NAWA BOCZNA Sprzyjająca kontemplacji nawa mniejsza ułożona po boku nawy głównej. Podczas czarnych mszy zazwyczaj zapełniona przez młodzież i rodziców z dziećmi, które łatwiej jest upilnować przy większej przestrzeni. Po mszach jest idealnym miejscem do przemyśleń i modlitw płynących z potrzeby serca. Ciężkie, dębowe, ciemne ławki wyposażone są w kieszonkę, na której ułożone są modlitewniki lub Księgi Bestii dla każdego potrzebującego. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
kwiecień 16, 1985 Ławka w kościele była jakby twardsza. Drewno klęcznika nieprzyjemnie kłuło w kolana, a cisza była jakby bardziej dojmująca. Kwietniowe słońce — to przyjemne, to ciepłe, to rześkie — wkradało się przez ozdobne witraże. Ściany pokryte zdobieniami, ławki rzeźbione w najpiękniejsze z esów i floresów, a w tym wszystkim on — Frank Marwood. Bywał w tym miejscu częściej niż w pracy, a w pracy częściej niż w sklepie spożywczym. Różowawe światło odbijające się od czerwonych okładek modlitewników dostojnie wkradało się pod okulary. Tym razem wybrał więc swoją ulubioną ze wszystkich ław — czwartą z lewej w bocznej nawie — siadając tam z głębokim wydechem. O tej porze w kościele zastać można było pustki, bo każdy rozsądny człowiek był teraz na lunchu albo zwyczajnie w pracy i tylko on — razem z kilkoma osamotnionymi wdowami w pierwszych ławkach — wpatrywał się w ołtarz, rozpinając kurtkę i starymi kośćmi szukając sobie miejsca na klęczniku. Głowę spuścił niżej, dłonie zaplatając w ciasny koszyczek. — O Najwyższy — Frank zaczął szeptem, mówiąc bardziej pod wąsem, świadom, że nikt go nie usłyszy. Akustyka tego miejsca była wystarczająca, by mieć taką pewność. — Niezmierzony i wszechmogący, którego imię jest prawdą, a wola prawem wszechświata... — nie zawahał się ni na moment, mówiąc te słowa. Przyzwyczaił się do nich, zaczynając w ten sposób modlitwę niemal zawsze. Również przy obiedzie, gdy całą rodziną składali Lucyferowi dziękczynne słowa w zamian za to, że obdarzył ich posiłkiem. Gdy w radio grała stara dobra muzyka, a rytuały wychodziły. — Przed Tobą klęczę, pokorny w sile wieku, z życiem poświęconym tajemnicom Twojej mocy i jej tajnikom — nie było w tym ni słowa kłamstwa. Od kiedy poznał smak magii na własnym palcu, od tamtej pory wszystko podporządkował właśnie jej, aż na świat nie przyszła Joyce, a i nawet wtedy starał się szukać momentów, w których mógłby badać ją dalej. Sądził, że to właśnie zbliży go do prawdy, że to w niej będzie najwyższe olśnienie i tak też się stało — sam Lucyfer przyszedł do niego, gdy razem z Kowenem Dnia spędzał miesiące i lata na uwielbieniu i czczeniu Pana. Tylko uczyć się już nie potrafił, w rychłej i złudnej nadziei, że Pan obdarzy go odpowiednią wiedzą. Przepowiednia w końcu miała się wypełnić, a Marwood miał stać się jej niewielką częścią i to w zupełności mu wystarczyło. — Ty, który jesteś autorem każdej cząstki energii, który malujesz świat barwami sił niewidzialnych — kontynuował szeptem. Wysławianie i wychwalanie przychodziło mu bez trudu. To prosty zabieg pragmatycznej logiki, aby zdecydować, kto powinien był objąć najwyższy z tronów. To jasne i klarowne równanie, że twór nigdy nie będzie równy swemu Ojcu, że Lilith i Aradia, choć przysłużyły się w służbie Lucyferowi, tak dalej powinny stać za jego plecami. Nie lubił wizji, w której wszyscy są równi i jednacy. Marwood spojrzał wyżej na ołtarz, na figury trzech sylwetek stojące obok siebie. Kościół się mylił i tylko garstka o tym wiedziała. Nierzadko słuchał Cabota, jak ten w swoich kazaniach opowiadał Lucyfera wyżej niż jego córy i zgadzał się z każdym jego słowem. — Pozwól, aby moje czary były odzwierciedleniem Twej mocy, a moja słowa echem Twojego nieograniczenia, Panie — złożył pierwszą prośbę na ręce Króla Piekieł, znów głowę spuszczając w uniżeniu. Kolano zabolało od klęcznika, plecy zgarbiły się, ręce ścisnęły. — Niech w moich dłoniach pulsuje magia — dar Twój nieoceniony. Przez lata zgłębiałem jej sekrety, lecz Ty jesteś jej mistrzem — nieprzyjemne poczucie utracenia. Grząska świadomość zmarnowanej szansy. Wyjątkowa nadzieja, że to jeszcze nie koniec. Nadchodząca Apokalipsa wymagała odwagi i wyrzeczeń, na które zgodził się przed laty. Zdania nie zamierzał cofnąć. Po pierwsze było już za późno, po drugie nie chciałby. — O Najwyższy Twórco, daj mi siłę, by stawić czoła nadchodzącemu — szept zamienił się już ledwie w bełkotliwe pomrukiwanie. Nie śmiałby przecież wypowiedzieć słowa „Apokalipsa” głośno. — Daj mi mądrość, by zrozumieć głębie przeznaczenia i skomplikowane wzory magii. Odwagę, by w Twoim imieniu działać w obronie tego, co słuszne i dobre. Niech moje życie będzie Twoim dziełem, a moja magia — Twoim zwierciadłem — zakończył posłuszną modlitwę, pozwalając sobie na jeszcze chwilę ciszy. Gdy miał kilka lat, a mama prowadzała go do kościoła, nakazywała chwalić Jezusa głośno i śpiewem. Gdy był nieco starszy, nakazywała ukorzyć się przed jego obliczem. Dziś był już stary, a postanowienie, że nigdy nie klęknie przed Gabrielem, było w nim silniejsze od bezbrzeżnej wiary w ludzkość. Gdyby tylko ta poznała prawdę, gdyby dostrzegła, jak wiele możliwości czeka na nich we Wrotach Piekieł, jak wiele mogą zyskać — z pewnością moc Gabriela osłabłaby w sekundy. Twórca wszechświata, choć zniknął, nigdy nie chciał zostawiać go w rękach tak butnego egocentrycznego doradcy. Frank nie miał więc żadnych powodów, by nie wierzyć w słowa samego Szatana, który wybrał wojnę ze swoim bratem. Choć nie nosił broni przy pasku, nie władał mieczem niczym rycerz, a łuk oglądał co najwyżej w telewizorze — miał stać się żołnierzem. To taka tradycja Marwoodów, którą pozornie tylko zaprzepaścił, idąc na studia zamiast do akademii wojskowej. Widać każda tradycja musiała mieć swoje ujście, nawet jeśli armia nie nosiła flagi Stanów Zjednoczonych, a pentakle na szyi. z tematu |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
25 kwietnia 1985 Cokolwiek się działo, zostało za mną wczoraj. Cokolwiek stanie się jutro, było w rękach Lucyfera. Czy się bałam? Oczywiście. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że idzie na możliwą śmierć, może nie wrócić żyw i się nie boi, uznałabym go za niespełna rozumu. Boję się szczególnie teraz, gdy tak wiele zaczęło się dziać, a ja mogę zakończyć swój udział w tym momencie, na tej właśnie chwili, jutro, budząc się i wypełniając wolę Lucyfera. Będzie to piękna śmierć, ale wciąż – śmierć. Kres pewnego życia, początek następnego. Czy byłam gotowa, aby przejść przez wrota Piekieł i stanąć bezpośrednio przed obliczem Pana? Kiedyś odpowiedziałabym bez wahania. Teraz? Teraz… teraz już nie wiem do końca, jaki jest jego plan wobec mnie. Czy zatrzymać mnie tutaj, czy wezwać jak najprędzej do siebie. Stąd też od rana, gdy głowa przestała mnie boleć, a w uszach nie szumiało już tak uporczywie, swoje kroki skierowałam w stronę Deadberry. Dzisiaj i jutro wzięłam w pracy wolne. Nikt nie był zadowolony, ale nikt nie może mi odmówić, kiedy wolnego praktycznie nie biorę. Sprawy i wola naszego Pana jest jednak ważniejsza niż zmarszczony nos porucznika, dlatego uznałam, że dzisiejszy dzień przeznaczę na odpowiednie przygotowania. O ile da się odpowiednio przygotować na walkę z czymś znacznie potężniejszym ode mnie. W przygotowaniach zawarłam dojazd do Deadberry, pomimo dnia wolnego, aby wejść jeszcze raz (być może ostatni) do Świątyni Piekieł. Przeszłam przez główną nawę, by usiąść gdzieś z brzegu. By widzieć odpowiednio ołtarz i by On wiedział, że ja przyszłam do jego domu, prosić go o łaskę. Nawet nie o litość. Ale o to, aby mi się powiodło. By czuwał nade mną jutro. Wchodząc do ławki, przysiadam na krótką chwilę, a potem kolana opieram o wmontowany w niej klęcznik. Dłonie składam do modlitwy i przymykam oczy. Rzadko kiedy modlę się głośno. Jestem pewna, że Lucyfer mnie słyszy i zna moje intencje. Modlitwę traktuję zbyt osobiście, zbyt prywatnie, zbyt intymnie, aby wypowiadać ją na głos. Może w chwilach, kiedy wzywam jego imienia, wtedy odzywam się na głos. Lecz teraz? Panie mój, szept słyszalny jest jedynie w myślach. Przychodzę dziś do Ciebie, bo… Dlaczego właściwie? Szukam pocieszenia? To by było żałosne. Ale poniekąd tak się teraz czuję. Jestem małym dzieckiem, które przychodzi do Ojca, obejmując go rączkami, z nadzieją, że on mnie wysłucha i mnie ochroni. Nie przychodziłam tak do własnego ojca, bo świat doczesny, materialny mnie nie przerażał tak bardzo jak to, czego nie znam. I nie wiem, z czym mogę się jutro mierzyć. Przychodzę do Ciebie dziś, tak jak przyjdę i jutro. Moje życie jest w Twoich rękach i pragnę wypełniać Twą wolę. Jeśli tak, to dlaczego tak się trzęsę? Czy nie powinnam być pewna, pozbawiona strachu? Podnoszę wzrok, aby ujrzeć Piekielną Trójcę wyrzeźbioną, wymalowaną na ołtarzu, ale wzrok skupiam wokół sylwetki Lucyfera. Nigdy nie byłam dobra w układanie próśb. Być może modliłam się za rzadko, ale zawsze wiedziałam, że mój Pan jest ze mną i mnie wspiera. Teraz jednak, gdy przychodzę do Niego, nie umiem powiedzieć, czego tak naprawdę pragnę. Nie jestem dobra w szumne modlitwy i psalmy sławiące, wiesz o tym, ton się zmienia, nawet jeśli tylko w mojej głowie. Napięcie krótko schodzi wraz z głośnym wydechem, który szumi pośród pustych murów opuszczonej świątyni. Zamiast słów wolę czyny. I czynami sławię Cię od lat. Jestem bronią w Twoich rękach, tak, jak mnie nazwałeś. Nie zapomnę tej chwili, gdy usłyszałam jego głos w swojej głowie w Maywater. Wiedziałam wtedy, że jestem uczestnikiem niezwykle ważnych wydarzeń. Nasz Pan triumfował. Przed śmiercią Erosa Gabriel został osłabiony. Chcę przyczynić się do Twojego triumfu i jutro. Chcę wypełnić Twoją wolę, dlatego bez wahania chwycę za broń i pójdę wszędzie tam, gdzie mi przykażesz. Ale proszę Cię, nie odwracaj od nas wzroku i swej woli. Poprowadź nas do zwycięstwa nad plugastwem Gabriela. Wspomóż nas w walce, bądź z nami, obdarz swą łaską, aby dłoń się nie zawahała, cios był celny i ostateczny, a magia przepływała nam przez palce wprost z Piekła. Chroń nas swymi Ojcowskimi ramionami, abyśmy wszyscy dożyli kresu Apokalipsy, podczas której Gabriel zostanie pokonany, a świat dosięgnie ostatecznego procesu stworzenia, którego nie zdołał ukończyć Bóg. Aby nie było już różnic i żebyśmy wszyscy cieszyli się darem Piekieł, sławiąc Twe Imię. Tego pragniemy my. Tego pragnę ja. Lecz ja, jako człowiek, jako śmiertelna czarownica, jestem zaledwie pyłem na wietrze w obliczu niebezpieczeństw, które na nas czekają, wobec świata, z którym mamy walczyć. Jestem niczym bez Ciebie. Jeżeli więc Ty będziesz z nami, kto odważy się być przeciw nam? Nie wiem, jak jeszcze miałabym błagać go o swoją łaskę. On wie lepiej, co jest we mnie i co siedzi w mojej głowie. Wie lepiej, że jestem pełna wątpliwości, choć nie dlatego, że wątpię w słuszność jego woli. Wątpię w siebie. Tym razem wątpię w siebie. Czy dam radę. Czy mnie to nie przerośnie. Czy w razie potrzeby będę w stanie ochronić wszystkich. I wrócić do domu. Wrócić do Sebastiana. Nie wiem, jaka jest Twoja wola. Nie wiem, dlaczego teraz, w tak niebezpiecznym czasie, zesłałeś mi uczucie, którego nie znałam od lat. Być może nigdy. Jaki jest Twój plan? Czy ma być to moje odkupienie za grzech popełniony przed latami? Chciałabym myśleć, że lata wiernej służby ten czyn odkupiły. Ale czy na pewno? Jeżeli chcesz nas rozdzielić, to zaopiekuj się nim, Panie. Oszczędź go, a ja z radością wypełnię Twą wolę. Jest silny, a Kowen może go jeszcze potrzebować, tu, na ziemi. Wzdycham krótko, niemal podnosząc się do siadu. Lecz zanim to zrobię… Miej nas wszystkich w swojej opiece. Jeszcze kilka sekund, nim wstaję i opuszczam świątynię. Teraz – teraz już wszystko w rękach Pana. Zrządzeniem losu, u progu kościoła, widzę tego, o którego życie przed momentem błagałam. Nasz Pan jest kapryśny, niezbadane są jego ścieżki. Judith z tematu |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
25 kwietnia 1985 Na dworze jest coraz pogodniej, wszystko budzi się do życia, w ludzi wstępuje nowa nadzieja, słońce motywuje do działania. Ale wnętrze kościoła jest przyjemnie chłodne i stoicko spokojne. Jak zawsze. Nie potrzeba wielkich witraży i modlitewnych śpiewów, nie trzeba nawet kapłana, by w każdym skrawku tego miejsca czuć na sobie spojrzenie Lucyfera, cieszyć się jego bliskością i mieć pewność, że usłyszy wszystkie modlitwy. Sebastian przychodzi tu często, a jednak ten dzień jest wyjątkowy. Gdy echo korków obija mu się po głowie, odczuwa każdy z nich jak uderzenie bębna tuż przy uszach. Kolory wydają się wyostrzone, a świat jakby porusza się w zwolnionym tempie. Mógłby to zrzucić na alkohol, który wczoraj pili w Wallow, ale wie, że to nie to. Czuje się dobrze. Po prostu każda struna w jego ciele, każdy zmysł i każda myśl, wyostrzają się do granic. Ciało szykuje się na niebezpieczeństwo, na ból. I na śmierć. Dawno pogodził się z tym, że umrze szybciej niż inni. Wierzył w to i był na to gotów podczas każdej trudniejszej misji. To, co czuł po nich to nie ulga, lecz zaskoczenie. Że znów udało mu się przetrwać, że Lucyfer ma jeszcze dla niego plan, że wciąż spełnia jego misję. Wciąż jest potrzebny. I tak kroczył rok po roku, pewny, że nie dotrwa kolejnego, choć przeżył już prawie pięćdziesiąt lat. Teraz nie ma tej pewności. Teraz ma nadzieję, coś, czego nie znał wcześniej. Dotąd wystarczyła mu wola Lucyfera, nie potrzebował własnej. Marzenia traktował z dystansem, bardziej jak cele, które mogą nie mieć szansy się wydarzyć. Czuje w sobie wyraźną zmianę i lęka się jej, bo to nowe oblicze czających się w sercu uczuć jest niezmiernie trudne do udźwignięcia. Ma nadzieję, że przeżyje. Ma nadzieję, że Judith wyjdzie z tego cało. Ma nadzieję, że jego córce nie stanie się krzywda. Nadzieje na jutro. By potem mógł przekształcić je w czyn. Oddać się mocniej służbie Lucyfera. Uszczęśliwić Judith. Poznać swoje dziecko i dać mu miłość, której nie mogło zaznać od matki. Nie powinien znać tego rodzaju miłości, a jednak bez trudu go w sobie odnalazł. Nie jest zły na córkę, choć dopuszcza się tak niewybaczalnej zbrodni. Jeszcze jej nie poznał, a już z niebezpieczną łatwością przychodzi mu jej wybaczać. Potrzebuje wskazówki, to wszystko. A on potrzebuje siły i wsparcia Lucyfera, by być w stanie dać jej to, czego nie mógł przez całe dwadzieścia siedem lat. Klęka w odosobnieniu, splata dłonie, przymyka oczy i opuszcza głowę, wyciszając myśli. Są tu sami. On i jego Ojciec. To ich przestrzeń na rozmowę. Nic nie ma prawa jej zakłócić. Najwyższy nad wszelkim stworzeniem, Ty, którego wola jest mi rozkazem, Ty, który jeden zdołasz uczynić świat pełnym i dobrym, ponownie zwracam się do Ciebie, pokornie dziękując za łaskę, którą mi zsyłasz, za Twe przewodnictwo i za każdy dzień, którego pragnę doświadczać w blasku Twej chwały. Jak zawsze zaczyna od wyrażenia swojej wdzięczności – ta przepełnia jego serce każdego dnia. Lucyfer nadał sens jestestwu Sebastiana i nigdy, nawet na moment go nie opuścił. To dzięki Lucyferowi Sebastian wie, że można być ojcem surowym, ale łaskawym, takim, który zawsze trwa przy boku, który kocha, nawet jeśli jego miłość bywa czasem trudna. Dzięki niemu wie, że sam też jest w stanie udźwignąć tę dolę. Ojcze, tyś mi przewodnikiem i choć Twoje ścieżki nie zawsze są jasne, a słuszna droga nie zawsze oczywista, dziękuję, że stawiasz je przede mną otworem. Splecione palce zacieśniają się, a głowa mocniej dociska do dłoni. Serce Sebastiana przepełnia się salwą uczuć. Uczuć, które nigdy tak intensywnie nie towarzyszyły tym rozmowom. Choć zawsze słuszna, niezbadana jest Twa wola. Wiem, że masz dla mnie plan, choć nigdy nie sądziłem, że zwróci się on w tę stronę. Swe oczy skierowałem na Ciebie, gdy byłem ledwie podlotkiem. Wiesz Panie, że z radością zrezygnowałem z miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Nigdy nie poznałem żalu związanego z poświęceniem, bowiem nie jest to i nie będzie dla mnie poświęceniem żadnym. A jednak Ty, po latach służby w Twym blasku, łaskawie pozwalasz mi doświadczyć tego, co sam odrzuciłem. Zsyłasz na mnie błogosławieństwo uczuć, które choć ciężkie, przynoszą mi radość. I choć nieodgadniony jest dla mnie twój plan i choć niezrozumiałe, dlaczego właśnie teraz, z całego serca dziękuję za każde dobro, które na mnie zsyłasz. Dziękuję ci za Judith. Dziękuję ci za Lyrę. Ty wiesz najlepiej, Panie, że moje serce ma kształt dobrany pod inne uczucia niż miłość. Pozwól proszę, by poradziło sobie z tym trudem, by mogło go docenić i by się w nim nie zatraciło. Bym nie zboczył z raz obranej ścieżki i nie ugiął się pod ciężarem odpowiedzialności, której dotąd nie znałem. Jest wdzięczny. Jest niezmiernie wdzięczny, choć jest mu równie niezmiernie ciężko. Raduje mnie, że czas, na który wszyscy czekamy, jest tak blisko. Lucyferze, niezmiennie pozostaję bronią w twych rękach i z pokorą przyjmę wszelką Twą wolę i wypełnię ją najlepiej, jak tylko zdołam. Nie zawahaj się proszę polegać na mnie, otocz nas wszystkich swoją łaską, natchnij nasze pentakle i czuwaj nad nami. Z miłością w sercu umrę za Twe sprawy, jeśli taka będzie Twa wola. Jednak błagam Cię Panie, czuwaj przede wszystkim nad nimi. Czuwaj nad Judith i daj jej siłę ponieść dalej naszą misję, gdy ja już stanę przy Twym boku. I zadbaj, proszę, o moją córkę. Wiem, że zbłądziła, lecz to jeszcze dziecko. Pomóż jej, proszę, wstąpić na słuszną drogę, oświeć ją swoim blaskiem, obdarz miłością i nie pozwól, by stała jej się krzywda. Przyrzekam ci dozgonnie, Ojcze – jeśli i dla mnie masz dalszy plan, jeśli pozwolisz mi przetrwać jutrzejszy dzień, dołożę wszelkich starań, by nawrócić moje dziecko z niebezpiecznej ścieżki, na którą ją sprowadzono. Panie. Niech się dzieje Twoja wola. Nade wszystko pozwól, bym mógł się jej przysłużyć. Czuwaj nad nami i prowadź nas. I niechaj świat zaleje magia. Ostatnia chwila refleksji, błoga cisza w głowie, lekki uśmiech wstępujący na wargi. Wie, że został wysłuchany. Czuje obecność Lucyfera, czuje jego zrozumienie i jego dobroć. Jest spokojniejszy. Cokolwiek się stanie, będzie to dobre. Gdyż taka jest wola Pana. Gdy wychodzi, a przed budynkiem widzi Judith, uśmiecha się lekko. Dziś się pożegnają. Na wszelki wypadek. A potem pójdą wypełnić misję, gotowi na wszystko, co ześle im Lucyfer. Sebastian z tematu |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Lila Al-Khatib
POWSTANIA : 23
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 161
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 22
26.04.85 | Lila Al-Khatib i Romola Lanzo Lila rzadko kiedy pojawiała się w kościele. To nie było tak, że nie wierzyła. Wiara od paru lat była ważnym elementem jej życia. Dzięki Lilith, będąc tysiące mil od domu, odnalazła nową rodzinę. Dla Lilith w kościele po prostu nie było zbyt wiele miejsca. Tablica znajdująca się tuż przy świętym przybytku była jednak czymś zgoła innym. Jeśli akurat była w Deadberry, zwykle interesowała się rozwieszonymi na niej ogłoszeniami. Pieniądze, jak powszechnie wiedziano, nie śmierdziały. A tych Lila nigdy nie miała zbyt wiele. Jedna z przyklejonych kartek przykuła jej uwagę na dłużej. Praca nie wydawała się trudna, za to była całkiem nieźle płatna. Znała też kogoś, kto byłby dla niej idealnym towarzyszem do takiej roboty. Rozejrzała się na boki i zerwała ogłoszenie, z którym udała się do kościoła, by umówić termin. Dopiero, kiedy zostało to ustalone, skontaktowała się z Romolą. - Słucha mni, znalazłam robotę, która ci się spodoba bardzo. Końcówka marca, w przeciwieństwie do jego początku nie obfitowała w deszcze czy sporadyczne opady śniegu. Zamiast skórzanej, zbyt dużej kurtki wybrała nową, flanelową koszulę Jacka - nie zdążył jej jeszcze zabrudzić, więc nie zamierzała tracić okazji. Czekała na Romolę przy wejściu, niecierpliwie spoglądając na plac i spacerujących po nim ludzi. Każdy się gdzieś spieszył, każdy miał w swoim wyjściu jakiś cel. Celem Al-Khatb było dziś łatwe zarobienie trzydziestu dolarów. Stanęła na palcach, jakby miało to pomóc w wypatrzeniu w oddali burzy płomiennych włosów. Romola była jak kot, lubiła chadzać własnymi ścieżkami. Wiedziała też, że Romola lubiła wszelkiej maści dewocjonalia. Dziś będą obwieszać nimi siebie i kościelne nawy. - Szybciutko, nie mamy wiele czasu - usłyszała za sobą głos Pani Niny, która wyjrzała zza drzwi. |
Wiek : 30
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : jubiler/zaklinacz
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
— z nawy głównej To, czego chcesz, zawsze przychodzi do ciebie inaczej — wcześniej, później, w niedoborze, w nadmiarze, przeinaczone, przekształcone, zepsute, zmielone. Inne. Inne od wyobrażeń, które podsycała niewiedza; inne od snów, w których zmęczenie przepuszczało kolory przez wybielacz; inne od oczekiwań, których po sześciu latach przetrwania — służba, mówili o Gwardii; życie albo śmierć, myślał Williamson — z czernią w Cirriculum Vitae nie było wiele, ale— Ale. Gwardziści na straży nie oponowali; prowadzące do bocznej nawy drzwi poddały się pchnięciu dłoni, która zapoczątkowała spektakl hierarchii. Dziś dowodził Verity — powinien przestąpić próg pierwszy; w ślad za nim w atmosferze prywatności zanurzył się Williamson i dokładnie na tym kończyły się znane ze scenariusza kwestie. Ile razy w życiu można wygrać talon na rozmowę twarzą w twarz z Kardynałem Kościoła Piekieł? Raz? Dwa, o ile w smak komuś kapłańskie dupy — bo po drodze na szczyt trzeba pocałować ich sporo? Trzy, jeśli nazywasz się Barnabas Klein i patrzysz na swoich oficerów od pierwszego czubka buta przechodzącego przez próg. Atmosfera nawy bocznej przypominała wyblakłą kliszę tego, co zostawiali za plecami; zabrakło tłumów, głosów, dźwięków, spojrzeń, skotłowania przy czarze i zaklęć, które poruszały ustami w rytm przekonania, że każda pomoc będzie konieczna — i być może tak było, zaledwie kilkanaście jardów stąd, gdzie pozostali gwardziści próbowali rozgonić towarzystwo spod znaku wybitych zębów; gdyby dysydenci je posiadali, potrafiliby trzymać za nimi języki. — Wasza Eminencjo — kilka kroków do przodu, kilka sekund cierpliwości, aż Verity skończy mówić pierwszy, kilka wdechów, kilka myśli i żadnego miejsca na zawahanie — pierścień Kardynała ucałować można tylko, gdy ten sam wyciągnie dłoń do przodu. Najbliższy moment będzie zakładem z samym sobą: wyciągnie, nie wyciągnie? — Barnaby Williamson, oficer oddziału czyścicieli Czarnej Gwardii — wychowanie spod herbu buta i smyczy; savoir—vivre poruszał ustami i pochylonym w szacunku karkiem. Po raz pierwszy od kilku dni lód w skupionym ciele zaczął topnieć; wyczekiwanie na mszę dobiegło końca — wypatrywanie momentu, w którym przeoczone zaklęcie doprowadzi do śmierci człowieka, za którego życie odpowiadali własnymi nazwiskami, głowami i przyszłością, osiągnęło ostatni etap. Tu jedynym wrogiem były myśli i nieoczekiwane zwroty akcji; nad tymi pierwszymi Barnaby potrafił zapanować. Te drugie nie miały szerokiego pola do popisu — żeby dotrzeć do Kardynała, musiałyby przedrzeć się przez duet Verity & Williamson; spółka z ograniczoną odpowiedzialnością za uszczerbki na zdrowiu postronnych. Wybór padł na ciszę — Thursby wygospodarował dla nich sześćdziesiąt sekund życia, więc kameralna scena znów należała do niego. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
→ Nawa główna — Wasza eminencjo — wita się zgodnie z etykietą, zatrzymując się nieopodal kardynała i pochyla na moment głowę w geście szacunku. Stał przed obliczem samego Lucyfera, więc towarzystwo kardynała nie ma prawa go onieśmielić, niezależnie jednak od tego, co do powiedzenia miałyby niektóre osoby zza ściany, Sebastian darzy go niezachwianym szacunkiem. Jest na tej pozycji nie bez powodu, występuje w imieniu samego Szatana i spaja Kościół Piekieł, a dziś pofatygował się, choć przecież nie musiał. Z pozostałymi obecnymi się nie wita, miał już ku temu sposobność przed mszą. — Sebastian Verity, oficer oddziału protektorów, dowodzę dzisiejszą obstawą mszy. — A właściwie jej częścią, ale po cóż się rozdrabniać? Kardynał z pewnością nie ma tyle czasu, by miały go interesować niewiele znaczące szczegóły. — Zapewniam, że prowodyrkę zamieszania spotkają stosowne konsekwencje — wspomina, choć nie w formie przeprosin, gwardia nie miała przecież na to wpływu. Jego słowa mogą zostać uznane za uprzejmą formułkę, którą wypada powiedzieć, Sebastian jednak jest ciekaw, czy kardynał pociągnie temat. Czy ma swoje przemyślenia względem tego rodzaju zachowania i jego natężenia w ostatnim czasie. Czy od słowa do słowa Sebastian będzie w stanie zasugerować, w czym leży problem. W kim. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Sąsiadujące z główną nawą pomieszczenie zarezerwowane jest dla duchownych i zaproszonych wiernych. Znajdujący się pośrodku podłużny blat o bogatych zdobieniach zastawiony jest świecznikami i kilkoma mniejszymi stosami dokumentów. Stojący tuż obok Arcykapłan kłania się nisko Kardynałowi. - Dziękujemy za tak wspaniałą liturgię. Wasz głos podnosi na duchu oraz wzmacnia w wierze. Pozostanie w sercach na długi czas - wybrzmiewa z uznaniem, a Kardynał daje mu znak ręką, by się wyprostował. - Jakże mógłbym odmówić błogosławieństwa Saint Fall? - serdeczny głos Thursby’ego nie odnajduje odbicia na jego twarzy. Kiedy tylko drzwi po pokoju uchylają się, a Sebastian i Barnaby przekraczają próg, Kardynał wraz z Kleinem zwracają się w ich kierunku. Dowódca zdaje się przez krótki moment ściągać brwi, jakby pytając podwładnych, czy wszelkie zamieszanie zostało rozwiązane. - Ah witam panów - uśmiecha się Kardynał, nie wyciągając do nich ciężkiej od mnogości pierścieni dłoni. - Jomuelu, zostaw nas samych. - To nie jest uprzejma prośba. Arcykapłan kiwa głową, a gdy prostuje się, rzuca Sebastianowi czujne spojrzenie. Stojąc w okolicy ołtarza, miał doskonały widok na mdlejącego gwardzistę. Choć ma nadzieję, że Verity czuje się już lepiej, to ewidentnie nie jest zadowolony z jego popisu. Jomuel bez słowa opuszcza salę bocznym przejściem, a uwaga Kardynała jest już całkowicie poświęcona jego gościom. - Oczywiście, że tak się stanie. - Kiwa miarowo głową na stwierdzenie Verity’ego. Nie ma powodu, by wątpić w jego słowa. Wiele zadziało się podczas mszy, ale Gwardia służy Kościołowi — to pewne, że dołożą wszelkich starań, by wydarzenie przebiegło bezproblemowo. - Williamsonowie, to oddana Piekielnej Trójcy rodzina. Czynicie wiele dobrego dla naszego Kościoła - zwraca się do Barnaby, lustrując go czujnym spojrzeniem. - Verity... Jako młody kapłan musiałem kuć na blachę historię powstania pryncypium Piekieł napisaną przez twojego przodka - uśmiecha się kącikiem ust, a w jego spojrzeniu po raz pierwszy można wychwycić szczere uznanie. - Dziękuję, że dziś przy mnie czuwałeś. Odwraca się do nich bokiem, by zwrócić się do Kleina. - To o nich mówiłeś? To są ci najbardziej godni zaufania? - Zgadza się - pada krótko zdecydowanym tonem. - Do tego zadania proponuję Sebastiana Verity'ego i Barnaby'ego Williamsona. Pan Verity szkolił się na kapłana, zanim przywdział czerń, a pan Williamson, ze wzgląd na wcześniejszy zawód policjanta, ma kontakty w półświa-... - Dowódca nie kończy zdania, bo szybki gest dłonią Kardynała każe mu przerwać. Do jakiego zadania mają być przydzieleni? W Kazamacie nie poniosła się żadna nowa wieść, która pozwoliłaby domyślić się, czego dotyczy sprawa. - Mówiłeś mi jeszcze o jakiejś Carter? - Owszem, ale jej stan zdrowia jest... - waha się, szukając odpowiednich słów. - Judith Carter, gdy tylko wyzdrowieje, również zostanie przeze mnie przydzielona. Ufam jej. Thurnsby kiwa głową, dopiero wtedy odwracając się na powrót ku dwóm czarownikom. - Rozumiem, że macie doświadczenie w prowadzeniu obserwacji w tajemnicy przed niepożądanymi spojrzeniami? - Thursby prostuje plecy, by tym razem przyjrzeć się Sebastianowi. - Jaką ofiarę jesteście gotowi złożyć, jeśli taka będzie wola Lucyfera, aby zapewnić bezpieczeństwo Kościołowi? Barnabas Klein dołącza swoje spojrzenie do dwóch gwardzistów, mając pewność, że odpowiedzą prawidłowo. | Mistrz Gry będzie kontynuować rozgrywkę. Czas na odpis do 5.11 do 00:00. W razie pytań zapraszam na pw Charlotte. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Zmarszczone brwi, ciężkie od pierścieni dłonie — te pierwsze marszczą się w niemym pytaniu, tym drugim niespieszno do poruszenia. Klein szukał odpowiedzi na niewypowiedziane słowa, Kardynał żonglował sylabami z lekkością kogoś, kto dzięki własnemu głosowi (i sile wiary, naturalnie) dotarł dokładnie do tego miejsca, w którym pragnął być. Ciekawy paradoks głowy Kościoła; tkwiąc na najwyższym szczebelku piedestału, był najniżej — bo najbliżej Piekła. Arcykapłan zniknął z pola widzenia zanim ciężar jego wzroku zdążył osiąść na Veritym; zamiast zastanawiać się, dlaczego Sebastian padł, Williamson wolał skupić myśli na fakcie, że powstał — w innym świecie to byłby dobry, reklamowy slogan. W tym sloganów mieli aż nadto; wystarczyło wsłuchać się w słowa Kardynała — rodzina Williamson, Kościół, wsparcie; ciekawe, co na obiad w Blossomfall zamierzał podać wuj Ronald i dlaczego, zamiast serwetki, użyje grubego czeku? Krótkie skłonienie było jedyną odpowiedzią na kardynalską wiedzę; na temat tego, ile dobra dla Kościoła czynili Williamsonowie, napisano z dwa podręczniki — wszystko zostało powiedziane. Wszystko, poza powodem, dla którego ich wezwano. Trybiki machiny wprawiono w ruch słowami—kluczami; godni zaufania. Zadanie. Verity. Kapłaństwo. Williamson. Półświatek. Carter— Carter w trakcie kuracji; Barnaby milczał na temat ich ostatniego sparingu i płynącej z ust Judith czerni — nikt nie pytał, więc nikt nie musiał wiedzieć. Płytka zmarszczka między brwiami — dowód rzeczowy w śledztwie, które prowadziło myśli Williamsona po błędnym kole braku odpowiedzi — nie przeszkadzała w krótkim przytaknięciu. Obserwacja w tajemnicy przed niepożądanymi spojrzeniami brzmiała enigmatycznie — to śledztwo zapowiadało się dokładnie na to, na co brzmiało: śledzenie. — Zgadza się, Wasza Eminencjo. Pracujący w terenie Czyściciele wiedzą, jak wiele zależy od nieprzyciągającej uwagi obserwacji — wzrok na krótki moment pomknął w kierunku Kleina; powinien znać to z autopsji — raz Czyściciel, zawsze Czyściciel. Zwykle daleko im do górnolotnych deklaracji, ale Kardynał wymagał dziś jednoznacznych i stanowczych odpowiedzi; każdy z gwardzistów, na których powołał się Klein, dzielił jedną cechę. Byli gotowi na każde poświęcenie. — Odpowiedzi udzieliłem w dniu wstąpienia w szeregi Czarnej Gwardii — sześć lat — dla księgowych albo handlarzy AGD — to niewiele; dla gwardzistów to ponad pół dekady ryzykowania własnym istnieniem. — Poniosę każdą cenę i złożę każdą ofiarę, Wasza Eminencjo. Może nawet — zwłaszcza? — tę definitywną; podobno życie ma się tylko jedno. Otwarta pozostawała wyłącznie kwestia powodu jego narażania. — O jakim zadaniu mowa? Zaakceptowałby każdą odpowiedź — nawet znienawidzone dowiecie się w swoim czasie; byleby tylko wiedzieć, na kiedy się przygotować. Czujność była ciągła — w przeciwieństwie do niektórych z zaklętych przedmiotów. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Podłapuje spojrzenie arcykapłana, jednak jego twarz pozostaje bez wyrazu. Nie doszukuje się w nim niczego, nawet jeśli spojrzenie to jest jednoznacznie nieprzychylne. Arcykapłan nie ma pojęcia co się wydarzyło, równie dobrze Sebastiana mógł ktoś zaatakować. On sam nie wie tak naprawdę, co się dzieje — jeden raz mógł zignorować, drugi go zaniepokoił, ale dotąd nie tracił przytomności. Teraz sprawa zrobiła się poważna. Przygotował się na taką ewentualność i tylko dzięki temu obeszło się bez scen, a i tak nie jest zadowolony, że ktokolwiek dostrzegł chwilę jego słabości. Nieważne. Nie odpowiada przed arcykapłanem. Teraz liczy się tylko kardynał, jego obecność i jego słowa, w które Sebastian wsłuchuje się z należytym skupieniem. Na jego usta wkrada się przelotny uśmiech rozbawienia, kiedy kardynał wspomina pryncypium. Tak, Sebastian też musiał się tego uczyć, jest w stanie zrozumieć smak tego wspomnienia. Klein o nich mówił. Verity siedzi w tym zbyt długo, by nie wiedzieć, co to może oznaczać. Zadanie. Verity, Williamson, Carter. Kontakty w półświatku. Nieznacznie kiwa głową na pytanie kardynała, potwierdzając, że w istocie — mają doświadczenie w prowadzeniu obserwacji tego typu. Sebastian ma wrażenie, jakby czasy, w których był wywiadowcą minęły całe wieki temu, ale tego się nie zapomina. Jego ciekawość rośnie. Czego może dotyczyć zadanie? Czego tajemnica? Gwardia musi wiedzieć cokolwiek o tym, co dzieje się dokoła. Czyżby dotarli do wiedzy o apokalipsie, o upadłych, o… kowenach? Kardynał pyta, jaką ofiarę są gotowi złożyć. Nie ma prostszego pytania. — Dawno temu oddałem życie Lucyferowi, nie ma rzeczy, której nie zrobiłbym z jego woli — odpowiada spokojnie, bez nadgorliwości mogącej wskazywać na fałsz, bez próby przekonywania kogokolwiek na siłę. Nikt nie ma powodów, by w to wątpić, udowodnił to już niejednokrotnie, nawet jeśli o wielu razach nikt z obecnych nie mógł mieć pojęcia. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Spojrzenie Kardynała przesuwa się niespiesznie z Williamsona na Verity’ego, jakby każde słowo miało znaczenie, którego nie można zlekceważyć. Milczy przez chwilę, pozwalając, by ich deklaracje zawisły w powietrzu. - Doskonale - uśmiecha się triumfalnie, zadowolony uzyskanymi odpowiedziami, nawet jeśli nie spodziewał się usłyszeć innych. Duma w jego oczach wskazuje, jak łasy jest na podobne wyrazy oddania; każde słowo wydaje się dla niego osobistym triumfem. Kiwa miarowo głową, otwierając szeroko ręce. - Kościół Piekieł jest wdzięczny za waszą służbę i zaangażowanie. Oddanie, które okazujecie, staje się dla innych przykładem wytrwałości w świetle Lucyfera. - Jego głos, pełen patosu, zdaje się wibrować w dusznej atmosferze kościelnej sali. - Wtajemniczysz ich, prawda? - pada do Kleina bardziej w stwierdzeniu niż pytaniu, z pewnością w tonie, która nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Klein odchrząkuje i nieznacznie prostuje plecy, by zaraz skinąć posłusznie głową. Zwykle oschły i konkretny, teraz — w obecności Kardynała — wydaje się wręcz zesztywniały z szacunku, jakby jego postawa była napięta do granic. - Niech Światło Piekieł was oświeca - tymi słowami Kardynał żegna się z zebranymi, definitywnie kończąc rozmowę. Odwraca się powoli, majestatycznie, i przechodzi do zdobionego złotem stołu z rozłożoną na nim księgą, by pochylić się nad nią z cichą modlitwą. - Eminencjo - skłania głowę Klein, oddając Kardynałowi należny mu szacunek, a następnie zwraca się do podwładnych. - Bez zbędnego przeciągania. Odprawy pojawią się listownie w najbliższym czasie, gdy tylko przestanę się pierdo… - urywa wpół słowa, w ułamku sekundy zerkając z ukosa na Kardynała, jednak ten nadal skupiony jest na modlitwie. Barnabas Klein nigdy nie powstrzymuje przed kimś słów za zębami, więc to niecodzienny widok do obserwacji. Sam dowódca zdaje się nie tracić rezonu; ścisza głos o pół tonu, by zaraz kontynuować. - Jak tylko zbierzemy dla was komplet niezbędnych informacji. Sprawa będzie pilna i wymagająca ostrożności. Postarajcie się swoje większe zadania pozamykać, albo będziecie w czarnej dupie. - Wąs unosi się lekko w drwiącym uśmiechu. Przepracowanie jest wpisane w zawód gwardzisty, a nadmiar obowiązków nikogo nie dziwi. Kardynał kończy swoją modlitwę i powoli przechodzi do sąsiedniego pokoju, gdzie zdejmie swoje liturgiczne szaty. Świętość splata się z profanum, gdy jego sylwetka niknie w półmroku. - Do jutra chcę mieć na biurku raport z dzisiejszej mszy, zajmijcie się tym z Orlovskim. Czy macie jeszcze jakieś pytania? - Barnabas przesuwa wzrokiem po podwładnych z lekko uniesionymi brwiami, jakby wszystko, co do tej pory powiedział, miało być zupełnie wystarczające. | Jeśli wasze postacie nie będą mieć w tej turze żadnych pytań, możecie opuścić wątek. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej