First topic message reminder : GŁÓWNA ALEJKA Alejka prowadząca prosto poprzez Plac Aradii do Kościoła Piekieł. Niezwykle urokliwa, przecinająca wszelkie możliwe atrakcje placu – od łuków, przez pomnik i fontannę, aż do samych drzwi kościoła. Po jej bokach znajduje się kilka ławek, a cień rzucają sporadycznie zasadzone drzewa. Idealne miejsce na spokojny popołudniowy spacer. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Czym był sen? Zapomniany luksus, legenda z ulotki o higienie odpoczynku, chwilowo niedostępny pakiet premium w wieczorze, który nie mógłby być dalszy od łóżka. Deadberry i Little Poppy oddziela ulica; Plac Aradii i Casa del Sol to dwie różne galaktyki — Genny to kometa próbująca przemknąć z punktu A do punktu B na czas, chociaż każde stuknięcie obcasów uświadamiało rozlanemu na uliczkach mroku, że spóźniona była od kwadransa. Jeśli Elio wrócił do domu przed nią, prawdopodobnie zadzwonił do Palazzo — Genny nadal w pracy? spotkałoby się z łagodną odmową nowej brunetki, która dwa dni temu upuściła przy nim tackę z serwetkami, oh, taka niezdara ze mnie, i przez dwie minuty zbierać je z posadzki na kolanach. Tyłek w górze, twarz w dół — Genevievie doceniłaby technikę, gdyby putain nie wypinała się w stronę Elio, jakby zależały od tego losy świata. Więc nie, Genny nie ma w pracy; Genny nie ma też u Vittorii, Frankie, Valerio, bibliotece, na uniwersytecie albo w połowie drogi do Manoir De L'authenticité — prawdę mówiąc, Genny nie było w żadnym miejscu, o którym prawo wiedzieć miał jej mąż, ponieważ robiła wszystko, by Elio nie wpadł na trop prawdy. Nie lubiła, nie chciała, nie zamierzała mieć przed nim sekretów, ale— Ale nie musiał wiedzieć, dopóki nie dowie się ona; wizyty domowe były dyskretne, lekarka subtelna, ślad po pobraniu krwi zaleczony magią anatomiczną. W planie — dopracowanym, gdyby weszła do gabinetu na czas — nie przewidziała drobnych turbulencji; po pierwsze, spóźnienie. Po drugie— — Richard Williamson! Absolutny brak sensu w udawaniu, że Genny go nie zauważyła — on zdecydowanie, stuprocentowo, niezaprzeczalnie i z irytującą spostrzegawczością dostrzegł ją. Gdyby wybrała inną drogę i ominęła główną alejkę, Richie nigdy nie pojawiłby się w zasięgu wzroku; niestety, kobiety nie miały luksusu wyboru — albo dobrze oświetlona droga po zmroku, albo raport policyjny. — Oraz— Nie był sam; Richard Williamson nigdy nie bywa sam. Jego dwór ma wielu członków — Larry Barry, ochroniarz i kierowca to jedyna stała w konstelacji bezimiennych twarzy. — Pan wybaczy, nie znamy się — młody chłopak, obok którego stał Richie, dołączył do mozaiki; Genny poświęciła mu pół zerknięcia i cały uśmiech, zanim wzrok powrócił do Williamsona. Istniał tylko jeden sposób na uniknięcie ostrzału pytań Richarda — zarzucenie go słowami. — Richie, mogłabym cię ukraść na moment? Ty i twoje— Umpa—lumpy to dobre określenie na ekipę, która kręciła się w pobliżu. Signora Paganini nie musiała pytać; pewnie malowali trawę na zielono przed przybyciem Kardynała. — Twoi pomocnicy nie ucierpicie od chwili odpoczynku — propozycja bez możliwości odwołania i smukłe ramię bez litości dla Richarda; po litrach wspólnie osuszanych w Bostonie drinków, Genny zyskała przywilej dotykalności. — Wymigujesz się od kolacji, Richie. Jeszcze moment i pomyślę, że uni— — Przepraszam państwa — głos znikąd, więc z cienia — kilka kroków od nich wzniesiono murkiem, pod murkiem na straży trwał starszy pan, słowa płynęły z tamtego kierunku; Genny była prawie wdzięczna. — Przepraszam serdecznie, nie widzieli państwo— Cierpiętnicze westchnienie nasycił rezygnacją — signora Paganini w odpowiedzi postawiła krok bliżej. — Gdzieś tu zgubiłem— Staruszek wyglądał na zagubionego, Richie na kogoś, kto wolałby spożytkować czas inaczej — dywersja miała dziś pomarszczoną twarz i bezradność w oczach. — Albo mnie okradli, okradli starego człowieka! — Spokojnie, monsieur — złapany w sieć ramienia Williamson nie miał wyboru; kolejny krok Genny zaczął holować go w kierunku staruszka. — Co się stało? Zawieruszył pan coś? — Obrączki! Przykre; Genevievie odruchowo przesunęła kciukiem po swojej. — Och, ślubne? — Nie, panienko kochana, jakie tam ślubne. Zakl— Staruszek zerknął na lewo, na prawo, a potem prosto na nich. — Zdradzę wam, bośmy są w Deadberry, tu każdy swój. Zaklęte obrączki. Och. To naprawdę, naprawdę przykre; na poszukiwanie zwykłych Genny mogłaby poświęcić minutkę. Na zaklęte— — Richie? — zerknięcie w kierunku ziemi było prawie odruchowe; poszukiwanie charakterystycznego błysku w tym świetle niemal graniczyło z cudem. — Pomożemy panu, prawda? percepcja na poszukiwanie obrączek: 68 + 10 + 5 = 83 |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Rozmyte wersy intencji wpadły w króliczą norę — na drugim końcu tunelu nie czeka Szalony Kapelusznik z filiżanką herbaty ani królowa z fetyszem flamingów; w ciemności zawsze rozlega się cisza. Tylko cisza. Zawsze cisza. Nawet słuchacz nie usłyszy tego, co niewybrzmiałe; mimo to uśmiecham się (numer dwadzieścia siedem, co ja tu robię?) i nie doczekuję odpowiedzi od imiennika — być może nie zdążył, być może nie zamierzał przemawiać nigdy, być może królicza nora to wcale nie nora, ale grób. Te milczenie mają w zwyczaju. Wydech poprzedza pół kroku w tył; drugie pół nadchodzi moment później, sekundę zatrzaśniętą między stuknięciami obcasów i głosem, którego melodię rozpisałem na pięciolinii wspomnień. Cofnęliśmy się w czasie czy to echo przeszłości przenika przez kurtynę czasu teraźniejszego? Bez znaczenia; tym razem wiem, z kim rozmawiam. — Genevieve Rousseau — to nie Boston, ale Saint Fall; to nie siedemdziesiąty siódmy rok, tylko osiemdziesiąty piąty. Jesteśmy nieco starsi, ale nadal piękni — reszta nieistotna, reszta nie ma znaczenia. — Pardon, signora Paganini. Szczęściarz Elio wygrywa na loterii blondwłosy, długonogi, piekielnie inteligentny los i nawet nie wie, ile w tym subtelnych pociągnięć Richiego Williamsona. Genny ma nieokresowy bilet na przerywanie pustki; dłoń wsunięta pod ramię układa się w zgięciu łokcia w odtwarzanej symfonii sprzed lat. Żegnam Richarda cichym spokojnego wieczoru i pozwalam, by huragan Genevievie czynił honory; zarzut nadciąga niczym porwana przez oko cyklonu krowa. Muu—sisz wpaść na kolację, Richie. (Dobry Lucyferze, a nasz Panie, z żartami zamieniam się w brata). — Dlatego postanowiłaś wyruszyć na samotny, wieczorny łów po Deadberry? — dłoń nakrywa dłoń; zaciśnięte na marynarce palce Genny odkrywają, że opuszki mam ciepłe, paznokcie równe, w Salem zabieg kosztował tylko dwadzieścia dolarów plus napiwek. — Genny, doskonale wiesz, że— Francuską kuchnię darzę miłością współmierną do niechęci, którą moi brytyjscy przodkowie czuli wobec Francuzów. Słowa mkną gdzieś w kierunku gwiazd i tańczą pośród echa starczego głosu; z zaskoczeniem odkrywam, że mężczyzna był tu cały czas, skryty przez cienie i ciszę. Genevievie sięga po dziennikarską dociekliwość — ja wybieram polityczną narrację. — Obrączki, doprawdy? — zwykle noszone są na palcu; ten kto ściąga, ma na sumieniu brzydkie, brzydkie występki albo sentymentalizm wagi piórkowej. Ta rozmowa to wyzwanie; czy Richie Williamson zmieni przypadkowe zawieruszenie obrączek w podkopanie kontrkandydata do stołka burmistrza? — Cóż za ponure czasy nastały pod rządami Adamsa, skoro złodzieje nie uznają nawet nieświętości demonów. Ależ owszem, ależ tak. — A tak, cholera jasna, pewnie, że tak! Swołocz się szerzy, ludzi okrada z— — Naturalnie, że panu pomożemy. Dlaczego? Bo nie każdego stać na wykupienie połowy jubilerskiej gabloty, Richie. Och, bzdura — wystarczy wcześniej wstawiać, jeść mniej tostów z kawiorem i urodzić się z odpowiednim nazwiskiem w Kręgu. — Były złote czy srebrne? Genny rozgląda się po ziemi i mam niemal stuprocentową pewność, że dostrzeże je pierwsza; sam zbyt mocno skupiam się na analizowaniu tego, co słyszę. — Złote, panie drogi, jak serduszko tej panienki. Panie staruszku, to mężatka. Odwrócona w stronę Genevievie głowa odkrywa, że od jasnych włosów dzieli mnie wydech; perfumy i odżywka tworzą preludium do przysunięcia ust blisko, bliziutko, szept ma płynąć prosto do ucha. — Masz złote serduszko, Genny. Nie mów Hudsonom, bo przetopią na nowe kije w dupie. Cudowny dowcip — powtórzę go kilka razy. — Umrę! Staruszek wspiera się o mur i łapie za serce; w teatrze Overtone zagrałby idealne drzewo. — Aj, aj, umrę, jeśli ich nie odzyskam! Bardzo smutne, w każdym razie— — Nie umrze pan, nie umrze — na pewno? Wszyscy kiedyś umrą, tylko mnie się uda żyć wiecznie; Juliusz Cezar mógłby robić za sitko, a mimo to nadal istnieje. — Chyba, że zaklęty w obrączkach demon szuka na panu zemsty. Zmiana planów może nastąpić prędko i rozpocząć się od zwrotu w tył na obcasie lśniącego lakierka; w drodze do zaparkowanego na pograniczu Deadberry samochodu powiem: Larry Barry, przypomnij mi, żeby nie rozmawiać z dziwnymi starcami po zmroku. Nieco kłopotliwe w polityce — biali, starzy mężczyźni to przyszłość tego narodu. (Do czasu). percepcja na obrączki: 58 + 28 = 86 suma: 169 |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Nie pytaj, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi — nie pomyślał Richie Williamson nigdy. Gdy ucichła ostatnia salwa stuknięć obcasów i przeminęło echo pierwszych powitań (Rousseau, dobre sobie!), a milczący, niedoszły towarzysz Richarda został kilka kroków w tyle, aż zupełnie zniknął z ograniczonego wieczorną aurą pola widzenia, pozostały wyłącznie niewygodne wyjaśnienia. Najwyraźniej nie tylko najstarszy z braci Williamson posiadał detektywistyczne zacięcie; wnikliwość spostrzeżeń Richiego prosiła się o odwrócenie jego uwagi nadepnięciem obcasa na lśniący czubek niebotycznie drogiego buta. — Wiem, wiem, po prostu— Druga opcja — nieoczkiwana, ale czy przez to nie mniej słodka? — to zdanie się na łaskę przypadkowości losu. Deadberry magią płynęło; często przejawiała się przeklinającymi przechodniów wiewiórkami, ale niekiedy przybierała formę zagubionych w czasoprzestrzeni staruszków, którzy szeptem, groźbą i bezradnością mącili uchwycony przez Richarda trop. Kilka żwirkowych kamyczków odpowiedzialności zsunęło się z serca Genny; potrafiła kłamać jak z kościelnego śpiewnika — problem w tym, że Williamson robił to równie dobrze. Wsparty o murek mężczyzna ocalił skórę Genevieve — nie łudziła się, że Richie zapomni o przypadkowym spotkaniu po zmroku, ale zanim znów przywoła widmo tego tematu, minie miesiąc. Za miesiąc będzie mogła swobodnie zełgać, że absolutnie nie wie, o czym mowa, jeszcze jedną pain au chocolat, Richardzie? — A zatem mówisz, że Hudson wetknąłby moje przetopione serce tam, gdzie ma twoje opinie? Szept nie sprzyjał analizowaniu podłoża, ale pomagał w ćwiczeniach na rozciąganie; na ustach znów rozgościł się uśmiech, który przybierał na sile z każdą pomstą staruszka. Klął na wszystko — Kościół, złodziei, chyba komunistów i zdecydowanie to, na czym świat stoi. Richie zdołał wepchnąć w tę narrację polityczną propagandę, a Genny — odrobinkę—ociupinkę znużona wpatrywaniem się w trawę — uznała, że przecież nie może być gorsza. Non? — Deadberry byłoby o wiele bezpieczniejsze, gdyby ratuszem zarządzał czarownik. Zgodzi się pan z nami? Porozumiewawcze zerknięcie w prawo; Richie zawsze był po prawicy — na politycznej scenie i geograficznie. — A tak, pewno, że tak, ale— Żadnego ale; za pomoc w poszukiwaniu staruszek mógł zrobić chociaż tyle — zakreślić odpowiednią kratkę. — Wybory za nieco ponad miesiąc. Po raz pierwszy mamy realną możliwość uczynienia jednego z nas burmistrzem — nie każdemu smakował, nie każdy za nim przepadał, nie każdy był pewien, czy to najlepsze, co może spotkać Saint Fall, ale w szerszym obrazie i po ostatnich wydarzeniach potrzebowali dokładnie kogoś takiego. — Mówicie o starym— — O Ronaldzie Williamsonie, zgadza się. Staruszek nie wyglądał na przekonanego; być może przez głowę, która nadal pochylała się w kierunku ziemi, przeczesując wzrokiem ten sam skrawek trawy, co wcześniej. — Panienko kochana, jakoś nie widzę, żeby szukał mojej zguby! Tym razem Genny oderwała wzrok od gleby — spojrzenie na Richiego przypominało wpatrywanie się w kamerę po nieudanym dowcipie aktora z planu. — Zabawne, że pan wspomina — oto miejsce sztuczny śmiech z taśmy. — On nie, ale mój przystojny towarzysz to Richard Williamson, jego krewny. Proszę tylko spojrzeć, jak dzielnie szuka pańskich demonów. We wpatrywaniu się w ziemię nie było nic dzielnego, ale to przecież nieistotne; liczyła się wyłącznie narracja. — E—he — staruszek pokiwał lekko głową w zadumie, na istotność wyborów poświęcając sekundę, którą mógł przeznaczyć na wyklinanie zguby. — W środku obu obrączek siedzi Vepar, dlatego Kościół by się nawet nie przejął, cholera jaśnista! Po raz pierwszy od początku misji powaga problemu nabrała barw; Vepar. Elio będzie wiedzieć, co dokładnie oferował ten konkretny demon. — Zgadzam się z panem. Podejście Kościoła do zaklinania jest nieco— Nie zdążyła dopowiedzieć — staruszek kiwał głową zawzięcie, podnosząc drżący głos o oktawę. — Chcą zachować wszystkie sekrety dla siebie. Wszystkie! Wszy—stkie nadal unosiło się echem po okolicy, kiedy wzrok Genny — wpatrzony w ziemię kilka kroków na lewo od murku — dostrzegł błysk czegoś złotego. Jedno zerknięcie na Williamsona wystarczyło, by zrozumiała, że wyprzedziła go w wypatrzeniu zguby; drugie zerknięcie na staruszka potwierdziło, że on też jej nie dostrzegł. — Pss—t, Richie — subtelny szept i subtelniejsze skinięcie głową w kierunku, skąd dochodziło błyśnięcie — obrączki leżały na miękkiej glebie, a Genny miała drogie obcasy. Wydobycie zguby z trawy zostawiła dzielnemu krewnemu przyszłego burmistrza — niech pokaże wyborcom, że żadnej pracy się nie brzydzi. percepcja na poszukiwanie obrączek: 39 + 10 + 5 = 54 suma: 224 |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Pytaj, nawet kiedy odpowiedź cię nie zadowoli — wtedy możesz kupić nową. Gwieździste niebo nad głowami nie przechwala się srebrnymi plamkami piegów; światła Saint Fall przyćmiewają naturalny blask nocy, ale każde z nich blaknie, gdy Genny Paganini postanawia obdarzyć świat uśmiechem. Błysk, flesz, pstryk — wyglądałaby pięknie na okładkach; francuskie królowe — o ile utrzymają głowę na karku — tak mają. — W usta, bo lubi powtarzać to, co powiem? Błysk, flesz, pstryk — uśmiechem na uśmiech, przecież nie mogę być dłużny. Każdy atom ciała, każda komórka pod skórą, każdy krok na trawie, każde oj! staruszka — wszystko sprowadza się do fantomowego westchnięcia w głowie. Och, Genny. Och, Genny — gdybyśmy tylko mogli cofnąć czas i znów wcielić w role dwudziesto—mało—latków, którzy na bostońskiej ziemi szukają prawdziwego ja, padłbym na kolano w obiektywnie schludnym miejscu (więc nie klubie, przykro mi, precelku) i zapytał, czy zechcesz spędzić resztę życia u mego boku. Nie byłoby między nami sycylijskich temperatur, włoskich temperamentów i subtelnego odorku krwi, którym Elio otula się szczelniej niż szalikiem w zimie, ale przecież nie wszystko można mieć w życiu. (Nie?) Stuknięcie obcasa milknie na trawie; szpilki Genny kaleczą grunt, po pionowych dziurach mogliby odszukać nasze ciała, gdyby staruszek okazał się seryjnym mordercą ze znacznie groźniejszym demonami za pasem. Signora Paganini rozsiewa retorykę propagandy; każde słowo goni kolejne, z moich ust podrywając ciche: — Czas na show. Będzie pięknie — spektakl na trzy głosy, dwie zagubione obrączki i tylko jednego wyborcę, o ile do końca czerwca staruszek nie zapomni o przebiegu tego wieczoru. — Moja urocza towarzyszka nie mogłaby ująć tego lepiej — definicja Genny to ujmowanie świata dokładnie tak, by każdy chciał czytać; odkąd odeszła ze Zwierciadła, szmatławiec obniżył loty. — Ronald Williamson to czarownik, który zrozumiałby potęgę pańskiego problemu. Zagubione, zaklęte obrączki? Na dumę Lucyfera! Lucyfer nie ma tu nic do rzeczy, lecz nasz nowy kompan wygląda na kogoś, kto nie do końca wie, gdzie leży wina — choć zwykle należy szukać jej pośrodku (jak obrączek w trawie). — Człowiek stary i znikąd pomocy! Ani od Kościoła, ani od diaboła! Zerkam na Genny, porzucając przeczesywanie ziemi na rzecz przeczesywania jej myśli. — Ani od burmistrza Adamsa. — Ani od burmistrza Adamsa! Na tym moglibyśmy poprzestać, ale nie sposób odmówić sobie urozmaicenia czasu — buszujący w trawie wzrok nadal nie dostrzega srebrnego błysku biżuterii. — Który nadal uważa, że do magii używamy różdżek, a jedyna łacina, którą się posługujemy, to podwórkowa — kłamstwo na kołach i resorach; Adams o magii wie więcej, niż chciałby Gwardia, Kościół i każdy Williamson na wschodnim wybrzeżu. — Aj, co za farsa! W rzeczy samej, panie starszy. — Okropna farsa, na szczęście pod koniec czerwca może pan to zmienić — wystarczy zabrać dowód osobisty i pamiętać, którą kratkę zakreślić; reszta wydarzy się sama — cierpliwość bywa drogą do celu, co Genny udowadnia właśnie subtelnym pssy—taniem. Odruchowo spaceruję wzrokiem w kierunku, który signora Paganini wskazała podbródkiem; zguby leżą kilka kroków od nas, całe, zdrowe i nawiedzone. — Nie dożyję, panie drogi! Pomrę bez obrączek, są moją ostatnią nadzieją, co by pożyć jeszcze z dekadę! Bardzo smutne, w każdym razie. — Oh — głowa porusza się w pionie, góra—dół, smutne—smutne; bezgłośnie odwróć uwagę w wykonaniu ust towarzyszy każdemu krokowi w stronę zgub. Drogie obcasy Genny są bezpieczne. Nie można powiedzieć tego samego o obrączkach. |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
— Okropny jesteś. Powiedz coś jeszcze. Na niedobór słów Richie Williamson nie mógł narzekać nigdy; kilka luźnych kosmyków wymsknęło się zza ucha Genny i pomogło ukryć rosnący w takt politycznego pierdolenia uśmiech. Richard nie brał jeńców, nawet tych, którzy zniewolili się z własnej woli — rozpaczający nad utratą staruszek był (jeszcze) żywym potwierdzeniem tej teorii. — Straszna, straszna farsa — delikatne przytaknięcie i mocne stuknięcie obcasem o chodnik — kilka grudek ziemi przywarło do szpilek nie wiadomo skąd i zaburzyło francuskie poczucie estetyki. Richie wychwycił spojrzenie Genny — po kilku sekundach dostrzegł też błysk. Czas improwizowanej dywersji rozpoczął się od: — Oh, a tam co leży? Entuzjazm w głosie Genny rekompensował wątpliwe umiejętności aktorskie; ukoronowany różowym paznokciem palec wskazał na srebrny papierek, który moment temu zwiódł jej nadzieje — fakt, że leżał po przeciwnej stronie niż miejsce, gdzie zmierzał Richie, był wygodnym pantofelkiem zbiegu okoliczności. I tylko błysk nadziei w spojrzeniu staruszka nieprzyjemnie szarpnął za serce; dwie sekundy na poczucie winy to niewiele. To w sam raz, by móc żyć dalej — Papierek po gumie do— Radość w starczym spojrzeniu gasła; razem z nią własny uśmiech wygaszała Genny. — Cóż, tego żuć nie polecam — w teorii można, ale przyjemność z tego żadna; nawet, gdyby guma była smakowa. — Obawiam się, że zgubił pan obrączki w innym miejscu. Zerknięcie kątem oka Richiego — właśnie się wypinał, widok tyleż znajomy, co miły dla oka — wystarczyło na stwierdzenie, że naprawdę znalazł zgubę. Staruszek nie był świadomy; zbyt zajęło go zawodzenie. — Niemożliwe! Niemożliwe, dopiero co żem je w ręce— — Ostrożnie z tą pewnością, proszę pana. Ktoś niesympatyczny mógłby powtórzyć pańską historię i ani się człowiek nie obejrzy, a wszyscy będą się z ciebie śmiać! — nikomu z zebranych nie było do śmiechu; Richie skupiał się na podnoszeniu obrączek, Genny na dywersji, a Larry Barry na byciu Larrym Barrym. — Ale demon! Zaklęty! — Możemy pomóc w szukaniu jeszcze chwilk ę, ale powinien pan wrócić do domu, zrobiło się już późno — noc nad ich głowami faktycznie robiła się coraz gęstsza; jakby ktoś rozlał atrament i oprószył go cukrem pudrem gwiazd. — Nie mogę, pani droga, bez nich zemrę! — Zapewniam, że nie — staruszek bardzo upierał się przy tym umieraniu; może naprawdę coś było na rzeczy? — Wróci pan tu jutro i poszuka raz jeszcze, dobrze? Efekt byłby podobny do dzisiejszego; do jutra obrączka trafi w ręce Elio, który sprawdzi prawdziwość opowieści o zaklętym demonie. — Cholerny Kościół, o datki to wie, kogo prosić, ale żeby staremu człowiekowi pomóc w potrzebie— Zmiana staruszkowej taktyki nie zdała się na wiele; Kościół nie miał tu nic do rzeczy. — Pod ich nosem zgubiłem i nic! — Ma pan rację, Kościoła nieszczególnie interesuje los pańskich obrączek — łatwiej było przytaknąć niż analizować sens tych słów; łatwiej było grać w znaną grę, niż silić się na poznanie nowych zasad bez jasno określonego sukcesu na końcu ścieżki. — W przeciwieństwie do Williamsona, proszę tylko spojrzeć, nadal ich szuka. Richie właśnie przydeptywał trawę w miejscu, w którym znalazł obrączki; ojej? — Ah tak, tak, burmistrz— — Kandydat na — i nie do końca on we własnej osobie, ale to drobnostki, szczegóły; nieistotności; ważne, że staruszek zapamiętał. Kto wie, komu jeszcze powtórzy opowieść o dobroci williamsonowego serca? Kto wie — może w tym kłamstwie tkwiła kropelka prawdy? Richie poświęcił przecież podeszwy własnych butów, by uratować obcasy Genny; jeśli to nie altruizm to signora Paganini nie wie, co nim jest. |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć
Richard Williamson
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 23
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 8
Powiem wszystko, Genny — a nawet trochę ponad. Powiem każde kłamstwo, obłudę, półprawdę, ćwierćszczczerość; każdy okruch komplementu i pyłek uznania powtórzę głośno, wyraźnie i z artykulacją rodem z bostońskiej szkoły teatru. Powiem, co będzie trzeba i nie przemilczę niczego — może poza tą drobną kradzieżą. Tym maleńkim zapożyczeniem. Tym niecnym planem, który wprowadzamy w życie, by urozmaicić przypadkowe spotkanie późnym wieczorem w Deadberry. Straty oszacowano na dwie srebrne obrączki i odrobinę moralności, choć zasoby tego drugiego wyczerpano dawno temu. Nie pozostało nam wiele — nic, ponad reżyserki klaps. Scena piąta; Richie Williamson schyla się po zguby. W dwóch prędkich ruchach wyłuskuję srebro spomiędzy zielonych kępek traw — obrączki upadły niemal obok siebie, w locie decydując, że nawet śmierć ich nie rozłączy. Chłód metalu między palcami trwa przez ulotny moment, gdy decyzja zależała tylko ode mnie; tyle władzy w jednej dłoni. Dokładnie tam, gdzie powinna być. — Szanowny panie — ukryte w kieszeni marynatki obrączki zniknęły z pola widzenia; co z oczu, to z serca. — Tam, gdzie zawodzi wiara, narodowi służą politycy. Aż dziwne, że słowa nie krztuszą mnie co drugą sylabę — ten kaliber kłamstw trudno przepchnąć bez nawilżenia gardła alkoholem. Mam talent do udowodnienia; signora Paganini przed momentem ukazała swój — potrafi rozpraszać mężczyzn bez względu na wiek rzeczonych. W efekcie staruszek sprawia wrażenie błogo nieświadomego, że nigdy nie odnajdzie zguby — umacniam ten fundament żwirkiem kłamstw. — Przeszukaliśmy każde źdźbło trawy, dziś niewiele wskóramy — bardzo smutne, w każdym razie. — O Matko, Pani Nocy, zechciej zesłać nam wskazówkę— Modlitw nie oczekiwaliśmy, ale czasem należy zatańczyć w rytm, za którym się nie przepada; głowa poruszyła się w zadumie, kilka kroków wyzwoliło mnie z niewoli wilgotnych traw, ciężar odnalezionych obrączek równomiernie rozkładał się w kieszeni marynarki. Wszystko na swoim miejscu, wszystko, jakim być powinno. — Pomodli się pan po powrocie do domu, jest już póź— — Złodziejstwo! Bandyci! Kościół nic z tym nie robi, pozwala tym kundlom na— Plac Aradii wokół nas przysłuchuje się z zainteresowaniem; w cieniu gmachu świątyni bezradny staruszek zaczyna balansować niebezpiecznie blisko prawa karnego Kościoła. Genevievie — sądząc po wyrazie twarzy — nie tylko się zgadza, ale rozważa powrót do Little Poppy zanim trafi do tej samej celi, co staruszek. — Gdzie pan mieszka? Akt szósty; odesłanie aktora do domu. — Ah, tu niedaleko, w Deadberry — staruszek machnięciem ręki wskazuje kierunek. — Aj, pewnikiem umrę w drodze do domu! Bez obrączek, bez demona! Bez szans na znalezienie zguby; gdybym nie sprzedał sumienia za sukces, smutek wypełniłby żleby serca. — Bez obaw, mój asystent pana odprowadzi — wzrok wyławia sylwetkę z mroku; Larry Barry przez cały ten czas poprawiał grządki w świeżo posadzonych rabatkach i tym razem jestem niemal rozczulony. Co za cudowny chłopiec; co za marnotrawienie potencjału. — Larry, zaprowadź pana do domu, zanim się z tych nerwów spoci. Asystent aktywowany komendą głosową — na dźwięk własnego imienia dociera do nas w piekielnych sześciu krokach, poświęcając Genny znacznie więcej uwagi, niż zasługiwała złota obrączka na jej palcu. — W drodze przypomnij mu, że Ronald dba o bezpieczeństwo obywateli — szept z trudem przedziera się przez gąszcz okrzyków; aj, niedola! Nikt w Kościele nie dba o dobro seniorów! będzie wybrzmiewać w moich snach jeszcze długo. Szczęśliwie, nie sypiam za wiele. Larry Barry łagodnie chwyta starca za ramię i prowadzi w tym samym kierunku, który mężczyzna wskazał moment temu; cierpliwie czekam, aż oddalą się poza zasięg zniżonych subtelnie głosów, zanim wzrok wróci do panny—niegdyś—Rousseau — zaczynam wierzyć, że jej ojciec naprawdę jest komunistą. — Genny, okradłaś staruszka. Nie ma dowodów na to, że Richie Williamson wiedział, że chodziło mu o dokładnie te obrączki. |
Wiek : 30
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : north hoatlilp
Zawód : starszy specjalista komitetu ds. międzystanowej koordynacji
Genevieve Paganini
ANATOMICZNA : 10
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 171
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 22
TALENTY : 10
Słowa z opóźnioną premierą; debiut sylab wybrzmi w inny dzień, w innym czasie, w czasoprzestrzeni światła. Teraz tego wieczora był sztuką półcieni i srebrnych plonów zbieranych razem z błyskiem zagubionych obrączek — do samego końca Genny wpatrywała się w staruszka. Do ostatniego momentu mogła przerwać ten cykl; nacisnąć klawisz fortepianu, który kończy wszystkie wielkie kompozycje — Richie na pewno potrafiłby go nazwać — i zawrócić palcem nurt losu. Milczenie zasznurowało różowe płatki ust; ciężar odpowiedzialności zniknął w kieszeni marynarki Richarda. To zabawne, jak bardzo ludzie nie wiedzą, ile nie wiedzą, w jaki sposób oczywiste fakty wydają im się ciekawymi zagadnieniami. Kiedyś, jeszcze na studiach, prowadzący powiedział im: dziennikarze to dorośli ludzie, których dziwi fakt, że trawa jest zielona. Politycy byliby niezgodni — nikt im nie wmówi, że czarne jest czarne, białe jest białe, a niezwrócenie obrączek starcowi to kradzież. Richie zstąpił z poletka ziemi na równy grunt alejki; ostatnie akty tego spotkania wybrzmiewały w melodii politycznych propagand i cyklicznych uraz. Staruszek stracił wiarę — a może nigdy nie miał jej zbyt wiele, zagubienie zaklętych przedmiotów wrzucając w rejestr pretekstu? Mimowolny krok w stronę Williamsona wypełnił stuknięciem powietrze naelektryzowane od rozczarowania Kościołem; ten dla Genny od zawsze był humanistyczną ideą, nie drogowskazem. O wiarę opierano filozoficzne dysputy — nawet, gdy wykorzystywano w tym celu fałsz Gabriela — i największe dzieła ludzkich umysłów. Cała reszta była prozą przefiltrowaną przez sitko zwątpienia; gdzie była Piekielna Trójca, gdy umierał Claude? — Proszę pamiętać, kto panu pomógł — nie w odnalezieniu obrączek — choć ta misja zakończyła się sukcesem — a przetrwaniu wieczora; staruszek mógł trafić znacznie gorzej. — Tak, tak, ten, no— Polityczna propaganda była niską ceną za przeżycie. — Williamson. Staruszek pokiwał głową, po raz ostatni klepiąc się po kieszeniach; przypominał kobietę na diecie, która cyklicznie otwiera drzwi lodówki, by odkryć, że jedzenie magicznie się w niej nie zmaterializowało. — Williamson Ronald, Richard, Rickon, Rhian— — Bezpiecznego powrotu do domu — uśmiech kładł kres mordędze pamięci — cud, że starzec pamiętał własny adres. Larry Barry, dotychczas ukryty w cieniu, przejął emocjonalny ładunek wraz z nośnikiem; biorąc staruszka pod ramię, wyruszył w kierunku, który prawdopodobnie był domem mężczyzny. Jeszcze przez chwilę — gdy oddalali się nieco szybciej, niż mogła wskazywać średnia wieku — dało się słyszeć: — Starego człowieka okraść! Pod nosem Kościoła! Nic niewart, nic! Moment później jedynym dźwiękiem w okolicy był szept; ciche kroki Richarda były gumką, która zamazywała wyznaczony rysikiem szlak odległości. Genny bez słowa wsunęła ramię pod to ukryte pod marynarką nieskazitelnego garnituru — jak na gada, Williamson był zaskakująco ciepły. — Poprawka, Richie — nie ma dowodów na to, że Genny była tego wieczora w Deadberry; pół Palzzo potwierdzi alibi. — Ty okradłeś staruszka. Ja napełniłam jego serce otuchą. Wolna dłoń — ta niezaciśnięta na ramieniu, które każdego dnia dźwigało ciężar odpowiedzialności za powodzenie wyborów wuja i sukces własnej kariery — wysunęła się wyczekująco. Na serdecznym palcu lśnił już jeden pierścionek, ale kobiety miały wrodzoną słabość do błyskotek; szczególnie, gdy te były czymś więcej, niż samą definicją obrączki. — Mogę zobaczyć? — zasłużyła — to sokoli wzrok Genny dostrzegł błysk w trawie zanim w tym samym kierunku podążyła polityczna chciwość. — Elio będzie w stanie stwierdzić, czy obrączki na pewno są zaklęte. Słowa i przysięgi staruszka sugerowały, że tak; w metalu obu znalezisk mógł siedzieć Vepar, ale okoliczności, w których zastali mężczyznę i budząca sporo zastrzeżeń spostrzegawczość sugerowały talent do dramatyzowania. — Z całym szacunkiem dla biedaka, ale nie brzmiał na zbyt— Stabilnego. Płynne pojęcie; kto tak naprawdę był? |
Wiek : 29
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : specjalistka ds. PR w Palazzo, realizatorka przyjęć