Korytarz przy salach z chorymi Korytarz w części magicznej szpitala w Saint Fall, który znajduje się zaraz za recepcją. Często można minąć tutaj zabiegane pielęgniarki, które zajmują się chorymi z pobliskich sal. Łącznikiem tym można dostać się również do sal operacyjnych i laboratoriów, do których przejście znajduje się po jego drugiej stronie. Okna wychodzą na tyły placu przed szpitalem i można z nich oglądać parking dla karetek. Dzięki magii przypadkowi niemagiczni nie są w stanie zobaczyć od zewnętrznej strony niczego, oprócz dziwnej, pochłaniającej wręcz światło ciemności. Pacjentów i gości obowiązuje kategoryczny zakaz biegania, a zasady tej pilnuje personel obiektu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
1 marzec, przed południem Marzec uderzył we mnie bardziej, niż bym sama tego chciała. W jeden nieszczęśliwy dzień moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, a ja byłam bardziej zagubiona, niż kiedykolwiek wcześniej. W ciągu kilku godzin doprowadziłam do śmierci przyjaciela, zabiłam anioła i potem jeszcze poznałam jakąś zakazaną wiedzę. Fakt, że wiedziało o tym tylko kilka osób, dołował mnie jeszcze bardziej. Kim ja jestem, żeby brać udział w tej otwartej wojnie, którą wypowiedział niejako Eros. Mam teraz porzucić całe swoje życie, wszystko, na co tak ciężko pracowałam i szukać jakichś kluczy do Bram Niebios..? I właśnie, tutaj zaczyna się problem. Jeżeli bóstwo mnie nie okłamało i rzeczywiście moje dni są policzone przez przelanie krwi anielskiej, a do tego Gabriel ma pożreć cały świat, to czy mam jakikolwiek inny wybór? Może jednak biorę udział w tej wojnie od momentu, gdy przeszyłam serce Sługi Jedynego? Jednego byłam pewna. Muszę dotrwać do spotkania kowenu, żeby podzielić się informacją o zagubionych kluczach Piotra Apostoła. Wstałam rano, walizki miałam spakowane. Byłam również po rozmowie z ojcem. Trudno było mu się pogodzić z moją nagłą przeprowadzką i widziałam w jego oczach zmartwienie. Mimo że nie jesteśmy od dawna w dobrych relacjach, nie chciałabym narażać go na bezpieczeństwo. Nie wiem, co klątwa przyniesie, ale wolałabym ograniczyć liczbę ofiar, które może spowodować moja osoba. Zrobiłam już wystarczająco szkód, za które nie będę w stanie nigdy odpokutować. Przed moją przeprowadzką musiałam zrobić jeszcze jedną rzecz. Skontaktować się z Charlotte. Nie byłam pewna, czy dziewczyna wie cokolwiek o tym, co wydarzyło się po jej utracie przytomności, ale musiałam jak najszybciej się z nią spotkać z też innych względów. Umarł młody chłopak z wpływowej rodziny. A nasza czwórka, która wtedy przy tym była, jest w to zamieszana. Mall i ona są z Kręgu. Nie wiem, jak ta blondynka, ale to ja jestem osobą, którą najłatwiej i najwygodniej postawić w stan oskarżenia. Też dlatego, że to moje zaklęcie doprowadziło do śmierci Abernathy'ego. W gazecie pisali o wybuchu gazu, ale obawiam się, że rodzina będzie chciała znaleźć winnego, a tym winnym jestem ja. Czarna Gwardia się ze mną nie skontaktowała, ale każdego razu, kiedy dostawałam list przez minione dni, ze strachem patrzyłam na podpis nadawców. Muszę ułożyć z dziewczyną ewentualny plan działania, który może mnie uratować, gdy zrobi się gorąco. - Czy można odwiedzić pannę Williamson..? - Spytałam, podchodząc do recepcji magicznego oddziału. Wiedziałam, gdzie leży dziewczyna, bo ostatnio właśnie widziałam ją w tym szpitalnym łóżku, zanim nie poznałam wiedzy tajemnej od Erosa. Miałam nadzieję, że przyjaciółka nie ma mi tego za złe, że nie zdołałam ją odwiedzić przez minione dni, ale opieka nad antykwariatem i mój stan psychiczny skutecznie mi to uniemożliwiły. Mimo wszystko stresowałam się przed tym spotkaniem. Wydawało mi się, że nie widziałam jej jakby ze sto lat, jakby obudziła się ze stuletniej śpiączki. Zazdrościłam jej tej słodkiej niewiedzy. Nieświadomość wydaje się być teraz tak błoga i nieosiągalna, że marzę o tym, aby jeden z Nostradamusów szpikulcem do lodu pozbawiłby mnie zmysłów, niszcząc nieodwracalnie korę mózgu. Stanęłam w progu sali, wcześniej do niej zaglądając i wtedy ją zobaczyłam. Upewniłam się jeszcze, że mam przy sobie jej athame. Początkującej zaklinaczce, mógłby się przydawać bardziej niż pentakl, dlatego wolałam nie zaznawać niepotrzebnie jej gniewu. - Obraz nędzy i rozpaczy... - Uśmiechnęłam się, jednocześnie alarmując młodą Williamson o swojej obecności. Dopiero gdy ta zatrzymała na mnie swój wzrok, odkleiłam się od progu i podeszłam bliżej, może trochę niepewnie. - Jak się czujesz? - Spytałam zaraz po tym, jak usiadłam na krzesełku zaraz obok jej łóżka. Byłam zmartwiona, ale nie mogłam sobie w duchu szczerze powiedzieć, czy martwił mnie stan Charlotte, czy widmo przyszłych wydarzeń. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Zamknięta w szpitalnej sali niewielkie ma pole do popisu. Ciągły ból i mieszanki licznych leków działają usypiająco. Każdy sen przynosi koszmary, w których gna jak na złamanie karku w ucieczce przed swoimi ofiarami, kiedy te po poderżnięciu gardła rozwierają szeroko powieki, wcale nie umierając. To one ją gonią, aż sił brak, aż nie padnie na ziemię, dysząc ze zmęczenia. I wszystko byłoby do zniesienia, gdyby budziła się wraz z pierwszą raną, jednak każdy zadany cios wdziera się w umysł, paraliżuje, zmusza do pozostania świadomą, na ile świadomy może być sen. Jawa także nie przynosi radości. Towarzyszka niedoli z łóżka obok wywołuje więcej irytacji, niż rozrywki, zwłaszcza z tą swoją niewydolnością gardłowo-nosową, przez co każde chrapnięcie słyszane jest w drugim końcu korytarza, o czym zaklinaczka wie z przekazywanych cichcem w korytarzu plotek. Obmyślanie dziesiątek sposobów na pozbycie się kobiety jest dlań szczątkową, acz jakże satysfakcjonującą rozrywką. Bo poza zabawą oraz snem, pozostaje jej tylko zamartwianie się codziennością. Nie ma pojęcia, co dzieje się w reszcie świata. Wie tylko, że największy kryzys został zażegnany, że wybuchy poniosły się po części hrabstwa i niewiele wiadomo o ich powodach. Nie ma pojęcia, co zadziało się z przyjaciółką i tą nieporadną dwójką na uniwersytecie. Nie wie też, gdzie znajduje się jej athame. Nie ma go wśród rzeczy osobistych, jakie splamione krwią zdejmują z niej w dniu przybycia do szpitala, ani nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, co mogło się z nim stać. Jedna wielka niewiadoma. Na ciele Charlotte nie sposób dostrzec zbyt wielu ran, siniaków czy zaczerwienień. To, co wbiło ją w sterylne pomieszczenie, działo się w jej wnętrzu, objawiając naruszeniem kręgosłupa, niedowładem każdej z kończyn, wstrząśnieniem mózgu. Pozbawiona zabiegów pielęgnacyjnych cera czarownicy jest blado-ziemista, z wyraźnie zarysowanymi cieniami wokół oczu. Szpitalne wdzianko zlewa się kolorystycznie ze ścianami i podłogami, absolutnie nie pasując do urody Williamson. Wgapia się właśnie w okno spowite mleczną szybą, nie pozwalając dostrzec, co jest na zewnątrz - Nic, w dalszym-kurwa-ciągu nic - kiedy drzwi do sali uchylają się z cichym skrzypnięciem. - Blair - spomiędzy ust Charlotte wydostaje się zduszony, charczący głos. Najwidoczniej ma tu dużo czasu, aby milczeć. - Mam jakieś chore sny, o morderstwach i pościgach, wszędzie krew - kręci głową i zaraz zaciska mocno powieki, bo ćmiąca głowa nie odpuszcza przy żadnym, najdrobniejszym nawwet ruchu. - Już nigdy więcej nie będę narzekać, że coś mnie boli - uśmiecha się słabo, próbując uspokoić oddech. Raz, dwa, trzy, cztery…, powtarzane niczym mantra, jakże mocno związana już z krwią, przydatna w każdej kryzysowej sytuacji, kiedy serce wymaga spowolnienia bicia. - Ludzie piszą do mnie listy. Czy oni naprawdę myślą, że jestem w stanie utrzymać długopis? Żadna z piguł nie nadaje się na sekretarkę, słyszę jak szeptem przekazują sobie plotki. - Szczęśliwie żadnej z nich nie ma w pobliżu, choć i to nie powstrzymałoby panny Williamson przed szczerością. W obecnym stanie zgryźliwość Charlotte coraz mocniej wychodzi na światło dzienne, nie pozostawiając żadnych złudzeń, że sympatyczny uśmiech jest wyłącznie maską, przybieraną na co dzień przed niegodnym jej prawdziwego oblicza światem. Personel szpitala zdążył się już nauczyć, w jaki sposób odnosić się do czarownicy, jak i kiedy trzymać się z daleka. Nawet tej obrzydliwej galaretki nie dodają do tacy z posiłkiem, kiedy podniesiony, zimny głos podkreśla niekompetencje kucharza, który gotować uczył się w rynsztoku niemagicznych. - Mam już szczerze dość, a mówią, że mam tu zostać do przyszłego tygodnia - wzdycha ciężko i poprawia się nieznacznie wśród poduszek, bo każdy gwałtowny ruch nadal przynosi ból i zawroty głowy. - Trzymają mnie tu bez dostępu do świata, rzucają ochłapy z wiadomości. Co się tam dzieje? - Wyczekujące spojrzenie zawiesza się na Scully, która jest jedyną osobą spoza rodziny, która decyduje się ją odwiedzić. Potok słów jest najdłuższym, jaki z siebie wypluwa w ciągu ostatnich kilku dni. Łapie po drodze zadyszkę, oddech staje się cięższy i dopiero wtedy uśmiech na twarzy Charlotte staje się szczery. - Dobrze cię widzieć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Ja też miewałam koszmary, lecz były one inne od tych, które uprzykrzały sen pannie Williamson. Swąd palonego ciała, dym, krzyk, wszystko to sprawiało, że budziłam się w nocy zlana potem. Niczego w życiu tak nie żałowałam, jak tego zaklęcia, które sprawiło, że Marshall zajął się ogniem... Myślałam, że uderzenie butelką tego anioła, sprawi, że ten pod wpływem uderzenia puści Abernathy'ego i ogłuszony osunie się parę kroków w tył. Tak się jednak nie stało i podpalony alkohol objął również ciało mojego niedawnego wybawcy, który uchronił mnie przed wściekłymi szopami. Potem już było tylko gorzej. Charlotte padła po uderzeniu plecami o ścianę i gdyby nie moja inicjatywa z jej athame, nie wiem, czy wyszlibyśmy z tego spotkania żywi. Serce mnie kuło, gdy widziałam, że Williamson wygląda tak, jak nigdy jej nie widziałam. Szpitalne ciuchy, sine oczy i problemy z oddychaniem sprawiały, że po prostu nie wiedziałam, co powinnam dziewczynie powiedzieć. Myślałam, że w szpitalu się nią lepiej zajmą, ale jak przypominam sobie siłę tego uderzenia, to w sumie jest to cud, że teraz z nią rozmawiam. - Ja... wiem, co czujesz. Też nie sypiam za dobrze od tamtego dnia - Uśmiechnęłam się smutno. - Przypomnę Ci to, jak cię coś zaboli! - Zaśmiałam się teraz, próbując lekko rozluźnić atmosferę. - Jeśli chcesz, to mogę odpisać za Ciebie? Ale jeśli piszą do ciebie nieznajomi, to pewnie nie oczekują odpowiedzi... - Zauważyłam, gdy dziewczyna podzieliła się ze swoim odczuciami, co do adresatów. Mnie by też to denerwowało, więc mogę się domyślać, co dziewczyna musi myśleć, gdy czyta tę całą obłudę ludzi, którzy udają, że są nią zainteresowani. - Zaczekaj... To nie powiedzieli Ci o niczym szczególnym? - Zdziwiłam się, gdy dziewczyna powiedziała, iż nikt jej o niczym nie powiedział. Co do wydarzeń na uniwersytecie, to się nie dziwiłam, ale to była tylko część tych tragicznych wydarzeń. Ja wiedziałam wszystko, ale nie mogłam powiedzieć za dużo ze względu na kowen. W sumie to zazdrościłam jej tej niewiedzy. - Spójrz sama. Piekielnik wszystko próbuje zatuszować. Znaczy co do uniwersytetu, nie wiem co się dokładnie działo w innych dzielnicach z pierwszej ręki. - Wyjęłam z torby dzisiejszą gazetę i przekazałam ją Charlotte. Wszystko w niej było kłamstwem. - Zajebałam skurwysyna. Twoim athame przebiłam mu serce... - Dodałam jeszcze szybko, nie chcąc się nad tym rozlewać, a same słowa trudno przechodziły mi przez gardło. Znowu sięgnęłam do torby, ale tym razem wyjęłam z niej athame, które owinięte było w satynową, purpurową chustę. - Wyjęłam je... z ciała, zanim zdążyli przyjść gwardziści... - Przeszedł mnie dreszcz, na samo przypomnienie sobie tego uczucia, kiedy ostrze wydostawało się z mięśni mężczyzny. Nie mogłam na nie patrzeć, dlatego owinięte było tym materiałem. Patrząc na nie, znowu wszystko sobie przypominałam. Tę całą klątwę, śmierć Marshalla. Nie zebrałam się nawet do tego, żeby je wyczyścić i ostra część dalej była lekko pobrudzona zaschniętą krwią Marshalla i skroplonej mgły. - Rozmawiałaś z bratem? Myślisz, że ktoś będzie się interesować głębiej tą sprawą? Na razie nie dostałam żadnego wezwania na przesłuchanie - Spytałam teraz ja, widocznie zmartwiona całą sytuacją. To my jesteśmy głównymi sprawczyniami, które doprowadziły puste ciało do takiego stanu. A więzienie było ostatnią z rzeczy, o których marzyłam. - Ciebie też miło widzieć... żywą... Oddaję athame pierwotnej właścicielce Ostatnio zmieniony przez Blair Scully dnia Czw Wrz 28, 2023 12:35 pm, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Obecność Blair momentalnie podnosi ją na duchu. ”Powinnaś się cieszyć, że w ogóle żyjesz”, słowa medyka zapadają głęboko w pamięć - jak dotychczas siedzi zamknięta bez nadziei na jakąkolwiek przyszłość. Nie modli się, nie pyta Lucyfera, co też ten jej zgotował i jaki ma dla niej los, wyłącznie trwa w tej nowej codzienności, czekając aż któraś z sennych mar wyrwie ją z koszmaru i pociągnie w głąb Piekieł. - Nie trzeba, muszą pogodzić się, że będą czekać - odpowiada nadal nieco nadąsana, niechętna na szukanie rozwiązań, w końcu wiadomości zwrotne już zdążyła napisać oraz wysłać. To, co próbuje połowicznie wyłudzić od Blair, to współczucie. - O tym, że jest pogrom na pół miasta? Tak, tyle słyszałam, ale żadnym szczegółom nie wierzę - wywraca oczami, bo nie będzie przecież słuchać tych wszystkich plotkar, których nowinek nie ma jak sprawdzić z prawdą. Mijają dwa dni, od kiedy trafia do szpitalnego łóżka, znaczną część czasu spędzając na śnie. Nie ma pojęcia, co dzieje się w mieście, jaki jest poziom zagrożenia, ani strat. Przyjmuje od Blair gazetę, a zieleń tęczówek rozlewa się na pół twarzy, kiedy ze zdumieniem spogląda na fotografię. - Czy to Deadberry? - pyta zduszonym głosem, przesuwając wzrokiem po kolejnych zdaniach, nie skupiając się nadto na znaczeniu każdego z nich. Ból w głowie dudni coraz głośniej, utrudniając skupienie, ma już dość nawracającego mętliku, kiedy łapie ją fala duszności na widok własnego imienia. Jeśli blada twarz wyglądała dotąd upiornie, to teraz w przypływie osłabienia staje się kredowobiała. - Co do chuja - pada cicho, a ciemne brwi ściągają się w zastanowieniu. - "Ogień poważnie zranił kobietę, którą przed zagrożeniem uratował panicz Abernathy" - kto uwierzy w te bzdety?! - oburza się, unosząc wzrok na przyjaciółkę, której twarz wyraża znacznie więcej, niż ta by chciała. Wszyscy uwierzą, odpowiedź nasuwa się sama. Czy nie jest w oczach miasta panną doskonałą, kobiecą, uprzejmą, zachowującą wszelkie maniery, także w sytuacji kryzysu, kiedy należy usunąć się w cień i pozwolić mężczyznom działać? To banalnie łatwe wyciągnąć wnioski, nadpisać historię, odrobinę podkolorować, aby pasowała do jedynego słusznego porządku. Mnąc gazetę w ręce, prędko wychyla się za brzeg łóżka, gdzie ustawiona jest metalowa misa. Nagły atak torsji doszczętnie czyści żołądek czarownicy z resztek śniadania - pajdy suchego chleba, kawałka sera i zielonej galaretki, którą dodają tu do każdego posiłku. Marshall Abernathy oficjalnie dokonał żywota, częściowo ginąc z jej ręki. - Zabierz to ode mnie, nie chcę wiedzieć już nic więcej. - Odsuwa gazetę byle dalej. Maaike Williamson wspomina podczas swoich wcześniejszych wizyt, że wszystkim się zajmują, a także, że wszystko będzie dobrze. Powinna była się domyślić, w którym kierunku popchnięta zostanie narracja oczyszczająca rodzinę ze wszelkich potencjalnych zarzutów. Na widok swojego athame w rękach Scully wybałusza oczy i pospiesznie zabiera od niej przybrudzony zaschniętą już krwią sztylet, zaciskając palce na rękojeści, by zaraz schować je za brzeg szpitalnej kołdry. - Blair! Rozumiesz, co zrobiłaś?! - unosi najpierw głos, by zaraz obniżyć go do teatralnego szeptu, rozglądając się pobieżnie wokół, by upewnić się, że nadal są w sali tylko we dwie. - Hej, Blair, wszystko jest w porządku - zmienia się nagle ton Charlotte, kiedy sunącą po pościeli dłonią szuka jej ręki. - Doskonale sobie poradziłaś, dojechałaś go tak, jak mówiłam, uratowałaś resztę. W oczach Wiilliamson Blair nie jawi się jako osoba szczególnie odporna na stres. Potrafi ona wprawdzie radzić sobie w kryzysowych sytuacjach, czego dała świadectwo podczas wydarzeń na uniwersytecie, jednak wyrzuty sumienia i wątpliwości zjadają ją od środka. - Pisał do mnie, wspomniał, że będą się tym interesować. - Przypomina sobie słowa brata i rozgląda się znów pobieżnie po pokoju. Nawet jeśli pozostają tu same, skąd mogą mieć pewność, że nikt nie próbuje ich podsłuchać? Nieco mocniej zaciska palce na dłoni Scully. - Niech nas przesłuchują, zrobiłyśmy wszystko dobrze. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Musiałam teraz gryźć się w język, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo. Spowiedź Erosa musi zostać tajemnicą dla dobra kowenu, dlatego nie mogłam zdradzić dziewczynie niczego więcej, mimo że bardzo chciałam. Nie chcę wiedzieć, jak traktują zdrajców, ale nie będę wszystkiego ryzykować dla chwili wsparcia. - Deadberry wygląda jak po bombardowaniach, Maywater nie lepiej - Zaczęłam, ale zaczęłam po chwili szeptać: - Tłum ludzi na Placu Aradii, gdzie dział się największy chaos, chciał skryć się w kościele, ale... kapłani podobno nie otworzyli im drzwi i zostawili ich na śmierć... - Nie spodziewałam się takiego ruchu ze strony duchownych, ale od zawsze wiadomo, że to tylko zgraja tłustych starców, którzy interesują się tylko sobą. Mam tylko nadzieję, że nie ujdzie im to na sucho. - Coś się dzieje, coś złego, o czym nam nie mówią - To był jedyny sposób, w jaki mogłam ostrzec przyjaciółkę, choć ta już pewnie się sama tego domyśliła. Mnie również skręcił się żołądek, gdy dziewczynie zebrało się na wymioty. Żal mi było patrzeć na nią w takim stanie, ale mogłam tylko w niemocy ścisnąć materiał spódnicy w dłoniach. Zabrałam pośpiesznie gazetę, ale mimo wszystko położyłam ją na stoliku przy jej łóżku. Gdy zejdą z niej te emocje, z pewnością będzie chciała jeszcze raz do niej zerknąć. Następnie zamknęłam drzwi od pokoju, żeby nikt nam nie przeszkadzał ani nie podsłuchiwał. - Wtedy... wszystko miało potoczyć się inaczej... - Zaczął łamać mi się głos, na samo wspomnienie o tym nieszczęsnym zaklęciu. - Marshall zamachnął się butelką i zareagowałam za szybko... Byłam przekonana, że cios ten go ogłuszy, odepchnie, cokolwiek... dlatego rzuciłam tamto zaklęcie... - Próbowałam się nie rozpłakać, żeby nie rozmazać gęstej krwi na twarzy, co o dziwo mi się udawało, ale w zamian za to paznokcie jeszcze mocniej wbiły mi się w dłonie. Dziewczyna miała racje, że poczucie winy prześladuje mnie od tego dnia. Czasu nie cofnę, a Marshalla do życia nie przywrócę, więc została mi tylko frustracja. - Charlotte, ja sama nie mogę dalej w to uwierzyć, że ten sobowtór opętał ciało Marshalla, a jak niby zareaguje Gwardia? - Westchnęłam ciężko, gdy trochę się już uspokoiłam. - Nie żyje młody chłopak z Kręgu, a Abernathy na pewno będą domagać się sprawiedliwości. Jak go znaleźli, był spalony z raną na szyi i w sercu. Nie było już śladów po tym, co w niego weszło, więc konkluzja jest dla nich prosta. Albo ja, albo ty, albo ta blondyna, albo Mallory go zabił... albo my wszyscy braliśmy w tym udział, tylko to ja nie jestem z Kręgu, więc domyślam się, że będę na ich celowniku. Jedyną rzeczą, która nie będzie im się pewnie zgadzać, to twoje obrażenia. Żadne z nas nawet z pomocą magii nie byłoby w stanie cię tak urządzić... - Majaczyłam cicho w stresie, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji, choć nic nie przychodziło mi do głowy. - Gdyby tylko ten dzień się nigdy nie wydarzył... |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Istny koniec świata, aż ciśnie się na usta, kiedy Blair wymienia kolejne zniszczone fragmenty Hellridge. Zdjęcie Deadberry przywołuje na myśl fotografie z czasów drugiej wojny, rzeczywiście wyglądając jak po bombardowaniu. Co takiego przydarzyło się czarowniczemu hrabstwu, która z plag zstąpiła na ziemię i co gorsza - jak wielu niemagicznych zaczęło mieć wątpliwości i snuć domysły? - Co? Jak to? - dziwi się od razu, nie tyle na zniszczenia, co kapłanów zatrzaskujących drzwi. Dotąd może nie zawsze idą ze sobą w parze, Charlotte jest oddaną służebnicą Kościoła Piekieł, jednak bez zagorzałej, ślepej wiary w Nieświętą Trójcę. Dotąd sądzi, że pastorzy działają wedle misji - czyżby i oni mieli być wyłącznie na pokaz? - Tak to wygląda - prycha sarkastycznie, bo rzeczywiście cała sprawa z daleka śmierdzi. Już sam fakt pamiętania zastanawiających skrawków udowadnia, że czyściciele nie zajęli się tą zagadkową tajemnicą, bo sami nie uznają jej na tyle istotną. Jeszcze przed miesiącem śmiały się z Valentiną, że Harrisowie zejdą na psy, jeśli napiszą coś o Williamson i jej domniemanej ciąży, teraz przeszli samych siebie, chcąc wmówić społeczności, że Charlotte okazała się być słabą i zahukaną czarownicą. Kto im w to uwierzy, kiedy kłamstwo szyte jest tak grubymi nićmi? Wszyscy uwierzą, pojawia się cichy głos z tyłu głowy, by przecież zaklinaczka jest świetna w grze zwanej pozorami, kłamstwem szafując wprawnie, niczym szermierz ostrzem. Od wielu lat dba przecież o przykrywkę, opinię idealnej, nienagannej panny. Tym większy wywołuje szok plotka wysnuta przez Zahuna, tym gwałtowniejszy wywołuje sprzeciw zrównanie jej z masą. - Zrobiłaś dobrze, Blair. Zawsze mogłaś próbować gasić go wodą - rozlewa się gorycz sarkastycznego uśmiechu. - Dobiłaś anioła, czy tak? - chce się upewnić, bo podczas starcia straciła przytomność, tracąc wszelki kontakt ze światem. - Marshalla już tam nie było. To, co na mnie spojrzało po… - Zamordowaniu Marshalla? Akcie specyficznej litości? Pomocy w przejściu na drugą stronę? - Pamiętam, że wydał jeszcze jeden dech. - Głos czarownicy z wolna niknie, w szepcie zlewając się z ciszą. Na gardle zaciska się dusząca pętla. - Dopiero wtedy przejął jego ciało, kiedy duszy już tam nie było. - Przesuwa rękę, by zacisnąć palce na dłoni Blair. - Zrobiłaś dobrze, Blair - dodaje silniejszym tonem, chcąc przekonać przyjaciółkę, że dokonała słusznego wyboru. - Powiemy im prawdę, że ty nas ratowałaś, tamci byli bezużytecznymi przydupasami, a ja… - Dostałam wpierdol i trafiłam do szpitala za podrzynanie gardła. Unosi wolną rękę i macha nią niemrawo w kierunku stolika, by gestem poprosić Scully, aby podała szklankę z wodą. - Masz rację, żadne z was nie byłoby w stanie mnie tak urządzić, tym bardziej prawda jest oczywistym rozwiązaniem. - Łudzi się, że Czarna Gwardia podejdzie doń z wyrozumiałością. - Zresztą chyba nie sądzisz, że cię tak zostawię? - Doskonale zdaje sobie sprawę ze złośliwości Kręgu i usilnej potrzeby chronienia tyłków własnych krewnych. - Nie ręczę za tamtych idiotów, ale na mnie możesz liczyć. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Mogłam tylko udawać, że nie słyszę nic o aniele, który padł z ust dziewczyny. Była to poniekąd kowenowa tajemnica, a ja nie chciałam siać niepotrzebnej paniki. Nie mówiłam też, że to coś nie było pierzastym stworzeniem z nieba, bo nie było sensu kłamać. Charlotte była tam ze mną, przeżyła prawie to samo, co ja, tylko nie wiedziała tego samego. Gdy leżała nieprzytomna na oddziale, ja w tym czasie słuchałam zeznania Erosa, dowiedziałam się o Apokalipsie. Nie byłam na to wszystko gotowa, a w szczególności na wieści o tym, że jestem wrogiem aniołów numer jeden. Wraz ze śmiercią Marshalla te wszystkie informacje, zdarzenia skutecznie mnie przebodźcowały i sama nie wiedziałam, co w sumie teraz czuję. Poczucie winy, stres, smutek? Może wszystko się zmieszało w jedność? - Pamiętaj, że też możesz na mnie polegać, nieważne co - Uśmiecham się nieśmiało z lekkim rumieńcem, podając jej szklankę z wodą. Cieszyłam się, że Williamson jest po mojej stronie i że mogę na nią liczyć od czasów, gdy zaprzyjaźniłyśmy się jeszcze we Frozen Lake High. Mimo tylu lat, zgrzytów, które zdarzają się w każdej relacji i chwil, nic nas do siebie nie zraziło i kto wie, może obie dożyjemy starości i na werandzie z papierosami w dłoni będziemy wspominać ze śmiechem dwudziesty szósty, jakby był niczym ważnym. Była to przyjemna wizja przyszłości, ale wydawała mi się nieosiągalna. - To masz zostać tu do końca przyszłego tygodnia? Kiedy ostatnio opuściłaś ten pokój..? - Zmieniłam już temat, bo ile można było sobie psuć humor, a ja wpadłam na pomysł, jak mogę przynajmniej trochę rozweselić Williamson. - Chcesz zapalić? bo chyba wiem, jak mogę to skombinować, żebyś przy tym nie musiała wstawać z tego łóżka..? - Uśmieszek pojawił się na moich ustach, gdy spytałam się dziewczyny. Wystarczyło tylko trochę kreatywności, żebym mogła przesunąć łóżko do okna tak, żeby dziewczyna mogła zaznać trochę nikotyny, nie zasmradzając przy tym całej sali, przynajmniej w całości. Nie byłam pewna, czy czuje się na siłach, żeby papieros znalazł się w jej ustach, ale jeżeli miała na to ochotę, to byłam do jej dyspozycji. Nawet jeżeli nas przyłapią, to co z tego. Wyrzucą ją ze szpitala? Przecież jest z Kręgu i niejako jej krewni opłacają ich pensje. - Ewentualnie mogę wziąć wózek z korytarza i wyjdziemy na zewnątrz? - Uniosłam jeszcze brew, nie dając dziewczynie szansy odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Od dnia wypadku miała dłuższą chwilę, żeby zastanowić się nad tym, co tak naprawdę wydarzyło się na uniwersytecie. Wszelkie pytania pozostawały jednak bez odpowiedzi. Czym tak naprawdę był stwór, który ich zaatakował? Skąd wzięła się czerwona mgła i skąd sypiący się z nieba deszcz śnieżnobiałych piór? Skojarzenie z aniołami przyszło mimowolnie, uporczywie nasuwając się na myśl, jakże abstrakcyjne, a jednak najbardziej prawdopodobne. Czy to możliwe, że zstąpiły z nieba, by siać spustoszenie? Dlaczego akurat teraz? Blair przybiera nieodgadniony wyraz twarzy, na co Charlotte tylko wzdycha ciężko. Czy już do reszty postradała zmysły? Miesza się wśród swoich myśli, gubi rezon, racjonalność, otaczającą rzeczywistość. Blair nie zaprzecza, ani też nie potwierdza jej przypuszczeń — czy sama doszła do podobnych wniosków, lecz nie chce przyznać się przed sobą, że oszalała? A może jednak powinna zwątpić? W swoje doświadczenia i odbiór zmysłów. W mętne skojarzenia i śmiałe wnioski. Dokąd ją zaprowadzą? - Ani na chwilę w to nie zwątpiłam - uśmiecha się szerzej, co nadaje wreszcie jakiegoś blasku poszarzałej skórze. W dobie posiadania licznych wrogów i osób mało przychylnie do siebie nastawionych warto wiedzieć, do kogo naprawdę można się zwrócić z prośbą o pomoc. Blair jako jedna z nielicznych jest czarownicą, na którą Charlotte może liczyć, nawet jeśli ta posiada swoje sekrety. Ze skinieniem głowy przyjmuje szklankę. Upija łyk wody i wzdycha z ulgą, kiedy nawilża wreszcie spierzchnięte wargi. - Chętnie nie podnosiłabym się z łóżka, dziękuję - kiwa gorzko głową, ignorując najpierw pospieszne rzucone pytania o czas trwania leczenia. Dość niemrawo macha wolną ręką w kierunku okna, jakby miało jej to pomóc w dostaniu się bliżej niego. Jeszcze tego brakowało, by zebrały się tu piguły, narzekając na dym, o narażaniu swojego zdrowia nie wspominając. - Nie za wiele mam tu atrakcji. Wkurwiająca sąsiadka to szczyt bezczelności. Powinnam dostać własną salę, najlepiej z telewizorem i wygodniejszym łóżkiem. Wiesz ile odcinków Policjantów z Miami mnie ominie? Nawet nie chcę o tym myśleć. - Wywraca oczami, bo ten serial jako jeden z nielicznych, śledzi z zapartym tchem. - Kiedy po raz pierwszy rozmawiał ze mną lekarz, stwierdził, że powinnam nie żyć. Nie wiem, czy tydzień na powrót do siebie wystarczy, ale chciałabym być dobrej myśli. - Pogruchotane kości, przebita śledziona, zmiażdżone organy. Charlotte jest przekonana, że gdyby nie łaska Lucyfera, nie byłoby jej tu dzisiaj. - A jak reszta ludzi z uniwerku? Wyszli z tego cało? Widziałam, że tamta dwójka nieźle się zestresowała. Jakby się ogarnęli prędzej, to może udałoby się uniknąć tragicznych skutków. - Jest niezadowolona z zachowania Mallorego i Elianne, lecz nie znając obojga zbyt dobrze, trudno jest jej ocenić, czy wyjątkowo wpadli w panikę, tracąc rezon czy może na co dzień są z nich takie ciepłe kluchy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Dopiero gdy dziewczyna powiedziała wprost, że nie powinna żyć według lekarzy, zrozumiałam, że cała ta sytuacja była bardziej niebezpieczna niż mi się zdawało. W głowie miałam wyobrażenie, że najgorsze już minęło, że Charlotte spędzi jakiś czas w szpitalu i będzie jak nowonarodzona. Nie znałam jej diagnozy po przyjęciu i szczerze wolałabym się z nią nie zapoznawać, bo czekać mnie może to samo. Jestem pewna, że przekleństwo rzucone przez anioła nie jest czymś, co mogę lekceważyć. Jednak dopóki Sługa Jedynego nie żyje, nie sądzę, że mógłby to skomunikować swoim kolegom z nieba. Przypuszczam, że jestem w jakiś sposób naznaczona, ale w jaki? Nie jestem pewna i dowiedzieć się o tym raczej nie będzie mi dane. - Wiesz, że nie mam czasu na telewizje, ale... mogę spróbować wysyłać Ci sprawozdania z odcinków, co się wydarzyło? Dopóki stąd nie wyjdziesz i nie wrócisz do domu - Zaproponowałam, choć bardzo niechętnie. Ostatnie co mnie interesuje to jacyś policjanci z Miami, ale dla Williamson mogłam z truddem to zrobić. Zadanie będzie pewnie utrudnione, bo przecież nie znam wcześniejszej fabuły, ale i tak mogę dowiedzieć się czegoś, co by ją zainteresowało. Otworzyłam na rościerz jedno okno, a następnie odblokowałam kółka jej łóżka i ostrożnie usadowiłam jej łóżko przy oknie po lewej, a następnie delikatnie podwyższyłam jej oparcie na plecach, żeby mogła wygodniej się usadowić, jeżeli Charlotte oczywiście tego chciała. Ja sama usiadłam na parapecie przy drugim oknie, wcześniej również je otwierając. Dałam jej jeszcze jednego papierosa i zapalniczkę, a gdy ta już miała w dłoni zapalonego papierosa, to zapaliłam swojego. - Jestem pewna, że szybko wrócisz do zdrowia. Najgorsze już za nami... Ale muszę przyznać, że jesteś najtwardszą czarownicą, jaką znam. Po takim rzucie ze mnie zostałaby chyba tylko galareta - Zaśmiałam się, znowu próbując rozluźnić dziewczynę. - Ta dwójka? W zasadzie to, gdy ja wzięłam tego jegomościa na siebie, to oni Cię wywlokli z sali i chyba coś zrobili, bo mgła się skropliła do postaci cieczy. Wszystko było w krwi. Czyściciele pewnie musieli ogarnąć tego profesora, bo przyszedł akurat wtedy, gdy ściany pływały w tej czerwonej mazi. - Westchnęłam ciężko. - Wiem, że będzie z nimi problem. Oni nie rozumieją, czemu zrobiłyśmy to, co musiałyśmy zrobić, żeby teraz móc rozmawiać. Musimy jednak się modlić, że wyjdziemy z tego cało. - Ja do Lilith, a ty, Charlotte? Do kogo będziesz się modlić? Do Lucyfera? Gdybyś tylko znała prawdę, ale ja nie jestem w stanie Ci jej teraz wyjawić. Nie ważne jak bardzo bym chciała. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
charlotte williamson
ILUZJI : 8
POWSTANIA : 20
SIŁA WOLI : 8
PŻ : 176
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 3
TALENTY : 16
Bardzo nie chce tu być. Jedynym plusem z przebywania w szpitalu jest fakt, że nie musi użerać się z matką i resztą wlepiających w nią swe ślepia członków rodziny. Cała reszta szpitalnego otoczenia jest upiorna, zmuszająca do wzywania o pomstę do piekła. Czy nie powinna mieć uzdrowiciela, który odwiedzałby ją w domu, gdzie mogłaby odpoczywać we własnym łóżku? W normalnej pościeli, w odpowiednich, cywilizowanych warunkach. - Nahh spokojnie, może Valentina mi nagra. - Machnęłaby ręką lekceważąco, gdyby tylko miała na tyle siły, by się nią zamachnąć. Serial nie jest najważniejszą rzeczą, ale z całą pewnością pomógłby w odepchnięciu niechcianych myśli. Zawsze używa go w formie rozpraszacza, pozwala, aby leciał w tle, kiedy ślęczy nad książkami, zaczytując się w ciekawostkach historycznych. Teraz oczy męczą się zbyt szybko, aby sięgnąć po jakąkolwiek lekturę. - Albo złożę zażalenie, że nie zapewniają mi tu podstawowych dóbr i żądam dostępu do telewizora. Powinni rozwiązać ten problem w trybie natychmiastowym - wpada na pomysł i natychmiast wywraca oczami, bo obserwując opieszałość kadry tego szpitala ma świadomość, że nic z tego nie wyniknie. - Dzięki. - Twarz Charlotte rozświetla się w ponurym uśmiechu. Nikt dawno nie nazwał jej najtwardszą czarownicą, więc przyjmuje to za wysoce dobrany komplement. - Trochę tak się czuję, jak galareta - stwierdza z kolejnym westchnieniem, pozwalając się przetransportować do okna i unosi się, kiedy Blair poprawia jej poduszkę. Odpala papierosa, z satysfakcją zaciągając się gryzącym dymem, jakiego organizm domagał się już od kilku dni. - Przychodzisz do mnie z samych Piekieł - zwraca się do przyjaciółki, szczerze zachwycona. Zasłuchuje się w jej słowach, analizując przebieg zdarzeń. Wszystko wskazuje na to, że nie ominęło jej nic ciekawego, a jedynie Elianne i Mallory, którzy wreszcie czynią coś przyzwoitego. Rzeczywiście jest to ciekawe, jak potoczyły się dalsze losy niemagicznego profesora, ale z całą pewnością zajęli się nim gwardziści. - Modlić… - powtarza za nią z uśmiechem, bo nie ma pojęcia, czy to dobry wybór. Czuje, że to Lucyfer nakazał jej podjąć tę decyzję, o uniesieniu sztyletu i przesunięciu ostrzem po gardle Abernathy’ego. Czuje, że to krok zdecydowany, z którego konsekwencjami będzie musiała teraz żyć, chociażby targana ciągłymi koszmarami. Nie wie już, do kogo się modlić, czy tam na dole ktokolwiek tego słucha. Odnosi wrażenie, że Lucyfer sięgnął doń swoją dłonią, ułożył ją na ramieniu i szepnął do ucha słowa przyzwolenia. Mruży powieki, czując, jak powiew wiatru zza okna sięga twarzy, przynosząc orzeźwienie. Zbiera w sobie siły, by wyciągnąć rękę i strzepać popiół na parapet, by ten osypał się na ziemię na zewnątrz, może nawet szczęśliwie nie spadając nikomu na głowę. - Zostaw mi ze dwie fajki, może jutro będę w stanie sama podejść do okna. | zt x2 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : studentka demonologii, asystentka w kancelarii Verity