Witaj,
Ira Lebovitz
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1313-ira-lebovitz#13798
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1501-ira-lebovitz
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1679-poczta-iry-lebovitza
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f233-majestic-way-9-2
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2144-rachunek-bankowy-ira-lebovitz#26310
ILUZJI : 5
PŻ : 236
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 43
WIEDZA : 3
TALENTY : 2
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1313-ira-lebovitz#13798
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1501-ira-lebovitz
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1679-poczta-iry-lebovitza
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f233-majestic-way-9-2
BANK : https://www.dieacnocte.com/t2144-rachunek-bankowy-ira-lebovitz#26310

Ira Lebovitz

fc. Louis Seriot






nazwisko matki Burns
data urodzenia 11 kwietnia 1962
miejsce zamieszkania Salem
zawód akrobatka / barman
status majątkowy zamożny
stan cywilny kawaler
wzrost 176 cm
waga 59 kg
kolor oczu ciemny brąz
kolor włosów ciemny brąz
odmienność
umiejętność
stan zdrowia zdrowy
znaki szczególne Znamię magiczne przypominające kwiat irysu za uchem

drobne pieprzyki na lewym ramieniu układające się w konstelację małego wozu

przetarty, „przyduszony”, ale delikatny głos, mówi ciszej i zwykle delikatnie wolniej niż przeciętny człowiek

osoba niebinarna

magia natury: 0 (I)
magia iluzji: 5 (II)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 0 (I)
zatrucie magiczne: 1

sprawność: 43
akrobatyka powietrzna: III (15)
gibkość: III (15)
udźwig: II (6)
rzeźba: I (I)
szybkość: II (6)
charyzma: 7
aktorstwo: II (6)
kłamstwo: I (1)
wiedza: 3
wiedza o sztuce: I (1)
zarządzanie i ekonomia: I (1)
magicyna: I (1)
talenty: 2
zręczność dłoni: I (1)
kadzielnictwo: I (1)
reszta: 6 PSo



rozpoznawalność II (społeczniak)
elementary school Freedom Trail Elementary
high school Beacon Hill Academy
edukacja wyższa
moje największe marzenie to mieć kogoś, dla kogo będę najważniejszy. Zawsze.
najbardziej boję się zniknąć, stać się nieważnym, samotnym.
w wolnym czasie lubię poznawać nowych ludzi, śpiewać, imprezować, szaleć i testować granice oraz jeździć na motocyklu (uczę się).
mój znak zodiaku to baran



Sit my friend, it's a long story...
Jestem jednym z czternastu. Słaba liczba, każdy się zgodzi. Siedem, szesnaście – kurwa – chociaż trzy. Nie, mój ojciec naprodukował czternastkę dzieciaków, a ja jestem jednym z nich. Spokojnie, spokojnie, nie rwijcie się tak współczuć tej biednej wymęczonej kobiecie, co to pół życia łaziła z brzuchem, bo stary nie wpadł nigdzie na reklamę gumek. W tym względzie był łaskawy, działał partiami, można rzec. Dwójka z jedną, czworo z drugą, pięcioro z trzecią, reszta z czwartą. Zdawałoby się, że robił postępy i z każdą kolejną wytrzymał dłużej, co? Nie dajcie się zwieść, po prostu trzy razy ustrzelił bliźniaki. Ma rozmach, a jakże, to w końcu mój ojciec.
Oczywiście jestem jednym z bliźniaków. Wiecie, jak to z nimi jest. Jeden silny, drugi chorowity, jeden chce zeżreć drugiego, drugi walczy o ochłapy, żeby dotrwać do rozwiązania. Tak, tak, przejebane już na stracie. Zgadnijcie, który to ja.
Nie, nie, nie jestem tym słabszym. Nigdy nie byłem chorowity, nigdy nie walczyłem o miejsce w brzuchu matki, można przypuszczać, że o pierwsze miejsce też nie musiałem walczyć. Ale najgorsze jest to, że to ten mniejszy, ten słabszy i ten, nad którym rozczulają się wszystkie zmartwione, piszczące ciotki, wygramolił się przede mną.
Przejebane, co?
Może wam się wydaje, że wcale nie – to znaczy tylko, że nie wiecie, jak to być tym drugim. Pierwszy i ostatni, ci zawsze zgarniają najwięcej uwagi. Środkowi nikogo nie obchodzą. Ale drugi? Drugi był o kilka sekund za pierwszym, drugi ma ambicje wskoczyć na najwyższy punku podium, drugi traktuje swoje miejsce jako większą porażkę niż czwarty i piąty. Bo oni i tak nie mieli szansy na wygraną. Drugi miał.
Kilka sekund!
Jeszcze gorsze jest to, że, tak jak wspomniałem, mój brat był słabszy. Jak myślicie, co to oznacza dla świeżo upieczonej matki? Pierdolone jajko. Cała jej uwaga skupiała się na nim. Bo taki malutki, taki słodziutki, taki kruchy. Kichnął i cały dom stawał na nogi.
Cały dom, czyli matka. Ojciec miał co robić, o dzieciach zawsze przypominał sobie dopiero, jak już podrosły do tego wieku, w którym nie ryczały z byle powodu i nie chodziły z pełną pieluchą.
Matka wytrzymała z nami sześć lat, potem zawinęła walizki i wypięła się dupskiem na całą rodzinę. Mój brat z oczka starej (może jednak nie takie oczko, skoro go ze sobą nie wzięła), został oczkiem starego. Starszy o zasraną minutę, to przecież przejmie interes. Ojciec może i brał kilka rozwodów, ale w wybiórczych kwestiach jest tradycjonalistą i to najwidoczniej jedna z nich. Nie, żeby mnie kiedyś ciągnęło do zarządzania biznesem, cyferek i innych nudnych formalności. Wkurwia mnie tylko, że kradł całą uwagę. No, prawie całą.
Miałem cztery lata, kiedy zacząłem treningi, taka tradycja. Na mnie nacisk był większy niż na brata – coś tam umieć musiał, ale i tak żył głównie po to, żeby kiedyś przejąć The Lebovitz Circus. Kiedyś, czyli pewnie w bardzo odległym czasie – ojciec miał nas w wieku dziewiętnastu lat, więc za szybko nie zejdzie. Wracając – treningi zacząłem wcześnie, pierwszej nauczycielki nawet nie pamiętam. Z początku było jak z każdym dzieckiem w naszej rodzinie. Rozciąganie, podciąganie, żonglowanie, inne pierdoły. Podstawy. Było za wcześnie, by mówić o predyspozycjach. Te zaczęły się klarować jakoś w okresie, w którym zniknęła matka.
Brat miał uwagę ojca, ale ja skradłem dla siebie jego drugą żonę. Była akrobatką, nieszczególnie znaną, ale to musiało się zmienić, w końcu wżeniła się w rodzinę Lebovitz. Z perspektywy czasu z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że więcej w niej było celebrytki niż akrobatki, ni to wybitne, ni to kreatywne, ni… No dobrze, piękna to ona była. Zapadała w pamięć, elektryzowała, a jej ruchy wyglądały jak wyuczone w samym Buckingham Palace. Tak, była Brytyjką, ojciec leciał na ten akcent. Dziwny chłop.
Ale to nie jest opowieść o niej. Ostatecznie i tak okazała się zwykłą pizdą. Ale to nic, bo była wpatrzona we mnie jak nikt wcześniej. Ma wrodzony talent, ależ jest w tym naturalny, jakaż piękna buzia, co za ruchy, jaka lekkość! A jaki dzielny i odważny! No co mogę powiedzieć? Znacie ten schemat. Mamusia mnie zostawiła i trochę bolało, więc dużo mogłem zrobić za te komplementy.
Ojciec ufał jej opinii, treningi ukierunkowały się na akrobacje, godziny wydłużyły się do dwóch, trzech, aż w końcu czterech dziennie. Czasem więcej. Tylko niedziele zawsze były dniem odpoczynku. Ale ja tam nie narzekałem, kochałem tę uwagę, kochałem uczyć się nowych figur i dostawać pochwały za piękne wykonanie.
Wyprostuj się! Klepnięcie, które kusi nazwać uderzeniem. Obciągnij palce!! Cios taktylnej laski. Nigdy nie używała jej do wskazywania czegokolwiek, zawsze do ciosów. NIE BECZ! JESZCZE RAZ! Upadek, zwichnięty palec, powrót na trapez.
Wiedziałam, że ci się uda!! Euforia. Jesteś najlepszy! Uczysz się tak szybko! Odniesiesz ogromny sukces!
Powiedzcie mi, czym jest brutalna dyscyplina wobec tych słodkich pochwał, słów uznania, tych rozświetlonych zachwytem oczu? Ledwie uszczypnięciem – właśnie tym.
Gdyby nie ona, nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem.
No a potem wypluła pierwsze dziecko, możecie sobie wyobrazić, co było dalej. Mały chuj zabrał całą uwagę, a ojciec sprowadził mi prywatną nauczycielkę i tym razem nie była to byle cizia, ale stara emerytowana akrobatka światowej sławy – moja babka. U niej nie było pochwał, tylko wymagania. Tylko krytyka. A ja jak ten cielak przekraczałem granice, wypruwałem sobie żyły, by usłyszeć choć jedno „bardzo dobrze!”. Takiego.
Jeździłem na konkursy. Chłopców startowało niewielu, zdarzało się, że byłem jedyny, a i tak zwykle mylono mnie z dziewczynką. Może to przez chęć dostosowania się do towarzystwa, może przez coś zupełnie innego, ale wcale nie miałem ochoty nikogo poprawiać. A z koleżankami dogadywałem się bardzo dobrze. No i miały ładniejsze stroje. Tak się chyba zaczęło to całe rozwarstwienie. Widziałem przecież, jak dużą uwagę zgarniają kobiety. Ojciec był wpatrzony jak szczeniak w każdą swoją żonę. Mawiał, że łatwo się zakochuje, taki z niego był romantyk, że dorobił się aż czterech. Takim jak on wiele się wybacza. Artysta przecież, ekscentryczny, wrażliwy. To te baby takie złe. Może i tak.
Kobiety musiały tylko być i wyglądać. Czy wybiłbym się samym talentem i dobrym show? Nie wiem, może tak. Ale dobrym show, wyglądem i mianem dobrej dupy? To gwarancja sukcesu. Ojciec za wiele razy słyszał, że ma przeuroczą córeczkę, by również nie wywęszyć w tym okazji. Jak wspomniałem – jest specyficzny, konwenanse interesują go jedynie w wybranych sytuacjach, a to nie jest jedna z nich. W końcu scena rządzi się swoimi prawami. A gdy chodzi o zysk? No sami sobie odpowiedzcie.
Mnie to było obojętne, tak długo jak zgarniałem podziw, nagrody, zachwyt i uznanie. I mogłem robić to, co kocham i w czym przewyższałem wszystkich, których znałem. Prócz tych starszych, ale ich też miałem kiedyś przewyższyć – nawet w oczach własnej babki widziałem zazdrość. Szkoda, że się przekręciła zanim mogła zobaczyć, jak biję na łopatki jej popularność.
Pierwszy kubeł zimnej wody wylał się na mnie, jak miałem jedenaście lat. Pamiętacie, jak mówiłem o tych nieszczęsnych granicach? Wiecie, to było potrzebne. Bez ryzyka nie ma zapartych oddechów i napięcia, a bez tych nie ma sławy. A ja byłem stworzony do tego, by zostać gwiazdą. Zwiększanie wysokości było naturalne. Ale komplikowanie figur i sekwencji oraz zwiększanie odległości między szarfami czy trapezami, to już mój wymysł. Babka nawet coś tam mruczała o tym, że to przesada, na szczęście był jeszcze ojciec i tę zazdrosną jędzę uświadomił, że rozwój jest ważny. Nie można się trzymać schematów.
To był jeden z treningów, więc wysokość nie była przesadzona. Ot, sześć metrów. Ale akrobacja, którą sobie wymyśliłem, w oczywisty sposób przewyższała moje możliwości. Nie pierwsza i nie ostatnia, do której nie doszedłem od razu. Ale to był pierwszy raz, kiedy olałem trening na niższych wysokościach; potrzebowałem sporej przestrzeni od ziemi z racji rozbujanej szarfy i długiego przeskoku na trapez. Przy zbyt niskim zawieszeniu mógłbym rozwalić łeb podczas salta – średnio atrakcyjna wizja.
Trapez był za daleko, salto było o jedno za dużo, za mocno skracało drogę lotu.
Idealny czas, by przebudzić magię – tak przynajmniej musiał uznać Stwórca, bo tylko dzięki temu skończyło się na niegroźnym urazie głowy i obitych kolanach. Spadając na materac, instynktownie próbowałem się chronić rękami, a te w przypływie adrenaliny stworzyły impuls amortyzujący upadek.
Dobra, będę szczery. Jeśli był to kubeł wody, to była ona letnia. Bo ta adrenalina…
TA ADRENALINA!
Czy jest coś wspanialszego? Dopiero wiedząc, co może się wydarzyć, jeśli coś spierdolę, w pełni poznałem jej smak. A zasmakowała mi mocno.
Adrenalina i atencja to rzeczy, których nie może zabraknąć w moim życiu. Bo cóż to by było za życie?

Wish I could skip that bit, don't u dare to judge me
Nie będę ściemniał – szkółka kościelna nie była mi po drodze. Nie zrozumcie mnie źle, ja wiem, że Lucyfer uczynił mnie wyjątkowym, wiem, że magia to błogosławieństwo i – duh! – kolejny powód, który czyni mnie lepszym od przeciętniaków. I ja jestem wdzięczny, serio. Tylko wiecie, trzy razy w tygodniu musiałem uczyć się magii w czasie, który mogłem poświęcić na trening. Ten i tak się odbywał, wiadomo, ale byłem już tak zmęczony, że efekty pewnie były gorsze. Nadrabiałem w inne dni, ale frustracja cały czas czaiła się za rogiem.
Możecie domyślić się, że nauce magii poświęcałem absolutne minimum swojego czasu. Tylko czary z zakresu iluzji mogły jakkolwiek konkurować z rozmyślaniem nad moim debiutem w cyrku. Gdy zacząłem naukę w szkółce, miałem do niego wciąż dwa lata, ale jeśli wydaje wam się, że to dużo, by przygotować debiut, to, no, winić was nie mogę, ale źle wam się wydaje.
Nie przepadałem za szkółką. Nie przyznam tego na głos, ale prawda jest taka, że tam nie mogłem pogwiazdorzyć. W magii byłem raczej noga, a niektórzy przecież szli tam już z konkretnym przeszkoleniem, kiedy ja uczyłem się, jak złożyć ciało w pół i nie pozwolić przedostać się choć wiązce światła przez szczeliny (na co komu stawy?). Irytowało mnie trafienie w środowisko, gdzie prawie każdy był w czymś lepszy ode mnie. Nie mogłem się nawet pochwalić tym, jakie odnoszę sukcesy na polu akrobacji! Ojciec zabronił. Przygotowywał już grunt pod debiut, a że wymyśliliśmy sobie całkiem inną osobowość sceniczną, to Ira Lebovitz nie mógł ściągać na siebie uwagi.
Przemęczyłem się, a gdy w końcu odebrałem pentakl i athame, to nawet pomyślałem sobie, że chyba warto. Mimo to dwa lata później odczułem niewymowną ulgę, że to już koniec i mogę skupić się na rozwinięciu kariery cyrkowej. Nie miałem dużo czasu. Może to i trochę okrutne, ale w tej branży szczyt kariery jest krótki. Mój udział w trasie po USA oraz Europie był zaplanowany z dużym wyprzedzeniem, więc gdy tylko skończyłem szkółkę, nadszedł czas na jej realizację.

Aaaaaaaaaaand... it's showtime!
A teraz gromkimi brawami powitajcie naszą wschodzącą gwiazdę! Człowiek guma! Latająca na wysokości niczym skowronek! Piękna jak diament! Jeszcze raz, głośniej, więcej braw dlaaaaaaa…
Calliope!!!

Nie zdołacie sobie tego wyobrazić. Ja nie dałem rady sobie tego wyobrazić, a uwierzcie mi na słowo – wyobrażałem sobie ten dzień przez wiele, wiele lat. Owe wyobrażenia nie sięgały tak daleko. Ten łomot serca, ogłuszające echo oklasków, żywe światła, ten charakterystyczny zapach cyrkowego namiotu, który nagle zaczyna mdlić, ta lekkość, jakbym latał, choć wciąż stałem na miękkiej ziemi.
Gdyby nie ciężki, misterny makijaż, gdyby nie adrenalina, gdyby nie te wszystkie wpatrzone we mnie z wyczekiwaniem oczy… Popłakałbym się, słowo daję.
Musicie wiedzieć, że The Lebovitz Circus to nie jest żadna nisza. To wiodący w USA i powszechnie rozpoznawalny w Europie magiczny cyrk, z którym związane są największe nazwiska kojarzone z tym światkiem wśród czarodziejów. Jego historia sięga niemal dwustu lat wstecz i od samego początku aż do teraz reprezentowana jest przez moje nazwisko. Gdybym nie był synem swojego ojca, mógłbym tylko pomarzyć o takim debiucie. Już wtedy moje umiejętności były wybitne, ale nie śmiałbym zaryzykować stwierdzeniem, że pozwoliliby mi wystąpić wśród niejednej z naszych najznamienitszych twarzy tak szybko i to na dodatek w Nowym Jorku. Nie było to Madison Square Garden, ale od tego debiutu na ikoniczne miejsce występów cyrkowych prowadziła prosta droga. Tak zakładałem i tak się oczywiście ostatecznie stało.
Miałem czternaście lat, gdy pierwszy raz przedstawiono mnie jako Calliope. Wciąż mam w garderobie strój z tego występu. Bogaty, błyszczący i upstrzony różowymi piórami otulającymi szyję. Oraz drobny diadem, wpinany we włosy w różnych formach na każdym występie. Róż bądź fiolet u szyi wraz z diademem stały się moim znakiem rozpoznawczym. Nieprzypadkowo. Choć wiele osób zakłada, że pseudonim sceniczny ma nawiązywać do greckiej muzy, ja tworzyłem go z myślą o majestacie i wspaniałości malutkiego, ale jakże porywającego swym lotem koliberka.
Calliope natychmiast stała się moją drugą naturą, częścią mojej tożsamości, drugą skórą, której przywdzianie ściągało spojrzenia i zachwyty. A ja się w tym pławiłem i pławię niezmiennie od dziewięciu lat. Muszę przyznać ojcu, że znalazł dla mnie złoty środek, dbając w każdym szczególe o ochronę mojej tożsamości jeszcze zawczasu. Calliope to tylko i aż Calliope. Nie stoi za nią nazwisko, nikt nie wie, że jest dzieckiem impresario, nikt nie wie, ile ma lat, z kim się prowadza, co robi, gdy nie naraża swojego życia w coraz odważniejszych, bardziej zjawiskowych i niezapomnianych akrobacjach. Calliope jest zagadką, tajemnicą, która przyciąga, czymś nieosiągalnym. I dlatego została gwiazdą.
Nie jestem głupi, Ira Lebovitz nie porwałby tylu ludzi, nie ściągałby aż takich tłumów, że trzeba było powiększyć namiot, nawet gdyby włożył sobie w dupsko stopę i zrobił chorągiewkę. Ale Calliope? Calliope to królowa.
Teraz już mogę tak powiedzieć i każdy, kto widział mój występ, wam to powtórzy. Zasłużyłem na tę rozpoznawalność, na te rozchodzące się w minuty bilety, na prestiż, na sławę, która pozwoliła mi osiąść w jednym miejscu.
Gdy tylko skończyłem szkółkę kościelną, ruszyłem w trasę z główną trupą, jako że moje popisowe akrobacje osiągnęły wystarczający poziom, by móc występować pomiędzy znamienitymi artystami i zyskać prawo do konkurowania o równie wielką uwagę widzów. Nieraz przeciągałem strunę, nieraz ponosiłem ryzyko większe niż zakładały próby. Nieustannie myślałem co jeszcze mogę zmienić, czym zszokować, jak poczuć jeszcze większą adrenalinę, jak urozmaicić show? Wierzcie mi lub nie, ale wciąż nie wykorzystałem wszystkich pomysłów. Wciąż wiele przede mną.
Trasa obejmowała jedne z większych stanów oraz największe kraje Europy, przynosząc mi zasłużoną rozpoznawalność przede wszystkim wśród magicznych widzów, którzy jeszcze do niedawna stanowili nasz główny target. Dopiero za kadencji ojca cyrk zaczął rozszerzać swoją działalność także na występy dla szerszej niemagicznej społeczności, zyskując tym samym nową ambicję, by móc przyciągnąć tłumy, których nie powstydziłby się Ringling Bros. and Barnum & Bailey Circus. Cztery lata ciągłej podróży poskutkowały oczekiwanym efektem i kilka miesięcy temu mogłem wrócić do rodzinnego Salem, by zagrzać miejsce w głównej siedzibie cyrku – ogromnym budynku imitującym wyglądem majestatyczny namiot, przykuwający wzrok zahaczających o Boston turystów, tam bowiem znajduje się centrum naszej działalności. W Salem znajduje się drugi, nieco mniejszy namiot, nastawiony na występy skierowane jedynie do magicznych odbiorców. Zasługa tatuśka, to on jeszcze za kadencji dziadka zainicjował pomysł stałej siedziby występowej, mającej przyciągnąć do Bostonu oraz Salem turystów i entuzjastów cyrkowych. To również on osiemnaście lat temu otworzył szkołę cyrkową, której zadaniem jest od maleńkości szkolić nietuzinkowe talenty (oczywiście mamy także grupy stworzone jedynie z myślą o czarownikach, których zajęcia prowadzone są w Salem). I tak oto teraz, aby zobaczyć główne gwiazdy w magicznych wykonach The Lebovitz Circus, trzeba się pofatygować osobiście do malowniczego Salem na jeden z comiesięcznych występów albo zabijać się o bilety podczas cyklicznych tras artystów. Moja trupa lub jej część zwykle pojawia się tylko na kilka dni w sezonie, przy czym można osłodzić sobie czekanie biletem na standardowy występ, kierowany do szerszej publiczności. Ponieważ cyrk dąży do większej rozpoznawalności na arenie światowej, tych występów dajemy nieco więcej, również dlatego, że wiążą się one z mnejszym nakładem pracy i zapleczem ludzi.
Czy moja mała tajemnica związana z sylikonowymi cyckami pod sukienką jest ryzykowna? Pewnie, zawsze jest jakieś ryzyko. Ale mój ojciec, choć ma trochę nasrane we łbie, to ma też ten łeb na karku. Dobrze dopilnował kwestii mających chronić moją tożsamość i dobrze przygotował mnie do tego, bym sam potrafił o nie zadbać. Składa się na to wiele kwestii. Makijaż, modulacja głosu, jeśli trzeba, charakteryzacja, specjalne wkładki do bielizny, eliksir pomniejszający to i owo, ale i kwestie takie jak wywiady czy zdjęcia. Nie udzielam wywiadów do telewizji, a w tych dla gazet mogą zostać użyte jedynie fotografie z występów, często zresztą podsyłane przez sam cyrk. No i dobre, poczciwe NDA, podpisane przez każdą jedną osobę, która wie, co mam między nogami. Rozchodzi się głównie o rodzinę i byłe żony. Na rzeczy są grube pieniądze i przywileje. Nawet spadek. Możecie więc słusznie zgadnąć, że się tą kwestią nie martwię.
A wiecie kogo nie obowiązuje NDA? Mnie. Może i ujawnienie szokujących wieści nie jest mi na rękę teraz, ale kto wie… Może kiedyś mały skandal okaże się kuszący. Na razie jest mi zupełnie zbędny i trochę przykro by było, gdyby media zaczęły rozpisywać się o gumowych cyckach, a nie zapierających dech w piersiach akrobacjach.

Off the stage
Może kusi was pomyśleć, że poza cyrkiem jestem nikim. Możecie mnie nazywać, jak sobie chcecie, ale nigdy nikim. Kusi was zrobić mi na złość? Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, to pozwólcie, że was uświadomię – jestem jednym z tych, którzy w odpowiedzi na szpilę odpowiadają nożem. Możecie sobie nazywać to impulsywnością, niedojrzałością nawet. Wiecie, gdzie to mam? Pewnie, że wiecie. Tak, tak, irytujący też mogę być. Dla pospólstwa każdy, kto się wyróżnia, jest irytujący. Ale zgadnijcie czyj to problem? Podpowiem – nie mój.
I żebyście sobie nie myśleli, ja tu nie piję do biedy i osób na etacie. Nie, co to, to nie. Piję do tych, którzy nie potrafią zaakceptować różnic w osobowościach, do tych nudziarzy, co chcieliby wszystko zgodnie z tradycją, wedle wytycznych, pod zegarek i pod dyktando. Żeby jeszcze byli tacy tylko w swojej ponurej dziupli. Nieeeeeeeee, pewnie, że nie są! Zresztą, jak choć trochę się wyróżniacie, jeśli zrobiliście coś wbrew oczekiwaniom społeczeństwa, to już dobrze wiecie, o czym mówię. Zatruwają tacy życie innym i chcieliby, żeby cały świat ustawił się w równym rzędzie. Gwoździe do wbicia. Jesteście gwoździami, lubicie dostawać młotkiem po łbie? Ja nie.
Dlatego pouczenia o dojrzałości i kulturze możecie sobie zachować dla tamtych. Ja jestem sobą i będę sobą. Jak coś mnie wkurwia, to nie będę udawać, że tak nie jest. Jak cię nie lubię, to to odczujesz, bo po kiego to udawanie? Jak cię uwielbiam to też będziesz wiedzieć. Tak jest łatwiej, co? Ale wiecie, nie o ułatwienia w tym chodzi.
Chodzi o emocje.
Potraficie żyć bez nich? Ja nie. Nigdy nie potrafiłem, nigdy nie będę potrafił. Adrenalina na arenie mi nie wystarczy, potrzebuję jej też w życiu, potrzebuję w relacjach. Ktoś mógłby powiedzieć, że jak nikt nie dostarcza mi emocji to dostarczę ich sobie sam. Stworzę sytuację, która mi je da. Ale ja tak nie powiem. Ja tak nie uważam. Po prostu w relacjach czasem występują kłótnie, tak już jest. Przecież nie chcę ich tworzyć sam. To wcale nie tak.
Ale fakt, przyznam, stałe relacje – to nie dla mnie. Nie miłosne w każdym razie. Też jestem kochliwy, pewnie po ojcu. Ale moja miłość jest zwykle jeszcze krótsza niż jego. Powiecie, że za szybko się nudzę? Nie, to inni nie są wystarczająco absorbujący. Marzy mi się coś wyjątkowego, jak chyba każdemu. Ale co ja poradzę, że wszystko przybiera takie… toksyczne barwy. Mimo to nie powiem, że źle się bawię. Lubię wyjątkowych ludzi, lubię burzliwe związki, lubię szaleństwo, imprezy, skrajności, margines. I narkotyki też trochę lubię. Spokojnie. Wszystko z głową.
To zawsze jest z głową.
Nigdy nie jest nudno, gdy ma się kilka osobowości. No, źle mówię. Osobowość mam jedną, tylko w różnych wydaniach. Calliope już znacie. Ira Lebovitz jest trochę bardziej skomplikowany, tak przynajmniej zdarzało mi się słyszeć. Masz ciężki charakter, nigdy nie jest z tobą łatwo, NA LILITH, jak ty mnie wkurwiasz! Wybierzcie sobie.
Takie uwagi zdarza mi się słyszeć, jak noszę spodnie. Ira Lebovitz w sukience przyjmuje inne komentarze. Czasem zostanie rozpoznana jako Calliope, a czasem nie. Zwykle nie – widoczność twarzy na arenie jest ograniczona dla publiczności, a wiele warstw zdobnego makijażu skutecznie zakrywa rysy. Bez różnicy. Nie ubieram się jak laska, bo chcę być rozpoznany. Wiecie, dlaczego to robię? Bo lubię. Bo mogę. Bo ograniczanie się do jednej perspektywy nie jest zabawne, gdy pozna się drugą. Bo flirt z mężczyznami w tym wydaniu jest taki… interesujący. Na flircie zwykle się kończy. Jak już mówiłem, nie jestem głupi. Lubię swoją twarz, nie widzi mi się obrywanie za chuja-niespodziankę.
Kobieca część mojej natury ma ujście na arenie i w Lebovitz Circus Academy, gdzie jako Calliope uczę podstawowe oraz średniozaawansowane grupy akrobatyki. Panna Ira jest urozmaiceniem mojego życia, ciekawostką, dodatkowymi przeżyciami, sposobem na przełamanie nudy. A pan Lebovitz?
Pan Lebovitz mieszka w apartamencie w Salem i cieszy się życiem z dala od reflektorów. W końcu ważna jest równowaga. Na co dzień szukam innego rodzaju atencji. W zalotnych spojrzeniach, w ciepłych dłoniach i skrzypiących łóżkach. Nie interesuje mnie płeć, interesuje mnie człowiek. Potrzebowałem miejsca, w którym ludzie będą mogli wyrazić siebie, swoją wyjątkowość, w którym będą mogli doświadczać doznań artystycznych, których nie zobaczą w teatrze.
Dlatego założyłem klub dla magicznych. No dobrze. Sfinansowałem założenie klubu go z barem znanego z kolorowych, ekspresyjnych wydarzeń i tego samego rodzaju odwiedzających go ludzi. Wiem, że niektórzy przychodzą tu z ciekawości, dla przełamania rutyny, albo dla żartu towarzyskiego. Solidna ochrona pilnuje, by te żarty nie przybrały niepokojącego obrotu.
W każdym razie, na piśmie jestem wspólnikiem, klub należy oficjalnie do mojej wyjątkowej, jedynej w swoim rodzaju i niezastąpionej przyjaciółki oraz współlokatorki. Ja zaś staję tam za barem, gdy mam wolny wieczór i poznaję ludzi, ich historie, doświadczenia. I ich łóżka też.


Ira Lebovitz
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Salem
Zawód : akrobatka / współwłaściciel klubu "WhizzArt"
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek



Aktualizacje


14.11.23 Zakupy początkowe (+30 PD)
15.11.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
09.12.23 Surowce: marzec - kwiecień + świece urodzinowe
08.01.24 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
28.01.24 Aktualizacja rozpoznawalności (+1PSo)
30.01.24 Aktualizacja postaci (+1 PSo; kadzielnictwo 0->I)
06.02.24 Zakupy (-10 PD)
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)
19.04.24 Wątek z wykonywaniem zawodu (+10 PD; + 46$)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+150PD, +4PSo)
24.04.24 Osiągnięcie: 100 na liczniku; Siódme poty; Liberał; Tank; Wielkomiejski zgiełk; Ciasna dziurka; Jak za darmo, to biorę (+305PD)
06.05.24 Surowce: maj - czerwiec
18.11.24 Odbiór świec (Czarna Msza)

Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej