WADLIWA SYGNALIZACJA ŚWIETLNA Nieistotnie od pory dnia i roku, nieważne o jakiej godzinie, niezależnie od tego, kto akurat patrzy — sygnalizacja świetlna na rogu Charles Street i Hickory Lane nigdy nie działa poprawnie. Przez okrągłą dobę świeci się tam żółte światło, a raz dziennie około północy pomarańcz zmienia się w głęboki fiolet na równe 60 sekund. Nie są do końca znane powody tego zjawiska, ale służby miejskie od lat nic sobie z tym nie robią, uznając, że ruch w tej okolicy jest na tyle mały, że wadliwa sygnalizacja nie powoduje żadnych wypadków. Mieszkańcy przyzwyczaili się już do tego faktu, ale przyjezdni nierzadko padają jej pułapką. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
marzec 19, 1985 Stary gruchot (z serii tych działających gruchotów) podjechał na skrzyżowanie Charles Street i Hickory Lane, dysząc przy tym nieznośnie. Rdza na lewej części maski nie powinna była przeszkadzać w jeźdzcie, ale Frank coraz mocniej zastanawiał się, czy nie eksploatuje samochodu zbyt mocno. W końcu każda rzecz — nawet martwa — zasługiwała na chwilę odpoczynku, a tymczasem odwożenie dzieci do szkół, siebie i Esther do pracy, po sprawunki, na wycieczki... Nie zliczyłby, ile mil przejechał Fordem. Ten zrobił to za niego: 533,534. Porządny wynik. Można było lepiej. Odezwie się do Marvina, aby zajrzał do silnika i sprawdził płyn hamulcowy, czy wszystko gra. Na wszelki wypadek. Nawet wprawne oko siewcy i spikera radiowego nie wyłapie przecież wszystkiego, zwłaszcza gdy samochody nie stanowiły ich głównej ekspertyzy. Nie tak jak... — Zapchana rura pod zlewem, wydaje się, że prosta sprawa — powiedział po zaparkowaniu, przekręcając jeszcze kluczyk w stacyjce. — I po 30 dolarów na głowę, a do tego obiad — spojrzał jeszcze na chłopaka, uśmiechając się przyjaźnie. W rodzinie Marwood pieniądze nigdy nie były celem, ale zawsze kłopotem. Córki zawsze potrzebowały kieszonkowego, podręczniki potrafiły kosztować krocie. Nie zarabiali z Esther źle... Po prostu, gdy zebrane środki rozłożyło się na tyle osób, zaczynało ich brakować, dlatego możliwość dorobienia sobie — nawet małej pozornie sumy — stawała się celem. W rodzinie Marwood pieniądze nigdy nie były celem, była nim troska, a Perseus należał przecież do rodziny. Frank czuł, jakby przez ostatnie tygodnie nie mieli zbyt dużo czasu, by porozmawiać, ale przecież Winnifred mówiła, że wszystko u niego w porządku. Nie miała potrzeby kłamać, a jej ojciec nie miał potrzeby pytać, uznając, że jakby Zafeiriou chciał, to sam by powiedział czy wszystko gra. — Na pewno masz czas? Pewnie robota na godzinkę z tego wyjdzie — wspomniał, wychodząc z auta i spoglądając na swojego towarzysza. 30 dolarów piechotą nie chodzi. — Jak w pracy, Percy? Ostatnio jak wracałem z pracy, to leciała akurat audycją z tobą. Bardzo ciekawa — nie zrozumiał ani słowa na temat modnych obecnie zespołów, nazw płyt i artystów. Wszystko wydawało się czarną magią. — Ale mógłbyś też czasem zagrać tam jakąś porządną muzykę z dobrych lat. Na przykład Raya Charlesa albo Johnny'ego Otisa... O! Albo The Moonglows. Znasz The Moonglows? Wiedzieli, jak grać dobrą muzykę — wspomniał, na krótki moment chowając we wspomnieniach z tańców z Esther w kuchni, gdy z gramofonu leciała ich nowa płyta Rock, Rock, Rock. Nie mieli wtedy ani jednej zmarszczki, za to cały wór problemów, które w tamtym momencie wydawały się straszne. Dzisiaj mógłby machnąć na nie ręką. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Stary gruchot — z serii tych, które za dekadę mogą zyskać status muzealny i potroić wartość z dnia zakupu — zebrał zakręt z gracją rannej gazeli. Kilka spłachetek rdzy musiało opaść na lokalny krawężnik, kilka trybików w silniku zakrztusić się z wysiłku — kilka modlitw i cała rzeka nadziei każdego dnia napędzały Forda, którego pan Marwood posiadał od— Od zawsze; a przynajmniej odkąd Perseus pamięta. Już dekadę temu auto nie należało do najnowszych, ale dla Zafeiriou odwiedzającego Gniazdko po raz pierwszy było symbolem domu; oto podwórko, pochyły dach, okna z delikatnie obchodzącą z framug farbą, kwieciste rabatki i samochód — amerykański sen w wiejskiej odsłonie. Najważniejsze, że radio nadal działało bez zarzutu; od kilku lat upewniał się osobiście. — Trzydzieści? — echo słów pana Marwood poprzedziło echo uśmiechu pana Marwood — przez dokładnie cztery sekundy wpatrywali się w siebie z podziwiem dla hojności i jeszcze wydajniejszym planem na powrót do domów z pełnymi żołądkami. — I obiad? Między Lucyferem a prawdą niewiele mogło równać się z kuchnią pani Marwood albo — oddając sprawiedliwość wysiłkom kuzyna i dziedzictwu zaklętemu w brytfankach — staraniom kuzyna. To, co martwiło, to nie wątpliwej jakości poczęstunek; prędzej hojność za banalnie w założeniu zadanie. — Jest pan pewien, że rura jest zapchana a nie do kompleksowej wymiany metodą burstliningu? — gdzieś kiedyś (dwa tygodnie temu, w Hydrauliku Codziennym) czytał o najbardziej skutecznych sposobach na przepchnięcia rur; po każdym akapicie uśmiechał się pod nosem, bo przecież każdy wie, że najbardziej skutecznie jest Obturaculumexpello. Pan Marwood pewnie by się z nim zgodził; dlatego nawet nie kłopotał się z zabraniem magazynu z sobą. — Do wieczora jestem wolny — trzask zamykanych za sobą drzwi pasażera spełnił rolę inicjacji — wytarte siedzenie zastąpił powiewem rześkiego powietrza i niesprecyzowanymi planami. Gdyby tylko rześkie powietrze i niesprecyzowane plany mogły wyprzeć odpowiedzi — Perseus wiedział, że nie musi zwierzać się panu Marwood ze wszystkiego; nie ze wszystkiego powinien. Ale to? To było kolejnym krokiem w dorosłość; proces, który dekadę temu zainicjowała uwaga siewcy. — W pracy dobrze, tylko — osamotniony kamyk czmychnął przez niezamierzonym kopnięciem przez czubek buta. — Dojazdy stają się męczące, szczególnie nad ranem. Zaczynam myśleć o wynajmie czegoś bliżej — szpitala; nie, nie, to nie tak. Po prostu radiostacja była na obrzeżach miasta, szpital w dalszych dzielnicach, a Little Poppy w centrum. Czysty przypadek, który Percy przeliczył na brakujące dolary, złapał się za głowę i poczuł, że nie jest gotowy na nic; zwłaszcza nie na to, co przyniesie przyszłość. Nie był gotowy na słowa pana Marwood — na szczęście przejście na niedziałającej sygnalizacji świetlnej było puste, podobnie jak droga; mogli zaryzykować przedostaniem się na drugą stronę ulicy bez tracenia czasu. — Każdy szanujący się znawca muzyki kojarzy The Moonglows. To punkt wyporny dla Marvina Gaye — nieplanowana ekscytacja odmierzała pasemka zebry; pierwsze, drugie, trzecie, kolejny kamyk uciekający przed czubkiem buta. — Specjalnie dla pana zagram coś z The Genius Sings the Blues. Ray Charles był doskonały; prawie jak pan Marwood, który— — Wyglądał mi pan bardziej na fana Sinatry. Może to przez imię? — za uśmiechem podążyło ciche westchnięcie; nieważne, jak zaciekle próbowali unikać widma, przed faktami — zwłaszcza medycznymi — nie było ucieczki. — Winnie wspominała— Nie zdradza zbyt wiele? Nie zdradza jej? Nie; nie przed panem Marwood. — W liście, że pobolewa pana biodro. Gdyby trzeba było coś przenieść w Gniazdku — lekkie wzruszenie ramion poruszyło mikroświatem Wallow — nie każda oczywistość musi być wypowiadana na głos, ale niektóre powinny. — Niech pan zadzwoni. Przepchałby wszystkie rury świata za kolejny dzień spokoju Gniazdka. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Od zawsze to bardzo długo. Jakby się tak głębiej zastanowić, to właściwie od zawsze znaczyło całą wieczność, czyli dokładnie tyle lat ile Frank żył na ziemi. Rzecz jasna, gruchot miał ich mniej — gdy był małym oseskiem (Frank, nie samochód), na ulicach widać było głównie konie i ślady błota. Postęp technologiczny był zadziwiający i pozostawało cieszyć się, że żyje w czasach, kiedy może tego doświadczyć, nawet jeśli przez to najmłodsze pokolenie zdawało się zapominać o korzeniach. To nic... Jeszcze im przypomną. — Trzy-dzie-ści — sylabował, kiwając głową na niedowierzanie Perseusa. 30 dolarów to porządna i bardzo godziwa stawka. Nierzadko mniej zostawało mu w skarpecie na koniec miesiąca, zwłaszcza w sierpniu, gdy wyprawki do liceów, podstawówek i szkółki kościelnej kosztowały za każdym razem więcej, niż to przewidzieli z Esther. — I obiad. Nie mów tylko mojej żonie, że jadłem u innej, bo będę mieć awantury do końca życia — czyli jeszcze co najmniej sześć tygodni. Perseus go odmładzał, nawet jeśli obecności chłopaka stary siewca nigdy nie pozwoliłby sobie uprzedmiotawiać czy czerpać korzyści. I tak to robił. Odmalowany płot, załatana dziura w dachu, dokręcona klamka w drzwiach, gdy nieco trzęsące się z zimna ręce nie były w stanie poradzić sobie z prozaicznymi i banalnymi zadaniami. Starzał się każdego dnia, każdego miesiąca był zaś słabszy, za to młody Zafeiriou rósł w siłę. I dobrze. Bardzo dobrze. Nie mógł czekać się dnia, w którym pozna jego wybrankę serca, w którym przyjdą na obiad razem z dziećmi i opowiedzą o nowo kupionym mieszkaniu w samym centrum miasta. Nie mógł czekać się rozwijającej kariery dzieciaka, nawet jeśli niewiele rozumiał z tej nowoczesnej muzyki i nowinek technicznych. Pozostawało się uśmiechać, kiwać głową i cieszyć, że mógł w jego życiu dokonać choćby małej zmiany. Nawet jeśli tylko na chwilkę. — Właściwie to nie jestem, ale w najgorszym wypadku ładnie przeprosimy, a potem zwiejemy stamtąd — zaśmiał się, bo prawdopodobnie nigdy by sobie na to nie pozwolili. Pieniądze się przydadzą, nawet jeśli będzie ich to kosztować znacznie więcej nerwów i robocizny. Chłód wiosny, skwar zimy — Saint Fall odsłonięte z pierzyny śniegu przypominało śmietnik. Gdzieniegdzie przy krawężnikach kręciły się papierki po lizakach i foliowe reklamówki. Tam za zakrętem ktoś rozsypał worek opakowań po chińszczyźnie. Jakie jest Maine, każdy widzi. — Przy Eaglecrest? To blisko szpitala, Winnifred na pewno bardzo się ucieszy, jak będzie cię mogła odwiedzać po praktykach — zagaił nieświadomy. Mieszkał tu 55 lat, doskonale znając mapę miasta. Każdy szanujący się ojciec wiedział lepiej od taksówkarza, gdzie są skróty i którą drogę najlepiej wybrać, by uniknąć korków. — To bardzo dobry pomysł, ale może bym cię nauczył w końcu prowadzić, co? Jak się nauczysz jeździć tym rzęchem, to ze wszystkim sobie dasz radę. Co ty na to? — bliżej do pracy to jedno, ale samochód na nagłe wypadki to drugie. Zdawał sobie sprawę, że w dzieciństwie, gdy tylko ukończył 16. rok życia, nie było nikogo kto by nauczył młodego Zafeiriou jak dociskać pedał gazu i kiedy zwolnić, a także co znaczy ten śmieszny znak z czerwonym kółkiem i kreską. Relacja uczeń-nauczyciel dopiero się rozwijała, nie wypadało... Teraz? Teraz równie dobrze mógł go zobaczyć w wyciągniętych dresach, gumiakach i z wąsem umorusanym od sosu pieczeniowego, a by się nie powstydził. Perseus był rodziną. Perseus Marwood — ładnie. Oczywiście tylko na niby, nikt nie powinien tracić własnej tożsamości. Zwłaszcza narodowej. — Koniecznie podaj mi o której godzinie, to nawet w środku nocy będę siedział i słuchał — uśmiechnął się szeroko, otrzymując właśnie najlepszy prezent od lat. — Ależ oczywiście, że jestem fanem Sinatry! — imię nie miało tu nic do rzeczy, ale pomagało. — To jak śpiewał You make me feel so young... Nie zliczę ile razy tańczyliśmy do tego z Esther w kuchni. Za dużo — a zakochany był bez pamięci, gdy tekst nabierał na aktualności. — Za mądry jesteś, by mi graty nosić — zaśmiał się, zbywając propozycję, chociaż zdawał sobie sprawę, że Perseus jest świadomy, że go potrzebuje. Potrzebuje i nie potrafi się do tego przyznać. — Ach, Winnifred zawsze przesadza. Tak między nami, to mam wrażenie, że próbuje mi za wszelką cenę znaleźć schorzenia, żeby położyć mnie do łóżka i kazać iść na emeryturę — marzył o niej, ale nie było sposobności. — To dobre dziecko, chociaż trochę się jej boję... że wymyśli mi objawy choroby zakaźnej, która sprawia, że nie wolno mi wejść do warsztatu oraz opowiadać jej kawałów. A znasz to: Ile dziennie kaw pije lekarz? Strzykawki — ciche parsknięcie pod wąsem. — Chyba jej się nie spodobał — a przecież wzbił się na wyżyny humoru. Zapukał do czerwonych drzwi jednej z niższych kamienic, które cudem uchowały się pod naporem nowego budownictwa. Patrząc na jej stan, można było spodziewać się, że rura jest podobnie wiekowa, ale zawsze to jakieś wyzwanie. Tobołek z narzędziami czekał w dłoni na otwarcie wrót. — Dzień dobry, my do rury — kobieta po sześćdziesiątce uchyliła wejście, wpuszczając do środka strudzonych wędrowców i prowadząc do kuchni. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Czerwone, pomarańczowe, zielone — jak galaretki w deserze pani Marwood, za który mógłby wyjawić wszystkie sekrety świata poza tymi, których wyjawiać nie powinien. Dane panu Marwood słowo było słowem nieświętym; obiad w obcej kuchni będzie tajemnicą zabraną do grobu lub — rachunek prawdopodobieństwa na bok — do najbliższego grilla, gdzie grzeszny bimber z Wallow rozwiąże języki, pan Marwood wspomni słówkiem o zastawie w kuchni dzisiejszej klientki, a cała reszta? Będzie milczeniem. Tak, jak milczeniem był teraz Perseus — w migających światłach sygnalizacji (czerwone, pomarańczowe, pomarańczowe, pomarańczowe) przytrafiały się nie takie cuda. Nerwowe stuknięcie knykciami o kolano nie zdało się na wiele; tylko zabolało. — Tak, Winnie— Coś utknęło mu w gardle i nie była to panienka Marwood — musiał odkaszlnąć, żeby nie brzmieć na przerażonego wizją, że wszystko stracone. Pan Marwood znalazł tamte listy albo przypadkiem podniósł słuchawkę, kiedy Percy i Winnie rozmawiali kilka dni temu, albo miał szósty zmysł, trzecie oko, piąty wymiar postrzegania rzeczy nieoczywistych — co do tego ostatniego Perseus nie miał żadnych wątpliwości. — Winnie mogłaby mnie odwiedzać, gdyby i kiedy by tylko chciała — pomiędzy gdyby i kiedy leżała wielka, piaszczysta granica domysłów; może wcale nie chcieć albo chcieć na tyle sporadycznie, żeby poluźnić nici łączące ją z Wallow? Może — tylko może — wcale nie będzie musiała go odwiedzać, bo będzie tam po prostu— Percy, nie myśl tak. — Znalazłby pan czas? — szybka zmiana tematu, wolniejsze kroki w stronę kamienicy, która pochylała się nad chodnikami Little Poppy. — Myślałem o kursie, ale po zobaczeniu cennika zacząłem udawać, że pomyliłem ośrodek ze schroniskiem dla bezdomnych szynszyli. Od razu zauważyli, że to kłamstwo; na świecie nie ma ani jednego bezdomnego szynszyla — kto chciałby wyrzucać je z domów? — Mógłbym poprosić też kuzyna, pójdzie szybciej. Mam odłożone trochę gotówki, więc gdybym spiął budżet— Gadanie. Marzenia nie kosztowały, w przeciwieństwie do wynajmowania mieszkania, mediów, jedzenia, samochodu i benzyny; nawet muzyka miała swoją cenę, którą Perseus spłacał w bezsennych ratach spędzanych w radiostacji nocy. Dla uśmiechu pana Marwood było warto — jeszcze w tym miesiącu spróbuje zagrać coś, co skłoni państwa Marwood do kultywowania tanecznej historii; salon zamieni się w scenę, a Perseus usłyszy wszystko od Juniora, który o tej porze powinien być dawno w łóżku. — Zadzwonię wcześniej, poleci do wieczornego jabłecznika w fotelu — konspiracyjne mrugnięcie nie trwało długo; w przeciwieństwie do śmiechu, który poniósł się echem po spokojnej okolicy i odbił od zbliżających z każdym krokiem drzwi. — Strzykawki! Radość wepchnięta w kieszenie przetartego płaszcza — nie musiał i nie powinien bronić troski Winnie, ale nawyki to przykra przypadłość; łatwo wpaść w pułapkę ich powtarzalności. — Winnie się o pana martwi, takie prawo córki. Mój tata kiedyś— Kiedyś było czasem rozciągniętym na skromnej przestrzeni czternastu lat. Każdego roku pamiętał go coraz mniej; czasem zgadzała się twarz, ale głos był inny — niekiedy należał do pana Marwood. — Powiedział, że rodzicielstwo to stan, w którym rodzic spędza całe życie na troszczeniu się o własne dzieci i nawet nie zauważa dnia, kiedy to one zaczynają troszczyć się o niego — lekki uśmiech w niczym nie przypominał tamtego śmiechu; uciekające na czerwone drzwi spojrzenie nie było podobne do zwykłej beztroski w greckim wydaniu. — Pana córki i Junior mają szczęście, że jest ktoś, o kogo mogą się martwić. Dobrze, że zaczekał z tym, aż zapukają; dobrze, że właścicielka otworzyła drzwi po kilku sekundach. Dobrze, że będzie mógł wrócić do domu na nogach — w samochodzie nie byłoby drogi ucieczki. — Dzień dobry — powitanie to dopiero początek — Percy poświęcił kilka sekund na wytarcie butów w wycieraczkę i kolejne kilka kroków w głąb domu na westchnienie zachwytu; białe balustrady prowadzące na piętro przypominały te, które sam chciałby kiedyś— — Piękny dom! Od dawna mieszka pani w Little Poppy? Kobieta — nie staruszka; poruszała się raźno i uśmiechała ciepło przez ramię, wyraźnie zadowolona z komplementu — przytaknęła spokojnie. — Oj, kochaneczku, będzie z pięćdziesiąt lat. Przeprowadziliśmy się tu po wojnie z Bostonu — kuchnia pachniała świeżo upieczonym ciastem i czymś, co pyrkotało powoli na kuchence; ogłoszenie nie kłamało, obiad naprawdę był w cenie. — Mąż cudem przeżył wybuch i każdy strzał w rury posyłał go na skraj grobu. W zeszłym roku wziął i umarł, ale nie na serce, oj nie! Percy potrzebował kilku sekund na odnalezienie źródła problemu; zatkany odpływ miał tę typową, zjełczałą woń mydlin i zgnilizny dogorywającej w rurze. — Serce miał jak wół, a ręce zwinne jak podlotek. To on naprawiał zlew i zawsze kręcił przy tym nosem, Miriam, ile razy mam mówić, to trzeba do kibla wylewać! Kobieta machnęła ręką w stronę szafki, w której ukrywały się rury; Percy zsunął z ramion płaszcz, przewieszając go przez jedno z krzeseł. — Jak się pieron zatkał, tak pół butli specyfiku wlałam i nic! Pełne zrozumienia kiwnięcie głową położyło kres domysłom; to zdecydowanie rura, na dodatek wymagająca wlezienia pod zlew — istniał tylko jeden słuszny kandydat do tego zadania. — Panie Marwood, ja może zajrzę pod spód, a pan zakręci wodę? Percy jeszcze nie wiedział, że wybrał mądrze; dopiero kucał przed szafką, zsuwając z bioder pas z narzędziami — właśnie ten moment pani Miriam uznała za stosowny, żeby zwrócić się do pana Marwood: — A pan żonaty? Nie wdowiec czasem? Człowiekowi tak samemu smutno, nudno, zwłaszcza wieczorami... Głowa — już wsunięta pod spód — łupnęła o stalowy bęben zlewu. Będzie guz i, przy odrobinie szczęścia, amnezja. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Światła ulicy, zgiełk, wieś, gwar — źle mi w mieście. Spokój Wallow doceniał ponad wszystko, zwłaszcza gdy sporadyczne wypady do Portland do ulubionego marketu z narzędziami pokazywały, co tak naprawdę znaczy korek na stanowej jedynce. Deadberry było od tego różne. Stare budowle uchowały się przed pędzącym światem, gdzie neon wypychał porządny drewniany szyld, a telenowela ściągała z anteny porządny program popularnonaukowy. Oprócz M*A*S*H. M*A*S*H to naprawdę dobry serial. Little Poppy natomiast jak ta szarańcza napadło na Hellridge, pobudowało centra handlowe i parkingi, a spokojne niegdyś miasto zyskało prawdziwe centrum rozrywki. Tylko domy takie jak ten — ten, co należał do kobiety z ogłoszenia — przypominały pocztówki z dalekich lat. Jedna od 1956 roku wisiała teraz na lodówce przyczepiona starym magnesem w kształcie delfina, którego przywieźli z oceanarium z Massachusetts. Obok niej rysunek Aurory, gdzieś dalej kartka z listą zakupów. — Na pewno bardzo się ucieszy. Lubicie się przecież — słodka nieświadoma myśl przelała się z oczu na profil Perseusa. Lubiła go też przecież Joyce, Wendy, Aurora, Emma — o Juniorze nie wspominając. — Tylko nie dopuść, by ci jeszcze Aurora weszła na głowę. Mam 5 córek, Perseuszu i jako doświadczony ojciec zaręczam ci, że najwygodniej jest rozmawiać z nimi jeden na jeden. Inaczej mogą cię przegadać. Mnie przegadują... I tylko resztkami nerwów można odrzec: idź do mamy z tym lub jak mama się zgodzi, to ja też. Spychanie odpowiedzialności za dzieci na żonę, Marwood miał we krwi. Rodzina najpiękniejsza była na zdjęciach i przy wspólnych kolacjach, ale to ciepłem tej kobiety, Gniazdko rzeczywiście wypełniało się szacunkiem, miłością do nauki i spokojem. Może gdyby przykładał się bardziej, każda z jego córek poszłaby w ścisłą magiczną ścieżkę, a tu połowa okazała się humanistkami. Takie życie... Junior miał za to pasję do wszystkiego. Od kopania dziur, po kradzieże śrubokrętów, na przyklejaniu gumy do włosów Emmy kończąc. Jak będzie starszy, a zamiast Junior ktoś zawoła senior, powinien być taki jak Perseus. Frank chciał, by był taki jak Perseus. — Jasna sprawa, że bym znalazł czas. Masz pojemny i chłonny umysł, złapiesz wszystko w godzinę, a potem to już tylko praktyka. To będzie dla mnie sama przyjemność cię pouczyć — odparł spokojnie. — Ale zawsze lepiej jest, jak naucza dwóch, bo każdy ma swój styl. Ja tam wolę spokojnie, bezpiecznie i do celu — z wyjątkiem momentów, gdy poranna drzemka się przedłuża, a zajęcia w szkółce zaczynają się za 30 minut. Zamierzał czekać na telefon, więc kiwnięcie głową stanowiło tylko potwierdzenie tej woli. Duma, gdy znajomy głos roznosił się po warsztacie, wypełniała starcze serce. Jeśli jeszcze poprowadziłby taką audycję jak była w '55. Mitch Miller, Tennessee Ernie Ford, Les Baxter. Ciężko ich zapomnieć. Gdy młodzieniec zdecydował się na wspominki o własnym ojcu, Frank spojrzał tylko na chwilę, zaraz potem przypatrując się własnym butom w tym krótkim spacerze do celu. Lekki uśmiech — kłamstwo. Ciepło w oczach — kłamstwo. Ścisk w sercu — jedyny prawdziwy. To miłe. Ba! Bardzo miłe, ale nieprawdziwe. Łatwiej byłoby bez nich wszystkich, bez tej ciągłej wątpliwości na głowie, ciężaru na barkach i lawirowaniu pomiędzy „życie im zmarnowałem” a „oni zmarnowali życie mi”. — Mówiłem ci już, że twój ojciec był bardzo mądrym człowiekiem, prawda? Młody Zafeiriou otwierał się coraz bardziej i pozostawało mieć nadzieję, że nie przestanie. Co prawda siewca, pomimo ciągłego obcowania z dziećmi, zupełnie nie potrafił rozmawiać o tym uczuciu. Potrafił słuchać (jak rasowy słuchacz), a potem przymykać się i kiwać głową ze zrozumieniem. Jaki byłby Perseus, gdyby jego rodziców nie zabrakło zbyt wcześnie? Należało przyznać, że pan Orestes wykonał bardzo dobrą robotę jako przyrodni ojciec. Należało przyznać, że Perseus tylko cudem nie poszedł w jego ślady. Buty wytarte o wycieraczkę zostawiły krople błota i deszczu na miękkiej teksturze, gdy obydwoje wpakowali się do środka. Zapach bulionu — prawdopodobnie wołowego — aż uderzył w nozdrza, by tuż potem zastąpiła go szarlotka. Ścisk w żołądku tylko przypominał, że z roztargnienia prawdopodobnie kanapki zostały na blacie w Gniazdku. Obiad brzmiał jak słuszna nagroda, dolary jak podreperowanie rodzinnego budżetu. — To na co? — podpytał szybko, gdy ta stwierdziła, że nie na serce zmarł szanowny małżonek. Rozmowy o śmierci w pewnym wieku są niczym rozmowa o pogodzie. Każdy ma wybraną mogiłę na magicznej części cmentarza, każdy modli się, by za bardzo nie bolało i każdy wie, że tam na dole Lucyfer czeka na swoje dzieci. Skoro czeka, to znaczy, że życie trwa wiecznie. Skoro ktoś ośmielał się plugawić jego cześć i uciekał z domu Ojca, aby znów znaleźć na ziemi — oznaczało to, że dusza jest nieśmiertelna i nie może przepaść. — Na nerki... Wie pan, on zawsze stronił od piwska, a ja też mądrzejsza nie byłam. To spokojny chłop był, herbata i książka, ot. A mąż szwagierki dzień w dzień piwo pije i proszę — zdrowy jak ryba! — tutaj o komentarz pokusiłaby się Winnifred. Już zmierzał do kurka z wodą, aby zakręcić go zgodnie z prośbą Perseusa. — No i miał rację z tym wylewaniem do zlewu. Droga pani, rury to wrażliwy organizm. Struktura delikatna i wymagająca uwagi, dobrego planowania i dbania! Nie można ot tak traktować jej resztkami — pouczenie na przyszłość mogło oznaczać dwie rzeczy: nie wezwie ich już, bo nie będzie potrzeby oraz nie będzie narzekać, że robota spartaczona. Pokrętło przekręcane maksymalnie w lewo w końcu wyznaczyło granicę, gdzie dalej się nie dało, co nie przeszkodziło kobiecie w zagadywaniu. Serce zamarło, oczy otworzyły się szerzej, a obrączka na wyciągniętej do kurka dłoni błysnęła w lichym świetle. — Żonaty. Bardzo szczęśliwie żonaty — Frank, coraz lepiej kłamiesz, gdy to mówisz. — Z wnukami i siódemką dzieci. Miał pięć córek i dwóch synów, nawet jeśli liczbę podał zupełnie nieświadomie, ot tak z roztargnienia. — I co? Widzisz tam coś? — latarką poświecił przez odpływ, próbując oświetlić twarz Perseusa, ale zatkana dziura kompletnie nie przepuściła tego promienia. — Z tej strony wygląda mi na jakieś 11 cali, jeszcze sprawdzę — do środka wsunął plastikową rurkę z miarką, czekając, aż ta napotka na opór. — 11,5 cala. Co oznaczało, że prawdopodobnie łatwiej będzie przepchnąć to w dół, prosto na twarz Zafeiriou. — Pani usiądzie sobie, to trochę potrwa. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Huk, zgiełk, gwar — kocham miasto. Tętniące życiem ulice Little Poppy każdego dnia były przypomnieniem; świat się nie skończył, czas płynie dalej, na rogu Handlowej nadal sprzedają Northern Light po zawyżonej rynkowo cenie, w wypełnionych ciszą uszach nie dźwięczy pisk wystrzału i krzyki umierających w wojnie, która jeszcze się nie rozpoczęła; a może trwała od zawsze, po prostu o niej zapomnieli? Zostawione za plecami auto było plamą na mapie codzienności — znajome płatki rdzy na zderzaku, niedopasowana karoseria tylnych drzwi, klamka w bagażniku naprawiana ukradkiem; tak, żeby pan Marwood nie pytał, ile kosztowała. Ich świat był światem drobnych radości w całym morzu przeciwieństw - w Gniazdku i w Archaios pieniądze nigdy nie rozpychały portfela, za to zawsze dzieliły wątłe przegródki ze zdjęciami o zagiętych rogach i pożółkłej celulozie kruchego papieru. — Poradzę sobie, panie Marwood. Jestem trudnym przeciwnikiem — kłamstwo miało krótkie nogi i wolno uciekało; musiał zagłuszyć je głośniejszymi tąpnięciami butów, żeby zagłuszyć chichot wyrzutów sumienia. Pan Marwood miał rację — ilość córek w Gniazdku była odwrotnie proporcjonalna do ilości synów i skoro mówił o odwiedzinach, powinien rozszerzyć zaproszenie o każdą pannę—i—niegdyś—pannę Marwood, ale— Ale przecież nie o odwiedziny chodziło; i chociaż Aurora jest przeurocza, to nie jej Perseus przynosił herbatę, kiedy znów pogrążała się w świecie opasłych podręczników. Przyspieszony kurs prawa jazdy kupił mu czas; mógł zebrać rozsypane foremki myśli i wepchnąć wiaderko na dno szafy. To nie czas ani miejsce; nie okoliczności ani dostateczna pewność odwzajemnionych uczuć, żeby o tym mówić. Tym, co odwzajemnione, był ból — ruch tektoniczny w piersi chyba uszkodził kilka połączeń nerwowych; będzie musiał zapytać Winnie, czy można dostać zawału na myśl o martwym ojcu. — Wspominał pan. Często to słyszę, ale słowa mają inny wydźwięk, kiedy wypowiada je— Pan. — Ktoś nie mniej mądry. Echo słów i miraż uśmiechu nadal błąkały się w przestworzach Little Poppy, kiedy pochmurne niebo zmieniło się w sufit pełen pożółkłych kasetonów. Czas nie oszczędzał ani ludzi, ani ich domów, ale pani Miriam nie pozwalała, żeby przeciwności czasu zamknęły ją w mauzoleum domu. Było czysto, pachniało ciastem, zanim Percy zniknął pod zlewem, odkrył miseczkę ze świeżą karmą; kot musiał pogardzić nieoczekiwanymi gośćmi i pewnie przesypiał wizytę w miękkich pieleszach fotela. Z głową między rurami — nie zalkinował się tylko cudem i głównie dlatego, że ma ponad dwie dekady doświadczenia we wsadzaniu łba tam, gdzie nie powinien — Percy nie mógł widzieć wyrazu twarzy pana Marwood, ale bez trudu go sobie wyobraził. Niezachwiana wierność pani Marwood była godna naśladowania; Perseus nigdy nie widział, żeby Frank senior ukrywał obrączkę albo wypierał się jej znaczenia — nawet, kiedy w trakcie wspólnej pracy w warsztacie rozsądek podpowiadał, żeby pozbyć się biżuterii, pan Marwood ryzykował palcem dla miłości. — Ciemno jak w Wallow po awarii prądu — stłumiona odpowiedź potwierdziła obawy — przez szlam nie przecisnęła się nawet zabłąkana iskierka światła. Percy potrzebował kilku ruchów bioder i kolejnego prawie—zderzenia ze zlewem, żeby wyłonić się z kuchennej szafki i wypowiedzieć słowa, które w pewnym, filmowym gatunku osiągnęły już wymiar legendy. — Będziemy musieli przepchać pani rurę. Pani Miriam musiała być koneserką różowego ekranu; poruszające się bezdźwięcznie usta upodobniły ją do wyrzuconego na brzeg okonia — przynajmniej do momentu, w którym na policzkach nie wykwitła dojrzała czerwień rumieńców. — Ojej, kochaniutki! Obaj na raz? Co za przedziwne pytanie — przecież nie po kolei. — Naturalnie, pani rura to robota na dwóch. Ja od dołu, pan Marwood od góry, musimy złapać równy rytm, żeby— Podrapanie po czubku zmarszczonego nosa zbiegło się z dźwiękiem przebitej dętki rowerowej (biedny O’Ridley; może nie było za późno, żeby mu odkupić koło?) — pani Miriam przez chwilę była o jeden bezdech od dołączenia do nieświętej pamięci małżonka. — Ta dzisiejsza młodzież! — nerwowy śmiech nie pomógł na kolorystykę policzków, ale skłonił panią Miriam do wygładzenia spódnicy — zerknęła nawet na pana Marwood, jakby wyobrażała sobie jedenaście i pół cala. — Przyniesie pani ścierkę? Po wszystkim trzeba będzie wytrzeć. Kilka sekund zajęło jej zrozumienie, że Percy wciąż do niej mówił; wyduszone cicho ah, dobrze, dobrze! ukoronował dźwięk prędkich — jak na kobietę w jej wieku — kroków do łazienki. Perseus nie tracił czasu; miskę, którą pani Miriam trzymała pod zatkaną rurą, przysunął bliżej winowajczyni. — Spróbuję z Obturaculumexpello, panie Marwood. Jeśli nie pomoże, trzeba to będzie załatwić starym sposobem — nic nie cieszy tak mocno, co perspektywa obryzgania szlamem wylewanym od miesięcy z kociołka — miał dziś na sobie koszulkę z Lynyrd Skynyrd i naprawdę, naprawdę, naprawdę ją lubił, ale kiedy w grę wchodziło przepychanie, Perseus gotowy był zapłacić każdą cenę. Nabranie powietrza do płuc wcale nie pomogło; przecież nie utonie pod tym, co za moment bryźnie z rury. Chyba? — Obturaculumexpello. Obturaculumexpello na rurę pani Miriam | próg 45 | k100 + 21 |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII
Stwórca
The member 'Perseus Zafeiriou' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 80 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Spojrzał niemal bezlitośnie pobłażliwym spojrzeniem. „Poradzę sobie, panie Marwood. Jestem trudnym przeciwnikiem”. Pan Marwood patrzył, bo wiedział, że pan Zafeiriood kłamie. Nie chodziło o kwestie słabego kłamania, a o to, że córek jet pięć, a on jest jeden. — Mhm — proste mruknięcie miało nutkę śmiechu. — Ja naprawdę wierzę w twoje możliwości, ale mierz siły na zamiary. Wystarczyło przytaknąć. Dom Marwoodów był stary, poniszczony, ale ciepły. W zimie i latem grzejąca się na kuchence potrawka wypełniała przestrzeń słodkim zapachem papryki. Dojrzewające w piekarniku ciasto pachniało jabłkami. Każdy z nich lubił kruszonkę. Nie mógłby zliczyć, ile razy przyłapał Juniora na zeskrobywaniu jej z wierzchu jeszcze gorącego jabłecznika. Potem dochodziło do nawiązania cichego porozumienia. — Nie powiem mamie, jeśli oddasz mi połowę tego, co wyskubałeś. — Zgoda. Przytaknięcie głową, uściśnięcie małej dłoni. Ile razy Frank dziwił, że się został ojcem w — wtedy — w wieku blisko 45 lat. Perseus był już na świecie (na ich świecie) i świeżo upieczony stary ojciec chciał, by kiedyś jego najmłodsza pociecha wyrosła na podobnego mu. No, może tylko niech zrobi szybciej prawo jazdy niż na 26 urodziny. Każdy młodzieniec powinien je mieć. Samochody nie kosztowały znowu aż tak dużo, żeby po Maine podróżować autobusem. Dziwił się, że Zafeiriou to robi. Ilekroć miał szansę, wolał go podwieźć (szybciej, bezpieczniej, milej, bo można posłuchać radia i ponarzekać na stukot klocków hamulcowych). Poza tym każdy mężczyzna, który tak doskonale trzymał latarkę, zasługiwał na własny wóz. Nie wiedział, czy Perseus lubi wspominać o swoim ojcu. Wydawało się, że tak, chociaż często uciekał wtedy wzrokiem. Nie ze wstydu, nie miał się przecież czego wstydzić. Ze smutku? Być może. Rozszyfrowywanie emocji nie należało do czołowych talentów siewcy. Położył więc na krótką sekundę dłoń na ramieniu młodzieńca. Było to bardziej klepnięcie. Ciche i niewypowiedziane „dajże spokój”. — Już dawno przekonałem się, że mądrość nie wynika z książek, a z doświadczenia. To miłe co mówisz, ale jeszcze trochę nauki przede mną. Jak Lucyfer da. Pamiętał za to pierwszy raz, kiedy Perseus zgodził się zostać na kolację. Wyglądał na wychudzonego albo po prostu nieprawidłowo odżywionego, a chociaż — z tego, co udało się dowiedzieć — miał gdzie mieszkać, to na pewno nie był to dom. Nie był głośny od śmiechów. Nie było tam czułości ani bliskości. Kolacja smakowała więc doskonale, a jego rumiane uszy pochłonęły dwa udka kurczaka w czasie krótszym niż 3,5 minuty. Był to swoisty rekord i należało go celebrować. Najlepiej deserem w postaci truskawkowo-waniliowych lodów. Na całą rodzinę wystarczały dwa duże opakowania. Dom pani Miriam pachniał środkiem na mole, krochmalem i miętusami. Prawdopodobnie gotowała ostatnio obiad, bo na kuchence została smuga po pomarańczowym sosie. Zresztą, posiłek był im obiecany. Z pomarańczowym sosem kontrastowała tylko jej czerwona twarz, gdy rozanielona i wpatrzona w nich jakby w obrazek, próbowała złapać oddech. Spojrzał na Perseusa pytającym wzrokiem, ale nie powiedział nic, dopóki ta nie wyszła. — O co jej chodziło? — brzmiało szeptem, ale czy na pewno chciał wiedzieć? Wzruszenie ramionami sugerowałoby, że nie. Zresztą — mieli do wykonania pracę, a Zafeiriou doskonale radził sobie z czarami. Frank obserwował jak glut z mieszanki rytualnej, siwych włosów, resztek jedzenia (czy to była marchewka?) i całego innego syfu ot tak trafia do wiaderka na dole. Pozornie prosta robota wcale nie była wykonana. Oczywiście, jej znaczna i prostsza część na pewno, ale rury powinny zostać zabezpieczone, a przynajmniej doczyszczone z resztek brudu. Świecił latarką w dół, spodziewając się, że nawet jeśli największa katastrofa odpływu spłynęła do miski, tak wiekowa konstrukcja może nie być do końca naprawiona. — I jak tam? Widzisz coś? — machał tym światłem tak, żeby znaleźć odbicie oka Perseusa wynurzające się spod zlewu. Właścicielka mieszkania w końcu przybiegła (nieco dysząc), w dłoni trzymając grubą szmatkę. — Mam! Mam! — niemal wykrzyknęła podekscytowana, podając zdobycz młodzieńcowi. — Coś jeszcze panom potrzeba? Może przepychacz? Gdzieś miałam... — A ma pani dzwonek ssący? |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Perseus Zafeiriou
POWSTANIA : 25
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 6
PŻ : 162
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Siły na zamiary, szczęście na gramy, odwagę na fiolki. Na świecie istniało kilka głównych układów jednostek miar; grecki był najbliższy sercu potomka Hellady i właśnie odżywał pod bladym słońcem Hellridge. Pan Marwood powiedział o mierzeniu sił na zamiary; Perseus pomyślał — ale czym? Na litry, stopy, gęstości; na hēmimnaion, mētretēs, kotylē? Zamiar nie miał fizycznego stanu skopienia i prawdopodobnie był zbiorem atomów zamiarującego — jeśli tak, Percy powinien posłużyć się jednostką gram, zakładając, że nie przytył po ostatnim obiedzie, co zakrawało o prawdopodobieństwo możliwe do oszacowania do czwartego miejsca po przecinku. Zbyt wiele zmiennych w zbyt krótkim czasie; mieli zadanie do wykonania, rurę do przepchania i właścicielkę domu do przekonania, że ewentualne, przyszłe uszkodzenia już tu były, pani droga. Praca w ciszy bywała — podobno — wymierna, ale na milczenie nie liczył żaden z obecnych; pan Marwood znał możliwości Perseusa, Perseus swoje, pani Miriam najwyraźniej nie odzywała się do nikogo przez ostatnie dwa tygodnie, bo właśnie nadrabiała zaległości w interakcjach międzyludzkich i przy okazji odkryła, że wiek to tylko liczba. Ilość żywych żon, dzieci i wnuków — najwyraźniej też. Ukryty pod zlewem Percy próbował nie słuchać, ale grzebiąc w rurze i odliczając sekundy do utonięcia we wszystkim, co właścicielka domu zdołała upchnąć w odpływie przez ostatnie miesiące, trzeba skupić myśli na czymś innym — choćby po to, żeby nie zwariować. Przystawiona pod rurę miska czekała na chluśnięcie; magia powstania postanowiła dziś współpracować i sukces ogłosiła w rytmie plusk. Trzymające plastik ręce poczuły świeżą dawkę ciężaru — nos wychwycił z kolei nową dawkę smrodu. Ucieczka prowadziła w tylko jednym kierunku, ale przetkana rura jeszcze nie skończyła; Percy dzielnie czekał, aż wypluje z wnętrzności ostatni złóg, a potem — dla pewności — stuknął w nią kluczem trzy razy. Skończyłaś? Chyba tak; ostrożnie odsunięta w bok miska objawiła patrzące z góry oko i po pierwszym przerażeniu — o Aradio, anioły — Percy zrozumiał, że przez przetkaną rurę patrzy pan Marwood. — Wygląda, że czysto! — wszystko, co zatykało odpływ, przestało pomieszkiwać w środku; sukces miał dziś dwóch ojców, którzy właśnie zniżali głos do szeptu. Pani Miriam mogła czaić się wszędzie. O co jej chodziło? — Nie mam pojęcia, panie Marwood, zupełnie się nie znam na bostońskim akcencie — oddychanie przez usta pomagało tylko trochę; eau de zgnilizna jeszcze długo będzie pomieszkiwać w nozdrzach Perseusa — mógł winić wyłącznie wielkość nosa i czuły słuch. Ten drugi usłyszał triumfalny powrót pani Miriam i szybko pożałował, że nie zatkał bębenków szlamem. — Oh, proszę pana! Possać mogę bez dzwon— — Sprawa załatwiona, proszę pani! — wysuwający się spod zlewu Grek był trochę blady — trudno stwierdzić, czy przez woń, czy rąbnięcie czołem o rurę na pożegnanie. Wytarł ją szmatką tak dokładnie, jak mógł; z białej szybko zrobiła się brązowa, ale dzięki temu dokręcona obręcz wytrzyma kolejne kilka miesięcy, o ile pani Miariam nadal będzie tak gospodarować odpadkami. — Rura będzie się zapychać, bo odpływ jest wąski. Odradzałbym też wylewanie do toalety, bo podzieli los zlewu. Triumf nie zawsze musi być złoty; czasem ma kolor szlamu i utkwionego w panu Marwood wzroku. |
Wiek : 26
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : SPIKER RADIOWY, ZAKLINACZ, TECHNOLOG MAGII