Dębowa sala Główna sala jest jednocześnie największa w całym klubie. To tu znajduje się bar stworzony z pięknego lakierowanego drewna, a trunki podaje się w kryształowych kieliszkach. Barmani są tutaj dyskretni, a kelnerki zawsze chętnie uraczą klienta uśmiechem. W tle sączy się przyjemna muzyka, a przy kominku rozstawiono wygodne kanapy, które zachęcają, aby się w nich rozsiąść. Stół bilardowy zaś zaprasza każdego spragnionego odrobiny rywalizacji w bardziej dystyngowany sposób. Tu też odbywają się ważne spotkania dla męskiej społeczności magicznej, a do drinka na życzenie podawane jest cygaro. Jeśli pozwolisz się zaskoczyć, barman chętnie przygotuje dla Ciebie drinka-niespodziankę. Możesz rzucić kością k6. k1 - Kir Royal, to drink przygotowany według kanonicznej receptury składa się z szampana i crème de cassis. Niezwykle orzeźwiający, ale łatwo uderza do głowy. Jeżeli to kolejny drink pity przez twoją postać, możesz poczuć przyjemne szumienie w głowie. k2 - Wenecja, koktajl włoski przygotowany na bazie wytrawnego białego wina musującego i likieru o nazwie aperol. Może wydawać się gorzkawy i na samym początku zbyt wytrawny, gorycz łagodzi plaster pomarańczy dodany do kieliszka. Po kolejnym łyku stajesz się bardzo głodny. k3 - Słodki Sen, drink na bazie słodkiego wina musującego i brzoskwiń, przywodzi na myśl ciepłe lato i leniwe poranki, kiedy promienie słoneczne muskają twarz. Trunek powoduje sporą senność i chęć oddania się niewinnym marzeniom o czerwcowych dniach. k4 - Kwiat Wiśni, koktajl prosto z krajów wschodu, a przynajmniej tak sugeruje jego nazwa. Przebija się w nim połączenie rumu oraz syropu cukrowego. Smukły kieliszek ozdobiony jest kwiatem wiśni, a smak jest słodkawy, ale nie mdlący, niezwykle lekki, powodujący efekt spoczywania na miękkim podłożu, niczym puchowa chmurka, uczucie lekkości towarzyszy w czasie jego sączenia. k5 - Zachód Słońca, drink ten jest dwuwarstwowy i rzuca się w oczy na tle innych. Żurawinowy smak mieszka się z nutą alkoholu. Może zdawać ci się, że to lekki koktajl, który można sączyć bez konsekwencji, ale to złudne. Nie uderza w głowę, a w nogi. Wstanie po nawet jednym kieliszku tego trunku, będzie wyzwaniem. k6 - Chmura, drink na bazie ginu prezentowany się w szklankach z rżniętego kryształu, z dużą ilością kostek lodu smakuje głównie koneserom wytrawnych trunków. Goryczka jest wyraźnie wyczuwalna, złamana kwaśnym posmakiem cytryny. Mimo to Chmura stanowi jeden z najczęściej zamawianych klasyków. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02, 2024 11:54 pm, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
15 marca 1985 Połowa marca minęła i zniknęła nawet nie wiadomo kiedy. Z biegiem lat zdawało się Roche’owi, że czas biegnie coraz szybciej. Dni od powrotu Byala po jego zaginięciu mknęły z prędkością francuskiego ekspresu. Z dużą dozą zaskoczenia dostrzegł w kalendarzu datę oznaczoną dużym “15” i opatrzoną adnotacją o umówionym spotkaniu w country clubie. Należało w końcu uczynić jakiś pożytek z karty członkowskiej wykupionej tuż po jego powrocie do kraju, a z kim innym mógłby się tam wybrać, jak nie z członkowiem rodziny, której interes stanowił cały kompleks położony w North Hoatlilp? Wyprawy z Aureliusem były dobrym przełamaniem codzienności, ale od czasu aż Cripple Rock nie zostanie uprzątniete, wolał trzymać się na dystans od lasu. Zaginięcie Byala Faradyne’a spowodowane wędrówką poprzez tunele podziemne podbudowywało tę obawę, chociaż liczył, że ta przeminie niedługo. Skończywszy ostatnią tego dnia lekcję zasiadł za kółkiem i udał się w stronę północnej dzielnicy. Nie mógł narzekać na brak dobrego nastroju, gdy wysiadał przed klubem w swoim trzyczęściowym garniturze i już na wejściu spotkał Hudosna. Płaszcz po pomocy udzielanej na Deadberry nadał się tylko do pralni chemicznej, gdzie prędko się udał chcąc go uratować od tej hańby jaka zleciała na niego prosto z nieba. Bark teraz wydawał się nienaruszony, o ile ktoś dłużej nie wpatrywał się w niego, by dostrzec lekkie odbarwienie. Cóż, widocznie odwiedzi panią L’Orfevre prędzej niż się spodziewał. Pozostawił go szatni, by nie stanowił dłużej obiektu jego zmartwień. Chociaż czym był element ubioru w porównaniu z całą resztą… O tym na razie nie rozmyślał, gdy skupiał się na grze z Aureliusem. Rzeczywiście, przy nim nie musiał przejmować się o dostępność jakiejkolwiek atrakcji. — Cóż, widocznie za długo nie grałem w bilarda — roześmiał się, pocierając koniec kija bilardowego kredą zanim znowu oparł jego trzonek między rozstawionymi palcami przymierzając się do uderzenia w kulę z numerem czwartym. Szybkie pchnięcie do przodu i biała bila odbija się od ściany. Zbyt wolno, uderza w jego cel, ale zatrzymuje się daleko od kosza. Nie było szans, by mogła do niej dotrzeć. Partia trochę już trwała, rozgrywając się na niekorzyść Fausta, ale czy spodziewał się innego obrotu zdarzeń? Wyprostował się, rozglądając po klientach baru, ale ciężko mu było zatrzymać wzrok na kimkolwiek na dłużej. Zbyt dużo dzieje się w ich otoczeniu, rozmowy mieszają się z muzyką, muzyka łączy się ze stukotem szkła. Piątkowy wieczór zachęcił nie tylko ich do czerpania z rozrywek. Początkowo zdawało mu się, że jego obecność wzbudza tutaj pewne zainteresowanie. Oficjalnie wciąż Hudsonowie i Faustowie nie przepadali za sobą, delikatnie rzecz ujmując, ale jak zdążono zauważyć na wiecu wyborczym wielkiego Ronalda Williamsona, różne wydarzenia mogą sprawić, że poróżnione rodziny spojrzą na siebie nieco przychylniej. Czasami to interes, czasami znalezienie wspólnego języka w niespodziewanym miejscu. — Napijmy się czegoś, gdy to skończysz. — Bo skończy, jest o tym przekonany. Biała bila ustawiona była w taki sposób, że nie powinno to stanowić żadnego problemu dla Hudsona. Posyła spojrzenie w stronę baru, zainteresowany aktualną ofertą baru. Roche nie pijał zazwyczaj koktajli, wiekszość fantazyjnych nazw i połączeń jest mu praktycznie całkowicie obca. Dlatego planował zdać się całkowicie na intuicję zapracowanego barmana, który od dłuższej chwili nie nadążał za obsługiwaniem mężczyzn podchodzących do kontuaru. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Dzień mija za dniem. Słońce wstaje wcześniej i później kładzie się do snu. Kiedy znika za linia horyzontu, noc gęstą, duszącą ciemnością wypełnia najgłębsze zakamarki miasta. Zimne noce ustępują cieplejszym. Dni są dłuższe, a rzeczywistość przytłaczają jak zawsze - czasem ma wrażenie, że nie ma już miejsca na wolno kłębiące się pod kopułą czaszki refleksje, wolne od zmartwień, zatroskanych spojrzeń i westchnień pełnych rezygnacji. Jest tylko pusta przestrzeni jątrząca się pod sercem. Tęsknota za nagimi, górskimi szczytami skąpanymi w dogasającym blasku zachodzącego słońca. Tęsknota za kołami samochodu szurającymi po rozgrzanym asfalcie. Tęsknota za splecionymi ze sobą dłońmi i dwoma drinkami wypitymi przed snem. Tęsknota za dniami, które dawno odeszły. Znowu tam był. W pustym, pozbawionym życiu mieszkaniu, gdzie ślad jej obecności jest tak wyraźny, jakby wyszła dwie minuty temu, ani przed czterema laty, odprowadzona żalem i gniewem widocznym na krawędzi jego źrenic. Czerwony jeep parkuje na parkingu przy Country Clubie dziesięć minut przed umówionym spotkaniem. Ciche westchnienie, ulatujące spomiędzy jego warg, przypomina, że w dni takie, jak te, ma ochotę wrócić do nałogu, z którym rozstał się dawno temu. Zanim wysiada z samochodu, zostaje w nim na dziesięć uderzeń serca. Ze wzrokiem wbitym w skrawek wolnej przestrzeń przed sobą, zapada się w ramionach melancholii. Myśli kotłujące się pod sklepieniem czaszki mają nieprzyjemne, kanciaste krawędzie. Przypominają mu o wydarzeniach z minionych tygodni - powrocie do miasta, nagłej informacji o zaginięciu Byala, zrujnowanym Deadberry, Cripple Rock w równie kiepskiej kondycji i kowenowym zebraniu. Wszystko to sprawia, że od kilku dni sypia zaledwie po trzy-cztery godzinie dziennie, bo budzi go nagły, ostry, przeszywający ból w klatce piersiowej i wyciskające powietrze z płuc duszności. Bóle, które pojawiły się po powrocie z kopalni, dokuczają mu coraz częściej i coraz gwałtowniej. Pięść zaciskająca się na jego drogach oddechowy, sprawiając, że nie może oddychać. - Roche - pięć minut później wita mężczyznę w radosnym błyskiem w spojrzeniu, którym wtóruje krzywizna uśmiechu na ustach. Żadna z tych emocji nie jest udawana. Cieszy się, że mężczyznę ominęły wszelkie kataklizmy, które objęły Hellridge i zdrowe – według Byala pogarszające się – pozwoliło mu na spotkanie towarzyskie. Tym miłym akcentem zaczyna się ich pobyt w dębowej sali. Pierwszą atrakcją wieczoru jest partia bilardu rozgrana w luźnej atmosferze rozbawienia. Rozmowy krążą wokół przyziemnych tematów, które nie pogłębiają zmarszczek przecinających ich czoła. - Czas wrócić do starych nawyków - rozbawienie pobrzmiewa między słowami, kiedy w przyjacielskim geście klepie po ramieniu mężczyznę, a potem, bez słowa, obserwuje jak wykonuje ostatnie, zupełnie nieudane uderzenie. On też - podobnie jak Roche- od dawna nie trzymał kija bilardowego w dłoni. Ostatni raz dwa lata temu, choć posiada jedynie przebłyski wspomnień z tamtego wieczora, do którego nie chce wracać, jakby nie było do czego. Wykonuje ten sam rytuał, co mężczyzna. Pociera kredą o końcówkę kija, potem opiera jego trzonek o rozstawione palce i uderza energicznie. Białe bila dosięga celu, który chwile później znika za zasięgu ich spojrzeń. - Czekam na rewanż. Dzisiejsza wygraną zawdzięczał opaczności Lufycera. Szkoda jednak, że w innych, bardziej znaczących aspektach życia, Król Piekieł, nie jest dla Hudsona równie wyrozumiały. - Zapraszam do baru. Nie rozgląda się po zatłoczonej sali. Nie próbuje wyłowić z rzeki nieznajomych twarzy, te bardziej znajome. Kroki swoje kieruje do baru, gdzie barman od razu wyłapuje ich obecność. - Zdajmy się na ciebie, Keith. – Swoją decyzje konsultuje z Roche’m chwile wcześniej. Jedno spojrzenie wystarczy, by dojść do konsensu. Ich podniebienia są zgodne. Zadowolą się każdym serwowanym w lokalu trunkiem. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Stwórca
The member 'Aurelius Hudson' has done the following action : Rzut kością 'k6' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Uśmiechnął się lekko przy sugestii dotyczącej rewanżu. Nie wiedział czy jeszcze tego wieczoru będą w stanie rozegrać partyjkę w bilarda, jeżeli utkną przy kontuarze na dłużej. Roche nie obawiał się konfrontacji z alkoholem, połowa życia spędzona w Francji uodporniła go znacznie na procenty. Wino było spożywane przy większości okazji, a każdego dnia w porze obiadowej, by wzbogacić smak potraw. Państwo Faust, próbując dopasować się do zwyczajów panujących w kraju do którego przybyli, polewali sobie i swoim gościom szczodrze, a szybko stało się to ich własnym przyzwyczajeniem. Nie było więc zaskoczeniem, że miał głowę mocniejszą niż większość jego Amerykańskich przyjaciół, ale nie wiedział, czego spodziewać się po asortynencie klubu dla dżentelmenów. Chwilę obserwował jak pracownik kręcący się pomiędzy stolikami i dopytujący o to jak smakują przystawki do alkoholi wyciągnął trójkąt, by ustawić na środku stołu bile w wyjściowej pozycji. Szybko znaleźli się kolejni chętni do gry, zachęceni tym, że Roche i Aurelius oddalili się – w końcu – od stołu. Ciężko mówić w tym przypadku o starych nawykach. Lubił po prostu rywalizację, ale nie zawsze miał ku niej okazję na zdrowych warunkach. Udał się w samodzielnie zaproponowanym wcześniej kierunku siadając na wysokim krzesełku i rozpinając guzik w garniturze. Zerknął na wyeksponowane menu, ale jest jak najbardziej zgodny z przyjacielem – pora zdać się na kogoś, kto zna się na swojej pracy. Nie samym winem człowiek żyje, prawda? — Poproszę cygaro — zwrócił jeszcze do barmana nim oddalił się, by przyrządzić odpowiednie koktajle. Przyniósł mu grubo zawinięty tytoń, który eleganckim gestem podpalił dużą zapalniczką. Potrzymał je w ustach, aż mocny aromat przywodzący na język delikatne nuty miodu nie stał się wręcz przytłaczajacy. Wysunął je wtedy i odetchnął głębiej, nie pozwalajac sobie na zaciągnięcie się nim głębiej. Tylko głupi próbowałby palić cygaro tak samo jak papierosy. Przysuwa sobie jedną z wyczyszczonych popielnic na zaś i zanim dostaną zamówione drinki, dyskretnie rozgląda się między osobami zajmującymi miejsce przy barze zanim podejmie temat. Nie dostrzegał jednak osób, którym ze swojej strony chciał chociaż częściowo poświęcić w swojej wypowiedzi. Nieuniknionym było wspomnienie o pomocy zorganizowanej w magicznej dzielnicy, obaj byli tam w końcu obecni i z pewnością mieli swoje przemyślenia. — Jak się miewasz przez ostatni tydzień? Mówiłeś, że z ciekawymi osobami przyszło ci pracować na Deadberry? Chociaż tyle z tego zbiegowska. Charlie i Arthur, dobrze pamiętam ich imiona? — spytał nad szklanką alkoholu podsuniętą mu, zaciągając się jego wonią zanim zdecydował się zaczerpnąć mały łyczek. Gorycz nie odstraszała go, lubił wytrawne smaki. — Młody O’Ridley to który z nich? Wybacz, nigdy zanadto się nie interesowałem ich rodziną, chociaż teoretycznie pewne interesy mogłyby nas połączyć. Wiesz, ja alchemik, oni zielarze… — machnął dłonią niedbale. Jego rodzina o wiele bardziej ceniła sobie Lilith, a O’Ridley widzieli szansę w kontaktach z niemagicznymi. Niestety, ale pewne rzeczy były ciężkie do obejścia. — Zażyłości w tej naszej społeczności są zbyt skomplikowane nawet dla mnie, ale przynajmniej łatwiej nam znajdować rozwiązania na problemy dnia codziennego… Ach, i wybacz, jeżeli do ciebie się zwróci jakiś Foley albo Halny. To długa historia — znowu zaśmiał się serdecznie i pokręcił głową, racząc się drugim łykiem koktajlu dla lepszego rozsmakowaniu się w goryczy zakłóconej subtelnie cytrusowym posmakiem. Naprawdę dobre połączenie. Zaskoczony jednak był nagłym uczuciem głodu, jakie wyzwoliło w nim. — Nie jesteś głodny? |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Powiedział wcześniej "czas wrócić do starych nawyków", ale widząc, cygaro między palcami siewcy iluzji, nawyki robią miejsce nałogom. Korci go, by zapalić i tylko szept zdrowego rozsądku przebijający się przez natłok myśli, powstrzymuje go przed tą pokusą. Potrzebuje kilku drinków, by go zupełnie zagłuszyć. Pytanie Roche’a zanurza go w objęciach zadumy. Wydaje mu się, że ostatni tydzień, zamiast siedmiu dni, trwa rok. Nadal wraca do siódmego dnia marca, zebraniu kowenu w małym, zatłoczonym pomieszczeniu, ograniczonym do obecności kilkunastu osób, w którym uczestniczył. Słowa Gorsou odbijają się echem od ścian jego czaszki. Odtwarza je raz zarazem jak film, trwając w amoku myśli, których ciężar przytłacza, uwalniając tkwiące na dnie żołądka emocje. Kiedy jego wzrok napotyka na swojej drodze poprzecinaną zmarszczkami twarzy Roche'a, zastanawia się, czy Frank Marwood rozmówił się nim temat wiary w Lucyfera, czy wciąż zwleka, bada grunt, lub dopiero zamierza to uczynić. Przez chwile obraca w palcach szklankę, którą postawił przed nim Keith. Tylko raz spogląda na zawartość koktajlu o zwartej, jasnopomarańczowej konsystencji, ale nie próbuje rozwikłać zagadki, jaka się kryje za jej bąbelkami i kolorem, przynajmniej do momentu aż jego usta nie zetknął się z krawędzią naczynia i pierwszy łyk trunku nie znajdzie się w jego przełyku. - Jak pewnie wiesz, nie było mnie Saint Fall, kiedy kataklizmy nawiedziły miasto, więc nadal próbuję się odnaleźć w nowej rzeczywistości, chociaż pierwsze emocje już opadły i przynajmniej Deadberry nie wygląda tak jakby rozpętała się tam wojna, co możemy, przynajmniej po części, nazwać wspólnym sukcesem - na aurelisowych ustach nadal figuruje lekki uśmiech, chociaż za tym grymasem nie kryje się rozbawienia, a czysta, pozbawiona choćby grama sardoniczności serdeczności, którą nieustannie od lat adresuje ku swojemu rozmówcy. – Ma na imię Arthur. Młody chłopak. Mógł mieć co najwyżej dwadzieścia pięć lat, więc nic dziwnego, że go nie kojarzysz, natomiast Charliego poznałem rok temu na autostradzie. Utknął na poboczu, kiedy motor odmówił mu posłuszeństwa. Odholowałem go na najbliższą stacje, gdzie był dostęp do telefonu. Nie spodziewałem się, że, podobnie jak my, jest właścicielem pentaklu, co przypomniało mi o naszym spotkaniu. - Uśmiech nieco się pogłębia, bo, choć rzadko sięga wspomnieniami wstecz, tym razem przypomina sobie tę mroźną noc w górach, którą spędził na rozmowie z Roche'm w schronisku, gdzie na drodze nie stanęły im ani różnica pokoleniowa, ani nawet nazwisko. – Wiesz, tym w schronisku w Alpach. Ten świat jest naprawdę mały - krótkie adekwatne podsumowanie, a potem pierwszy, pewny łyk koktajlu. Jego gorzki smak spływa wraz ze strużką śliny po ścianie gardła i znika w drogach pokarmowych, ciepłem rozlewając się po całym ciele. Przez chwile - ułamki sekund - krzywy grymas przecina twarz Hudsona. Czuje na języku wyraźny smak aperol, co przywodzi mu na myśl Wenecje. Swoja podróż do Włoch wspomina równie ciepło, co pierwsze spotkanie z siedzącym bok mężczyzną, ale nie pozwala myślom na dryfowanie w odmętach umysłu. Spojrzenie skupia na osobie swojego rozmówcy. – Tak, to bardzo ważne, że w obliczu tragedii potrafimy się zjednoczyć i działać ramię w ramię, przymykając oko na konflikty między rodzinami. - W obliczu tego, co ma nadejść, myśli, nie ma znaczenie nazwisko i pochodzenie, a jedynie magia przepływająca przez pory skóry. Przełknął kolejne trzy łyki "weneckich wspomnień". Ile może mu powiedzieć? Roche jest gotowy skonfrontować się z prawdą, jaka kryje się za tymi wszystkimi, niewyjaśnionymi zjawiskami, które Piekielnik dla spokoju ducha mieszańców ukrył pod nazwą „trzęsienie ziemi”? – Wczoraj miałem dwa głuche telefony. Myślisz, że jego autorem był jeden z tych tajemniczych mężczyzn? Kim oni są? Opowiadaj, mamy do dyspozycji cały wieczór - zachęca go, chociaż nie miał wątpliwosci, że ich mała ekspedycja do Contry Clubu przeciągnie się do nocy. W miłym towarzystwie czas pędzi na złamanie karku. I dopiero, kiedy Roche zapytał wprost, czy nie jest głodny, Hudson przytakuje, uświadamiając sobie, że żołądek domaga się uwagi swojego właściciela i odnajduje spojrzeniem Keitha. – Prosimy o przystawki i kolejne drinki. - Szklanka, którą trzyma Roche, jest niemal pusta. Swoją Aurel opróżnia w dwóch kolejnych łykach. - Może tym razem mniej wytrwane. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Wysłuchuje Aureliusa i widzi cień wątpliwości przemykający po twarzy młodszego mężczyzny. Nie umyka mu mimo dymu, jaki spowija obraz przed nim, uwalniając intensywne zapachy z cygara. Jest to na tyle subtelne, że udaje jak umykają mu sekundy tej sposępniałej zadumy. Roche również nie był całkowicie spokojny, chociaż spotkanie z Aureliusem w tak przyjemnych warunkach pozwoliło mu zapomnieć o myślach przepędzających skutecznie sen spod powiek nocną porą. Frank Marwood miał przecież zdradzić mu powody dla których spędzili ostatni wieczór w sklepie znajdującym się pod opieką jego rodziny i powtarzał sobie to za każdym razem, kiedy spotykali się w Szkółce Kościelnej, a towarzystwo pozostałych siewców uniemożliwiało jakiekolwiek wspomnienie na ten temat. Sprawa wymagała dyskrecji i również teraz trzymał się tego. Zresztą, czy Hudsona łączyło cokolwiek z rodziną z Wallow? Tego nie wiedział, a uznał za chwilowo niekonieczne wspomnieniu. — Dobrze, że ominęło cię to. Nie było to nic przyjemnego. Opuściłem co prawda już wtedy Kościół Piekieł, ale zdążyłem zobaczyć chwile tragedii, kiedy przybywały tam służby i nakazywano ewakuacji każdego, kto nie miał swoich spraw — pokręcił głową subtelnie. Ogień miał w sobie coś nieprzyjemnego, niósł zniszczenie i był ciężki do opanowania. Wrodzona, faustowska ciekawość sprawiała, że żałował niezobaczenia momentu jego zaprószenia, ale miał jeszcze dla kogo żyć na tym świecie. — Motocyklem? A zresztą, wszystkie pojazdy są okropnie zawodne teraz. Miał szczęście, że przejeżdżałeś — stwierdził lekko rozbawiony. — Świat jest naprawdę niewielki. Trafiłeś na porządnych ludzi w takim razie i dobrze, że udało ci się spotkać na nowo panem Charliem, który okazał się czarownikiem, chociaż i wśród niemagicznych znaleźć można pożytecznych dla społeczeństwa. Wsunął ponownie cygaro w usta i zanim dym wypełnił je w pełni, wydmuchnął chmurę o intensywniejszej barwie. Hudson powinien wiedzieć nie od dzisiaj, że mimo zwrotu w kierunku Lilith jego rodziny, którą dalej Roche szanował jako Matkę magii na Ziemi, to z serdecznością zwracał się do każdego. Niezależnie od posiadania mocy czy jej braku. Nim dowiedział się, że jowialny Amerykanin imieniem Aurelius na szlaku w Alpach pochodzi z tego samego miasteczka i należy do Kręgu Hellridge, nie odtrącał go i zachęcał sam do rozmowy, podobnie jak innych uczestników wyprawy, która zatrzymać musiała się w schronisku, by przeczekać najgorszą śnieżycę. Francja i praca na uniwersytecie nauczyła go, że miarą ludzi jest ich wiedza i doświadczenie, a nie magia. Wkrótce otrzymali zamówienie składające się z typowo barowych przystawek – oliwki i grzyby zapiekane w cieście, krewetki ułożone w pucharku oraz bruschettę (ciekawe jak często Paganini narzekali na to, że przystawka nie wyglądała odpowiednio włosko). Nie rzucał się na jedzenie szybko, choć apetyt po pierwszej kolejce miał naprawdę duży. — Och, to faktycznie mogli być oni! — zaśmiał się, nadziewając na wykałaczkę oliwkę jednym ruchem i spróbował przekąski. — Mówiłem ci już o kramach przy Placu Aradii? Oczywiście, że mówiłem. Nie mam dużego doświadczenia w sprawach ekonomii i zarządzania, ale skoro tam potrzebna była pomoc, to udałem się z van der Deckenem i panią L’Orfevre — oczywiście, że elegancką i przede wszystkim bystrą kobietę, która zrobiła wrażenie na Roche’u, zaadresował per “pani”. Wciąż znajdował się pod jej urokiem. — Dwóch mężczyzn, Halny i Foley, prowadzili tam swoje interesy. Wszystko spłonęło, ale byli przezorni. Wykupili ubezpieczenie, tylko traf chciał, że w Salem, a ci wyczuli nosem interes i nie chcą ich wypłacić — tu wykonał kolejną przerwę w swojej historii, sięgając po krewetki. Nie miał pojęcia, co zawierał poprzedni drink, ale apetyt pana Fausta momentalnie wzrósł. Małe przystawki dodatkowo były niezwykle apetyczne, prezentując się pięknie także wizualnie. — Koneksje rodzinne mogą pozwolić na obejście tego problemu, ale ubezpieczyciel próbował kręcić, że kataklizmy wymyślili sobie sami. Polityka była wszędzie. Miał swoje zdanie na temat rodziny Williamsonów. Jedną z ich pannic uczył w ramach indywidualnych zajęć i uważał Charlotte za bardzo ambitną czarownicę. Ambicję jednak nie trudno przekuć w arogancję, a tak jawił mu się nestor ich rodziny. To jednak zachował dla siebie; wciąż był przekonany, że aby odpowiednio zadbać o interesy wszystkich, konieczne jest osadzenie na stanowisku czarownika. Zwłaszcza teraz, kiedy Salem uważało, że może wtrącać się w ich sprawy tak otwarcie i bezczelnie. — Dlatego zasugerowałem, że pomoc księgowego przy tej całej papierkowej robocie może być pomocna, ale widać już i tak byli zawstydzeni zetknięciem z trzema przedstawicielami Kręgu — roześmiał się, próbując drinku. Barman faktycznie skorzystał z sugestii Aureliusa, tym razem prezentując im coś słodkiego i musującego. Jeśli smak siewcy nie mylił, wyczuwał w nim nutę soku z brzoskwiń. — Pomijając wszelkie wypadki i to, że musiałem płaszcz oddać do pralni chemicznej, mogę to uznać za ciekawe doświadczenie. Mam nadzieję, że w Piwniczce nic was przykrego nie spotkało. | W kostnicy k3, więc pijemy Słodki Sen! |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji
Aurelius Hudson
Teraz, kiedy twarz Roche'a znalazła się w polu jego widzenia, nieco żałuje, że przed ich spotkaniem nie skontaktował się z panem Marwoodem, by dopytać go szczegóły planu wcielenia Fausta w szeregi kowenu. Ile Roche wie? Ile moze mu wyznać? Jak na to zareaguje? Nie obawia się o jego stosunek do osób nie obdarzonych magicznym zdolnościami. Od dawna, wie, że mężczyzna nie podziela uprzedzeń swojej rodziny i nie podąża utartą ścieżką, którą podążali jego przodkowie, w tym ojciec. Obawia się o to, jak Roche może zareagować na wieść zbliżającej się Apokalipsy, czy obrazu rzeczywistości widzianej oczami Lufycera. Uwierzy, jeżeli Aurelius mu powie, że spotkał na swojej drodze Pana Piekieł i przeprowadził z nim rozmowę? Uwierzy, jeżeli powie mu, co doprowadziło do tragedii, które wstrząsnęły Saint Fall? To jest źródło towarzyszących mu wyrzutów sumienia. Nie mógł wspomóc swoich braci i sióstr z kowenu, którzy w niewielkiej, bo trzyosobowej grupie, postawili, pomimo wielu niewiadomych, stanąć oko w oko z zagrożeniem. Co noc modli się do Władcy Piekieł o wybaczenie. - Targają mną wyrzuty sumienia. Co prawda moi bliscy, w tym ty i Byal, nie ponieśli żadnych obrażeń i uszli z życiem, ale, gdyby był na miejscu, to być może mógłbym wyciągnąć pomocą dłoń ku tym, której jej potrzebowali. - Chociaż, równie dobrze, jego obecność mogła być zupełnie bezużyteczna, bo czy, pomimo swojej rozległej wiedzy z zakresu magii natury, byłby wstanie zminimalizować straty, które dokonała niszczycielska siła żywiołu? Pytanie, na które nie odnajdzie już odpowiedzi. – Wyobraź sobie, że nawet mój jeep ostatnio jest coraz mniej chętny na współpracę. - Samochód, który ma niemal tyle samo lat, co jego córka. Nic dziwnego, że w końcu wszedł w okres buntu, ale Hudson nadal nie może się z tym pogodzić i robi wszystko, by obiekt swoich sentymentów postawić na nogi. – Niemagiczni, nawet bez magii, dokonali wielu przełomowych odkryć, które zapisały się na kartach historii, więc lekceważenie ich byłoby z naszej strony przejawem arogancji. Hudson uważa - chociaż może to mało popularna opinia - że niemagiczni byli w ich świecie niedoceniani. Chociaż nie dotknęło ich błogosławieństwo Lucyfera, nadal mieli sporo do zaoferowania. Jeszcze nie dotknęło, bowiem po otwarciu Bramy Piekła ma spłynąć na nich ta łaska. Ich losy, splecione ze sobą, w najmniej oczekiwanych okolicznościach, są dowodem na opaczność Pana Piekieł. Aurelius odgania ręką dym cygara, który do niego dolatuje. Jeszcze kilka chwil i ulegnie pokusie, mimo iż nie planował przed tym spotkaniem wrócić do swojego nałogu. Przystawki pojawiają się przed nimi po zaledwie dziesięciu minutach od złożenie na nie zamówienia. Usta Aurela wyginają się w lekkim uśmiechu na widok zwłaszcza bruschetty. Nie smakuje tak dobrze, jak ta, którą jadł we Włoszech, ale nadal - na prośbę jego kuzyna - figurowała w menu. Po prawdzie nikt nie upierał się, żeby usunąć z niego tę przekąskę, poza jednym, niezbyt zadowolonym z jej smaku klientem. Nie wykluczone, że miał na nazwisko Paganini. Głuche telefony za dnie nie stawią problemu, jednak jeden został wykonany podwieczór. Odebrała go Imogen. On byl zbyt zajęty strojeniem kolacji, by podnieść słuchawkę. W relacji Roche'a pojawiają się dwa dobrze znane Hudsonowi nazwiska - van der Decken i L’Orfevre. Z panią L’Orfevre miał okazje zamienić słowo na Placu Mniejszym, chociaż "zamienić słowo" było sporym nie dopowiedzeniem. Z van der Decken łączą go interesy, bo podejrzewa, że chodzi o Johana. Odnotował jego obecność na Placu Mniejszym, ale nie nadarzyła się okazja, by podejść i się przywitać. - Z panią L’Orfevre miałem przyjemność spotkać się na Placu Mniejszym i obawiam się, że wzbudziłem w niej niesmak tym, jakimi słowami zwróciłem się Arthura Williamsona - kącikowy uśmiech, widniejący na ustach Hudsona, lekko się pogłębia, bo nie żałuje słów, jakie zaadresował ku mężczyźnie. – Obiecuję, ze jeżeli Halny i Foley zwrócę się do mnie z prośbą o pomoc, to ją otrzymają, ale jesteś pewny, że ja, skromny księgowy, mogę im pomóc? Mam wrażenie, że interwencja prawnika byłaby tu bardziej na miejscu. Nie ocenia kroków, które podjęli ubezpieczyciele, by nie wypłacić odszkodowania swoim klientem. Nie miał przed oczami podpisanej przez mężczyzn umowy. Kruczki prawne są wszędzie. Miał okazje przekonać się o tym na własnej skórze. Próbuje drinka. Barman wziął sobie do serca jego może tym razem mniej wytrwane. Trunek pozostawia słodki posmak na języku, w której Hudsona wyczuwa wina musujące i brzoskwinie, co przywodzi mu na myśl Prosecco. Po kilku łykach, korzysta z dobrodziejstw przystawek. Jego pierwszym wyborem jest krewetka. - Wspominałem o spadającej dachówce, która usiłowała mnie zabić? - Wspomnienie, które wywołuje grymas rozbawienia na jego wargach, bo ostatecznie udało mu się uniknąć tej bolesnej konfrontacji. - Pod dwiema betonowymi płytami został uwięziony kot. Miauczeniem zaalarmował nas o swojej obecności, pod sam koniec sprzątania gruzu. Ku mojej ogromnej radości zdążył uciec. |
Wiek : 38
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : podróżnik, alpinista, buchalter
Roche Faust
ILUZJI : 20
POWSTANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 161
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 13
Chociaż zyskał świadomość istnienia Kowenu Dnia, wciąż wiele sekretów sabatu pozostało nieodkrytych. Nie winił Franka, ostatecznie okoliczności w jakich zmuszony był się z nim poddzielić tajemnicą nie były sprzyjające dyskusjom długim i obejmującym sfery wyraźnie newralgiczne. Nie mając nawet pełnego oglądu na powód kataklizmów w Saint Fall, po reakcji Marwooda mógł przypuszczać, że nie jest to coś łatwego do wyjaśnienia. Salka w Pubie Cavanaghów była cicha, a kelnerka nie kręciła się w ich pobliżu tak często jak zazwyczaj przy innych klientach, dopasowując się do ich potrzeby prywatności, ale gdyby postanowiła wejść w nieodpowiednim momencie? Nie znał pozostałych członków Kowenu Dnia, dlatego nawet mimo potrzeby podzielenia się tym z przyjaciółmi, musiał powstrzymać się od zwierzeń. To nic takiego. Ot, kolejny sekret do kolekcji, który zabierze ze sobą możliwie do grobu, by nie zakłócił niczyjego spokoju. Przynajmniej tyle, że przy Hudsonie nie musiał ukrywać się ze swoją przychylnością wobec niemagicznych. Dzięki temu część jego opinii, gdy już padała w trakcie rozmów, nie spotykała się ze zwyczajowym uniesieniem brwi w zaskoczeniu. Sam również z uśmiechem przyjmuje opinię Aureliusa. — Masz całkowitą rację. Magia powinna iść w parze z dokonaniami technologicznymi, udoskonalać wynalazki o jakich już wiemy i podzielić się tym z światem. Pomyśleć tylko, co mogłoby się wydarzyć wtedy i jak daleko zaszlibyśmy jako świat — Roche miał aż ciarki na myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć gdyby prace uniwersyteckie wspierane były od samego początku przez moc magiczną. Teraz nie było to możliwe przez prawo, jakie nakazywało ukrywanie się i wyszczególniało wyłącznie kilka wyjątków będacych uzasadnieniem ujawnienia, ale gdy tylko Lucyfer powróci na ziemię… Wszystko to stanie się możliwe. Tym sposobem być może i młodzi na nowo zwrócą się ku magii, dostrzegając w niej szansę na rozwój, a nie wyłącznie narzędzie do zabawy. — Być może warto pomyśleć o nowym aucie? Ja wiem, też nie lubię wyrzucania starych rzeczy. Młodym przychodzi to z łatwością, ja jestem odrobinę zbyt nostalgiczny i pamiętam jak się dbało o niektóre rzeczy, by posłużyły jak najdłużej — pokręcił głową z dezaprobatą. Amerykański konsumpcjonizm był zaskakujący, zwłaszcza gdy wróciło się ze Starego Kontynentu, gdzie rzeczywistość prezentowała się nieco inaczej. Na początku uznał, że absurdalnie. Potem poważnie zakwestionował buntującego się wewnątrz patriotę, nie przyznając się do tego na głos. — Czarująca kobieta — lakonicznie opisał L’Orfevre, bo zauroczenia kobiecym powabem nie przystoiło mu ulegać tak szybko zachwytom. Zwłaszcza, że nie znał jej dobrze i nie wiedział na ile piękno zewnętrzne i maniery były wyłącznie maską, próbą zakrycia czegoś mniej urodziwego. — A co takiego powiedziałeś, że mogła czuć się zmieszana? Skrytykowałeś naszego kandydata? Jak śmiałeś — zaśmiał się nisko pod nosem, odkładając na bok cygaro, by zamiast tego poczęstować się kolejnymi przystawkami. Ostrożnie spojrzał po osobach zgromadzonych, ale nikt w ich otoczeniu nie znajdował się na tyle blisko, by usłyszał o czymś rozprawiali. To kraj wolnych ludzi, ale o niektórych osobach lepiej mówić nieco ciszej. Zwłaszcza jeśli istnieje szansa, że jego wspólnicy znajdują się w pobliżu. — Och, nie, nie! Tu nie chodzi o pomoc z samym ubezpieczeniem, żeby była jasność. Raczej zasugerowałem pomoc w rozporządzaniu gotówką, dopełnieniem formalności związanych z fakturami lub jakimiś podatkami… Strasznie jest to wszystko skomplikowane, nie ukrywam — westchnął. Życie w kapitalizmie utrzymując się na wolnym rynku podobno ma być łatwiejsze, ale Roche nie ruszał się bez swojego doradcy finansowego. Mógł być umysłem ścisłym, ale zawiłości ekonomii nigdy szczególnie nie zajmowały jego głowy, a przynajmniej do momentu aż nie okaże się, że to być może on zostanie właścicielem Kolekcji w Starym Mieście. Jednak aby do tego doszło, musiałby stać się nestorem rodu. Mógłby? Oczywiście, chociaż starszyzna Faustów swoje liczyła i nie tylko jemu podobne myśli musiały po głowie chodzić. Dbał o opinię rodziny, dbał też o swoją reputację. Chciałby? Tutaj odpowiedź nie była już tak prosta, jednak możliwości jakie dawała pozycja głowy całego ich rodu kusiły. Mógłby na nich wpłynąć, zmienić ich mentalność, tak wychował swoją córkę z dala od wpływu ciotek wielbiących Lilith. — Ach tak, wolę nie myśleć jak dużo zwierząt mogło ucierpieć na drodze tych wszystkich anomalii pogodowych. Zwłaszcza w miejskich zabudowach. Ale to dobrze, że udało wam się pomóc kociakowi… I liczę, że nikt nie dostał po głowie dachówką — pokiwał głową po degustacji nowego drinku, który dopiero teraz uderzył mocniej swoim działaniem. Powieki niespodziewanie stały się ciężkie, mimo że nie czuł zmęczenia. Prędzej nazwałby to uczucie lekkością, jaka opanowała jego ciało. — Czy tylko ja mam wrażenie, że zrobiło się strasznie sennie? — odetchnął ciężko zaskoczony tym odkryciem. — Zapomniałem już, że wasze drinki potrafią nieźle namieszać w głowie — zachichotał niemal jak nastolatek, rozsiadając się w miejscu z lekkim uśmiechem. Z jakiegoś powodu jego myśli jednoznacznie powędrowały do letnich dni oraz promieni słonecznych ogrzewających twarz. Jakie szczęście, że zbliżali się do tego czasu coraz większymi krokami, a zrzucenie grubego ubrania wierzchniego miało przyjść już niedługo. |
Wiek : 50
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : broken alley, saint fall
Zawód : siewca magii iluzji