Głąb kniei Niebezpieczna część lasu, znajdująca się na przy jednej z gór. Omija ją każda możliwa ścieżka turystyczna. Kwitnie tutaj za to życie dzikiej fauny. Przy odpowiednim zachowaniu ciszy można z łatwością natrafić na uciekającego od podróżnika rysia, czy przebiegające jelenie. Jest to więc idealne miejsce dla pasjonatów fotografowania puszczy, ale także dla survivalowców, którzy chcą sprawdzić swoje umiejętności przetrwania w pierwotnej kniei. UWAGA NA NIEDŹWIEDZIE. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
|20 marca 1985 Księgi piętrzyły się na stole kiedy promienie słonecznie nieśmiało przebijało się przez szczeliny w zasłonach. Dom jednak nie spał już od dawna. Panna Bloodworth kręciła się od świtu przygotowując się do wyprawy w głąb lasów New Hampshire. Sprawa odmiany Raflezji mocno ją zaintrygowała. Spędziła ostatnie dni na dokładnym studiowaniu ksiąg związanych z roślinami oraz wszelkimi badaniami nad nimi. Ktoś mógłby rzec, że Penelope to tylko zwykła kwiaciarka przy Domu Pogrzebowym. Kobieta znająca się na układaniu kwiatów w piękne bukiety i pełne godności wiązanki jakie kładziono w trakcie ceremonii pogrzebowej. Mało kto wiedział, że studiowała świat roślin, że kwiaty to jedna z jej pasji, a natura była jej rzeczywistością i miejscem ucieczki. Nie wyglądała, ale posiadała parę asów w rękawie. Nie mając ani męża ani dzieci skupiła się na swoim rozwoju, na pracy w rodzinnym biznesie oraz poznawaniu tajników magii, tajemnic świata roślin. Wyprawa w głębię dzikiej kniei nie napawała jej lękiem. Rutyną były długie spacery po lasach, choć tak daleko zapuściła się parę lat temu kiedy prowadziła badania nad jakością gleby i surowców, aby sprawdzić jakie rośliny najlepiej sadzać wokół cmentarza. Ubrana w spodnie i pikowaną kurtkę nadal miała na sobie nieśmiertelny sznur pereł, a włosy były ufryzowane. Nawet jak szła na wyprawę, miała zamiar wyglądać odpowiednio. Przed wyjściem zapaliła papierosa oraz wypiła czarną kawę, jak to miała w zwyczaju oraz rzuciła okiem na poranną gazetę. Zawsze czytała ją dość dokładnie, a potem wykorzystywała do prowadzenia rozmów z klientami. Dziś jednak ten rytuał musiał poczekać, aż wróci z wyprawy. Pewne kwestie nie mogły czekać, a tym czymś było pozyskanie całej rośliny i przekazanie jej Zuge. Dość niebezpieczna misja, ale porzucenie jej czy niepodjęcie było poza wszelka dyskusją. Na spotkaniu kowenu sama mówiła, że muszą działać wspólnie i mądrze, także wiedząc, że nie zrealizuje zadania sama skierowała swoją prośbę do członków kowenu. Zaskoczyła ją odpowiedź młodej Lyry, która bez wahania zgłosiła się do działania. Aktorka teatralna nie wyglądała na taką, która będzie brnąć przez dzikie i nieznane trasy byle odnaleźć odmianę magicznej rośliny, żerującej na żywym organizmie. Jednak kto jak kto, ale Penelope wiedziała, żeby nie oceniać książki po okładce, więc nie odmówiła udzielonej pomocy. Umówiły się na spotkanie tuż przed wejściem w głębiny lasu. Zabierając ze sobą jutowe worki, sznur, łopatę oraz narzędzia ogrodowe, nie zapomniała o mapie, butelce z wodą, rękawicach roboczych i dodatkowych warstwach ubrania. Musiała być przygotowana na wszystko, a w szczególności na to, że roślina zacznie je atakować. Sprawdziła jeszcze, czy zabrała ze sobą olejki zapachowe, którymi nasączy chusteczki. Podejrzewała, że w okolicy rośliny będzie śmierdzieć. Zatrzymała się na skraju lasu czując w powietrzu jeszcze ostatnie tchnienia zimy. Nadal było chłodno, a promienie słoneczne nie dawało oczekiwanego ciepła. Wyciągnęła mapę, na której było zaznaczone miejsce, gdzie mogła znajdować się roślina, której poszukiwały. -Mam nadzieję, że jesteś przygotowana, aby się pobrudzić. - Zapytała kiedy stosowane powitania zostały dokonane. Wskazała punkt na mapie. -To jest nasz cel. - Oznajmiła i spojrzała na ścianę lasu przed nimi. -Nie prowadzi tam żadna wyznaczona ścieżka. - Z kieszeni wyciągnęła kompas. Nie była nigdy scoutem, ale odebrała parę lekcji przed wyprawą. -Musimy trzymać się wschodniej ściany lasu, a potem odbić parę stopniu na północy -zachód. Zgodnie z wytycznymi, miniemy kamień milowy i dotrzemy na miejsce. - Obejrzała się na Lyrę. -Ruszajmy. - Zaraz po tych słowach skierowała się między drzewa. Znajdowały się w dziczy, natrafienie na liczne zwierzęta było wręcz oczekiwane, choć miała nadzieję, że nie przyjdzie im się mierzyć z niedźwiedziami. -Byłaś kiedyś w tej okolicy? - Być może to było odpowiedzią, dlaczego aktorka zdecydowała się na udzielenie jej wsparcia. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
New Hampshire wcale nie pachniało nowością, gdy otulona poranną mgłą, wychodziła z wynajętego dzień wcześniej pokoju w motelu. Pani Bloodworth twierdziła, że tajemnicza roślina, której wydobycie przyda się im w nadchodzącej — cóż — apokalipsie, znajduje się na terenach leśnych stanu oraz że jej odnalezienie jest możliwe tylko pod konkretnymi warunkami. — Pradę zostawiłam w domu — odparła, tonem żartobliwym, aczkolwiek wypowiadanym wciąż skoro świt, więc humor mógł niekoniecznie zostać odpowiednio zaakcentowany. Lyra wyglądała jak ktoś, kto zdecydowanie ten dzień planował spędzić w lesie. Ciężkie, czarne buty sięgały jej do połowy łydki, a nie wpuszczone były ciemno-zielone spodnie. Gęste, kręcone włosy schowane były pod bordową czapką, a puchata, zimowa kurtka dodawała wizualnie kobiecie chociaż trochę masy. Najważniejszym jednak punktem ubioru były grube, pożyczone od Thei rękawice. Nie trzeba jej dwa razy powtarzać, że dotykanie śmiertelnej rośliny jest, cóż, śmiertelne. W zawieszonym na plecach plecaku, oprócz prowiantu, znajdowała się przede wszystkim broń, scyzoryk oraz zestaw świec rytualnych do magii iluzji, jak i natury. Nie planowała odprawiać żadnych rytuałów, ale wolała być przygotowana, gdyby zaszła taka potrzeba. Najważniejszym jednak elementem ekwipunku była zapożyczona od — również Thei — łopata, którą trzymała w dłoni. Świetnie, wyglądam, jakbym szła zakopać jakieś ciało. Słuchała uważnie, kiwając głową, jakby starała się zapamiętać dokładnie pokazywane przez kobietę punkty. — Tak właściwie, to— Nie, byłoby najbardziej uczciwą odpowiedzią. Niekoniecznie prawdziwą; była w dzieciństwie w tych lasach kilka razy, ale było to na tyle dawno, że nie sprawiało im żadnego pożytku. Tak właściwie, to Lyra zgłosiła się do pomocy z dwóch powodów. Pierwszym była Lilith. Działali we wspólnej sprawie i Lyra miała zamiar to udowodnić. Drugim był fakt zaginionych z cmentarza ciał oraz jej prywatnego śledztwa w tej sprawie. — Niekoniecznie. Ale mam doświadczenie w szwendaniu się po lasach. Poniekąd — wzruszyła ramionami, starając się sprawić wrażenie, jakby bardziej wiedziała, co robi. — A pani? Pani Bloodworth była jedną z nielicznych osób, do których wciąż stosowała zwroty grzecznościowe. Vandenberg niespecjalnie uznawała autorytety, aczkolwiek na te kobiece, częściej patrzyła przychylnie. — Starałam się poszukać trochę informacji o tej roślinie, ale pani z pewnością wie na jej temat więcej. Czy zaklęcia na nią działają? Dormi mogłoby nam pomóc w jej transporcie. Ostatnimi czasy łapała się na tym, że coraz częściej sięgała po zaklęcia z tej konkretnej dziedziny magii. Dziwna sprawa. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego. — Spesbona — wypowiedziała zaklęcie. Wiedziała, że kobieta ma ze sobą kompas, ale nie zaszkodziło upewnić się, że na pewno wskazuje odpowiedni kierunek. Nie chciałyby przecież zgubić się w tym lesie. Delikatnie światło zaświeciło się przed ich oczami, wskazując kierunek. — Tam będzie północ. Zgadza się to z pani kompasem? Jeśli tak, to mogły ruszać w głębiny. Kontroluję, czy wszystko nam działa i rzucam w kostnicy na spesbonę — zaklęcie jest udane. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Zwykle stała z boku, jedynie obserwowała i od czasu do czasu służyła radą jeżeli została poproszona. Zbliżająca się apokalipsa zaś sprawiła, że uznała to za dobry czas na podjęcie działań innych, niż do tej pory. Skupiona na prowadzeniu biznesu i trzymaniu w ryzach rodziny nie miała czasu na inne sprawy, a może zwyczajnie nie chciała mieć. Teraz wszystko jednak się zmieniło i to stała na skraju lasy z łopatą oraz młodą dziewczyną gdzie wyglądały jakby miały zamiar pochować trupa w samym jego sercu. -Szwendanie się, to dobre słowo. - Nie była zapalonym piechurem, ale spędzała czas na wędrówka po lesie. Lubiła zapach poszycia, kiedy liście trącane przez nogi wydawały przyjemny szelest. Teraz zaś jeszcze leżały połacie śniegu, podejrzewała zaś, że wewnątrz jest go całe zaspy, gdyż słońce nie dochodziło do ziemi informując roślinność, że wiosna się zbliża wielkimi krokami. -Powinnyśmy dać radę. - Nie wątpiła w to, że im się uda. Przyświecał im konkretny cel, który miały zamiar zrealizować. Poczekała, aż Lyra rzuci zaklęcie i sprawdzi kierunek, potwierdzi to co wskazywał kompas. Kiwnęła głową potwierdzając, że północ jest tam gdzie mówi zaklęcie i gdzie kierowała się igła róży wiatrów. -Chodźmy. Udały się w dół zbocza, by następnie wejść pomiędzy strzeliste drzewa, gdzie miała skrywać się poszukiwana przez nie roślina. Panna Bloodworth co jakiś czas zerkała na mapę, a następnie szła dalej pewnym krokiem, bez wahania. Natura była jej bliska, wśród flory czuła się jak w domu. To właśnie też magia związana z tym aspektem była najbliższa jej sercu. Czasami zdawało się jej, że energia roślin do niej śpiewa, przekazując swoją siłę. -Jest to magiczna odmiana Bukietnicy Arnolda, która kwitnie raz na pięć, a nawet siedem lat. - Zwróciła się do Lyry w wyjaśnieniami. Musiała dokładnie wiedzieć z czym będzie miała do czynienia. -Zwana też trupim kwiatem, z powodu odoru jaki wydziela. Ta, której szukamy wyrasta na żywicielu. Istocie żywej, karmi się jego krwią, po czym wyrasta z piersi tym samym odbierając ostatecznie życie. Grube ubrania oraz rękawice mogą nas uchronić przed jej ukąszeniem. Obawiam się, że jak już zasieje swój plon, to wyrok jest ostateczny. - Nie miała zamiaru jej straszyć, ale nie chciała też ukrywać najważniejszych informacji. Po jakimś czasie ich wędrówki dostrzegła kamień milowy, minęły go wiedząc, że zbliżają się do celu. -Raczej magia może nam pomóc, nie spodziewam się, że jest na nią odporna. - Też miała zamiar z niej skorzystać, gdy będzie taka potrzeba. Wtem zerwał się silny wiatr, który zaśpiewał wśród koron drzew. Poruszając gałęziami strącił ostatnie śnieżne okrycia, oraz przywiódł do nich specyficzny zapach. Taki, którego nie dało się z niczym pomylić. Gnijący, słodkawy i mgły jednocześnie. Były już bardzo blisko, a widok jakie na nie czekał nie napawał radością. Truchło jelenia leżało na polanie, z piersi stworzenia wyrastał wielki kwiat. Poranne śniadanie stanęło Penelope w gardle kiedy odór zgnilizny, zmieszanej z krwią oraz rozkładem truchła uderzył w jej nozdrza ze zdwojoną siłą. Sięgnęła do swojej torby, z której wnętrza wyciągnęła maseczki nasiąknięte olejkami zapachowymi. Jeden podała Lyrze. -Tak będzie łatwiej. - Sama jedną z nich zawiązała na twarzy. -Najlepiej będzie jak zarzucimy na roślinę worek jutowy, następnie zawiążemy go u podstawy, to ograniczy możliwość ataku. Potem zaś okopiemy dokładnie dookoła i wyciągniemy ją z ziemi. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
TW: martwe ciała Szwendanie się było świetnym słowem — słowem kluczem; słowem kluczowym; słowem, które mogą sobie wsadzić w— — Oczywiście — potwierdziła, ale to, czy próbowała przekonać bardziej siebie, czy panią Bloodworth, pozostawało raczej w sferze domysłów. Fakty były jednak proste — powierzone im zadanie nie było łatwe, nie było przyjemne, ale było potrzebne. Jeśli nie na teraz, to z pewnością na przyszłość, a działanie na rzecz konwenu, było dla niej już w tym momencie oczywistością. Byli jedyną rodziną, jaką— Wiernie szła ku boku Penelepe, kroku dotrzymując jej bez większego problemu, chociaż z zaskoczeniem stwierdzając, że jest kobietą bardzo sprawną, jak na swój wiek. Była również bardzo piękna — nie w sposób historyczny, że dostrzec można pozostałości po czymś, co było niegdyś, a autentycznie i nadal, naturalnie piękna. Nie mogła wyzbyć się porównania jej do własnej matki; czy i dla niej czas byłby tak łaskawy, gdyby nie próbowała z nim walczyć? — Trupi kwiat, jak uroczo — mówi pod nosem, przystając na moment, gdy w zasięgu ich wzroku pojawia się truchło jelenia. Nie była pewna, jak daleko w głąb lasu zaszły — z pewnością szły już długo, co odczuwała w lekko mroźnych kończynach — całkowicie tracąc na moment poczucie rzeczywistości, gdy zapach gnijącego ciała doleciał do jej nozdrzy. Roślina wydzierała się z piersi jelenia, tworząc coś makabrycznie pięknego — jakby wyjętego wprost z obrazu opowiadającego o życiu w każdej śmierci. Przez moment — krótki moment — zobaczyła podobieństwo między pustymi, zimnymi oczami zwierzęcia, a tymi, które wpatrywały się w nią w grudniowy, chłodny poranek, gdy objęcia martwego narzeczonego trzymały ją szczelniej, niż gdy wciąż oddychał. On był jeleniem; niewinną ofiarą okoliczności. Ona trupim kwiatem; zabijała wszystko, czego się dotykała. Z letargu wyrwała ją maseczka podawana w jej stronę. Pokiwała głową i założyła ją na nos, od razu czując przyjemny zapach kojących olejków, który skutecznie maskował wszechobecny odór. Kolejne pokiwanie głową to przystanie na proponowany plan. — Wykopanie jej wraz z korzeniami zdaje się być najbardziej sensowe. Można ją potem przesadzić w innym miejscu? — spytała, czekając, aż kobieta wyciągnie przygotowany przez siebie worek. — Czy ona w ogóle... więdnie? Iście filozoficzne pytanie, Ores mógłby znać odpowiedź — czy Śmierć umiera? |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Widok jednocześnie przerażał i zachwycał. Był obrazem życia i śmierci oraz nieuchronnego przemijania czasu. Czymś z czym mierzyli się każdego dnia, coś co uciekało przez palce, aż nagle potrafiło się zatrzymać. Doświadczyła tego aż za często. W ciągu całego życia widziała jak ono znika, jak uchodzi niczym dym w niebyt. Nie powinni bać się śmierci, a jednak ułożenie się wygodnie w jej ramionach zawsze stanowiło pewien lęk, z którym nie wiedzieli jak sobie poradzić. Dla Penny śmierć była codzienną towarzyszką. I choć dom pogrzebowy oswajał z jej aurą, przedziwnym spokojem i ciszą tak zawsze, ale to zawsze towarzyszył temu pewien dreszcz. Ten charakterystyczny, który biegł wzdłuż kręgosłupa. Ten sam jaki poczuła właśnie teraz. Maseczka chroniła przed odorem, ułatwiała skupienie się oraz podejmowanie decyzji. Olejki nie były dominujące, a maskujące zapach. Nie kręciły w nosie, pozwalały się skupić na zadaniu jakie miały do wykonania. Kobieta rozłożyła worek, odłożyła na bok łopatę i zbliżyła się do rośliny. Robiła to powoli, krok za krokiem, jakby chciała obłaskawić groźną bestię gotową rzucić się do gardła. Kwiat nie warczał, nie wydawał się groźny, ale ona wiedziała, że to tylko złudzenie. -Szykuj linę. - Poleciła Lyrze. Dziewczyna była młoda, sprawna i zapewne szybka. Nie wątpiła, że jak tylko roślina zostanie nakryta od razu zawiąże jej końce tuż przy ziemi. Musiały działać we dwie, w pełnej harmonii, jak to czyniła sama natura. -Potrzebuje krwi, to ją utrzymuje przy życiu, więc część truchła też musimy zabrać. - Roślina musiała mieć żywiciela. Taki był warunek. Rozłożyła dokładnie worek, nie mogła się wahać. Zobaczyła drżenie płatków, roślina wyczuwała obecność żywej istoty, od zaskoczenia dzieliły ją sekundy. Każdy mięsień napięty, serce bijące jak szalone, kolejny krok i ruch ramionami. Płachta opadła na roślinę, ta poruszyła się gwałtownie, zaszeleściły płatki liście. -Teraz! - Zawołała w stronę Lyry samej łapiąc za dół. Usłyszała niebezpieczny trzask napinanego materiału, wręcz rwanego. Czyżby się przeliczyła, czyżby właśnie ryzykowała o wiele więcej niż się na początku wydawało? |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Śmierć pachniała olejem. Balsamem do ciała, aby pogodzić się z chłodem przemijającego życia; nasączoną nim maseczką, by pogodzić się z odorem niebezpieczeństwa. Przed oczami miała idealny przykład tego, co dzieje się, gdy zrobi się jeden, nieprzemyślany ruch. Niech Lilith ma ich w opiece. Pokiwała głową na znak, że rozumie. Nachyliła się, podnosząc z ziemi sznur i napinając go w między rękami. Zupełnie, jakby szykowała się, aby ją udusić. Nie dało się; Śmierć nie umierała z braku tlenu. Była do niego przyzwyczajona. — Proszę uważać — nie wątpiła w rozsądek kobiety. Jeśli już w czyjś, to w swój, aczkolwiek dla własnego komfortu wolała powiedzieć to na głos. Dla własnego, kruchego sumienia, gdyby okazało się, że— Stop. Wyłącz myśli, po prostu się skup na tym, co masz zrobić. Głos w jej głowie nie był łagodny, ale znajomy i wyjątkowo skuteczny. Wzięła głęboki wdech i wydech, koncentrując się jedynie na tym, co przed nią. Truchło, roślina i trzymany sztywno worek w dłoniach pani Bloodworth. Kobieta wie, co robi. Wystarczyło jej posłuchać. To nie jest takie trudne. Czy możesz chociaż raz kogoś posłuchać, Vandenberg? Mogła. Zamierzała. Powinna. Pani Bloodworth stała w gotowości. Roślina również zaczęła podrygiwać, jakby wyczuła zmiany w powietrzu — jakby wyczuwała ich intencję i działała instynktownie; jak każdy, żywy organizm — jednak nie zdążyła. Worek był szybszy; jeszcze szybsze było zarzucenie sznura wokół worka, a następne obwiązanie go pętlą. Jak na szubienicy. Dopiero wtedy poczuła, że wstrzymywała oddech. — Teraz— Zawahała się. Śnieg moczył materiał jej spodni; ziemia pod nim była zmrożona, co było wyjątkowo przydatne pod kątem tego, że mięso przed nimi nie gniło tak szybko, jak powinno. — —przydałaby się jakaś taczka — przyznała. Roślina była zabezpieczona, ale pozostawał problem wyniesienia jej z lasu. W szczególności, że była w pakiecie z martwym jelonkiem. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Szybkie ruchy, wiązanie sznura na ofierze, która była groźniejsza od wilków. Mniej się bała zębów, które potrafią rozszarpać ofiarę na strzępy niż tej rośliny. Teraz jednak były bezpieczne i mogły zająć się czymś innym - planowaniem przeniesienia jej do Zuge. -Dobra robota. - Prostując się otrzepała odziane w rękawiczki dłonie z ziemi. Uśmiechnęła się nieznacznie do Lyry, a potem sięgnęła po kolejne worki jakie zabrała. -Jeszcze jeden na okiełznanie rośliny i dwa pod spód, aby ją przenieść. - Łopaty teraz będą idealnym narzędziem do rozczłonkowania jelenia. Spojrzała uważnie na Lyrę nie wiedząc czy młoda kobieta zniesie widok masakrowania truchła. -Tak… taczka byłaby przydatna. - Jednak nie miały takiej pod ręką więc należało radzić sobie inaczej. kucnęła przy rozkładających się zwłokach. Przez chwilę przyglądała się im z uwagą, analizowała napięcie skóry oraz opuchnięcie powłok. Zima sprawiła, że rozkład został spowolniony, a mięśnie stężały. Z jednej strony było to pomocne przy tym co musiały teraz zrobić. -Tędy idą przyczepy mięśniowe więc uderzaj łopatą wzdłuż, wtedy nie będziesz się siłować z ich przecięciem. - Dłonią wskazywała miejsca, w których Lyra miała wbijać szpadel łopaty. -To będzie brudna robota. - Dodała jeszcze i wyciągnęła z torby fiolki z olejkami. -Nasącz kiedy poczujesz, że to właściwy moment. Wezmę na siebie głowę. - Kręgi szyjne były ciężkie do przerwania, ale wbrew pozorom łopata miała ostre krawędzie i przy odpowiedniej sile puszczą, gorzej było ze stężałą skórą, ale po to zabrała też narzędzia ogrodowe i sekator. Uderzenie łopaty w szyję zwierzęcia wywołało nieprzyjemny dźwięk kiedy ześlizgnęła się po kości. Świst narzędzia przecinającego powietrze wraz z kolejnym zamachem i następnym, byle zachować część truchła, z którego roślina brała swoje życie, niosło się przez las. Po jakimś czasie zobaczyła, że przyczepy puszczają, więc za pomocą sekatora do roślin ogrodowych przecięła skórę i wbijając głęboko łopatę oderwała od reszty ciała głowę jelenia. Krople potu spływały po kobiecej skroni, a ona sama odłożyła łopatę na bok by napić się z butelki. Woda dawała przyjemne ukojenia, zerkając na Lyrę upewniła się, że dziewczyna daje sobie radę. Zaraz miała jej pomóc. Do zadania podchodziła bez uczuć, zwierzę i tak nie żyło, a one musiały przetransportować roślinę w jak najlepszym stanie. Nie mogły się wahać, zwłaszcza, że były blisko ukończenia działań w lesie. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
Masakrowanie truchła nie było na szczycie listy jej marzeń. Było jednak zadaniem koniecznym. Lyra za miesiąc będzie musiała podjąć się czegoś podobnego, choć znacznie gorszego — ciało w śniegu było lepiej zakonserwowane niż to, na rytualnym ołtarzu. Lyra teraz jeszcze tego nie wie, więc krzywi się, na samą myśl, że będzie musiała wbić łopatę w tułów zwierzęcia, ale łapie ją mocniej między okryte rękawiczkami dłonie. Tnij tutaj, mówiły gesty pani Bloodworth. Jebani Bloodworthowie i ich zamiłowanie, do wszystkiego, co martwe. Niemniej — uniosła narzędzie do góry, wzrok skupiając dokładnie na tym miejscu, które zostało jej wskazane. — Przepraszam — mruknęła, pod nosem. Zwierzę było już martwe, ale nie zmieniało to faktu, że należał mu się szacunek. Jak wszystkiemu, co niegdyś żyło; oddychało i biegało radośnie po łące. Zastanawiała się, czy to roślina zabiła jelenia, czy może jedynie skorzystała z martwej już okazji. Brzdęk. Zamarznięta ziemia, przymarznięte ciało i metalowa łopata tworzą osobliwą mieszankę dźwiękową. Taką, która z pewnością do niej wróci, gdy będzie próbowała zasnąć tej nocy. Pani Bloodworth zdawała się nie mieć tego problemu. Wyglądała niemal na niewzruszoną czy obojętną wobec tego, co właśnie robią. Lyra nie była przerażona. Ostatnie miesiące były pełne znacznie gorszych widoków, żołądek miała mocny — zabawne, Vandenberg, bo widzisz— — ale to, co zgrzytało jej najbardziej, to rozdzielanie tego, co natura złączyła ze sobą. Wbiła łopatę w śnieg i oparła się o rączkę. Jelonek został podzielony na części, woda wyciągnięta z kieszeni, ale ona pomimo potu, nie czuła się spragniona. — Nie lubię pasożytów — wyjaśniła, na wypadek, gdyby pani Bloodworth miała jakieś pytania odnośnie jej zniesmaczenia. Roślina miała szczęście, że była pożyteczna. |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Penelope Bloodworth
ANATOMICZNA : 5
NATURY : 20
POWSTANIA : 4
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 164
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 19
TALENTY : 10
Praca nie należała do czystych ani łatwych, ani tym bardziej przyjemnych. Truchło sztywne nie chciało współpracować, ale nie miały wyjścia. Nie miała jak przetransportować ciała, o wiele łatwiej było z zabezpieczoną rośliną, teraz spokojniejszą, kiedy została przykryta workami. Nie stanowiła już dla nich zagrożenia. Widziała jak Lyra mocuje się z przyczepami i kośćmi, jak nieprzyjemny dźwięk zostanie z nią na dłużej. Ciało, a raczej to co z niego zostało stanie się pokarmem dla innych stworzeń leśnych. Nic się nie zmarnuje, ponieważ natura zawsze dążyła do równowagi. Kiedyś one również staną się takim pokarmem, choć liczyła, że przyjdzie jej żyć jak najdłużej. Lubiła swoje życie i to co ze sobą niosło. Miała wiele planów do zrealizowania. Stykając się codziennie ze śmiercią ta sama w sobie nie robiła na niej wrażenia. Częściej to w jakiej postaci przyszła po nieboszczyka. Nie każde ciało było tym, które zasnęło i nigdy się nie przebudziło. Bywały zmasakrowane, niepełne - zmuszające do odwrócenia wzroku. Po zmaganiach udało im się oddzielić roślinę, a to oznaczało zabezpieczenie korzeni kolejnymi workami i pakowanie ich wraz z ciałem do jakiego była roślina przyczepiona. Widać było jak długie, powykręcane korzenie oplotły żebra jelenia i poszczególne kości mostka, aby dostać się do życiodajnej siły - serca. Serca, które zdawało się nadal pompować krew. Zdawało się nadal być żywe i napędzać istnienie rośliny. -Tym razem, tego nie możemy wyrwać z korzeniami i porzucić. - Domyśliła się szybko, że nie o roślinach dziewczyna mówiła. Któż lubi pasożyty? Raczej nikt. Każdy kogo znała najchętniej podpalił by je żywym ogniem. I nie miała tu na myśli zwykłej huby. Spojrzała na pokaźnej wielkości pakunek jako stworzyły. Opierając się na łopacie przez chwilę zastanawiała się jak najbezpieczniej przenieść prezent. Roślina nawet zabezpieczona nie była do ignorowania. Należało uważać. -Ventus Magnus - wypowiedziała po chwili zaklęcie kierując dłonie w stronę związanej rośliny, lekki ruch nadgarstka miał imitować przesuwanie przedmiotu. Zerwał się dość mocny wiatr, który swoim strumieniem skupił się wyłącznie na roślinie. Ta została przesunięte o dziesięć metrów do przodu. -Wracajmy. Przez jakiś czas magia będzie im pomagać w przenoszeniu zdobyczy, a gdy się zmęczy, zapewne wpadnie na inny pomysł, chociaż liczyła, że da radę dotrzeć do auta, wpakować prezent do bagażnika i od razu zawieźć w miejsce przeznaczenia. -Dziękuję za twoją pomoc. - Zwróciła się jeszcze do Lyry, na ustach kobiety pojawił się nieznaczny uśmiech, a potem zarzuciła łopatę na ramię idąc w stronę związanej rośliny, by potem posłać ją dalej kolejnym podmuchem powietrza. |Udany rzut na Ventus Magnus |zt dla Penny |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Broken Alley
Zawód : Florystka