Salon w domku gościnnym Świeżo wyremontowany salon utrzymany jest w niebieskich barwach — na podobieństwo swojego pierwowzoru — za to znacznie unowocześniony. Na przeciwko obitej welurem kanapy znajduje się regał ze sporym telewizorem, a także radio, którego nocne audycje umilają momenty relaksu po ciężkim dniu. Poza tym pomieszczenie pełne jest pamiątek z dzieciństwa i lat nastoletnich potomstwa państwa van der Decken i ich przyjaciół z czasów szkoły średniej. Zamykany na klucz barek zaś mieści to, co najważniejsze, czyli głównie whisky, wino i wódkę z samych czeluści ZSRR. W samym rogu pomieszczenia znajduje się też niewielka biblioteczka. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
23/24 IV 1985 Jeszcze tylko trzy godziny i noc oficjalnie zamieni się w dzień — szarość świtu zdominuje czerń otulającą jak pierzyną siedzącą na kanapie kobietę. Obie rezydentki domku gościnnego już śpią, ostatnim źródłem światła w pomieszczeniu jest ciepła biel żarówki w nocnej lampie, a jedynym dźwiękiem — szum fal sączący się przez uchylone okno. Drugim wyłomem w ciemności świata wokół jest biel kociego futra na błękicie kanapy, tuląca się do wyziębionych stóp właścicielki — Lucyfer wie, ile czasu minęło już, odkąd Annika ostatnio śmiała choćby poruszyć zdrętwiałymi kończynami, gdy najwyraźniej stęskniony za nimi Lorenzo, ostrymi pazurami natychmiast wybił jej ten pomysł z głowy. Wydmuchała nos w chusteczkę — wyziębiony ostatnio organizm pozbawiony pomocy magii, wracał do zdrowia wolniej, niż Annika do tego przywykła. Jej ukochane i powtarzane w nieskończoność ja się nie przeziębiam, dziś jeszcze bardziej brzmi jak żart. A do tego nie może zasnąć. Wszechogarniająca ciemność miała ułożyć do snu oboje, lecz wyszło inaczej. Bo nic teraz nie jest stałe, nawet pory zasypiania. Niby Annika wykaraskała się z kazamaty, ale czym innym jest teraz jej życie, gdy śpi, je i żyje w labiryncie starych, wielopokoleniowych ścian, które — mimo całej miłości i ciepła kojarzonego z miejscem — zamknęły ją w swojej pułapce? Może i ona opuściła kazamatę — ale kazamata nie opuściła jej. Jeszcze nie. Ta rutyna ma konkretny smak. Ubiegły poranek przywitał ją kolejną dawką gorzkiego bólu — fizycznego, psychicznego i egzystencjalnego, który grzecznie, równymi porcjami przełykała przez cały, pracowity dzień. Zrobiła to sobie sama, gdy tak bez większego przygotowania wybiegła w dal Wieczór zaś — niezmiennie, jak w klasztorze — był czasem na refleksję, Annika nie może używać magii. Ale powinna przyswajać lekcje, wypełniać luki… Powinna być gotowa. Dobrze się więc złożyło, że Wilson miał dziś sprawy w Saint Fall i był tak dobry, że zahaczył o bibliotekę, skąd pobrał jeden tom szczególnie ją interesujący. A ona właśnie wertuje kolejne jego strony, dopisując uwagi na marginesach prywatnego notatnika. Magią natury Annika posługuje się już odruchowo — nie musi o tym myśleć i z wysiłkiem przywoływać z pamięci odpowiedniej intencji i — przede wszystkim — inkantacji. Inaczej jest w przypadku magii anatomicznej — jej piękno ma dla niej wartość głównie historyczną i to powinno się jak najszybciej zmienić. Powinna poczuć ją bardziej i wykorzystać w praktyce potencjał ograniczony dotąd do kilku podstawowych rytuałów, niegdyś nadużywanego zaklęcia Breviter i kilku paskudnych sztuczek, pomocnych przy pojedynkach. Powinna potrafić wycisnąć z tej magii znacznie więcej. To kiedyś może jej uratować życie. — Avisceleritas — wymruczała w otwarte strony — pentakl, ukryty daleko poza jej wzrokiem i tak nie odpowie na wezwanie. I nie musi — nie powinien. Po prostu — inkantacja musi ułożyć się na języku, musnąć podniebienie obietnicą jego wykorzystania, kiedy już wszystko— Czy kiedykolwiek wszystko „wróci do normy”? Potrząsnęła głową. Na niewielką poprawę czasu reakcji i szybkości ruchów. — Gdyby ten czar nie wyleciał jej z głowy wtedy, w Bella Donnie, może zminimalizowałaby swoje szanse na pierwszy, gangsterski postrzał niemal do absolutnego zera. Zanotowała i przewróciła strony do rozdziału interesującego ją najbardziej. Czary i rytuały leczące. Czy ze swoją wiedzą, Annika, mogłaś uratować tamtą kobietę? — Jakaś drobna jej część podpowiada, że owszem. Gdyby tylko nie zrezygnowała, czując upływające siły, gdyby podbiła je jakimś zaklęciem, gdyby nakazała federalnemu zastąpić ją w tych wysiłkach, może wtedy— Może. Ale co to teraz zmienia, gdy nie pozostaje jej już nic innego, poza odrobieniem pracy domowej i wyciągnięciem wniosków na przyszłość? Jeszcze dostatecznie nie nadziękowała się Piekłu, że w ogóle dostała tę możliwość. Gwałtowny poryw wiatru trzasnął oknem o jego drewnianą ramę, podrywając do góry koci majestat. Lorenzo miauknął gniewnie, a Annika westchnęła przeciągle, korzystając z dogodnej sposobności na zmianę pozycji. Przeciągnęła się, rozprostowała zdrętwiałe nogi. Okna zamykać nie zamierza. Słona bryza działa na nią jak najlepszy środek uspokajający. — Calidumauxilium — kolejny szept wyrwał się w nieokreśloną próżnię — potrzebowała tego czaru po pojedynku z Valerio, gdy być może wolna od fizycznych obrażeń, gotowa była odejść od zmysłów na samo wspomnienie wrażenia, jakie magia iluzji pozostawiła na jej umyśle; samo Calidumauxilium wtedy wystarczyło, ale na podorędziu miała jeszcze Calidumauxilium Magnus. Wie, że by podołała — Frigussubsidio w tunelach nie tylko jej nie przerosło, ale i pewność wypowiadanej inkantacji wyparła panikę z czeluści umysłu na ten jeden, potrzebny moment. — …Och — poruszyła się. Ciepłe, futrzane ciałko w reakcji na bodziec otarło się o jej kostkę, tym razem szczędząc pazurów. Ruch poprzedziło namiętne skrobanie pióra — Sanaossa Locus — silne, obiecujące, a w rękach laika zapewne rozczarowująco nieskuteczne. Na pewno będzie wymagało długiego treningu. Podkreśliła inkantację kilkoma pociągnięciami pióra. Sanguistill — temu zaklęciu poświęciła kolejną stronę. Nie będąc medykiem i nawet się o zawód medyczny nie ocierając, Annice nie przyszło jeszcze nigdy tamować krwotoku wewnętrznego — czy potrafiłaby? Czy powinna była to zrobić wtedy? Westchnięciu pełnemu żalu odpowiedziało westchnięcie wiatru. Powoli cichnące fale zapowiadały spokojniejszy poranek, który Annika ma nadzieję w całości przespać. Tylko jeszcze— Przerzuciła kilka stron, docierając wreszcie do podrozdziału poświęconego rytuałom leczniczym. Może to nie przypadek, że zdecydowała się na taką lekturę? Może powinna była zrobić to już znacznie wcześniej — to znaczy, pośród formułek i definicji najlepiej czytelnych dla biegłych w magicynie zawodowców, poszukać rozwiązania swojego problemu? Nie byłaby sobą, gdyby teraz przynajmniej nie spróbowała. — Spiritus vitae, pulmones fortifica — inkantacja jest krótka, można ją wyszeptać na jednym wydechu… I kompletnie bezużyteczna, kiedy coś — wyrzuty sumienia? — dławi górne drogi oddechowe. A jednak — notatce na temat tego rytuału, poświęciła całą stronę. Nie jest bezużyteczny — zwyczajnie, nie posłużyłby jej w tym wypadku. Nietrudno jednak wyobrazić sobie, co mogłaby przy jego pomocy zrobić w przypadku podtopienia. Powinna go przyswoić — wyuczyć jak mantrę. Choćby ze względu na Elsje. Szarość wzrasta z każdą minutą, rozjaśniając pogrążony w ciemności salon, aż pierwsze promienie słońca musnęły wreszcie bielony sufit. Poranek przywitał ją na rozważaniu różnic pomiędzy Rytuałem Asklepiosa, a Wewnętrzne oko — kiedy spostrzegła, że powieki jej własnych wreszcie ciężko opadają. Rychło w czas. Ogrodnik właśnie uruchomił kosiarkę. Nic nie szkodzi. Annika jest pewna, że to nie zakłóci jej spoczynku. /z tematu |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
6 V 1985 Minęły już dwadzieścia dwie minuty, odkąd usiadła na kanapie, wpatrując się w swój nowy, dość impulsywny i bardzo potrzebny zakup. Wystarczyła ledwie iskra, by prosto od Johana, łapiąc okazjonalny dojazd, trafiła do Deadberry, gdzie kupiła swój pierwszy zestaw do wylewania świec, nie szczędząc przy tym na stalowy garnek z dziubkiem, by całość wygodnie przelewać do nowo zakupionych foremek. — Pojebało mnie — wypowiedziała bezgłośnie, zabierając się do lektury o woskach, knotach, barwnikach i temperaturach topnienia. Nie byłoby tego wszystkiego — czyli jej zanurzonej w lekturze o wyrabianiu świec, a wcześniej jej w Deadberry i jej płonącej słusznym gniewem, gdyby nie kilka nakładających się na siebie faktów. Fakt pierwszy — czwarty maja i trzy nieudane rytuały ochronne na terenie posiadłości Veritych. Fakt drugi — dziś. Szósty maja i jeden rytuał ochronny — udany dopiero po trzeciej próbie. Fakt trzeci zaś należy do gatunku tych najbardziej banalnych, a związany jest z tym, że spóźniona (o całe trzy dni!) miesiączka zrobiła z jej zwyczajowego PMS–u prawdziwego tyranozaura PMS–ów, który miał ustąpić dopiero dziś wieczorem, czyli o wiele za późno na rozsądek i racjonalność. Bo książkę już ma w garści i zaczyna jej to czytanie sprawiać przyjemność. Tak się znajduje nowe hobby! Słońce już prawie zniknęło za horyzontem, a Annika jeszcze nie skończyła przechodzić — etap po etapie — instrukcji, jak wykonać zestaw porządnych świec. Instrukcja jest pełna odnośników do innych stron i od prozaicznego podgrzać wosk w rondelku, niepostrzeżenie przenosi do najpopularniejszych wosków, ich udowodnionych właściwości wspierania określonych typów rytuałów oraz… temperatur topnienia. Każdy ma przecież swoją własną, co wpływa na czas stygnięcia, stąd też uogólniona konkluzja, że najbezpieczniejszym — i dla wszystkich wosków i dla nerwów wytwórcy — jest dokładne czterdzieści osiem godzin w temperaturze pokojowej. To gwarancja, że wyrób nie ulegnie zniekształceniu przy próbie wyciągnięcia z formy. Podkreśliła tę informację w instrukcji. Jak i tę o wosku pszczelim — najpopularniejszym z dostępnych na rynku i jednocześnie najwdzięczniejszym w obróbce. Wiedzę uzupełniła o jego zamienniki, z których korzystają domowi wytwórcy — i co za ich sprawą otrzymują. Bo zauważono, że utwardzony wosk pochodzący z przetworzonego oleju rzepakowego nieco ułatwia rzucanie rytuałów ochronnych strzegących domów i inwentarza; wosk sojowy zaś nadaje się najlepiej do rytuałów rzucanych na człowieka, a jojoba szczególnie mocno współgra z magią rytualną skierowaną na przedmioty. Nie miałam pojęcia — mruczy, a notatnik niemal płonie od szelestu kartek i skrobania ołówka. Nowo odkryta pasja zabiera Annice większą część wieczoru i przypadkiem porywa ją w noc pełną rozważań na temat tego, jak ustabilizować knot, by na pewno ułożył się w świecy idealnie równo i nie naraził przez to wykonywanego z jej użyciem rytuału na niepowodzenie. Następną, palącą kwestią okazało się to, czym, jak, i jak długo mieszać wosk, by dobrze połączył się z barwnikiem; na temat rodzajów substancji barwiących, ich formulacji i pigmentacji wiele dowiedziała się już od sprzedawcy, zwłaszcza pod kątem interesujących ją dziedzin magii, ale po raz pierwszy dowiedziała się o tych bardziej zaawansowanych, a przez to trudniejszych w obsłudze — wystarczy chwila zwłoki, czy odrobina nieroztropności i pigmenty te, zamiast równo połączyć się z półpłynną masą, utworzą w niej małe smutne i pozbawione krzty potencjału magicznego, kolorowe kluchy. Wtedy cała robota na nic i świece trafiają do kosza. Dlatego zapewne wiele jeszcze wody upłynie w Maywater, nim Annika zdecyduje się na sięgnięcie po malachitowy barwnik, choć autor podręcznika zachwala jego właściwości mające rzekomo zapewniać większą przychylność samego Piekła w rytuałach z jej ulubionej dziedziny. Wszystkiego zresztą wkrótce zazna w praktyce, zabierając się za pierwszą partię świecarskich wyrobów, bo przecież ma wszystko — wiedzę — podstawową, ale jednak, materiały, i ogromną chęć uniezależnienia się od niesatysfakcjonujących i wadliwych wyrobów masowych. Po co na nich polegać, skoro to takie proste? Może i proste, ale upłynął jej na tym cały wieczór, a żegnając się z wychodzącą do domu Emily, jeszcze mimochodem zanotowała w głowie jeszcze jedną informację— — Spalisz wosk, jak podgrzejesz go bezpośrednio nad ogniem. Lepiej użyć kąpieli wodnej Teraz to już jest gotowa na wszystko — na latające po kuchni kawałki wosku, nieporadnie odłupywane od większego bloczku przy pomocy noża; skaleczenia, oparzenia i pierwsze porażki; mieszanie, mieszanie i jeszcze więcej mieszania; grę w kolory i zapachy różnych rodzajów wosków, a przede wszystkim— Jebany efekt końcowy — lepszy niż przy użyciu popularnych świec. Kuchnia w domku gościnnym będzie — póki co — najlepszym miejscem na pierwsze eksperymenty. Na co dzień i tak używana wyłącznie do gotowania wody na herbatę, będzie o piekło lepszym wyborem niż wiecznie zatłoczona i przesiąknięta zapachami kuchnia w rezydencji. I to właśnie tam Annika znalazła kawałek przestrzeni na wszystkie zapasy wosków, barwniki, rondelki, a nawet ochronne rękawice i gustowny, różowy fartuszek. Przestrzeń na zastygający produkt końcowy była już wyłącznie formalnością, co zakończyło — w pełni pokojową — aneksję kuchni jako nowej pracowni Anniki. Jeśli jej się to naprawdę spodoba, jeszcze urządzi sobie własną, prywatną i z prawdziwego zdarzenia — bez wstępu dla psich i kocich kłaków, przypatrujących się teraz bacznie wysiłkom Anniki nad dokładnym odkłaczeniem pomieszczenia przed pierwszą, nieśmiałą próbą. A tę podejmie niedługo, może już za kilka dni. /zt. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy