Pokój Anniki Pokój zajmowany przez Annikę przez całe dzieciństwo i lata nastoletnie, od jej wyprowadzki do New Collection stał się pokojem zajmowanym przez gości, ale wciąż zachował elementy wystroju pozostawione tu przez poprzednią właścicielkę. Przede wszystkim część książek, która nie znalazła dotąd innego miejsca, a także stare przybory do malowania i mała sztaluga. Pokój jest dość duży i skąpany w delikatnym, ciepłym świetle. Posiada osobną garderobę i wejście do łazienki współdzielonej z jeszcze jednym pokojem. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
10 IV 1985, wczesny ranek Niespokojny wiatr za oknem, duszny półmrok poranka i szuranie ołówka po papierze. Przed nią rozłożone w słodkim śnie największe szczęście jej kolejnego już koszmarnego miesiąca. Nieopatrznie zrobiła rutynę z czegoś, co rutyną nigdy nie powinno się stać. A mianowicie z koszmarów. Przynajmniej Bunnicula spała dobrze. Przespane pół szczenięcego życia, zaś jego druga część została rozłożona po równo na jedzenie, zabawę i psie psoty, jak rozkopywanie ukochanego ogródka biednej maman, który w pocie czoła zarządziła na konkretną modłę, podejrzanie mocno inspirowaną Francją. Zawsze chciała mieć zwierzę, a w czasach nastoletnich zawalczyła o to w sposób szczególnie bezkompromisowy. I wreszcie dopięła swego. Niekończące się przepychanki na temat posiadania, bądź nieposiadania zwierząt wreszcie skończył ojciec, rozsądnie zauważając, że najmłodszej latorośli przyda się taka szkoła odpowiedzialności. W ten sposób w jej domu pojawiła się suczka Matilde – pięknej szlachetnej rasy lagotto romagnolo. Wyśmienita pływaczka, z każdej wspólnej wyprawy przynosiła prezent w postaci sympatycznego truchła, natychmiast lądującego w śmietniku. Panna van der Decken dałaby wtedy wszystko za to, by przygarnąć barghesta. Takiego, co ochroniłby ją, jej niewinność, układanego od maleńkości na niezawodnego towarzysza nocnych wypraw. A wbite w nią dwa, żółte ślepia stanowiłyby najlepszy możliwy drogowskaz. Matilde była taka jedynie połowicznie, w dodatku bardzo szybko Lucyfer zabrał ją do siebie. Okazywało się bowiem, że nawet pies pływający może utonąć. Firanka przy otwartym oknie poruszyła się niespokojnie – do chłodu sobotniego poranka dołączyła wilgoć bryzy zaciągającej od wybrzeża, wzbudzając w Annice gęsią skórkę. Bunnicula chroniona solidnym podszerstkiem nic sobie nie zrobiła z tej subtelnej aluzji kolejnego sztormu, hulającego właśnie na otwartych wodach i obróciła głowę na drugi bok. Annika syknęła. Jej modelka i aktualna Muza nawet w trakcie głębokiego, szczenięcego snu była kapryśna i utrudniała uchwycenie na szkicu każdego niezbędnego detalu. Zamarzył się bowiem Annice zbiór rycin barghesta w kolejnych fazach rozwoju. Nie miała na to wiele czasu, bo piekielna krzyżówka psa i goblina dojrzewała w zastraszającym tempie. Jeszcze chwilę temu konsumowała wyłącznie mleko, a zaledwie trzy dni minęły odkąd poczęstowała się kąskiem od Elsje podczas obiadu. Robiła się coraz sprytniejsza, coraz mniej przewidywalna. I coraz dojrzalsza. Wkrótce wejdzie w tę fazę rozwoju, gdy każda matka jednocześnie pęka z dumy i dokłada sobie kolejnych przemyśleń do już i tak zbyt długiej ich listy. To był bowiem moment, gdy traciła kontrolę nad pociechą i można było zrobić dwie rzeczy – dać ogarnąć się panice lub wziąć sprawy we własne ręce. A piekło Annice świadkiem, jak bardzo nie życzyła sobie należeć do tej pierwszej grupy. Porzuciła chwilowo bezproduktywną próbę przelania uroku śpiącego szczenięcia na papier szkicownika i sięgnęła po rytualną mieszankę, świece i athame. Lepszej okazji nie będzie. Kreślenie kształtu mieszanką popiołu przerwała tylko na chwilę by zamknąć okno, gdzie sztorm wchodził w kolejną fazę pierwotnej wściekłości. Zapach ozonu podrażnił nozdzrza, wywołując na twarz spokojny uśmiech. Wspaniałe warunki na rytuał. Rozstawiła świece. – Sterilis et sterilis eris, non te gratia parentis – skupiona na inkantacji, przywołała w głowie obraz szczenięcia tak blisko najtrudniejszego i najbardziej burzliwego okresu w jej krótkim życiu. Niepotrzebne elementy powinny zostać usunięte, nic jej po zwierzęcych popędach. I nic jej po funkcjonujących gonadach. Te powinny ucichnąć, jak szalejąca burza za oknem. – Sterilis et sterilis eris, non te gratia parentis – powtórzyła powoli inkantację, wskazując kolejno na każdą ze świec. Czarna, futrzana kulka wciąż spała w najlepsze, pozbawiana swojego największego skarbu – zdolności do kreowania życia. Rzut I: Rytuał wybrakowania etap I - k100 + 12 (próg 75) Rzut II: Rytuał wybrakowania etap II - k100 + 12 (próg 20) Rzut III: Skutki uboczne - k60 - 3 [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Annika Faust dnia Sob 9 Gru - 19:32, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Stwórca
The member 'Annika Faust' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 91 -------------------------------- #2 'k100' : 91 -------------------------------- #3 'k60' : 26 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Wiatr gwizdał w szczelinach, tymczasem magia zakumulowana w pentagramie i pokierowana przez ruch athame rozgrzała świece z mocą, której echo rozproszone po pomieszczeniu jeszcze bardziej nasyciło je zapachem ozonu. Zaniepokojona Bunnicula potraktowana magią z głębi serca naprężyła drobne ciało, nieświadoma tego, co właśnie utraciła. Wspaniale. Zgaszone świece wylądowały w koszu na śmieci, to samo po chwili zrobiła rytualna mieszanka — słodką euforię po udanej inkantacji zakłóciła jedynie drobna niedogodność — potarła dłoń o dłoń z sykiem irytacji, gdy koniuszki palców zapiekły nieprzyjemnym mrowieniem. Przywykła do ofiarowania ceny za nieświęty spokój, co nie znaczy, że chętnie się na nią godziła. Znieczuliła je na krótką chwilę pod strumieniem lodowatej wody i wróciła do pokoju. Bunnicula już nie spała. — Zdjęłam dziś z ciebie duży ciężar, kochanie — szarpnęła barghesta pieszczotliwie za nietoperze ucho, na co mała złośnica natychmiast otworzyła pysk. Mrowienie w paliczkach nasiliło się. — Ani mi się waż — syknęła, pacając Bunniculę prosto w nos. Nie ma kąsania w domu van der Deckenów i tej jednej rzeczy Annika pilnowała bardziej, niż podkradania jedzenia, przekopywania grządek i zaspokajania potrzeb fizjologicznych na dywanie razem wziętych. Małej bestii już wyrastały zębiska i musiała znać granice — wiedzieć, co można ugryźć, a co będzie wiązać się z przykrymi konsekwencjami. A ułożona bestia to taka, która gryzie na komendę. Nad tym również pracowały, a dziewczynka znała już moc polecenia kąsaj. Będzie wspaniała. Tak jak coś jeszcze, do czego wezwania powoli przygotowywała swoje zasoby magiczne i mentalne. To będzie jeszcze wspanialsze; absolutnie wierny sługa, magiczne przedłużenie woli i najwierniejszy towarzysz. Poszukiwania wiedzy zaczęła od prywatnych zbiorów — książek i pamiętników po prababce van der Decken. Czy miała chowańca? O tym źródła milczały, na pewno była jednak tematem żywo zainteresowana, a jej wierny towarzysz w postaci kakadu — zbyt pomocny. Wystarczające poszlaki, by starannie zgłębić temat. To krewniaczka, której Annika nigdy nie poznała — dzieliło je kilka dobrych pra–; acz jednego była absolutnie pewna. To kobieta, która dziś opowiadałaby o prawnuczce z dumą, a być może stanęłaby po jej stronie, gdy młoda panna van der Decken planowała swoją przyszłość. Zaś w oczach małej dziewczynki była bohaterką z legend o żeglarzach i piratach, najdzielniejsza z dzielnych. Piękna i groźna. A taką Annika zawsze pragnęła być. Jedyne, czego nie zamarzyła sobie naśladować, to tak szybka i brutalna śmierć, jaka znaczyła dużą część drzewa van der Decken. Margriet nie była wyjątkiem — spoczęła na tym samym cmentarzu, w którym już od lat bezskutecznie poszukiwali Maxima. Ona dla odmiany pozostawiła po sobie syna. Otworzyła kolejny zakurzony wolumin wygrzebany ze strychu i rozpoczęła ciężką, mozolną lekturę, utrudnioną przez pożółkłe, poplamione strony, wyszukaną kaligrafię i niderlandzkie wtrącenia. Zaczynała żałować, że do jej wczesnej edukacji nie dołączyła nauki języka ojców; Przez to musiała posiłkować się słownikiem. Ale coś udało jej się ustalić. Kakadu Gerard stanowił oczy i uszy załogi — Margriet miała w 1786 roku dopłynąć aż do Indonezji i tam przysposobić sobie ptaszysko. Ani słowa o rytuale, za to całe peany o samym zwierzęciu i o nadzwyczajnej więzi tegoż z jego jedyną panią. Całość musiała zostać spisana albo przez niemagicznego, albo podrzędnego członka załogi — opisy były lakoniczne, niekonkretne, za to spisane trudnym językiem. Annika szybko porzuciła wysiłek zaczytywania się w kolejnych stronach — biblioteka Abernatych przyniesie więcej informacji o samych chowańcach i ich naturze. Z czasem być może sięgnie też po pamiętniki samej Margriet. Dwie godziny i jeden zdrętwiały kark później, zakończyła pracę na dziś — burza ucichła, a Bunnicula domagała się spaceru. I świeżego mięska. /z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
4 IV 1985, wieczór | Annika i Valentina Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu miały spędzić tyle czasu w swoim towarzystwie. W dodatku sam na sam. Tymczasem minuty spędzone w taksówce były czasem ciężkiej ciszy, której taktownie nie przerywał nawet kierowca — być może widział we wstecznym lusterku ich twarze, zmoknięte włosy, drżące usta i nosy, którym daleko było do bladości. Wreszcie dotarły do Crystal Waves, ale nim zajmą je przyjemności— Zapominając na moment o wszystkich protokołach przyjmowania gości, Annika najpierw zahaczyła na jedną minutę o domek gościnny, by dać znać Helen, że nic jej nie jest i tylko przegapi dziś ich ulubiony program — niespodziewane odwiedziny nieco pokrzyżowały jej dzisiejszy brak planów na wieczór i słodkie lenistwo. Ale przede wszystkim udała się tam po to, by ukryć swój sponiewierany płaszcz, nim osobiście zaniesie go do pralni. Rezydencja była na tyle duża, że po drodze do pokoju na piętrze, udało im się spotkać prawie nikogo. Kręcący się tu i ówdzie pracownicy nie zadawali żadnych pytań, z wyjątkiem jednego — o coś ciepłego do picia. Bo żeby to jeden raz widzieli Annikę wracającą do domu zziębniętą i z mokrymi włosami? Ktokolwiek pojawiał się u jej boku, a nie był mężczyzną, stanowił taki sam szokujący bodziec, jak widok samej Anniki. Mimo swojej sytuacji, miała prawo do przyprowadzania gości — inaczej urządziłaby wszystkim piekło. Finalnie także sobie — to nie miało znaczenia, dopóki było się w stanie dowieść swoich racji. Korytarz na pierwszym piętrze był szeregiem drzwi. A jedne z nich — takie same, jak wszystkie inne — prowadziły do księstwa Anniki Młodszej, które tymczasowo stało się Przechowalnią Pudeł Anniki Starszej. Otworzyła drzwi. — Mettiti comoda — Pokój był dość duży, a rzeczone pudła ustawione jedno na drugim w jednym kącie, częściowo zastawiając wejście do garderoby. Tam część ubrań już znalazła swoje miejsce, a cała reszta jeszcze czekała na rozpakowanie. Na pierwszy rzut oka coś mogło się tutaj nie zgadzać. Na przykład telewizor z odtwarzaczem, którego jeszcze nikomu nie chciało się podłączyć, choć bezwstydnie zbierał kurz na biurku. Zabrała go ze starego mieszkania i tak zostawiła. Połączyła je dziś jedna tajemnica — w rewanżu być może wkrótce połączy je druga. Ale nie teraz, najpierw należało znaleźć suszarkę do włosów w kartonie z napisem łazienka; ten był już otwarty, widocznie Annika od czasu, gdy pudła oszpeciły ten krajobraz, przynajmniej raz wzięła już kąpiel. — Przepraszam za bałagan, to tylko przejściowe — odważyła się skrzyżować z Valentiną spojrzenia, spodziewając się dojrzeć tam przynajmniej cień zdumienia, jeśli nie przerażenie. Gotowość do ratunku wiązała się z pewnymi konsekwencjami, a te pani Faust gotowa była przyjąć z całą odpowiedzialnością. — Znajdę ci coś wygodnego i suchego, ręczniki znajdziesz w łazience w szafce. Pewnie chcesz się trochę odświeżyć — myszkuj po szafkach, ile chcesz — wskazała jej drzwi, za którymi znajdowała się łazienka. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Ja się boję horrorów, wszystkich; minuty spędzone w taksówce, w której śmierdzi starą tapicerką i tanim odświeżaczem powietrza spędzam na klasyfikacji filmów mających wywołać w widzu strach. Myślę o tych o duchach, później o mordercach, a na końcu, nie wiedzieć dlaczego, w tej absurdalnej dyskusji z samą sobą, przypomina mi się historia o Titanicu i wiem, że chyba napiłam się zbyt wiele słonej wody. Gapienie się na szarugę za szybą samochodu to scena rodem z teledysku, dołączyć do tego przemoczone ubranie, strąki mokrych włosów i rozmyty makijaż; gdyby ktoś mnie teraz widział, poza Anniką i kierowcą, mogłabym udawać, że jestem przedstawicielem punkowej subkultury. Metalowej. Gotyckiej. Nieważne. Nieważne też są pytające spojrzenia służby, które odprowadzają nas po korytarzach posiadłości van der Deckenów, a na końcu języka czuję pytanie co z Faustem?, które jednak nie pada, bo zbyt wiele poświęcam skupieniu się na pokonywaniu stopni schodów, stawianiu kroków prosto i ostrożnie, do tego wpatrywaniu się w plecy Anniki; gratis próby opanowania drżenia szczęki, w której zęby raz po raz uderzają o zęby. Po przekroczeniu progu drzwi — jednych z wielu, straciłam rachubę i zgubiłam się w liczeniu, czy to piąte, czy szóste po drodze — wita nas królestwo pudeł i kartonów, a ja w końcu zyskuję na nowo zdolność mowy. — Przeprowadzasz się czy co? Wprowadzasz? Wyprowadzasz? Czemu nie je... — jesteśmy u Faustów? Konsternacja przemykająca między zmarszczonymi brwiami to pytanie z puli dodatkowej, które dociera do Anniki w formie niewerbalnej, bo jako spojrzenie. Instrukcje są jasne, potrzeba nagła i niecierpiąca zwłoki — trasę do łazienki pokonuję sprawnie i szybko, choć w prędkości swój udział ma drżące ciało; dygocze przez cały czas trwania rytuału, a ten sprowadza się do pozbycia się mokrych ubrań, gorącej fali zbawiennego prysznica, zaparowanego lustra i czystej twarzy. Pod oczami kwitną mocne cienie, bawełniany ręcznik wokół ciała i turban na głowie to oznaka dobroci — ta w wykonaniu Anniki to pewien dług, który zaciągam całkowicie przypadkowo. Po drugiej stronie czeka nas przywitanie — stara Valentina w nowym wydaniu, zapach żelu pod prysznic, pytania, których nie zadaję, bo boję się rewanżu. — Dzięki — pada to, co obowiązkowe, choć brakuje zwyczajowego uśmiechu — Za to, że tam byłaś. I za to też — wskazuję na siebie w wydaniu po-prysznicowym. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Ktoś inny mógłby dziwić się mniej — ktoś, kto widywał Annikę częściej, znał ją lepiej i wiedział, jak w swojej istocie jej relacja z mężem była relacją przechodnią. Często bywała w Maywater, czasem na całe dnie. Ale i w New Collection podjęli z Moriartym decyzję o tym, że nie będą wchodzić sobie w drogę bardziej, niż to konieczne. Wiedli osobne życia już od bardzo dawna, a wysiłki męża by sytuację zmienić były zbyt późne i niewystarczające. Wyprowadzka mogła jedynie to unaocznić dobitniej, zakłuć w oczy tych dotąd niezainteresowanych. Wzburzyć ich światem — tak, jakby to robiło im jakąkolwiek różnicę, kiedy w życiu Anniki ta decyzja tylko wyrzuciła z niego zbędne elementy. Konsternację Valentiny mogła jedynie skwitować lekkim uniesieniem brwi — i to nie tym z gatunku zdziwionych, co sprzężonych ze spojrzeniem z gatunku tych pustych. Bardziej— Witaj w moim posranym życiu, Tina. Usiądź, opowiem ci o ciężarze beznadziejnych decyzji. Głębia lodowatej wody pozbawiła już Annikę sił do trzymania ciężkich masek — każda z nich, czy to kuta z litej stali, czy ta bardziej krucha, kamienna — wszystkie ciążyły, układały się wygodnie na twarzy tylko w sprzyjających warunkach, w pozostałych wyglądały groteskowo. Nie miała sił udawać. Tak samo, jak przez pięć długich lat obrzydło jej utrzymywanie pozorów czegoś, w co zbyt szybko przestała wierzyć. Choć próbowała. Naprawdę, bardzo próbowała. Valentina odesłana do łazienki spędzi tam dłuższą chwilę. Annice także należy się ciepła kąpiel, świeże ubranie i kakao z chilli — poprosiła Gladys o dwa kubki. Jeden dla gościa, zrób tak samo, ale posyp mniej, tylko dla posmaku. Pani Faust nie oszczędzi dziś gardła, choć to nie wódką wypali sobie kubki smakowe. Kapsaicyna wywołując jeden ból, jednocześnie łagodziła inny. Jak lekarstwo na pustkę, samookaleczenie w białych rękawiczkach. Nie chce zaczynać tego tematu — choć może będzie musiała. Lepiej tak, niż pozostawić niedopowiedzenie, które przerodzi się w plotkę. Łazienka na korytarzu ma wszystko, co potrzebne z wyjątkiem kompletu świec zapachowych i ulubionego ręcznika. Obie te rzeczy są kaprysem — a dziś kapryśna panna ustąpiła pola kobiecie nieskończenie zmęczonej. Woda zaś nie zadaje żadnych pytań, za to zmywa wszystko, otula i dociera swoim ciepłem wszędzie, gdzie dotrzeć powinna, gdzie brakuje go najmocniej. Kolejny substytut. Ostatnim substytutem jest praca, ryzykowne eksperymenty z czarami. Annika nigdy nie potrzebowała białej kreski, by siać spustoszenie w swojej głowie. I nie potrzebowała powodów, ani długów wdzięczności, by pomóc drugiej kobiecie. Przemoczone ubrania zmieniła na długą koszulkę — wściekle czerwoną i niewątpliwie męską. Nikt nie musi wiedzieć, że wyciągnęła ją z czeluści jednej z szuflad w pokoju Maxima. Matka wiedziała. Rozpoznała od razu. Quel colore ti dona z jej ust było jak błogosławieństwo — odtąd Annika nosiła ją częściej. Swój substytut zaginionego brata. Jeszcze z ręcznikiem na głowie, rzuciła się na świeżą pościel. Parujące kubki z kakao już czekały na stoliku. — Jesteś głodna? — Pada w odpowiedzi, a Annika podnosi się z łóżka. W tylko jednym celu. Noc jest długa, a panna Hudson nie zostanie stąd wypuszczona przed nastaniem świtu. Powstanie z łóżka i podejście bliżej jest jak zawarcie paktu. Dłonie Anniki na policzkach dziewczyny to gest niemal matczyny. Wieńczy go krótki pocałunek w czoło. Nie zapytam cię o nic, ale jesteś tu bezpieczna — mówi, nie mówiąc. Wie, na jakie sposoby zagubiona kobieta poszukuje azylu. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Dreszcz o dreszcz i gorąca kropla o tę następną; ciepła struga wody z wysoko zawieszonej słuchawki to miłosierdzie, które ciężko jest wpisać w koszta; wystawienie faktury niemożliwe, bo popsuł się fax, a z maszyny do pisania wypadły klawisze — wszystko to włożenia w kopertę, później w szufladkę; na szufladzie napis kiedyś mi się odwdzięczysz. Gdybym miała powiedzieć, co cenię w Kręgu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi. Słodycz i trucizna wybitnie często występują w parze; gratis w stylu 1+1; kto nie lubi gratisów? Zaparowana szyba i zaparowane lustro; w tafli tego drugiego blada twarz i ciemna smuga pod obojgiem oczu; jedyną jasnością jest świeży i puchaty ręcznik, który sprawnym ruchem staje się domową sukienką — zamiast kreacji powinnam jednak pogratulować sobie wypłukania całości piasku z włosów. Powinnam też pogratulować gracji, bo wciąż mokra stopa wcale nie ślizga się na podłodze, kiedy wracam do pokoju, w którym króluje zapach czegoś słodkiego; dopiero kontrolne spojrzenie na Annikę rozłożoną na łóżku, później na towarzyszący obok stoliczek — kubki z kakao to jakiś błysk nostalgicznego dzieciństwa, na który nie potrafię się nie uśmiechnąć. Drga nieoczekiwanie — ten szczery uśmieszek — aż muszę gryźć się w wargę, by nie wybuchnąć donośną salwą rozbawienia. Urocze. — Wystarczy mi to — podbródek wskazuje na jeden z dużych parujących kubków; nie pytając po prostu podchodzę bliżej i go porywam — artefakt dawnych dni i iluzję komfortu — pozwalając, by ciepło swobodnie rozlało się po skostniałych opuszkach palców — Nie sądziłam, że bezdzietni mają w domu coś takiego jak kakao — rzucam z atrapą uśmiechu, powoli sięgając po łyk ciepłego, gorącego napoju; i mniej więcej kiedy zdaję sobie sprawę z obecności chilli w tym przypływie dobroci, za rogiem czai się kolejny — pani Faust (ogromny znak zapytania w tym miejscu) przysuwa się bliżej, a na moim czole ląduje krótki całus; przez moment (to pewnie przez nadmiar słonej wody) zaczynam się zastanawiać, czy nie jest przypadkiem jedną z moich ciotek, z którymi lubiłam spędzać wakacje mając siedem czy osiem lat. Mrugam kilkukrotnie przez jakiś czas — dokładnie jakieś dziewięć sekund — i dopiero potem odsuwam kubek od ust. Odchrząknięcie to preludium do mniej wygodnych elementów przytulnej rzeczywistości; do pytań. — Czemu jesteśmy u Deckenów? — pytam wprost; ponoć tak jest najlepiej. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Wieczór pełen niespodzianek — typowy spacer wybrzeżem przypadkiem zamieniły w dramatyczną akcję ratunkową, a powrót po dniu ciężkiej pracy — w babski wieczór z niespodziankami. Rozdygotana Valentina budzi współczucie, a wrażliwość Anniki w tym wszystkim jest tak samo nieskończona, jak jej zapas kakao. Promienność podarowanego pannie Hudson uśmiechu zakłóca nieco delikatna szarość skóry pod oczami, tym bardziej widoczna w kontraście z czerwienią podkoszulka. Kubek ma tę samą właściwość, w nim też wszystko kontrastuje. Gdyby tylko życie było zawsze tak proste do przełknięcia, jak jego zawartość. — Mam jeszcze bratanicę, też lubi kakao — wcale nie zamierza wyprzeć się dziecięcej potrzeby, a na rzecz tej rozmowy nawet pogodzi rolę dziecka z rolą troskliwej ciotki, choć przecież obie dzieli niewiele lat. Znacznie większe róznice pomiędzy nimi i tak wynikają z osobniczych doświadczeń. Bo ile Annika wiedziała o Valentinie? Niewiele z autopsji. Na przykład wniosek, że panna Hudson istotnie lubi przyciągać kłopoty, to osobnicze odkrycie z dwóch ostatnich godzin. Odkryciem ostatnich kilku minut jest zaś to, że męczący powrót do domu przytępia czujność. Szybki rzut oka na stos pudeł tylko to potwierdza, rozpędzając serce do zawrotnych prędkości. Nie może powiedzieć, by zapomniała o tym drobnym szczególe ze swojego życia — po prostu nie spodziewała się bezpośrednich pytań. — Pracuję w Maywater, spędzam tu pół życia — za odwróceniem spojrzenia nie krył się żaden namysł, ani strategia. A za powrotem pomiędzy poduszki stoi wyłącznie chęć ukrycia się. Nawet nie zmęczenie. Wzruszyła ramionami. — A na Starym Mieście do czego mam wracać? Dobrze wiem, co bym tam zastała — wie, co przecież czekało ją tam przez pięć lat — ostatnie miesiące były lepsze tylko z pozoru i nie wystarczyło już nawet to, jak długo brak chęci dzielnie trzymał za pysk potrzebę zmian. To już dobiegło końca. Jedna ręka sięga po kakao, druga po poduszkę, tuląc ją do piersi. Zmiany powinny nastać już dawno temu. Rozciągnęła usta w lekkim uśmiechu — dzisiaj jestem tutaj. I każde kolejne dzisiaj następujące po nim. Kto by pomyślał, że bezpieczny wybór okaże się tym najgorszym? Moriarty miał być mężem wystarczającym — wystarczająco zaangażowanym, wystarczająco wspierającym, wystarczająco dobrym. A stał się mężem nieobecnym i budzącym wstręt. Kakao doraźnie wspiera leczenie i tej przypadłości. Wymywa wstrętny posmak z powierzchni języka. — Miałyśmy szczęście, że to nie były fale wsteczne — podejmuje wreszcie, zaglądając do kubka. Nie zamierza jej wypominać ratunku, zwyczajnie nie może odpuścić sobie chwili na krótki wykład — szybko znalazłybyśmy się na otwartych wodach. W pewnych warunkach nawet ja nie pływam — ani słowa o stanie trzeźwości towarzyszki — nie zauważyła, czy celowo przemilczała? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Rekonesans zysków i strat, podatki i oszustwa wokół nich, stosik niezapłaconych rachunków; wizje, których nigdy na oczy nie widziałam i na skórze nie doświadczyłam — i Lucyfer mi świadkiem, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent i kilka przepowiedni wróżek nie doświadczę — zaczynają przeobrażać się w papkę mokrego piasku, wyrzuconych na brzeg kamieni i słonej, brudnej wody. Na plażach takich jak tamta łatwo się znika i trudno wraca; fakt, że stoję tutaj, po świeżej kąpieli i z kubkiem parującego kakao to niedobitny dowód na to, że Annika Faust (albo jednak van der Decken?) doskonale poradziłaby sobie w towarzystwie ubezpieczeniowym albo jako agent kredytów chwilówkowych. No tak, bratanice; istnieją takie stwory, bywają urocze, piją kakao, czasem lubią dinozaury, innym razem upierają się by malować im paznokcie, jeszcze innym chcą dostać kucyka i komplet siodeł do kompletu. Tego wieczoru tylko wielki kubek z rozpuszczoną czekoladą i szczyptą chilli; nie pytam Anniki co to za wynalazek, choć lekko pali w język. To dobrze — znaczy, że nie straciłam jeszcze resztek czucia w tej zmarzlinie zwanej Maywater. Łóżko jest miękkie i jeszcze kwadrans, a powieki staną się nieznośnie ciężkie; mamy jeszcze resztki czasu, ja ochłapy czujności, i tak samo jak podkoszulek krzyczy czerwienią, tak energicznie przysiadam obok swojej wybawicielki—superbohaterki, nawet nie kryjąc skonfundowania w zmarszczonych brwiach — Dziwny wystrój jak na spędzanie pół życia — wystrój nieodpowiedni, tłumaczenie kulawe, Valentina Hudson na śledztwie i drobne siorbnięcie gorącego kakao, które tylko nadaje sytuacji podniosłości. Jestem czujna, a te kartony nie wyglądają, jakby miały w sobie szmaciane lalki kilkuletniej dziewczynki i albumy, które kryją w sobie wspomnienia dostępne do obserwacji tylko dla nielicznych. To wprowadzka czy wyprowadzka? Do czego mam wracać? — to pytanie ważniejsze, pytanie drażniące i pytanie, na które nikt nie oczekuje odpowiedzi. Wyraża dużo za dużo, a mnie zaskakuje fakt, że chyba omija mnie coś w rodzaju osobistego skandalu. Dramatu? Rozpaczy? Zrezygnowania? — Wprowadzasz się tutaj? — przecież nie wyprowadza, wyprowadziła jakiś czas temu, łącząc więzy życia z mężem; o tym ani słowa, nie teraz. Nie muszę wspominać jego imienia, by wybrzmiało brutalnie donośnie w rozmowie, której ciężkość niecodziennie kontrastuje z przytulnością tego pokoiku. — Nie jesteście już razem? — debaty o morskich falach i umiejętnościach pływackich znikają, bezpośredniość z brudnymi od błota butami obwieszcza swoją obecność na idealnie odkurzonym dywaniku; rozstania to przecież nie koniec świata, nawet jeśli ów świat wmawia nam inaczej. Europa jest bardziej postępowa; prawie mówię to na głos, ale chwilowo topię nieodpowiednie słowa w gorącym napoju. Na zdrowie. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Jeszcze pół godziny, a Bunnicula przypomni sobie o śladzie węchowym swojej najważniejszej towarzyszki oraz zastępczej matki i podejmie jej poszukiwania — wymusi na kimś uchylenie drzwi do pokoju, popchnie je nosem, wciśnie swój kudłaty zadek pomiędzy obie panie i wtuli się w tę właściwą, podgryzając ją złośliwie, jakby w wyrazie złości za to że nie pokazała jej się od razu po powrocie do domu. Od tej chwili, nim minie szesnaście godzin, Annika Faust odtworzy w myślach przebieg tej rozmowy co najmniej dziesięć razy. A w ciągu kilku kolejnych dni spróbuje o tej rozmowie kompletnie zapomnieć. Dramat, rozpacz i zrezygnowanie zaklęte w spojrzeniu utkwionym na dnie kubka — jeszcze nie skandal. Przeniosła się tutaj, aby uniknąć dokładnie takiego scenariusza. Po czym zaciągnęła pannę Hudson do tego pokoju, by groźba tegoż i tak zawisnęła na włosku. Niecałe dwie doby upłynęły, odkąd klęcząc pośrodku salonu, będącego świadkiem pięciu ostatnich lat jej życia, osuszała krwawą masakrę tak obfitą, że wiele godzin później ślady po niej miał okazję zobaczyć jeszcze Overtone. Ledwo opanowała jedną katastrofę, a już nadchodziła druga, anonsując się ostrzegawczym ściskiem w gardle. Więc i Annika ściska — jedna ręka wbija paznokcie w miękką poduszkę, palce drugiej bieleją na uchwycie ceramicznego kubka. W jednej chwili świat się rozmywa i znów traci na ostrości — to dobrze poznana rutyna, której nie ma końca. Można tak powiedzieć — spomiędzy wysuszonych warg nie padły żadne słowa, bo choć miały ochotę się na nich ułożyć i wypuścić na światło dzienne ostateczną prawdę, to gardło odmówiło artykulacji. Może tylko przełykać ślinę, która stopniowo nabiera posmaku krwi. Koszulka Maxima zniosła już wiele, zniesie i to, ale co z Valentiną? Czy to pierwszy raz, kiedy widzi krwawe łzy? Co zrobi? Co pomyśli? Gwałtowny ruch. Kubek trafia na szafkę nocną, a poduszka na podłogę. Kilka brązowych kropel kakao skapnęło na drewniany parkiet obok szafki nocnej — to nic. Annika i tak nie widzi — ani problemu z plamami na podłodze, ani niczego przed sobą. Do łazienki trafia po omacku, jak wiele razy wcześniej — zbyt wiele razy w napadzie płaczu zderzyła się z futryną, gdy była jeszcze dzieckiem. Błędy przeszłości sprawiły dziś, że ewakuacja przebiegła sprawnie, a woda szybko spłukała z twarzy resztki poczucia winy i bezradność. To panna Hudson mogła dostrzec przez uchylone drzwi do łazienki. Wszystko jak na dłoni. I wszystko, by popełnić zaraz jeszcze więcej błędów, gdy pochylona nad umywalką, próbuje zebrać rozsypane myśli i dać Valentinie prostą, składną odpowiedź — choć przecież sama nie do końca wie, co dalej. Podjęła decyzję, przeniosła pudła z całym swoim życiem, nie oglądając się na zgliszcza, a ostatnie dwa dni są wielką niewiadomą, którą dopiero jutro omówi z Benem. A do tego czasu— — Nic mi nie jest, to się czasem zdarza — mówi do Valentiny, ale patrzy wyłącznie na własne odbicie w lustrze upewniając się, że ma wszystko pod kontrolą. Krople do oczu sprawiają, że w istocie — ma. Za chwilę po ataku nie będzie śladu. Emocje się zdarzają, a przez chorobę często jestem w nich sama. — Prawdę mówiąc, nie wiem, co dalej. Po prostu wróciłam do Maywater i muszę wszystko przemyśleć. I przedyskutować — odpowiedziała wreszcie na pytanie właściwe, stając w progu łazienki. Jeszcze niedawno była wszystkiego tak bardzo pewna, a teraz z każdą nieprzespaną godziną umyka jej coraz więcej sensu — czy naprawdę było mi to potrzebne? Czy rzeczywiście nie byłam w stanie dłużej tak żyć? — Pytań ma wiele, a odpowiedzi — żadnej. Żadnej, która w pełni zaspokoiłaby ciekawość Valentiny. Nie teraz, nie w tej chwili. — Ale czasem kusi mnie, żeby zapomnieć o rozsądku i po prostu się zatracić. To właśnie próbowałaś dzisiaj zrobić na plaży? — Może nigdy nie będzie w stanie zrozumieć jej bardziej, niż teraz. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Ten moment to tłukące się szkło; to uderzenie fali o ostry, czarny klif i zranione nadgarstki na resztkach wazonu, w którym zbyt długo stały uschnięte kwiaty. To syrena alarmowa, która wżyna się w czaszkę z każdą kolejną milisekundą i wrzask tych, którzy błagają o pomoc. To…. cisza. Bo w pokoju nie stało się nic; gwiazda nie spadła z nocnego nieba i żaden meteoryt nie zniósł Maywater z powierzchni ziemi. Nie zawaliła się kopalnia, nie wybuchł pożar, nie złamały się meble i wiatr nie zatrzasnął otwartego okna — poza dowodem rzeczowym numer jeden w postaci czterech drobnych kropel kakao na drewnianej posadzce, nie stało się nic. W tym nic świat Anniki Faust nee van der Decken to dwie zderzające się ze sobą asteroidy; niewygodne pytania i brutalna bezpośredniość — to, co przed chwilą padło z moich ust staje się pewną artylerią. Atakiem, który zmusza moją wybawicielkę do odwrotu. Każde z nas ma to, co przeraża i boli najbardziej. Świst powietrza poprzedza rozszerzone w zdumieniu spojrzenie; za moment przyjdzie czas na rosnącą panikę i pierwsze oznaki przerażenia, w których podniosę się prędko i rozleję nieco więcej ciepłego, czekoladowego napoju. Później pokonam odległość pokoju i znów wsunę się do łazienki; w dystansie kilku szybkich susów nasze role dryfują w powietrzu, a później trafiają nie do tej, co trzeba. Bo to ja sprowadzam na Annikę nieszczęście krwawego wspomnienia i to ja muszę ją od tego uchronić; jak? Kurwa, jak? Przez kilka pierwszych sekund nie potrafię złapać oddechu; moment zostawienia kubka i biegu w ślad za jej spłoszonym krokiem to impuls, którego nie przemyślałam. Wyprowadzka Anniki wcale nie przypomina wizji, którą miałam w głowie chwilę temu — wcale nie jesteśmy w Europie, a rozstania z mężami wcale nie są obojętne żonom. — Przepraszam — mamroczę od razu, przez chwilę wahając się nad tym, czy powinnam pakować się do łazienki, czy jednak pozwolić jej na chwilę sam—na—sam; finalnie staję w progu i obserwuję ją uważnie — To hemolakria? Przepraszam, nie wiedziałam — nadal nie wiem, czy tak po prostu bywa, czy to moje pytanie stało się zapalnikiem. Krótki wdech, płytki wydech, zaciśnięte palce na framudze, zaciśnięte zęby na wardze; może nie powinnam była być tak bezpośrednia? — Rozumiem — tyle i tylko (aż?) tyle; kiwam głową i po prostu ją obserwuję — Gdybyś potrzebowała pomocy — prawnej, nieprawnej, ludzkiej — cień zmarszczki przemyka przez brwi i za moment go nie będzie — Jakiejkolwiek. Możesz się do mnie zwrócić — mówię, bo choć kakao i to co go wyprzedziło staje się długiem zaciągniętym nieświadomie, wsparcie zamierzam zaoferować świadomie. I prawie się uśmiecham — pokrzepiająco, albo tak, jakbym bardzo chciała by był to uśmiech podnoszący na duchu — ale kolejne pytanie przypomina zimną falę muskającą ciało. — Co? Nie, ja…. — zrobiłam to nieświadomie, przez przypadek, niechcący, nie wiem nawet co się chciało; obrazy spod ciemnej toni wody przeplatają się z scenerią z Amnesii, trochę kolorowych drinków i kolorowych tabletek, trochę pocałunków i trochę poczucia, że to będzie trwało wiecznie. — Miło byłoby choć na chwilę się zatracić. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Nic to moment refleksji nad kubkiem pełnym wspomnień z dzieciństwa. Nic to łoskot, gdy Annika odrzuca te wspomnienia na bok w ucieczce przed teraźniejszością. Nic to przeprosiny, których żadna z nich nie potrzebuje — ani wypowiadać, ani nawet słyszeć. Pakt zawarły już po pierwszym dziękuję i tyle powinno im wystarczyć. Nic jest momentem sam na sam ze swoim odbiciem. Nic czasem może aż kipieć od treści, gdy Annika obraca głowę, by oszacować, jak bardzo przeraziła Valentinę, a wynik tych szacunków jest daleki od — nomen omen — opłakanego. Może więc odetchnąć i usta ułożyć w oszczędny, pokrzepiający uśmiech, bo to wciąż panna Hudson bardziej wymaga pocieszenia. Rzeczone tak bywa jest zaś najlepszym dyżurnym określeniem na każdą niedogodność, w umyśle ukształtowanym na ignorowaniu własnych dyskomfortów. — Nie robię z tego tajemnicy, chociaż nie przepadam na płakaniem publicznie — innymi słowy — miałaś prawo tego nie wiedzieć, Valentina. Garść dystansu do własnej niedyspozycji nawet nie ma za zadanie maskować wstydu — jest po prostu jeszcze jednym faktem — miała całe życie, by się z tym pogodzić. Fakt drugi to że w istocie jest cudem, że w biegu do łazienki z niczym się nie zderzyła. To oznacza jedno z dwóch — albo układanie pudeł w przestrzeni zaliczyła na pięć z plusem, albo płakała zbyt często, by w końcu nie zapamiętać tej trasy. Bo teraz, owszem — płakała. Jaki był sens w zaprzeczaniu? Mogłaby o to zapytać teraz samą siebie, gdyby nie jedna szczera, acz niespodziewana propozycja, która kazała Annice utkwić spojrzenie na twarzy blondynki przez jeszcze jeden, dłuższy moment i zapomnieć o całej reszcie. — Oferujesz mi pomoc prawną? — Rozpędzona karuzela emocji zatrzymała się w mgnieniu oka, niemal wybijając jedynej pasażerce zęby — to niespodziewane, ale… Dziękuję. Wszystko mam pod kontrolą — Wszystko, co tylko może mieć, zważywszy na pełny obraz, do którego dostępu Annika nadal broni jak niepodległości. Uśmiechnęła się szerzej. — Będę pamiętać — jak i o pomocy ludzkiej, choć to ostatnie zapewniła jej sama przeprowadzka. Tutaj jest mniej samotna. Bo w pierwszej kolejności, do odejścia nakłoniła ją pustka. Cztery kroki prowadzą panią jeszcze–Faust do łóżka, by zanurkowała dokładnie w miejscu, które nie zdążyło jeszcze dobrze ostygnąć po niedawnej obecności jej ciała. Kakao za moment wróci, by ogrzewać jeszcze zmarznięte dłonie, wszystko w milczeniu i za porozumieniem stron, bo Annika oczekuje, że Valentina podąży za nią i będą mogły omówić— Cokolwiek jeszcze jest do omówienia. Dyskusji zaś nie wymaga fakt, że to, co padnie w ścianach tego pokoju, nigdy go nie opuści. — Nie to chciałaś zrobić? — Ton daleki od oceniającego, ruch–przyciągnięcie poduszki i objęcie jej ramionami — niewinne. Przyjęcie pozycji bocznej — pozwalające całym ciałem pokazać, że słucha. Nie oczekuje odpowiedzi — zdziwiłaby się, gdyby otrzymała jakąkolwiek jednoznaczną. Chce się tylko upewnić, że to był wypadek, nie chęć zniknięcia w toni po raz kolejny, innym razem. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Valentina Hudson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 5
WARIACYJNA : 6
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 177
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
WIEDZA : 15
TALENTY : 2
Lustro i ona, ona i lustro; tempo spojrzenia zdecydowanie za szybkie i gwałtowne, bo naiwnie liczę, że w ten sposób dostrzegę więcej, zrozumiem, zapobiegnę — czemu? Przez brwi przemyka zmarszczka, a Annika wciąż pochyla się nad umywalką; tematy natury drażliwej i pytania, których lepiej nie zadawać — czyżby? — dryfują w łazience, która pamięta jeszcze duszną aurę gorącego prysznica branego przed chwilą. Napotykam ciemnoczerwone ślady na białej porcelanie i odwracam wzrok, jakby fakt przypadłości był czymś zbyt intymnym, bym mogła tak swobodnie się temu przyglądać. Nawet jeśli pani Faust (?) sądzi, że nie jest to żadnym powodem do tajemnic. Kiwnięć głową jest kilka, plecy przyszpilone do framugi zdradzają spięcie, które kobieta stopniowo ode mnie odsuwa. — Tak czy siak, nie powinnam była — oddech smakuje cierpko, ale staram się nie odwracać wzroku — zaczynać tak bezpośrednio — to moja wielka wina i wada; wielka niespodzianka i zaleta — niepotrzebne skreślić, niechciane pominąć. Nieco skonfundowane spojrzenie ustępuje wreszcie miejsca blademu uśmiechowi, bo towarzyszka mojej niedoli (albo jednak doli?) wygląda już żywiej, a na dodatek wykrzywia wargi ku górze. To wybitnie dobry znak. — Może nie moją bezpośrednią — wyjaśniam krótko, od tytułu prawniczego dzieli mnie kilka lat, nierozpoczęte studia i kompletny brak samodyscypliny — Ale mój ojciec zna wielu wybitnych specjalistów — no i Verity; grzęźnie w gardle, niemal boleśnie, zmuszając mnie wreszcie do ciężkiego przełknięcia śliny i strategicznego wycofania się w głąb pokoju. Łóżko, tak samo przytulne jak ledwie kilka chwil temu, czeka z utęsknieniem, gotowe na kolejną porcję ludzkich dramatów i drobnych zawodów. Nie jestem pewna, które może sparaliżować bardziej. Zwłaszcza, kiedy skrawki skąpych wspomnień o smaku słonej wody i wyglądzie czerni, o dźwięku bolesnej ciszy i dotyku palącego płuca, przesuwają się przez głowę jak coś wielkiego i ociężałego. — Nie planowałam zapomnieć jak się oddycha w wodzie najbardziej skurwiałej plaży całego Maine — ton drży od brudnej ironii i gryzie się z bladym uśmiechem, który tylko imituje pokrzepiający — Czasami odpinam wrotki za szybko. Albo za późno — za mocno — nigdy nic pomiędzy, hm? — Chyba się prześpię, wiesz? Trochę kręci mi się w głowie. Od słonego piachu można się wręcz porzygać. lecę w spanko, zt |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : noarth hoatlilp
Zawód : organizatorka przyjęć, aspirująca ekonomistka
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Nie wszystkiemu da się zapobiec. I nie wszystkiemu zapobiegać się powinno. A czas na zapobiegnięcie tej konkretnej tragedii w postaci krwawych łez skapujących do umywalki minął dokładnie w momencie, gdy zabiły dzwony w Deadberry, a podwoje Kościoła opuszczała kiedyś–młoda para. Wszystko inne to zaledwie skutek uboczny tamtej tragicznej decyzji. Zrozumienie przyjdzie z czasem pierwszych własnych małżeńskich rozczarowań. Annika przez lata nauczyła się jednego — każde z nich ma w szafie trupa. I jeśli mają szczęście, to tylko jednego, który śmierdzi wyłącznie czasem. — Nie powinnaś była tonąć w tej lodowatej wodzie, to może skończyć się zapaleniem płuc — następna porcja uśmiechu odciąża w udręce, kamufluje strach, rozpacz i zagubienie, a nade wszystko ma działanie uspokajające. Na kogo bardziej — oto jest pytanie. Ale dzisiejsza noc nie jest od szukania odpowiedzi na kolejne pytania — ich pula już się wyczerpała, zastygając konsekwencjami w kącikach podrażnionych oczu. Te Annika ma wielką ochotę zamknąć na resztę nocy i tylko wyjątkowy upór sprawia, że wciąż je otwiera, przygląda się blondynce mrugając coraz leniwiej, jakby ktoś na jej zmęczonych powiekach dokładał coraz więcej ciężarów. Rosnącej ciężkości towarzyszy zaś coraz większa lekkość ducha. Jakby z każdym słowem to miejsce znów stawało się miejscem najbezpieczniejszym na świecie, pozbawionym granic narzuconego dobrego wychowania, politycznych rozgrywek, chłodu i wilgoci oceanu, z którego niedawno obie wyszły. Są tylko dwie kobiety, które przynajmniej na tę jedną noc, mogą sobie zaufać. Co będzie jutro — dziś nie ma znaczenia. — Jutro będę wiedzieć więcej. Dziękuję, będę pamiętać — uchyliła jeszcze jeden rąbek tajemnicy. Jutro jest enigmą, jutro pozna wachlarz potencjalnych konsekwencji tej najlepszej możliwej decyzji— Jutro przyjdzie ze wszystkimi potrzebnymi odpowiedziami, a dziś to czyste emocje, przyszpilone do korkowej tablicy i wystawione do oglądania. Delikatne twory, które rozsypią się pod naciskiem nieostrożnych palców. Ale Valentina nie jest nieostrożna. Valentina jest w sam raz. W sam raz, by poluzować kurek z uczuciami i pozwolić mu na nowo się zamknąć. W sam raz, by pomóc im obu zasnąć. Uśmiechnęła się, przekrzywiła w bok głowę — w toni poduszek i poczuciu ogólnej cielesnej ciężkości to ruch dosłownie karkołomny. — Jest taki czar w magii anatomicznej— Żart–wspomnienie. Jeszcze nie tak dawno temu udzielała jednej lekcji pływania, ale żaden kurs nie obejmuje inkantowania zaklęć pod powierzchnią, kiedy płuca zalewa woda, a głowę panika. Mogła powiedzieć coś innego. Mogła upewnić się bardziej. Mogła zaoferować swoje ramię, by to na nim panna Hudson mogła wypłakać wszystkie swoje troski, ale czy taka jest jej rola? Czy może jak policyjny negocjator — wypełniła swoje zadanie niwelując zagrożenie, odsuwając kobietę od krawędzi i zapewniając bezpieczeństwo na czas niezbędny do przybycia personalnej pomocy? Odpowiedź zdaje się być oczywista. — Odpięłaś wrotki w złym towarzystwie. Tamten tchórz z plaży na ciebie nie zasłużył — słowa wybrzmiały prostym przekonaniem, a dopowiedzenie — poprzedzone kolejnym przeciągniętym mrugnięciem to jeszcze jedna prawda — jeśli czegoś będziesz potrzebowała, nie krępuj się mnie obudzić. Dobranoc. Czegokolwiek by nie potrzebowała — dziś są najbliższymi przyjaciółkami. A co będzie jutro — dziś i tak nie ma znaczenia. /zt <3 |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy