Sala do ćwiczeń własnych Sala do ćwiczeń własnych dla studentów i studentek Tajnych Kompletów znajduje się w tajemniczej i enigmatycznej części uczelni. Wejście do sali możliwe jest przez wąskie drzwi, które prowadzą do obszernego pomieszczenia. Pomieszczenie wypełniają przestronne przestrzenie, które pozwalają na dowolną aranżację mebli i sprzętu do ćwiczeń. Cała przestrzeń jest odpowiednio oświetlona, co pozwala na dokładne zobaczenie ruchów i skupienie się na ćwiczeniach. Sala do ćwiczeń własnych jest odpowiednio zabezpieczona czarami, aby uniemożliwić wyrwanie się jakiegokolwiek zaklęcia spod kontroli i przedarcia do świata niemagicznego, a także zakłócanie skupienia studentów znajdujących się w innych pomieszczeniach budynku. Dla większych grup studentów możliwa jest rezerwacja sali, jednak jest ona na tyle obszerna, że można bez problemu ćwiczyć w kilku małych grupach. Przepełnienie sali zależy od pory dnia. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
20.01.1985r. Przejechał palcem po krawędzi stołu, zbierając prószący się kurz na opuszku. Dłoń leniwie wędrowała po twardej powierzchni, badała strukturę i materiał. Babcia zwykła mówić, że grzechem młodych lekarzy był strach przed dotknięciem pacjenta. Zapatrzeni w obrazy, podekscytowani nowymi możliwościami diagnostyki przestawali ufać swoim zmysłom. Wzrok, wzrok, wzrok – jak mantra na ustach młodych. Pacjenta trzeba dotknąć, przejechać doświadczonymi dłońmi po ciele i wyczuć zmiany - złamania, guzy, tkliwości. Posłuchać, nie tylko jak bije serce, ale też co mówi język. Nawet zmysł węchu nie powinien być zapomniany, choć o wiele słabszy niż u innych gatunków. Oparł się dłońmi o stół, poczuł jego wytrzymałość pod oporem jego ciała. Zimowe promyki słońca wkradły się do pomieszczenia, rozświetlając scenę zbrodni, która czeka na swoich aktorów. Nie lubił nie wiedzieć, przegrywać z własnymi słabościami. Nie przywykł do tego, zawsze wymagał dużo od innych, od siebie jeszcze więcej. Zbyt ciężko pracował, poświęcał swój czas i energie, by potem nie osiągać oczekiwanych rezultatów. Ostatni miesiąc był jednak ciężki, od feralnego, grudniowego popołudnia każdy krok wydawał się monumentalnym wysiłkiem. Musiał przed sobą przyznać, że nie sięgał poziomu, który sam sobie wyznaczył. Jakby porażka na boisku zaraziła jego umysł, nie pozwalając mu na jakiekolwiek inny rozwój. Zasypiał myślał o wygranej, budził i jedna myśl mu towarzyszyła. Pragnienie bliskie obsesji, cel, który zamierzał spełnił za wszelką cenę. Powątpiewał, czy ktokolwiek mógłby go zrozumieć; nikt kto nie zaznał smaku zwycięstwa nie pojmie, jakże błogim uczuciem było wygrywanie, bycie najlepszym, godnym piekieł. Porażka jednak omotała jego organizm, gdy ponownie skupił się na zajęciach zamiast lizaniu ran, alkoholowym upojeniu czy zaznawaniu rozkoszy w ramionach kochanki, to zrozumiał, że zaniedbał obowiązek. Magia anatomiczna nie zwykła przynosić mu trudności, była piękna i dostojna, lecz skomplikowana jak ludzkie ciało. Dostosowywała się do swojego głównego materiału pracy, nie dało się jej uprawiać nie poświęcając rozczulającej chwili oddania hołdu tworzywu, z którego mieli rzeźbić. Fascia była stosunkowo prostym zaklęciem, trudniejszy materiał potrafił nauczyć się w krótszym czasie, lecz akurat to paskudne zaklęcie stanowiło dla niego problem. Musiał poprosić o pomoc, a nie było lepszej osoby niż Winni Pinnie, gdyż była jedną z nielicznych, które potrafiła współgrać z magią anatomiczną tworząc sprawnie działający duet. Poprosił o pomoc, obiecał wszystko przygotować, byle jak najszybciej zażegnać kryzys – nie zamierzał zamartwiać się jej zgryźliwym komentarzem czy własną niedolą, liczyło się tylko szybkie rozwiązanie problemu. Jakby świadome zbliżającego się nieszczęścia, gryzonie wydały z siebie ponowny, niespokojny pisk. Zwierzęta w czasie stresogennych sytuacji i braku możliwości ucieczki miały dwa rozwiązania - milczenie albo nieujarzmiony festiwal dźwięków. Obserwował jak cztery białe myszy pośpiesznie kroczyły po klatce, nie pachnącej jak ich miejsce i nie będącej znanym im terenem. Jak na tak małe stworzenia posiadały zaskakująco duży intelekt, wiedziały, że nic dobrego ich nie spotka. Nie był jednak okrutny, rzadko kiedy należało to do jego cech, zwłaszcza w kontakcie z niewinnymi i słabszymi istotami, gdzie była w tym zabawa? Diazepam i ketamina dostojnie oczekiwały na swój moment w szklanych buteleczkach; miał nadzieję, że jego matka nie zdąży zauważyć ich braku w przychodni. Zamierzał przedstawić Pannie Marwood trzy plany działania, każdy z nich był krwawy, lecz różniła się ofiara. Włożył rękę do klatki, niektóre wykazały momentalną panikę, lecz jedna odważnie przyszła zapoznać się z nowym zapachem. Z zaskakującą delikatnością pogładził stworzenie po głowie, czując jak długie wąsy pracują i przekazują informacje do mózgu. Medycyna nie zwykła podchodzić łagodnie do swych potrzebujących, w leczeniu zawsze była doza okrucieństwa, jakby ból miał zapewnić wyleczenie. Niektóre zmiany przychodziły zbyt wolno, zbyt nieporadnie były wprowadzane. Odgłos kroków zapowiadał, że przedstawienie niedługo się rozpocznie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Dwie minuty, pięćdziesiąt osiem sekund i będzie na miejscu. Stary, drobny zegarek na jej nadgarstku tykał agresywnie, gdy niemal sunęła przez korytarze uczelni, czując jak torba, boleśnie obija się o jej biodro. Dłonie miała pełne podręczników — większość z nich świeżo wypożyczonych z biblioteki — aby być gotowym na każdą ewentualność. Była tak zaskoczona, że Hugo poprosił (tak, poprosił) ją o pomoc, że z całego szoku zapomniała zapytać dokładnie z czego. Wiedziała tylko, że nie radzi sobie z zaklęciem, automatycznie założyła, że pewnie chodziło o zaawansowane czary, które dopiero niedawno poznawali podczas zajęć. Ponieważ brakowało jej rąk, ciężkie drzwi od sali pchnęła barkiem, niemal przegrywając walkę z gigantem, jednak wchodząc, uderzyły ją gniewnie w bok, wyrzucając jedną z książek na ziemię. Mruknęła coś niezrozumiałego (ale z pewnością wulgarnego, jak „kurza stopa”) pod nosem i przykucnęła, aby ponieść księgę, wypuszczając przy okazji wszystkie inne. Motywacja, aby pozbierać się z podłogi, była jeszcze większa, bo Hugo patrzył. Porażka była równoznaczna z upokorzeniem, a upokorzenie przy Hugo bolało sto razy mocniej. Za to wygrana, ach wygrana, wygrana smakowała jeszcze lepiej, gdy jej wartość potwierdzało wygranie z najlepszymi. Podniosła się szybciej, niż sądziła, że to możliwe, stabilnie trzymając już wszystkie cztery książki. Cztery, tak jak cztery białe myszki, które czekały na nich w klatce. Cztery myszki i ręka Hugo. Podeszła bliżej, przez całą pustą salę, aby położyć podręczniki na stole obok i dalej, z niemym pytaniem, przyglądać się delikatności, o którą go nie posądzała. A posądzała go o naprawdę wiele rzeczy. — Przepraszam za spóźnienie — powiedziała, tonem niemal jakby spóźniła się na ważne zajęcia. Dla jasności — spóźniła się dwie minuty i pięćdziesiąt osiem sekund. — Była kolejka w bibliotece, pomieszali karty i nie mogłam wypożyczyć— Przerwała, czując, że pewnie niespecjalnie go to obchodziło. — Z czym masz problem? Duco? — Sama dopiero niedawno opanowała je na tyle, by zasłużyć na pokiwanie głową ze strony prowadzącego. Pokiwanie głowy było czasami lepsze, niż wysoka ocena. Najlepsze wyróżnienie przyszło jednak dziś, gdy na całą salę rozległo się „Spójrzcie, jak panna Marwood sobie poradziła”. Miód dla jej uszu. Panna Marwood nigdy by nie powiedziała o sobie, że jest osobą, która musi wygrywać. To, że by o sobie tak nie powiedziała, nie oznacza oczywiście, że nie jest to prawdą. Winnifred zdecydowanie posiadała w sobie bardzo niezdrowy pierwiastek rywalizacji, pragnienie zdobywania pochwał czy wyróżniania się na tle rówieśników. Napawało ją to jednak zarówno stresem, jak i ekscytacją, a strach przed porażką, potrafił nie raz sparaliżować ją w kluczowym momencie. Kolejne krótkie spojrzenie na diazepam i ketaminę spowodowało, że zmarszczyła brwi. Gdyby ćwiczyć mieli duco, to z pewnością niemagiczne środki uspokajające czy przeciwbólowe byłyby w zupełności zbędne. Ściągnęła torbę z ramienia, opierając ją o nogę stołu. — Nie, nie duco — dodała szybko, zanim zdąży ją poprawić. Nienawidziła, gdy ją poprawiał. Miała nadzieję, że nie chodziło o ferrumneq. Jako medyk wiedziała, że nauka przychodzi z ceną — często ceną czyjegoś zdrowa, dorastanie na wsi znieczuliło ją na fakt, że każdy kurczaczek będzie kiedyś obiadem. Jej nadzieja pochodziła nie z niechęci do używania tego zaklęcia, a zwykłego faktu, że sama jeszcze go nie opanowała w pełni. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Nigdy nie powiedziałby na głos, że była od niego lepsza. Dobra, nawet bardzo dobra? Mógłby z łatwością przyznać, było to oczywiste. Miał sprawne oczy, słyszące uszy i umiejętność łączenia faktów. Była jedną z najlepszych, ale przez jego krtań nie przeszło, by brzmienie, że lepsza od niego. Sportowiec zawsze musi sądzić, że jest najlepszy, inaczej powinien wrócić do domu i zaprzestać walki z dużymi chłopcami. Może w niektórych elementach jej umiejętności przewyższały jego, z pewnym zawahaniem przyznałby temu racje. Nigdy nie można było odmówić mu umiejętnościi szukania kompromisów. Był jednak pewien, że ona również przekonana była o swojej wyższości i nigdy nie zaakceptowałaby innego lauru niż zwycięstwa. Rozpoznawał ten błysk w oku, widział go za każdym razem, gdy patrzył w lustro. Dzisiaj jednak posiadała niebagatelną przewagę, rozumiał, że stał na straconej pozycji, lecz niewątpliwie przeszkadzało mu bardziej niż był gotów zaakceptować. Pomimo sukcesów naukowych, nieskromnych umiejętności Winnfred Marwood pozostawała jednak Winni Pinnie i gdy z przytupem zawitała do sali, odczuwał to mocniej niż kiedykolwiek indziej. I było w tym coś rozczulająco swojskiego, ckliwie sentymentalnego, że miał ochotę podejść do niej i powitać ją jak starego druha wracającego z podróży, a nie naukową przeciwniczkę, która zawsze zmuszała go do podwójnego wysiłku. Pogładził zaniepokojoną kolejnym bodźcem mysz, która nie znalazła pociechy w kolejnym człowieku, kolejnym obcym zapachu i dźwięku. Pozwolił Pannie Marwood mówić, nie przerywał, dał jej czas złapać oddech. — Nic się nie stało, nie śpieszy się nam — stwierdził lekko, wręcz od niechcenia. Mocno starał się ukryć uśmiech, nieposłuszne usta czasem błądziły kątami do góry, jakby nie mogły zachować powagi. Widział po jej twarzy skupienie, szybką kalkulacje, która odbywała się w jej umyślę. Kombinowała, szukała poszlak i można było zrozumieć czemu była tak dobra. Chłodne, zawsze głodne wiedzy i ambicji pragnienia, które pchały całe jestestwo do przodu. — Nie duco — potwierdził, wyjmując dłoń z klatki i gryzonie po raz kolejny rozpoczęły swój niespokojny taniec, próbę ucieczki przed nieznanym. Nie było takiej możliwości, ich świat ograniczony do małego, wąskiego pojemnika nie pozostawiał złudzeń. Położył przed nią ketamine, diazepam i ostrzę do skalpela, scena zbrodni zaczynała przyjmować swój zapowiadany kształt. — Nie jest to trudne zaklęcie, właściwie nie powinienem mieć z nim problemów — przyznał, kręcąc delikatnie głową, jakby nadal nie mógł uwierzyć, że słowa były prawdą. — Fascia, choć myślę, że już się domyśliłaś. Powinien sobie radzić z tym zaklęciem, do teraz nie pojmował czemu akurat ono sprawiało mu taki problem. Nie było ani wyjątkowo skomplikowane ani okrutne ani nie posiadało żadnej cechy, która wyróżniała go od setek innych. Nie był to jednak czas na rozmyślania, ostatnio zbyt często uciekał myślami i pozwalał rozkojarzonym myślą przejąć kontrole, a raczej zadomowić się chaosowi. — Mamy trzy możliwości, każda ze swoimi wadami i zaletami. Możemy zabić myszy i wypróbować zaklęcie na nich, nie będą odczuwać cierpienia, ale zarazem to dosyć drastyczne rozwiązanie na tak proste zaklęcie. Również rany martwych zwierząt nie mają w zwyczaju się goić, inne procesy zazwyczaj dominują, a to zmieni cały proces działania zaklęcia — nie był zwolennikiem tego rozwiązania, posiadało zbyt wiele wad a zalety nie wynagradzały strat. — Inną opcją jest anestezja, bardziej humanitarna opcja. Nie będą odczuwać bólu, a jeśli poprawnie wykonamy nasze zadanie to nie będzie śladu po ranie. Sięgnął po ostrze, które włożył między palce, lekko bawiąc się opakowaniem. Spojrzał prosto na nią, chciał poznać jej reakcje. Czasem zbyt bardzo lubił ją prowokować, szukać problemu i odnajdywać go w ich relacji, gdyż nie mógł uznać, że w jej osobie. — Możemy również wypróbować najlepszy obiekt badań, nas samych. Nie jestem jednak pewien czy ufasz mi wystarczająco, to jednak zabawa z krwią —podciągnął rękawy białej koszuli do łokci, wręcz sugestywnie sugerując, że był gotowy na każdą odpowiedź. — Nie musimy ograniczać się do jednej opcji — dodał, pozostawiając jej ostateczny wybór. To ona była tu nauczycielem, to ona miała ostatnie zdanie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Winnifred Marwood balansowała na ciekawej granicy pomiędzy zwątpieniem a pewnością siebie. Nie kwestionowała tego, co potrafiła, gdy już to potrafiła. Jeśli znała dobrą odpowiedź, to była to dobra odpowiedź. Nie wątpiła w to nigdy. Wiedziała, gdy coś pozostawało poza jej zasięgiem — nawet jeśli jedynie na ten moment — czuła to w drżącym głosie, naciąganych rękawach swetra czy słowotoku, w który wpadała. Znacznie częściej jednak miało to miejsce w przypadku relacji międzyludzkich, niż sprawdzianu jej wiedzy. Książki czytało się znacznie łatwiej, niż ludzi. Hugo Devall balansował na ciekawej granicy pychy i uniżenia, gdy prosił ją o pomoc. Życie podarowało mu wszystko, czego tylko potrzebował, aby osiągnąć sukces wraz z najważniejszym — nazwiskiem. Był oczywiście czymś więcej, niż synem swojego ojca i nie można było odmówić mu talentu, który niewątpliwie posiadał. Winnie nigdy by nie zniżyła się do poziomu, w którym twierdziłaby, że wszystko, co chłopak ma, zawdzięcza swojej rodzinie, gdyż obrażałaby tym również samą siebie. Jeśli ma rywalizować, to z najlepszymi — nie z dziećmi najlepszych. Nie można było jednak ignorować faktów, a fakty były takie: Hugo posiadał dwie rzeczy, których brakowało Winnie — jabłko Adama i odpowiednie nazwisko. Spojrzenie niebieskich oczu zawieszało się po ułamku sekundy na każdym elemencie. Ketamina, diazepam, skalpel. Zestaw narzędzi oczywistych dla każdego studenta z ambicją kontynuowania ścieżki kariery w dziedzinie medycyny tak, aby skończyć przy stole operacyjnym. Pokiwała głową, powoli, wciąż podejrzliwie, jakby cały powód spotkania miałby być kłamstwem. Jednak zażenowanie na jego twarzy wydawało się szczere oraz podejrzewała, że jeśli miałby sobie z niej żartować, to wybrałby sposób, który w mniejszym stopniu go ośmiesza. Nie podważała więc jego słów — nawet nie powiedziała nic złośliwego na temat tego, jak podstawowe jest to zaklęcie. Postanowiła, zamiast tego, wysłuchać go do końca. Zabicie myszy było opcją, którą odrzuciła od razu. Wychowana na wsi widziała nieraz zabijane zwierzę — nie łudziła się wobec tego, jak mięso pojawiało się na ich talerzu — aczkolwiek było to zawsze przeprowadzane w sposób humanitarny i przede wszystkim potrzebny. Nikt nie zabijał zwierząt dla własnej ciekawości czy uciechy i chociaż w nauce eksperymenty na futrzanych eksponatach były powszechne, to ten nie przyniósłby im żadnej korzyści. — Fascia nie zadziała, gdy mysz będzie martwa — potwierdziła jego własne przypuszczenia, co sprawiało, że zostały im tak naprawdę tylko dwie opcje. Spojrzała na gryzonie, czując w ich stronę przypływ sympatii. Znacznie większy, niż w stronę Hugo. — Nie goi ona również stricte ran, co tamuje krwawienie. Byłoby to więc rozwiązanie tymczasowe i chociaż — tu zerknęła na rozłożone środki przeciwbólowe. — w teorii bezbolesne, to wolałabym dzisiaj obyć się bez eksperymentów na zwierzętach. Skalpel błyszczał w jego dłoniach, odbijając leniwie wpadające promienie słońca przez oszklone okna sali. Ostatnie pytanie w jej głowie brzmiało, co jest silniejsze — jej niechęć do bezcelowego ranienia zwierząt, czy brak zaufania w stronę Hugo. Nawet po tylu latach nie była w stanie stwierdzić, w jakim stopniu poważnie podchodzi do takich rzeczy, jak podstawy BHP. — Skalpel jest sterylny? — spytała, niemal w odpowiedzi podciągając rękawy własnej, błękitnej koszuli. Włosy już miała spięte do tyłu, nie lubiła, gdy podczas zajęć leciały jej do oczu. — Jak twój breviter? Najlepiej byłoby zastosować potem sanaossa extrenum, ale jest ono stosunkowo trudne, a możemy być rozproszeni. Ketaminy nie mam zamiaru brać — dodała, zerkając na przygotowany przez niego ekwipunek, aby wrócić szybko do jego twarzy. Nieco zbyt zadowolonej z siebie twarzy. Potrzebowaliby innego znieczulenia, chociaż praca pod presją bólu mogłaby być dobrym ćwiczeniem. Może trochę zakrapiającym o arogancję, ale czym byłaby para przyszłych chirurgów bez niej. Oprócz tego przydałby się sposób na oczyszczenie narzędzi, a najlepiej drugi egzemplarz ostrza. Wiele chorób było przenoszonych krwią i chociaż niegrzecznie było zakładać, to— — Nie miałeś może dzisiaj zajęć z profesorem Clemensem? — Jeśli miał, to mógłby mieć jeszcze przy sobie zestaw do szycia. — Dwa kierunki za jednym razem, najlepsza opcja. Potrzebujemy też rękawiczek, gazy, czegoś do sterylizacji narzędzi. Przyszedłeś przygotowany, zakładam? Czy dałaby się Hugo pociąć? Niekoniecznie, ale to może zrobić sama, jeśli nie stchórzy. Dałaby mu się za to bez większych oporów zszyć. Widziała go w laboratorium — dłonie mu nie drgały oraz posiadał niezbędną wiedzę teoretyczną na takie zabawy. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Istniała cienka granica między pewnością siebie a arogancją, którą wielokrotnie przekraczał i niewspółmiernie maskował. Powinien być pewien swych umiejętności, swojego talentu, pracy włożonej w sukces, urody czy mocy dolara, który najczęściej był najsilniejszym z atutów. Tam, gdzie nie wystarczyło godziny spędzone nad poprawianiem swoich umiejętności, chłopięcy uśmiech przychodził z pomocą. Tam i gdzie on nie był wystarczający, tam nazwisko wyważało drzwi. Jedna, gdy dorastał miał przed sobą doskonałość, osobę lepszą. Jego siostra bliźniaczka zawsze go wyprzedzała, zdobywała trony i ołtarze, patrzyła z góry na małych podludzi. Kilka kroków przed nim, czasem miał do pokonania cały most, by móc ją sięgnąć. Była tak bardzo do niego podobna, ale zarazem niemożliwie perfekcyjna, złudnie doskonała. Była mistrzynią w jednym – stworzeniu iluzji, to wyróżniało ją ponad wszystko. Czasem miał jednak wrażenie, że tylko on potrafił dostrzec to jak kłamstwo mieszało się z prawdą, tworząc nie siostrę, nie córkę, lecz figurę utkaną z marzeń i pragnień rodziny. Musiał biec, by móc ją dogonić. W sercach rodziców? W osiągnięciach? Może we własnej głowie, to ona najczęściej była zagrożeniem. Jeśli z całą pewnością siebie potrafił mówić o sobie jako najlepszym, to kim ona była? Diabłem, bogiem, siostrą? Kolejny raz pogładził głowę jednej z myszy. Palec łagodnie sunął po grzbiecie zwierzęcia, które nie uciekało przed dotykiem. Zwierzę z coraz większą ufnością pozwalało mu na spoufalanie, może wyczuwało, że niebezpieczeństwo się oddala. Spojrzenie Winnie w stronę zwierząt pełne było sympatii, wręcz empatii, której ludzie często nie potrafili odnaleźć dla przedstawicieli swojego gatunku, a co dopiero do gryzoni. Winnfred Marwood nie brakowało jej ani dla zwierząt ani dla uniwersyteckich rywali, którzy w potrzebie zwracali się po pomoc. Była w tym pewna doza szlachetności, oznaka wysokiej inteligencji emocjonalnej, ale również wskazówka, że w przyszłości przyjdą inni, którzy każdy taką okazje wykorzystają, a ona im nie odmówi, gdyż serce nakaże pomoc. – Poradzimy sobie bez eksperymentu na zwierzętach – potwierdził, w myślach już zastanawiając się co zrobić z myszami po ćwiczeniach, możliwe, że będą musiały u niego zostać. Nie mógł wyobrazić sobie dla nich gorszego opiekuna, więc zmuszony będzie do opracowania planu, by ktoś inny przygarnął je pod swój dach. Jeszcze nie wiedział w jaki sposób Winnie zapragnie gryzoni w domu, ale inną opcją był Theo, który był żyjącą katastrofą, a musiał przyznać, że gryzonie były na swój sposób rozczulające. Wraz z bezpieczeństwem myszy, przyszła ich własna krwawa przyszłość. Było coś pięknego w medycynie, która wymagała ofiar do nauki, choć miała nauczać jak ratować. Tym razem cena była niska, rana, którą można szybko zagoić; krew, którą mieli stracić. Spojrzał na ostrze w dłoni, wyglądało tak niewinnie, a taką krzywdę mogło wywołać. Wyrzucił je go czerwonego pudełka, co stanowiło całą odpowiedź, co do jego sterylności. – Mój breviter jest lepszy od mojego fascia, na swój sposób pocieszające – spokój wypełniał jego głos, zawsze był lepszy w działaniu niż teorii. Gdy miał zadanie, jego umysł zaczynał milczeć. – Rany będą wystarczająco małe, że będziemy mieć czas na reakcje. Sięgnął po torbę wyjmując po kolei wymienione przed Winnie przedmioty. Kilka zapakowanych ostrzy, rękawiczki lateksowe dwóch rozmiarów, butelka z alkoholem 70%, gaza i na koniec nawet narzędzia. – Nie miałem, ale i tak zabrałem ze sobą narzędzia, nie mam jednak zamiaru z nich korzystać – oznajmił, kręcąc lekko głową. Naprawdę miała małe zaufanie do jego osoby, a może to bardziej perfekcjonizm wydobywał się z jej słów? – Zacznijmy ode mnie, pokażesz na mnie całą zawiłą sztukę tego czaru. Popatrzył w zamyśleniu na swoją rękę, szukając odpowiedniego punktu. Nie miał zamiary zbliżać się do dłoni, zbyt ważne i zbyt ukrwione, by były odpowiednim miejscem. Ostatecznie wybrał najprostszy dostęp, dogrzbietową powierzchnie przedramienia. Zdjął koszulkę, wiedząc, że biel nieuchronnie zabrudzi się czerwienią. Sięgnął po gazę i butelkę z alkoholem, przygotowując całą scenę zbrodni na własnym ciele. – Ufam w pełni, że wiesz co robisz – rzucił lekko, używając sterylnego ostrza, by przeciąć skórę. Jedno cięcie, bez poprawek, na długość około 3 cm. Piekło, miał ochotę zasyczeć, lecz pozwolił sobie tylko na zmarszczenie brwi. Oparł krwawiącą rękę na stole, podłożył wcześniej ręcznik, by choć trochę ułatwić im zadanie z sprzątaniem. – Pani doktor, do dzieła. Spojrzał na nią z wyzwaniem, raczej dla czystej zabawy z gry niż z poważnym zadaniem. Było coś komicznego w sytuacji, w której się znaleźli. Usłyszał piszczenie myszy, tak, one musiały się cieszyć, że ominęła ich owa przyjemność. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Być może powinna była wyśmiać go, gdy poprosił o pomoc. Zmarszczyć brwi i zapytać, od kiedy jest to jej problem? Byłoby to być może rozsądniejsze — biorąc pod uwagę wyścig szczurów, w jakim oboje brali udział oraz fakt, jak dużą przewagę on miał już na starcie. Dawno temu jednak sobie obiecała, że to wszystko jej nie zmieni — że nawet z dyplomem ukończenia studiów, będzie nadal tą samą osobą, co gdy zaczynała. Winnifred bywała czasami naiwna. Na skinienie głową odpowiedziała delikatnym ściśnięciem brwi, a przez myśl przemknęło jej pytanie — skoro udało jej się uratować myszy przed okaleczeniem, to co stanie się z nimi później? Miała nadzieję, że trafią na jakieś miłe badania, które obejmują dużo smakołyków w ramach nagrody za przebiegnięcie tunelu. Niekoniecznie— Patrzyła na czerwoną strużkę krwi płynącą z jego rozciętej skóry. Widok krwi jej nie obrzydzał, nie przerażał ani nie gorszył. Po pierwsze, była kobietą — comiesięczne atrakcje gwarantowały przyzwyczajenie się do czerwieni. Po drugie, z fascynacją opatrywała każde obrażenie najbliższych, od kiedy tylko dorwała się do pierwszego podręcznika. To, co wprawiło ją w lekki dyskomfort, to fakt, że ściągnął koszulkę. — Mam nadzieję, że nikt tu nie wejdzie — mruknęła pod nosem, wzrok spuszczając na rozłożone przez niego narzędzia. Założyła parę błękitnych rękawiczek, nie chcąc niepotrzebnie dotykać jego krwi. Magia anatomiczna nie wymagała bezpośredniego kontaktu, chociaż wiele osób instynktownie się na niego decydowało. Na studiach uczyli ich jednak, aby tego odruchu unikać — w warunkach polowych w szczególności. Choroby i infekcje przenoszą się nawet wtedy, gdy używa sie magi. — Okay, osobiście lubię dłoń trzymać w małej odległości od rany — tłumaczy, lewą ręką przytrzymując delikatnie jego łokieć, a prawą unosząc nad rozciętą skórą w odległości kilku centymetrów. Podnosi wzrok do góry, by być pewną, że jej słucha. — Fascia jest naprawdę prosta, ale kluczem jest w niej precyzja oraz wizualizacja. Spójrz, fascia. Wraz z wypowiedzianym zaklęciem, krwawienie z ramienia Hugo ustało, ale rana nie zalepiła się ze sobą ani nie zagoiła. Krew jakby czekała, aż czar przestanie za jakiś czas działać, by znów popłynąć szkarłatną strużką. — Bardzo ważne jest to, żeby później zająć się opatrzeniem rany. Rzucę teraz brevitera, ale nie jestem pewna, czy twoje cięcie nie będzie na niego zbyt głębokie. Najwyżej zszyję ci później ją sama — mówi, na następnym wdechu wypuszczając z ust zaklęcie. Puszcza jego łokieć odsuwając się na chwilę od stołu, by wziąć głębszy wdech, a następnie podwinęła rękawy swojej błękitnej koszuli. Wzięła świeży skalpel, sprawnym ruchem wykonując cięcie na własnej skórze, tym razem nieco płytsze, niż Hugo zrobił sobie. — Auć — mruknęła, pod wpływem ostrego narzędzia, ale był to jedyny objaw piekącego bólu, jaki odczuwała. — Teraz twoja kolej. Rzut na fascia: 40/80 [udany] Rzut na breviter: 40/20 + k100 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Stwórca
The member 'Winnifred Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 31 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Hugo Devall
ANATOMICZNA : 17
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 181
CHARYZMA : 4
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 7
TALENTY : 8
Może powinna było go wyśmiać, wykorzystać jego moment słabości i dopiec konkurentowi. Ostatecznie wykazać się wyższością, na gruncie naukowym i moralnym. Jednak wybrała pokojowe rozwiązanie, wręcz etycznie słuszne. Mogli nie darzyć się wielką sympatią, choć Hugo często odnajdywał uciechę z ich przekomarzań, lecz skazani byli na swoje towarzystwo. Oczywiście, jeśli żaden z nich nie zdecyduje się wyjechać. Był jeden duży szpital w okolicy, wszelkie drogi po studiach wiodły właśnie do niego i możliwe, że czeka ich kilkadziesiąt lat wspólnej pracy. Czyż nie jest to w pewnym sensie przerażające? Tak dalece decydujące o ich losie. Obserwował, jak krew wydobywa się z rany. Z fascynacją oglądał jak najważniejsza ciecz na ziemi, może godna do konkurowania z samą wodą, znika z jego organizmu. Nie było to zagrażające życiu, delikatnie bolesne i niepokojące. Ewolucja zmuszała do klasyfikowania takich obrazów jako stresogennych, zagrażających kontynuowaniu istnienia. Tutaj jednak byli bezpieczni, obydwoje zbyt dobrzy byli w magicznej profesji. Usłyszał nerwowe odgłosy mysz, zapewne poczuły krew, co wywołało w nich niepokój, szybko zaczęły szukać niebezpieczeństwa. Nie zwracał jednak na nie uwagi, w pełni skupiony był na słowach Winnie. Była dobrą nauczycielką, musiał to jej przyznać. Notował w myślach każde jej słowo, zwracał uwagę na szczegóły i odnosił je do własnych odruchów. Wizualizował swoje zachowania i sposób, w jaki powinien podejść do tego zadania. Pozwolił jej kierować swoją ręką, ustawić się w wygodnej pozycji. Była w tym pewna delikatność, jego matka zawsze widziała w tym kobiecą przewagę w zawodach medycznych. Zarazem z uznaniem zauważył, że krew przestała płynąć. — Fascynujące — powiedział na głos, prawie nieświadomy, że komentarz opuścił jego usta. Wychowywał się wśród magii, lecz czasem nadal najprostsze czary wywoływały w nim entuzjazm. Jej piękno, nieprzewidywalność, ale zarazem podatność na ich życzenia. — Magia jest wspaniała. Ona również dorastała wraz z magią, tańczyła z nią od kiedy mogła chodzić, lecz jej prawdziwe piękno można poczuć dopiero po wejściu w dorosłość. Gdy zaczyna się ją kontrolować, prosić o przysługi i wysługi. Wtedy zaczyna przybierać to formę baletu, a nie podrostkowe zabawy. Kolejny jej czar również był skuteczny, więc musiał przyznać, że wybrał odpowiedniego nauczyciela. Teraz była jego kolej, by zaprzyjaźnić się z fascia. Mimo wszystko przygotował się do porażki, gdyż nie było gorszego medyka niż nieprzygotowany medyk. Przystanął obok niej, naśladując jej ruchu i wyobrażając sobie działanie czaru. Przed chwilą miał to zaprezentowane na żywym obiekcie, więc nie stanowiło to problemu. Zbliżył dłoń do rany, ustalając ją w odpowiedniej odległości w powietrzu. Cicho, prawie szeptem wypowiedział zaklęcie, lecz wabiący głos wystarczył, by magia kolejny raz poddała się jego woli. Krew przestała lecieć, udało się. — Jesteś doskonałą nauczycielką, Winffred — oznajmił, lecz nadal trzymając jej rękę. Zgodnie z jej zaleceniami trzeba było teraz opatrzeć ranę, słuchał jej uważnie. Spojrzał na jej twarz szukając oznak dyskomfortu, powodów by zwolnić lub dać jej chwilę oddechu, lecz uznał, że najważniejszym było teraz opatrzeć ranę. Rzucił breviter, z nadzieją, że i tym razem magia przyjdzie mu z pomocą Rzut na fascia: 31+17/40 (udany) Rzut na breviter: 17 + k100/ 35 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto, Saint Fall
Zawód : Student medycyny
Stwórca
The member 'Hugo Devall' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 71 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty