SZKOŁA TAŃCA "PRESTIGE" W samym sercu Bostonu, w urokliwej kamienicy mieści się studio taneczne Leandra Kane'a. Przestrzeń utrzymana jest w prostym, acz eleganckim stylu o jasnych barwach. Centralnym elementem głównej sali są zawieszone wzdłuż jednej ze ścian ogromne lustra, umożliwiające studentom doskonalenie ruchów i tanecznych kroków, a drewniany, lakierowany parkiet pozwala nawet na skomplikowane piruety. Przez wychodzące na rozświetloną ulicę okna do sali wpada wiele światła. Tuż obok mieści się biuro pełne niezbędnych dokumentów, oraz niewielka szatnia, umożliwiająca przebranie i zostawienie toreb. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
11 marca, 1985. przed ósmą Zamiary są wiatrem, kiedy nie idą z wykonaniem w parze. Miała zamiar wrócić; wrócić do siebie, do grania, do życia i do teatru — każde z tych słów było tak naprawdę synonimem. Nie było jej bez grania, nie było życia bez teatru. Przekonała się o tym boleśnie, gdy deski sceny zostały wyciągnięte spod jej nóg, a ona wypchnięta brutalnie na bruk. Większym ciosem, niż śmierć ukochanego, była śmierć jej samej — bo nie ma Lyry Vandenberg, gdy nie ma teatru. Zamiary są wiatrem, a dzisiaj w Bostonie, wiało jak cholera. Tunele były dobrym rozwiązaniem. Nie było to zdanie, które by z siebie wyrzuciła, gdyby wpadła do jednego z nich pod koniec lutego. Pozbawiona jednak nieprzyjemnego syndromu stresu pourazowego, mogła przez niego przejść bez większego dyskomfortu, w Bostonie znajdując się niemal błyskawicznie. Zanim zdążyła pomyśleć, jakie to wszystko było dziwne. Drzwi kamienicy uchyliły się ze skrzypnięciem, tak wysokim, jakby były swoistym instrumentem w orkiestrze miejskiego zgiełku. Leander Kane był znajomym wspomnieniem w pustości nieznanej sali. — Łatwiej trafić, niż sądziłam — powiedziała, zsuwając z ramienia torbę z ubraniami na przebranie. Zgodnie z poleceniem — Lyra naprawdę była pilnym uczniem — znajdowały się w niej leginsy. Oprócz tego sportowe buty, bo podejrzewała, że goszczą tu podobne zasady, co na próbach w teatrze — maksymalny komfort ruchu. Torba znalazła się przy ścianie, a ona wsunęła dłonie do kieszeni rozpiętego płaszcza. Szukała gumki. — Zanim zaczniemy — ręce zbierały właśnie niesforne kosmyki skręconych włosów w luźnego koka. — chciałam podkreślić, że bardzo doceniam przysługę, którą dla mnie robisz. Nie będę marnować twojego czasu, obiecuję. Złota zasada—złotego dziecka teatru; po przekroczeniu progu — sceny, pokoju, świątyni — jedyne, co ma znaczenie, to praca. Praca dla sztuki, sztuka pracy i niebywale surowe zasady profesjonalizmu, którymi się otaczała. Słowo reżysera to świętość, wskazówka nauczyciela cenną radą. Nie wiedziała wszystkiego, nie umiała wszystkiego. Gdy miała okazję słuchać kogoś bardziej doświadczonego niż ona, zamierzała z niej skorzystać. — Nie jestem tragiczna — powiedziała, jakby w swojej obronie, ściągając z ramion płaszcz, aby zawisł na złotym wieszaku przy ścianie. — na imprezie sobie poradzę, ale to żaden wyznacznik. Potrzebuję poszerzyć trochę póle ról, o które mogę się ubiegać. Te taneczne, póki co znajdują się poza moim zasięgiem, ale z twoją pomocą— Przekrzywiła na bok głowę z lekkim uśmiechem. Być może nie musiała mu się podlizywać, ale kto nie lubił połechtanego ego. Zamiary są wiatrem, kiedy z wykonaniem nie idą w parze. W szkole tańca Leandra Kane'a, okna, były zamknięte. z tematu |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Caspar Paganini
ODPYCHANIA : 12
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 166
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 7
TALENTY : 16
20/04/1985 Zobaczenie w jednym liście "zrobię to dla ciebie" i "potrzebuję partnera" w wykonaniu Williamsonowej było naprawdę dużym zaskoczeniem. Nie zdawałeś sobie sprawy z tego do momentu, kiedy z twoich palców nie wyszly słowa, które zakończyłeś swoim nazwiskiem. Dopiero wtedy zaiskrzyła w twojej głowie myśl. Przecież ty nie umiałeś tańczyć. Twoje zdolności taneczne ograniczały się do poczucia tempa, rytmu, typowych rzeczy, które związane były z nauką gry na skrzypcach. Będzie to na pewno ciekawa odmiana od ciągłej pracy, a Giovanno nie miał dla Ciebie jakiejkolwiek nowej pracy. Chwila rozrywki nikomu nie zaszkodzi, a nawet lepiej - być może ubogaci twój dotychczasowo słaby tydzień. Dlatego "z wypiekami" oczekiwałeś z nią spotkania, prawie zresztą o nim zapominając, dopóki nie spojrzałeś w telefonie. Kurwa, wymknęło Ci się z głowy. Jeszcze trochę, a zapomniałbyś o jakimkolwiek spotkaniu. Przypomniałeś sobie gdzie konkretnie powinieneś się znaleźć. Wspominałeś coś o winie... Całe szczęście, że twój ojciec trzymał parę butelek na wierzchu, więc wziąłeś jedną z nich i przebrałeś się w coś znacznie bardziej wygodnego. Lniane, szare spodnie ze zwykłą, białą koszulą podwinięte do ramion. Kręcąc kluczykami od Datsuna zamknąłeś za sobą drzwi. Pogoda była dla ciebie na tyle do wytrzymania, że nie zamierzałeś zakładać na siebie innych rzeczy. Postanowiłeś na elegancki luz i miałeś nadzieję, że Williamson DOCENI twoje starania. Położyłeś za siedzeniem butelkę wina, którą miałeś nadzieję wypić jeszcze przed zajęciami, żeby rozchodzić żenadę swoich pokracznych, bocianich ruchów. Przynajmniej poprawi się jej humor, nawet jeślibyś się z powodu korków lekko spóźnił. Wino i bocianie ruchy. Brzmi jak nowy pomysł na film komediowy, którego główną rolę mógłbyś objąć. Dużo Włochów obecnie było sławnymi aktorami. Może to powinieneś robić na starość... W każdym razie twoje myśli uwolniły Cię od tego scenariuszu, kiedy dotarłeś na miejsce. Byłeś trochę wcześniej, ale nie raczej tak długo wcześniej. Trzymałeś w ręku butelkę z włoskim winem... Całkiem, kurwa, dobrym rocznikowo winem i zastanawiałeś się czy otworzyć je już teraz czy jeszcze za chwilę, kiedy zmaterializowała się przed tobą sama królowa mroku, pogromczyni uśmiechów dzieci i zmaza nocna wielu licealistów. Charlotte Williamson. — Nie spóżniłaś się, Williamson. To co? Łyczek na rozgrzanie przed wejściem? — Zaoferowałeś, lekko kołysząc butelką za szyjkę. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownik
Zawód : young mafioso
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Od kiedy otwarto tajne tunele w Cripple Rock, cała komunikacja pomiędzy czarowniczymi miastami została ułatwiona. Charlotte miała już okazję przetestować każdy z nich, sprawdzając, dokąd konkretnie prowadzą te przejścia i jak można je najlepiej wykorzystać. To w ten właśnie sposób zainteresowała się życiem wielkiego miasta, do jakich Boston niewątpliwie należy. Metropolia oznacza brak ograniczeń, możliwość cieszenia się intymnością i anonimowością, z dala od dziennikarzy z Hellridge, którzy tylko czekają, aż będą mieć możliwość napisania tłustej plotki. Krótka sztruksowa spódnica w kolorze głębokiej musztardy sięga połowy wysokości uda, odsłaniając rajstopy z różanym haftem. Cienka, dopasowana bluzka ma przyzwoity, acz odsłaniający ramiona dekolt. Na jego szczycie wisi kilka naszyjników, które dopasowane są do drobnych kolczyków. Skórzana kurtka jest nieodzownym elementem niemal każdej stylizacji Williamson. To w jej kieszeni trzyma paczkę papierosów, żarową zapalniczkę oraz gumy do żucia. Nie wzięła dziś ze sobą Ram Izad. Nie potrzebuje jej, żeby zwracać na siebie uwagę, tak jak i nie potrzebuje zbędnego rozproszenia Caspara, który powinien z zajęć wyciągnąć jak najwięcej. Przecież nie robi tego wyłącznie dla siebie. Nie kojarzy, aby widziała go na przyjęciach Kręgu, brylującego na parkiecie, ale przecież też nie wodziła dotąd za nim wzrokiem, by wyciągnąć wszystkie szczegóły względem jego prezencji. Na miejsce dociera chwilę przed czasem, ale nie uprzedza go w zjawieniu się przed bramą szkoły tanecznej. Przekłada drobną torebkę z jednego ramienia na drugie i zadziera brodę, aby sięgnąć spojrzeniem przystojnej twarzy Paganiniego. - Mówisz, że na trzeźwo ze mną nie wytrzymasz? - rzuca w ramach powitania równie uprzejmym tonem i kiwa tylko głową na wejście do kamienicy. Kiedy drzwi się za nimi zatrzaskują, wciska się pod jedną ze ścian korytarza, który prowadził na górę, ku salom szkoły tańca. Picie alkoholu na środku ulicy prosto z butelki jest mało eleganckie, a nawet jeśli tu w Bostonie nikt ich nie zna, nie oznacza to, że mają nagle porzucić wszelkie zasady dobrego wychowania. - Zdenerwowany? - pyta, kiedy pozwala Casparowi czynić honory i usunąć korek z butelki. - Mam nadzieję, że ćwiczyłeś i nie przyniesiesz mi wstydu. - Przez groźny ton przebija się rozbawienie, zwłaszcza w majaczącym się na twarzy uśmiechu. Czy to pierwszy raz, kiedy wymieniają ze sobą aż tyle słów? Dotąd raczej trzymali się wzajemnie na odległość, minimalizując ją jednak do granic możliwości w kościelnych ławach, kiedy niezupełnym przypadkiem zajmowała miejsce tuż obok niego. - Dobrze wyglądasz, przyzwoicie. - W jej ustach ciężko odróżnić, czy ma się do czynienia z komplementem, czy sucho stwierdzonym faktem. Sięga dłonią do jego ramienia i strzepuje zeń niewidzialny paproch; ot, żeby mieć pierwszy powód, aby go dotknąć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Caspar Paganini
ODPYCHANIA : 12
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 166
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 7
TALENTY : 16
— Raczej na trzeźwo nie wytrzymam stawiania kroków. — Odpowiedziałeś na jej pytanie bardzo szczerze, zaraz kciukiem bawiąc się korkiem od wina. Czekałeś tylko na to jedno magiczne słowo, które miało paść z jej ust. Mimo tego nie byliście dzikusami i nie będziecie pić na środku ulicy. To miejsce dla meneli, a tymi zdecydowanie też nie byliście. Pozwalasz sobie pójść na przód i otworzyć przed nią drzwi niczym jakiś wyimaginowy książę z bajki, który zaraz miał z nią iść na bal. — Panie przodem. — Rzucileś krótko, zanim nie zamknęły się za wami drzwi. Ciemność pod schodami otuliła wasze ciała, gdy finalnie oparłeś się o ścianę i zamierzałeś zająć się korkiem. Trudno bylo to zrobić palcami, więc złapałeś go między zębami i finalnie puścił, lekko zalewając twój kciuk swoją czerwienią. — ...Kurwa. — Krótkie słowo pod nosem, zanim nie przypomniałeś sobie, że stala obok ciebie. — Sorki, mi amor. — Zamierzałeś zachowywać się jak najprzyzwoiciej, a i tak już na wejściu rzuciłeś jedną królową najstarszego zawodu świata. Cóż... Nawet najlepszym się zdarzało. Wsunąłeś palec na język i wyczyściłeś go, czując wytrawny smak. — Zbyt dobre wybrałem... Nie jest to żaden Szatą Bombolombo czy inne dwumilionowe gówno, ale zda się na przetrwanie zajęć... — I pozwoliłeś sobie na to, aby pociągnąć łyk. W międzyczasie spojrzałeś kątem oka na twarz Williamsonowej i zaobserwowałeś jej reakcję na fakt, że w ogóle się tutaj stawiłeś. W głowie zastanawiałeś się zresztą kiedy ostatnio tańczyłeś "na poważnie", a nie jak John Travolta w "Grease". To już zdecydowanie byłby lepszy widok, ale nie zapomniałeś też Footloose. A może by tak ogarnąć sobie taką czerwoną kurteczkę jak Jackson. Wzruszyłeś ramionami. — Nie wiem... Będę uważał, żeby dziecko Williamsona jeszcze mogło pokazać się bez zdartych kolan... — ...Bo jeszcze sobie ktoś źle pomyśli, dodałeś z widocznym uśmiechem, kiedy kontynuacja tych słów już tylko ukryła się wokół twoich zwojów mózgowych. Wytarłeś korek ze swojej śliny i podałeś ją do jej pięknej, delikatnej dłoni, która za niedługo będzie kryła się gdzieś na jego ciele, a jego własna poczuje jej talię. — Dzięki. Tobie też niczego nie brakuje. — Jeszcze większe zdziwienie sprawiło Ci jej łaszenie się do ciebie jak niesforna kocica w rui, gotowa w każdym momencie rzucić się w twoje ramiona i oddać aż nie minie jedna noc. Ale to nie była "Casablanca", ani ty nie byłeś Humphreyem Boghartem. To nie takie proste. Musiała Ci udowodnić czy potrafi idealnie ułożyć się do sytuacji, sprawić, że będziesz zerkał na nią zdecydowanie dłużej niż tylko chwilę. Mimo tego dotknąłeś ręką jej talii i spojrzałeś z ukosa, czekając aż ta się napije. — A może ty mi powiesz co Cię nagle złapało na zaproszenie mnie? Szukasz partnera, tatuś nie znalazł Ci adoratora? — Wiedziałeś, że stary Williamson potrafil być oschły, ale jakaś iskierka nadziei w tobie istniała, że jeśli wszystko zaczyna się tutaj to i zakończy na tańcu na sabacie. Nie będziesz grał na skrzypcach, zamierzasz się wybawić i finalnie skończyć gdzieś, gdzie nie zapamiętasz, że miałeś się znaleźć. Oblizałeś swoje wargi z ust, odbierając butelkę z jej ręki, o ile ta złożyła pocałunek na gwincie. Właściwie to prawie był, bo zaraz wypiłeś bez żadnego przecierania. — Będziemy tak stać, czy idziemy na górę? — Czekałeś na jej odpowiedź, zabierając dłoń. Ledwie musnąłeś jej skórę, zanim nie zrobiłeś kroku w tył. — Zostaw butelkę, zgarniemy jak wyjdziemy. Musi coś zostać na drogę powrotną... — Zarekomendowałeś... Albo rozkazałeś... |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownik
Zawód : young mafioso
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Odpowiedź o krzywym stawianiu kroków przyjmuje z kwaśnym uśmiechem. Czyli miała rację, Caspar także nie zna się na tańcu. Doskonale, nie będzie jedyną osobą, która może się wygłupić. Zatrzymując się na klatce schodowej, przeczesuje włosy palcami i przygląda się nieudolnym poczynaniom czarownika. Nie przygotował się, czy chciał zaszpanować?, przemyka jej myśl na widok prób otwarcia butelki. - Mam nadzieję, że mnie nie pobrudzisz - wywraca oczami na zraniony palec. Jeszcze tego brakowało, by trafiła jej się ofiara losu. Szczerze miała nadzieję, że dzisiejsze spotkanie obejdzie się bez trwałego uszczerbku na zdrowiu, ale widząc, jak to się zaczyna, wątpi już, że do domu wrócą cali. - Przyznam, że poza szampanem, preferuję cięższe alkohole. Będziesz wiedzieć na przyszłość. - Jest wielbicielką głębokich, dymnych smaków whisky, ale dobrym winem nigdy nie pogardzi. Przyjmuje butelkę, chwytając ją za smukłą szyjkę i upija zeń łyk. - Spróbuj mnie upuścić, a pożegnasz się z zębami - rzuca w odpowiedzi, bardziej irytując się na dziecko Williamsona, niż zdarte kolana — te jest w stanie zrozumieć, podobnie wymowną ciszę. Zaklinaczka w żadnym przypadku nie zamierza się do niego łasić, a upewnić, że gdzieś tam jest w nim jeszcze granica, która czeka przekroczenia. Jak wiele może znieść Caspar Paganini zanim się zirytuje? Ile trzeba, by oblizał wargi w zniecierpliwieniu i sam zapragnął czegoś więcej? Tego miała się jeszcze dowiedzieć. - Byłeś pod ręką - stwierdza z rozbrajającą szczerością i oddaje mu butelkę z winem. - Pomysł lekcji pojawił mi się spontanicznie i jeszcze nie miałam okazji, by się za kimś oglądać, także sam rozumiesz. Niemniej dziękuję, że się zgodziłeś, na pewno nie pożałujesz - uśmiecha się przymilnie, bo oczywiście, że nie musiał się na nic zgadzać. Przysługa za przysługę. Poza tym Charlotte nie pamięta, by Caspar był wytrawnym tancerzem, brylującym na parkiecie, więc taka lekcja także mu się przyda. Ucieka spod jego dłoni, przestępując krok na bok, by ruszyć zaraz w kierunku schodów. - Pan Kane nie lubi spóźnialskich, więc powinniśmy się pospieszyć - rzuca jeszcze przez ramię, nim zaczyna wspinać się po stopniach na drugie piętro. Kamienica jest utrzymana w oryginalnym, staromodnym stylu, elegancko wyremontowana, naznaczona luksusem. Na drzwiach można znaleźć błyszczące złotem litery z nazwą szkoły, a po przekroczeniu progu rozejść się do szatni. To tam zaklinaczka zostawia swoją kurtkę oraz torbę, by czym prędzej znaleźć się na głównej sali. Nim Caspar do niej dołącza, ma okazję, aby rozejrzeć się po gustownie urządzonej przestrzeni. Jeśli Boston przepełniony jest podobnymi lokalami, będzie musiała rozważyć przeprowadzkę. - Witam moi drodzy, cieszę się, że dotarliście. Nazywam się Leander Kane i będę dziś państwa nauczycielem - pojawia się przed nimi wysoki brunet i przenikliwym spojrzeniu. Jego aura jest w jakiś sposób przyciągająca, acz nie da się określić, co też jest tego powodem. Czy to uroczy, acz w pewien sposób szelmowski uśmiech, a może to jego postawa i bijąca zeń pewność siebie. Charlotte nie zamierza tego rozważać, odpowiada tylko uśmiechem i ściska jego dłoń na powitanie. - Dziękuję, że się pan zgodził na prywatną lekcję. Jesteśmy ambitnymi studentami, acz chcielibyśmy także miło spędzić czas - odpowiada miękko tonem, jakim zwraca się do innych, by sprawiać pozory ułożonej panny. Grzecznie ściągnięte dłonie, wyprostowane plecy, chodzący ideał. - W tańcu chodzi nie tylko o miłe spędzenie czasu. - Leander Kane już na nich nie patrzy; przechodzi na środek sali, utkwiwszy spojrzenie w swoim odbiciu. - To nieustanny dialog, możliwość snucia opowieści. To pytania i odpowiedzi, zdradzane sekrety. - Subtelnym gestem przywołuje ich do siebie, by ustawili się obok i od razu przeszli do działania. - Krok podstawowy walca jest niezwykle prosty. Polega na tańcu po trójkącie, na wznoszeniu się i miękkim opadaniu. Proszę spróbować. Mężczyzna zaczyna stawiać kroki, dostosowując wolne tempo i na głos odliczając do trzech. Charlotte bierze głębszy oddech i idzie w jego ślady. Przed dzisiejszymi zajęciami miała okazję, by nieco poćwiczyć. Wprawdzie bez nauczyciela i do muzyki radiowej, ale zawsze to jakaś próba. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Caspar Paganini
ODPYCHANIA : 12
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 166
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 7
TALENTY : 16
— To tylko wino, Williamson. Nia daję swojej krwi pobrudzić podłogi. — Bo jeszcze sprzątaczka miałaby problem z jej wytarciem. Chociaż to mało krwi to bardzo dobrze wiedziałeś, że ciężko ją było wytrzeć choćby z ubrania. Twoja babuszka używała do tego cytryny i namaczala dodatkowymi środkami, ale zawsze wspominała Ci o tym pierwszym. "Pamiętaj, krew i inne barwniki tylko cytryną", a ty posłusznie się jej słuchałeś, czasami rzucając Little Pete'owi, że powinien natrzeć zakrwawiony rękaw cytryną... Albo zmienić kolor na czerwień. W czerwieni bez różnicy czy to barwnik czy krew. Pokazałeś jej nawet dla pewności swojego palca. — Dasz całusa? Mniej bólu. — Sarkastyczny żart trzymał się do momentu, kiedy usłyszałeś w jej głosie groźbę. Uwah, musiała się naprawdę zdenerwować jak powiedziałeś do niej "dziecko Williamsona". No, ale nic dziwnego - każdy miał jakiegoś ojca czy matkę. Jeden był skurwielem gotowym za kasę zajebać kogoś na papkę barwy pomidorowej, inny był gotowy za to zapłacić. Mimo tego puściłeś tę uwagę, chociaż zapamiętałeś co możesz zrobić, żeby jakąś ja poddenerwować. W każdym razie chciałeś spędzić przyjemnie czas, czy to skupiając się na tańcu czy to na niej. Była bardzo urodziwa, więc była dodatkowo bonusem do całej tej sytuacji w którą cię wpakowała. Nie zamierzałes więc dodawać nic więcej jak zaledwie kiwając głową w celu przytaknięcia, że zgodził się na tę drobną przysługę. Czy coś z tego miałeś z tego wyciągnąć? Miało się okazać, gdy tylko wymknęła się spod czucia twojej ręki i zagryzłeś na moment wargę, zapominając jakkolwiek o tym, że przyszliście tutaj na tańce. Dopiero zaraz dołączyłeś do niej na schodach, wchodząc co drugi schodek. Nie "chciałeś się spóźnić". W końcu pan Kane nie lubił jak ktoś się spóźniał. Podziwiałeś widok kamienicy, patrząc po architektonicznej strukturze budynku. Musiałeś przyznać nawet przed sobą samym, ze nazwa "Prestige" pasuje w pełni znaczenia tego miejsca. Mógłbyś nawet nazwać to faktem, że luksus wylewał się z niego, a Leander musiał zapłacić za to krocie. Twoje myśli krążyły wokół cyferek, liczb, weksli... Ile na to wszystko musiało pójść i za co tak naprawdę je zdobył. Nie mogłes jednak tego zrobić, nie mogłeś go zapytać bo byłoby to bardzo niestosowne. Chcialeś więc zrobić dobre wrażenie, aby Charlotte nie wstydziła się ciebie. — Bardzo piękny budynek, panie Kane. Przypomina splendor i bogactwo lat dwudziestych naszego pięknego kraju. Tak, jakbym faktycznie tam żył. — Dałeś z siebie pochwałę, ale zaraz zdałeś sobie sprawę, że przyszliście tutaj na tańce. Chwyciłeś jego dłoń w uścisku, starając się trochę wyważyć siły między sobą. Nie za mocny, nie za lekki. Taki w sam raz uścisk. Spojrzałeś przy tym na Charlotte, ona głównie z nim rozmawiała. Ty byłeś tutaj tylko partnerem do tańca. Poczekałeś więc na to aż w końcu przejdziecie do tańca, a raczej jego podstaw. Wiedziałeś jak działa jego rytm, jego tempo. Tego samego uczyłeś się przy grze na skrzypcach. I przypomniałeś sobie nagle jak dawno na nich nie grałeś, będziesz musiał ponownie spróbować ich... Któregoś razu. Skupiałeś się na tym jak stawiasz kroki, ale od czasu do czasu twoje spojrzenie spadało na Charlotte i tego jak sie poruszała. Zgrabnie. Z tego wszystkiego pomyliłeś kroki. Zaraz jednak poprawiłeś się po komentarzu Leandra i wydawało się, że znowu dostosowałeś się do tempa. Postanowiłeś stanąć trochę z tyłu, aby mieć widok zarówno na nią i na niego. Ot, mieć na co patrzeć to nie grzech godny chrześcijańskiej wiary. Lucyfer nie każe za patrzenie. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownik
Zawód : young mafioso
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
- Marzenie ściętej głowy - wywraca oczami na sugestię zaleczenia zranionego palca, który okazuje się wcale krwawiącym nie być. Choć zazwyczaj pozwala sobie w kontaktach z mężczyznami na to, co podpowiada lubieżne serce i figlarność umysłu, tak na oficjalnych randkach zasada jest zgoła inna. Nawet jeśli się dziś na takową nie umówili, Charlotte zamierza użyć tych samych prawideł, ewentualnie dostosowując się do obrotu zdarzeń. Jeśli Paganini nie będzie wspinać się na wyżyny kreatywności, by doprowadzić ją do szewskiej pasji, może zdobędzie dzisiejszego dnia jakiś bonus. - Dziękuję pięknie, szukałem idealnego miejsca pod najwspanialszą szkołę - rozpływa się Kane, będący w zachwycie nad swoim przybytkiem, nawet jeśli trwa on tutaj już kilka dobrych lat, z każdym kolejnym nabywając dodatkowego prestiżu, jak sama nazwa miejsca wskazuje. Do szkoły przychodzą zazwyczaj przedstawiciele klasy średniej bądź wyższej, pragnący liznąć odrobiny luksusu, pobyć w czarującym towarzystwie nauczyciela, czy zdobyć jakąś nową umiejętność. Taniec jest w tym wszystkim elementem łączącym, zacierającym granice. - Raz, dwa, trzy. Raz, dwa trzy - odlicza Leander, by usystematyzować ich kroki, by wszyscy poruszali się w jednym tempie. Kiwa głową, widząc, że całkiem dobrze sobie radzą. - Doskonale, Charlotte - rzuca Kane, obserwując ich sylwetki w potężnym, ciągnącym się przez całą długość ściany lustrze. - Na trzy wspinaj się na palce, Caspar. - Oczywiście, że zna ich imiona, wszak Williamson podała mu je przez telefon, umawiając się na spotkanie. Nie skłamała Paganiniemu, mówiąc, że planowała tę lekcję od jakiegoś już czasu. Tym razem zależy jej, aby na sabacie pokazać się z jak najlepszej strony. Nie dla tylko dla własnej opinii, ale całej rodziny Williamson. Zbliżające się wielkimi krokami wybory wymagają, aby patrzeć sobie nawzajem na ręce i pilnować, czy nic nie wymyka się spomiędzy palców. Drepczą tak po złożonym z trójkątów kwadracie, oboje coraz płynnie poruszając się wśród narzuconych im kroków i kiedy Charlotte zaczyna już czuć się pewnie, Leander zarządza łączenie się w pary. - Najpierw postawa, zachowujemy sztywną ramę. Niżej łokcie - instruuje ich, kiedy stają naprzeciw siebie, a mężczyzna obchodzi ich dookoła, poprawiając sylwetki. Nie krępuje się, by gestem przesunąć ich ręce w jedną ze stron. Zgodnie z poleceniem czarownica przysuwa się bliżej, a Caspar ma wreszcie okazję, by bez żadnych przeszkód ułożyć dłoń na jej talii. - Tylko mnie nie podepcz - syczy do niego cicho i mruży oczy, kiedy nauczyciel odsuwa się odeń o kilka kroków, by z odległości móc obserwować ich ruchy. Ponownie odlicza do trzech, sugerując parze, w którym takcie powinni zacząć. - To będzie wspaniały pierwszy taniec, wspaniała ceremonia - stwierdza Leander, który stojąc obok, przygląda się parze, czujnie obserwując każdy ze stawianych przez nich kroków. Oczywiście, że nie powiedziała mu, że przygotowują się na sabat, czy inny bal. Kto w tych czasach niemagicznych urządza sobie bale? Charlotte nie zna się nazbyt na ich zwyczajach, jednak obserwując znajomych pochodzących spoza Kręgu, ma świadomość, że nie jest to coś popularnego. Chcąc uniknąć dociekliwych pytań podczas lekcji, nakłamała mężczyźnie, że chodzi o ślub. - Teraz z muzyką! Nauczyciel w kilku gładkich susach przenosi się pod ścianę przy przejściu do szatni, gdzie jest ustawiony sprzęt muzyczny, podłączony do zawieszonych pod sufitem głośników. Mija krótka chwila i wtem płynie z nich jeden z najsłynniejszych walców, jakie w historii powstały. Melodia sprawia, że na krótką chwilę Charlotte gubi się w swoich krokach, ruszając się w nieodpowiednim takcie i jednocześnie wchodzi na palce Caspara, delikatnie je depcząc. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Caspar Paganini
ODPYCHANIA : 12
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 166
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 7
TALENTY : 16
Potrafiłeś docenić sztukę, nawet jesli nie była ona częścią tej, którą sam praktykowałeś. Dwóch artystów w jednym miejscu potrafiło odnaleźć wspólny język, nawet jeśli ich światy różniły się od siebie. Od dłuższego czasu nie dane było Ci już chwytać za skrzypce, chociaż sam ich dotyk w rękach sprawiłby, że odzyskałbyś "młodzieńczą werwę" by posługiwać się nimi tak samo jak przed dluższą przerwą. Kto wie, być może był to sygnał od losu, że powinieneś odkurzyć futerał i zadbać ponownie o to, aby dziedzictwo twojej rodziny nadal krążyło w żyłach chociaż jednego z niewielu Paganinich obecnego pokolenia zainteresowanych muzycznym brzmieniem sztuki. Tak łatwo było Ci pochwalić Kane'a za to jak urządził miejsce i jakiego animuszu mu nadał. Godziło to w twój styl poczucia prestiżu. Przebywanie z kimś jeszcze w rodzaju zadziornej Williamsonowej sprawiało jednak, że było to bardzo przyjemnym kontrastem na tle tego wszystkiego. To dlatego chyba zdecydowałes się finalnie przekonać do tego, aby wziąć udział w całym tym ćwiczeniu. Zresztą... Przysługi były jedną z najcenniejszych walut w waszym świecie. Przyjmowałeś komentarze Leandra do wiadomości, kładąc nacisk na tym, aby być bliskim ideału w tym co robisz, ale widać było po tobie, że przy każdym niepowodzeniu spinałeś się cialem, gotowy do tego, aby rzucić czymś pod nosem. Wolałeś jednak tego nie robić... W końcu zepsułoby to twoje wrażenie na obojgu przebywających z tobą czarowników. Zdziwiony byłeś jednak faktem, że ten znał twoje imię. Przyjrzałeś się Charlotte, jakby zdając sobie momentalnie sprawę, że to ona musiała mu je podać. W głowie miałeś też nadchodzący sabat i fakt tego, że matka naciskała na to, aby twoja osoba w końcu zaczęła się rozglądać za kimś "godnym wstąpienia do kuluarów", jak lubiła to ujmować. Unikałeś często sabatów, a nawet jeśli z nich korzystałeś to wolałeś przebywać wśród muzycznej ferajny, czasem popisując się swoimi zdolnościami grania na instrumencie, nawet jeśli twój stan nie był zgodny z tym, który był powszechny. Lubileś po prostu muzykę. Nawet zajmując się sprawami związanymi z działalnością Paganinich, pozwalałeś sobie na to, aby słuchać utworów twojego przodka czy innych klasyków jak na przykład Johann Pachelbel. W tym roku jednak naciski były zbyt mocne i wymagane było od ciebie to, aby skończyć z unikaniem tego do czego zostałeś stworzony. Miałeś... komuś zaimponować, tak subtelnie przekazała Ci twoja szanowna rodzicielka, zdająca sobie smutną sprawę z tego, że gdyby Enzo żył to zapewne zająłby twoje miejsce w tym łowie odpowiedniej ręki na której zagościłby pierścień należący do babki Lorny, Geraldine. Świetnie wyważony, prezentujący się godnie na "delikatniejszej skórze". Lorna lubiła używać niedopowiedzień, choć nawet i te było zbyt łatwe do odgadnięcia. Taka była trauma tego, który musiał niczym Atlas nieść losy swojej gałęzi rodziny. W końcu jednak mieliście przejść do kolejnej części tego tortu, który powoli zbliżał się do samej wisienki. Rozkaz Leandra niczym nadwornego wysłannika Dionizosa, greckiego boga zabaw (Lucyferowi dzięki dla pani Marwood, która choć trochę poruszyła niemagiczną religię antyczną) zwabił was we wspólną sieć, która miała być początkiem tego co nazywalibyście wspólnym tańcem. Stanąłeś naprzeciw niej, jednak na twojej twarzy nie była widoczna drwina czy... wyśmianie. Skupiałeś się na tym, aby kolejny etap był dobry, czas nie poszedł na marne. Czas to pieniądz, pieniądz to potęga. Wpatrywałeś się w zieleń Lotty, wyobrażając sobie w głowie co też mogła myśleć o tym wszystkim. Zacisnąłeś na sekundę swoje usta, skracając przerwę między waszymi ciałami. Dłonią dotknąłeś talii Charlotty, a ta mogła poczuć, że twój chwyt był zdecydowany, nie krępowałeś się połozyć całej jej długości, a zarazem zrobiłeś to dość ostrożnie, by nadać temu subtelności godną prawdziwego tańca klasycznego. Parsknąłeś wysłuchując jej komentarza o niepodeptaniu. Tworzyłeś jednak zgrabne, wyuczone już mechanicznie kroki, utrwalając teraz jedynie w pamięci mięśniowej wcześniej wyuczony takt i rytm. Brew unosi się ku górze, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, jaką historie musiała sprzedać Williamsówna, że nazwał to "pierwszym tańcem" i "ceremonią". Tak jakbyś wypytywał ją czy wie o co mu chodzi, choć i tak wiedziałeś co konkretnie Leander miał na myśli. Musiałbys ją o to wypytać znacznie później, chociaż nie było to istotne. Miałeś ochotę ponownie na napicie się pozostawionego wina... Być może dokończycie je oboje przy rozmowie. Twoje myśli jednak krążyły wokół tego niż na zajęciu się tańcem. Kiedy rozbrzmiały nuty walca to ona stworzyła sytuację przed którą cię przestrzegała. Pamiętasz jej syk, ale zarazem czując rozbawienie chichotem losu skierowanym w jej stronę. Twoje wargi się rozszerzają, szczerzysz się do niej, pozwalasz sobie przejąć inicjatywę. Przy tym dostawiasz je do jej ucha i mówisz na tyle głośno, aby cię usłyszała. — To taniec generałów, Williamson. Pokazuje ich siłę, a zarazem oznajmuje, że przejmują kontrolę nad swoją partnerką, aby ta pozwoliła im się prowadzić jak wojska po mapie. Leander Ci tego nie powie, ale powinnaś mi zaufać i dać prowadzić. — By po tym mogła zobaczyć jak w kolejnych krokach lekko przechodzisz w bok, chwytasz ją od tyłu w talii z uniesionymi ku górze lewymi, niedominującymi rękoma... Chyba jedyny ruch, który zapamiętałeś z sabatów na których był tańczony i sam go grałeś w akompaniamencie innych muzyków. Byliście przy tym jednak blisko, tak, że mogła poczuć twoje wonne, skórne perfumy, a jeden obrót głowy to fakt znalezienia się waszych twarzy z tak bliskiej perspektywy. Widziala twoje brązowe oczy, zauważyć lekko obnizone, zrelaksowane powieki. Ty jednak zaraz od tego odstąpiłeś, aby przeciągnąć taniec do normalnej formy. Czy tego chciałeś czy nie, musiałeś poczuć kontrolę nad sytuacją. A taniec... Pozwalał to wyrażać. I coraz pewniej się w tym odnajdywałeś. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownik
Zawód : young mafioso
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Taniec jest czymś, w czym Charlotte zawsze dobrze się odnajdywała, jednak nie zamknięta w sztywnych ramach na sabatowych przyjęciach, a w klubach przy zupełnie innej muzyce. Ma dobre poczucie rytmu, słyszy muzykę i każdy takt, szybko uczy się melodii i wyłapuje przejścia. Dlaczego do tej pory nie zdecydowała się na dodatkowe lekcje, kiedy rodzina tak chętnie wypychała ją na zajęcia po szlifowanie umiejętności? To czysta niechęć wobec bycia postrzeganą jako dobra partia. Choć dobrze czuła się na parkiecie, tak nawet nie musiała się starać, by deptać swoich partnerów i wypadać przy nich słabo. Skutkowało to tym, że mało kto prosił ją do tańca, a Williamson osiągała swój zamierzony cel. Wszystko zmienia się za sprawą tych nieszczęsnych wyborów, których siłą rzeczy staje się częścią i musi zagrać w teatrzyku prezentującym rodzinę idealną. Początkowo nie miała przekonania, chciała wziąć udział w zajęciach dla nieświętego spokoju, lecz zmieniła zdanie, dochodząc do wniosku, że skoro już podjęła się tego zadania, może sprawić, że czas nie pójdzie na marne. Łapiąc się na popełnionym błędzie, przygryza dolną wargę, próbując się mocniej skupić. Obecność Paganiniego nie pomaga. Jeszcze przed momentem sądziła, że ma wszystko pod całkowitą kontrolą, każdą ze swoich myśli, każdy z ruchów oraz gestów, lecz teraz nie jest już tego taka pewna. Czuje, jak czarne, wyschnięte już na wiór serce łomocze w zamkniętej piersi, ale zrzuca to na karb zdenerwowania samą lekcją, nie zaś swoje towarzystwo. Siłuje się z nim przez moment, chcąc grać pierwsze skrzypce i przejąć panowanie, ale nie zdaje to egzaminu. Najwidoczniej Caspar także to wyczuwa, skoro nachyla się do niej, by szepnąć kilka słów. - Żeby oddać ci kontrolę, muszę ci najpierw zaufać - odpowiada równie ściszonym tonem, zadzierając nieznacznie brodę, by sięgnąć spojrzeniem ciemnych tęczówek. - Musisz mi dać ku temu powód. Prowadzenie oddaje mu niechętnie, walcząc ze sobą, by nie naciskać. Bierze po to głębszy oddech, tym samym wprowadzając do płuc jego zapach, co sprawia, że na moment kręci jej się w głowie, a wzdłuż pleców przebiega dreszcz. Czy aby na pewno był to dobry pomysł, by zabierać go ze sobą? Nie znają się przecież niemal w ogóle, dziś po raz pierwszy od zawsze zamieniając ze sobą więcej, niż tylko kilka słów. W niczym to jednak jej nie przeszkadzało, by w kościelnych ławach wpół przyzwoicie odsłaniać swoje udo, przysuwając się doń sugestywnie, muskając niby przypadkiem dłonią. Nie, nie wiąże z tym żadnych konkretnych oczekiwań. Ot, zaczepka dla sprawdzenia, jak daleko może się posunąć. Czy zwróci nań w ogóle uwagę, a może speszony odwróci wzrok? Caspar jednak nie ma w sobie wstydu, uczestnicząc w tej drobnej zabawie, śmiało odpowiadając na kolejne sugestie. Czyni to z niego idealnego partnera do dalszych przepychanek i testowania granic. Na tym polu czuje się najpewniej, dostosowując bliskość do własnych preferencji. Tym razem taniec sprawia, że musi odsłonić się nieco bardziej, dać mu przynajmniej ułudę sprawowania kontroli. - Świetnie wam idzie wędrówka po kole, więc spróbujemy jeszcze jedną figurę - zarządza nauczyciel i rozdziela tę dwójkę i staje w miejscu Caspara, by pochwycić Charlotte w klasyczną ramę. - Partner musi odepchnąć partnerkę swoją lewą ręką, oboje wykonują krok do tyłu i otwierają się na widownię. - Prezentuje kolejne kroki, przechodząc płynnie między kolejnymi figurami. - Połączymy ze sobą wszystko, czego się dziś nauczyliście. Krok podstawowy, ruch po kole, otwarcie ramy i obrót. Do dzieła! Mężczyzna ponownie odsuwa się od pary i pozwala im przybrać pozycję wyjściową. Na powrót wybrzmiewa muzyka, a czarownicy mają okazję, by pochwalić się kolejnymi przejściami. Choć z początku zaklinaczce z trudem przychodziło oddanie kontroli Paganiniemu, tak teraz daje się prowadzić, płynnie przechodząc do następnych figur. Okazuje się to być zaskakująco łatwe, odpuścić wszystko, pozwolić komuś innemu przejąć panowanie nad sytuacją. Czy to za sprawą własnego samozaparcia, a może jest to zasługa samego Caspara? Nad tym Williamson się już nie zastanawia. - Doskonale, doprawdy rozkoszne - rozpływa się nad nimi Leander, a jego ton, nawet jeśli przesłodzony, zdaje się być szczery. Muzyka ustaje, a nauczyciel klaszcze, by wyrazić swoje zadowolenie, tym samym oznajmiając, że ich spotkanie dobiega końca. - Jeszcze kilka godzin praktyki i zachwycicie wszystkich. Koniecznie ćwiczcie, by wyrobić w sobie płynność, a z pewnością taniec się uda. Zobaczymy się za tydzień? - Tak - odpowiada niemal od razu Charlotte, z pewną niechęcią wypuszczając partnera z objęć. - Zadzwonię jeszcze, by umówić konkretną godzinę. W jej umowie z Casparem nie było mowy o więcej, niż jednej lekcji, ale zaklinaczka ma pewność, że ten się zgodzi i nie będzie szukać wymówek. A nawet jeśli, znajdzie sposób, by go do tego namówić. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Caspar Paganini
ODPYCHANIA : 12
WARIACYJNA : 10
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 166
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 7
TALENTY : 16
I na co było to siłowanie, po cóż było się starać zgrywać taką... silną? Nawet jeśli byla taka na co dzień, ty wolałeś, żeby w twojej obecności potrafila zachować się w miarę posłusznie. Nie chodziło tutaj o bycie służebnicą czy kimś na zawołanie... Chciałeś po prostu mieć wszystko pod własną kontrolą, tak jakbyś za pomocą "magicznej różdżki" stuknął w nią i była mniej skora do warkotu równego niepewnego zwierzęcia. By było Ci jak twoje skrzypce w dłoniach, poruszała się tak lekko jak tego pragnęła, kontrolowana jedynie twoimi subtelnymi gestami. Przyjmowałeś do głowy jej słowa, jej komentarze, zdawałeś sobie sprawę też tego jak łatwo było oddać jej własną kontrolę. Było to w twoim przypadku bardzo łatwe, jednak nie byłeś do tego zawsze skory. Może kontrola powodowała, że czułeś się spokojnie, nie wystawisz się na porażkę, której tak bardzo nie pragnąłeś. Nie byleś idealny we wszystkim co robiłeś, więc może nie potrafiłeś być też zawsze idealny w utrzymywaniu kontroli. Tak jak w momencie, kiedy przy jej zerknięciu w twoje oczy poczułeś jak coś ukruszyło lekko skorupę w twoim sercu. A mimo to nie zlęknąłeś się, dalej trzymałeś twardo fason i trzymałeś się przy niej przyklejony tak, aby móc łapać od niej zapachy. Miałeś trudność z utrzymaniem powagi, bo śmieszyło Cię to jak łatwo potrafiła Cię sprowokować do tego, aby podjąć się jakiegoś czynu, zdając sobie sprawę z tego jak kiedyś "niewinnie" ocierała się o ciebie w ławach kościelnych, a ty niby w dobrym geście i słusznej wiary odtrącałeś jej dłoń, kładąc ją z powrotem na udzie. Byleby przedłużyć swój własny dotyk na jej skórze tak samo jak w momencie, gdy dłonią przejechałeś wzdłuż jej przedramienia. Cały ten czar jednak pryska, kiedy Leander postanowił przerwać wasz taniec i skupić się na tym, by zrobić kolejne kroki. Zagryzłeś dolną wargę, jednak zdawałeś sobie sprawę z tego, że nie mogłeś dać po sobie poznać, że byłeś tym poirytowany. Musiałeś wzbudzać jakiś szacunek do ludzi, którzy Ci z czymś pomagali. Nawet jeśli twoje "stalowe nerwy" miałyby ochotę teraz zacisnąć się na jego gardle. Wzięłaś jednak głęboki wdech, pozwoliłeś na to, aby ponownie zostać przez niego pokierowanym i chwycić w pasie ponownie swoją partnerkę. Wpatrując się teraz w jej oczy, by ta musiała zadzierać swój podbródek w górę, aby móc ujrzeć jak te nie zbaczaly z niej. Muzyka znowu zagrała w ich uszach, ponownie mogliście skupić się na tym, aby uczyć się walca, który wychodzil wam co raz lepiej. Nawet czuleś, że nawet jak byłeś blisko jej stopy to potrafiłeś odpowiednio wyhamować i zrobić krok na tyle w bok, aby nie zrobić jej nic złego. Byłeś co raz bardziej rozkojarzany, ale ostatecznie... Nie wyszło tak źle. Skończyla się wasza pierwsza lekcja tańca... Ciekawe ile wam zajmie opanowanie go przed sabatem. Znaczy nie powinieneś o tym myślec! Nie waż się. Skończyliście i wypełniłeś jej przysługę. Kiedy tylko zostaliście ponownie sami, odłączeni od jakiejkolwiek ingerencji Leandra, uśmiechnąłeś się półgębkiem. — No, no... Nigdy nie sądziłem, że będę organizował weselicho... — Zażartowałes sobie, zaraz wracając do szatni by przebrać się w czystą koszulę. Wiedziałeś, że jeszcze niżej znajduje się pozostawiona przez was butelka z winem, jednak nie miałeś ochoty na moczenie w nim swoich ust. Przyda się po powrocie do domu. Wolałeś poczekać na zewnątrz, czając się na Williamsonową. Skończyłeś opierać się o auto, kiedy ponownie zauwazyłeś ją na zewnątrz. Otworzyłeś przed nią drzwi, kiwnąłeś. — Nie myśl sobie, że nie jestem romantykiem. Nonno Paganini by chyba zabił mnie z zaświatów... — A dodatkowo bardzo lubiłeś poruszać się Datsunem, nawet jeśli jazda zajmowała Ci tak długo. W dobrym towarzystwie jednak nie było problemów. W każdym razie... Nie było co czekać. c.d -> Przed domem |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownik
Zawód : young mafioso