Rozliczenie
Ekwipunek
Aktualizacje
13.10.23 Zakupy początkowe (+100 PD)
18.03.24 Wydarzenie: Figlarny początek wiosny (+25 PD)
18.03.24 Aktualizacja postaci (zmiana nazw)
17.04.24 Pierwsza aktywacja
Zagreus Zafeiriou fc. JENSEN ACKLES nazwisko matki HUXLEY data urodzenia 7 MARCA 1956 r. miejsce zamieszkania SAINT FALL zawód ŁOWCA/ŁOWCA DUCHÓW status majątkowy PRZECIĘTNY stan cywilny KAWALER wzrost 180 CM waga 75 KG kolor oczu BRĄZOWE kolor włosów BRUNET odmienność SŁUCHACZ umiejętność esencjomagia stan zdrowia ZDROWY znaki szczególne LICZNE BLIZNY NA PLECACH, TORSIE I REKACH, ORAZ KILKA NA TWARZY I SZYI (DŁUGA SZRAMA CIĄGNĄCA SIĘ OD PRAWEJ SKRONI PRZEZ SZCZĘKĘ AŻ PO OBOJCZYK, KOLEJNA PRZECINAJĄCA LEWĄ BREW I PODŁUŻNA PRZEZ CAŁE CZOŁO TUŻ PRZY LINII WŁOSÓW), KTÓRE POWSTAŁY GŁÓWNIE W WYNIKU STARĆ Z BESTIAMI I DUCHAMI. POZA BLIZNAMI SKÓRĘ ZAGA POKRYWAJĄ RÓWNIEŻ TATUAŻE. PIERWSZYM Z NICH BYŁA GRECKA DELTA UMIEJSCOWIONA NA WYSOKOŚCI SERCA, NASTĘPNIE Z CZASEM DOCHODZIŁY KOLEJNE, GŁÓWNIE MAJĄCE ZA ZADANIE WSPOMÓC ŁOWCĘ W JEGO PRACY. ZNAMIĘ MAGICZNE WIJE SIĘ PO LEWEJ RĘCE ZAGA OD BARKU PO DŁOŃ. rozpoznawalność I (anonim) elementary school WITCHWOOD high school SALEM ELITE PREPARATORY SCHOOL edukacja wyższa BOSTON UNIVERSITY - PRAWO (nie ukończone) moje największe marzenie to NIEZALEŻNE ŻYCIE NA WŁASNY RACHUNEK, GDZIE MATKA NIE BĘDZIE PRÓBOWAŁA DYKTOWAĆ MU, CO POWINIEN ROBIĆ I MYŚLEĆ, ZNALEZIENIE SWOJEGO MIEJSCA NA ZIEMI I ZYSKANIE BEZINTERESOWNYCH PRZYJACIÓŁ, W PRZYSZŁOŚCI ZAŁOŻYĆ RODZINĘ, ZNÓW SPOTKAĆ SIĘ Z OJCEM I MÓC SPĘDZIĆ Z NIM JESZCZE KILKA CHWIL najbardziej boję się UTRACIĆ NIEZALEŻNOŚĆ I ZDROWIE, PRZEZ CO MUSIAŁBY WRÓCIĆ DO RODZINNEGO DOMU, GDZIE CZEKA NA NIEGO ŻYCIE POD DYKTANDO MATKI w wolnym czasie lubię JEŹDZIĆ NA WYCIECZKI SAMOCHODEM, IŚĆ DOBRĄ IMPREZĘ, GRAĆ NA GITARZE, OBEJRZEĆ DOBRY FILM SENSACYJNY, CZYTAĆ O MITOLOGIACH, ANTYKU, BESTIACH I DUCHACH mój znak zodiaku to RYBY Me imię brzmi Zagreus Zafeiriou na cześć syna Zeusa i Persefony i pochodzę z Bostonu. Zostałem sprowadzony na ten świat przez Philomelusa Zafeiriou i Mirandę z domu Huxley jako drugie i ostatnie dziecko. Miłości niestety pomiędzy moimi rodzicami trudno szukać, może na początku jakaś była, lecz wypaliła się bardzo szybko. Jedynym powodem, dlaczego wciąż byli małżeństwem, byłem ja i mój starszy brat. Ojciec był cichym człowiekiem, wiecznie zaczytanym i zapracowanym lingwistą i pisarzem. Natomiast matka rządziła całym domem i nami, jej silny charakter łamał nawet najbardziej stoickie charaktery i podporządkowywał je w mgnieniu oka. Decydowała o wszystkim, spychając ojca do roli żywiciela rodziny, przez co popadł w pracoholizm. Zajmowała się prowadzeniem kancelarii i słynęła z tego, że była uparta i parła do celu, nawet po trupach. Moje relacje z rodzicami były bardzo różne. Z ojcem mieliśmy wspólny język i pomimo, że spotykaliśmy się bardzo rzadko, łączyła nas silna więź. To on w każdej wolnej chwili zabierał mnie w cudowny świat mitów i uczył rodzimego języka. Często wspominał, że przypominam mu dziadka, że jestem tak samo charakterny i niezależny. Kiedy spoglądałem w rodzinne albumy, rzeczywiście dostrzegałem uderzające podobieństwo dziadka do siebie. O czym nie mógł powiedzieć mój brat, który pod każdym względem nie przypominał nikogo z greckiej strony rodziny, on był jak nasza matka. Z matką i bratem moja więź sprowadzała się w większości do więzi krwi i nic ponad to. Byliśmy tak bardzo różni i niewiele nas łączyło, że powoli zaczęliśmy stawać się dla siebie obcymi ludźmi, których łączy jedynie nazwisko, krew i wspólne konto w banku. Czyli konto ojca. Od zawsze wykazywałem się neutralnością w stosunku do otaczającego mnie świata. Mieszkaliśmy w dużym mieście i wokół wciąż spotykałem ludzi nie władających magią. Moja matka nie przepadała za nimi, podobnie jak mój brat. Za to dla mnie po prostu byli i nie przejmowałem się za bardzo ich istnieniem, tak jak większości osób nieznajomych wokół mnie. W kontaktach z niemagicznymi zachowuje się tak samo jak wobec osób będących członkami naszego kościoła i posiadających zdolności czarowania. Lata szkoły podstawowej i średniej wspominam jako czas spędzony na nauce, spotkania z kumplami i liczne wygłupy oraz przygody. Czas szkoły był czasem poza domem, więc wspominam go o niebo lepiej niż wszystkie święta i przerwy od nauki w rodzinnym domu. Ostatni filar naszej "rodziny" upadł kiedy byłem na drugim roku studiów. Pewnego październikowego dnia odszedł mój ojciec. Wydarzyło się to tak nagle i nieoczekiwanie, że ledwo pamiętam pogrzeb i powrót na campus. Z którego z resztą wyniosłem się po kilku dniach. Philomelus Zafeiriou zginął w wypadku na trasie pomiędzy Nowym Jorkiem a Bostonem, wracał nocą z delegacji w towarzystwie dwóch współpracowników. Kierowca zasnął za kierownicą i wjechał pod tira. Nikt nie przeżył, a ciało ojca pochowaliśmy w zamkniętej trumnie. Po tych wydarzeniach postanowiłem rzucić studia, które tak naprawdę wybrała dla mnie matka. Nie interesowałem się prawem, nie chciałem pracować w jej kancelarii i nie miałem zamiaru nosić garniturów. Zdecydowanie bardziej wolę jeansy, t-shirty i ramoneskę, które matka próbowała wielokrotnie usunąć z mojej szafy. Zabrałem z domu wszystkie książki ojca, swoje rzeczy i wyniosłem się z rodzinnego domu. Zabrałem też jego samochód, którym był dziesięcioletni Mustang w kolorze mchu. Matka zawsze krzywiła się na jego widok, twierdząc, że ojciec przeżywa kryzys wieku średniego. Tułałem się po kraju od rodziny do rodziny, nie mogąc zagrzać nigdzie miejsca. Pracowałem to tu, to tam, byleby nie nadszarpnąć funduszy, które ojciec zabezpieczył na moje studia i życie. Spokojnie mógłbym nie pracować przez dłuższy czas, ale nie zaprzepaścić ciężkiej pracy ojca. Zatrudniałem się w różnych charakterach, w barach trochę jako barman, trochę jako kelner, jako pracownik fizyczny na budowach i na plantacjach. Spotkałem wielu nieznajomych na swojej drodze, były to dobre i złe spotkania. Jednak przez cały czas towarzyszyła mi myśl, że w końcu odnajdę drogę do właściwego miejsca, gdzie będę mógł się zadomowić. Dopiero jakiś czas później zacząłem zajmować się łowiectwem i wypędzaniem duchów. Wszystko się zaczęło w Iowa, gdzie pomieszkiwałem u dalekiego kuzyna mojego ojca. W miasteczku zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Pojawiło się wiele piekielnych bestii i duchów, co poskutkowało wezwaniem łowców. Niewiele się zastanawiając przyłączyłem się do polowań, co bardzo mi się spodobało. Musiałem szybko nauczyć się wielu umiejętności, uzupełnić wiedzę i przede wszystkim pracować nad sobą. Nigdy nie myślałem, że łowy będą sprawiały mi tyle satysfakcji. Studiowanie wszelkich informacji o bestiach i duchach pomagały mi w poznaniu przeciwnika, ale były przy okazji fascynujące. Wiele informacji odnalazłem w książkach ojca, które woziłem w bagażniku po całych Stanach. Odnalazłem zajęcie, które chciałem wykonywać już zawsze. Tropienie i łowy zawsze były niebezpieczne, lecz nie przeszkadzało mi to. Nie miałem w końcu nikogo bliskiego, więc nie zależało mi na tym, by wrócić do domu cało. Lecz nie byłem na tyle głupi, aby ryzykować, kiedy polowałem z kimś. A zazwyczaj był to stary Tedd Hex, jak naprawdę się nazywał, nigdy się nie dowiedziałem. Na nagrobku zapisaliśmy Tedd Hex i tak już zostało. Najpierw polowałem głównie na piekielne bestie, stąd te wszystkie blizny na moim ciele. Czasami mam wrażenie, że przerobiłem już pół piekła, ale doskonale wiem, że to ledwie namiastka tego, co się może w czeluściach tego miejsca znajdować. Walka z tymi potworami z czasem stała się codziennością, sposobem na życie. Nawet w pewnym momencie zacząłem odczuwać niedosyt i wtedy zacząłem się interesować duchami. Często je spotykaliśmy, lecz w większości były nieszkodliwe. Obserwowałem jak Tedd egzorcyzmuje przeróżne zjawy i sam postanowiłem również ruszyć w tym kierunku. Dla Słyszącego kontakt z duchami jest równie osobliwy jak z przedmiotami osobistymi ludzi zmarłych lub bardzo cierpiących. Reagowałem na nie o wiele silniej, niż Tedd. Zjawy często to wykorzystywały, wiec to skłoniło mnie do włożenia jeszcze większej determinacji w opanowaniu swoich reakcji. Zdarzyło mi się zostać opętanym przez niespokojną duszę, która za nic nie miała zamiaru współpracować, kiedy próbowaliśmy odesłać ją z miejsca, które nawiedzała. To były początki mojej przygody jako łowca i do dziś mam ciarki, jak przypomnę sobie to uczucie, jakie towarzyszyło mi, kiedy duch odebrał mi możliwość władzy nad własnym ciałem. Tedd walczył z moją powłoką fizyczną, ja musiałem nieźle się namęczyć, żeby pokonać ducha w moim wnętrzu. Raczej nikt nie przepada za tym, jak się jest do czegoś zmuszany i odbiera mu się władzę nad sobą. W ciągu tych kilku lat tułaczki po Stanach odwiedziłem wiele miejsc, przejechałem tysiące mil i niestety nie znalazłem swojego miejsca. Zdążyłem odczuć skutki rodzinnej "klątwy", więc postanowiłem sobie dać spokój z szukaniem tej jedynej. Skupiłem się na pracy, pogłębianiu wiedzy i utrzymywaniu kondycji. Niestety z tym ostatnim jest trochę trudno, ponieważ jestem strasznym łasuchem na słodycze i ciężkostrawne jedzenie. Póki co mój metabolizm ma się dobrze i nie szwankuje. W końcu moja wędrówka zaprowadziła mnie do Saint Fall, gdzie również mieszkali moi krewni Orestes i Persueus Zafeiriou. Znalazłem w miasteczku miejsce, gdzie mogłem się zatrzymać i jestem już tutaj od kilku tygodni. Póki co poznaję to miejsce i pomagam dwóm krewniakom w antykwariacie, rozeznając się w okolicy, czy jest tutaj potrzebny taki ktoś jak ja. Moje moce magiczne objawiły się bardzo wcześnie, miałem może z dwa – trzy lata. Później zacząłem miewać wizje, często działo się to kiedy czegoś lub kogoś dotknąłem. Był to chyba jedyny aspekt mojej osoby, który obchodził matkę. Włożyła bardzo dużo uwagi w rozwój mojej zdolności Słuchania. Opłacała ekspertów i dodatkowe zajęcia, byle tylko wychować książkowego obdarzonego Słuchem syna. Początki były trudne, wizje były spontaniczne i czasem tak nieoczekiwane, że traciłem rozeznanie, co jest jawą a co jest wizją. Pamiętam taki czas, że bałem się dotykać przedmiotów, których wcześniej jeszcze nie wziąłem do rąk. Z pomocą przyszedł mój ojciec, który nie był obdarzony Słuchaniem. Lecz jego cierpliwość i wyrozumiałość pozwoliły mi opanować swój strach. Później wraz z rozpoczęciem szkoły zostałem skierowany do odpowiednich osób, które po zajęciach szkolnych, kilka razy w tygodniu poświęcały swój czas, bym mógł rozwinąć się w tym kierunku. Był to czas żmudnej i często trudnej pracy. Musiałem przede wszystkim ćwiczyć silną wolę i opanowanie, by nie reagować paniką ani nie popadać w psychozę. Z czasem udało mi się opanować zdolność Słuchania na tyle, by móc z niej korzystać w określonym czasie i zgodnie z moją wolą. Dziś nie obawiam się swoich zdolności, a jeśli natrafię na silnie oddziałujący przedmiot lub istotę, potrafię zachować spokój. Od najmłodszych lat, jeszcze pod okiem rodziców uczono mnie czarowania, później na kolejnych etapach edukacji i po uzyskaniu pentakla działałem już sam. Zawsze wykazywałem się lepszymi predyspozycjami do magii odpychania. Ich wszechstronność i przydatność sprawiały, że wiele eksperymentowałem ze stosowaniem różnych zaklęć z tej dziedziny w różnych celach. W latach szkolnych głównie ćwiczyłem te zaklęcia w czasie pojedynków, później ich przydatność w zawodzie łowcy pozwalała mi na skuteczniejsze działanie. Od tego momentu, kiedy moje imię zostało zapisane w Księdze Bestii postanowiłem nauczyć się czarować bez inkantacji. Kosztowało mnie to wiele czasu i energii, lecz w dalszym życiu okazało się być bardzo przydatne. Treningi związane ze zdolnością Słuchania przyczyniły się do uzyskania lepszych efektów i może nie były one natychmiastowe, ale na pewno wpłynęły na rozwój tej zdolności. Wciąż muszę pracować nad tym i nie zawsze wszystko się udaje, tak jak tego sobie życzę, lecz w czasie tropienia lub zakradania się na łowach uzyskuję ogromną przewagę nad przeciwnikiem. Do szkoły zostałem posłany do Salem, do słynnego Witchwood, a potem do Salem Elite Preparatory School. Szło mi tam całkiem nieźle, nie byłem ani najgorszy, ani najlepszy. Raczej po prostu przeciętny. Za to mój starszy brat brylował w obu szkołach wybitnymi ocenami i zaangażowaniem, z czego nasza matka była dumna. O mnie po prostu wolała nie wspominać, kiedy wychwalała swojego pierworodnego. Jednocześnie uczęszczałem do Szkółki Kościelnej przy Katedrze w Salem. W trakcie nauki w Salem nauczyłem się grać na gitarze, od współlokatora z internatu. I w tajemnicy przed matką ojciec kupił mi gitarę, którą wożę ze sobą do dziś. To ojciec nauczył mnie jeździć samochodem i posłał na kurs. Później często pożyczał mi swoje auto, kiedy wyjeżdżał w delegacje w czasie wakacji. Natomiast polowania na piekielne bestie i duchy w dużej mierze nauczyłem się od człowieka, który przedstawił się jako Tedd Hex. Był to stary zabijaka, który wędrował po kraju i parał się zwalczaniem piekielnego tałatajstwa oraz pozbywaniem się upierdliwych duchów. Nigdy nie prosiłem go, żeby wziął mnie pod swoje skrzydła, on sam stwierdził, że powinienem ruszyć z nim. Możliwe, że zauważył we mnie dobry materiał na łowcę, czy coś w tym stylu. Skubaniec był cierpliwy, nigdy nie puściły mu nerwy, nawet jeśli coś sknociłem albo się pomyliłem. Twierdził, że w tym zawodzie człowiek żyje albo bardzo krótko, albo dożywa wielu lat i zmienia się w taką zrzędę jak on. Starał się, żebym miał szansę pożyć jeszcze sporo lat. Pod okiem Tedda szkoliłem się nie tylko w zakresie zaklęć ale i również w walce. Kondycja w tym wypadku była kluczowa, ponieważ wiele zależało do tego ile jestem w stanie udźwignąć, czy jak szybko mógłbym się poruszać. Praca w terenie i łowy stale wystawiały mnie na wyzwania, musiałem ćwiczyć celności i percepcje, by radzić sobie w walce z dystansu magicznie i nie tylko. Tedd również pokazał mi czym jest broń palna i nauczył strzelać, chociaż nie byłem do tej formy walki aż tak bardzo przekonany. Często też ważne było, by potrafić po prostu walczyć wręcz. W czasie swoich wędrówek nie raz brałem udział w bójkach i szło mi to nawet nieźle, lecz technicznie byłem totalnie zielony. Jednak zmieniło się to, kiedy los rzucił nas do Luizjany, gdzie pomieszkiwaliśmy u gościa, który kiedyś uprawiał box. I takim sposobem zostałem na kilka tygodni podopiecznym niejakiego Samuela, który pomimo wieku posiadał wciąż niezłą krzepę i nie raz dał mi w kość na ringu. I to nie był koniec mojej przygody z ringiem, ponieważ kiedy udało mi się wygrać kilka starć ze starym Samuelem, zabrał mnie ze sobą na wizytę do pewnego lokalu, gdzie odbywały się nielegalne walki. Ring był otwarty dla każdego chętnego, nie byłem jedynym młokosem i nigdy nie dotarłem nawet do połowy rankingu. Ale i tak byłem z siebie dumny, ponieważ w czasie naszego pobytu w Luizjanie pokonałem sporo przeciwników i nauczyłem się konkretnie walczyć. Poza walką i kondycją nieustannie rozwijałem swoje zdolności magiczne. Bycie łowcą to nie tylko sama walka z bestiami i ich tropienie, ale również radzenie sobie z otoczeniem i wieloma zamkniętymi drzwiami. Połączenie zdolności Słuchacza, magii niewerbalnej oraz szerokiego wachlarza zaklęć magii odpychania pozwala mi na skuteczne działania w czasie łowów i daje większe szanse, by wyjść ze starcia w jednym kawałku. Pomimo różnic w rodzinie, które dzieliły nas wszystkich poza krwią i nazwiskiem łączył nas też Kościół. Zostałem wychowany w wierze i szacunku do Lucyfera i Lilith. Po otrzymaniu w czasie Chrztu athame i pentaklu nie rozstaję się z nimi. Są jak amulety, wspomnienie czegoś dobrego i dające mi moc. W każdym nowym miejscu, gdzie przyjdzie mi spędzić trochę czasu odwiedzam tamtejszy kościół i biorę udział w czarnych mszach. Od kiedy stałem się łowcą, mój związek z kościołem stał się jeszcze mocniejszy. To stąd też pochodzą liczne zlecenia dla kogoś takiego jak ja. |
Witaj w piekle!I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj. Sprawdzający: Charlotte Williamson |