First topic message reminder : PLANTACJA CYTRUSÓW Magiczna plantacja słynąca z przepysznych owoców cytrusowych, rosnących w tej okolicy dzięki wsparciu magii. Znajduje się w bliskich okolicach Salem, zachwycających swoją spokojną atmosferą i wszechobecną ciszą. To tutaj, w oddaleniu od głównej drogi można trafić na różne plantacje i sady. Jest to cudowne miejsce na odpoczynek, relaks i integrację z naturą, a także na miłą pogawędkę z tutejszymi sadownikami, którzy w większości mają opinię sympatycznych i bardzo towarzyskich ludzi. Jeśli przyjedzie się tu w dobrym momencie, można trafić na małe festiwale i targi oraz inne, organizowane przez społeczność sezonowe atrakcje. Jedyne drogi, jakie prowadzą do plantacji i domostw to te usypane z piasku i wyjeżdżone przez kombajny czy traktory. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
W otoczeniu nienaturalnej ciszy wywołanej czarem, idą powoli na górę, ku sypialni. Tam, gdzie przez ostatnie dni światło gasło ostatnie, tam, gdzie twarz Dextera pojawiała się w oknie razem z pianiem koguta. Wstawał o świcie, kładł się koło dziesiątej, czasem przed snem czytał książkę – zdradzała go delikatna łuna światła. Sebastian nie wie jaką. Ma nadzieję, że dobrą, przyjemną, uspokajającą. To przecież będzie ostatnia książka, jaką przeczyta w swoim życiu. Dexter Jordan nie usłyszy już dziś piania koguta, a jego twarz nie pojawi się w oknie sypialni. I wszystko to za sprawą decyzji Sebastiana. Władza potrafi siąść na łeb, co nierzadko da się zaobserwować wśród gwardzistów, tak jak i w każdej innej mundurówce – policja, ochrona i tak dalej, i tak dalej. Może byłoby łatwiej, gdyby tak samo stało się z Sebastianem. Ale on nie czuje tego przyjemnego łaskotania na myśl o tym, jak wiele leży w jego rękach. O tym, że jest jedyną osobą, która może teraz podjąć decyzję i jeśli zechce, zlitować się nad Dexterem. Wręcz przeciwnie. Gdy są w sypialni, a Sebastian widzi w mroku rysującą się twarz i ciężko opadającą pod kołdrą klatkę, zamiera. W pomieszczeniu jest duszno, jakby mężczyzna w którymś momencie poddał się chorobie i przestał marnować siły choćby na otwarcie okna. Vanitas wycisza nawet oddech mężczyzny, ale widać, że ten nie przychodzi mu łatwo. Musi być rozpalony od gorączki. Sebastian zbliża się o krok, ale maska nagle zaczyna mu ciążyć. Frank miał rację. Czuje się jak przestępca, czuje, że postępuje źle, a jego kończyny zaczynają drętwieć na myśl o kolejnym kroku, na myśl o tym, że to ostatnie minuty życia tego człowieka. I że to on może mu je darować. Wciąż mogą odejść, jakby nic się nie stało, a Dexter pozostanie nieświadomy, że był o krok od śmierci. Powietrze staje się cięższe, a materiał kominiarki oblepia twarz Sebastiana. Ramię drga mu w krótkim ruchu – na moment unosi dłoń, jakby miał zamiar zerwać z siebie maskę. Coś go powstrzymuje. Zapewne są to lata nauki nad opanowaniem nerwów. A może jest to podskórna wiara w to, że robi coś dobrego. Robi to w służbie Lucyfera. Robi to dla Pana. Tak. Robisz to dla Lucyfera, przypomina sobie, stając nad łóżkiem jak kat. Nie ma miejsca na wahanie. Czasem to jest tylko ułamek sekundy, w którym ważą się najważniejsze decyzje. Wątpliwości zamierają, a wszystko zmienia się w odruch. Jeden z dwóch. Albo przykryje dłońmi twarz mężczyzny, albo obróci się na pięcie i wyjdzie. Ułamek sekundy decyduje o tym, że ramiona Sebastiana wyciągają się ku Dexterowi, a obleczone w skórzane rękawiczki dłonie sięgają ku jego twarzy. Jedna zakrywa oczy, druga przykrywa usta i nozdrza. Gorączka jest na tyle silna, że Dexter nie reaguje od razu. Mija chwila, dziwnie spokojna, nienaturalna chwila, w której dalej śpi. Aż się budzi. Ale jego oczy napotykają tę samą ciemność, a wołające o oddech usta nie nabierają powietrza. Dłoń, którą łapie za nadgarstek Sebastiana nawet przez gruby materiał bluzy bije ciepłem. Walczy, szarpie się, ale jest zbyt zmęczony magiczną gorączką, a Sebastian napiera na jego twarz ciężarem swojego ciała niewzruszenie. Nie ma już odwrotu. Ta cisza jest upiorna, nienormalna. Sebastian wie, że z gardła Dextera wydobywają się agonalne dźwięki, ale czar wycisza nawet to. To trwa. Gdyby objął jego szyję, poszłoby szybko. Ale w tej pozycji musi minąć czas. Czas wystarczający, by spojrzenie Sebastiana uciekło w bok, na szafkę nocną, na której stoi zdjęcie Dextera z dziewczynką, której Sebastian nie widział dotąd na plantacji. Może jednak ma córkę. A może to jego siostra? To już nieważne. Opór Dextera zaczyna słabnąć w momencie, w którym Sebastian przelatuje wzrokiem po skrytej w cieniu książce. Nie może dojrzeć tytułu. Ale to też nieważne. Wpatruje się beznamiętnie w drgające pod dłońmi ciało, a w jego głowie panuje głucha pustka. Wie, że to przejściowe. Wszystko wróci później. Ale teraz to już tylko czynność, którą należy doprowadzić do końca. Wydaje się, że Dexter umiera całe wieki, choć nie mogło minąć wiele czasu, gdy szamotanina i drgawki w końcu ustają, a jego dłoń smętnie opada wzdłuż ciała. Zabierając dłoń z oczu Dextera, Sebastian lekkim ruchem zamyka mu powieki. Nie chce wiedzieć, jaki miał wzrok, gdy go zabijał. Odsuwa się sztywno, słysząc irytujący wyimaginowany tępy pisk w uszach. Dexter Jordan nikomu już nie powie nic o apokalipsie. — Adultus — rzuca w kierunku Franka, ale czar w ostatniej chwili traci na mocy. Druga próba również kończy się fiaskiem, ale Sebastian się nie poddaje, jakby od sukcesu tego czaru zależało więcej, niż można zakładać. Zależy. Jeśli trzy razy rzuci czar i magia nie odpowie, być może właśnie popełnił najgorszy błąd w swoim życiu i stracił łaskę Lucyfera. — Adultus — próbuje po raz trzeci i tym razem czar sięga Franka, otulając sumienie Sebastiana płaszczykiem ulgi. Lucyfer go nie opuścił. A Sebastian wypełnił jego wolę. Adultus x3, ostatni udany. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Czy pod czasem wygłuszającym dom był szary jak reszta tego miejsca skąpana w ciemności? Może łatwiej byłoby rozerwać sobie skórę na dłoniach i umazać twarz w czerwonej farbie, żeby zorientować się w barwach? Na tę mogłyby jednak naskoczyć drapieżniki, żądne ludzkiej krwi, choć teraz najgorszym wrogiem był przecież dla siebie sam. Oddech, choć płytki, miał jednak spokojny, gdy serce szumiało w nieskończoność, wygrywając marsz żałobny. Słyszał go wielokrotnie. Im człowiek był starszy, tym miał mniej przyjaciół, gdy tacy powoli wychodzili przed oblicze Jedynego. Chciał zostać na Ziemi. Doczekać się prawnuków, zobaczyć, jak wszystkie jego dzieci prowadzą szczęśliwe, bezpieczne i czułe życia — jak spełniają się w swoich postanowieniach. Chciał wspierać ich w decyzjach, chciał — naprawdę chciał — być po prostu dobrym ojcem. Zegarek, który zawsze nosił na ręce, niebezpiecznie odliczał godziny, aż świat załamie się, Piekło otworzy. Ten sam zegarek teraz tykał niemo z każdą sekundą, w której Verity spokojnym krokiem zmierzał w stronę ofiary. Odwrócił wzrok już wcześniej, pozwalając, by przejmująca cisza nie uwolniła choćby szeptu „nie rób tego”. I tak Sebastian by nie dosłyszał. A przecież jeszcze nie tak dawno skakali z Esther przez ognisko, śpiewając piosenki i tańcząc. Nie tak dawno na świat przyszła Joyce i wywróciła go do góry nogami. Nie tak dawno był zwykłym szarym obywatelem Maine, który oprócz kur w ogródku, marzenia na karku i spracowanych dłoni, nie miał wiele więcej. Pochłonięte goryczą serce w końcu odżyło. Odżyło, gdy Lucyfer wystąpił przed szereg, sprzeciwiając się Gabrielowi. Odżyło wiele wieków później, gdy Frank ściągnął wzrok ze ściany, wprost na scenę, którą rozgrywała się kilka metrów dalej. Naciągnięty na czoło kaszkiet, wysoko podniesiony szalik i dłonie schowane głęboko w kieszeń — był ledwie obserwatorem. Z pierwszym drgnięciem ciała Dextera został zahipnotyzowany. Konwulsja mięśniowa przeszła raz, potem drugi. Kołdra niebezpiecznie poruszyła się, a blada dłoń mężczyzny chwytała za nadgarstek drugiego, gdy w spragnionym tlenu geście szarpał się i próbował ratować. Zatkane usta stanowiły metaforę tego, że powinien był zamknąć je wcześniej. Tajemnice Kowenu, a zarazem samego Lucyfera, musiały zostać tajemnicami. Tylko w ten sposób byli w stanie przysłużyć się swojemu Panu. Podniósł wzrok wyżej, a ten zajął się mgłą, gdy szarpanie powoli ustawało. Gdzieś tam w ciemności, za sylwetką nachylającego się nad łóżkiem Sebastiana, dostrzegł twarz Lucyfera, wpatrującego się prosto w niego. Marwood doskonale wiedział, że to zwid, prosta fatamorgana, ale we własnej głowie wypowiedział słowa: — Tobie dzięki wznosimy — i znów spojrzał na Dextera. Już nie żył. To był dzień, w którym uśmiech znikł. Dzień tak zwyczajny, jak ten wczorajszy. Dzień, w którym zatrzymała się ziemia. To był dzień, w którym droga podpaliła się, a on wcale nie miał siły iść. Płomienie tej chwili smagały serce, odbierały tlen. Zapach w pomieszczeniu nie zmienił się nadto, chociaż duszy ubyło. Frank wykonał dwa kroki w przód, stając teraz bliżej swojego towarzysza, lecz dostatecznie daleko od zasięgu jego rąk. Spojrzał w dół na zamknięte oczy Dextera. Pochłonięte goryczą serce w końcu odżyło. Sens nadany chwili minął, gdy śmierć wkroczyła przez drzwi. Życie piękne i kruche uleciało z człowieka. Sebastian Verity też przecież jeszcze wczoraj był człowiekiem. — Imminentemorte — wyszeptał, świadom, że Sebastian być może go nie usłyszy, ale magia się nie zawiązała. Żaden czar nie dotknął ciała. — Imminentemorte — znów. — Imminentemorte — zdenerwowany powiedział już głośniej, ale chociaż w pomieszczeniu było głucho, tak Sebastian mógł dostrzec, jak szalik na twarzy Franka porusza się razem z jego ustami. Oczami niebieskimi spojrzał w te towarzysza, jakby kręcąc nieznacznie głową. Nie udało się. Dlaczego się nie udało? Miał wzmocnić go magią, przecież ten czar nie był najpotworniejszym ze wszystkich? Akt 3, scena 2: Frank Marwood przestaje zajmować się faktem, że pod jego dłońmi leży trup. Frank Marwood orientuje się, że jego magia zawodzi. Nagle śmierć nie była ważna. Nagle życie stało się nijakie. Nagle wizja Lucyfera w rogu pokoju zniknęła. Panicznym wzrokiem próbował oznajmić, że muszą spróbować ponownie. Nagle Dexter nie był człowiekiem. Nagle Sebastian też nie. Nagle Frank oddalił się od człowieczeństwa tak bardzo, jak to możliwe. Obiekt badawczy, nie przestawaj sobie tego wmawiać, to jak obiekt badawczy. Chciał spróbować ostatni raz, świadom, że magia Verity'ego już nie pomoże. W desperacji odsunął więc szalik z szyi, pentagram ścisnął jedną dłonią, a drugą wskazał na ciało Dextera Jordana. — Imminentemorte. Obiekt badawczy, obiekt badawczy, obiekt badawczy, obiekt bad-... 3x nieudane Imminentemorte pod spodem rzut na ostatnią próbę, już bez wzmocnienia z Adultus |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 71 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Łatwość z jaką człowiek umiera zawsze zaskakuje tak samo. Zwykle po prostu nie ma czasu się nad tym rozwodzić. Ani czasu, ani potrzeby. Gdy padał rozkaz, postępowało się zgodnie z nim, a w momencie, w którym stawało czyjeś serce, Sebastian myślami był zwykle przy raporcie, który należy spisać po powrocie do kazamaty. Nawet w ten zawód czasem wkrada się rutyna i gdy zabije się wystarczająco wiele razy, staje się to równie mechaniczne jak mycie zębów co poranek. Nawet jeśli wewnętrznie wciąż pozostawia to poczucie odosobnienia, odrealnienia – ktoś stoi przed tobą, mówi do ciebie, oddycha, porusza się. A za moment to wszystko ustaje. Nagle i bezpowrotnie. Teraz ma czas się nad tym zastanowić. Być może nawet jest winien Dexterowi tę chwilę milczenia i refleksji. Choć mężczyzna jeszcze kilka sekund temu walczył o swoje życie, choć szarpał się, choć jeszcze minutę temu spał spokojnie, teraz już leży bez ruchu, a po jego życiu pozostało jedynie wspomnienie. Zdjęcie, na którym trzyma dziecko, róg książki przetarty od jego dłoni. I cała plantacja pomarańczy, które hodował z takim sercem. Zostawił coś po sobie, to zawsze się liczy. Panie, przyjmij go do swego Królestwa, powitaj go w swoich progach i podaruj mu łaskę wiedzy oraz zrozumienia. Spraw, by szczęśliwie trwał przy twym boku i wypełnił swe serce radością, bowiem znalazł miejsce w domu swego ojca. Zalążki paniki, które próbowały wybić się na wierzch kilka minut temu, odchodzą w zapomnienie. Na Sebastiana spływa spokój, poczucie spełnienia, bo oto dokonała się wola Pana, a sekret pozostaje bezpieczny. Zrobił co trzeba. Nawet jeśli w kominiarce, to rzeczywiście powinien poszukać w tym dumy. To nie jest tylko śmierć. To nie jest tylko morderstwo. To krok bliżej do spełnienia wizji Lucyfera. Działanie w jego imieniu. Dobrze wypełniona misja w intencji samych Piekieł. Gdy czar przyspieszający rozkład nie daje efektu, Sebastian nie zastanawia się już, czy stracili przychylność Lucyfera, a zaczyna rozmyślać, czy może ten nie daje im wskazówek. Może lepiej będzie, jeśli zostawią wszystko tak jak jest? Nie ma czasu nad tym pomyśleć, bo Frank się nie poddaje i ostatecznie zaklęcie sięga Dextera, a na jego skórze zaczynają powoli pojawiać się plamy. Nic tu po nich. Sebastian kiwa znacząco głową w stronę Franka. Wykonali zadanie, czas wracać. Odstawi siewcę do domu, a sam zawiezie samochód na złomowisko. Później już tylko wysłać list do Gorsou i można wrócić do codzienności. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Czym jest codzienność w skali wszechświata? Mogliby przystanąć na krótki moment i zastanowić się nad tym, pozwolić by myśli na temat Dextera Jordana dodały siły jego duszy. Czy ta wpatrywała się teraz w dwójkę czarowników? Dwójkę wiernych? Dwoje oddanych? Dwójkę morderców? Dwójkę-dwoje-dwa? Frank nigdy nie przejmował się nadto zasadami gramatyki, gdy wokół było tyle interesujących spraw. Interesujące było ciało tego człowieka, które zapewne dopiero teraz studziło się od gorączki. Dokonali tego, co postanowili, od czego nie zdołała odwieść Sebastiana młoda panna Marwood. Jej wspomnienia zostały zmodyfikowane, a jej ojciec podjął tę decyzję w przypływie chwili, z której nie zamierzał się wycofywać. Tak należało zrobić, a każdy rozsądny rodzic chciałby odebrać swojemu dziecku możliwie wiele bólu. Wieści o Apokalipsie przecież go nie oznaczały. Znaczyły tylko tyle, że w końcu los się odmieni, że świat, chociaż wywrócony zostanie do góry nogami, przyjmie sensowną formę, a magia — największy dar od Lucyfera, w którego imieniu dziś tu stali — otuli go całego. Ile waży ludzka dusza? Czy 21 gram to ledwie mit, czy prawdziwa historia? Nigdy nie zastanawiał się nad tym, choć gdyby postawić teraz na równym i kawałku podłogi wagę, tak chętnie podjąłby się eksperymentu. Ludzkie życie takowym nie było i nigdy zresztą Frank za takowe go nie uważał, ale... (najgorsze zawsze następuje po „ale”) to było wczoraj. Jeszcze wczoraj Dexter żył. Jeszcze wczoraj Frank był człowiekiem. Teraz wpatrywał się w martwego trupa spoczywającego w swoim własnym łóżku jak zahipnotyzowany. Nigdy wcześniej nie dokonał podobnego czynu, nie był tak blisko odebrania komuś życia, nie był częścią całego planu. Rozkład ciała miał postępować szybko, lecz nie na tyle, by w tej sekundzie smród rozniósł się po pomieszczeniu, więc czemu nagle wszystko zaczęło się lepić i śmierdzieć? Nieprzyjemna fatamorgana związana była z emocją. Nawet fizyk nie potrafiłby się ich wyzbyć. Dostrzegł kiwnięcie głową Sebastiana, sam zrobił to samo, powoli odsuwając się od uprzedniego celu, by kątem oka przyuważyć zdjęcie na szafce nocnej. Dexter Jordan, którego oczy teraz były zamknięte, a obok dziewczynka. Trochę od niego młodsza, może nawet dużo? Córka? Gorzka ślina spłynęła w dół gardła, suchość podniebienia zaczęła przeszkadzać, a łza nie napłynęła do oka. Poprawił jeszcze okulary, odwracając się od całego obrazka, chociaż nie zrobił tego z chęcią, a nieprzyjemnym ociąganiem. Serce huczało w piersi, dech był ciężki i niemiarowy, ale droga do domu prosta. Domu, który być może już nigdy nie będzie domem. — Praestarefalsa — wypowiedział, gdy drzwi do domu się zatrzasnęły, aby wszystkie kroki, które tam zostawili, zostały pokryte innymi, fałszywymi. Trop w końcu zatrze się, pozostawało im sądzić, że stanie się to dostatecznie późno. — Effluerevestigia — gdy byli bliżej bramki rzucił kolejny czar, tym razem niepoznanej przez niego magii iluzji, ale dostatecznie prosty by poradził z nim sobie przeciętny absolwent szkółki. Drzwi auta zatrzasnęły się głucho, a cisza z domu przy plantacji cytrusów, jakby przeniosła się z nimi, chociaż nie było to fizycznie możliwe. Spojrzał na swojego towarzysza: — Niech Lucyfer przyjmie go do swojego domu. Praestarefalsa udana Effluerevestigia udana z tematu x2 |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii