowa kobiety o dobieraniu osobliwego towarzystwa i lekko podniósł szklankę z bursztynowym trunkiem w geście swoistego toastu, by zaraz upić kilka łyków alkoholu. -Znasz mnie, Jud, gdyby ten alkohol nie był tak dobry, jak opowiadali, ten lokal szybko spowiłby się ciszą. - Wykrzywił wargi w nikłym uśmiechu, zaraz przenosząc spojrzenie na pusty kieliszek z lodem. Nalać jej? Przeszło mu przez myśl, że może wolałaby pociągnąć solidny łyk z butelki, więc przysunął ją w stronę swojej siostry, zachęcając by się napiła. Cały ten czas czuł w kościach to osobliwe napięcie, zupełnie jakby szykowało się coś poważnego. Rzadko kiedy miał przeczucie, że coś jest nie tak, ale teraz nie opuszczało go od kilku dni, więc zamierzał podzielić się z Jud swoimi spostrzeżeniami. Nie zamierzał owijać w bawełnę, bawić się w jakieś konwenanse i od razu przeszedł do tematu ich spotkania. -Zwierzyna na naszym terenie zmieniła miejsce lęgów i żerowiska. Jest jej zdecydowanie mniej. - Urwał, zupełnie jakby nie potrafił określić co tak naprawdę chciał jej przekazać. Jud była jedyną osobą ,do której chciał się zwrócić w sytuacji takiej jak ta. Sam fakt, że zaprosił ją na rozmowę był niecodzienny. Skoro postanowił podzielić się z nią spostrzeżeniami, coś było na rzeczy. - Aura się zmieniła..- Werbalizując to zdał sobie sprawę, że jego przeczucia są ciężkie do wyjaśnienia bez namacalnych dowodów, których nie posiadał. - Uważam, że musimy to sprawdzić. - Wyrzekł i dopił do końca alkohol ze swojej szklanki, obserwując jednocześnie, jak na jego słowa zareaguje Judith. |
Wiek : 43
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : Łowca/ Właściciel strzelnicy
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Mój kącik ust nieznacznie się uniósł, mimowolnie, słysząc odpowiedź brata. Byłam świadoma tego, co o mnie mówiono i co o mnie myślało. Judith morderca radości. Judith skrzywiona mina. Judith wiecznie niezadowolona i Judith przyrośnięta do broni. Na szczęście Judith miała też przydomek mam-to-w-dupie, dlatego niespecjalnie mnie to obchodziło. Nie byłam zupą pomidorową, żeby każdy miał mnie lubić. A przypuszczam, że znaleźliby się tacy ryzykanci, którzy zupy pomidorowej też nie lubili. Spoglądam ze szczerym powątpiewaniem na trunek, który Ethan właśnie wypija. Sonk Road i dobry alkohol jakoś mi nie współgrają, a raczej brzmią jak karykaturalny oksymoron, ale kim jestem, żeby się kłócić. Nie bywam tu za często. Nie mam powodów, żeby tutaj bywać. Powątpiewanie przynoszę na butelkę, którą mi przysuwa. Nie wiem, czy chcę próbować tak ekstremalnych rzeczy i potem zdychać na jakąś jelitówkę, albo zarzygać się na śmierć. Byłaby to najgłupsza możliwa śmierć, której ja sobie nie wyobrażam. Wiem, że nie umrę w ten sposób. Umrę, służąc Lucyferowi, tak, jak wymaga tego moja profesja. Opcjonalnie rozszarpana przez jakąś piekielną bestię, ale i one nie są już tak sprytne, aby potrafić mnie zaskoczyć. Jestem pewna, że ducha wyzionę, poświęcając się naszemu Panu. Najbardziej chlubna ze wszystkich możliwych śmierci. Mimo wszystko pękam. Może nie chcę, żeby mu się zrobiło smutno. Tak naprawdę mam to w dupie, ale i tak sięgam po butelkę i upijam łyk. Nie jest najgorsze, jak na szczyny z Sonk Road. Ale po członku swojej rodziny spodziewałabym się lepszego gustu. Nie musi konkurować z zapitymi Cavanaghami, ale żaden Carter nie pogardzi dobrą whisky. — No nie jest to najgorsze, co w życiu piłam. Ale nie przyszłam tutaj chlać wątpliwej jakości alkohol. Na szczęście szybko przeszedł do rzeczy. Nawet jeśli wciąż nie było dla mnie logiczne, dlaczego wybrał to miejsce, zamiast spotkać się w domu. Tą sprawą zainteresowaliby się inni myśliwi z Carterów. Marszczę jednak brwi, słuchając jego słów. To nie tak, że mu nie wierzę. Ale aura się zmieniła to kiepski dowód na wyprawę w nieznane i walkę z wiatrakami. — Konkrety, Ethan – pouczam go więc w najłagodniejszy sposób, na jaki mnie stać. Gdyby to nie był on, pewnie nie byłabym tak cierpliwa. I pewnie wyśmiałabym tego kogoś za gadanie trzy-po-trzy o jakiejś intuicji. – Co ostatnio znalazłeś? Albo czego nie znalazłeś? Nie będę się uganiać za wymysłami. Miałam dosyć ganiania duchów w Czarnej Gwardii, żeby jeszcze uganiać się za zwierzętami i przeczuciami. Wierzę mu. Ale muszę wiedzieć, czego szukać i gdzie zacząć. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii