Namiot Ogromny i efektowny namiot, z którego goście korzystają najchętniej podczas wesel w miesiącach wiosennych i letnich. Pomieści spokojnie kilkanaście stołów i kilkaset osób, a i tak na samym środku mieści się parkiet do tańca i scenę, na której wystąpić może cały zespół muzyków. Kelnerzy mają wtedy wprawdzie więcej pracy, nosząc potrawy z kuchni restauracyjnej aż do namiotu, ale nikt nie narzeka i nikt o tym nie myśli. Z namiotu rozchodzi się piękny widok na ogród i można go swobodnie opuszczać niemal po każdej stronie. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Richard, Valentina, Barnaby — przechodzimy ze stypy Demokratycznie gremium — trzy osoby to walka o większość, więc wszystkie formy ustrojstwa ustroju zachowano — jednogłośnie zdecydowało, że quiche była lepsza od faszerowanego jajka, ale gorsza od bruschetty, co oznaczałoby, że ta uplasowałaby się na podium, gdyby nie nowy zawodnik w zestawieniu stypowych przekąsek: spring rolls. Wiosna w rozkwicie i na koniuszku języka; kiedy Valentina mówiła dobrze, a Richie mówił coś—tam—coś—tam—polityka, Williamson starszy wybierał prowiant na drogę. Smak krewetki zdominował obecność nieokreślonego warzyw; czymkolwiek nie było, chrupało w rytm kroków, które powoli oddalały ich od restauracji — zamierzali znaleźć palarnię, rozbili namiot na Manhattanie; przynajmniej to sugerowałby nowy, bezalkoholowy drink w dłoni. Koktajlowa wisienka tańczyła na powierzchni zredukowanego do zera promili kieliszka — ciężar kluczyków w kieszeni marynarki uprzejmie przypominał o obowiązku, który stypę za kilka momentów zmieni w krótkie pożegnanie i zapakowanie Richarda na fotel pasażera. Goście w — zaskakujące — grobowych nastrojach powoli rozpełzali się po zakątkach Country Clubu; wdowa Carter zakłóciła ten cichy pochód w cztery strony świata, wyraźnie przytłoczona dniem wypełnionym oceanem czerni. Chwilowe zamieszanie w rodzinie przyciągało spojrzenia, ale nie komentarze; jedno należało przyznać owdowiałej pani Carter. Z traceniem rezonu wytrzymała zaskakująco długo. Kiedy Saul szepnął coś do Judith, dobre wychowanie nakazało odwrócić wzrok i podjąć wędrówkę w ślad za przewodniczką dnia — Valentina doskonale wiedziała, gdzie idzie; każde stuknięcie obcasa panny Hudson prowadziło Williamsonów w głąb korytarzy Country Clubu i gdyby Barnaby był bardziej paranoidalny (nie był?), pomyślałby, że właśnie tak skończy się wielkowiekowa waśń między rodzinami — całą męską linię Valentina zamknie w palarni i zademonstruje, że można w niej spalać nie tylko papieroski. Absurd tej myśli skruszył warstwę czekolady z kawałka ciasta; nieskazitelnie biały talerzyk, na którym Barnaby niósł poczęstunek, został skalany niemieckim produktem cukierniczym. — Dobra organizacja, Tina — zajęte dłonie — w lewej ciasto, w prawej udawany drink — domagały się znacznie lżejszego ładunku owiniętego w bibułkę tytoniu; na pewnym etapie wędrówki uznali, że pogoda na zewnątrz kusi bardziej od okadzania w zamkniętym pomieszczeniu — zauważenie namiotu w oddali było kwestią sekund. Pokonanie kilkunastu jardów po równo przystrzyżonym trawniku z dłońmi pełnymi naczyń — kwestią balansu. — Richie, kiedy będziecie robić mi stypę, ma być pod namiotem. Ten, do którego dotarli, był wielki, biały i przystrojony na okazję, która nie krzyczała stypa; biel obrusów i kwiatowa aranżacja nuciła wesele. Krąg życia właśnie zamykał się na terenie Country Clubu — powinni znaleźć salkę z becikowym i będą mieć bingo. — Zamiast pianisty, niech będzie karaoke — drink stuknął o czysty obrus, ktoś z obsługi wyglądał, jakby zamierzał powiedzieć, że tak nie wolno — wtedy Williamson byłby zobligowany do zapytania, do czego według szanownego pana kelnera służą stoły; młody chłopak zrezygnował na widok Valentiny i przezornie rozłożonej pod drinkiem serwetki. — Zaśpiewasz I'm still standing przebrany za Eltona Johna. Życzeniom umierającego nie można odmawiać. — Tina sama będzie mogła wybrać utwór. Może padnie na Dolly Parton? Przeniesione na pannę Hudson spojrzenie pytało pamiętasz?; tamten wieczór w Little Poppy był równie odległy, co wspomnienie wąskich pryczy na wytrzeźwiałce — coś w ich życiach skończyło się bezpowrotnie i nie powiedziało do widzenia. drink: 3, piję Manhattan w Country Clubie przekąska: 15 a na przegrychę mam spring rollsy ciasto: 4 za to masę buduję po niemiecku, ciastem czekoladowym |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Dobra organizacja. Gdyby nie słomka w ustach, śmiech (to stypa, Richie, opamiętaj się) zakłóciłby spokój wyprawy po hudsonowym spacerniaku i poniósł echem aż nad pola golfowe — jedyną dobrze zorganizowaną rzeczą tego dnia było posłanie duszy Wesleya prosto pod podnóżek piekielnego tronu. Cała reszta składała się z katastrof o różnym stopniu natężenia. — Ciasto trochę za słodkie — srebrna łyżeczka wraca na biały spodek po dwóch uszczknięciach czekolady; nie wiem, co mnie podkusiło, żeby brać to samo, co Barnaby — przez ostatnie pół dekady napędzała go kofeina, tytoń i batoniki z automatu. Jeśli nadal posiada kubki smakowe, na pewno nie korzysta z nich przy doborze kobiet; panna Hudson ze wszystkich smaków świata budzi tylko jeden — absmak. Nawet przez sekundę nie dopuszczam do siebie myśli, że to prywatne uczulenie. Palarnię wymieniamy na spacer pod chmurką, duszne pomieszczenia restauracji i widok trawionych bólem wdów na biały namiot; za naszymi plecami wdowa po nestorze Carter opłakuje śmierć męża — przed nami weselna aranżacja odlicza godziny do przyjęcia, które uczci nową drogę życia i, jeśli para młoda będzie mieć dość szczęścia, miłości albo szacunku do siebie nawzajem, czcić będzie ją, aż jedno z nich nie podzieli losu Wesleya. Biały drink w dłoni ma kolor sukni ślubnej, odstawiony na stół talerzyk trzaska cicho; powinienem mieć więcej szacunku do zastawy stołowej Country Clubu — bardzo smutne, w każdym razie. — Mam lepszy pomysł, bracie. Zaśpiewam— Peany na temat twoich dokonań za życia i tego, że zabierasz do grobu cząstkę mnie; długo, długo później — już po stypie, w sypialni własnego domu — urżnę się do nieprzytomności, żeby nie musieć opłakiwać ostatniego brata. — If you like Piña Coladas — and getting caught in the rain; dalszy ciąg zwrotki będą musieli dośpiewać sobie sami — pięć zanuconych przez Richiego Williamsona słów zdarza się tylko czwartego lipca i to bynajmniej nie z okazji urodzin brata. Dziś zamierzam winić kokosowy drink w dłoni, ponure nastroje i cholernego Ruperta Holmes; mógł nie nagrywać chwytliwego kawałka. — Valentina będzie mogła robić dla mnie chórki. Chyba lubi poruszać ustami i nie wydawać wielu dźwięków — z pełnymi mówić nie wypada. Zbyt słodki ulepek kokosa i alkoholu ląduje obok talerzyka; dłoń nie pozostaje pusta na zbyt długo — wsunięty między palce papieros rozżarza się czerwonym oczkiem osądu. — W porządku — nic nie jest w porządku, ale kłamstwo mam we krwi i ślinie; potrafię udawać. — Zostawię was samych. Mleko i tak już rozlało się po posadce kaplicy. Może to nie wina kadzideł, że ludzie mdleli — może to kwestia poślizgnięcia na plamie. — Jeśli ktoś zapyta, czy naprawdę zamierzacie spędzić resztę życia razem— Twoi przyjaciele już wiedzą, bracie; kiedy powiesz Tinie, że marzenia o wspólnej nocy poślubnej powinna zostawić w liceum? — Odpowiem, że wszystko jest możliwe, o ile planujecie żyć przez maksymalnie kwadrans. Brzydzę się przemocą, ale szalone psy trzeba usypiać; filozoficzna dywagacja wypełnia płuca razem z dymem — uznajmy to za toast za niedoszłą i od samego początku skazaną na nieistnienie parę młodą. — Zaczekam przed restauracją, Barnaby — w wolnym tłumaczeniu: prędzej zjem peta niż wrócę samochodem z ojcem. — Panno Hudson, ostrożnie na trawniku. Nie chcemy przecież, żeby nóżka na wysokim obcasie za głęboko zapadła się w ziemię; przed pewnymi rodzajami upadku nie ratuje nawet refleks starszego z braci Williamson. Richie idzie na szybkiego szota tu drink: 6, yes, I like Piña Coladas deser: 4, z bratem lubimy niemieckie ciasta i polityków |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Konflikt podsycany latami i każde słówko dziadka, wuja, nestora, w momentach kryzysowych także ojca — gdybym była obsesyjnie oddana rodzinie, miała w sobie zacięcie republikanów, kilka kropel sadyzmu i wielką pasję do historii Trzeciej Rzeszy, palarnia stałaby się epilogiem rodziny Williamson; ja bohaterką Hudsonów, zbrodniarką wojenną i naczelnym świrem Kręgu. Lucyfer jednak zechciał — na szczęście chłopców z rodziny Williamson — że zadowalam się drinkiem i przekąską w dłoni, tłumiąc w sobie tęsknotę za papierosem; czy ten fakt można skategoryzować jako gest pojednania? Można, bo przekąską coś pełnego cukru i dobroci — czekoladowe brownie, ciasto trochę za słodkie? To do zrównoważenia twojej kwaśności, Richie. Można, bo zerkając za okno na głównym korytarzu marszczę nosek i odwracam się przez ramię, szybkie chodźmy do ogrodu zmienia trajektorię naszej wycieczki i bracia Williamson skazani są na ślepe podążanie za mną na świeże powietrze — weselne dzwony, których nie słychać i nie widać dopełnią kuriozum tej urokliwej chwili. Witają nas białe obrusy i ładna zastawa, która jutrzejszego dnia przywita grupę gości gotową na świętowanie zawiązania węzła małżeńskiego; to takie ładne, że chyba robi mi się niedobrze, więc rozmyślając o papierosie znowu wgryzam się w czekoladowe ciasto. — Mmm, dzięki — słodycz chwilowo gasi gorycz; przyjemniej byłoby wyprawiać urodziny jakiejś szesnastolatce lub nawet gorącej czterdziestce — ślub chętnie oddam komuś innemu — Ciężko czerpać przyjemność z pogrzebu. Ale cóż — it is what it is, czyż nie? — Życie jest nowelą — biały welon, białe włosy, kresek białych dziś brak; w menu tylko i wyłącznie czerń. Krótkie westchnięcie i jesteśmy pod namiotem, brakuje tylko ślubnej sukni i ślubnego garnituru, obrączki przyfruną razem z gołębiami, a potem— — Stypę? — o krok od marudnego spojrzenia kręcę tylko głową; Barnaby w istocie jest najstarszy, powinno mu być najbliżej do Piekła; na pewno bliżej niż Richiemu do odpowiedniej postawy Eltona Johna — tak czy siak ta wizja wywołuje u mnie drobny uśmiech. Dolly jest niezła, ale takie okazje wymagają okazjonalnych utworów. — Może The winner takes it all? — spojrzenie skrzyżowane z Barnabym i uniesiona brew; Richie Pan Maruda tuż obok — papierośnica z ręki do ręki, zapalniczka z ręki do ręki. Sharing is caring. — Chyba, że wolisz Thrillera? To niezły hit — a scenariusz teledysku wprost idealnie wpasowujący się w pogrzebowo—stypowe klimaty. Pogrzebowo—stypowe spojrzenie, które zerka na Richarda — jakie, kurwa, chórki? — ale na szczęście nikt z nas nie musi udowadniać swojego talentu wokalnego. Albo jego braku. Krtań zajęta przyjmowaniem ciężkiego dymu i słowami małopoważnymi; czy naprawdę zamierzacie spędzić resztę życia razem? Valentina nastoletnia się rumieni, Valentina dorosła uśmiecha — pierwszy przyjemny żart, brawo, Richie. — Tylko kwadrans? Daj spokój, udałoby się z co najmniej trzema — tytoniowy dymek na pożegnanie, przydługie spojrzenie posyła pytania, których się nie wypowiada; au revoir, Richie. Kiedy na horyzoncie zostają tylko oddalające się plecy Williamsona młodszego, starszy zyskuje moją uwagę. — Znasz się z Judith Carter, prawda? — tematy do drinka, tematy do papierosa; niepewność przecina spojrzenie i drga w zmarszczonej brwi — Widziałeś jej szyję? Może dramatyzuje, ale… — siniaki to nieciekawa forma biżuterii. popijam cosmopolitan, podgryzam brownie |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Ciasto za słodkie, zupa za słona, notowania na giełdzie zbyt niskie, oczekiwania zawsze wysokie — sprostać wymaganiom Richarda Williamsona mógł wyłącznie Richard Williamson; niestety (dla samego zainteresowanego, dla reszty świata — niekoniecznie) magia nie miała dla niego daru rozszczepiania. Musiał zadowolić się podsłuchiwaniem. Świeża porcja dziewicy w ustach — alkohol extra virgin bez dodatku włoskiej oliwy, chociaż kilka kropel właśnie siedziało obok i kolorowało świat na blond — pomogła w przepłukaniu niewypowiedzianego. Słowną żonglerkę o śmierci, pogrzebach, stypach — dokładnie w tej kolejności — Williamson starszy zostawił młodszym przedstawicielom magicznej społeczności. Skoro wernisaż sztuki na (oby) niepowtarzalną okazję jego zejścia z tego świata został uzgodniony, pozostało tylko umrzeć; kwestia czasu. Akurat zdążą zorganizować kilka prób. — Richie dobrze radzi sobie z wariacyjną — to nie pochwała; zwykłe stwierdzenie faktu przegryzione kawałkiem niemieckiego torcika. — Jedno Thrillercutis i nie potrzebowałby charakteryzatora. Na liście płac na pewno miał jednego — pewnych odmian zmęczenia nie była w stanie ukryć nawet magia. Richard nie udzielał wywiadów w telewizji (jeszcze), ale jego tolerancja na niedoskonałości — szczególnie własne — ocierała się o poziom piwnicy; była równie wysoka, co gotowość oddychania tym samym powietrzem, które razem z dwutlenkiem węgla wydychała Valentina. Papierosy jeszcze nigdy w historii świata — może poza tym jednym, drobnym wypadkiem przy pracy, gdy na wizji odstrzelono głowę prezydentowi Stanów Zjednoczonych — nie były palone tak prędko. — Dla kwadransa nawet nie rozpinam paska, bracie — prawdziwie uwłaczające notowanie wytrwałości małżeńskiej; powinni doczekać przynajmniej nocy poślubnej — z drugiej strony Richie zwykle wie, o czym mówi. Kwadrans mógł być odcinkiem czasu niezbędnym do wywarcia przez truciznę pierwszych efektów. Niektórzy Williamsonowie mieli pięści i broń; inni tendencję do zachowywania czystych rączek, brudnych myśli i stuprocentowej gotowości do udowodnienia swojej racji. — Odwiozę cię, mam w bagażniku prezent dla bratanka — do zobaczenia za kilka minut nie wymagało wylewności — Richie znów będzie bawił się radiem, pytał o Mozarta i wreszcie, kiedy trafią na korki, spróbuje odsłuchać przypadkowy przedmiot ze schowka. Młodsi bracia przy starszych zawsze będą sześciolatkami; nieistotne, ile trupów, bólu i lat oddzielało ich od dzieciństwa. Nieistotne, ile kłamstw — jedno właśnie zmartwychwstaje i puka się środkowym palcem w czoło; wystarczyło krótkie nawiązanie do Judith, żeby Williamson przeżył wszystko na nowo: tamto spotkanie w gabinecie Bena, tamtą noc w Acapella, tamten moment, kiedy ustawiany od sześciu lat domek z kart wreszcie zaczął się sypać. Powinien powiedzieć: gwardia już tu jest, a ja i Carter to jej nieprzyjemna część. Zamiast tego z gardła wydobywa się ciche m—hm; okadził je kolejnym zaciągnięciem papierosem i wrażeniem, że ładna trawa pod butami zamieniła się w brudne błoto z kłamstw i przemilczeń. — Tina, do twarzy ci z troską — wymiana jednej szczerości na inną to żadne rozwiązanie; pomaga za to w kupieniu kilku sekund. — To obłędnie miłe, że martwisz się o jedną z nas, ale— Z nas? Nas, czarowników? Nas, gwardzistów? Nas, dzieci z dworca — Dzień, w którym jakikolwiek mężczyzna podniesie rękę na Judith Carter, będzie przy okazji dniem, kiedy straci obie — w połowie dopalony papieros dogasa w popielniczce; jego powolną agonię zrekompensowało zamglone drgnięcie w kącikach ust. — Dla pewności, że nie zrobi tego znów. Nie ma za co, Carter. Czas przekuć niewygodne spostrzeżenia w wygodny nimb. — Może lubi podduszanie? Nie mnie osądzać, sam— O, proszę — drink niedopity, tak nie może być. Uniesione do ust szkło zalało resztę słów i wprawiło ciało w ruch; odstawiona szklanka, podniesione ciało, niedopowiedzenie pchnięte w dół przełyku i zmienione w nieśmiertelne dżentelmeństwo. — Chodź, odprowadzę cię do środka. I jak obiecał, tak uczynił. Barnaby z tematu Ostatnio zmieniony przez Barnaby Williamson dnia Sob Sie 10, 2024 6:52 pm, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : dopisanie z tematu) |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Granica dozwolonych kaprysów i marudnego usposobienia przekroczona została już w dusznej i wilgotnej kaplicy; każde kolejne markotne spojrzenie i znużone mhm wystawia harmonię świata na próbę i przybliża do kolejnej, potencjalnej katastrofy — czy znów pod nami zapadnie się ziemia, czy tym razem wybuchnie jakiś średniej wielkości wulkan na Filipinach? Świat to takie niesprawiedliwe miejsce. Spojrzeń trzy pary, oczu sztuk sześć, usta mamroczą coś o pogrzebach, stypach i weselach — to ostatnie wydaje mi się, że zmyśliłam, ale Williamson Młodszy wyprowadza mnie z błędu i powoduje wywrócenie oczami, Starszy natomiast jest powodem krótkiego odchrząknięcia, które kwituję długim haustem cosmo. To co tam z tym paskiem? Czystość przedmałżeńska musi jednak zaczekać; żadne z nas nie jest czyste, żadne nie zrozumiało dostatecznie instytucji małżeństwa; Barnaby zbyt krótko, ja zbyt nigdy, możemy podać sobie dłoń, cmoknąć w policzek i odejść w pokoju — świat to takie niesprawiedliwe miejsce, ale nagle wydaje się odrobinę mniej okrutny. Pozwalam więc im dywagować nad potencjałem naszego długo i szczęśliwie, które ani długie, ani szczęśliwe, zostało w pudełku po butach nastoletniej Valentiny i nie potrafi nawet zapuścić korzeni; całe szczęście, że wybrałam równie słodkiego co ciastko drinka. — Mówię… — poważnie, tym razem wręcz śmiertelnie, na jego mhm reagując brwią szybującą w górę szybko i pytająco; Judith Carter w ustach Barnaby’ego staje się jednak kobietą silną i niezależną (nigdy nie wątpiłam), która byłaby w stanie pozbawić mężczyznę dłoni sztuk dwie (w to tym bardziej). Nim zacznie podgryzać mnie ciekawość i zapytam go jak to zrobi? Wozi w samochodzie siekierę?, kiwam głową z aprobatą i tym razem to ja wypuszczam długie: — M—hm — zrobimy sobie konkurs na pomruki i niewypowiedziane słowa? — Pewnie masz rację. Ale tak czy siak — tak czy siak Carter nie da sobie w kaszę dmuchać, prawda? — wygląda to nieciekawie. To jakieś ryzyko zawodowe, co? — brudzić rączki, nadstawiać ciało ku siniakom, zmywać krew zimną wodą i wygrzebywać mokrą ziemię spod paznokci. — Sam co? — tym razem łapię go za słówko, odpłacam za historię z rozpinaniem paska; próbuję też uśmiechnąć, ale chyba jakoś kwaśno mi w ustach, więc z grymasem przebiegającym przez mimiczne zmarszczki zgadzam się na eskortę do środka. Ostatni łyk cosmo i za chwilę znowu będę sobą. — Ominie nas czyjeś wesele, szkoda — ciao, ciao, piękne, białe nakrycia i obrączki niesione przez gołębicę. Jutro jest dalekie, a my nie mamy czasu; biały welon, białe włosy. wracamy do środeczka, zt |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka