Czarownicy szykują się do świętowania Nocy Walpurgii. Zaobserwowano wybuchy magiczne na terenie Hellridge, a w Saint Fall zaczyna robić się coraz bardziej niebezpieczne. Coraz częściej słyszy się o radykalizacji Kościoła, ale pojawiają się głosy przeciwników tego nurtu. Co zmienią nadchodzące wybory?
Lepszy pokój najgorszy Niepewne czasy wymagają pewnego działania. Na którą stronę przechyli się szala?
I ujrzałem ziemię nową Cripple Rock przeżywa kolejny wstrząs, wypluwając dziwactwa, jakich świat nie widział.
Czarna Msza Oto nastają ciężkie czasy – módlmy się do Piekielnej Trójcy.
Niech żyje bal Na wystawnym balu Krąg świętuje sabat pośród tańca i plotek.
Noc Walpurgii Najważniejszy z sabatów zaprasza wszystkich atrakcjami na wzgórza Cripple Rock.
Wybory Los Saint Fall leży w Twoich rękach – wybierz swojego kandydata na burmistrza.
Pomożecie Pomożemy! W odbudowie Hellridge potrzebna jest pomoc. To jak? Pomożecie?
Człowiek jest jak ćma Zwyczajnego dnia czarownicy poznają niezwyczajne istoty, stając przed moralnymi wyborami.
Spotkanie Kowenu Dnia Wrota Piekieł zostały otwarte – Kowen bez prefekta musi się naradzić co dalej.
Spotkanie Kowenu Nocy Wśród śmiertelnych zamieszkała Lilith – Matka wzywa swój Kowen na spotkanie.
nazwisko matki Paganini data urodzenia 11.06.1956 miejsce zamieszkania Maywater zawód Badaczka w Flying Dutchman, asystentka wykładowcy status majątkowy bogaty stan cywilny panna wzrost 168 cm waga 55 kg kolor oczu Zielony kolor włosów Brązowe odmienność Brak umiejętność Brak stan zdrowia Hemolakria magiczna znaki szczególne Znamię w kształcie spirali na wysokości zakończenia mostka
magia natury: 20 (POZIOM III) magia iluzji: 0 (POZIOM I) magia powstania: 0 (POZIOM I) magia odpychania: 0 (POZIOM I) magia anatomiczna: 6 (POZIOM II) magia wariacyjna: 0 (POZIOM I) siła woli: 11 (POZIOM II) zatrucie magiczne: 2 sprawność: 10 Gibkość: POZIOM I (1) Pływanie: POZIOM II (6) Szybkość: POZIOM I (1) Rzeźba: POZIOM I (1) Taniec towarzyski: POZIOM I (1) charyzma: 7 Perswazja: POZIOM II (6) Savoir-vivre: POZIOM I (1) wiedza: 29 zoologia: POZIOM III (15) magicyna: POZIOM II (6) Język włoski: POZIOM I (1) Język migowy: POZIOM I (1) botanika: POZIOM II (6) talenty: 11 Percepcja: POZIOM I (1) Prawo jazdy: POZIOM I (1) Rysowanie: POZIOM I (1) Zręczność dłoni: POZIOM II (6) Świecarstwo: POZIOM I (1) Kadzielnictwo: POZIOM I (1) reszta: 0
rozpoznawalność II (społeczniak) elementary school Seaside w Maywater high school Frozen Lake High edukacja wyższa Boston University - biologia morska; Tajne Komplety - piekielne bestie (praktyk) moje największe marzenie to odzyskanie wreszcie wewnętrznego spokoju i doczekanie własnych dzieci najbardziej boję się utraty kontroli nad swoim życiem, bycia na świeczniku w wolnym czasie lubię oglądać horrory klasy B, pływać — najlepiej gdzieś, gdzie woda jest ciepła, dbać o prywatny zwierzyniec, dążyć do wiedzy absolutnej w temacie piekielnych bestii i zachwycać się magią natury mój znak zodiaku to bliźnięta
I. Ukochana córeczka (1956-1962)
Jakie przywileje mogły czekać na najmłodsze dziecię z trójcy, a do tego jedyną dziewczynkę z, by tak rzec, niedoskonałą genetyką? Oczywiście, że wszystkie. Dziewczę od maleństwa było rozpieszczane, a z racji rzekomo słabego zdrowia otoczone szczególną opieką. Nie zmieniało to jednak planów Guliany co do najmłodszej latorośli, która miała wyrosnąć na podobieństwo matki. A Annika przyjmowała swój los z godnością, na jaką tylko było stać zaledwie kilkuletnią dziewczynkę. Co więcej, włoski temperament matki zaiste udzielił się i córeczce, która skwapliwie korzystała ze swojej małej przewagi nad starszym rodzeństwem. Szybko bowiem zorientowała się, że płacz na zawołanie pełnił bardzo pożyteczną rolę, gdy miało się cel do osiągnięcia – niechby chodziło tylko o to, by po prostu mieć rację w jakimś mało znaczącym sporze. A magiczna hemolakria nadawała tym scenom dozy potrzebnego dramatyzmu. Mała aktoreczka, jak mówiono. A gdy to nie skutkowało, stanowiło to tylko dla najmłodszej pociechy van der Deckenów sposobność do odkrywania przed matką i ojcem sekretów starszego rodzeństwa, co zdarzało jej się czynić z prawdziwą radością. W latach dziecięcych czuła się więc niezwyciężona, nie miała sobie równych! A gdy zaczęła przejawiać zdolności, mogła tylko obrosnąć w piórka jeszcze bardziej. Stała się bowiem wyjątkowa na jeszcze jeden sposób. Ale szybko to, co było jej atutem, stało się tak samo ciężarem; odmienne traktowanie przez rodziców nabrało szczególnej goryczy, gdy kolejne lata mijały, a Annika nie mogła doprosić się o to, by ją także zabrano na wyprawę. Przecież nie byłaby dla nich ciężarem...
II. Kolizja z rzeczywistością (1962-1974)
Przyzwyczajona do rygoru nauczania domowego Guliany – głównie była to nauka języka włoskiego – Annika nie mogła doczekać się zajęć z innymi rówieśnikami, zarówno w szkole podstawowej, jak i wieczorami, w szkółce kościelnej. Nie wymagano od niej wiele ponad zwykłe posłuszeństwo, słuchała więc. Chłonęła nauki o tyle gorliwiej, że nie od razu zdobyła przyjaciół. Ze swoim poczuciem absolutnej wyjątkowości nie było jej dane pozyskać zbyt wielu zagorzałych orędowników… Albo inaczej, nikt nie lubił Anniki zarozumiałej. Zdarzało się więc, że wracała do domu ze zmoczonym krwawymi łzami, białym kołnierzykiem wyjściowej koszuli, gdy znów rozniosło się wśród dzieciaków powiedzonko, że „Annika śmierdzi szprotką”. Rówieśnicy generalnie łapali się wszystkiego, byle dziewczynce utrzeć nosa, który zwykła zadzierać. Wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło, gdy o incydencie dowiedzieli się jej bracia. A był to czas, gdy jeszcze nie była w stanie zatuszować żadnego wybuchu płaczu tak dobrze, jak nauczyła się to robić wiele lat później. Wyniosła z tego czasu jedną lekcję – bowiem jednak znalazł się ktoś na świecie, kogo łzy Anniki nie wzruszały w takim stopniu, jak jej rodzicielkę. A najwyżej przerażały. Grono pedagogiczne ze szkoły w Maywater wręcz przyprawiały o palpitację, co szybko poskutkowało łatką chorej i kolejnymi ulgami w traktowaniu. Przyjaciół miała Annika niewielu – tylu, ilu zliczyć można było na palcach jednej dłoni. Może to i dobrze, bo ostatecznie niewiele ją kosztowało spalenie za sobą mostów, gdy skończyła szkołę podstawową, a rozpoczęła naukę we Frozen Lake High, gdzie nie zależało jej już na niczym, poza dokładnie tym, po co tam przyszła. Dodatkowe lekcje rysunku angażowały ją na tyle, że nie potrzebowała więcej. Tam zresztą zdobyła pierwsze prawdziwe i trwałe znajomości. Tam dała się poznać od innej strony, niż dotychczas – czyli w istocie wrażliwej dziewczyny z sercem na dłoni. Tej, co natemperuje kredkę i objaśni zasadę działania perspektywy. I to właśnie tam udało jej się zerwać z wizerunkiem nadąsanej panny z bogatej rodziny. A w międzyczasie otrzymała wyczekiwany chrzest. Tymczasem jej bracia dorastali do coraz poważniejszych zadań, dla Anniki niedostępnych przez wiek i absolutny zakaz ze strony Guliany. Ale jak przystało na latorośl van der Deckenów, jak nie harpunem go, to wiosłem: skoro nie mogła się przysłużyć rodzinie w ten sam sposób, w jaki oczekiwano tego od chłopców, skupiła się na nauce. Jej frustracja jednak wciąż rosła, jak mogło być inaczej? Wciąż była na marginesie rodziny, a przynajmniej tak to wszystko odbierała. Przecież nie odstawała w niczym od chłopców, a gdy lata edukacji w szkółce kościelnej mijały, stało się jasne, że jej talenty szczególnie skłaniają się ku magii natury – potworność tej dziedziny była wręcz uzupełnieniem charakteru Anniki, co raz na własnej skórze odczuł Johan, gdy jako nastoletnia już czarownica wyjątkowo paskudną zniewagę z jego ust ukarała swoim pierwszym w życiu, udanym Alisfaucium. Magię natury Annika miała w głowie, a anatomiczną w sercu – ta druga szybko stała się naturalnym przedłużeniem jej zdolności, jako kolejny argument dla swojej gotowości do bycia prawdziwym Deckenem. nie dość, że stanowiłaby dla nich oparcie, to mogłaby doszkolić się bardziej, leczyć ich rany! Prawie zawsze wracali z jakimiś, a Annika robiła co mogła, by im ulżyć, wprawiając się w opatrywaniu skaleczeń, schładzaniu stłuczeń i otarć od lin...
III. Na zawsze sama zostaniesz? (1974-1980)
Wreszcie i na nią przyszedł czas, by… Cóż, zmężniała. By porzuciła kaprysy niedojrzałej dziewczynki i stała się kobietą. Tuż przed wyjazdem do Bostonu w imię tej dorosłości została postawiona przed wyborem – albo sama spośród towarzystwa znajdzie mężczyznę, którego poślubi po powrocie ze studiów, albo rodzina zrobi to za nią. Aż końcu znalazła, wierząc, że robi najlepszą rzecz na świecie, choć nie wszyscy pochwalali jej decyzję. Wybrała bowiem partnera życiowego nie sercem, a rozumem, bez rozważenia kwestii dzielących ich różnic, na co składały się dwie największe – finansowa i wiekowa. Obie miały nie stanowić dla niej żadnej przeszkody – jej ambicją było dorobić się samodzielnie, a właściwie – wspólnie. Na własne potrzeby nazwała to po prostu zawarciem umowy, by nie użyć bardziej brutalnego słowa: transakcja. Studia wybrała jedyne słuszne – biologię morską. Wychowała się na Wybrzeżu w każdym tego słowa znaczeniu, a jej rodzina poświęca się temu od pokoleń. Nie było więc dla niej nic bardziej naturalnego, niż studia związane z tym, co na co dzień ją otacza. Zwłaszcza, że już od pewnego czasu planowała karierę badaczki. Deckenowie wkładali w prace badawcze swoje środki finansowe, a Annika zapragnęła wykorzystać w nich swój potencjał. Z biegiem lat dostrzegła ich użyteczność i jak wiele może w ten sposób zrobić dla medycyny, czy rozwoju techniki. A gdyby znalazła sposób na ujarzmianie piekielnych bestii, uczyniłaby połowy mniej niebezpiecznymi. Do tego potrzebowała jednak wiedzy, wiedzy i jeszcze raz wiedzy. Kierunek studiów okazał się dobrym wyborem, bowiem w ich trakcie Annika pokochała swoje zajęcie jeszcze bardziej – w końcu mogła robić to, na co nie zawsze zezwalano jej w domu. Była wolna. I wykorzystała tę wolność najlepiej, jak potrafiła, dzieląc swoją uwagę na studenckie życie, tak inne od tego w domu, jak i zajęcia, w tym dodatkowe. Na te ostatnie składała się głównie działalność w kole naukowym, co pozwoliło jej zaznać takiej dawki oceaniczych kąpieli, jaką mogła nasycić się do woli. Umiejętność pływania, atrybut każdego Deckena, ułatwiła jej pracę w głębinach – miała ułatwiony start i wiedziała o tym doskonale. Bowiem w całej niechęci ojca do zabierania Anniki na wyprawy, nie mógł jej odmówić możliwie najlepszych lekcji pływania. A w Bostonie nauczyła się także nurkować. Koło Naukowe zrzeszało najlepszych i delegowano ich do zadań najbardziej chlubnych – będących jednocześnie dużym wyzwaniem. Poznawali tam anatomię nie tylko od strony czysto teoretycznej, ale również w sposób najbardziej fascynujący – przez czystą praktykę. Często wykorzystywani jako pomoc w preparowaniu pozyskanej przez uczelnię zwierzyny nabywali zdolności, jakich nie nauczyłoby ich samo studiowanie – pod koniec nauki Annika potrafiła sprawnie operować nożem tak, by pozostawić jak najmniej śladów po cięciach – te były niepożądane w preparatyce. Robiła to z radością – wiedziała bowiem, że kiedyś te zdolności jej się przydadzą, jeśli ma być naprawdę użyteczna. Nigdy nie zapomni pierwszego zetknięcia ze zwłokami finwala, którego morze wyrzuciło na brzeg przy Nahant Bay. Wydarzenie postawiło na nogi całą kadrę, w tym studentów należących do koła. Cała akcja zajęła ponad tydzień gdy pracowali na zmiany, wycinając zwierzęciu fiszbiny i zachowując, co tylko dało się zachować. Wciąż pamięta ten kwaśny zapach unoszący się w powietrzu, dźwięki towarzyszące operacjom, uczucie wsuwania ostrego noża w tkankę podskórną, by oddzielić potrzebne od zbędnego i przeszywająco zimne nocne powietrze. I każde „Chodźcie zobaczyć” rzucane raz po raz przez profesora Dawsona, gdy ujrzał coś godnego pokazania studentom. Gdy wreszcie wróciła do normalnego życia, pierwszym, co usłyszała było „znów capisz rybą”. Nie mogła mieć nawet o to żadnych pretensji. To było jej własne szkolenie na Deckena. Do tego przecież dążyła. Cudem było więc, że w tym całym amoku znalazła jeszcze czas na życie prywatne poza Uniwersytetem, a tego nieodzownym mottem stało się „co działo się w Bostonie, zostaje w Bostonie”. Taki stan rzeczy jak najbardziej odpowiadał, odwdzięczała się więc dyskrecją za dyskrecję. Im mniej rodzina wiedziała o jej życiu tutaj, tym spokojniejsi byli o najmłodszą pociechę, która przeżywała tymczasem najlepsze chwile swojego życia. A wolnością tą zachłysnąwszy się, prócz pracy terenowej i nauki języka migowego, nieodzownego elementu w pracy na głębokościach, znalazła czas na spotkania z mężczyznami. Póki była tylko studentką pragnęła zasmakować zwykłego życia, w którym nikt nie sterował kogo ma poślubić. I czy w ogóle kogokolwiek. Niektóre z tych znajomości były z góry skazane na pozostanie jedynie epizodem – jedna wspólnie przetańczona noc, kilka drinków i odstawienie do domu przed nastaniem świtu. Inne zaś… Dałaby sobie rękę uciąć, że stroi sobie z niej żarty. Zawsze wiedzący, co powiedzieć, jak zbić ją z tropu, niewinną złośliwością doprowadzić do uśmiechu… Nie spodziewała się wiele po tej znajomości, a ona tymczasem trwała w najlepsze. Niejedną noc przetańczyli. Niejedną próbę zniósł dzielnie i z pokerową twarzą, gdy panna Decken doskonale wiedziała, że nie bawi się nawet w połowie tak dobrze, jak mógłby. Ani na tym filmie – nie każdy doceniał kino dla prawdziwych koneserów z mackami w tytule – ani na absurdalnie długiej przechadzce po zakamarkach Muzeum Historii Naturalnej, po którym oboje zgłodnieli tak bardzo, że nawet to nieszczęsne i znienawidzone curry wchodziło jak marzenie. Niewinna zabawa, zwykła znajomość, więcej mająca w sobie z przyjaźni. Niedomyślna – być może wolała tego nie wiedzieć, że zamarzył mu się finał, jakiego ona dla nich nie przewidziała. Nie musiał wiedzieć, że nie planowała należeć do nikogo. Formalne zaręczyny z Moriartym choć ustalone wcześniej, miały dopiero nastąpić i zbiegły się w czasie z ostatnią prostą w wyścigu po dyplom. Wtedy też wiele relacji wygasło samoistnie i bezpowrotnie. Można by rzec – zaginęło we szwajcarskich Alpach. Uniwersytet dał jej wiele więcej, prócz wiedzy i upragnionej wolności – wyostrzył jej umysł na szczegóły konieczne do dalszej pracy badacza, zajęcia praktyczne pomogły w wyćwiczeniu zdolności analitycznego myślenia, a ogólnouczelniane debaty oksfordzkie wyuczyły perswazji. Praca z morską fauną i florą okazała się wyzwaniem nie tylko dla umysłu, ale i ciała – nauka wykonywania precyzyjnych czynności, jak bezinwazyjne pobieranie próbek, a czasem wręcz konieczność zrobienia tego pod wodą wyniosły jej umiejętności manualne na poziom wyższy, niż u przeciętnego człowieka. Te same zdolności rozwinęła szczególnie w sferze rysunku, który będąc dotąd wyłącznie hobby, z czasem niepostrzeżenie wplótł się i w pracę. Zaczęło się od szkiców anatomicznych – bardzo koślawych, jak przystało na pannę, która nie przywykła do dokładności. Bazę posiadła, choć bardzo dawno – wymagała tylko odświeżenia. A z czasem pokochała precyzję w kreśleniu struktur anatomicznych i całych organizmów. Do dziś stanowi to niejako uzupełnienie jej pracy jako badacza. Wreszcie Annika przestała też płakać. Nie było już za czym wylewać łez. Maxim kiedyś wróci – albo nie. A Johan? Ten skurczysyn był nie do zdarcia. Tego Annika miała się trzymać, choć z tyłu głowy pojawił się lęk, że kiedyś straci ich obydwu. Zwłaszcza po wypadku starszego brata, wizja utraty ich obu stała się realna, jak nigdy wcześniej. Tym razem skrzętniej ukryła swoje emocje – nie była już dziewczynką. Ale wewnętrznie przeżywała to tak samo. A wiele się po zniknięciu Maxa zmieniło, Annika dorosła i pozwoliła w sobie tę dorosłość dostrzec. W tym całym nieszczęściu poczuła w końcu nadzieję na to, że stanie się użyteczna.
IV. Najpierw powinności (1980-...)
Ślub wzięła zaraz po powrocie ze studiów, jak obiecała. Zamieszkała z mężem na starym mieście, skąd każde z nich mogło wieść własne życie, nie wchodząc sobie wzajemnie w drogę. Jak się okazało później, nie tylko on miał na co przymykać oko, lecz najwyraźniej taki stan rzeczy był mu na rękę, gdy ślubna nie miała wobec niego wielu oczekiwań. Tak jej się przynajmniej zdawało. Annika jak najszybciej zaczęła naukę na tajnych kompletach, a sporo czasu wolnego zaczęła spędzać w Maywater, co tylko przybrało na sile, gdy zakończyła edukację i zatrudniła się w dumnej załodze Latającego Holendra – tam zawsze było coś do zrobienia, a dostęp do zaplecza badawczego pozwolił Annice na dalsze szlifowanie umiejętności w zakresie stabilności chwytu i pewnych dłoni. Mężczyźni zdzierali knykcie o olinowanie, ściskali w nich ciężkie harpuny, tymczasem jej musiały być jak najbardziej delikatne i pewne, by mogły dobrze wykonać swoją część pracy. Częste kursowanie pomiędzy domem, a domem rodzinnym wymusiło na Annice więcej niezależności, czyli postaranie się o zrobienie prawa jazdy. A myślenie o powiększeniu ich małej rodziny chwilowo odroczyła. Za obopólną zgodą, co tym bardziej ją cieszyło – oszczędzało wszystkich bezsensownych i bolesnych rozmów. To już na szczęście nie było zmartwieniem jej matki, ta odebrała sobie prawo do decydowania o życiu Anniki z chwilą, gdy dziewczynę wydano za mąż. Po zniknięciu Maxima Guliana i tak zrezygnowała z czegokolwiek, poświęcając całą energię na płonne trzymanie się nadziei, że on gdzieś tam jest. A każda kolejna wizyta u medium zamiast przybliżać ją do ukochanego syna, przybliżała ją wyłącznie do obłędu. Annika patrzyła na to wszystko, nie mogąc powstrzymać dreszczy – tak powinna wyglądać żałoba? Wybrała nie odpowiadanie sobie na to pytanie, bowiem musiałaby wtedy zauważyć, co działo się z Moriartym, wciąż opłakującym pierwszą żonę. Annika ma wciąż jeszcze wiele do zrobienia w rodzinnej firmie. W końcu nie bez powodu swoją pierwszą – i jak na razie jedyną – wyprawę badawczą poświęciła Maximowi… Jednocześnie z pracą w Maywater, poświęciła się wykładaniu biologii w Saint Fall University, co pozwala jej utrzymać łączność z akademickim światkiem i wykorzystać nabyte doświadczenie. Przecież nie samymi magicznymi stworzeniami żyje ocean, a wszystko jest ze sobą znakomicie połączone... Zaczęło się od zaglądania na Uniwersytet jako wolny słuchacz – gdy tylko zatęskniła za kampusem i jego wyjątkową atmosferą. Z czasem zdobyła tam znajomości, co zaowocowało propozycją poprowadzenia gościnnie kilku seminariów na temat biologii organizmów wodnych. Od tamtej pory pod okiem jednego z profesorów zajmuje się tym nieco bardziej regularnie. Bycie asystentem na Uniwersytecie traktuje zaś wyłącznie jako dodatek i sposobność do zachowania łączności ze światem – by nie wypaść z obiegu w kwestiach akademickich omawianych przez niemagicznych. Gdy naucza, wśród studentów stara się wytworzyć atmosferę debaty i zachęcić do samodzielnego zgłębiania wiedzy. I sama też uczy się od nich, przede wszystkim tego, jak mówić, by zostać wysłuchaną. Tego brakowało jej przez całe życie.
[ukryjedycje]
Ostatnio zmieniony przez Annika Faust dnia Wto Paź 10 2023, 23:32, w całości zmieniany 3 razy
W tym momencie zaczyna się Twoja przygoda na Die Ac Nocte! Zachęcamy Cię do przeczytania wiadomości, która została wysłana na Twoje konto w momencie rejestracji, znajdziesz tam krótki przewodnik poruszania się po forum. Obowiązkowo załóż teraz swoją pocztę i kalendarz , a także, jeśli masz na to ochotę, temat z relacjami postaci i rachunek bankowy. Możesz już rozpocząć grę. Zachęcamy do spojrzenia w poszukiwania gry, w których to znajdziesz osoby chętne do fabuły. I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj.