PUB "DEATH IN THE AFTERNOON" Miejsce lubiane przez okolicznych mieszkańców, idealne, aby wieczorem wyskoczyć na drinka. Lokalnie słynie ze świetnych barmanów, których polecaną specjalnością jest koktajl z nazwy knajpy – mieszanka absyntu ze schłodzonym szampanem, tak zwany death in the afternoon. Pub otwiera się dopiero od czwartej po południu, lecz działa aż do szóstej rano, dla ostatnich dogorywających klientów, głównie dlatego, że w pierwszych latach funkcjonowania za dnia nie pojawiali się prawie żadni klienci. Nie znajdzie się tutaj wykwintnej kuchni, a jedynie kilka przystawek do przegryzienia pomiędzy jednym trunkiem a drugim. [ukryjedycje] |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
6 IV '85 Obiecała listownie, że zjawi się i zajmie im miejsca. Wspomniała także dziewiątą wieczorem, chociaż sama przybyła ponad pół godziny prędzej - była wszakże istotą nawyków. Zlepkiem drobnych rytuałów, dla których zawsze poświęcała stosowną chwilę. Zbyt dobrze zdążyła juże poznać wartość czasu, by marnować go na bezrefleksyjny pośpiech, o nie. Ona zawsze w pełni i całkowicie angażowała się w to, co właśnie robiła. Nawet jeśli było to z pozoru jedynie czekanie. Wówczas to wypełniała sobą przestrzeń i zagarniała ją swym obejściem. Roztoczywszy wokół woń ozonu, białych kwiatów oraz morskiej soli, wabiła rześkością pośród ciężkiej, dymnej atmosfery. Jak ta mewa, co zasiadła pośród belek falochronu, tkwiła w miejscu i obserwowała. Chłonęła aurę oraz dźwięki otoczenia, tuląc je do siebie harmonijnym nimbem. Wyczekiwała towarzyszki, nie czując znudzenia. Wszystkie zmysły żarły zachłannie to, co im się należało, aż wreszcie archeolog poczuła się na tyle częścią miejsca, że postanowiła się wygodnie rozsiąść. Ściągnęła wówczas długi, prosty płaszcz i przewiesiła go przez oparcie sąsiedniego krzesła. Założyła nogę na nogę, by tkwiąca wyżej stopa w typowy dla Munchówny sposób kręciła w powietrzu powolny młynek. Czarna szpilka na platformie mgławo odbijała przyćmione światło, stanowiąc jedyny ruch, na jaki przybyszka się zdobyła. Swobodna, nonszalancka wręcz poza układała ciało przodem do wejścia oraz znacznej części sali, by czarne ślepia mogły z uwagą śledzić każdego gościa. Wciąż nic nie zamówiła - odłożyła decyzję na moment, w którym spotkają się z Anniką. Tego wieczora była gotowa dać się namówić na jakiegoś fikuśnego drinka, których zwykle nie piła. W kwestii alkoholu była do bólu jak jej ojciec: gin bądź whisky i cygaro stanowiły doskonałą sumę nałogów. Gdy zaś zdało jej się, że ku niej przedziera się nie kto inny jak panna Faust, smukła łapa powędrowała w górę, by tamtej pomachać. Zwrócić jej uwagę i zawołać niemo w swoją stronę, gdzie lśniła butelkowa zieleń jedwabnej koszuli, która ginęła gdzieś pośród półmroków, krawędzi blatu oraz czerni wąskiej spódnicy. A gdyby tylko Annika się dostatecznie zbliżyła, bękarcica wzniosłaby się ze swej żerdzi i rozwlokła ramiona w zaproszeniu do uścisku. — Anniko, moja droga, wspaniale cię widzieć. Czego się napijesz? — Nie potrzebowała więcej czekać. Wszystko już było na właściwym miejscu. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Duszna atmosfera zatłoczonego baru była miejscem, którym Annika paradoksalnie miała wreszcie odetchnąć pełną piersią. Sukienka o kolorze butelkowej zieleni wycięta w miejscach, gdzie wycięcie w sukience po prostu być powinno, prezentowała się wyjątkowo dobrze – a postawa noszącej ją kobiety dodawała dodatkowe punkty do atrakcyjności. Annika zaczęła ostatnio nosić się inaczej – nie tyle ubiorem, co swoją postawą, pewnym ruchem i uczesaniem uwydatniającym każdy atut. To była jej noc, nie mogło być inaczej. Dziś podejmie desperacką próbę zrzucenia z siebie ciężaru poczucia winy. Bo nie powinna się tak czuć – nie w momencie, gdy ani przez moment nie zrobiła nic złego. Tylko z jakiegoś powodu rozpaczliwie poszukiwała potwierdzenia tego faktu – jakby wciąż w pełni nie wierząc samej sobie. Co pomyślą o tym inni – to powinno być sprawą drugorzędną. Ci zawsze mieli dużo do powiedzenia. Towarzyszkę tego wieczora wybrała nieprzypadkowo – bardziej doświadczona, z podejściem do życia, jakie akurat dziś Annika ceniła szczególnie, a do tego lubującą się w brzydocie. Jeśli ujrzy ją w odbiciu źrenic już-wkrótce-nie-pani Faust, na pewno głośno o tym wspomni. Ale wbrew ironicznym komentarzom jakie mogły się zaraz nasunąć, Annika nie przyszła tu dziś, by znaleźć nowego męża, ani nawet po to, by szukać mniej stałego pocieszenia w cudzych ramionach – wszak tej sukienki, jednej z jej ulubionych, nie dałaby zmiąć nigdy i nikomu. Misją na dziś było jedynie gorzkim i mocnym trunkiem stłumić większą gorycz – tę pozostawioną przez porzucenie… Czy tam porzucanie, nieistotne. Ale też i po tym wszystkim, co pozostawia za sobą razem z Moriartym – czyli jedną z ostatnich ostoi dziewczęcej niewinności. Ta konkretna gorycz nie pozwalała jej dotąd na spokojne cieszenie się wieczorkiem z Helen i Elsje przy kolejnym serialu. Kanapowe życie miało się ciężko, gdy musiało współgrać z przemożną chęcią wystrzelenia siebie w kosmos i gdy potrzeby walczyły o jej uwagę, wiecznie niezaspokojone. W tym ta największa, która o dziwo nie zniknęła wraz z opuszczeniem New Collection – czyli potrzeba wyjścia gdzieś, zniknięcia, połączenia z niebytem. I choć raz w życiu, poczucia się po tym rzeczywiście lepiej. Wybiła dokładnie za pięć dziewiąta, gdy dojrzała ją z końca zatłoczonej sali. W wielu kwestiach były dla siebie nawzajem chodzącym kontrastem, a jednak. Miały sobie wiele do zaoferowania. Annika lubiła nieraz zetrzeć z Heather swoje poglądy przy różnych okazjach, czasem robiąc z tego widowisko dla postronnych. Zawsze wracały po wszystkim do jedynego słusznego konsensusu, że żadna niezgodność nie robi im większej różnicy, ale to właśnie dzięki trzem czynnikom – dyskusjom z Heather, swojej matce i wżenieniu się w Faustów, Anniki poglądy na niemagicznych uległy pewnej radykalizacji. No i łączyło je przecież przynajmniej to jedno, najważniejsze – obie nade wszystko ceniły sobie nieświęty spokój. – Wygląda to tak, jakbyśmy się umówiły, by do siebie pasować – to chyba jedyny kolor z całej palety, który pasuje im obu. I obie go wybrały. Uścisnęła kobietę, na jej policzku zostawiając lekki ślad karminowej szminki. – Nie wyobrażam sobie zacząć dziś inaczej, niż specjalnością lokalu. W liście już o nim wspomniałaś, a ja od tamtej pory nie mogę przestać o tym myśleć – płaszcz, dotąd narzucony tylko na plecy, zsunęła i tym samym, płynnym ruchem przewiesiła przez jedno z krzeseł. Przyjrzała się uważnie towarzyszce, jakby ważąc to, jak wiele mogła ona wiedzieć o ostatnich wydarzeniach. Oscar, z całą sympatią jaką Annika do niego czuła, lubił dużo mówić. I zawsze był blisko z Moriartym. – Wyprowadziłam się z New Collection. Myślę, że powinnaś o tym wiedzieć – podjęła prosto z mostu. Swąd małżeńskiej kłótni, stanowiący zapowiedź tego faktu można było wyczuć już podczas zeszłotygodniowej pielgrzymki. Wtedy jeszcze nie odważyła się stanąć twarzą w twarz z tą prawdą tak odważnie, jak stanęła przed nią dziś. Nawet rozpytywana nie szepnęła słówkiem, acz wszyscy tam dobrze wiedzieli, co Moriarty sądził o kolejnej Pielgrzymce, gdy podczas wcześniejszej prawie zeżarły ich pumy. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Oddała przybyszce całą swoją atencję. Miękki, ciepły grymas uniósł kąciki uszminkowanych warg oraz sięgnął czarnych jak smoła oczu, rozświetlając w nich nowe iskry. Nocne niebo zaklęte w spojrzeniu... Milczała, obserwując pannicę, a z jej ust nie umknęło żadne pouczenie czy rada na zasłyszane rewelacje. Oscar bowiem o niczym nie wspomniał, choć niejasne plotki krążyły wśród rodzin Kręgu jak to morowe powietrze w niewietrzonym pomieszczeniu. Uczyniwszy zadość wszelkim powitaniom, smukłe łapsko strzeliło znów w górę, by ściągnąć uwagę jakiegokolwiek z pracowników. Gdy tylko takowy poddał się gestowi, archeolog, niczym ta dobra ciotka, zamówiła dla nich drinki. — Jeśli po tym fantazyjnym tałatajstwie będę rzygać, jak kot, to do ciebie zadzwonię — przestrzegła, choć w tonie kobiecego głosu pobrzmiewało zaledwie rozbawienie; nie żadna realna groźba. — A jeżeli o wyprowadzkę chodzi, zawsze znajdziesz miejsce u mnie — dodała po chwili, przez ten jeden moment patrząc na towarzyszkę zupełnie poważnie. Wszak nie było żadnym wielkim sekretem, że panna Munch żyła przede wszystkim po swojemu. W poprzednim życiu, jeśli akowe istniały, z całą pewnością była wielkim, czarnym kociskiem, co chadzało własnymi ścieżkami. Z Kręgiem żyła dobrze na tyle, by nie generować rodzinie problemów, zaś Kościół... Wykonywała absolutne minimum. To potrzebne i konieczne dla zachowania nieświętego spokoju oraz akuratnych pozorów. Wszak niejednokrotnie niosło ją gdzieś hen daleko, gdzie tarzała się wśród kurzu oraz piasków historii, po czym po wielu miesiącach wracała, odnajdując się w teraźniejszości, jakby nigdy jej nie opuszczała. — Chcesz to z siebie wyrzucić czy wolisz dzisiaj o tym zapomnieć? — spytała przezornie, a perskie oko mrugnęło wśród półmroku, dając dziewczynie wybór. Czasem samo to niosło ulgę... Powrót choćby lichego poczucia kontroli. Badaczka rozumiała to nad wyraz dobrze. Pogrążyła je w ciszy, kiedy ktoś przyniósł im trunki. Po dwie kolejki dla każdej z nich. Historyk spodziewała się ulepu, jaki zwiąże jej ozór już po pierwszym łyku, toteż smakowała alkohol ostrożnie, jak gdyby ten miał ją poparzyć. — No, to za nowe początki — wzniosła toast, kiedy napowrotnie zostały same. Reszta mieszanki spłynęła natychmiast w dół gardzieli, zaś blady pysk skrzywił się od walorów smakowych, do których nie przywykła, by je łączyć z alkoholami. Czy to się jakkolwiek do nich zaliczało? Kolejny gest czarnokudłej zachęcał rozmówczynię do podzielenia się historią bądź zmiany tematu, jeśli takową wolała. Na palcu wskazującym prawej ręki zamigotał sygnet ze skarabeuszem. Zapewne pamiątka po jednej z wypraw... |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Subtelne, przyciemnione światło, dyskretne rozmowy przy sąsiednich stolikach, najlepsi barmani po tej stronie Saint Fall i one. Spojrzenie oczu czarnych, jak włosowa okrywa barghesta — czerń doskonała — skrzyżowana z zielenią tych drugich. Obraz z przesłaniem, bo kolor nadziei przyszedł tu dziś, by żebrać o odrobinę— No właśnie. Nadziei. I zakosztować zieleni z kieliszków napełnianych ponownie tak chętnie, jak długo chęci trzymały się samych klientów. Nic nie było dzisiaj przypadkowe, wszystko spinała jedna paleta odcieni szmaragdu i okolic. — Zadzwoń. Coś mi podpowiada, że przemówimy jednym głosem — groźba brzmiała w uszach Anniki jak obietnica, a wymiar intymny takiej chwili wart byłby późniejszego moralniaka — nieprzystojnie tak rzygać koleżance do ucha. Jednak na ten wieczór moralna zgnilizna była tematem tabu. Obiecała sobie, że będzie grzeczna. Dlatego, choć propozycja Heather była jak miód wylany na serce, to zabawę zepsuła odmowa — jeden z największych wyrazów dalekowzroczności, jaki Annika przewidziała na ten dzień. Jeśli wieczór będzie dobry, skończy się wyłącznie na jednym tak szumnym manifeście. Reszta przejdzie do historii. — Na razie wróciłam do Maywater, tam ściągam mniej ciekawskich spojrzeń. I mogę sobie wszystko spokojnie przemyśleć — …tymczasem dziś przywiało mnie tutaj, jakbym prosiła się o kłopoty — powinna dodać, gdyby była ze sobą absolutnie szczera. Bo gdyby była rozsądna, nie byłoby jej tutaj — ukryłaby się pod kamieniem aż do zakończenia sprawy. Tym razem jednak piekło zamarzło i nie powstrzymało pani Faust przez zrobieniem kolejnego kroku w stronę przepaści. A ostatnio przyglądała się tej za klifem przy Crystal Waves częściej, niż przez całe, zebrane do kupy, przeżyte już lata — z epizodem po zaginięciu Maxima włącznie. Nikt nie dogrzebał się do tych zakamarków jej świadomości, a tylko kilka osób na całym świecie znało pierwotną przyczynę. Może to właśnie o tym dziś opowie — o jednej nieplanowanej wyprawie i setkach godzin wypełnionych szeptami, zamiast po raz kolejny przerabiać temat zbutwiałego małżeństwa. Bo właśnie— — O tym jednym chcę zapomnieć — krótkie i zdecydowane. Jak pozycję spoza karty, zamówiła u Heather uprzejme przemilczenie tragikomicznej sytuacji, w jakiej tak naprawdę znajdowała się co najmniej połowa kręgowych małżeństw — tylko Annika dla odmiany nie zamierzała się w tej kwestii oszukiwać. Jej rodzina mogła za to pławić się w komforcie zrzucenia całej winy wyłącznie na nią — grzbiet największej winnej miał się tylko nie załamać pod ciężarem przemilczanych osądów. To wiązało się w punktem pierwszym i jako temat rozmowy miało zniknąć z krajobrazu. A liche poczucie kontroli — jak ten męczący do porzygu towarzysz każdego Anniki kroku, miał dziś zrobić sobie wolne. Nie był im tu do niczego więcej potrzebny. Jedyne, czego naprawdę potrzebowały, to drinki — inne tematy do rozmowy przyjdą same. Jak zawsze. A Annika, głodna goryczy innej, niż ta zbierająca się na języku i podtruwająca życie od już zbyt długiego czasu, nie miarkowała się, nie pilnowała tyłów. Powolne angażowanie węchu i smaku zepsuje element niespodzianki. — Za nieodkryte horyzonty — …oraz za głupich mężów i jeszcze głupsze żony — jeśli choć przez chwilę marzą im się szczęśliwe zakończenia. Gardło zalała fala ciepła. Łyk zbyt łapczywy i zbyt desperacki — preludium do całej symfonii, w której zamierzała liczyć wyłącznie ten pierwszy. Reszta to statystyka. Zaś oczy w autonomicznej reakcji zaszły dobrze znaną, szkarłatną mgłą. Hemolakria, w przeciwieństwie do poczucia kontroli, nie robiła sobie wolnego, nie znała pojęcia święta. Ale w skąpej ilości znakomicie wsiąkała w serwetkę. Wyciągnięta z torebki nawilżana chusteczka dopełniła dzieła, które wstępnie zepsuło makijaż oczu — pora dorosnąć, z krwią także mogło być jej do twarzy. — Czasem się zdarza… Wygląda to jakoś? — zwróciła twarz w stronę towarzyszki. Heather wiedziała o jej chorobie — choć do tej pory mogła nie spotkać się z jej najbrzydszą formą. Tę Annika ukrywała przed światem, zostawiała dla wąskiego grona nieszczęśników emocjonalnie z nią związanych w sposób szczególny. Wtedy jej uwagę zwrócił detal. — Ciekawa błyskotka — wygodna ucieczka przed niewygodnym — wyprawy Heather trąciły finezją, w przeciwieństwie do prawniczych mądrych zdań, w jakich zanurzyłyby się wraz z pociągnięciem tematu pierwotnego — skąd? — Wiedziała, że nie z Saint Fall. No dalej, przenieś mnie w inne światy. Zielona wróżka będzie strzegła ich boku. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Sapnęła rozbawiona na odpowiedź Anniki, a ciepło na nowo wypełniło jej obejście, wypychając zeń duszny ciężar, który tak kontrastował z tulącymi się do czarnokudłej aromatami. Odmowę przyjęła bez słowa komentarza - ledwie dostrzegalnie kiwnęła łbem, a w ciemnicy ślepi zaległ cień czegoś, co wyglądało jak zrozumienie. Zaoferowała możliwość i zasygnalizowała, że Faustowa odnajdzie w niej wsparcie, jednak nie zamierzała ofiarować pannicy nic, czego tamta sobie wyraźnie nie zażyczy. Wiedziała, jak potrzebna jest choćby skąpa niezależność i nawet najlichsze poczucie kontroli. Bez nich prędko dało się opaść w ramiona obłędu. — Tym możemy się zająć natychmiast — rzuciła w odpowiedzi na potrzebę zapomnienia i wzniosła kolejnego drinka w niemym tym razem toaście. Nie wypiła go jednak od razu, o nie. Pośród niemal pustego łba odbijały się jeszcze resztki jako takiego rozsądku. Przecież ich wieczór dopiero się zaczynał. I to nic, że do jej mieszkania miały stąd rzut beretem - widmo konsekwencji do dziś stanowiło całkiem realną kulę ołowiu przyczepioną do wszelkich nocnych planów. Przeszłość ciągnęła się za nią wespół z cieniem, nie dając zapomnieć o jej własnych przewinach. Być może właśnie dlatego skazała się na życie w pojedynkę, brnąc pod kręgowy prąd. W ten sposób usuwała z równania wszelkie zmienne, nad którymi mogła stracić kontrolę. Widmo porażki, jakie wisiało tym wyżej, im więcej ludzi miało się wokół: każdy stanowił słabość i słaby punkt. A mimo to... — Uważaj, z tą juchą ci do twarzy — zaoferowała towarzyszce, nieświadomie wiążąc ich myślowe tory. Ruch, w jakim zdążyło zaś spiąć się blade cielsko, ustąpił, gdy tylko archeolog dostrzegła nawilżaną chusteczkę. Naturalnie, że panna Faust była przygotowana. Chciała jeszcze coś dodać, lecz rzucona w przestrzeń uwaga zmusiła węglowe ślepia do opadnięcia na wypolerowaną powierzchnię skrzydeł skarabeusza. Munchówna rozsiadła się wygodniej i ułożyła łapę tak, by biżuteria odbijała miękki półmrok. — Och, niewiele warta — zaczęła, próbując nie dać rozpoznać czy w istocie była to prawda. — Kair. Prowadzimy badania w kompleksie Qurqumasa. Jeden z naszych przewodników pochodzi z rodziny, która zajmuje się od pokoleń wyrobem podobnych pamiątek. Zwykle kupują je turyści, ale te wykonano specjalnie dla nas. Członków zespołu badawczego. — Nie ubierała we słowa powodów. Zwyczajnie sięgnęła do błyszczących żywo, czarnych skrzydeł i delikatnie uniosła każde z nich. — Pod nimi wyryto po dwa kartusze. Jeden z imieniem właściciela, drugi - z bogiem, który ma go chronić. Moim jest Heka: uosobienie magii, tajemnych słów i medycyny. Nie był powszechnie czczony jak bogowie Eneady czy Ogdoady. Nie miał własnego kultu ani świątyń. A jednak jego obecność była głęboko zakorzeniona i stale obecna. Sam przewodnik, zaś, nie wiedział, kim jestem. Nikt nie był tego świadomy. Może więc rozumiał więcej, a może to po prostu sztuczka. Już oni wiedzą, jak my, Amerykanie, je uwielbiamy. — Machnęła ręką i zbagatelizowała wszystko, najwyraźniej nie chcąc zanudzać towarzyszki detalami. Sama nie dostrzegła też, że wciąż używała czasu teraźniejszego - jakby wcale nie wróciła. Jakby jej życie nie obrało statecznego, skupionego na rodzinnym muzeum toru. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Ciche plumkanie muzyki współgra wspaniale z wypowiadanymi słowami wielkiej wagi — jeszcze dobrze nie zaczęły pić, a już życie włączyło pauzę i nie pozwoliło wybrzmieć w uszach niczemu, poza stukaniem kieliszka o kieliszek, bezdźwięcznym zetknięciem naczynia z ustami i tym przytłumionym dźwiękiem, jaki wydawał ten sam kieliszek w kontakcie z blatem. A jednak, raz po raz wracała w głowie do przeszłych wydarzeń — te ciągnęły się za nią jak balast, choć największego miała się przecież pozbyć z trzecim dniem tego miesiąca — tymczasem na uwolnione spod ciężaru barki po prostu w zamian wskoczyły konsekwencje, obtłukując jej przy tym boleśnie żebra. Annika wiedziała aż za dobrze, że za poirytowanym wyrazem twarzy Johana kryła się też satysfakcja. Jemu pod sam koniec ich rozmowy już niewątpliwie podzwaniały w uszach kościelne dzwony. Jak długo przyjdzie jej czekać, gdy za sprawą działań brata otrzyma jakąś ofertę nie do odrzucenia? Czy zdążą choćby pozamiatać salę sądową po rozprawie, nim to rzeczywiście nastąpi? Ten wieczór miał być wolny od podobnych rozmyślań, co całą siłą swojej upartej woli Annika próbowała sprawić. A Heather wytrwale jej w tym towarzyszyła. — Rzadko to słyszę — konkretniej — prawie nigdy. Znacznie częściej czuła za to imperatyw wyzbycia się — sprzężony ze wstydem, potrzebą ukrywania i zarządzania katastrofą na zapłakanej twarzy, jakby ta była miejscem zbrodni ze szczególnym okrucieństwem, a nie dziewczęcym przejawem najnaturalniejszej z emocji. A jednak — za żadne skarby nie pozbyłaby się tej części siebie. To było nierozerwalne jak Heather i podróże. Jak Heather i rzeczy osobliwe. Jak Heather i historie, w które Annika nie zamierzała wątpić, jakkolwiek fantastycznie by nie brzmiały. Dziś nie przyszła tu jako badaczka, nie będzie weryfikować faktów, ani dociekać prawdy. Obok wcześniej wspomnianego zapomnienia, przyszła tu dziś dla zachwytu. Oparła dłoń o podbródek, wpatrzona w rozmówczynię. Kątem oka i ułamkiem świadomości uciekła na moment spojrzeniem na mężczyznę dwa stoliki dalej. Zbędny przejaw czujności, nie zamordowany jeszcze przez alkohol, ściągnął na Annikę i jej towarzyszkę spojrzenie nieznajomego — uciekła wzrokiem jeszcze nim ten zdążył odpowiedzieć uśmiechem. — Próżno wyceniać — orzekła, przyglądając się symbolom nie mówiącym jej wiele — te i tak stanowiły tylko uzupełnienie opowieści. Czy prezent stanowił zanętę na próżną Amerykankę, czy dar prosto z serca, nie miało to większego znaczenia. Liczyło się coś innego. — Tak czy inaczej, pasuje do ciebie — gładki i zdecydowanie prawdziwy komplement, nieskupiony na formach czasownikowych. Do oceniania tychże byłby upoważniony ktoś, kto sam nie buja w dawno zapomnianej przeszłości i nie pozwala sobie od czasu do czasu na użycie form już zaśniedziałych. Jak Annika, która nigdy nie przestała nazywać domem rodzinnej siedziby w Maywater. — Chciałabyś tam wrócić? — Ni to pytanie, ni stwierdzenie — zadało się samo. Heather mogła odpowiedzieć na nie całkowicie szczerze, albo mniej lub bardziej przekonująco skłamać. Annika nie będzie drążyć — zwłaszcza, jeśli przestrzeń do dalszej dyskusji towarzyszka rozwieje machnięciem ręki. Tymczasem Annika poruszyła się niespokojnie na krześle. Jedno skrzyżowanie spojrzeń to przypadek — dwa były sygnałem. Każde ponad — to nękanie; klucz jest dziecinnie prosty, gdy dzień i nastrój spotkania nie sprzyja intensywnym spojrzeniom i nieznajomym awansom. Wstała. — Sprawdzę, czy mają coś do przegryzienia. Może ser, albo oliwki? — …A może coś jeszcze innego, co komponowałoby się z goryczą trunku i słodyczą spotkania. Przeszła przez lokal i pochyliła się przy kontuarze. Jeśli masz ochotę, możesz kulnąć k3 na dodatkowe atrakcje! 1 — Przeczucie Anniki nie zmyliło — ledwie poderwała się z miejsca i skierowała w stronę baru, to samo zrobił nieznajomy. Oparł się łokciem o blat, tuż przy Annice, a łapę położył na jej plecach. Heather ze swojego miejsca ma na scenę doskonały widok, ale nie widzi twarzy Anniki, ani nie słyszy towarzyszącej temu wymiany zdań. 2 — Przeczucie zmyliło Annikę wyłącznie połowicznie — to nie ona jest obiektem zainteresowania nieznajomego mężczyzny, a Heather. Ten wykorzystuje okazję i gdy tylko Annika wstaje, by podejść do baru, on zajmuje jej miejsce. Niebrzydki mężczyzna, na oko trzydziestopięcioletni. Tylko wstawiony. I odrobinę natarczywy. — Cześć, ptaszyno — zagaja, pochylając się bliżej Heather. 3 — Cisza, spokój, nic się nie dzieje. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Być może archeolog rozumiała dużo więcej, niż powierzchownie zdradzała. Szczególnie gdy chodziło o ten nieodłączny imperatyw zachowywania pozorów w jak najlepszym porządku. Reguła, od której nie mogło być ustępstw, a która sięgała każdego aspektu wlekącej się codzienności. Znała ciężąr, jakim były reakcje ciała wymykające się kontroli. Nie te typowo fizjologiczne, nie te będące ledwie reakcją na afekty i emocje. Ich typowość wyrzucała je z tej osobliwej trajektorii, po której krążyło oskarżycielskie spojrzenie wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek oczekiwania. Jucha brocząca z oczu pani Faust była dla siedzącej naprzeciwko jedynie innym aspektem uwięzi, w której sama tkwiła. Stigma również nie wybierała, niekiedy zmuszając historyk do usunięcia się w całkowity cień. Chyba tylko dzięki piekielnym siłom udało jej się dotąd jako tako unikać tych naprawdę niezręcznych i problematycznych sytuacji. Tym bardziej, że więcej życia spędzała pośród niemagicznych, których stosunek do podobnej przypadłości był już na przestrzeni wieków dobrze znany. — Nie tylko to, mniemam. — Spłukała słowa porcją drinka i puściła towarzyszce oko. Pozwoliła sugestii zawisnąć, bowiem sama wciąż trzymała się własnych pozorów. Skinęła w niemej podzięce - a może zgodzie - kiedy rozmówczyni zaoferowała komplement. Nie zastanawiała się też nad tym czy był prawdziwy. Wszak cóż takiego mogłaby fałszem zyskać Annika? Szczególnie od kogoś takiego, jak Munchówna. Dopiero kolejne pytanie ściągnęło ciemne, niemal proste brwi. W pierwszej chwili odpowiedziała cisza. Przerwał ją jedynie stukot kieliszka odstawionego na blat stolika. — Chciałabym — odparła wreszcie zupełnie szczerze. Przydech naznaczył krótką odpowiedź, zdradzając emocje, jakie towarzyszyły wspomnieniom. To tam bowiem najbardziej czuła się sobą. — Ale nie zawsze dostajemy to, czego byśmy chcieli, prawda, moja droga? — Nie oczekiwała nawet odpowiedzi. Gorycz zabarwiła dźwięki głosek, a dłoń z przyzwyczajenia, po męsku, oklepała pierś i kieszenie w poszukiwaniu papierośnicy. — A ty? Chciałabyś być gdzieś indziej niż tu? — Powody pominęła. Nie były istotne - nawet jeśli sytuacja znajomej mogła je wyraźnie podsuwać. Obserwowała panią Faust w tych chwilach, kiedy oćma oczu nie gubiła się we wspomnieniach. Śledziła gesty kobiety, grymasy, sposób, w jaki siedziała, wypowiadała słowa. Wszystkie zmysly zaangażowane były w tę właśnie rozmowę. Nawet gdy tamta odeszła w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Czekała, kręcąc stopą młynki w powietrzu. Nawyk, który niekiedy zdradzał więcej aniżeliby chciała. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Stwórca
The member 'Heather Munch' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Alkoholu w krwioobiegu jest wciąż za mało, by uruchomić protokół bezpośredniości ostatecznej i bezkompromisowej — ale wystarczający, by odczuć pierwsze fizyczne efekty relaksu. Bo każda tłumiona emocja niezmiennie osiada na Annice nieprzyjemnym spięciem w barkach. A te ostatnio przyjęły na siebie wiele. Naprawdę potrzebowała tego wyjścia — powoli to do niej dochodzi, gdy rzeczone napięcie ją opuszcza. Tutaj nic nie musi, a wszystko może. Widok dwóch kobiet popijających drinki w barze bez obecności mężczyzn nie konfunduje już tak, jak kiedyś. Czy to już można nazwać wolnością? — I tak nieważne jest co, a ważne od kogo — właśnie to jest motywem przewodnim i źródłem rozczarowania. Moriarty i jego próby niesienia jej pomocy były hipokryzją — jej upór był dokładnie tym samym. Reakcja najbliższej rodziny jest zaś tym, do czego z biegiem lat przywykła. Ale żadne nie było tym najgorszym, co kiedykolwiek usłyszała i co zamknęła głęboko w sercu. I po czym podjęła naukę drakońskiej samokontroli. I może naprawdę najlepsze, co przytrafiło się w życiu Anniki, to otaczające ją kobiety, a w każdym razie większość z nich. Myśli o tym, obracając obrączkę na palcu — wciąż ją nosi, choć nie wierzy w nią jako symbol. Ta stanowi już wyłącznie tarczę odbijającą wścibskie pytania. — Tak. Tylko szkoda, że nie zawsze leży tak blisko granicy błędu statystycznego — prychnęła, topiąc śmiech w zawartości szklanki. Poszukiwanie czegoś pewnego i stabilnego w całym oceanie niepewności poskutkowało przysięgą złożoną wbrew wszystkim i wszystkiemu. W nagrodę nie otrzymała nic pewnego. Za wyjątkiem skomplikowanego węzła, który — w to nie wątpi — rozwiąże. Czy w perspektywie najbliższych lat to samo czeka Heather? Niejeden zapewne byłby gotów spalić ją na stosie za herezję nieposiadania męża, ani gromadki dzieci. Ta serce oddała czemu innemu, a Annika często jej tego zazdrościła. To jednak nie uchroniło jej od ciężaru trosk. Chciałaby — powtarza Annika jak echo we własnej głowie. Dlaczego więc nie jest? — zastyga, nigdy nie wypowiedziane. Z jakiegoś powodu to pytanie brzmi jak naruszenie intymnej granicy, za którą czeka ból. A miały nie upijać się na smutno. Powinny o to zadbać. — Och — niewinne, odbite pytanie rozwiązało worek pełen fantazji i marzeń do zrealizowania. Jej wyraz twarzy się zmienił, kiedy ozdobił go najcieplejszy z palety uśmiechów. Bo przecież jeszcze może mieć je wszystkie, nowy początek ma moc spełniania marzeń — szwajcarskie Alpy. Surfing na egzotycznej wyspie. I jezioro Bajkał — chciałabym kiedyś zobaczyć, co żyje na jego dnie. Tam nocami ogrzewałabym się wódką i niedźwiedzią skórą. Choć raz mogłabym przejechać się psim zaprzęgiem. A kiedy to wszystko już by mi się znudziło, wygrzewałabym się nad Adriatykiem i nie chciała tutaj wracać już nigdy. Tylko zostać gdzieś, gdzie można pić i tańczyć — …i gdzie tunele nie grzebią żywych, a niebo nie spada nikomu na głowę. Dopowiedziała już ciszej, z tą myślą Heather zostawiając. Przy kontuarze muzyka grała głośniej, komfort swobodnej rozmowy dawał tutaj wiele do życzenia, a jednak — to niezmiennie przyciąga głodne drapieżniki. Jakby pierś leżąca na tym niezbyt czystym już blacie, gdy pochyliła się lekko do do przodu, łowiąc spojrzenie barmana — była kolejną pozycją w menu. Nie zaskoczyła jej obecność kogoś obok — zaskoczył dotyk. — Widziałem, że nudzisz się tam ze swoją koleżanką, to przyszedłem — i głos przy uchu, na który zareagowała automatycznie, wciskając łokieć gdzieś w splot słoneczny obcego mężczyzny. To jego pierwszy problem — jest obcy. Problemem drugim jest to, że się przystawia. I trzeci problem, najbardziej prozaiczny — jest pijany, przez to nie do końca świadomie styka się z nią większą powierzchnią ciała, niż można sobie tego życzyć. I zatacza się lekko do tyłu, popchnięty. Ratuje go barowe krzesełko. — Nosz kurwa — jęknęła, patrząc w dół, na plamę na sukience. Kompletnie ignorując przy tym amatora kobiecych wdzięków. Sięgnęła po serwetkę, skupiona już wyłącznie na jej usunięciu. — Daj, pomogę — dał znać o swojej obecności powtórnie, aż Annika przerwała ratowanie swojej ukochanej sukienki tylko po to, by spojrzeć. I by wywrócić oczami. Czujna. Gotowa — gdyby śmiał znów dotykać — rozpętać bójkę w barze. — Odsuń się. Talerz przekąsek i jeszcze dwa drinki, proszę — odepchnięcie po raz wtóry i ponowne klapnięcie tyłkiem na to samo krzesełko. Widok oczom barmana tak dobrze znany, że ignorowany. Annikę to nie dziwi. — Zawsze taka jesteś? Szybka? Przecież jeszcze nie dopiłaś tego drinka, co masz na stoliku — dopowiada z uśmiechem z katalogu tych zachęcających do pożyczenia ścierki od barmana i wsadzenia mu ją w pysk. — Naprawdę powinieneś się mniej interesować tym, co mam na stoliku. Wynoś się — mówi i sama odchodzi, z talerzem przekąsek. A ten za nią. Do stolika i do Heather. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
"Szwajcarskie Alpy. Surfing na egzotycznej wyspie i jezioro Bajkał" - ta idea całkiem przypadła archeolog do gustu. Jedynieto ostatnie aż odbiło się echem chłodu pośród bladych tkanek. Gęsie piętno wystąpiło na skórę, a kobiece cielsko otrzepało się z drżenia jak kundel co dopiero wylazł z wody. Smukłe choć nawykłe do pracy palce potarły kark, z którego rozlewał się na barki ciężar decyzji do podjęcia. Munchówna spłukała wrażenie alkoholem i zwróciła napoworotnie w kierunku towarzyszki. Gwar nie pozwalał rozróżnić słów, jednak nieszczególnie trudno było dostrzec mowę jej ciała oraz sposób, w jaki tamta reagowała na nieproszonego adoratora. Nie podniosła się od razu. Dała pannicy możliwość rozwiązania sprawy po swojemu, studiując w myślach rozmaite scenariusze, do jakich mogło prowadzić zajście. Czuła, że jakaś część jej samej wręcz szuka zwady i konfrontacji. Wiedziała, a raczej domyślała się, gdzie szukać przyczyny takiego stanu rzeczy, lecz przecież nie po to przyszła tu tego wieczora. Zaciągnęła się głęboko papierosem, a dym skłębił się, na moment przesłaniając surowo ciosane oblicze. Jedno łypnięcie spod byka i wolna dłoń powędrowała ku torebce. Antropolog dźwignęła się z miejsca i wygładziła zmarszki na materiale eleganckiej koszuli. Wnet szpilki zastukały na podłodze, a ona sama podpełzła do baru. — Niech pan będzie tak uroczy i zrobi porządek z natrętem, hmm? — Mruknęła, pochyliwszy się w stronę barmana, wręczając mu tym samym wyciągnięty pierwszy z brzegu banknot. Łuczący gest mignął jej przed oczami Prezydentem Jacksonem. — Nie chciałybyśmy zostać zmuszone do zmiany lokalu — posłała mu uśmiech przeznaczony tylko na takie okazje. Nieznacznie zmrużyła oczy i podsunęła dwudziestodolarówkę pod dłonią. Wszak obie nie wyglądały na pośledniego bywalca czy studentkę, co na koniec wieczoru ledwie zdoła za siebie zapłacić. Następnie dołączyłaby do odchodzącej Anniki i wzięła ją pod ramię, wciskając się między nią a natręta. Instynkt wzniesiony na własnych doświadczeniach dyktował ruchy wespół z cichymi szeptami, które domagały się ujścia. — Opowiedz mi coś więcej o tych Alpach. Albo o Bajkale. Czemu akurat tam? — Była autentycznie ciekawa i chociaż skupiała się na znajome, jej uwaga wciąż wyciągała macki ku obcemu. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Rozwiązanie sprawy po swojemu w wydaniu Anniki skończyć mogłoby się w kazamacie, gdy publicznie i bezwstydnie wypchała by równie bezwstydnemu — i zapewne niemagicznemu — adoratorowi gardło muchami. Nikt tego nie chciał, a już na pewno Annika, która nigdy nie posunęłaby się do czegoś, co zmusiłoby ją do odwiedzenia więzienia dla magicznych. Teraz przyjęła taktykę ignorowania zalotów, połączoną z pokrzepiającym uśmiechem, jaki posłała Heather, zbliżając się do stolika z talerzem. Zauważyła jej zaniepokojenie, ale czy to udzielało się i Annice? Bynajmniej. Wychowana w rodzinie trudnych charakterów i w gronie dumnych krzewicieli seksizmu naszego powszedniego, nie zbiedniała o żadną szarą komórkę pod wpływem nieudolnego podrywu barowego Don Juana za dolara. Ten wzbudzał w Annice kapkę irytacji i całe morze politowania. A już na pewno przez myśl jej nie przeszło, że coś może jej się stać z jego ręki. Tutaj? Dlatego na gwałtowny ruch Heather odpowiedziało uniesienie jednej brwi w niemym a ty dokąd? Talerz trafił na stół, a kolejny łyk drinka, do gardła Anniki. Skoro przylazł za nią aż tutaj, musi mu zależeć. — Jeszcze tu jesteś? — Z uśmiechem podręcznikowym dla podobnych sytuacji i tylko wprawiony w psychologii obserwator mógłby zinterpretować poprawnie kryjące się za nim naprawdę chciałabym, byś zniknął mi z oczu. Barman nie od razu zrozumiał polecenie. Przyjrzał się czarnowłosej z ukosa, akurat sięgając po coś pod kontuarem. Wstając, takim samym spojrzeniem zaszczycił scenę za jej plecami. Na końcu spojrzał na banknot. Nominał musiał być zadowalający, bo wyraz twarzy złagodniał, papierowy wyraz wdzięczności znalazł miejsce w kieszeni, a on sam skinieniem głowy przyjął zlecenie pozbycia się ich wrzoda na tyłku. Tymczasem przy stolikach… — Jestem tam, gdzie ty — odpowiada zalotnie, szukając między krzesłami i stolikami drogi, by zmniejszyć dystans. Kolejny mebel na trasie on–Annika jest wynikiem interwencji tej ostatniej; wystarczył jeden ruch nogą, by krzesło wysunęło się przed szereg, stanowiąc fizyczną barierę. Kolejny raz zachwiał się, gdy jeszcze jedną barierą stała się Heather. Już zamierzał się do obrzucenia jej mało przemyślaną uwagą, gdy zamiar przerwał sam milczący barman. Dla odmiany przemówił — prosto do ucha upierdliwemu adoratorowi. Można było zaobserwować falę emocji przechodzącą przez twarz mężczyzny i brak oporu z jego strony, gdy do twarzy przy uchu dołączyła dłoń na ramieniu. Gdyby Annika miała zgadywać, były to groźby. Gdyby miała zabawić się we wróżkę i wejść w głowę barmana jeszcze głębiej, dodałaby, że groźby te obejmowały nieprzyjemną kombinację przyrodzenia i szczypiec do lodu. Ale to wyłącznie jej wyobraźnia — a ta jest nieograniczona. Przytrzymana pod ramię, odruchem sobie właściwym oparła skroń o Heather i pozwoliła się poprowadzić do stolika. Nie miały doń daleko. Usiadła, tyłem do obserwowanej przez Heather sceny; mężczyzna wciąż prowadzi ożywioną rozmowę z barmanem, bliżej kontuaru i wciąż za blisko Anniki, tego krzesła i stolika. Pani Faust tymczasem wciąż niewiele sobie z tego robi. — Typowa sobota — wzruszyła ramionami, a tymczasem do rozmowy dołączyło towarzystwo ze stolika, który wcześniej opuścił pijany adorator. Muzyka skutecznie zagłusza jej temat, tylko towarzysze zdradzali swoją postawą, jakby starali się bronić godności swojego kolegi od kieliszka. Zaś pytaniu Heather odpowiada westchnięcie. I chwila na refleksję wypełniona sięgnięciem po wykałaczkę i nabicie na nią oliwki i kawałka sera. — Na opowiadanie o Alpach jestem jeszcze za trzeźwa — to ma się zmienić w trakcie tej nocy i po to tutaj dzisiaj przyszły. Po dawkę oczyszczenia i szczerości, co pod koniec przysłoni wybiórcza niepamięć. Obie opowieści mają jeden wspólny mianownik — są nim studia, jest nim Boston. Szwajcaria to ledwie kapryśny sentyment obudzony z długiego snu przez coraz głośniejsze poczucie samotności. Ale Bajkał… — Przyszło mi to do głowy na trzecim roku studiów. Mieliśmy takiego wykładowcę, nazywaliśmy go Pan Dygresja. Absolutnie zakochany w tym jeziorze i w jego różnorodności. To jezioro tektoniczne i nikomu nie udało się dotrzeć do jego dna — wyobrażasz to sobie? Grobowiec tak głęboki, że nikomu nie udało się zejść na jego dno i je zbadać — po błyszczących z podniecenia (alkoholu?) oczach można by przypuszczać, że to jedna z tych rzeczy, za które Annika gotowa byłaby oddać życie — byle zobaczyć i zbadać lepiej miejsce, które w całości zobaczył dotąd wyłącznie georadar. I zobaczyć tam więcej, niż inni. — A coś mi mówi, że nie tylko rybki można byłoby tam znaleźć — bo oczywiście, że nie chodzi o jakąkolwiek niemagiczną faunę. Panią Faust ciągnie najmocniej do magii. A to miejsce — w tych zasłyszanych opowieściach — aż od niej kipi. — ….Ale kto puści dobrze urodzoną panią za żelazną kurtynę i pozwoli bawić się w badacza? — Parsknęła ponownie — za marzenia, droga Heather. Może jak już odchowam trzech synów i pomarszczę się jak rodzynka, będę na tyle bezwartościowa, że nawet mi dołożą na bilet? — Żart z posypką złożoną z prawdy tak realnej, że aż gorzkiej. — A ty? Co myślisz o takiej motywacji? Brzmię jak wariatka? — Miało być szczerze. I szczerości Annika oczekuje. I jeszcze jednej kropli goryczy. Absynt dokłada jej nieco od siebie. Ten — w przeciwieństwie do mężczyzn — rzadko zawodzi kobietę w potrzebie. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Heather Munch
ODPYCHANIA : 20
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 32
TALENTY : 15
Spojrzenie węglanych ślepi również lepiło się nieprzyjemnie do sylwetki natręta. Opresyjnie miażdżyło ewentualne zamiary i wolę, a przynajmniej taką naturę w tamtej chwii nosiło. Nie miała wątpliwości, że pani (jeszcze) Faust potrafiła o siebie zadbać, jednak noszona od młodości drzazga raziła i kłuła, zmuszając do działania. Bo nigdy nie było wiadomo, gdzie tkwi niespodziewana granica, za którą grunt spod stóp zwyczajnie znikał. Życie dało archeolog dostatecznie wiele lekcji, by nauczyć ją, aby nie bagatelizować przeciwnika - nieważne jak błachy się zdawał. Nieważne, że pozbawiony zdolności, jakimi one biegle władały. Te ostatnie, bowiem, użyte, oznaczały ostateczność. Możliwie zmuszały do zerwania nici, na której wisiał los delikwenta. Byłabyś do tego zdolna? Miałabyś tyle- — Typowa sobota — powtórzyła, ucinając własną myśl zanim ta nabrała pełni i zawiodła w kierunku, zza którego mogło nie być odwrotu. Nie chciała inaczej patrzeć na znajomą. I tak w głębi ducha znała odpowiedź. To w końcu Krąg. — Oby nie — dodała jeszcze i uniosła kąciki warg w krzywym uśmiechu. Upiła drinka, spłukując niesmak tego, co pozostało niewypowiedziane. Poprawiła się na swym miejscu i rozparła znów wygodniej. Zagarnęła przestrzeń i dopiero wówczas podjęła wątek. — To ostatnie — miała na myśli stan annikowej trzeźwości — zmienimy. Ale — urwała znowu, by upewnić się, ze towarzyszcze nie brakowało alkoholu — taka tajemnica prawie każdego by skusiła. — Nieprawda. — Jeśli nie samą obietnicą odosobnienia i spokoju na łonie surowej, dzikiej natury, to właśnie tym, co skrywa w środku. — Przyznała kobiecie rację, a ciepły tembr jej głosu nabrał nieco zachrypniętej głębi. Jakby wkraczały na grunt, który czarnołbą w jakiś sposób poruszał. Przez krótki moment przyglądała się badaczce, rozważając, dokąd powinna sięgnąć jej własna względem niej szczerość. I czy tamta była na nią prawdziwie gototwa. — Zadajesz to pytanie komuś, kto zna to wołanie. — Napiła się, zwilżając gardło oraz grając na zwłokę. Te najwłaściwsze słowa już jej umykały. Mgła z wolna zasnuwała wyrazistość pomyślunku i tępiła sensory. Potrzebowała więcej czasu, ale i z większą łatwością sięgała tam, gdzie na co dzień nie chciała sięgać. — Bynajmniej, nie brzmisz jak wariatka. Brzmisz, za to, jak ktoś, kto widzi świat zza szklanej ściany. Wie, co rozciąga się za nią, lecz nie może po to sięgnąć. Pytanie brzmi czy jesteś gotowa wyjść z kryształowej klatki i zaspokoić głód ciekawości. Cena będzie wysoka, nie miej co do tego złudzeń. Co więcej, nie masz żadnej gwarancji, że gdy zaspokoisz te nawołujące potrzeby i pragnienia, okażą się one tym, czego oczekiwałaś. A jednak jeśli czegoś się przez te wszystkie lata nauczyłam, to to, iż czasem należy zrewidować własne przekonania. Postawić siebie na pierwszym miejscu, bowiem nikt inny tego nie zrobi. To nie urzędowe zezwolenia stanowią największą przeszkodę, a to, czego się obawiasz w związku z konsekwencjami po powzięciu kontrowersyjnej decyzji. Dopiła kolejnego drinka, a ten rozlał się piekącym ciepłem po gardzieli i przeniknął między tkanki. We łbie zaszumiało, cielskiem zawładnęła miękka błogość. To właśnie teraz potrzebna była pauza. Wieczór dopiero się zaczynał. |
Wiek : 40
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Archeolog, antropolog
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
To w końcu Krąg. A Mała Księżniczka Annika przywykła w nim do pewnych przywilejów i wygód, choć zawsze marzyły jej się te, którymi obdarzano chłopców. Dlatego na własne życzenie — w imię wyższego celu — poznała smak ciężkiej pracy i zapach, od którego wiele podobnych jej panien zwróciłoby swoje wykwintne śniadanie. Bo Annika jest paradoksem, na który im dłużej patrzysz, tym mniej rozumiesz. I może, gdyby przyjrzeć się tej dziewczęcej twarzy odpowiednio długo i pod właściwym kątem, można by odkryć zarys zaciętego grymasu towarzyszącego jej, gdy przez zaciśnięte zęby syczy zaklęcie, które ma komuś pokazać. Robiła to już i za każdym razem waha się odrobinę mniej. Za każdym razem stać ją na więcej, kiedy szum adrenaliny w uszach każe walczyć, choćby po drugiej stronie stał krewny, z którym po wszystkim wyzeruje butelkę czegoś mocnego. Bo to tylko Krąg i magiczne pojedynki na tyłach domu. To tylko Krąg i zrujnowany ogród po fakcie. To tylko Krąg i zaklęcie obronne układające się w ustach piękniej i sprawniej, niż imiona braci albo język ojczysty jej matki. Ale tylko raz w życiu poczuła dotąd prawdziwe zagrożenie. Jej dojrzewanie do przezorności dopiero się zaczyna. Pod tym względem obie są zupełnie różne, poniekąd na innym etapie życia — Annika właśnie przyjmuje swoje najtrudniejsze lekcje, Heather już swoje przeżyła. I gdyby tylko ta pierwsza miała o tym pojęcie wykraczające poza jedną, dosłowną utratę gruntu pod nogami… Jak i świadomość tego, co naprawdę oznacza być do tego zdolnym— Ale nie wie. Dlatego kolejna porcja mieszanki absyntu i szampana gładko spływa w dół gardła, a usta, wbrew goryczy, rozciągają się w ciepłym uśmiechu, choćby w ten sposób prostując krzywiznę tego należącego do panny Munch. — Zadaję je nie bez powodu — bo rzeczywiście chce znać jej zdanie. Bo nikt tak dobrze nie opowie jej o blaskach i cieniach takiej decyzji. Bo, jeśli tego wymaga sytuacja, ta nie będzie Anniki oszczędzać. Klepanie po plecach kończy się po wypiciu odpowiedniej ilości etanolu i po heroicznej obronie przed klepnięciem czegoś innego. A jeden z gości lokalu gdzieś za jej plecami rzeczywiście sięgnął po strzał ostrzegawczy i spoliczkował pijanego kolegę, by ten spokorniał wreszcie. Pani Faust nie zajęła tym chaosem swojej uwagi, zbyt zaabsorbowana próbą odczytania kruczowłosej, gdy ta rozważała sięgnięcie po zasoby, do których sięgała niechętnie. Niech Heather sięga, gdzie tylko chce — to wieczór — i noc — szczerości. To długa lista zwierzeń i kolejek przed nimi. — Nic, po co do tej pory sięgnęłam nie było tym, czego oczekiwałam — tu przyznaje kobiecie punkt — takiej argumentacji nie można odmówić rozsądku, wbrew wieczorowi sprzyjającemu wszystkiemu, co nierozsądne. Kolejny łyk był niemal słodyczą, gdy spłukiwał resztkę kwasu ze słów wypowiedzianych. Bo tak jest, kiedy praca akademicka zaczyna powoli nużyć i odbiera czas, który Annika mogłaby spożytkować w Maywater. Małżeństwo to tylko kolejna rzecz na liście rozczarowań, a przecież w tej materii również postawiła na siebie — miało być po jej myśli, i było. Decyzja powzięta z szacunku do siebie, swojego potencjału, ale także ze strachu. Bo kryształowa klatka, czy złota— klatka to klatka. I na obydwu można sobie zniszczyć zęby, próbując się z niej wydostać. — I tak, nie boję się do tego przyznać — obawiam się konsekwencji. I wykluczenia. Boję się, że zawiodę po raz kolejny osoby, których zdanie się dla mnie liczy — a to grono bardzo elitarne. Mówiąc to, patrzy wprost na Heather, nie unika jej spojrzenia, ani ewentualnej oceny. Tama powoli puszcza, wylewając z przepełnionej głowy potok myśli, co już odstały zdecydowanie za długo. Kolejne słowa oblała więc przypominającą dawką trunku, nim przemówiła ponownie. Na szczęście zamówiła już drinki, te za chwilę powinny trafić na stół. A wcześniej niż po alkohol, pani Faust sięga po argument ostateczny. Ten jeden raz nie patrzy na rozmówczynię, a na szklankę, którą obraca w dłoniach. — A moja matka tego nie zniesie, jeśli kolejne z jej dzieci zaginie bez wieści — pierwszym i jedynym miał być Maxim. Po lekkości, z jaką przyszło o tym Annice wspomnieć — tak jej się wydaje — nie sposób rozpoznać ciężaru, jaki poczuło serce. Bo w mniemaniu panny van der Decken, a później pani Faust, to jej najlepsze kłamstwo — bo oszukała wszystkich, że już dawno temu przepracowała utratę. I może na krótką chwilę rzeczywiście oszukała nawet siebie — że nie potrzebuje domknięcia, ani zakończenia. Że to wszystko ma sens dokładnie takie, jakie jest. Tylko na jak długo? Ostatki drinka kołyszą się niemrawo nim z przechylonego naczynia wylądują w gardle, gdzie ich miejsce. Szkło przy ustach tłumi parsknięcie śmiechem. — Ostatecznie chyba poprzestanę na razie na nartach i surfingu — kolejność dowolna — podobno ślizganie się po zamrożonej wodzie to lepsza zabawa, niż pływanie. Śmiem wątpić. Ale może kiedyś spróbuje. Stan miękkiej błogości i towarzyskie plotki były esencją tego spotkania, którą obie panie zgodnie wycisnęły do cna, wymieniając słowa i toasty jeszcze przez kilka kolejnych godzin, aż nie rozeszły się — każda w swoją stronę. Heather do wygodnego łóżka, a Annika— Zadzwonić. /z tematu obie |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy