LOŻE Na prawo obok parkietu znajduje się niewielka sala z kilkoma budkami, w których większe grupy znajomych mogą wypić, odpocząć i obserwować tańczących na głównej sali. Miękkie, obite błyszczącą skórą sofy zapewniają wysoki komfort, a zawieszone na ścianach lampki o przygaszonym świetle pozwalają dostrzec rozmówców, jednocześnie nie oślepiając bawiących się ludzi. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
12 kwietnia 1985 roku W Saint Fall jest już od kilku tygodni i może pochwalić się względną znajomością okolicy. Względną, bo spacerom może oddać się głównie wtedy, kiedy nie zajmuje się pracą, a nowy szef zdaje się wyzyskiwać młodą na każdy z możliwych sposobów. Wood nie chce się nadto wychylać, za bardzo ceni sobie dobrą posadę, umożliwiającą posiadanie dachu nad głową. Gdyby nie to, wylądowałaby w jednej ze skrzyń w ładowni portowych statków. Wprawdzie do Stanów przybyła z jedną walizką z ubraniami i bibelotami — książę Donut, niewielkich rozmiarów rosiczka, nieomal nie przetrwał podróży — i mogłaby się z tym swoim drobnym rozmiarem zmieścić, ale nie byłyby to warunki odpowiednie do spełniania amerykańskiego snu. Bo po to przecież tu przybyła — aby poznawać nowych ludzi, zdobyć sławę, bogactwo, a przynajmniej szczęście w życiu. Nie samą pracą człowiek żyje, musi czasem znaleźć sobie odskocznię, choćby w postaci imprezy. Wszystko, co ma na sobie, kupiła poprzedniego dnia w dyskoncie. Sukienka jest zdecydowanie niemodna, ale za to sięgająca do połowy uda i w żywym, zielonym kolorze. Na ramiona narzuciła lekko przydużą marynarkę — no niestety, innych nie mieli — co ponoć wygląda zgodnie z dzisiejszymi trendami. Nawet z makijażem się spróbowała, sięgając po różową szminkę do ust. Podziękowała za ozdobę oczu, za bardzo bojąc się czymkolwiek manipulować przy powiekach. Kiedyś jeszcze w czasach wczesnej szkoły średniej, koleżanka próbowała użyć na niej mascary, ale dźgnęła ją — ponoć zupełnie przypadkowo — tuszem i od tamtej pory trzyma się odeń z daleka. Włosy zdecydowała się zostawić rozpuszczone, bo stojąc przy lustrze, nie potrafiła znaleźć żadnej pasującej kombinacji. Prostota najlepiej zdaje egzamin. Stając obok blondynki można z łatwością wyczuć świeżość zapachu, lecz niepochodząca od tony wylanych na siebie perfum, a dłoni, którymi tuż przed wyjściem przeczesywała długie pnącza bluszczu. Docierając do Deadberry zatrzymuje się w pewnej odległości od głównego wejścia klubu. Upatrzyła je sobie już jakiś czas temu, widząc, że to miejsce odwiedzane przez młodych. Nie decyduje się na podejście do bramkarzy, jeszcze nie teraz, póki serce wali jej jak kafar, a niepewność sprawia, że nogi są jakby z betonu. Czy obsługa skrupulatnie sprawdza wiek klienteli? Przed Mary jeszcze dwa długie miesiące, kiedy będzie mogła uczciwie nazwać się pełnoletnią, ale teraz we wszelkich dokumentach stoi, że nadal nie jest gotowa. Nie ma pojęcia, że tu sprawdza się głównie posiadanie pentakla; na wyspach mogła wchodzić do wszelkich lokali, kiedy tylko chciała. Tamtejsze prawo jest znacznie przychylniejsze młodym ludziom. Wejść czy nie wejść? Nie bądź boidupa, próbuje się jakoś zmotywować do postawienia kroku ku wejściu, lecz zamiast tego wykonuje go w tył. Niepewnie stawia drugi i trzeci, i zderza się nagle plecami z postacią, której nie chciałaby naciskać na odcisk. - Oh przepraszam - rzuca pospiesznie w kierunku mężczyzny, na którego wpadła. Deptanie kogoś po stopach absolutnie jej planem nie jest i poczuwa się do przeprosin za wszelkie winy. Odwracając się w jego kierunku, zadrzeć musi brodę, bo jegomość wyższy jest od niej o głowę. - Czy nic się panu nie stało? - woli się upewnić tym swoim cienkim, pełnym zwątpienia głosem. - Ja tu tylko w kolejce czekałam. Ale już nie czekam, proszę, proszę wejść przede mnie - plącze jej się język, wymyśla jakieś bzdurne kłamstwo przeplecione z prawdą, bo oto kolejny dowód na nieporadność panny Wood w świecie. |
Wiek : 21
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka zielarka
William Harris
ILUZJI : 20
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 159
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Jeszcze nie spał. W ciągu weny czuł się jak w amoku, zupełnie jakby jego słowa pojawiające się na kartce zsyłane były przez kogoś innego a on był jedynie marnym naczyniem, które je przekazuje. Być może miało to coś wspólnego z tym, że nierzadko pisząc wciągał ilości kokainy mogące uśpić słonia. A on doprawiał to wszystko alkoholem. Był stale pobudzony a w dodatku nie mitygował się, by wsiąść do swojego auta i przyjechać do pierwszej lepszej speluny, w której miał otwarty kredyt. Tak było łatwiej nie musiał płacić po każdym wejściu. Zwykł rozliczać się z góry, wpłacał na barze około dwa tysiące i od tej kwoty odejmowano wszystko co zamawiał i szkody jakie poczynił gdy był pod wpływem. A bywało różnie. Ocknął się dopiero gdy poczuł wstrząs swojego ciała. Gruba skóra trzewików skutecznie chroniła jego stopy przed jakimkolwiek nieoczekiwanym nadepnięciem. Zerknął na dziewczynę, przymykając jedno oko jakby chciał sprawić, że obraz stanie się wyraźniejszy. Na początku czubek jej głowy utrudniał znacznie komunikację, jednak gdy uniosła brodę zdążył wychwycić zlepek słów „wejść”… „ze mną”. Sure Padło ochryple, gdy otoczył dziewczę ramieniem i ruszył w stronę drzwi wejściowych do baru. Nie czekał w kolejce, jego to nie obowiazywało. Nie pokazywał nawet dokumentów bo niby po co? Znali go, był stałym bywalcem, zwykle nie robił też problemów. Raz jeszcze zerknął na głowę dziewczyny. Była osobliwie niepozorna niczym wróbel. Niewielka, szara i płochliwa. Polubił ją od razu, bo ewidentnie miała jaja by zaczepiać przypadkowego faceta i zapraszać go do baru. A nie wyglądała na jedna z tych naganiaczek. Czego się napijesz?! Krzyknął głośniej nie poluźniając objęcia gdy kierował się z nią w stronę loży, zerkając za kelnerką. Dopiero gdy doszli do miejsca docelowego rozsiadł się wygodnie i wsunął na czerwoną pufę, dając ciału na rozłożenie się na miejscu. Nie wiedział czy gra tu muzyka, nie czuł jej w drżeniu na całym ciele. Może zatem były względnie cicha, na tyle nie zakłócająca że nie musiał krzyczeć. Jednak nie wiedział często że to robił. Wnętrze śmierdziało papierosami, potem i tanimi perfumami. Czyli wszystko z czym kojarzyło mu się przebywanie w porządnym barze. Usiądziesz? Podpytał wyciągając pomięta paczkę papierosów i wysłużoną talię kart na stolik przed nimi. Niedługo po tym zjawiała się szczupła kelnerka, w skórzanych fioletowych spodniach jej nogi zdawały się być niczym u lalki barbie. Miała na sobie biały top z logo tego miejsca więc nie mogło być mowy o pomyłce. Dwa razy podwójna whisky na lodzie. I wszystko co zechce … Wskazał palcem na dziewczynę, której imienia jeszcze nie poznał. Przez chwilę wpatrywał się w twarz przyjmującej zamówienie, nie wiedząc czemu była wściekła. Minęło kilka uderzeń serca nim wreszcie połączył fakty. To ona była tą nagą laską którą wyrzucił z mieszkania nad ranem bo mu przeszkadzała w pisaniu. Nie wiedział jednak za co się obraża, za to co powiedział? Czy za to że dał jej pieniądze. Jej sprawa, a naplucie do drinka mu jakoś nie przeszkadzało. |
Wiek : 35
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Redaktor/ publicysta/ pisarz
Mary Wood
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 5
POWSTANIA : 12
SIŁA WOLI : 3
PŻ : 165
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 6
WIEDZA : 8
TALENTY : 10
Mary Wood zazwyczaj unika wielkich przygód. O ile nie ograniczają się do szwendania po porcie, przeskakiwania po beczkach i wspinaniu się na wysokie maszty, bądź zazębiają się z okradaniem pubowych klientów, raczej nie ma podobnych w swoim życiu. Wielkie zdziwienie wzbudza w niej też ramię, jakie nagle zakleszcz ją w swoim uścisku, wobec którego dziewczyna nie ma jak się bronić. Czy w ogóle chce? Zadziera szybko brodę, bo przy różnicy ich wzrostów nie ma innej rady, by spojrzeć na swojego przypadkowego towarzysza. Pod tym kątem nie dostrzega jego rozmywającego się spojrzenia, które kolejnym trunkom mogłoby powiedzieć “dość”. Posłusznie przestępuje te kilka kroków, wymijając całą tą ciągnącą się do klubu kolejkę i ze zdumieniem dostrzega na twarzy bramkarza spokój, z jakim ten wpuszcza ich do środka. Oho, przemyka jej tylko przez myśl i spina się nieco bardziej, spodziewając się, że ma do czynienia z jakąś wielką szychą. Zwykle nie ma z takimi w ogóle do czynienia, nie z postaciami takiego formatu. Do pubu przychodzą często faceci, którzy mogą pochwalić się pewnym szacunkiem wśród swojej braci, ale to wciąż zapijaczone gęby, wobec których Mary tylko kręci głową z politowaniem, kiedy zaglądają do lokalu, by wydać swoje ostatnie oszczędności. W środku uderza ją natłok zapachów i muzyki. Rytmiczne brzmienie rozbija się o bębenki, nie pozwalając na usłyszenie jakichkolwiek innych dźwięków, dopóki nie przechodzą do bocznej strefy klubu. Pozwala poprowadzić się do loży, tym mocniej się spinając, kiedy mężczyzna ewidentnie jej z objęć wypuścić nie chce. W co ja się wpakowałam?! Zatrzymuje się w miejscu i nieśmiało odgarnia kosmyk mysich włosów za ucho, uciekając gdzieś wzrokiem w bliżej nieokreślonym kierunku, kiedy czarownik zasiada na kanapach, dając jej wreszcie przestrzeń do oddechu. Czy powinna podziękować i odejść? A może zwyczajnie uciec, łudząc się, że nie zauważy zguby? Nabiera więcej powietrza w płuca i zaciska wargi, nie podejmując jeszcze decyzji, póki nie dociera do nich obsługa lokalu. - Wystarczy whisky! - słyszy swój głos, także nieco podniesionym głosem, choć rzeczywiście nie trzeba tu krzyczeć. Zasiada wreszcie po drugiej stronie stolika, przyglądając się swemu towarzystwu z zaciekawieniem. - Jestem Mary - przedstawia się wreszcie, wyciągając do mężczyzny dłoń. Waha się przez moment, czy powinna w ogóle z nim dyskutować, ale skoro zaprosił ją do środka, wypadało jakoś mu się odwdzięczyć. - Widzę, że często tu bywasz - stwierdza, przesuwając dłonią po skórzanym obiciu kanapy. Ona sama w podobnych miejscach nie bywa w ogóle — zbyt bogate są te przestrzenie, zupełnie doń niepasujące. Jasne oczy błyszczą w czerwonym świetle klimatycznych lamp, całą sobą chłonie każdy z elementów tego klubu, chcąc zapamiętać je jak najdłużej. Nie ma pewności, czy facet zaraz nie stwierdzi, że znudziło mu się jej towarzystwo i zechce się jej pozbyć. - Grasz w karty? W klubie tanecznym? - pyta nagle, nie szczędząc uśmiechu na widok wyłożonej na stole talii. W Plymouth zdarzało jej się grać z klientami, ale kiedy te kilka razy przegrała parę monet, zupełnie sobie odpuściła. Woli trzymać się na uboczu, niż pozwalać sobie kusić los. Wtenczas pojawia się z powrotem obsługa lokalu, zupełnie jakby miała własne ścieżki pomiędzy imprezującymi klientami. Ustawione na stoliku dwie szklanki mieszczą w sobie suto oblane whisky kostki lodu. Tutejsza jakość trunku musi być nieporównywalnie lepsza od tej, którą polewa sama w Nine Fine. Ochoczo sięga po jedno z naczyń i upija wcale nie taki nieśmiały łyk, od razu czując, jak ciepło rozchodzi się po ciele i przede wszystkim parzy w gardło. Mary kaszle nagle, a do oczu napływają jej łzy, jakie prędko ociera wierzchem dłoni, nieznacznie rozmazując przy tym czarną kredkę do makijażu. Zwykle stroni od wszelkiego ozdabiania swojej twarzy, ale dziś zdecydowała się zaszaleć, na tyle, na ile pozwalały jej warunki i możliwości. - Mocne - mówią tylko jej wargi, bo głos utyka gdzieś w gardle pod natłokiem stężenia alkoholu. |
Wiek : 21
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Sonk Road
Zawód : barmanka zielarka