Główny korytarz Prowadzący od wejścia w stronę auli przestronny i jasny korytarz jest główną arterią uniwersytetu. Słynie z wyjątkowo trzeszczącej drewnianej podłogi, ale nie tylko. To tu znajdują się również gabloty, w których spoczywają nagrody oraz dyplomy z osiągnięciami studentów uczelni od samego początku jej istnienia, służąc inspiracją, jak i powodem do zazdrości. Niejednokrotnie miejscowi profesorowie porównują obecnych studentów, do tych, którzy przed osiągnęli coś wielkiego, prawdopodobnie sądząc, że to zmotywuje młodych ludzi do nauki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
04.03.1985r. Gdy zamykał oczy, miał przed sobą widok alpejskich szczytów. Cisze; mroźne powietrze, które szczypało w policzki i usta. Grzane wino i piwo, wystawne Raclette za setki funtów. Zmęczone mięśnie, które nie zwykły do ruchów narciarskich. Stopniowe zrelaksowanie, które wkradało się w jego ciało i pozwalało na chwile spokoju. Jego myśli nie podążały za domem, nie było mu tęskno do Ameryki. Wstawał wcześnie, by móc korzystać z osamotnionych stoków, nie było w nim pośpiechu. Wieczory spędzone z przyjaciółmi, udawanymi przyjaciółmi i nowymi znajomymi, gdyż gdy ma się pieniądze nigdy nie jest trudno kogoś poznać. Rzadko kiedy kontaktował się domem, zajęty był wydawaniem pieniędzy i cieszeniem się prozą życia, czuciem tego momentu zapomnienia o prawdziwych realiach. Wybierał się na takie miesięczne wakacje dwa do roku, studenckie zobowiązania pozwalały na chwilę wypoczynku. Był w Paryżu, ostatniej destynacji jego wakacji, gdy zadzwoniła do niego matka, aby opowiedzieć o nieszczęściach jakie napadły ich miasto. Trudno było pojąć mu pełnie jej słów, prawdę mówiąc szykował się wtedy na nocne zwiedzanie Paryża, a słowa matki nie miały sensu. Usatysfakcjonowany był informacją, że wszyscy domownicy byli zdrowi, nie szykował się żaden pogrzeb, choć zaniepokoiła go informacja o zniszczeniach. Nie był pewien czy jego mieszkanie było zdolne do przeżycia owych katastrof, nie zostało stworzone z najtwardszego materiału. Pozostawił za sobą jednak te myśli, w pełni poświęcając się nocy i ostatnią chwilą zabawy. Gdy po miesiącu stanął na amerykańskiej ziemi, a jego oczy ujrzały widmo zniszczeń, uznał, że w słowach matki było wiele prawdy. Chciał odpocząć po intensywnym miesiącu, lecz jego osoba została szybko wciągnięta w dyskusje, szukanie rozwiązań i inne poważne zobowiązania. Wszędzie słyszał o działaniach Williamsonów, ich liderskiej postawie, a jego cyniczne dusza szybko uznała, że może jednak sondaże nie były najlepsze, skoro tak bardzo chcieli wykorzystać moment do promocji. Będąc jednak z duszy oportunistą, sam zauważył, że był to odpowiedni moment by udzielić wsparcia. Oczywiście, kierowały nim szlacheckie pobudki i chęć pomocy, gdyż z natury był zdecydowanie pomocną osobą. A przynajmniej celem było, aby taki obraz zaistniał w poszczególnych głowach. Prócz tego jego ostatnie wyniki w nauce nie były najlepsze, co połączyć z parszywą przegraną w grudniu, powodowało, że przypomnienie o jego wspaniałości nie mogło zaszkodzić. Nie miał jednak zamiaru robić tego sam, były pewne granicę dobroci i przyzwoitości. Cecil był idealnym towarzyszem niedoli, sam przypomniał o sobie listem. Hugo nie wiedział o co chodziło mu w liście, nawet nie miał zamiaru sobie przypominać. Owa wiadomość jednak sprawił, że stał się kandydatem numer jeden do współpracy. Na całej długości korytarza pozostawione były plamy wyschniętej krwi. Najgorzej, świeża schodzi o wiele łatwiej. Przygotowany był w miskę z wodą, płynami, etanolem 96% i w najgorszych chwilach wziął kilka butelek wody utlenionej, gdyż nic równie dobrze nie działa na wyschniętą krew, co właśnie ona. Westchnął kilka razy, aby podnieść się na duchu. Miał nadzieje, że po tym wyczynie zostanie wpisany do księgi zasłużonych dla uniwersytetu, jedyna słuszna nagroda. Ostatnio zmieniony przez Hugo Devall dnia Pon Wrz 18 2023, 15:15, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Żył z dnia na dzień. Nie mógł zapomnieć o tym, co wydarzyło się dwudziestego dnia lutego. Nie mógł wyrzucić z głowy obrazów zapisanych na kliszy pamięci. Nie mógł przestać drapać swoich ramion do krwi, kiedy budził się gwałtownie w środku nocy, z krzykiem zdławionym w krtani; wówczas spazmatyczny oddech był jednym dźwiękiem, który wypełniał przestrzeń pokoju. Nie mógł podejść do ognia, bo miał wrażenie, że gdy do niego podejdzie na odległość wyciągniętej ręki, spali mu skórę. Zakorzeniony w nim lęk do tego żywiołu, jedynie się pogłębił. Nie mógł poprawnie funkcjonować. Każda namiastka normalności, którą chciał uchwycić w dłoni, przelewała się przez palce. Przemijała równie szybko, co sen, przerywany przez koszmar. Wolał nie spać wcale, niż wracać do niego co noc. Fasada budynku miejskiego uniwersytet nie była Fogarty'emu obca. Bywał tu sporadycznie, w celach edukacyjnych - częściej na wykładach profesora historii magicznej, ale też zdarzało mu się uczestniczyć w zajęciach dedykowanym studentom medycyny, na prośbę Nevella, dlatego wiedział, jak poruszać się po budynku. W pięciu krokach znalazł się w jego gmachu i zmarszczył nos. Cuchnęło. W powietrzu unosił się swąd śmierci. Słyszał o tym, co spotkała Abernathy’ego, ale nie dołączył do korowodu żałobników. Śmierć przyjdzie po każdego. Wszedł w głąb korytarza. Na horyzoncie zamajaczyła znajoma sylwetka. Objął ją wzrokiem. Była kompletna. Na skórze jej właściciela dostrzegł lekką opaleniznę. A więc Hugo Devall wrócił cały i zdrowy z wycieczki po Europie i wygląda na to, że ferie nie były dla niego rozczarowującym doznaniem. Przysługa za przysługa. Nie pamiętał, co sprawiło, że utknęli w tym układzie, choć wiedział, co się do tego przyczyniło. Szumiejąca w uszach głośne łubudu, które ktoś nazwał muzyką. O kilka wypitych drinków za mało. Chociaż wydawało mu się, że ten świat, który zostawił za swoimi plecami i ten, który miał w zasięgu wzroku, wirował, nadal kontaktował z rzeczywistością i zdawał sobie sprawę, co się wokół niego działo. Piec uderzeń serca później uświadomił sobie, że ta świadomość, na przestrzeni kolejnych kilku minut, była zgubna. O jedną tabletkę pod językiem za dużo. Nadal czuł jej gorzki posmak w przełyku, kiedy ją przegryzł i popił kolejnym, opróżnionym na hejnał drinkiem. O jedną paczkę papierosów za mało. Zwykle palił jednego za drugim, ale tam, mimo iż miał okazje, by opróżnić jedną i zacząć drugą paczkę, to z niej nie skorzystał. O jedną wymianę spojrzeń za dużo. Czuł ciężar papierosów w kieszeni, gdy nawiązali ze sobą kontakt wzrokowy. Bo choć tamten dzień nie zmienił niczego, przeciął ich ścieżki. Podszedł bliżej - ręce w kieszeni, zęby zaciśnięte na filtrze papierosa, ciężar wzroku opary na znajomych rysach twarzy. - Salut, Devall - Powitał go lekkim grymasem imitującym uśmiech, a potem przeniósł spojrzenie na zaschniętą na podłodze krew. Gdyby nie to, że jego dzisiejszy pobyt na uniwersytecie miał skonkretyzowany cel, niewykluczone, że i on, i Devall, w innych okolicznościach, przeoczyliby plamy krwi i przykułyby ich uwagę dopiero wówczas, gdyby się o nie poślizgnęli. – Ale tu cuchnie, jakby nie było wietrzone przez ostatnią dekadę. Myślisz, że ten, kto wylał tutaj swoją krew, był honorowym dawcą organów? - Prześlizgnął wzrokiem po środkach czystości, w które zaopatrzył ich Devell. Musiał przyznać, że zgromadził ich całkiem sporo, a Cecil nie miał zamiaru na tym korytarzu wyciskać z siebie siódmych potów. – Trochę szkoda by było, gdyby zmarnowało się jego bogate wnętrze - kolejna refleksja przekształciła się w wymamrotany pod nosem szept. – Skąd u ciebie ten nagły przejaw dobroci? - głośniejsze pytanie skierował do studenta medycyny. Obaj byli oportunistami. I obaj wiedzieli, że wszystko ma swoją cenę i nawet wpierdol nie był darmowy. Kosztował zakrwawione knykcie, ukruszonego zęba, podbite oko, rozciętą wargę albo złamany nos. - Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz dobre serce, ale obaj wiemy, jaka jest prawda, więc - Znał Hugo na tyle, by wiedzieć, że nie zaczął niespodziewanie kolekcjonować dobrych uczynków – dlaczego Hugo Devell postanowił nawiązać współpracę z mopem? Chce odbudować reputacje? Wkupić się w łaski dziekana? Wiesz, że moje towarzystwo może ci w tym nie pomóc. - Oparł się o kij od mopa, jakby zmęczyła go ta sekwencja słów, chociaż w rzeczywistości czekał, aż Devall pogłębił swoją relacje ze środkami czystości. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Całun żałoby otoczył miasto, milczenie spowiło ulice. Po raz pierwszy czuł się obco w mieście, w którym mieszkał całe życie. Znał każdy szczegół, każdy kamień, a mimo to wszystko wydawało się zmienione. On pozostał taki sam – ten sam Devall, który wygrywał, zdobywał i zabawiał. Pozbawiony koszmarów, trosk i scen prosto z horrorów. To wszystko inne uległo pewnym zmianą, a najbardziej ludzie, którzy go otaczali. Znikły ich uśmiechy, przekąsy, a w oczach odnajdywał strach, że owe wydarzenia się powtórzą. Nie wiadomo skąd przyszły, nie było pewności czy odeszły na zawsze. Nie wszyscy byli bezpośrednimi świadkami tragedii, niektórzy przybyli na miejsce w idealnym czasie, by pożegnać się z bliskimi. Mało kto rozumiał, co naprawdę się stało, lecz każdy nosił pewną ranę w sobie. Gdy Hugo spacerował ulicami Paryża, zjeżdżał ze szczytów w Alpach i rozsmakowywał się we włoskich winach, ludzie, których znał umierali. Czasem odnajdywał we wzroku rodzinę oskarżenie, a może była to zazdrość? Był daleko, nie doświadczył tego bólu i nie będzie mu towarzyszyć do końca dni. Zamiast tego odczuwał alienacje, nie mógł współdzielić doświadczeń i trosk, nie pojmował w pełni ich zszarganych stanów. Nie potrzebował tego jednak, zawsze najlepiej radził sobie sam. Posiadał znakomitą zdolność niemyślenia, skupienia się na wąskim aspekcie sprawy i nie pozwalaniu sobie na ucieczkę w głąb zagubionych obrazów w głowie. Zwłaszcza, że w mieście było bardzo dużo do zrobienia, zamazania tamtych wydarzeniach. Im szybciej uporządkowana będzie przestrzeń, tym prędzej wszystko wróci do normalności, czego tak naprawdę wszyscy pragnęli. Usłyszał odgłos kroków, charakterystyczne uderzenie butów o podłogę. Współtowarzysz cierpienia, oto przybył w pełnej krasie. Specjalnie dla niego Hugo przygotował swój najlepszy uśmiech, miał nadzieje, że dostanie w odpowiedzi tak typowe skrzywienie ust. – Fogarty – zainicjował w odpowiedzi, podnosząc się od swego męczeńskiego zadania. – Cieszę się, że posiadasz obie kończyny, różne rzeczy się wydarzyły. Tak mówią opowieści zasłyszane od postronnych przechodniów, ofiar i opłakujących bliskich żałobników. Nigdy nie pomyślał, że akurat Fogartemu mogło coś się wydarzyć, posiadał w sobie najlepsze cechy karalucha, więc możliwość przetrwania w każdych warunkach. W momencie, gdy pseudo apokalipsa puka do bram twego domu, to przydatne cechy. – Dlaczego od razu zakładasz, że umarł? Może cud magii i życia miał miejsce na tym korytarzu – zasugerował nie wierząc we własne słowa. Musiał przyznać, że było tu dużo krwi, zastygłej i wyschniętej, będącej jawnym dowodem scen, które się tu odbyły. Ponownie wziął mopa do ręki, by zamoczyć go w wodzie, naprawdę, miał już dość owego sprzątania, choć jeszcze nie zaczął. Rozpoczął właśnie szorowanie jednej z większych plam, gdy usłyszał kolejne słowa towarzysza. Zmrużył oczy posyłając mu szybkie spojrzenie przez ramię. – Obowiązek wobec społeczności, miłość do uniwersytetu i przekonanie o potrzebie zjednoczenia w okresie próby – wyrecytował wystarczająco głośno, żeby wszyscy przechodni mogli go usłyszeć, nawet jeśli byli sami na korytarzu. Nie wiadomo było, kiedy rektor lub dziekan zdecydują się na odwiedzenie jego osoby. Był jednak przekonany, że Cecil nie uwierzy w ani jedno słowo, które opuściło jego krtań. Niestety zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z wad charakteru Devalla, co było dosyć problematyczne. Nie musiał czekać długo na potwierdzenie swoich przewidywań. – Uważam, że moja działalność tutaj może mieć współmierne zyski - stwierdził obojętnie, jakby nie był to główny cel jego działań. Fogarty i jego domysły, jakby nie mógł zaakceptować piękna duszy, którą skrywał Hugo wgłębi siebie. – Twoje towarzystwo również nie zaszkodzi, przemyślałem to. Machnął dłonią, doprawdy, wziął wszystko pod uwagę. Obecność Cecila nie była aż tak szkodliwa, jak wyobrażenie o sprzątaniu tego miejsca samemu. Nie został stworzony do takich rzeczy, istniały pewne granice. – Byłeś tam, kiedy to wszystko się działo, widziałeś? – zapytał niespodziewanie, zaskakując samego siebie. Słowa zaistniały w ich świecie zanim mógł powstrzymać ich bytność, niepostrzeżenie wyrwały się z jego ciała. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Całun żałoby, który otoczył miasto i milczenie, które spowiło ulice, było niczym w porównaniu z emocjami, jakie zastygły w świadkach zdarzeń rozegranych w różnych częściach Saint Fall. Wspomnienia wracały - jedno po drugim, były chaotycznym zlepkiem epizodów, podrasowanych przez wybujałą wyobraźnie. Ktoś pokroju Hugo Devella, kto ostatnie tygodnie spędził w Europie, pławiąc się w luksusie nieświadomości i topiąc gardło w kolejnych łykach drinków, nie był w stanie pojąć ogromu tragedii, które przypomniały mieszkańcom wydarzenia przed stulecia. Dostrzegł to w jego beztroskim wyrazie twarzy - lekkim uśmiechu osiadłym na ustach, w spojrzeniu, w którym nie tliło się żadne emocjonalne przytłoczenie i lekkiej opaleniźnie, która objęła skórę. - Tylko dlatego, że je mam, stać mnie na taki akt poświęcenia. Omiótł spojrzeniem pożogę krwi, która wybuchła na korytarzu w formie zastygłych, ciemnoczerwonych plam. Na ich tle Hugo wyglądał groteskowo, nie na miejscu. Zupełnie tu nie pasował. Ból, którego doświadczyli mieszkańcy miasta, był poza jego zasięgiem. - Mam ci współczuć naiwności? - drwina była fundamentem ich znajomości. – Ktoś, kto traci tyle krwi, zazwyczaj rezerwuje sobie miejsce w piekle, chociaż może w tym wypadku stał się cud. Wierzysz w nie, Devell? Słowom studenta medycyny zabrakło wiarygodności, dlatego cecilowe spojrzenie, ulokowane w twarz Hugo, było sceptyczne. Podkreślił swoje nastawiane kącikami ust wygiętymi sardonicznym grymasie. Pogłębił go w chwili, w której w dłoni Hugo pojawił mop. Cecil nie był tak ambitny, jak jego towarzysz. Ofiarą jego samarytańskich zapędów stała się niewielka plama krwi przy drzwiach prowadzących do klasy wykładowej. - Długo się tego uczyłeś? - spytał, gdy Devell uraczył go wyrecytowanym z pamięci afiszem afirmującym zjednoczenie. – Drży ci prawa powieka, jak kłamiesz - wypomniał mu, z trudem tłumiąc rozbawienie. Skupił się na poskromieniu plamy, zupełnie zobojętniałe na jego urok osobisty. – Popracuj nad tym, bo w końcu ktoś cię przejrzy. I machaj tym mopem z większym entuzjazmem. Nie zademonstrował mu co kryło się z hałasem "większym entuzjazmem", bo jego motywacja była proporcjonalna do chęci, a więc nie istniała. Krew wsiąknięta w podłogę musiała wyczuć jego nastawienie, bo nie chciała współpracować. Pozbył się jej dopiero za trzecim razem, co zostało zwieńczone skroplonym potem na karku. - Jestem rozczarowany. Myślałem, że opowiesz mi bajkę o tym, jak Hugo Devall odkrył w sobie nowe powołanie. Być może, głębko pod zwojami skóry, fałdami mięśnie i prętami kości, Hugo skrywał empatię i piękną duszę, ale jak dotąd Cecil nie odnotował jej obecnością. Jeżeli istniała, choć to kwestia wzbudzająca niemałe wątpliwości, była roztrzaskana na milion odłamków, które nie dało się ze sobą połączyć. Pogrążony w refleksjach, nie spodziewał się, że kolejnym pytaniem Hugo weźmie go ze zaskoczenia, stąd też Byłeś tam, kiedy to wszystko się działo, widziałeś? wypowiedziane tembrem głosu Devalla, sprawiło, że mop zatrzymał się w połowie drogi do wiadra. - Co to? Nagły przejaw troski? - spytał z ironią, by ukryć drżenie, które stopniowo próbowała przejąć kontrolę nad jego strunami głosowymi. Fogarty odnalazł Hugo spojrzeniem. – Widziałem strach podobny do tego, który pojawia się na twarzach pacjentów, gdy demonstrujesz im te po żal się Lilith marnej jakości umiejętności magiczne. Czego od niego oczekiwał? Zwierzeń? Nagłego przepływu szczerości? Makabrycznej opowieści rodem z niskobudżetowych horrorów? Ich znajomość nie zatrzymała się na takim etapie. Nie była oparta na wzajemnym zaufaniu. Hugo Devall był ostatnia osobą, której Cecil powiedziałby prawdę. - Jak masz zamiar pleść bzdury, powiedz mi lepiej, gdzie się podziewa Theodore. Tylko on może zrobić użytek z receptury, którą podwędziłem. -Wyjął z kieszeni świstek papieru z przepisem na drinka, który zasmakował studentowi medycyny tak bardzo, że chciał go skosztować raz jeszcze. Tylko Cavanagh z krwi i kości mógł sprostać zapisanemu na tym wycinku wyzwaniu. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Całun żałoby, który otoczył miasto wyczuwalny był we wzroku mieszkańców, we trwodze, która czaiła się w ich słowach. Pierwsze doby po tragedii były najgorsze, niezrozumienie i strach rządziły wywołując panikę i dezorganizacje. Następnie przychodziła chęć zemsty, gdyż najsoczystsza wendeta nie lubiła czekać. Emocje napędzały jej kształt, żądza usprawiedliwiała wszelkie łamanie prawa. Dopiero później przyjdzie akceptacja, był pewien, że miasto wróci do życia. Ludzie mieli zdolność przeżywania wszelkich trudów, dziesięcioleci traum, a dalej kontynuowali proces żywota. Przyglądał się jak poszczególni mieszkańcy radzili sobie z koszmarami jawy, był obserwatorem, gdyż sam niedotknięty był chorobą bezsenności. Nie zaznał bólu ani straty, czysty od wszelkich niedogodności. Nie odnajdywali w nim kompana do współcierpienia, lecz również nie każdy mieszkaniec zaznał bliskości śmierci, znajdywali się szczęśliwcy, którzy tak jak on pozostali nietknięci. Nie miał zamiaru udawać, że rozumie traumę, którą odziedziczyli po tragedii. Nie chciał też dołączyć do lamentów, nie było to miejsce dla niego. Wolał działać, metodycznie i systematycznie naprawiać to co zniszczone, mając nadzieje, że przyśpieszy to powrót do normy. Cecil był taki jak zawsze, zgryźliwy i wygadany, powiew starego, dobrego dnia poprzedniego. – Mogła to być więcej niż jedna osoba, przynajmniej było towarzystwo w niedoli – bronił się dosyć nieudolnie, lecz nie miał zamiaru łatwo się poddać. – Wiele osób mi powiedziało, że jestem dla nich cudem. Nie wiem jednak czy po ostatnich wydarzeniach nie zmieni się im definicja. Nie zwykł wierzyć w cuda, nie należał też do najbardziej oddanych wiernych Kościoła, choć przecież na co dzień doświadczał cudu magii. Magia miała jednak również swoje zasady, prawa, w które ją skategoryzowali, schematy, którymi się posługiwali. Była siłą oswojoną, zależną od nich od setek lat. Śmierć i życie też należały do złożonych procesów biologicznych, nie było niczego kabalistycznego w tych czynnościach. Krew, którą teraz wycierał z średnią dozą entuzjazmu również była zwyczajnie ludzka i zwyczajnie upierdliwa. Poprzestał na chwilę swoją czynność, by rzucić ostre spojrzenie Cecilowi. Obydwoje zgadzali się, że Hugo nie należał do najbardziej empatycznych i pomocnych jednostek, lecz nie musieli tego na głos mówić. – Może nie drży mi od kłamstwa, lecz wpadło mi coś w oko – zasugerował, wiedząc doskonale, gdzie chce poprowadzić swoje słowa. Na usta powędrował ironisty uśmiech, a głos przybrał barwę słodkiego, wręcz mdlącego tonu. – Albo ktoś. Wrócił do mopa, by jednak wykazać się entuzjastycznym podejściem. Chciał również jak najszybciej skończyć to niegodne jego osoby zadanie, wziąć laur za zasługi i order wzorowego obywatela. Kombinował również w jaki sposób przekonać Cecila do małej imprezy po całym dniu, w ramach nagrody wdzięczności. Zaczął jednak powątpiewać czy którykolwiek klub będzie otwarty w takich okolicznościach, żałoba jednak nie było dobra dla biznesu. Tyle niewiadomych, co też tragedia robiła z miastem. – Odkryłem, lecz mogę jeszcze zdradzić szczegółów. Hugo miał wizję, która wykraczała poza te mury. Branie na siebie większej odpowiedzialności, współdzielenie się wysiłkami i inne chwalebne decyzje przydadzą się na przyszłość. Williamson działali niezwykle sprawnie, liderując i biorąc odpowiedzialność za miasto. Wciągali również jednak coraz więcej władzy, a to było niepokojące. Devall wiedział tyle o polityce, ile typowy przedstawiciel jego rodziny – tyle ile należało. Ale niepokoiło to starszyznę jego rodziny, może tylko odrobinę mniej niż sama tragedia, która dotknęła to miasto. – Po pierwsze pacjenci mnie kochają i o wiele częściej widzę na ich twarzach adoracje niż strach. Po drugie mam całkiem niezłe umiejętności magiczne – ostentacyjnie wyliczał wypowiedzieć każdą wypowiedzieć na palcach ręki. – I po trzecie, jak dla mnie możesz milczeć na wieki, lecz nie chce zrzędzenie w przyszłości jak Ci ciężko. Uznał, że temat był zakończony, gdyż Fogarty na pewno nie oczekiwał ramienia do wypłakania się. Było to najlepsze rozwiązanie dla ich obu, żaden nie potrafił w ckliwie rozmowy. – Czyli ty też nie możesz skontaktować się z Theo? Jakby zapadł się pod ziemie, myślałem, że nadal jest obrażony, że nie zabrałem go do Europy – przyznał, wyraźnie zaintrygowany kartką papieru. Cecil może nie był najlepszym kompanem do rozmowy na trzeźwo, lecz za to doskonale i szybko pozbywał się tego uczucia trzeźwości. Był to zdecydowanie jego duży atut. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Całun żałoby, który otoczył miasto, wyczuwalny był w ciszy, która wypełniała miasto, gdy zmierzch tulił go do snu. Cecil, cierpiący na bezsenność, lubujący się w nocnych spacerach i zapadającej wówczas ciemności, zanotował mniejszą frekwencje na ulicach Saint Fall w środku nocy. Jakby jego mieszkańcy obwiali się tego, co kryło się w mroku. Fogarty, że każdemu łykowi powietrza towarzyszył wyraźnie wyczuwalny odór śmierci - fetor zgnilizny i rozkładu ludzkich zwłok, który oblepił mury mijanych pod drodze do celu budynków. Konsekwentnie, od tygodnia, omijał plac Aradii. Kiedy zamknął oczy, pod powiekami czekała na niego ściana wybuchającego mu przed twarzą ognia. Nawet płomień zapalniczki wywoływał na jego ciele nieprzyjemny dreszcz, biegnący wzdłuż linii łopatek. Pamiętał. Wydawało mu się, że pamiętał każdą spędzona przy fontannie Aradii sekundę. Nie mógł wyrzucić tych wydarzeń z głowy, zapomnieć. Nie pozwalały mu na to sny, które nawiedzały go za każdym razem, kiedy zmęczenie przejmowała kontrolę nad tęskniącym za odpoczynkiem organizmem. Słodki, wręcz mdły ton głosu Devalla, która była obszyta nutą drwiny, wygięła usta Cecila w nieco bardziej widowiskowym grymasie rozbawienia, które zaakcentował prychnięciem. - Nie nazwę tej osoby szczęściarzem. Mogę ci wyłącznie współczuć fatalnego gustu i wyjąć tego paprocha z oka. Nikt nie pokocha cię równie mocno, co ty kochasz samego siebie, Hugo, chciał powiedzieć, ale ugryzł się w język. Złośliwości były przyjemnością, którą musiał Devallowi dawkować. Już w tym momencie, chociaż wymienili ze sobą ledwie kilka zdań, wygadywał bzdury. To wpływ środków do dezynfekcji, za bardzo się ich nawdychał? - I w ramach tego przełomowego odkrycia oferujesz mi ramię do wypłakania? Nie szkoda ci koszuli? - uniósł brwi w geście niedowierzenia, które nie sprawiło, że złośliwy uśmiech wijący się w kącikach ust zniknął, jedynie odrobinę przygasł, bo Cecil, na ułamki sekund, skupił się na wyeliminowaniu kolejnej zaschłej plamy krwi. – Rozważę tę hojną ofertę. Spodziewaj się mojego telefonu nawet w środku nocy. - Kilka energicznych manewrów mopem wystarczyło, by poskromić pozostałość po płynie ustrojowym. – Nie zapytałem o najważniejsze. Jest objęta czasowym limitem? - Zerknął ku Hugo kątem oka. Musiał mu wybaczyć. Nie miał zamiaru wylewać swoich łez w miejscu publicznym, na środku korytarzem. Ten widok nieprzeznaczony dla oczu przypadkowych przechodniów. Przepłukał mopa w wiadrze i podwoił swój wysiłek w usunięciu zastygłych, niemal wsiąkłych w podłogę pamiątkę po tragedii, jaka wstrząsnęła miastem dwudziestego szóstego dnia lutego, nucąc pod nosem Back to the Old House, które, po wczorajszej, krótkiej, bo zaledwie dwudziestu minutowej, wizycie w Amnezji nie chciało wyplątać się z jego myśli. Wymamrotał ciche when you cycled by here began all my dreams, kiedy głos Devalla zawibrował w skrawkach przestrzeni. Można powiedzieć kiedyś, w zmierzlych czasach, kiedy dłużej zawieszał spojrzenie na jego sylwetce, był jego marzeniem, ale po tym młodzieńczym, jednym z pierwszych platonicznych zauroczeń, nie pozostało już żadnego śladu. - Albo leczy kaca giganta, albo zabunkrował sie w swojej norze i wpadł w objęcia depresji, bo ominęła go wycieczka po Europie i możliwość spędzenia czasu w twoim wyjątkowym towarzystwie. Albo tym razem wpadł po uszy w kłopoty, bo prędzej czy później każdemu skończy się fart. Szczęśliwa gwiazda, po którą urodził się Theo Cavanagh, zawsze mogła zmienić się w supernową. - Wiesz, w której klasie zginął Abernathy? - głos zniżony do szeptu przeciął ciszę, gdy podszedł do Devalla na odległość trzech kroków. Palce prawej ręki, która powędrowała do kieszeni, zacisnął na skręconym w porannej kawie blancie z resztek suszu, jakie mu zostały. – Nie chcesz udać się śladami tej zbrodni? - Devall znal go na tyle, żeby nie traktować tych słów dosłownie. Wiedział, jak je zinterpretować. Fogarty potrzebował ustronnego miejsca, by zaspokoić głód nikotynowy. - Macie wszystko, by posprzątać ten bałagan? - jeden z wykładowców, nadzorujących dzisiejsze prace porządkowe, wyjrzał z klasy. Przyjrzał się najpierw Hugo, a potem krótkie, trwające sześć uderzeń serca w piersi spojrzenie rzucił Cecilowi. - Nieźle wam idzie - pochwalił, wzrokowo oceniając ich poczynania, chociaż Fogarty był pewny, że jego słowa miały nieco ironiczny wydźwięk. Zniknął w drzwiach tak szybko, jak wynurzył głowę poza krawędzie framugi. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Całun żałoby nie miał permanentnego końca, czasu przeterminowania. Każdy dom będzie w niego odziany różną długość czasu, zależną od bólu, który rozciągał się wśród dusz mieszkających tam pobratymców. Niektórzy będą odczuwali megalomańską rozpacz długimi latami, niektórzy już teraz zapomnieli o bólu, który zaistniał wśród ludu. Nie było jednej metody pożegnania się z cierpieniem, skutecznego rozwiązania trapiących ludzi trosk. Wcześniej czy później, większość mieszkańców zapragnie powrotu do normalności, do bytowania jakie poznali wcześniej, zanim dramat zadomowił się na ich ziemi. Co roku będą wspominać tragedie, koszmary będą nawiedzać w ich snach, lecz całym swoim istnieniem będą pragnęli normalności. Zostaną Ci, co nie będą mogli poradzić sobie z tragedią, która dotknęła ich żywota, ci co będą zdani na łaskę własnej udręki. Oni zostali straceni, przynajmniej na pewien czas. Rolą społeczeństwa będzie im pomóc, rolą lekarzy uzdrowić, lecz niektóre rany nigdy się nie zagoją. Cecil zdawał się nie należeć do tej grupy, zdawał się wręcz nieporuszony wydarzeniami, które miały miejsce. Hugo uznawał, że była to ułuda, jak mógłby ktoś nie być dotknięty śmiercią, jaka działa się na ich oczach? – Mów mi więcej, Twoje słowa dodają mi tylko otuchy – słodzący ton powziął w swe szpony jego krtań, nadal zarządzając barwą głosu. Nie odpuszczał, biegł na ślepo i czasem trafiał. Czysta zabawa, bez żadnych konsekwencji. Była w tym pewna błazenada, dziecinność, której powinien unikać, a jednak do niego wracała. Nieskalany tragedią, w dobrym humorze, musiał być okropnym kompanem. Cecil jednak zdawał się idealnie odnajdywać w tych infantylnych gierkach, byli siebie warci. – Uważasz, że znaczysz dla mnie tak mało? Ile warta jest koszula, jeśli mógłbym służyć Ci pomocą? – zapytał nieustępliwie, choć świadom, że istniało duże prawdopodobieństwo, że nie odebrałby telefonu w nocy. Może zajęty byłby snem, może kobietą, a może nawet własnym znudzeniem bezsennej nocy. Zdecydowanie nie był osobnikiem gotowym do poświęcenia wszystkiego dla drugiego człowieka, tak okrutnie natura ludzka go stworzyła. Geny Devalli czasem nie były wystarczająco silne, delikatny błąd w czasie wychowania musiał poskutkować permanentnymi uszkodzeniami. – Tak, miesiąc. Po tym czasie odbieram tylko radosne telefonu, zaproszenia na spotkania, cieszenie się prostotą życia. Trudno było orzec czy prawił prawdę czy ociekał kłamstwem, lecz decyzja pozostawała dla samego Cecila. Był pewien, że nie zadzwoni wcale, gdyż natura Cecila również wynikała z kilku permanentnych błędów, które w skumulowaniu dały jego osobę. Nie była to nawet zuchwała ocena, zapewne wielu edukatorów, których spotkał na swojej drodze znalazłoby podobne słowa na jego temat. – Obydwie opcje są równie możliwe, choć ta pierwsza o wiele bardziej prawdopodobna. Zawsze byłem zaskoczony, że można pić aż tyle – zamyślił się chwile, opierając całą sylwetkę ciała o mopa. Będzie musiał się z nim skontaktować, może wywrzeć na nim presje bytową lub mentalną, by go odnaleźć. Zwłaszcza, że jako rodzina powinien wiedzieć, co się z nim dzieje. Był to okropny obowiązek, Theo zbyt często ładował się w niedorzeczne kłopoty. Nagłe pytanie zmusiło Hugo do ponownego spojrzenia na swojego towarzysza niedoli. Czemu miałby wiedzieć gdzie zginął Abernathy? Ledwo znał tego człowieka, choć jego nazwisko przewijało się w rozmowach jego rodziny od kiedy był małym dzieckiem. Znane nazwisko, szanowane, mające definitywny wpływ na człowieka. Zrozumiał jednak, gdzie prowadzą ślady Cecila, gdzie jego żądania. Co to świadczy o nim, że tak łatwo chciał im ulec? – Powinniśmy się tam udać, oddać cichy hołd – zadeklarował pewnie, wręcz prześmiewczo w swojej nieprawdziwości. Żaden z nich nie będzie myślał o poległym w tamtym momencie. Spojrzał na profesora, który wychylił się z jednej z sal. Słyszał w jego głosie ironie, w końcu on sam nie zatruwał swojego życia ciężką, fizyczną pracą. Posłał mu jednak swój wyuczony uśmiech, piękny, stalowy, wręcz bliski ideału. – Chodźmy – zaproponował, kończąc sprzątanie największej plamy. Byli może w połowie zadania, zdecydowanie zasłużyli na przerwę. W końcu nie można od nich wymagać pośpiechu, kto miał tu umrzeć już to zrobił. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Całun żałoby miał rdzawy posmak, który pozostawał w przełyku, w swojej konsystencji przypominał gęstą krew. Pachniał ogniem, który niespełna tydzień wcześniej podgryzał skrawki placu Aradii, czernią zepsucia pokrywając fasady stojących mu na drodze budynków. Rozpacz, ból wykrzywiający zupełnie Cecilowi obce twarze. Łzy spływające po ich policzkach. Cmentarz przepełnione żałobnikami. Nowe pomniki wzniesione ku pamięci poległych. Cecil uczestniczył w dwóch pogrzebach. Wsłuchiwał się w dźwięk skrzypiec grających na emocjach zebranych. Nie płakał, nie przeklinał, nie współdzielił bólu z rodzinami. Obserwował zastygle na ich twarzach emocje. Poczuł dreszcz przebiegający wzdłuż linii kręgosłupa, gdy krzyk matki płaczącej nad trumną zmarłego syna przeciął cisze. Nieomal wpadła do dziury wykopanej w ziemi, gdy wrzucała do niej jej garść, w ramach ostatniego pożegnania. Ciało spoczęło trzy metry pod ziemią, w dębowym więzieniu. Udawał, że go to nie dotyczy. Obłudnie trwał we własnym kłamstwie. Śmierć bowiem przychodziła i dochodziła, nieodłączona przyjaciółka ludzkiego losu. Kilkakrotnie czuł jej chłodny oddech na swoim karku. Kilkakrotnie czuł jak zakleszczała na jego ciele swoje długie, smukle, kościste palce. Kilkakrotnie spoglądał jej w oczy. Udawał wiec, że przywykł do jej obecności. Zamilkł. Swoje milczenie tłumaczył skupieniem. Z pasją i nie bywałem zaangażowaniem szorował skrawek podłogi. Zastygłe plamy krwi były nieposłuszne. Zmuszenie ich do współpracy kosztowało Fogarty'ego odrobinę wysiłku, które potem skropliły się na jego karku. Ust nie wykrzywił w satysfakcjonującym uśmiechu, gdy w końcu mu uległy. - Doprawdy? Nie wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje słów otuchy. - Devall był taki jak zawsze - zadufany. Cecil jednak nie ustępował mu w tym na krok. Dawno pojął reguły gry, jakie narzucił i z czasem wmyślał również swoje własne, wspinając się nieczęsto pod wpływem alkoholu na wyżyny słownej finezji, która wyduszała z gardła Hugo uśmiech. Śmiech obecnie nie był wskazany. Z uwagi na charakter ich spotkania. Z uwagi na tragedia, która dotknęła Saint Fall. Z uwagi na śmierć Abernathy'ego. Devall wydawał się zupełnie niewzruszony na owe czynniki. Nieskalany ludzką tragedią, czasem sprawiał wrażenie, jakby się nią wręcz rozkoszował. Fogarty niezdarnie przepłukał mopa. Woda w wiadrze zabarwiła się mętną czerwienią - kolorem krwi. Prześlizgnął krytycznie wzrokiem po korytarzu. Odnotował ogromną plamę krwi pod salą numer sześć. - Uważam, że to chusteczką powinieneś wytrzeć z moich policzków łzy, a nie wysługiwać się jedwabnym materiałem twojej świeżo wyprasowanej koszuli - sztuczna powaga, jaka towarzyszyła tym słowom, odbiła się również w grymasie jego twarzy, jak i w spojrzeniu, który na moment odnalazł kontakt wzrokowy z Hugo. Szansa, że odbierze telefon w środku nocy, była znikoma, niemal nieistniejące. Albo będzie imprezował do białego rana w otoczeniu swoich obrzydliwe bogatych krewnych i przyjaciół. Albo będzie rżnął kogoś na tylnym siedzeniach samochodu. Albo organizm przypomnij mu o potrzebie snu. "Poświecenie" nie było słowem, które występowało w jego słowniku obok "dla drugiego człowieka". Być może współczucie było mu zupełnie obce. - Wiec nie mogę pozostać obojętny na taką dobroduszną ofertę, zwłaszcza płynącą z twoich ust, zadzwonię. Nie obiecywał. Nie kłamał. Miał jego numer telefonu zapisany na przypadkowej stronie szkicownika, jednak dotychczas nigdy nie zrobił z niego użytku. Być może ten czas właśnie nadszedł. Być może nie najdzie nigdy. Pod wpływem kilku lampek wina Fogarty podejmował decyzje, o których później pamiętać nie chciał. Skupił się na obfitej plamie krwi pod drzwiami sali numer sześć. Czyżby to właśnie tam Marshall dokonał żywota? Zagwozdka, która wkrótce doczeka odpowiedzi. Dolał do wody odrobinę etanolu, by sprawniej niż wcześniej pozbyć się zeschniętych płynów ustrojowych. Wyobraził sobie, jaka groza musiała dotknąć studentów przebywających na terenie uczelni właśnie w tamtym momencie. Wydawało mu się, ze czuł zapach strachu unoszący się w powietrzu. - Dlaczego? Wydaję mi się, że gdy rodzisz się Cavanaghem, masz to we krwi - poza Mallorym. On unikał kontaktu z alkoholem, jak szatan unikał kontaktu z wodą święconą. Cecil nadal uważał, że to brzmienie, przed którym nie ucieknie. Mop podszedł w ruch. Kilka kulistych ruchów wystarczyło, by uporać się z kolejną plamą. Dobrze. Ból w nadgarstku się pogłębił. Nie był stworzony do sprzątania krwi z podłogi. Nie byl, a jednak nie przerywał nawet na chwile. Uparcie czyścił kolejne skrawki podłogi, jakby to była kwestia jego honoru, sprawa życia i śmierci. Przez kilka minut uginał kark, nie spuszczał oczu ze swojego zadania. Dopiero głos Devalla wybudził go z transu. Cichy hołd należał się każdej ofierze Apokalipsy. Zwłaszcza kobiecie, której orzeł wyszarpał wątrobę na oczach świadków. - Postaraj się nie rozkleić, skarbie. Nie zniosę potoku twoich łez. Cecil rzucił ukradkowe spojrzenie mężczyźnie, który pojawił się dziwach. Wykładowca nawet go nie zauważył. - Już? - uniósł ironicznie kącik warg, obejmując wzrokiem podłogę. Chociaż największa plama zniknęła, zostało jeszcze kilka pomniejszych, którymi wypadało się zająć. – Zaciśnij zęby, królewiczu. Jeszcze nie skończyliśmy. Ale organizm nie mógł czekać. Spragniony był nałogu. Cholera jasna. Cecil, z nietypową werwą, zakładając trzymanego między palcami papierosa za ucho, wymopomował kolejne cztery, utwierdzone do podłogi plamy. |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Całun żałoby wzywał po raz ostatni. Wezwanie do płaczu, tęsknicy i goryczy, które będą trzymać w swych szponach aż nastanie czas. Moment, gdy staną się tylko wspomnieniem, bolesną traumą, o której niektórzy będą milczeć latami, a inni nigdy nie przestaną krzyczeć. Stanie się ona ideą ich życiem, cezurą, która nada nowy bieg ich historii. Miasto będzie dzielić swoją opowieść na przed i po. Moment przełomowy, którego nie był świadkiem, widział tylko skutki i zawsze pozostanie w ten sposób obcym, choć mieszkał całe życie wśród nich wszystkich. Z każdym mijającym miesiącem coraz trudniej będzie pamiętać dokładne wydarzenia, staną się one rozmazane i niepewne, powszechne ofiary słabości ludzkiej pamięci. Zostaną napisane książki i pieśni o tej nocy, lecz miasto wróci do normalności. Akceptacja straty, pogodzenie się z niedolą i chęć, by dzień kolejny raz był zwyczajny. Nie powinni wymagać wiecznej żałoby, nie było to zdrowe. On był ostatnim, który powinien czegokolwiek wymagać od ludzi związanego z ową tragedią, o której tylko słyszał, lecz nie widział i co jeszcze ważniejsze, nie czuł. – Doprawdy? Ranisz moje uczucia – nadal nie odpuszcza ironii, błazenada nadal nastraja mu symfonie, a usta czarują słowem. Gra, w której nie zwykł przegrywać, czasem niebezpiecznie zbliżająca się do okrucieństwa, a przynajmniej bezmyślnej niefrasobliwości. Wskazał palcem na klatkę piersiową, idealnie oddające położenie serc. – Zabolało, właśnie tutaj. Może nawet chciał go rozbawić, może było w tym więcej sentymentalizmu i dobroci niż ktokolwiek mógłby się po nim spodziewać. Źle wyrażone, może wręcz niewłaściwe, ukryte pod wieloma płaszczami. To co jednak działo się w jego głowie, a to co widział świat zawsze były dwoma różnymi wizjami tego samego człowieka. Ludzie mieli oczekiwania wobec jego osoby, jego zachowania i niezgodności z rzeczywistością rzadko kiedy zmuszały ich do przeanalizowania tych założeń. – Czyż jednak koszula nie pokazałaby dogłębnie mych uczuć i chęci pomocy? – również podążył poważnym tonem, przebrzmiewał jak Cecil zagrał. Wszystko to w akompanięcie ciężkiej pracy, gdy próbował jak najszybciej pozbyć się krwistych dowodów tragedii. Co powiedzieli, by profesorowie słysząc ich wymianę zdań? Drwinę, która ukrywała się w każdym słowie, a świat płakał. Może obwinialiby ich młodość, może uznaliby, że była to metoda radzenia sobie z traumą i bólem. Czyż każdy nie powinien znaleźć swojego sposobu poradzenia sobie z tymi wydarzeniami? Jeśli Cecil będzie potrzebował telefonów w środku nocy w ramach nowej, miejskiej grupy wsparcia to niech tak ratuje swą duszę. Hugo jednak pozostawał świadom z ograniczeń ich obojga – ich charaktery nadal pozostawały te same. Zamiast słów otuchy, większa szansa była na zaproszenie do zapomnienia, może polecenie dobrego psychiatry, załatwienie wizyty. Liczba możliwości pozostawała nieograniczona. Na ich szczęścia liczba plam pozostawała policzalna, zmniejszała się z każdym żwawym ruchem mopa. – Ich wątroby nie mają magicznych możliwości regeneracyjnych, równie zawodne jak u wszystkich – odpowiedział, nadal pozwalając sobie na krótką przerwę. Mimo, że sam często oddawał się cudownością nocy, to sam wyznaczał sobie zdrową granicę. Theo tego nie potrafił, zawsze chciał więcej i mocniej. Brał życie, jakby zaraz miało się skończyć, choć swoimi ruchami właśnie skracał jego długość. Wiedział jednak, że jego kuzyn się nie zmieni, pozostanie wolnym ptakiem zawsze frunącym w stronę słońca. – Jeśli potrzymasz mnie za rękę, obiecuję, że będę silny – tym razem ledwo powtrzymał śmiech, uratował scenę w ostatnim momencie. Nie można było jednak zarzucić mu braku oddania, starał się pozostać w poważnej roli. Może jednak zasłużył na wszystko co złe, lecz czyż młodość wręcz nie zachęca do owych zuchwałości? Był gotów udać się już w tym momencie na długo wyczekiwaną przerwę, lecz zamiast tego Cecil znalazł w sobie nowe pokłady determinacji. Nie zamierzał do niego dołączyć, z delikatnym uśmiechem przyglądał się jego pracy. Tak, Cecil to był bardzo dobry wybór na towarzysza niedoli. Odłożył swojego mopa z boku, otrzepując dłonie. – Idziemy? – zapytał, gdy zauważył, że Fogarty zakończył swoją walkę. Jak widać nawet z niego można było zrobić wzorowego obywatela, wystarczyło tylko w odpowiedni sposób zachęcić. Powinien zrobić zdjęcia, to jednak był pewien jego sukces edukacyjny. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Cecil Fogarty
ANATOMICZNA : 20
ILUZJI : 8
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 179
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 5
TALENTY : 10
Całun żałoby blaknął - jak każdy kolor pod odpowiednim światłem.Chociaż obecnie miasto, bezradne w ramionach kataklizmu, snuło swoją ponurą opowieść, widziane oczami zgliszczy, wkrótce, stanie na nogi. Rozpacz, która wciskała z oczu słone łzy i strach, który więził szloch w ciasnym tunelu gardła, pod naporem upływu czasu, stanął się elementami wspomnień. Traumatyczne przeżycia, chociaż zagoszczą trwale w umysłach świadków makabrycznych, dantejskich scen, zawiążą ich języki w supeł milczenia. Nikt nie będzie miał ochotę rozdrapywać starych, zabliźnionych ran. Nikt nie będzie chciał wracać do tamtego dnia. Cecil wiedział, że to nie prawda, ale prawda była niewygodna, źle układała się na języku, pozostawiała posmak goryczy w przełyku. Prawda była jak drzazga pod paznokciem. Drażniła, irytowała. Świat, który znali, niebawem mógł obrócić się w pył. Co się stanie, jak zamknął Bramę Pieklą? Co się stanie, jeśli im się nie uda i do głosu zostaną dopuszczeni tamci, co zasypiają z modlitwą do Lucyfera ukształtowaną na ustach? To był dopiero początek - początek końca. Kurtyna jeszcze nie opadła. Śmierć czuć było go w każdym buchu powietrza. Bał się, że straci z zasięgu oczu wszystkich tych, co bliscy byli jego sercu. Ta pusta, przerażająca perspektywa świata bez nich mogła przybrać tylko jeden kształt - nicości. To nie czas, ani miejsce, by pozwolić złowróżbnym refleksjom kłębić się pod kopułą czaszki. Uświadomiły mu o tym manifestacja zranionych uczucia Devalla. Melodramatyczności w jego goście było tyle, że najprawdopodobniej żaden Overtone nie powstydziłby się takiego wystąpienia. Masz uczucia, Hugo?, chcial zapytać, ale ugryzł się w język. Nawet on nie zasługiwał na ripostę wątpliwej jakości. Palcem wskazał miejsce, gdzie serce biło go w jego piersi. Serce? Jakie serce? Nie posądzał Hugo o posiadanie ludzkich odruchów. Był zaprogramowany na sukces. Po trupach do celu. Empatię adresował wyłącznie do swojego odbicia w lustrze. - Aspirujesz na lekarza. Na pewno wiesz, jak posklejać zranione serce. Może przyświecał mu inny cel, jednak Cecil nie pochylał się nad interpretacją słów, które złośliwością wybrzmiewały z pomiędzy ust Hugo. Rozdrażewie, jakie odczuwał, nasilało się z każdą mijającą minutą. Jedynie papieros był w stanie ukoić nerwy, ale obecnie, na środku korytarza, nie mógł organizmu zaopatrzyć w kolejną dawkę tytoniu, dlatego odczuwane przez niego pragnienia wyłącznie się pogłębiało, a on mógł jedynie rozkładać ręce wyrazie bezradności, ale, póki co, wolał zaciskać je na kiju od mopa. - Może gdybyś, po wszystkim, ją zdjął, uwierzyłbym w uczciwość twoich intencji - powagę zrujnowało rozbawienie, które krzywizna uśmiechu ułożyło się na ustach. Nie obchodziło Fogarty'ego, jakie wnioski mogły zostać wyciągnięte z ich rozmowy, gdyby owa trafiła do uszu postronnych obserwatorów ich zmagań. Drwina równie dobrze mogła być mechanizmem obronnym. W końcu tu, niespełna kilkanaście kroków dalej, jeden ze studentów pożegnał się życiem i każdy inaczej radził sobie ze stresem, poczuciem straty. W oka mgnieniu zapomniał, że telefon Devalla był do jego dyspozycji. Zajął się tym, po co tu przyszedł - ślady zbrodni znikały, jedna po drugiej. Zacierał je z nietypowym jak na siebie zaangażowaniem. Jego motywacja były słowa Mallory'ego odbijające się głuchym echem od ścian jego czaszki. - Myślę, że ich wątroby mogą skrywać przed nami wiele tajemnic, inaczej jak wyjaśnić zjawisko bezkonsekwentnego picia na umór? Nie każdy może się poszczycić takim spustem. Cavanaghowie i ich słabość do procentów już dawno obrosła w legendy. Jak to się stało, że nadal stąpali po ziemi? Zagadka, której jeszcze nikt nie rozstrzygnął. Zdrowy rozsądek, w przypadku Theo, nie istniał w cale. Sprawiał wrażenie, jakby wyrzekł się go w dni narodzin, albo, gdy pierwszy raz samodzielnie opróżnił butelkę trunku. Jednak, gdy był inny, nie byłby sobą. - Nie sądzę, że ten gest doda ci otuchę. Mam zimne dłonie - zniżył głos do szeptu, jakby zdradzał mu największą tajemnicą trzymaną pod sercem, chociaż nie obyło się o włożonej między słowa nuty drwiny. Zignorował ciężar spojrzenia Hugo, jakie czul na sobie. Skupił się na zakrwawionych skrawkach podłogi, które domagały się uwagi mopa i środków czystości. Dał im poczuć, co to znaczy troska. Po kilku minutach, kosmykach opadających na czoło, bolących palcach od ściskania kija i pocie perlącym się na czołe, walka zakończona została sukcesem. Zupełnie szczerze, gdy objął wzrokiem korytarz, byl z siebie dumny. Niemal zatuszował wszystkie ślady zbrodni. Krew z podłogi zupełnie zniknęły. Zostały jedynie szkarłatne plamy na ścianie, ale tym Cecil zajmować się nie mial zamiaru. - Chodźmy. Złożył wiadro i mop w jedno miejsce. Czuł pęcherze na dłoniach i ból w ramionach, ale niczego nie żałował. Ostatecznie spełnił swój obywatelki obowiązek, dlatego podązył w ślad za Devallem, w palcach obracając papierosa. z tematu dla Hugo i Cecila |
Wiek : 23
Odmienność : Cień
Miejsce zamieszkania : Deadberry
Zawód : ilustrator