Takie to już było jego szczęście, że rana otwarta przez wieczór i noc spędzone z Aną nie zdążyła jeszcze do końca przyschnąć, a wszystkie gorzkie przemyślenia rozwiać się na wietrze oraz pod naporem racjonalnych argumentów, kiedy musiał wpaść na kogoś, kto chcąc, nie chcąc doskonale mu o kobiecie przypominał. Charlie Orlovsky akurat tego dnia, w tej samej dzielnicy, nie parę minut wcześniej lub później, ale dokładnie teraz musiał wylądować tyłkiem w kałuży, wpychając Javiemu do głowy skojarzenia z potrzebującym pomocy szczeniakiem – wyrośniętym i posiadającym własny zestaw kłów, ale jednak. A Javier nigdy nie potrafił przejść obojętnie obok cierpiących zwierząt. Pociągnął go mocno za rękę, gdy przyjął pomoc, stawiając mężczyznę do pionu. Z mokrymi spodniami, które próbował otrzepać podobnie jak i resztę ubrania, sprawiał jeszcze żałośniejsze wrażenie niż przed chwilą – gdyby to była zima, Javi z łobuzerskim błyskiem w oku proponowałby, że znajdą najbliższy lokal posiadający kominek, a on zakręci obsługę tak, by pożyczyli Charliemu koce, kiedy będzie suszył ubrania. Niestety mieli maj, a chwilowy spacer do domu po suche spodnie nie powinien przyprawić blondyna o zapalenie płuc. - Najwyżej pięć i tylko gdybyś miał w rękach serpentynki – zgodził się łaskawie, postukując końcem parasola o kostkę, którą wyłożono drogę. - Si, señor – dodał krótko na pytanie o pracę, miękko wypowiadając proste do zrozumienia słowa z ojczystego języka. Nie do każdego pozwoliłby sobie na podobną swobodę, jakkolwiek trywialne by się to nie wydawało – niektórzy ledwo znosili widok skóry ciemniejszej od własnej, a brzmienie obcego języka brało ich tylko dodatkowo pod włos. Charlie nigdy nie dał mu odczuć, że powinien się czuć z tych powodów gorszy. Przekrzywił nieco głowę, odruchowo zerkając, czy ruchy blondyna nie są zbyt sztywne jak na zwykłe stłuczenie – może i stanął na nogi, ale jeśli obił sobie więcej niż tylko tyłek, mógł się zaraz złożyć, jęcząc coś o krzyżu. A przynajmniej takie anegdotki rzucała mu w trakcie przerzucania ciężarów Frankie. Wierzył we wszystkie jej wariackie historie z karetki – w tym tę o ręce manekina wsadzonej komuś w tyłek - to czemu nie w coś tak prozaicznego? Zakołysał się lekko na piętach, unosząc brew na bezpośrednie, może nieco obcesowe pytanie o zamówienie, które Charlie wysłał w zeszłym tygodniu. - Wpisałem na listę, tę na rzeczy po godzinach. W zakładzie mamy ostatnio młyn, a nie dam twojego zamówienia innemu jubilerowi. Niby są nieźli, ale ja jestem lepszy – stwierdził spokojnie, nie pusząc się, a po prostu stwierdzając fakt. Rzemieślnicy zatrudnieni w Joyas Del Mar wykonywali swoje obowiązki tak, by jak najczęściej sięgać wyśrubowanych standardów obojga rodzeństwa Rivera, ale Javi nie widział w nich chęci rozwoju ponad standard i poszukiwania nowych rozwiązań, jaką sam się cechował i chcąc, nie chcąc, w pewien sposób czuł się przez to lepszy. To on projektował im w większości nowe kolekcje. On zajmował się najtrudniejszymi, najbardziej czasochłonnymi zamówieniami indywidualnymi i to jego Carmen wysłała dzisiaj do domu klienta, żeby dopiął wszystko na ostatni guzik. Trudno w takiej sytuacji nie mieć dopieszczonego ego. - A co ma być z Florydą? – odpowiedział pytaniem na pytanie może nieco oschlej niż powinien, czując drobne ukłucie irytacji. Anaica musiała mu o tym powiedzieć, bo Javi przecież sam nie opowiadałby, że zaprosił jego byłą – a swoją wtedy damę do towarzystwa – na dłuższy wyjazd. To by było co najmniej niezręczne, a jednak kobieta uznała, że to odpowiedni temat do poruszenia z Orlovskym. Chyba... Chyba nie podobało mu się, co mógł sugerować taki splot wydarzeń. Szczególnie po nocy, której nie planowali, a która przydarzyła im się tak naturalnie, jakby już od dawna wszystko prowadziło do tego punktu. Tylko, że Ana potem wyszła, miękko, ale zaskakująco stanowczo pokazując, gdzie leżała jej granica, a potem nie odezwała się ani słowem. Javi nie miał problemu z interpretacją podobnego zachowania. - Dwanaście godzin w aucie zajebiście się dłuży, Orlovsky. Chciałem mieć towarzystwo. Nie widział powodu, żeby udawać, skoro Charlie najwyraźniej już o wszystkim wiedział. Teraz mógł tylko zachować trochę godności, siląc się na nonszalancję. Po ostatnim wątpił, by Ana faktycznie z nim pojechała. |