Kawiarnia „Wieczorową porą” Dość duża kawiarnia znajduje się niemal w środku Eaglecrest, gdzieś pomiędzy miejscowym uniwersytetem a szpitalem. Pomimo mylącej nazwy, otwarta jest właściwie przez cały dzień, aż do ostatniego klienta, ale rzeczywiście - największy tłum schodzi tutaj wieczorami. Ze względu na dość niskie ceny, w tutejszej kawie lubują się głównie studenci, chętnie dyskutujący na temat wykładów i zbliżających się egzaminów. W lokalu nie ma obsługi kelnerskiej, a wszystkie zamówienia składanie są przy barze. W środku panuje rozleniwiający wręcz półmrok, a przestrzeń jest gęsto wypełniona papierosowym dymem. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
6 stycznia 1985 Zapatrzyłam się w gwiazdy. Nigdy nie byłam przesadną fanką wróżenia z nich, mówiąc szczerze — na astronomii to ja zupełnie się nie znałam. Oczywiście, zdawałam sobie doskonale sprawę ze znaków zodiaku i ich wpływu na nasze życie, ale rozróżnić gwiazdę polarną? Albo wielki wóz od małego? Och, za żadne skarby. — Znasz się na tym w ogóle? — spoglądałam dalej w niebo, kompletnie ignorując fakt, czy moja towarzyszka dalej się obok mnie znajduje, czy być może zdecydowała się gdzieś zwiać. Czasem zastanawiałam się, jak musi wyglądać stamtąd świat. Każdy z naszego Kościoła znał historie powtarzane przez rodziców, nauczycieli, czy w końcu i najstarsze pokolenie, mnie osobiście znacznie wpieniające ostatnimi czasy (zwłaszcza pod postacią pani Marguerite Turner z ostatniego piętra, zaklinającej się na Najwyższego Boga, że jak nie przestaniemy hałasować, to nas „diabli wezmą”. Śmiałam się wtedy straszliwie, nieomal utonęłam we własnych łzach rozbawienia). Z duszą z Nieba ciężko było mi się skomunikować. Rzadko kiedy tak naprawdę wiedziałam kogo szukać, urodziłam się w rodzinie od lat parającej się magią, oni też nie znali zbyt wielu chrześcijan. Poprzysięgłam sobie właśnie wtedy, gdy spoglądałam w te przeklęte gwiazdy nad miastem, że kiedyś spytam którąś z dusz o widoki. Weszłyśmy do kawiarni, w której duszący zapach tytoniowego dymu aż zamigotał mi przed oczami. — Ech, to taki paskudny nałóg, ale jaki przyjemny — wzruszyłam ramionami, niemalże od razu zmierzając w stronę małego baru. Kawiarenka tego dnia była dość przepełniona (nie byłam pewna, czy to normalne w tej okolicy, ale przez wzgląd na obecny niedaleko uniwersytet i rozwalone na stolikach notatki, wydawało mi się, że tak), ale cicha. Tego właśnie było nam trzeba. Czegoś na rodzaj kawy z irlandzkim likierem, popielniczki, z której wysypywałby się nam na stolik szary popiół oraz względnej intymności do rozmowy. Nigdy nie określiłabym Lyry mianem najbliższej mi przyjaciółki. Była bardziej podobna do Stelli, niż do mnie, a jednak to na mnie zwróciła wtedy uwagę (w szkolnej toalecie — niezbyt przyjemne miejsce spotkań). Bił od niej taki urok, jakby jej aura wypełniała się ciepłem, którego w tamtym momencie pragnęłam. Nie jestem pewna, czy to samo mogłabym powiedzieć teraz, ale z pewnością od jej towarzystwa ciężko było mi stronić. Nie zwracałam uwagi na kobiety w ten sposób, ale nie byłam ślepa. — Nie miewasz czasem wrażenia, że to miasto — twardo usiadłam na jednym z wolnych krzeseł przy stoliku oddalonym nieco od głównego zamieszania — pogrążyło się w jakiejś żałobie? Jakby wszystko dookoła szło do przodu, a Saint Fall stało w miejscu — westchnęłam gorzko. Nie potrzebowałam nowości, ale prześladująca mnie pod postacią śmierci przeszłość coraz bardziej mi doskwierała. Chyba dlatego tak uwielbiałam wróżby. Mogłam chociaż przez chwilę poczuć ekscytację na to, co niepoznane. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Lubiła gwiazdy, tak jak lubiła otworzyć powieść i zanurzyć się w historiach niewłasnych — kompletny dystans, jaki oferowały, kusił ją swoim spokojem. Tutaj jednak gwiazdy nie świeciły tak mocno, zduszone światłem latarni i ludzką obecnością. Najbardziej lubiła dryfować pośrodku niczego, otoczona znajomą pustką z twarzą skierowaną ku historiom, które do niej nie należały. Patrzenie w górę było znacznie przyjemniejsze niż patrzenie w głąb, pomyślała. — Nie — przyznała, brodę spuszczając w dół i czując odrętwienie w karku. Uważała, że nikt się na nich nie zna — nie naprawdę. Gdyby gwiazdy chciały dać się poznać, to wisiałyby znacznie bliżej i na wyciągnięcie ręki. Pewne rzeczy powinny zostać nieodkryte i nieznane, arogancją byłoby zakładać inaczej. Zachowała jednak tę opinię dla siebie, wchodząc w ślad za nią do środka. — Jest wiele paskudniejszych — odpowiedziała lekkim głosem, kąciki ust unosząc frywolnie do góry. Wiele, z pewnością, również bardziej interesujących niż biały papieros między zębami. Nie powstrzymywało to oczywiście Lyry przed posiadaniem własnej paczki, która ciążyła jej teraz w kieszeni kurtki. Usiadła na krześle naprzeciwko, upierając się łokciami o blat drewnianego stoliczka, który zachwiał się od nierównych nóg. — To miasto — zaczęła, układając swoją twarz na wierzchu dłoni. — od zawsze było chyba martwe. Mieszkańcy tylko siedzą na tym samym pogrzebie i z nudów wymyślają kolejne historie, aby zabić czas, aż stypa się skończy. — Być może to gorzkość własnych doświadczeń przez nią przemawiała, jednak Saint Fall nigdy nie było dla niej miłe. Mogłaby wziąć w samochód i odjechać stąd, choćby jutro, tylko gdzie? Tyle rzeczy musiałaby zabrać ze sobą — walkmena, którego pożyczyła do Thei i nadal nie oddała; kurtkę Cecila, o której skłamała, że nie ma jej w swojej szafie czy złote kolczyki Teresy, które ponoć pasowały jej do oczu. Musiałaby też wykopać Aarona i jego dębową trumnę zmieścić do bagażnika, co sprawiało, że pomysł o przeprowadzce był jedynie niedorzeczną mżawką. Nawet z Sierra ciężko byłoby się jej rozstać, choć w jej życiu bywała raczej interesującą postacią niż kimś, o kim myśli codziennie. Lubiła sposób, w jaki mówiła i to, co mówiła. Saint Fall zagnieździło się w niej na amen. Zerknęła kątem oka na plastikową kartę, rozłożoną przed nimi z trudem opanowując skrzywienie twarzy, widząc ceny. Z pewnością nie były one specjalnie wygórowane, aczkolwiek dla bezrobotnej, zdetronizowanej aktorki, każda cenna za kawę, która nie jest absolutnymi pomyjami, będzie skandaliczna. Wyciągnęła więc paczkę z kieszeni, mając nadzieję, że zaspokoi tym potrzebę napicia się czegoś. — Masz coś przeciwko? — spytała z papierosem między zębami, rękami przeszukując wszystkie swoje kieszenie w tropie zapalniczki. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Konstelacje gwiazd świeciły daleko ponad nami, a tutaj świat podkulony ciągnął ogon jak kometa. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to wszystko to przenikało się ze sobą. Przeszłość i przyszłość, wczoraj i jutro, życie i śmierć. Życie i śmierć. Na samą tę myśl poczułam taki nachalny uścisk w żołądku. Na ogół nie sprawiało mi problemu myślenie o śmierci, ale zbliżał się 13 lutego, pamiętna data urodzin moich i Stelli. Pamiętna data śmierci Stelli (świeć Lucyferze nad jej duszą). Westchnęłam nieco na odpowiedź Lyry, chociaż nie wiem, czemu liczyłam, że będzie inna. Jeśli by znała się na gwiazdach, zapewne kiedyś by mi o tym powiedziała. Chociaż z drugiej strony — nie mówiłyśmy sobie zbyt wiele. Nie znałam na przykład jej obaw, ale wiedziałam, kim była jej matka. Moi rodzice oglądali kiedyś ten stary film, w którym grała, a ja chwaliłam się głośno, że doskonale znam córkę tej pani. Przynajmniej dopóki na ekranie nie zaświeciła swoim biustem. Wtedy wygonili mnie i Stellę do pokoju. Mama na pewno zdawała sobie sprawę, że widywałyśmy w koszmarach gorsze rzeczy, ale i tak postanowiła, że jesteśmy za młode na takie filmy. Być może zapatrzyłam się na nią zbyt długo, usiłując powiązać jej urodę z tym, co zapamiętałam z ekranu z dzieciństwa, ale nie było to możliwe. Lyrę znałam lepiej niż urywek filmowy. — Na przykład jakie? Pewnie narkotyki — powiedziałam nieco ciszej. Nigdy nie próbowałam podobnych używek. Zdarzyło mi się przesadzić z alkoholem raz czy dwa (trzy), ale nie było to moje (cztery) ulubione zajęcie (pięć i basta). Shiri robiła różne rzeczy. Czasem, kiedy patrzyłam na moją współlokatorkę, miałam wrażenie, że z naszej dwójki to ona jest ta dziwna, chociaż zawsze to mi należał się ten przydomek. Nie tęskniłam za nim (ani trochę). Siadając na krześle, niemal zlustrowałam jej ruchy (miałam do tego tendencję, bo wychowywałam się ze Stellą, świeć Lucyferze nad jej duszą). Oparłam łokcie o stół i westchnęłam głęboko. — Pewnie masz rację, ale ciągle wydaje mi się, że z roku na rok jest gorzej. Każdy stąd wyjeżdża — do Nowego Jorku albo chociaż do Bostonu. Ciekawe jak tam wyglądają pogrzeby. Dawno nie byłam na pogrzebie — medium nie lubiły pogrzebów, to nie była jakaś wielka tajemnica (a być może to tylko ja nie lubiłam pogrzebów?). — Nie, nie. Pal — wzruszyłam ramionami, nie przyglądając się nawet karcie. Nie potrzebowałam niczego fikuśnego. Chciałam się dzisiaj napić herbaty. — Pokaż dłoń — odparłam szybko, gdy moja towarzyszka odpaliła papierosa, zanim zdążyła schować zapalniczkę, i chwyciłam ją za nadgarstek, przyciągając lekko do siebie. Miałam to w nawyku, inaczej nie łapałabym wszystkich moich klientów, których po prostu trzeba było czasem przekonać do skorzystania z usługi. Według obyczaju za wróżbę się płaci, inaczej spotka Cię pech. Taka tradycja (tak mówiła mi mama). |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Patrzenie w górę było znacznie przyjemniejsze niż patrzenie w głąb, a jednak nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem w dół, na swoje ręce. Miała wrażenie, że niczego w nich nie ma, że to tylko puste skorupy, które kłamią każdym poruszonym palcem. Zdawała sobie sprawę, że to irracjonalne, ale nie potrafiła przestać o tym myśleć. Szczególnie wtedy, gdy Sierra chwyciła ją za nadgarstek i pociągnęła w swoją stronę. — Tak, narkotyki byłyby paskudniejsze — zgodziła się, choć nie miała osobiście zbyt dużego doświadczenia. Mieszkając jednak na Sonk Road miała niejedną okazję, aby przekonać się z bliska, jak paskudny. — Ja też nie — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie wpuszczono jej na pogrzeb Aarona. Skrzywiła się lekko, ale nie protestowała. Z czasem nauczyła się, że z Sierrą lepiej jest nie polemizować. Bywała jak ocean, bardziej niż sama Lyra (o ironio). Przypominała Lyrze jej matkę, pod tym względem. Jej dobre cechy, te, które lubiła. Wolną ręką zaciągała się nadal papierosem, pozwalając, by Sierra błądziła palcami po liniach jej dłoni, szukając tam jakiejś prawdy czy oczywistości. Twoja przyszłość wygląda kiepsko, mogłaby powiedzieć i Lyra uwierzyłaby. Bardzo wiele rzeczy w jej życiu wyglądało kiepsko, więc czemu miałoby się to zmienić? Myśli te, jak pasożyty, rosły w jej głowie coraz prężniej. Były tam wcześniej — przed Aaronem i tym wszystkim, jakoś sprytniej schowane. Były nawet wtedy, gdy poznała Sierrę w tej przeklętej toalecie w szkole; ile łez było tam wypłakanych, nie tylko jej koleżanki. Wbiła wzrok w blat stołu, oczekując wręcz złych wieści. — I co? Powiedz mi, proszę, że widzisz nagły przypływ gotówki — zażartowała, domyślając się, że pewnie będzie wymagała zapłaty. Cóż, praca to praca. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Trzymałam ją kurczowo za rękę, jakby w obawie, że zaraz się wyrwie. Nie chodziło o to, szczerze wątpiłam, że miałaby taki zamiar. W końcu czy moja wróżba kiedykolwiek kogokolwiek zawiodła? Tak. Prawdopodobnie wiele razy i bardzo możliwe, że Lyra nie była szczególnym wyjątkiem i ona też odczuła, co to znaczy, gdy wróżbitka woli powiedzieć ci coś miłego, niż prawdziwego. Tym razem miało być inaczej. Miałam silne postanowienie powiedzieć jej prawdę, niezależnie od tego jakby ona była. Nie życzyłam Vandenberg źle, miałam właściwie wrażenie, że spotka ją w życiu wiele bardzo złych rzeczy, ale z większości z nich wyjdzie obronną ręką. Wyglądała mi na taką, która dostała już kopa w dupę. Nie pasowała do tego świata i tego środowiska, powinna była świecić z ekranów telewizorów (najlepiej między wiadomości a filmem dla dorosłych w nocy). Przez chwilę popatrzyłam na nią z nieukrywanym współczuciem, wyginając usta w taką małą podkówkę, i zjechałam wzrokiem w dół, na jej dłoń. — Ojej — zaczęłam krótko, cmokając zaraz po tym, gdy pod palcem przejechałam po jej linii życia, próbując wyczuć w niej jakiekolwiek nierówności. — Lo siento mucho... Que pena... Nie, nie! To nic takiego, nie martw się. Znaczy. Nie musisz się martwić, bo i tak nie masz na to wpływu, to już jest zapisane. Tutaj. Masz strasznie prostą linię życia. O tutaj. To znaczy, że jesteś raczej stała w uczuciach, a to przecież dobrze, co nie? Ale strasznie na siebie zachodzi... Jak u ciebie ze zdrowiem ostatnio, co? Psychicznym zwłaszcza. Jesteś gdzieś tu — palec docisnęłam do mniej więcej środkowego punktu linii. — A tutaj obok czeka na ciebie coś, co znacząco cię osłabi w takim kontekście, no wiesz... Mentalnym? Tak się to mówi? Mentalnym. Powinnaś strzec się czerwonego koloru, nie będzie ci w nim dobrze — wywnioskowałam to na bazie krwinek na jej skórze. Gdy wróży się od tylu lat, tak jak ja, to takie rzeczy po prostu widać, nawet jeśli interpretacja tego miała być właściwie dowolna. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Na ucieczkę było już zdecydowanie za późno, więc jedynie ciche westchnięcie jej pozostało i nadzieja, że Sierra nie Jak u ciebie ze zdrowiem, Lyra? Wspomnienia nieprzespanych nocy, wilgotnych włosów od potu i tego przeraźliwego gruchotu kości, który rozbrzmiewał w jej pokoju. Dzieliła go z każdym trupem z szafy, którego posiadała — z Aaronem, z martwym ojczymem i z tym, który na nieszczęście nadal chodził po tym świecie. Zajmowali w nim tyle miejsca, że dla niej już go brakowało. Łapczywie zużywali całe powietrze, chociaż przecież nie potrzebowali go za wiele — martwi z reguły nie mieli z niego żadnego użytku. — Dobrze — skłamała, lekkim jedynie zająknięciem zdradzając prawdę. — Z moim zdrowiem jest wszystko w porządku. Z trudem powstrzymała się przed wyszarpnięciem ręki. Nie chciała jednak sprawić Sierrze zawodu, więc trzymała ją tam dalej i pozwalała odkrywać przed sobą kolejne karty. Osłabienie mentalne? Cóż, brzmiało to bardzo prawdopodobnie. Ostatnio życie Lyry było jednym, wielkim osłabieniem mentalnym. Wróżba dziewczyny była, jak wszystkie wróżby w opinii Lyry, bardzo ogólna i prawdopodobna. Nie powiedziała jednak nic z tego na głos, tak jak nie wyrwała ręki. Była pewna, że podobne myśli może mieć Sierra na temat gry w teatrze. Nie chciała się kłócić. — Kurcze, a mam ładną sukienkę czerwoną — zaśmiała się, próbując wyjść z tematu jej linii życia, zanim dojdą do tego, czy zostanie jej bardzo szybko przecięta. Jeśli ma umrzeć jutro, to wolałaby tego nie wiedzieć. — Mówisz tak pewnie, bo chcesz ją pożyczyć. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Za dobrą wróżbę należało zapłacić. Za złą zresztą też. Liczyłam w głębi duszy, że Lyra postawi mi tę kawkę albo dwie, a potem da jeszcze do ręki pięć dolarów, za które bez zawahania się kupię sobie coca-colę, dropsy i tosta u Phila. Byłam już dawno przyzwyczajona do tego, że nie każdy mój znajomy (i nieznajomy, albo sąsiad, albo taki ktoś, kogo widziałam raz na oczy sześć lat temu, a potem całkowicie nie miał dla mnie znaczenia) lubił, kiedy dotykałam wnętrza jego dłoni, gładząc je palcami, ale byłam (nie)święcie przekonana, że to dlatego, że uważają mnie za szarlatana i naciągaczkę. Przyjęła się taka filozofia wynikająca w mojej prywatnej schorowanej opinii z małego ekranu, że jak ktoś jest wróżbitką, to na pewno kłamie. Przyznaję, kłamałam dość często, bo tak mi akurat pasowało, ale to nie miało nic do rzeczy. Linie dłoni, obrazy widywane w fusach i w końcu świat zapisany w kartach — to wszystko było równie prawdziwe co fakt, że ktoś naszczał do oceanu na plaży w Maywater, a Sonk Road to potem piło. — Na pewno? Tutaj spójrz. La hostia, musisz uważać. Znasz jakiegoś raka? Raki dadzą ci popalić, zwłaszcza teraz — patrz — tuż obok miejsca, którego dotykałam palcem, pokazywał się złożony z drobnych przebarwień na jej skórze, tak naturalnych, że dla przeciętnego człowieka kompletnie niezauważalnych, symbol raka. Gdy skończyłam, widziałam, jak pospiesznie odsuwa dłoń. Jeszcze ten komentarz... Naprawdę poczułam się więcej niż urażona, perfidnie wręcz potraktowana. Własną rękę położyłam na piersi, a następnie otworzyłam szerzej usta w wyraźnie nieukrywanego szoku. Wciąż trzymałam jej dłoń. — Za kogo tym nie masz, boba? Jak mówię, że to poważna sprawa, to poważna. Nie potrzebuje twojej sukienki, mam swoje! — byłyśmy podobnego wzrostu, tylko Lyra cycki miała większe. — Mówię prawdę, powinnaś uważać. Wspomnisz moje słowa, gdy będzie już za późno, a ty będziesz w czerwieni. Zobaczysz! — pogroziłam jej jeszcze naburmuszonym tonem, przewracając na nią oczami. Wredna pinda. — Daj linię Apolla — powiedziałam z premedytacją, otwierając na swoje oczy jej wewnętrzną stronę dłoni. — Och, panno Vandenberg, ile uroku osobistego. Chica linda to się mówi u nas — z urodzenia byłam Amerykanką. — I jest całkiem krótka. Wiesz, co to oznacza? Probablemente no... Sukces zawodowy, wiesz Lyra? I to w przyszłości. Patrz. Wyraźnie w przyszłości. Widzisz? — nadawałam jak katarynka. Jak zawsze. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Narastające napięcie w gardle dawało o sobie znać w dość uporczywy i nieprzyjemny sposób. Myślenie, słuchanie o przyszłości — to wszystko było bardziej męczące niż dławienie się przeszłością. Przeszłość była przynajmniej znana; jasna i niezmienna. Przyszłość wróżeniem z fusów i drążących dłoni osób, które nie były pewne, czy chciały ją poznać. W dodatku tak niepewna, że mogła oznaczać wszystko. Czy zna jakiegoś raka? Skąd ma, kurwa, wiedzieć? Nie miała w nawyku pytania ludzi o ich znaki zodiaku. Niespecjalnie ją to obchodziło — te całe bzdury o tym, że gwiazdy dyktują to, kim będziesz. Miała już dość tego, że ludzie wmawiali jej, kim była. Że była ladacznicą, czarną wdową, kobietą zepsutą i bez żadnych obyczajów. Kolejne szepty, z kim to się nie przespała; z nazwiskami, których nawet ona nie znała, nie mówiąc już od żadnym spotkaniu twarzą w twarz. Najgorsze określenie jednak ze wszystkich — morderca. Ono leżało wymalowane szkarłatnymi literami na jej piersi. Uśmiechnęła się przepraszająco. — Wiem, wiem, przepraszam — dodała szybko. Sierra zbyt poważnie traktowała swoją sztukę na takie żarty. Było to w pewnym stopniu godne podziwu; gdyby tylko nie było takie irytujące w tym momencie. — Żadnej czerwieni, obiecuję! Nawet paznokci tak nie pomaluje, słowo skauta. — Nigdy nie była skautem. Jej matka uważała, że mundurki są zbyt brzydkie. — Proszę, linia Apolla — mruknęła pod nosem. Gdzie jest, kurwa, linia Apolla? Gburowatość jednak szybko ją opuściła. Wreszcie, coś dobrego. Istniało jednak całkiem duże prawdopodobieństwo, że ten sukces oznacza pracę jako kelnerka — zawód przecież jak każdy inny. Mogła się jednak trzymać tej słabej nadziei, że wyraźnie ogólne i niekonkretne słowa Sierry będą prawdziwe. — O, proszę. Sukces. To coś nowego! Pewnie muszę tylko nie przychodzić na przesłuchanie w czerwonym i upewnić się, że reżyser nie jest spod raka — zażartowała. Trochę, trochę miała również zamiar faktycznie schować wszystkie swoje ubrania w tym kolorze i dopytać o datę urodzenia reżysera sztuki, o którą się teraz ubiega. A raczej błaga, by w ogóle wpuścili ją na przesłuchanie. Zabrała jej rękę. — Dobra, wystarczy tego wróżenia, bo się nie wypłacę. Ile jestem ci winna? — Jak odpowiedzią nie będą dwa dolary i kawa, to mogą mieć poważny problem. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Nie znoszę, gdy ludzie biorą wróżby niczym durny zabobon, który ma na celu oszukanie ich. Okej, czasami — przyznaję w bólu — jest to zwykle kłamstwo i głupota, stworzona tylko po to, żeby wypełnić czymś kabzę. Czasem oglądam wróżki w telewizji, do których należy wykręcić numer 207-555-2137, aby w ramach telefonicznego pierdolenia opowiedziały o życiu i śmierci, doradziły w kwestii wyboru olejku herbacianego do wcierania we włosy, żeby wyleczyć łupież i sprzedały, na jakiego konia warto obstawić w kolejnym wyścigu. Śmieję się wtedy do rozpuku (siedzimy tak z Shiri i dokazujemy sobie, ubaw po pachy, zerwane boki, siki w majtkach) - nieprawda. Jest to godne pożałowania i w nieracjonalny sposób upokarza moją profesję. — Możesz mi nie wierzyć chica, ale to pewny sukces — widzę to o tutaj — patrzyłam na nią z pewnym politowaniem, bo po tym brzydkim komentarzu odnośnie do jej sukienki (byłam bardzo obrażalską osobą, nie pora szukać tutaj racjonalnych wyjaśnień), byłam pewna, że traktuje mnie teraz jak intruza. — Idź, zrób, jak mówię i się przekonaj sama. Vandenberg nie miała prostego życia, ale czy ktokolwiek z nas miał? Tamten studenciak w okularach przekrzywionych na położonym zbyt wysoko lewym uchu (czy to normalne?) na pewno miał ojca-alkoholika, dlatego teraz zamawia kawę z likierem, a nie z mleczkiem. Tamta blondyna z dużymi piersiami mogłaby zostać Króliczkiem Playboya, gdyby tylko ubrała pod szyję czarną muchę motylową, pewnie mama ją biła. Ja? Jeśliby spojrzeć na mnie, to nie miałam w całym swoim życiu dnia, w którym nie zastanawiałabym się nad śmiercią, w którym byłabym wolna od jej podszeptów. A Lyra z kolei... Plotki bywały przejebane. Słyszałam je na rogach ulic, kiedy przechodziła, zwłaszcza obok kina (kiedyś szłam obok niej, wpatrzona w czubek własnych butów, gdy jakieś dwie nastolatki, które mogłyśmy rozpoznać z Kościoła, pod nosem parsknęły śmiechem na jej widok). To boli — pamiętam, jak robiła mi Stella, zasłaniając się słówkami „ven conmigo, Sierra, będzie fajnie”, gdy próbowała wyciągać mnie na różnego rodzaju prywatki. Zapowiedź: nie było fajnie. — Co łaska, kochana. 30 dolarów — cena zaporowa, nie mówię, że nie, ale dalej widziałam ją jako osobę, której żyło się całkiem dobrze posiadając bogatego narzeczonego. Narzeczony zdechł, a razem z nim forsa. — Dla ciebie rabacik, 25 dolarów — taniej się nie da. O mnie nikt nie plotkował — anonimowość była darem, chociaż trupom to nie przeszkadzało, aby śliskimi językami wbijać się w moje uszy. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Ile? Można powiedzieć, że twarz Lyry jest jej źródłem utrzymania. Każdy mały mięsień na twarzy tworzył inne emocje, a każda z nich tak naprawdę, służyła do przekazania czegoś innego na scenie. Lubiła wierzyć, że jest w tym dobra — przekonująca, szczera w udawaniu czegoś, co nie należy do niej. Sztuką nie było udawanie; sztuką było przekonanie samej siebie, że ona też to czuje. W tym momencie nie musiała niczego udawać, ani oszukiwać samej siebie. Oburzenie i zdziwienie na jej twarzy było w całości szczere oraz własne. — Ile? — powtórzyła za echem własnych myśli. — Sierra, chyba... — cię popierdoliło. Lyra nie miała łatwego życia, ale kto miał? Sierra, miała wrażenie, dzieliła część ogólnego wkurwienia na pewne, życiowe niesprawiedliwości. Po pierwsze — była latynoską. Po drugie — była latynoską w Maine. Było tu biało jak cholera i chociaż Lyra nigdy nie zwracała uwagi na takie rzeczy, to znała od cholery osób, dla których mogłoby być to pierwsze, co widzieli. Głęboki wdech, aby nie powiedzieć czegoś, co mogłaby pożałować. — Cztery dolary, więcej nie mam. — I nie będę miała, nieważne, co mi przepowiesz. — Daj spokój, dwadzieścia pięć dolarów nie jest warta nawet moja przyszłość, a co dopiero ukradkowe spojrzenie na nią. Cztery dolary i podwiozę cię do domu. I tak by ją podwiozła, ale zawsze dodawało to dodatkowej wartości. Szczególnie że paliwo nie rosło na drzewach, a Sierra mieszkała aż na Starym Mieście. Była to duża odległość od Sonk Road, nie tylko w kilometrach, ale także metaforycznie. Społecznie. Zatopiona dzielnica dokładnie taka była — jak ruchome piaski, w które jak już raz się wlazło, strasznie kiepsko jest się wygrzebać. Może gdyby Aaron dalej żył, ta rozmowa wyglądałaby inaczej. Może dałaby jej nawet i czterdzieści, a potem powiedziała, że kolega Aarona szuka randki na ślub; że jest miły i dobrze zarabia, więc pewnie zaprosi ją najpierw na dobrą kolację. Do restauracji, gdzie czeka się, aż kelner powie ci, gdzie masz usiąść. /z tematu x2 |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
maj 14, 1985?? Krok pierwszy: dotrzeć do Eaglecrest. Ostatni raz był tu przed dwoma tygodniami, niedługo po balu. Krok drugi: wejść do zatęchłej kawiarni Wieczorową Porą, chociaż jest godzina 2 po południu, a wszędzie aż roi się od studentów trudzących się nad lekturami. Nie był taki. Harvard też ma swoje kawiarenki, ale testy łatwiej było zdać, odpowiednio opłacając wykładowcę albo ucząc się na leżaku w sąsiednim domku letniskowym ojca. Krok trzeci: poczekać na tę estetyczniejszą część Ronana. Jacqueline Lanthier ma w sobie wiele zalet. Wiedza, uroda, posiadanie własnego męża pod butem — jego kuzynowi widocznie się to podoba, to też Benjamin nie planuje tego interpretować. Może co najwyżej uśmiechnąć się w duchu, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia. Ronan dalej będzie chodzić we flanelowych koszulach, Jackie dalej będzie ładna, a ich dzieci dalej będą przypominały gremliny. Pozostaje nadzieja, że kiedy już jeden z nich zostanie przedstawiony Cece albo Georgie (to zdecyduje się później) na kandydata na męża, zacznie bardziej panować nad leśnymi popędami. Nie życzy córkom życia w domu na skraju leszczyny, ale na pewno potrzebuje solidnych kontaktów. Jedna trafi do Williamsona, druga będzie słodka. Tak, prawdopodobnie Georgie lepiej nada się dla jednego z ich synów. Następna zaleta: Jacqueline jest pilna i pracowita. Nigdy nie pozwalał Audrey na podjęcie zatrudnienia — nie mieli takiej potrzeby. Tutaj szpital stanowi clue jej sylwetki, tak bardzo przypominającą tą, która była zapisana Valerio. Gdyby tylko wymienili się siostrami, kto wie, co stałoby się z Paganinim? Czy teraz miałby na sobie fartuszek i kręcił makaron w Palazzo, czy — co prawdopodobnie właśnie się dzieje — wciągał kreskę ze szklanego stoliczka albo whisky ze szklanej szklaneczki? Dziś jednak nie o tym, bo to nie spotkanie towarzyskie. Potrzebuje rady i informacji, o którą może poprosić tylko ją. Ma doświadczenie, ma reputację. Jest z Kręgu, więc zrozumie. — Jacqueline, jak zawsze nienaganna, nawet po całej zmianie w szpitalu — cmoka raz, całując powietrze gdzieś obok jej policzka. Daj spokój, Jackie, jesteśmy rodziną. Gdy tu wszedł, wybrał stolik daleko od tłumu, ale i tak muszą mówić cicho. — Przepraszam, że kradnę ci męża i wywożę do go Europy, ale obiecuję, że wróci cały. Jego zdrowiem zajmiesz się na pewno sama. Proszę, przypilnuj, żeby wziął białe koszule. Czeka, aż kobieta usiądzie. Pieprzona kawiarenka nie ma nawet obsługi kelnerskiej, to też pytanie jest proste: — Kawa? Czarna? Duża? — czeka na odpowiedź, a gdy to się dzieje, zmierza w stronę baru, gdzie młoda kelnerka próbuje zarobić na studia. Jej urok jest nijaki, jej ton niezbyt zachęcający, ale to nieważne. Istotne jest tylko to, żeby nie napluła do kaw. Robi je szybko — całe szczęście, bo nie chce, żeby pani Lanthier czekała. Na pewno ma dużo pracy, na pewno ciężko jest się wyrwać na moment z oddziału, żeby porozmawiać o czymś jakże przyziemnym. Dwie filiżanki niesie pewnie, pilnując, żeby gorący napój nie wylał się na białe talerzyki. — Jeszcze raz dziękuję za spotkanie. Potrzebuję twojej rady — przygląda się kobiecie, siadając obok i przysuwając sylwetkę w jej stronę. Nie dla bliskości — dla możliwości ściszenia tonu wystarczająco, aby nikt ich nie słyszał. — I nie chodzi o moje zdrowie. Powiedz mi, Jackie. Czy odprawiałaś kiedyś Rytuał Wskrzeszenia? — ostatnie dwa słowa są wyszeptane. Trafiają tylko do jej uszu. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Jacqueline Lanthier
ANATOMICZNA : 21
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 15
Krok pierwszy: zmyć z dłoni smród środków dezynfekujących i wsunąć na palec chłodny, złoty krążek. Krok drugi: ominąć szpitalną stołówkę szerokim łukiem i ignorować zasuszony głosik profesora Tackett, który od sześciu lat pytanie o wspólny lunch zaczyna od panno Devall — prawo do wykonywania zawodu powinni zawieszać każdemu, kto mentalnie nadal tkwi w prezydenturze Nixona. Krok trzeci: odnaleźć wzrokiem adwokata diabła lub — jeśli wierzyć osiągnięciom z lat licealnych — diabła we własnej osobie. Osobiście preferowałam wersję z demonem; Benjamin Drugi Verity był psotnikiem, którego ktoś dawno temu wypuścił z nowej serii Rolexa i, mimo biegu lat, nie kończyła się data używalności. Wiele słów, sporo treści, odrobina szacunku dla kolegów po fachu i żadnego dla kobiet po najstarszym zawodzie świata — nie oceniam ludzi po okładkach ani broszurkach, które rozdają w ramach promocji popularności. Wyznacznik osiągnięć i trudu pracy działa lepiej; w obu kategoriach Ben plasował się wysoko. To, czym pobudza umysł do działania, to rzecz jego i jego organów wewnętrznych; lekarskim okiem oceniam ich wartość na odwrotnie proporcjonalną do wypłacanego przez kancelarię wynagrodzenia. Więcej wody, mniej wódy, Verity; od dbania o gospodarkę wodną organizmu ma żonę. — Ben, jak zwykle ujmujący, nawet po całym dniu oczarowywania — posłane w eter cmoknięcie nie zaciera granicy — godzina obiadowa, okolica Kręgowa, potencjał plotek rośnie razem z brudnymi filiżankami na stolikach. Doceniam kameralne, strategiczne położenie wybranych miejsc; od potwierdzenia terminu wiedziałam, że nie będziemy rozmawiać o gatunkach kwiatów w przydomowych rabatkach. — Możesz zwrócić go w kawałkach, o ile połowa nie będzie gnić od trypru. Ufam Ronanowi — reszta towarzystwa jest milczeniem. — Łyżeczka cukru, rozpieść mnie — krótka seria pytań zwieńczona krótkimi kiwnięciami głowy; kofeina przestała działać lata temu, a oszustwo glukozy zapewni krótki wystrzał energii — zanim wrócę na magiczny oddział, wypiję kolejną lurę, tym razem ze szpitalnego automatu. Poczucie obrzydzenia wobec zawartości papierowego kubka wystarczy na pobudzenie; może uronię do niego słoną łezkę rozżalenia na samo wspomnienie naparu, który właśnie stawia przede mną Verity. Kawa pachnie świeżo mielonymi ziarnami — siwe obłoczki pary budują most między spojrzeniami. Konspiracja osiąga nowy poziom; adwokat diabła się nachyla, chirurg Matki robi to samo. Lekarską radę mam na końcu języka — badania krwi, o ile masz w żyłach własną zamiast tej wyssanej z ofiar prawnego systemu — i prędko wymieniam ją na talon zaskoczenia. Spodziewałam się wiele, ale nie tego; przed ciężarem odpowiedzialności nie osłania nawet zniżony do szeptu ton. — Ben, wystawiasz na próbę moją etykę lekarską i kręgosłup moralny — marna to próba, ale zawsze — próba. Dwie sekundy na złapanie oddechu, jedna na upewnienie się, że nikt nie słyszał; niemagiczna kawiarnia nie stanowi problemu. To czarownicy, którzy usłyszeliby nazwę rytuału, mogliby nim być. Muśnięcie brzegu filiżanki wprawia ją w lekki ruch; obracam porcelanę na spodeczku, skupiając myśli na zestawach wniosków. Verity, wskrzeszenie, woda kolońska, kawa, odpowiedź. Szczera; argumentu dla kłamstwa nie odnaleziono. — Nigdy. Nie przez brak powodów i okazji, ale prywatne przekonania — trzymam Bena na muszce spojrzenia — idealnie obojętna twarz nie zdradza pobudek, intencji ani dowcipu. — Znam wystarczająco opowieści, by wiedzieć, że to nie kończy się szczęśliwie. Dla żadnej ze stron. Obrócony w dłoni papieros posyła w kierunku kawiarnianego sufitu znak dymny; w kreskówce siwy obłok zmieniłby się w znak zapytania. W prawdziwym życiu zmienić muszą się słowa. — Dlaczego? Jeśli Benjamin Verity zamierza mordować kogoś w Monako, powinien wiedzieć — rytuał wskrzeszenia zadziała tylko na świeżego trupa. Po trzech dniach pompowania żył etanolem, żaden z urodzinowych gości nie będzie świeży. |
Wiek : 31
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : specjalistka chirurgii, magiczny genetyk