Witaj,
Sandy Hensley
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1289-sandy-hensley#13481
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1427-sandy-hensley#15770
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t1428-sandy-hensley#15771
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1429-poczta-sandy#15772
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f207-golden-hour
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1430-rachunek-bankowy-sandy-hensley#15773
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 173
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 19
TALENTY : 12
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t1289-sandy-hensley#13481
KALENDARZ : https://www.dieacnocte.com/t1427-sandy-hensley#15770
RELACJE : https://www.dieacnocte.com/t1428-sandy-hensley#15771
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t1429-poczta-sandy#15772
MIESZKANIE : https://www.dieacnocte.com/f207-golden-hour
BANK : https://www.dieacnocte.com/t1430-rachunek-bankowy-sandy-hensley#15773

Sandy Hensley

fc. Kelsey Asbille





 
nazwisko matkiHensley
data urodzenia 24.12.1955
miejsce zamieszkania Wallow, Hellridge
zawód medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
status majątkowy uboga
stan cywilny panna
wzrost 170cm
waga 54kg
kolor oczu brązowe
kolor włosów czarne
odmienność medium
umiejętność przywołanie chowańca
stan zdrowia nawracające bóle głowy
znaki szczególne znamię w postaci okręgu na karku

magia natury: 20 (III)
magia iluzji: 0 (I)
magia powstania: 0 (I)
magia odpychania: 0 (I)
magia anatomiczna: 0 (I)
magia wariacyjna: 0 (I)
siła woli: 15 (II)
zatrucie magiczne: 2

sprawność: 4
GIBKOŚĆ: I (1)
SZYBKOŚĆ: I (1)
ŁUCZNICTWO: I (1)
PŁYWANIE: I (1)
charyzma: 3
DOWODZENIE: I (1)
PERSWAZJA: I (1)
KŁAMSTWO: I (1)
wiedza: 19 (17+2)
botanika: II (6)
HISTORIA: II (6)
RELIGOZNAWSTWO: II (6)
zoologia: I (1)
talenty: 12
JUBILERSTWO: I (1)
KONSEKRACJA: I (1)
PERCEPCJA: II (6)
TROPIENIE: I (1)
WRÓŻBIARSTWO: I (1)
ZAKLINANIE: I (1)
ZRĘCZNOŚĆ DŁONI: I (1)
reszta: 5 PSo



rozpoznawalność I (anonim)
elementary school szkoła podstawowa w rezerwacie Mashpee / Freedom Trail Elementary w Bostonie
high school Beacon Hill Academy w Bostonie
edukacja wyższa brak
moje największe marzenie to cofnięcie czasu i podjęcie innej decyzji, spotkanie z córką
najbardziej boję się odnalezienia przez członków plemienia
w wolnym czasie lubię samotne leśne wędrówki, pleść amulety
mój znak zodiaku to koziorożec


I. Matka Ziemia (1955-1968)


Dzieci zwyczajne, takie, jakich jest pełno, rodzą się w rodzinie kochającej, ale wymagającej. Dorastają, bujając się na trzepaku i podkradając jabłka sąsiadowi, dostają talerz parującej szarlotki od babci i żyją we własnych światach kreskówek obejrzanych wieczorem czy rankiem w telewizji. Potem idą do szkoły, mierząc się z nowymi (być może pierwszymi) obowiązkami, poznając życie i świat, mimo że minie jeszcze dużo czasu zanim zrozumieją, dlaczego to wszystko poukładane jest właśnie w ten sposób i czym przysłuży się nauka, do której są zmuszane.
Dzieci takie jak ja rodzą się w zamkniętych gronach. Dorastają, sądząc, że świat działa zupełnie inaczej. Zamiast wozić lalkę-bobasa w wózku po okolicznych osiedlach, albo układać klocki czy klepać babki w piaskownicy, my udawaliśmy się nad ocean, testując, kto zanurzy się na dłużej, kto pierwszy nauczy się pływać. My łapaliśmy za łuki i próbowaliśmy strzelić do celu – kto zestrzelił puszkę, jabłko czy cel bliżej dziesiątki, ten wygrywał. My biegaliśmy i bawiliśmy się w myśliwych, podnosząc nic nieznaczące szyszki i tropiąc co najwyżej zająca – ale i zając bywał cenną zdobyczą, bo niósł za sobą pochwałę dorosłych i szacunek. Duch rywalizacji nie zabijał nas, ale dodawał skrzydeł. Nawet gdy się pobiliśmy, za moment byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Nie znaliśmy podziałów na to jest dziewczęce i tak robią chłopcy.
Ja poznałam inny podział.
Każdy w plemieniu miał jakąś funkcję. Nie było ludzi bezużytecznych, a każdy przyczyniał się do wzrostu lub samowystarczalności społeczności. Nie inaczej było z moją rodziną. Hensley – nazwisko przekazywane z matki na córkę, z córki na córkę, nie bez powodu. O tym, dlaczego tak jest, dlaczego jesteśmy otoczeni wyjątkowym szacunkiem i dlaczego matki innych dzieci zwracały uwagę również na mnie, oprócz własnej latorośli, dowiedziałam się później. Lata później. Lata później, gdy na jaw wyszło, że ja bawiłam się z innymi dziećmi – dziećmi, których, jak się okazało, nikt nie widział. Nikt z dorosłych nie zwrócił na to uwagi, a ja nie widziałam w tym nic dziwnego. Do dnia, kiedy Toni zapytała mnie, do kogo mówię, skoro tu nikogo nie ma.
Jej matka zabrała ją szybko, karcąc i tłumacząc, że nie mówi się takich rzeczy, a ja od tamtego czasu zaczęłam mieć wątpliwości, czy wszystko ze mną w porządku. Patrzyłam na ludzi ze zwątpieniem, czy są oni naprawdę, czy inni także ją widzą. Ostatecznie przestałam rozmawiać z dziećmi, z dorosłymi, przestałam wychodzić z domu, niepewna, czy on także istnieje. Podobno do rozmowy matkę sprowokowała babcia. Pamiętam ich kłótnię podsłuchaną pod drzwiami, krzyczały wtedy, że to jeszcze nie czas, jest jeszcze za wcześnie. Wygrała babcia. Obie przysiadły do rozmowy ze mną, aby zdradzić mi sekret wyjątkowości naszej rodziny.
Okazało się, że jeszcze w czasach, kiedy nasi przodkowie nie poznali nowej, prawdziwej wiary, już wtedy nasza rodzina była wyjątkowa. W plemieniu zawsze była jedna osoba najbardziej ukochana przez duchy – tak wtedy myśleli. Dziś wiemy przecież, że to błogosławieństwo Lucyfera, który naznaczył naszą rodzinę, nawet jeśli jeszcze nie dotarł poprzez diakonów i misjonarzy do Nowego Świata, do nas. Zrobił to, abyśmy tym wcześniej pomagały zmarłym dostać się do niego, do niższego świata. Do świata zmarłych.
Osoby, które widzę, a nie widzą wszyscy inni, już umarli. Ale czasem o tym jeszcze nie wiedzą, jak na przykład dzieci, z którymi się bawiłam. Śmierć zabrała ich młodo, zaskoczyła, albo jeszcze nawet nie rozumiały jej koncepcji. Śmierć nie jest przerażająca – jest łącznikiem między światem środkowym, w którym żyjemy, a dolnym. Jest tylko przejściem – i moim zadaniem, tak jak zadaniem matki i babki, było przeprowadzanie ich bezpiecznie, aby mogły dotrzeć do Lucyfera i odpocząć, zaznać wiecznego spokoju i szczęścia. To ważne zadanie. Właśnie dlatego kobiety z naszej rodziny od wieków pełniły funkcję Matki Plemienia. Do kogo innego, jak nie do Matki zwrócisz się, gdy potrzebujesz pomocy?
Jeszcze zanim poszłam do szkoły, przyglądałam się, jak matka i babka wypełniają swoją funkcję. Jak odpowiadają na żal po stracie ukochanych, jak kontaktują się i jak przywołują dusze zmarłych. Nie brałam w tym udziału ja – to jeszcze było zbyt niebezpieczne, ale nauczyłam się odróżniać zmarłych od żywych. Byli… inni. Czasem bardziej przygaszeni, czasem przerażający. Dusze przywoływane czasem były rozgoryczone, a czasem złe. Pamiętam determinację, jaką widziałam u nich i pamiętam słowa, zawsze różne, jakimi przywoływały duchy. Zawsze traktowały je z szacunkiem. Każdemu zmarłemu należał się szacunek.
Czas spędzony w szkole był raczej formalnością. Abym mogła lepiej wdrożyć się w obowiązki przyszłej Matki Plemienia, chodziłam do podstawówki w rezerwacie. Dni, kiedy mogłam biegać z kolegami po okolicy czy kąpać się w oceanie mogę policzyć na palcach – było ich zbyt niewiele w porównaniu do tych, które spędzałam z babką.
Babcia była już stara. Wielokrotnie wspominała, że jest gotowa na przejście do dolnego świata, ale póki żyje – wypełnia wolę Lucyfera tutaj, w świecie środkowym. Nasza misja jest ważniejsza niż nasze życie i powinnyśmy o tym pamiętać, zawsze. Zaprzestanie to zaprzepaszczenie naszego wyjątkowego daru, to jak znieważenie samego Lucyfera.
Kiedy odeszła, nie byłam smutna. Nie aż tak bardzo. Było mi przykro, że już więcej niczego mi nie opowie, ale z drugiej strony wiedziałam, że nareszcie spotkamy się znów. Gdy i moja misja dobiegnie końca, gdy ja też spełnię swój obowiązek i Pan wezwie mnie do siebie.
Wtedy jeszcze myślałam, że całe życie spędzę i poświęcę plemieniu.


II. Dziadek Słońce (1968-1974)


Na nasz ląd długo przed Kolumbem przybyli wikingowie, lecz ich zasługi zostały zapomniane. Bo to dopiero od XVII wieku biały człowiek zaczął nadciągać zza wielkiej wody, przywożąc mężczyzn, kobiety, rzadziej dzieci – jeśli już, to w łonie. Dla pomnażania majątku, dla wygnania i pozbycia się przestępców – czy dla misji nawracania. Każdy z nich miał inny cel, a jednym z ważniejszych dla mojej historii jest cel nawracania poprzez purytanów, bo to pomiędzy nimi kryli się słudzy Lucyfera z misją ograniczenia kłamstw Gabriela.
Nasze plemię pozostawało neutralne. Nie odzywało się, gdy biały człowiek budował swoje miasta i zabierał nam lasy. Pierwsze kontakty rozpoczęły się poprzez handel – my mieliśmy coś, przybysz z Europy miał coś innego. Kultury się przeplatały, lecz to my byliśmy bardziej elastyczni, chętniej poznawaliśmy ich zwyczaje. Jeden z naszych wodzów nawet nadał swoim synom europejskie imiona. Być może widział naszą większą, dłuższą współpracę.
Nie każdy podzielał tę ufność, jak na przykład nasza Matka Plemienia. Córka nie zgadzała się z nią, ostatecznie opuszczając wioskę, aby dołączyć do społeczeństwa zamieszkującego jedno z nawróconych miast. Złapała samego Lucyfera za nogi, bo wtedy właśnie nastroje pomiędzy nami a europejczykami zaczęły być coraz bardziej napięte. Jeden z synów naczelnego wodza, Filip, dostrzegał zagrożenie dla naszej kultury. Wpierw zaczął sabotować – niebawem rozpoczęła się wojna. Ci z nas, którzy utrzymywali neutralność byli bezpieczny. Nawrócone, modlące się miasta miały wstawiennictwo Korony Brytyjskiej. Przynajmniej do momentu, aż nie zaczęto podejrzewać naszych o szpiegowanie. Dlatego należało rozdzielić ich od białego człowieka, abyśmy nie tworzyli dla nich niebezpieczeństwa. Córka naszej Matki Plemienia, nawrócona na nową wiarę, nie chciała pozwolić się wysiedlić. W próbie ucieczki poprzez tereny zajęte wojną zamordowano ją. Do plemienia wróciła jej córka, a wnuczka Matki Plemienia będącej u schyłku życia. Jej czas zakończył się szybko, a wraz z nią – czas, kiedy oddawaliśmy pełną cześć duchom. Ich miejsce zajął Lucyfer, który ustami swoich wysłańców, kapłanów, wyjaśniał, skąd brały się nasze dary – skąd część z nas wykazywała potencjał, by nauczyć się czegoś więcej. Wtedy nasza wioska zaczęła się nawracać, bo to kobiety były ogniskiem wiary.
Do dziś ta historia uznawana jest za tragiczną, lecz konieczną. Konieczną – bo w konsekwencji nowa wiara dotarła i do nas. Tragiczną – bo z plemienia uciekła jedna z córek, z członków społeczności i już nie wróciła. Stąd każdy z nas pilnował, aby brat i siostra zawsze znaleźli drogę do domu. Aby nie oddalili się za bardzo.
Pilnowano tego tym bardziej, gdy opuszczenie rezerwatu było konieczne. Część z nas rodziła się z darem magii – ta część musiała spełniać swoje obowiązki i pielęgnować nadany mu dar. Wiedziała to moja matka, wiedziało to plemię. Dlatego gdy przyszedł i mój czas, ojciec wyjechał wraz ze mną do Bostonu, abym mogła uczyć się w szkółce kościelnej. Naturalnie konieczna była także zmiana szkoły podstawowej. Przejście do następnej było łatwiejsze, bo byłam na tym samym poziomie znajomości co część z nich.
Ojciec pilnował, abym nie zapomniała o swojej ziemi. Co roku na wakacje wracaliśmy do rezerwatu, a organizowany powwow był obowiązkiem – był to hołd wobec ludzi, abym nigdy nie zapomniała, gdzie sięgają moje korzenie. Wtedy też powoli wdrażałam się czynnie w swoje przyszłe obowiązki, rozpoczynając własne seanse przywołania duchów, gdy było to konieczne. Pod okiem matki pielęgnowałam magię natury, według niej potężniejszą niż wszystkie inne – bo to natura dała i wciąż daje nam życie. Natura ma więc też moc, aby je odebrać. Te słowa zostały ze mną na zawsze, odzywając się za każdym razem, gdy sięgam po kolejne, coraz potężniejsze i coraz trudniejsze zaklęcie. Może stąd też wzięła się moja ignorancja wobec pozostałych gatunków magii.
W czasie, kiedy ja byłam w Bostonie, w Mashpee zacieśniały się więzy plemienne. Dawno temu zatraciliśmy własną tożsamość – byliśmy tacy sami jak europejczycy, z tym tylko, że czasem strzelaliśmy z łuku, lepiej rozumieliśmy naturę, a poza tym byliśmy wciąż zamknięci. Tożsamość społeczna powracała do dawnych czasów, kiedy naprawdę byliśmy plemieniem – do dawnych wartości, dawnych zwyczajów, dawnych funkcji. Kiedy odbierałam swój pentakl, w domu zawiązywała się Rada Plemienna, na której czele, naturalnie, stanęła moja matka, wraz z pozostałą ważną starszyzną. Nigdy nalegania do powrotu nie były tak mocne – ale obiecali mi, że zaczekają jeszcze dwa lata, aż skończę swoją edukację.
Tylko wtedy ja znalazłam powód, aby do plemienia już nie wracać.


III. Wielki Duch (1974-1979)


To miało być jedno z ostatnich wyjść na miasto. Wtedy jeszcze byłam otwarta, towarzyska i trzymałam się moich przyjaciół, których poznałam w Bostonie. Wiedzieli, że niebawem muszę wrócić do domu, takie wymogi zostały narzucone przez starszyznę, i wspólnie wyszliśmy na miasto, aby świętować ukończenie szkoły. Wejście do jednego przypadkowego lokalu przesądziło moją chęć powrotu.
W Danielu urzekła mnie jego otwartość. To, że potrafił słuchać, choć w nieco inny sposób, niż ja słuchałam innych. I to, że nie narzucał mi swojej woli. Potrafił przyjąć do wiadomości i tolerować wszystko, a nade wszystko – dawał mi przestrzeń. To więcej niż przez całe życie dostałam od matki i, paradoksalnie, jeśli nie trzymasz kogoś na siłę, kurczowo, chce się zostać właśnie z nim.
Nie wiedział, ile wysiłku kosztuje mnie wymyślanie wymówek. Choroba, praca, działalność charytatywna na rzecz plemienia, obowiązek trzymający mnie w Bostonie związany z kontaktem ze zmarłymi, kolejna dusza nie chce wypuścić mnie do domu. Kłamstwa spadały jedno po drugim. Wiedziałam, że rodzice nie zrozumieją. Matka nie zrozumie. Ale tolerowała to przez lata, tak długo, jak moje błogosławieństwo było wygodną wymówką. W istocie – spełniałam się jako medium, przywoływałam duchy i odprawiałam, gdy tylko mnie potrzebowały, lecz żadna z dusz nie zagroziła mi ani nie trzymała w mieście. Byłam tutaj dla istoty zupełnie żywej, a jeszcze nim kalendarz odliczył nam rok piąty, dowiedziałam się, że istota będzie jeszcze jedna.
Przez pierwsze miesiące naprawdę się cieszyłam. Byłam ciekawa, w głowie wybierałam już kolor farby do pokoju dziecięcego, nawet nie wiedząc, czy urodzi się chłopiec czy dziewczynka. Na początku chciałam dziewczynkę. Potem zrozumiałam, iż lepiej będzie, jeśli urodzi się chłopiec. Wiedziałam, jakie brzemię spadnie na ramiona córki i bardzo matka będzie chciała siłą ściągnąć ją do plemienia. Tak nakazywała tradycja.
Tradycja, której Daniel by nie zrozumiał. Na którą nie był gotowy.
Nie był gotowy poświęcić dla mnie wszystkiego. Widziałam go oczyma wyobraźni, radośnie podskakującego wokół ogniska w rezerwacie – ale nie widziałam niczego więcej. Ślubu. Tego, jak przyjmuje moje nazwisko. Jak zrzeka się własnego zawodu, żeby być moim wsparciem i wychowywać kolejną, przyszłą Matkę Plemienia.
Więc słowa to piękna dziewczynka, gdy położna podawała mi zawiniątko, było gwoździem do trumny.
Nie płakałam, nie wrzeszczałam. Moja twarz nie wskazywała nic, żadnej emocji. Byłam po prostu… przerażona. Z jednej strony czułam na sobie nacisk związany z obowiązkiem wobec ludzi z plemienia, którzy na mnie liczyli. Z drugiej – właśnie powiłam córkę, która także do plemienia powinna należeć. Czy mogłam być tak okrutna, aby odebrać jej całą perspektywę życia i ograniczyć jedynie do obowiązków wobec jednej, zamkniętej społeczności?
To była piękna społeczność.
Ale każdy powinien mieć możliwość wyboru.
Wyboru, którego mi nie dano.
Kilka tygodni po urodzeniu Caroline odebrałam ostatni list, który przyszedł do Bostonu. Więcej rodzice już do mnie nie napisali. Nie było takiej potrzeby.
Odeszłam z miasta, łudząc się, że moje poświęcenie przysłuży się dobru Caroline. Ale świadomość zbyt głośno krzyczała, że zabrakło mi siły, aby dłużej opierać się naciskom mojej matki.
Odeszłam w nocy, jak złodziej, zabierając najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadłam w pierwszego busa do Mashpee.
Nigdy więcej nie zobaczyłam Caroline.
Nigdy więcej nie zobaczyłam Daniela.


IV. Ptak Gromu (1979-1981)


Powwow tego lata był piękny. Matka była szczęśliwa. Rodzina była szczęśliwa. Plemię było szczęśliwe.
Nie byłam szczęśliwa ja.
Pozostałości po ciąży, brzuch, którego jeszcze nie zgubiłam, maskowałam luźnymi ubraniami i poświęcałam się długim spacerom, czasem przemieniającym się w biegi, aby szybciej stracić na ciele. Leśne, samotne wędrówki były czymś, co naprawdę polubiłam. Podążając starymi szlakami, przypominałam sobie dni, w których całe życie było jeszcze przede mną, w których uczyłam się strzelać z łuku, śmiać się, pływać i kontaktować z pierwszymi duchami.
Matka szybko sobie wytłumaczyła, że moja osowiała postawa wywołana jest wielkim miastem, do którego nie byłam stworzona i bardzo dobrze, że wróciłam – tutaj, na własnej ziemi szybko wrócę do siebie. Uczestniczyłam w radach plemiennych, chociaż nie chciałam. Byłam bardziej cieniem niż faktycznym uczestnikiem czy spadkobierczynią tytułu. Byłam wrażliwsza na działania duchów, osłabiona w kontaktach z nimi. Czasem nie umiałam sobie poradzić ze złośliwością umarłego, a w jednym z rekordowych przypadków musiałam dochodzić do siebie jeszcze przez dwa następne miesiące, zrzucając wszystko na ramiona matki.
Często myślami wracałam do Caroline. Zastanawiałam się, kiedy to w niej obudzi się nasz rodzinny dar. Było jeszcze za wcześnie, a ja nigdy nie wyobrażałam sobie, że urodzę dziecko. Ale kiedy już tak się stało, powinnam być z nią, wyjaśnić jej moc tak, jak mi tłumaczyła babka.
Została sama z Danielem, który, nie miałam wątpliwości, odda jej serce na dłoni, ale nigdy nie zrozumie dolnego świata i śmierci tak, jak ja.
W Mashpee otoczyłam opieką więc dzieci z plemienia. Z biegiem miesięcy zaczynały widzieć we mnie dobrą ciotkę, która czasem pokaże im sztuczkę związaną z magią. Te, w których budził się dar Lucyfera, były jeszcze za młode, aby czarować samemu, ale przynajmniej mogłam przekazać im wiedzę o mocy, jaka drzemie w naturze.
Pielęgnowałam w sobie tę umiejętność głównie z nudów. A nawet nie z nudów, co z poczucia beznadziei. Podczas leśnych przechadzek czasem testowałam zaklęcia coraz nowsze i przypominałam sobie starsze. Sięgałam po zapiski, które matka trzymała w domu, aż natknęłam się na jeden z nich o magii natury.
Chowańca uczyłam się przywołać z początku tylko przez poczucie samotności. Nie czułam, aby ktokolwiek na świecie był w stanie zrozumieć to, co kryje się w moim umyśle – bo i nikt nie był w pełni świadomy sytuacji, w jakiej się znajdowałam. Część będąca z Danielem nie wiedziała o tej należącej do plemienia. Część związana z plemieniem nie miała pojęcia o istnieniu Daniela ani Caroline. Zwierzę być może nie mogło zrozumieć, ale zwyczajnie by ze mną było.
Zajęło mi to trzy miesiące, aż przede mną zjawił się bielik amerykański. To takie ironiczne – symbolizował zarówno Amerykę  skolonizowaną, jak i Amerykę, jaka należała niegdyś do nas. A nade wszystko – symbolizował Ptaka Gromu, ptaka, który wywoływał burzę i naznaczał przyszłych wodzów plemienia.
W istocie we mnie burzę wywołał.
Zajęło mi to dwa lata, nim zrozumiałam, że moje serce jest gdzieś indziej. Nigdy nie będę służyć plemieniu z takim oddaniem, jakiego oczekiwała ode mnie matka. Nigdy nie będę szczęśliwa – i być może nigdy nie zostanie mi wybaczona decyzja, którą podjęłam dwa lata temu, ale teraz wiedziałam bardziej niż wcześniej, że nie była ona dobra.
Ponownie opuściłam rezerwat pod osłoną nocy.
Najwidoczniej znikanie bez słowa mam we krwi.


V. Biały Bizon (1981-1985)


W pierwszym, naiwnym odruchu wróciłam do Bostonu. Tam jednak nie zastałam już ani Daniela, ani Caroline. Nie byłam upoważniona, aby wypytywać w dawnej pracy Daniela o to, gdzie może teraz przebywać – może go przeniesiono, a może pracę zmienił. Wiedziałam tylko, że jednocześnie świat mi się zawalił, a ja w zagubieniu nie wiedziałam, co ze sobą robić.
Medium szanowane jest jedynie w magicznym społeczeństwie. Starczyło mi pieniędzy, aby dojechać do Salem i tam musiałam zatrzymać się na dłużej. Wynajem, marne zarobki zatrzymywały mnie wystarczająco na długo. W międzyczasie znalazłam zajęcie dla mojego chowańca. Korzystając ze skrzydeł i większej widoczności, wysłałam go, aby znalazł tych, których szukałam. Zadanie naiwne i niemal niewykonalne, ale nigdy mi się nie sprzeciwił.
Z odłożonych oszczędności wyjechałam do Manchester. Kierowałam się na północ, mimo że nie miałam żadnych poszlak poza świadomością, że rodzice Daniela mieszkają w Saint Fall. Jeśli go tam nie będzie, być może chociaż będą wiedzieli, gdzie teraz się znajduje. Manchester także stał się przystankiem na dłużej, głównie dlatego, że mogłam jedynie w ograniczonej części zarabiać jako medium. W Manchester lepiej sprzedawały się bezwartościowe, plecione amulety nawiązujące do Indian. Młoda Indianka sprzedaje łapacze snów, przecież muszą działać, rozniosło się po okolicy, a ja, chcąc nie chcąc, zajęłam się tworzeniem plecionek. Łapacze snów, koszyki, biżuteria z koralików i piór – wszystko to, co stereotypowe, co nawiązywało do dziwacznych westernów i miało niewiele wspólnego z prawdziwością schodziło niemal od ręki. Więc to robiłam.
I nawet zdążyłam to polubić.
Zaczynać od nowa musiałam w Portsmouth. W niewielkiej mieścinie odnalazłam szczelinę zaściankowości. Dostałam pracę jako wróżka, bo stwierdzili, że osobie z takim pochodzeniem ludzie chętniej uwierzą. Lepiej, gdybym była cyganką, co prawda, ale Indiance też uwierzą. Wróżenie z dymu, a potem stawianie kart – tego musiałam się nauczyć. Nie widziałam w tym niczego normalnego i sama wątpiłam, aby z ich ułożenia dało się wyczytać przyszłość, ale byli ludzie, którzy to kupowali. A dopóki otrzymywałam jakieś pieniądze i byłam w stanie odłożyć na kolejną podróż – tym lepiej.
Mój Ptak Gromu zdołał donieść mi, że w Hellridge w istocie zdołam znaleźć swoich niedoszłych teściów. Nie miałam czasu do stracenia, choć nie miałam też pojęcia, co powinnam im powiedzieć.
Portland zatrzymał mnie na kilka miesięcy. Nie zapomnę go nigdy, bo wynajmowałam wtedy wąski, niewielki pokoik w szemranej dzielnicy i nigdy nie bałam się tak o własne bezpieczeństwo jak wtedy. Ostatni wyjazd do Hellridge przyjęłam z ulgą.
I tylko w chwili, kiedy stałam przed domem rodziców Daniela, złapała mnie wątpliwość.
Co właściwie mam im powiedzieć?
Nie powiedziałam im nic.
Przyjechałam tutaj latem zeszłego roku. Zdołałam znaleźć pracę, która nie byłaby dla mnie hańbiąca – na pobliskich polach poszukiwali pomocy, a przecież od zawsze kobiety z naszego plemienia zajmowały się uprawą roli i zbieractwem. Zdołałam znaleźć pokój w bezpiecznej okolicy, wynajmując kawałek domu na pół z lokalnym złotą rączką. Czasem Ptak Gromu donosi mi, że osoby, które szukam, są w zasięgu mojej ręki. Wystarczy po prostu wyjść.
Najwidoczniej nigdy nie byłam tak odważna, jak bym chciała.
Teraz nie mam rodziny – ani jednej, ani drugiej.
Chciałabym również nie mieć historii.
Sandy Hensley
Wiek : 30
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : Wallow
Zawód : medium, opiekun w Rezerwacie Bestii
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Witaj w piekle!

W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły.

I pamiętaj...
Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.

Sprawdzający: Frank Marwood
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mistrz Gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry
KARTA POSTACI : https://www.dieacnocte.com/t58-budowanie-postaci
POCZTA : https://www.dieacnocte.com/t179-listy-do-mistrza-gry

Rozliczenie


Ekwipunek




Aktualizacje


14.11.23 Zakupy początkowe (-530 PD)
14.11.23 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
26.11.23 Osiągnięcie: Co do słowa (+10 PD)
17.01.23 surowce: marzec - kwiecień
17.01.24 Osiągnięcie: Jak za darmo, to biorę (+10 PD)
29.01.24 Osiągnięcie: Fajtłapa; Iniemamocy (+20 PD)
29.01.24 Aktualizacja postaci (+1 PSo, przyroda->botanika (II), zoologia (I))
31.01.24 Urodziny forum
07.02.24 Wiadomości fabularne MG (+29PD)
29.02.24 Wątek z wykonywaniem zawodu I (+10PD, +14$)
01.03.24 Wydarzenie: Pomożecie? Pomożemy! (+35 PD)
05.03.24 Wydarzenie: Na rany Aradii (+10 PD)
19.03.24 Wydarzenie: Little Poppy Has a Little Problem (+50 PD)
07.04.24 Osiągnięcie: Pozdrowienia do więzienia (+25 PD)
10.04.24 Aktualizacja postaci (gotowanie I->0; 1PSo przełożony do puli ogólnej)
15.04.24 Osiągnięcie: Bob Budowniczy; V.I.P (+85 PD)
17.04.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym I, II, III (+30 PD)
18.04.24 Zatrucie magiczne: Zmiana poziomu (3->2)
21.04.24 Kalendarz (marzec-kwiecień) (+120PD, +4PSo)
23.04.24 Rozwój postaci: zaklinanie 0->I, konsekracja 0->I (-2PSo)
28.04.24 Zakupy (-20$)
05.06.24 Zakupy (-10 PD)
10.06.24 Aktualizacja postaci (+1 PSO)
10.06.24 Surowce: maj - czerwiec
05.07.24 Opowiadanie z rozwojem magicznym (+30 PD)
19.10.24 Czarna msza
08.11.24 Wątek z wykonywaniem zawodu I (+10 PD, +75$)
15.11.24 Osiągnięcie: Mały konsekrator; Mały zaklinacz; Za maską; Jubilat (+195 PD)
Mistrz Gry
Wiek :
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej