Pradawna polana Polana znajdująca się już na obrzeżach gęstego, pradawnego lasu. Jest to jedno z nielicznych miejsc w tym lesie, gdzie drzewa nie rosną gęsto na sobie, przez co często jest używany przez śmiałków jako miejsce na kamping. Mimo wszystko nie jest to miejsce tłumne i większość osób przychodzi tu odpocząć od ludzkiego towarzystwa. Podobnie jak w całym lesie, krążą legendy, jakby miało tu żyć stado barghastów, które pół wieku temu uciekły z Rezerwatu Bestii w Hellridge, jednak rzadko kiedy zapuszczają się aż tak na obrzeża gęstych terenów. Jeśli, oczywiście, naprawdę tu mieszkają. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
5 marca, 1985. późny wieczór Im dalej od Hellridge, tym lepiej. Jest to drugi raz w tym tygodniu, gdy wyjeżdża z miasta, tym razem za towarzystwo obierając intencjonalną samotność. Zaparkowany niecałe cztery kilometry dalej samochód cierpliwie na nią czekał, zaraz obok drewnianej wiaty dla zmęczonych turystów. — Ividere — powiedziała, ustami zaciśniętymi na papierosie, a w dłoni trzymając resztę paczki. Gdy tylko zaklęcie skończyło wybrzmiewać, ta zaświeciła się ciepłym światłem, gwarantując jej oświetloną drogę gęstymi, leśnymi ścieżkami. Magia wariacyjna nie leżała w jej kręgu zainteresowań i nie byłaby jej pierwszym odruchem, gdyby nie to, że prawie dwa miesiące temu (ile?), ktoś zrobił dokładnie to samo. Całkiem skutecznie. Ktoś rozsądniejszy niż ona, mógłby zapytać, czemu wybrała się do cholernego lasu, gdy wieczór powoli zamieniał się w noc, na co ona mogłaby odpowiedzieć, że przecież mam ze sobą scyzoryk. Na tym można by zakończyć dyskusję. Scyzoryk bezpiecznie spoczywał w jej plecaku, zaraz obok innych, idiotycznie nudnych przedmiotów pierwszej potrzeby w lesie. Najważniejsze i tak miała na lub w dłoni. Polana oświetlona była księżycem garbatym i gdy Lyra spojrzała w jego stronę, przez myśl przemknęło jej, że to okrutnie niemiła nazwa, jak na coś tak pięknego. Z daleka od lamp miasta, gwiazdy gęsto układały się dookoła niego i chociaż nie potrafiła rozpoznać żadnej z konstelacji, to przecież właśnie po to ma ze sobą książkę i zegarek. Była to wyprawa edukacyjna. Powietrze dalej było zimowe, szczególnie o takiej porze, więc nawet nie myślała, aby ściągać zimową kurtkę w celu skorzystania z niej, jak z koca. Chociaż nie wszystko da się zaplanować, to niektóre rzeczy jak najbardziej — dlatego, gdy tylko zdecydowała, że niewielki pagórek z boku polany będzie miejscem idealnym, wyciągnęła z plecaka koc, rozkładając go na przymrożonej trawie. Paczka cameli dalej świeciła ciepło, dostrzeżenie jej z odległości nie powinno być trudne. Obiekty świecące w lasach mają tendencję do przyciągania uwagi. Powoli dopalała papierosa i chociaż zgasiła go o fragment ziemi, to peta wrzuciła z powrotem do paczki. Nic bardziej nie irytowało, niż śmiecenie. Poczuła chłód na plecach, gdy tylko położyła się na kocu, ale zbyt zajęta była nową zabawką, aby się tym przejmować. Palcem wskazującym szybko zlokalizowała przycisk aktywujący mechanizm zegarka, z którego zaczęło do góry wypływać niebieskie światło, układające się w mapę nieba, która znajdowała się nad jej głową. Poruszyła ręką w lewo, zmieniając tym samym lekko informacje, które się na nim wyświetlały. Prosty wniosek — działał. Rzucam na Ividere i wyrzucam 83, a więc moja paczka papierosów pięknie się świeci. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie wie, kiedy minął ten czas. Cały dzień przyszło mu spędzić, błąkając się po pradawnym lesie, z czego trochę za długo zasiedział się w towarzystwie Penelope. Gdyby mu ktoś powiedział dwadzieścia lat temu, że będzie spalał fajka, przyjaźnie drocząc się z kimś z Bloodworthów, to by nie uwierzył. Zaskakujące, jak lata doświadczeń potrafią zmienić perspektywę. W ostatecznym rozliczeniu okazuje się bowiem, że nazwisko wcale nie ma tak wielkiego znaczenia, jak każdy lubi zakładać. Dzień spędzony wśród natury, która za nic miała sobie upływający czas, wszelkie kataklizmy i niebezpieczeństwa ciążące nad światem, był mile odświeżający. Ale nadchodzi późny wieczór, a wraz z nim nocna zmiana, którą Sebastian musi rozpocząć w Kazamacie, nim pójdzie dalej w teren. Droga do cywilizacji wiedzie przez polanę, która podobnie jak reszta okolicy jest pogrążona w mroku i wydaje się wolna od pojedynczej duszy. Krok Sebastiana jest cichy i ostrożny, bo choć nie obawia się zagrożenia ze strony ludzi, to wie, że stworzenia, które można tu spotkać, niekoniecznie pałają przyjaźnią do intruzów naruszających ich nocne życie. Tym bardziej jest zaskoczony, gdy jego oczu sięga częściowo zasłonięte przez roślinność światło. Nie na tyle ostre, by rozświetlić większą część polany, ale wystarczająco wyraźne, by zwabić do siebie zwierzynę i inne potencjalne zagrożenia. Nie jest to nawet ognisko, które miałoby służyć ogrzaniu. Czemu ktoś miałby używać latarki w takim miejscu, nie przemieszczając się? Przecież wyraźnie widzi, że światło ani drgnie. Podejrzane miejsce na postój. I podejrzana pora. Jego zmiana się co prawda nie zaczęła, ale gwardzistą jest się przez całą dobę, a nawyki i instynkty wypracowane przez lata nie dają się ignorować. Może to nic takiego, może tylko banda dzieciaków, która urządza sobie niebezpieczne zabawy i trzeba im wybić to z głowy. Choć jak na bandę czegokolwiek, to panuje zaskakująco niezachwiana cisza. Jego krok jest z natury cichy, ale wcale nie próbuje zatuszować go bardziej, niż to potrzebne. Nie chodzi o to, by wystraszyć tego, kto tam jest. Istnieje oczywiście jakiś cień szansy, że jest to podejrzany typ, który właśnie zakopuje trupa, ale to nie problem. Nawet ostrzeżony, nie da rady uciec Veritiemu, przebijając się przez te zarośla. Kiedy podchodzi, nie widzi jednak ani dzieciaka (choć dziewczynie pewnie nie jest od tego określenia nader daleko), ani potencjalnego przestępcy. Widzi dziewczęcą sylwetkę, wywaloną brzuchem do góry, jakby nie robiła sobie nic z niebezpieczeństw czających się w lesie. Mało tego, pomijając już dziwny zegarek, którym się bawi, postanowiła użyć zaklęcia, nie latarki i oto ma przed sobą świecącą paczkę papierosów, którą mógłby ujrzeć każdy niemagiczny człowiek, który przypadkiem by tędy przechodził. – To nie Deadberry, ktoś mógłby cię zobaczyć – mówi sucho, stanąwszy kilka kroków nad dziewczyną, której twarzy nie jest w stanie jeszcze dostrzec. – Światło zwabia zwierzynę. Życie ci niemiłe? – Na pierwszy rzut oka nie dostrzega przy dziewczynie ani strzelby, ani nic, co mogłoby wskazywać na to, że jest przygotowana na warunki panujące w lesie. Albo jest nieświadoma niebezpieczeństwa, albo w całości polega na magii. Sebastian co prawda sam rzadko korzysta z broni, ale on przeżył trochę więcej niż ta tutaj, więc jest mniejsza szansa, że umiejętności go zawiodą. Nie próbuje jej lekceważyć, ale przekonał się już nieraz, że młode osoby lubią mieć w nosie niebezpieczeństwo i wydaje im się, że poradzą sobie ze wszystkim. Narwane, głupie i nieodpowiedzialne. Jeśli ma następnego dnia przeczytać w gazecie, że młodą dziewczynę rozerwały barghasty, to już woli wejść w rolę natrętnego dziada i zaproponować jej odprowadzenie do miasta. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
To nie Deadberry i wszystko staje się jasne. Nim usłyszała jego głos, niewyraźny szelest jego kroków dotarł do jej uszu. Właściwie, to otarł się o jej uszy — poruszał się na tyle cicho, że podświadomie stwierdziła, że to jedynie poruszana wiatrem trawa. Być może zbyt mocno zapatrzyła się w pojawiającą nad jej twarzą mapą nocnego nieba. Zbyt intensywnie wpatrywała się w nazwy konstelacji — duży pies kończył się tam, gdzie zaczynał mały i pomyślała, że szkoda, że nie może powiedzieć teraz komuś, że— Tym razem kroki nie mogły być już pomylone z wiatrem, a męski głos rozbrzmiewający nad jej głową sekundę później, kolejnym potwierdzeniem. Podniosła się gwałtownie, a mechanizm zegarka zatrzymał się. Jedyne, nocne niebo, to to nad ich głowami. Odruchowo miała zakrywać paczkę papierosów, ale szybko stało się jasne, że już ją zauważył. Mężczyzna jest wysoki i stoi nad nią, jedynie kilka kroków dzieli go od rozłożonego przez nią koca, i w pierwszej myśli przypomina sobie piasek wsypujący się do jej butów oraz podobnie brzmiące słowa, choć tamte zagłuszane były uderzającymi o samotną kotwicę falami. Spacery tutaj mogą być niebezpieczne. Były — tamten spacer kosztował ją złamany nos, awaryjną wizytę w domu matki oraz kolejną traumę do kolekcji. Jakby potrzebowała dodatkowych powodów, by unikać plaży. Nic więc dziwnego, że wzrokiem od razu powędrowała do leżącego obok jej nóg plecaka, zastanawiając się, jak szybko mogłaby sięgnąć po leżący w środku scyzoryk. Wolno. Za wolno. Decyduje się więc jak najszybciej wstać. Nie miała zamiaru rozmawiać z nim z poziomu ziemi. — Najwyraźniej nie tylko zwierzynę — mówi, ale nie chowa paczki, ani nie próbuje zgasić zaklęcia. Jeszcze tego brakowało, żeby pozbawiła się widoczności. — To brzmi jak pytanie, które zadaje seryjny morderca, napotkanej— Ofierze nie chciało jej przejść przez gardło. Nie lubiła myślenia w takich kategoriach. — To nie Deadberry, zaczepiasz każdą osobę, jaką spotkasz w lesie? Nie widziała dokładnie jego twarzy, ale sądząc po głosie oraz posturze, to nie był młody. Może powinna powiedzieć do niego per pan — obrzeża lasu to nie jest jednak miejsce na grzeczności. Przy samotnej kotwicy powiedziała do tamtego mężczyzny “pan” — dostała za to w twarz, więc wniosek był prosty. Formy grzecznościowe chroniły przed niczym. Jego intencje mogły być dobre — brzmiał, jak ktoś, kto lubił pouczać innych — ale wiara w czyjeś intencje już dawno przestała wystarczać. Kto był na tyle głupi, aby oferować komuś pomoc? Ty. Ty jesteś, Vandenberg. Dowód rzeczowy numer jeden — ta cholerna, wyciągnięta w stronę Williamsona ręka, gdy wywrócił się na pirsie w połowie wielkiej przemowy, jak bardzo ona ma przejebane. Dowód rzeczowy numer dwa — próba pomocy Lotte, gdy ta miała spotkanie zbyt bliskiego stopnia z Aniołem, która skończyła się ekspresową windą w stronę nieba. Naprawdę nie wiedziała, skąd w niej ten instynkt. Teresa powiedziałaby, że jest zbyt miękka. Ona miała teorię, że czasami życie było jej po prostu naprawdę niemiłe. — Lepiej nie podchodź bliżej — ostrzegła go, robiąc pół kroku w tył. — Mam w kieszeni nóż, a łatwo jest się domyślić, którą stroną się dźga — skłamała, wkładając prawą dłoń do kieszeni kurtki, aby dodać sobie wiarygodności. Zastanawiała się, czy usłyszałby, gdyby próbowała rzucić fingere illusionem — mogłaby wtedy dość skutecznie udawać, że naprawdę trzyma w ręce nóż. Sięganie po prawdziwy byłoby skrajną głupotą. Był znacznie większy, jak i z pewnością silniejszy. Z łatwością by jej go zabrał. Słowo było jej największą nadzieją. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Mógłby się zastanawiać, dlaczego ktoś tak spłoszony obecnością drugiego człowieka w ogóle zapuszcza się w podobne odludzia o tej porze, ale chyba nie ma na to siły. Dziewczyna może i próbuje zgrywać hardą i groźną, ale jej reakcje zupełnie zdradzają, jaka jest prawda. Najwidoczniej nie chce siebie nazywać ofiarą, a jednak zachowuje się jak zaszczute zwierzę odsłaniające zęby, bo to jedyna forma obrony, jaką może zastosować wobec silniejszego napastnika. Są zwyrole, których bawią takie gierki, ale Sebastian nie jest jednym z nich. Strach dziewczyny w żaden sposób go nie nakręca i nie uruchamia żadnych dziwnych instynktów, których nie potrafi zrozumieć, nawet jeśli nieraz miał z nimi do czynienia u innych. Wręcz przeciwnie, jej zachowanie jest co najwyżej irytujące, bo nie ma całego wieczoru, żeby przekonywać ją, że nie jest seryjnym mordercą. No, trochę jest, ale pod osłonką prawa. Nie powie jej, że jest gwardzistą, bo po pierwsze – nie jest skory do szastania tą informacją na lewo i prawo, a po drugie – ten fakt mógłby ją spłoszyć bardziej niż nagminne mordowanie przypadkowych kobiet w lasach. Po mordercy przynajmniej wiadomo czego się spodziewać, po gwardziście już niekoniecznie. Musi jej oddać tyle, że nie jest naiwna i być może nie głupia. Może jest starsza niż założył, skoro ma w sobie tak duże pokłady nieufności względem napotkanych ludzi. Zbyt duże, mógłby powiedzieć. W końcu, gdyby rzeczywiście chciał jej zrobić krzywdę, miał do tego okazję, gdy jeszcze leżała. Nie zapowiadałby się żadnymi słowami. Nie odpowiada na jej pytanie. Spokojnie obserwuje poczynania dziewczyny i powstrzymuje się przed westchnięciem, kiedy ta zaczyna się cofać, grożąc mu rzekomym nożem. – Tak, oczywiście, że masz. – I zamiast go wyciągnąć, to o nim mówisz, jak każdy broniący się człowiek z nożem w kieszeni. Brzmi na znudzonego. Nie zbliża się do niej. Skoro już weszła w rolę zaszczutego zwierzęcia, to tak ją traktuje i nie podejmuje żadnych kroków, które mogłyby ją mocniej wystraszyć. – Tylko nie uciekaj w las, nie chciałabyś się w nim zgubić – ostrzega konwersacyjnym tonem, zwracając uwagę na to, w którą stronę ta się cofa. Przed sobą ma człowieka, którego intencji nie zna, za sobą gęstwinę lasu pełnego nieprzyjaznych stworzeń i innych zagrożeń dla człowieka nieobeznanego z terenem. Rachuba jest prosta – Sebastian może się okazać mordercą albo względnie życzliwym przechodniem. Zwierzyna może okazać się tylko jednym i nie będzie to nic przyjemnego. Otwiera usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale zamiera na chwilę i zamiast kolejnych beztrosko rzuconych słów, z jego ust wyrywa się syk, który pomimo szeptu, brzmi jak zdeformowana forma krzyku. – Stój. – Nie patrzy na nią, a ponad jej ramieniem, gdzie w gęstwinie mroku jarzą się dwa małe punkciki. Na tyle małe by należeć do zwierzęcia lub bestii, na tyle duże, by nie móc pomylić ich ze zbłąkanym królikiem czy nietoperzem. Zapewne dziewczyna nie może ujrzeć, gdzie patrzy Sebastian. Sam ledwo widzi rysy jej twarzy, bo wstając, wystarczająco skutecznie wycofała się poza bezpośrednie światło rzucane przez czar. – Nie wykonuj gwałtownych ruchów i chodź do mnie. Powoli. Jeśli dziewczyna sądziła, że są to kolejne jakże sprytne zagrywki mordercy, to tłumiony warkot rozlegający się gdzieś za nią powinien skutecznie wyprowadzić ją z błędu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Blef był nieudany, ale nie można jej winić — tonący brzytwy się chwyta. Tak przynajmniej słyszała. Nigdy nie tonęła. Uczucie, gdy nie można nabrać w wodzie powietrza, było jej skrajnie obce. Niemniej — całkiem bezczelnie założył, że go nie ma. Noża, ma się rozumieć. — Ej — zaprotestowała. — Niepotrzebny sarkazm, nie wiesz, czy nie mam. Oczywiście, że musiała w środku lasu spotkać buca. To faktycznie gorsze, niż morderca. Mordercę można przynajmniej zabić w obronie własnej. Nie, żeby Lyra miała agresywne skłonności. Dla własnej zguby bywało wręcz przeciwnie. Czy gdyby mogła wybierać, wolałaby spotkać mordercę, czy gwardzistę? To brzmiało jak początek bardzo złego kawału. Była spłoszona, to naturalna reakcja, gdy napotyka się kogoś pod osłoną nocy w lesie. Ona wiedziała, czemu tu jest — koc również i jemu mógł podpowiadać, że nie były to złowieszcze powody. On za to pojawił się znikąd i nie wiedziała za bardzo dlaczego. — Jesteś jakimś leśnym strażnikiem, czy o co chodzi? — strasznie się rządził. Gdyby tylko okoliczności były swobodniejsze, to przypomniałaby mężczyźnie, że nie jest jej ojcem i nie powinien mówić jej, co ma robić. Jeśli chce się zgubić w lesie, to zgubi się w lesie — nic mu do tego. Duma przemawiała przez jej myśli oraz nabyty przez życie opór w stronę mężczyzn wydających jej rozkazy. Nie miała najlepszych doświadczeń z autorytetami. Te zazwyczaj nie miały wcale najlepszych intencji. Zmrużyła odruchowo oczy, gdy kazał się jej zatrzymać. Musiała mu przyznać, że było to całkiem wiarygodne przedstawienie. Otwarte usta, jakby niby w połowie słowa zrezygnował i wydusił z siebie ostrzeżenie. Wzrok utkwiony nie w nią, a gdzieś, najprawdopodobniej w coś za nią — zaczęłaby bić brawo, gdyby nie jeden szczegół. — Jak głupia myślisz, że je— Ciche grrr za jej plecami skutecznie ją uciszyło. Jeśli dostrzegał jej twarz, to zmieniła ona właśnie wyraz ze zirytowanej, na zastygniętą w zalążku strachu. Nie była nigdy harcerzem, ale każdy wiedział, że gdy coś na ciebie warczy z krzaków, to należy uciekać. Zrobiła powolny krok do przodu, chociaż oczy wciąż miała utkwione w mężczyźnie. On nie określił, czy w kieszeni miał jakieś noże. Z drugiej strony czuła na swoich plecach wzrok zwierzęcia — lub czegokolwiek, co wydawało z siebie takie dźwięki — chociaż mogła to być jedynie jej wybujała wyobraźnia. Drugi krok i szybkie spojrzenie na leżący między nimi jej plecak, potem znowu na mężczyznę. Schylenie to koszmarna decyzja — po pierwsze dałaby mu okazję do zaatakowania, po drugie, straciłaby cenne sekundy, gdyby okazało się, że muszą uciekać przed zwierzyną. Wybrała trzecią opcję — trzecią, bo druga byłoby zostawienie plecaka na ziemi. — Dormi — wyszeptała, spojrzeniem śledząc unoszący się do góry plecak, który wraz z czwartym krokiem znalazł się w jej lewej ręce. Warknięcie za jej plecami wybrzmiało jeszcze raz, tym razem, znacznie głośniej. Rzut na Dormi — 100, a więc proszę o brawa i czekamy na interwencję Mistrza Gry. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Prosty czar. Lyra jasno określiła cel zaklęcia. Był nim plecak, który miał unieść się wyżej, trafiając prosto w jej ręce. Chociaż magia bywała niebezpieczna, a nawet banalne zaklęcia mogły odbić się na czarowniku czkawką, tym razem młoda kobieta miała poznać, czym jest fart. Plecak uniósł się wyżej, a potem obrócił trzy razy wokół własnej osi, w wyjątkowo płynnym ruchu, wpadając w dłonie kobiety. Magia jednak nie zamierzała przestać sprawiać cudów. Wyżej uniosły się źdźbła trawy na polanie, jakby stając na baczność. Pradawny las i pradawna polana skrywały wiele tajemnic, ale kto mógłby się spodziewać, że razem z plecakiem, uniosą się inne skarby. Jedna szyszka, stary i nieważny od 10 lat paszport niejakiego Geralda Nortona, złamany stary kieszonkowy kalkulator Canona, pojedyncze rozładowane walkie-talkie i pozornie nieistotny zielony papierek. Nieco przybrudzony ziemią nie stracił na wartości. Zielony banknot 50 dolarów miał nadać się idealnie na drobniejsze wydatki. Jest to pojedyncza ingerencja Mistrza Gry w związku z wyrzuceniem przez Lyrę krytycznego sukcesu na czar Dormi. Oprócz zjawiskowego lotu plecaka, z ziemi wydobyły się inne przedmioty, które trafiły w dłonie Lyry. Najcenniejszy z nich to 50 dolarów. Dopisując dolary do rachunku bankowego, należy dodać link do tego posta. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki. W razie pytań zapraszam (Frank). |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Może i by jej odpowiedział na te wszystkie pyskówki, ale jest zbyt zajęty wpatrywaniem się w poczynania skrytego za drzewami zagrożenia. Zerka również na nią, obserwując w cichym napięciu, jak powoli, tym razem bez zbędnych komentarzy, zbliża się ku niemu. Myślał, że poszła po rozum do głowy, będzie mądrą dziewczynką i bez zbędnych działań zbliży się do niego, a potem może nawet uda im się oddalić bez wchodzenia w konfrontację ze zwierzęciem. Oczywiście, że się przeliczył. Młode osoby i ich kretyńska brawura. Dormi pada szeptem i teoretycznie mogłoby nie wzbudzić zainteresowania zwierzęcia, gdyby nie to, że wraz z plecakiem, z ziemi poderwał się cały syf, który tam gnił od nie wiadomo jakiego czasu. W innych okolicznościach Sebastian może nawet doceniłby moc zaklęcia i poświęcił kilka chwil na dziwienie się, że dziewczyna, która przed chwilą tak się bała o swoje życie, teraz posługuje się z taką łatwością magią odpychania. Ale teraz nie ma czasu na podobne rozważania, bo gwałtowny ruch ziemi wprawia zwierzę w rozdrażnienie i moment później już biegnie w ich stronę, błyskając bielą swoich kłów. Dziewczyna jest już na tyle blisko, że Sebastian za pomocą większego kroku jest w stanie do niej doskoczyć i szarpnąć niedelikatnie za ramię, a tym samym odepchnąć ją mocno za siebie. Lepiej, żeby się poturbowała, niż skończyła rozszarpana przez dzikiego psa, bo tak jest przywiązana do swojego cholernego plecaka, że ten był ważniejszy niż uniknięcie konfrontacji. – Pulvis – rzuca, stając mocno na nogach, ale piach, gałęzie i kamyki podnoszą się na moment, by za chwilę opaść. Cóż, jest za późno, żeby się wycofać. W momencie, kiedy próbuje czaru drugi raz, jest już w stanie dostrzec pysk zwierzęcia, które rzeczywiście wydaje się jakąś zdziczałą mieszanką psa z wilkiem. – Pulvis! – warczy i tym razem magia ugina się pod jego wolą, zasypując sierściucha falą paprochów, pyłków i innego syfu, który został wzburzony już wcześniej za pomocą Dormi. Skonfundowanie zwierzęcia i pierwsza reakcja na atak, dają Sebastianowi czas, żeby wycofać się do dziewczyny i rzucić jej rozeźlone spojrzenie. – Czego w „nie wykonuj gwałtownych ruchów” nie zrozumiałaś? Znaleźli się kawałek od drzew. Jest szansa, że zaatakowany zwierz zrezygnuje ze swojego polowania, szczególnie, że będzie musiał oddalić się od swojego terenu, by je kontynuować. Ale jest również szansa, że będzie zawzięty, a Sebastian wolałby nie wymachiwać tu pistoletem. Pulvis, próba pierwsza | 45 (20+25) [nieudane] Pulvis, próba druga | 62 (37+25) [udane] |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Zaklęcie zadziałało; zadziałało za dobrze. Plecak sprawnym, niemal tanecznym ruchem wylądował w jej dłoniach, co było już wystarczającym zaskoczeniem. Znacznie większym było to, że wraz z plecakiem, z ziemi poderwał się chyba każdy inny śmieć, jaki tylko znajdował się w okolicy. Już miała wyrzucić zwinięty, zielony papierek, gdy znajoma gramatura ostrzegła palce, że trzyma właśnie w dłoni pięćdziesiąt dolarów. Schowała je szybciej do kieszeni, niż zdążyła pomyśleć, kurwa, zajebiście. Plecak przewiesiła przez ramię, resztę śmieci upuściła na ziemię, gdy— — Widziałeś to?! — lekka ekscytacja przebija się przez jej ton. — Nie wiedziałam, że to zaklęcie może— Szarpnięcie za rękę było nie tyle bolesne, ile tożsame ze wspomnieniem zbyt mocno zakotwiczonym w jej głowie ostatnimi czasy. Szepty dusz dzieci rozbrzmiewały w jej uszach, a gęsia skórka rozlała się po jej ramionach. Oddech przyśpieszył; nieznacznie, być może od przywołanych wspomnień, być może od buzującej w żyłach adrenaliny z powodu pędzącego w ich stronę zwierzęcia. Odrzut zachwiał nią, ale zdołała utrzymać równowagę, nie wywracając się dupą na przemarzniętą ziemię. Mogłaby się oburzyć, że rzuca nią, jak szmacianą laleczką, ale ciężko było nie zauważyć jego intencji. Teraz między nią a wściekłą zwierzyną, znajdowała się żywa tarcza metr osiemdziesiąt pięć. Czemu wszyscy są tacy w cholerę wysocy? Wszyscy, czyli kto, Vandenberg? Pierwsze zaklęcie z jego ust nie zadziałało; drugie skutecznie spowalnia zwierzę, a on, równie wściekły co one, odwraca się do niej i mówi, jakby warcząc. Lyra marszczy brwi, jakby wkurwiona. — To nie moja wina, że— Wyszło, jak wyszło. To nigdy nie jest jej wina. — Zakryj uszy — ostrzegła go, widząc, jak zwierzę otrzepuje się z rzuconego w jego stronę kurzu i szykuje do dalszego skoku na tę dwójkę. Mógł posłuchać lub nie; jego problem, jeśli zdecyduje się zignorować ostrzeżenie. — Sibiluscreare Magiczny posmak nawet nie osiadł na języku, stało się całe nic. Szepczące w jej umyśle dusze dzieci rozpraszały ją na tyle, że magia nie chciała przekroczyć granicy między ideą a czynem. Spojrzała na mężczyznę, czując dziwną motywację, aby udowodnić mu, że wcale nie jest tak bezużyteczna, jak sugerował wzrokiem, że była. Jeszcze raz. Teraz się uda. — Sibiluscreare. Gówno prawda. Oddech przyśpieszył ponownie, frustracja narastała niewspółmiernie do winy. Zwierzę napinało mięśnie i okrążało ich, szykując się na najlepszy moment, aby zaatakować. Jej nawykiem rzadko kiedy było chowanie się za kimś, ale teraz, było to wyjątkowo rozsądne. Spojrzała na wiszący nad nimi księżyc, a w jej umyśle pojawiło się jedno imię — ostatnia szansa i wybrzmiewające z duszy wołanie o pomoc. Lilith. — Kurwa mać, sibiluscreare — zacisnęła dłonie na uszach, przygotowując się na pisk, oraz próbując zagłuszyć szepty natarczywych wspomnień. Niemal czuła na skórze gryzącą, czerwoną mgłę; jej nienaturalną duchotę i paniczną myśl, że nie ma z tego miejsca już ucieczki. Rzut na sprawność z modyfikatorem gibkości (8), aby zachować równowagę po szarpnięciu Sebastiana. Ustaliłam próg 40, wyrzucone zostało 83, a więc stoję pięknie i jak dama. Rzucam również dwa razy (1 & 2) na sibiluscreare. Próg zaklęcia to 50, statystyka magii iluzji to 13, a więc każdy rzut poniżej 37 jest nieudany. Rzucam trzeci raz na zaklęcie, tym razem w poście. Słyszane przez Lyrę szepty dzieci wynikają ze skutków ubocznych pierwszej części eventu. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 38 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Zwierzę jest zawzięte. Jak się zaraz okazuje, panna w opałach również. Choć nawykł do wysłuchiwania rozkazów raczej od starszych panów ze stopniem sierżanta, tak tym razem bez protestu robi to, nawet jeśli polecenie wydobywa się z ust dużo młodszej od niego samego dziewczyny. Dwa razy nie trzeba mu mówić, gdy słyszy podobny ton i jest zorientowany w sytuacji. Bez zwlekania zatyka uszy. Mija sekunda, mijają dwie. A potem kilka kolejnych. Wilk otrzepuje się z paprochów, panna spina się jak przymały pasek na dupie, a jej usta formują się w to samo słowo, które wypowiadała wcześniej. A Sebastian stoi z zatkanymi uszami jak pięciolatek, który ma dość matczynych wywodów. Patrzy na nią, patrzy na psa. Kalkulacja jest prosta – albo ustrzeli skurwysyna, albo są w dupie i czekają go zapasy z wściekłym, zmutowanym kundlem. Carter może miałaby tu jakieś szanse, ale on nie zna słabych punktów czworonogów. Pewnie wydłubałby mu oczy i skończył z odgryzioną kończyną. Trzeba działać szybko, a nie liczyć na cud, dlatego tak szybko jak wilk podejmuje bieg w ich stronę, Sebastian odejmuje dłonie od uszu i wysuwa się znów przed dziewczynę, wyciągając spod płaszcza spluwę. Nie zdąża jej nawet odbezpieczyć. – KURWA! – Jego oczy same się zaciskają, a dłonie znów dociskają się do uszu, z tą różnicą, że teraz w jednej ma żałośnie zwisający z palca pistolet. Gdy patrzy na zwijającego się psa, niemal mu współczuje. Oszalałby od tego jazgotu, gdyby nie miał jak się od niego odciąć. Pies zatacza się do tyłu, a hałas zdaje się go otumaniać. Dopiero gdy zaklęcie traci na mocy, kundel, skomląc, na chwiejnych nogach ucieka w las. No i stoją tak sobie. Ona, nosząc jeszcze na buzi widmo wysiłku i adrenaliny, jaką kosztowało ją to starcie, a on z pistoletem w dłoni, choć przecież wcale nie jest seryjnym mordercą. I znów na siebie patrzą. Tylko że tym razem nie są otoczeni gęstwiną drzew, a światło księżyca pada tak, że może wyraźnie dostrzec jej twarz. Przebłysk świadomości wyjątkowo wyraźnie odbija się w jego oczach. Dłonie, które akurat odejmuje od uszu, zastygają na krótką sekundę w jednej pozycji, a broń, która miała podążyć z powrotem do płaszcza, ostatecznie kończy zwieszona luźno przy biodrze Sebastiana. Teraz widzi wyraźnie, że dziewczyna w istocie jest młoda, dałby jej najwyżej dwadzieścia trzy, cztery lata. Za młoda jak na uwikłanie się w apokalipsę i pogrzeb upadłego anioła. Co tam robiła i kim jest druga grupa? Nie wie tego, wie tylko, że chcą przeszkodzić kowenowi. Ale czy są rzeczywistym zagrożeniem? Patrzy na nią i nie potrafi zobaczyć w niej wroga. Takiego, którego traktowałby poważnie. Ale ma na karku już wystarczająco wiele lat i doświadczeń, by nie zlekceważyć jej całkowicie. W jego głowie istnieje margines, który dopuszcza myśl, że może być bardziej niebezpieczna, niż na to wygląda. Nawet pomimo całej tej scenki, którą właśnie przymusowo odegrali. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Najpierw posłuchał; zasłonił uszy, ku jej niemałemu zaskoczeniu — wyglądał na kogoś, kto więcej mówi, niż słucha — jednak musiał szybko zwątpić w jej kompetencje, bo po drugiej próbie, jego ręce opuściły się w dół. Wiele rzeczy mogło wydarzyć się jednocześnie. Jego ręka w stronę pasa, jej otwarte usta w ostatniej, desperackiej próbie zmuszenia magii do współpracy. Jego krok przed nią, jej sibiluscreare ulatujące w powietrze. Jego odruch, aby zakryć ponownie uszy, gdy jej zaklęcie zamieniło się w wysoki i bolesny pisk. Tak podejrzewała, sama miała uszy zasłonięte. Stłumiony krzyk mężczyzny do niej dociera, oczami zaś obserwuje zwijające się zwierzę, które szybko decyduje się posłuchać instynktu i spierdalać. Ona wsłuchuje się we własny, który krzyczy, głośniej niż zaklęcie sprzed chwili, że powinna zrobić to samo. Broń. Wspomnienia zamknięte w kliszach. Klisze nie powinny wydawać dźwięków, jednak ona wyraźnie słyszy skrzekotanie metalu, gdy Jack odbezpiecza broń i kładzie ją na stoliku, lufą wymierzoną w jej stronę, jakby z niej drwił; jakby miał stuprocentową pewność, że ona po nią nie sięgnie. Nie sięgnie; nigdy nie sięgnęła. Wspomnienia zamknięte w czterech kliszach. Twarz, która oświetlona księżycową poświatą wreszcie nabiera szczegółów, jest twarzą znajomą. Jest twarzą, na której pojawia się dokładnie ta sama świadomość, co na jej własnej. Ostatni raz również spotkali się w lesie. Ostatni raz, ktoś wtedy umarł. To ostatni raz, obiecuje sobie w myślach. — Schowaj ją — mówi, tonem znacznie chłodniejszym, niż do tej pory. Nie opuszcza jednak wzroku na trzymaną wzdłuż boku broń. Patrzy wciąż na jego twarz. Widzi po niej, że on dochodzi do podobnych wniosków; że wspomina to samo i zastanawia się, ile jeszcze może o niej wiedzieć. Ona o nim wie tylko jedno — z jakiegoś powodu był przy Erosie, gdy umierał. Domyśla się drugiego — że nie był tam z tego samego powodu, co ona. Zuge mówiła, że nie są ich przyjaciółmi. Mówiła też, że nie powinni mówić nikomu o tym, co wydarzyło się na polach Padmorów, jednak— On i tak już wiedział. — Kim jesteś? — jedno pytanie wypowiedziane na głos, tysiąc innych kłębiących się za zmrużonymi, złotymi oczami. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Obydwoje widzą na swoich twarzach pojawiającą się nagle świadomość. Widzieli się zupełnie niedawno, obydwoje doświadczyli rzeczy, których nie wyobrażali sobie zobaczyć na własne oczy w najśmielszych snach. Ale stali wtedy po dwóch innych stronach i teraz ten dystans narasta, co Sebastian czuje pomimo tego, że od samego początku nie pałali do siebie przyjaźnią. On na dziewczynę patrzył jak na głupią małolatę szwendającą się nocą po niebezpiecznych terenach, a ona na niego tak, jakby miał zaraz okazać się przyczyną, przez którą tereny te są niebezpieczne. A teraz? Teraz nie jest pewien jak na nią patrzeć. Ma za mało informacji, nie wie, do czego dąży grupa czarodziei, którą wtedy widzieli i do czego są zdolni. Ale dziewczyna nie atakuje go, nie ma w swoich oczach tej niebezpiecznej iskry, która często łączy się z nienawiścią czy żądzą mordu. Nie widzi w niej zagrożenia, nawet jeśli stara się je dostrzec. Jej postawa mu to uniemożliwia. Mruży lekko powieki, gdy się w nią wpatruje i niespiesznie chowa broń zgodnie z jej życzeniem. Bo ma wrażenie, że tę twarz widział jeszcze gdzie indziej. Że powinien ją kojarzyć. Uświadamia sobie skąd, gdy Lyra Vandenberg zadaje swoje pytanie. — Jesteś córką Shirley. — Nie „tej aktorki”, nie „pani Vandenberg”, nawet nie „pani Shirley”, jak nakazuje etykieta przy bliższej znajomości w ich wieku. W czasach, gdy się jeszcze znali, gdy spędzali ze sobą czas, była ona po prostu Shirley. Pamięta ją tylko dlatego, że była jedną z niewielu kobiet, z którymi spotykał się dłużej niż dwie, trzy noce. Mogło to trwać kilka miesięcy, kilka upojnych spotkań, kilka drogich randek. Dużo emocji. Shirley nie była łatwa z charakteru. Ich znajomość oparta była na jej kłamstwach, z których pewnie tylko część Sebastianowi udało się odkryć. Gdy pierwszy raz poddał się jej urokowi, nie wiedział nawet, że jest czarownicą, a ona go z tego błędu nie wyprowadziła. W perspektywie całego życia to była przelotna znajomość, ale przez wszystkie te czynniki, utrwaliła się w głowie na tyle, że gdy pierwszy raz zobaczył w jakiejś gazecie Lyrę i znajome nazwisko, zainteresował się tym wystarczająco, by odkryć, że w rzeczywistości Shirley doczekała się dziecka. Mimo że nigdy nie nazwałby jej dobrym materiałem na matkę. Nie wnikał w to, ile Lyra ma lat, kto jest ojcem. Nie. Była to raptem ciekawostka, która szybko zeszła w dalsze rejony pamięci, aż zupełnie o tym zapomniał. Do niedawna, do rozmowy, którą usłyszał podczas patrolu na ulicy. Dwie kobiety żywo dyskutowały o ostatnim numerze Zwierciadła potępiając to, że ta morderczyni nie siedzi jeszcze w zamknięciu. Sebastian nie przykuł do tego wagi, to nie jego sprawa, co wydarzyło się tak naprawdę. Vandenberg nie jest poszukiwana, reszta nie powinna go interesować. Kiwa głową w stronę drogi do głównej ulicy i powoli podąża w tamtą stronę, wyciągając fajka. Oczekuje, że dziewczyna pójdzie z nim, w końcu i tak do wyjścia prowadzi tylko jedna droga, a raczej mało kto miałby ochotę wracać teraz w ciemny las. — Co robiłaś na polanie Padmorów? Mało ci sensacji w życiu? — Oczywiście, że nie odpowiada na pytanie kim jest. Nie musi tego wiedzieć. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Nie przywykła do tego; do tego, że jej słowo było respektowane, w szczególności już przez kogoś takiego, jak on. Widok chowanej za pasek broni był obcy, wręcz nierozpoznawalny w jej oczach, co objawiło się zaciśniętym ustami zaskoczeniem na jej twarzy. Gest w jej stronę czy próba uśpienia jej czujności? Szuka na jego twarzy agresji — zaciśniętych ciasno brwi, zagryzionej szczęki, rozszerzonych nozdrzy. Zamiast tego widzi zmrużone powieki, które próbują znaleźć to samo na jej twarzy. Nie wie, co tam dostrzegł, ale widzi, że coś znalazł. Znajomo zadarty nos? Kości policzkowe w tym samym miejscu, co na czyjejś innej twarzy? Usta, w podobnym grymasie wykrzywione, co— — Shirley? — imię matki w jej ustach brzmi jak gorzkie lekarstwo. Mówi je, bo musi; mówi je, bo będzie to dla niej lepsze, niż powiedzenie słowa matka. Vandenbergów w Hellridge nie było wielu. Był w wieku, sądząc na oko, jej rodzicielki, założenie, że skoro mają to samo nazwisko, są spokrewnione, jest bardzo celne. Niebezpieczna to była jednak informacja; fakt, że on wiedział, z kim rozmawia, chociaż sam się nie przedstawił. Wypadałoby. Wydawało jej się, że już gdzieś widziała ten film i nie podobało jej się zakończenie. Bolesne pieczenie nosa oraz ociekająca do buzi jej własna krew. Wtedy również spotkała kogoś — mężczyznę, z jakiegoś powodu to zawsze byli mężczyźni — który nie miał zamiaru zdradzać swojego imienia, ale doskonale znał jej własne. Wraz z syrenią tożsamością. — Jesteś fanem? Czy starym znajomym? — ile pogardy można zmieścić w jednym słowie? Wiele; znajomy na jej języku układał się paskudnie. Zastanawiała się, czy to z nim matka znikała na parkingu knajpy, zostawiając ją pod opieką zachwyconych tym faktem kelnerek. Pamięta wyraźnie smak syropu klonowego, którym polewały dodatkową porcję naleśników na jej talerzu. Kto by się nie zlitował nad samotną czterolatką, która ledwo wystawała znad stołu? Z początku stoi w miejscu, wpatrzona w jego pierwszy, a potem drugi krok w stronę ścieżki prowadzącej do głównej drogi. Decyzja zostaje podjęta — wybór, jak ktoś lubił to nazywać — gdy w pośpiesznym ruchu nóg dogania go i idzie niemal ramię w ramię. Tym razem nie odejdzie z niczym. To było bardzo proste; jak kwestia, którą trzeba powiedzieć z odpowiednią gamą uczuć. Melodyjny, ładny głos, wpatrzone w niego duże, ciemne oczy i chociaż ścieżka oświetlona była jedynie jego papierosem, to mógł wyraźnie czuć jej wzrok. — Skoro ty wiesz, kim ja jestem — wiedział; musiał, skoro powoływał się na imię jej matki. Magia drgała wraz z jej strunami głosowymi. To było bardzo proste; po prostu się przedstaw. — to wypadałoby, abyś się odwdzięczył tym samym. Jak się nazywasz? Cisza lasu wybrzmiewa jeszcze mocniej w konfrontacji z syrenim głosem Lyry. Głosem, któremu nie sposób się mu będzie teraz oprzeć, chociaż nie powinien wiedzieć dlaczego. Lament staje się bolesny i oczywisty dopiero po dłuższym wykorzystywaniu. Teraz nie potrzebowała wkładać w swoje słowa dużo magii; odrobinka z pewnością wystarczy. — Lubię spacery — odpowiedziała, bezczelnie nawet nie próbując silić się na wiarygodne kłamstwo. Nie mogła mu powiedzieć, dlaczego tak naprawdę tam była, ale jednocześnie domyślała się, że skoro on był tam z podobnych powodów, to w żadne kłamstwo i tak by jej nie uwierzył. — A ty? Zawsze kręcisz się w podejrzanych miejscach? Rzucam na lament, próg wynosi 40-59 w wodzie, a 60-79 poza wodą. Z racji, że jest to niski poziom lamentu, Sebastian nie powinien zorientować się, że pada właśnie jego ofiarą. Moc lamentu wynosi 99 (80 + 19). |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie powinien go dziwić gorzki wydźwięk imienia Shirley w ustach jej córki, a mimo to rośnie w nim niesmak. Podobno wiele kobiet odkrywa w sobie instynkt macierzyński z opóźnieniem, podobno wiele z nich znajduje inną stronę siebie po porodzie, a miłość do dziecka nadaje im nowych, pożądanych u matek cech. Podobno. Nadzieja umiera ostatnia, a jeśli Sebastian miał jakąkolwiek nadzieję względem predyspozycji Shirley do roli matki, to Lyra właśnie ją pogrzebała. Nie może się temu dziwić. Sebastiana i Shirley łączyły proste zasady, których nikt nie musiał głośno ustalać, ale których każda ze stron była świadoma. Nie deklarowali sobie wierności, nawet jeśli ich spotkania nosiły wszelkie znamiona związku. Wiedzieli od początku, że to się kiedyś skończy, bo ich nazwiska nie szły ze sobą w parze. Poza tym byli ze sobą dla emocji i szaleństwa, nie dla ciepłych uczuć, które pojawiały się tylko na chwilę i szybko ulatywały. Tak przynajmniej widział to Sebastian. Wniosek miał jeden – Shirley nie była materiałem ani na żonę, ani na matkę i Sebastian nie czuł żalu, gdy ją zostawiał. Przeszli przez wszystkie skrajne stany emocjonalne, przez które mogła przejść dwójka młodych ludzi i ruszył ze swoim życiem dalej. Ot, tyle. Ale choć nigdy nie podejrzewałby Shirley o zapędy macierzyńskie, to jednak właśnie ma przed sobą jej córkę. A z tonu Lyry wynika, że kobieta w istocie nie była dobrą matką. Zgodnie z oczekiwaniami. Sebastian nie zaufałby zdolnościom Shirley do wychowania kogokolwiek do tego stopnia, że gdyby sam zrobił jej dziecko, zabrałby je ze sobą, nie bacząc na konwenanse. Dziwi się, że ojciec Lyry tego nie zrobił. Ale w takim już świecie żyją. Kto przejmowałby się bękartem? A może źle to wszystko widzi, może młoda Vandenberg jest ślubnym dzieckiem. Nie śledził życia jej matki na tyle, by wiedzieć o takich kwestiach. I zdecydowanie nie jest to jego sprawa. Pogarda wylewa się z następnego pytania dziewczyny, ale spływa po Sebastianie równie lekko, co woda przy porannym prysznicu. Tak, można ich nazwać starymi znajomymi i co z tego? To było prawie trzydzieści lat temu i obydwoje akceptowali charakter tej znajomości. Nie było to nic złego, w szczególności z perspektywy mężczyzn, którym to, jak wiadomo, łatwiej wybacza się takie wybryki. Na to też nie odpowiada, co w zasadzie jest już odpowiedzią samą w sobie. Zerka na Lyrę z ukosa, gdy ta równa z nim krok, a słysząc jej aksamitny głos, gubi myśl, która przed chwilą zaprzątała jego głowę. Nawykł już dawno do trzymania swojej tożsamości w tajemnicy, a tu w dodatku ma ku temu sensowny powód. Ale teraz nie potrafi go odnaleźć. Zaczyna za to sądzić, że przecież ta dziewczyna, ledwie odrośnięta od ziemi aktorka, nie może być wielkim zagrożeniem i nawet jeśli pozna nazwisko Sebastiana, to na nic jej się to nie zda. A może wręcz przytemperuje trochę jej zapędy do wściubiania nosa tam, gdzie nie trzeba i uczestniczenia w sprawach, których ewidentnie nie rozumie. W końcu to nie jest byle nazwisko. — Verity — słowo ulatuje wraz z dymem papierosowym, a Sebastian uśmiecha się uprzejmie, jakby zaraz miał ucałować dłoń nowopoznanej panienki. Oczywiście nic takiego się nie dzieje, a uśmiech gładko schodzi, zostawiając posmak kpiny. Lubi spacery. No to jest ich dwoje. — Tak — odpowiada krótko na jej kolejne pytanie. — Zawsze jesteś taka wścibska, panno Vandenberg? — Powiedziałby „dociekliwa”, ale najwidoczniej ton tej rozmowy został mu odgórnie narzucony, a kimże on jest, by się doń nie dostosować? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia