First topic message reminder : Korytarz przy bibliotece Ciemny korytarz na drugim piętrze prowadzi prosto do uniwersyteckiej biblioteki. Wzdłuż ścian mieści się kilka par wysokich dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do sal wykładowych, gabinetów i toalet. Okna z tego miejsca wyglądają na niewielki zielony skwerek na samym środku kampusu. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Odwrócona tyłem do ciała Marshalla, rozmyślałam nad planem działania. Czułam, jak krew w moich żyłach buzuje ze strachu. Niepewność mnie wykańczała, ile mamy czasu, co możemy zrobić, zadawałam sobie w głowie w kółko te pytania. Dopiero słysząc, jakąś akcję odwróciłam się w stronę zwłok. Od tamtego momentu wszystko działo się za szybko. Charlotte przesunęła po krtani Abernathy'ego sztyletem, a ten nagle jakby powrócił do żywych. Złapał ją za nadgarstek i pocisnął na ścianę. Zamarłam, gdy Charlotte walnęła o tablicę, przelatując centymetry obok mnie. Patrzyłam na jej ostatnie słowa z przerażeniem, ale proste "dojedźcie go" wystarczyło, żebym zacisnęła zęby. Skupiłam się na leżącym na podłodze athame Williamson. To ono było słabym punktem potwora, patrząc po jego wcześniejszej reakcji na atak brunetki. Wyjęłam jeszcze ze swojej torby mój rytualny sztylet na wypadek gdyby skupił się teraz na mnie, ale bałam się podejść do niego bliżej. Jego niszczycielska siła zmiotłaby mnie w sekundę. Mógł równie dobrze złapać mnie i wyrzucić przez pobliskie okno, czego wolałabym uniknąć. Słowa Mallory'ego zupełnie na mnie nie zadziałały. - Zajmę się nim, a wy ją stąd zabierzcie... - Zwróciłam się do dwójki, żeby mogli bezpiecznie przetransportować Charlotte poza salę wykładową. Dalej w bezpiecznej odległości stanęłam przed nim. Wcześniejsze zaklęcie wyostrzyło pomyślnie mój wzrok, dlatego byłam w stanie w czerwonej plamie, wyłapać jego sylwetkę. - Ty, Sługusie Jedynego! Jak śmiesz używać ciała mojego brata?! Kryjesz się w jego skórze, jak zwykły tchórz, plamiąc jego honor... ale wiesz co? Też tonęłabym w żalu i wstydzie, gdybym nie mogła powrócić... Śmiało! Pokaż nam swoje żałosne oblicze albo dalej trzepocz tymi kurzymi skrzydełkami! - Zwróciłam się do Sługi Jedynego w ciele Marshalla, przepełniona teraz gniewem. Chciałam, żeby skupił się całkowicie na mojej osobie. Williamson była teraz priorytetem. - Dormi! - Skupiłam się teraz na ostrzu omdlałej dziewczyny. Jeśli zaklęcie się udało, starałam się obrócić magią narzędzie tak, żeby ostrym końcem ruszyło na potwora. - Intempestivus! - Kolejna inkantacja wyszła z moich ust. Widząc jego nadludzką siłę, miałam nadzieję, że potraktuje siebie tym samym, czym potraktował pannę Williamson. Teoretycznie było to ciało Marshalla, więc magia iluzji powinna zadziałać, ale wciąż nie byłam niczego pewna. Nie wiedzieliśmy, jak teraz zareaguje na magię, ale mimo wszystko łapałam się wszystkiego, czego byłam w stanie. Gdy usłyszałam nawoływanie blondynki, starałam się przemknąć bezpiecznie na korytarz, ale domyślałam się, że teraz anioł mi tak łatwo nie odpuści. Rzuty niżej: 1. Dormi próg: 30 2. Intempestivus próg: 55 |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 40 -------------------------------- #2 'k100' : 5 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Jeszcze przed momentem był Marshallem. Żywym mężczyzną, człowiekiem z krwi i kości, posiadającym w sobie niezwykłą cząstkę magii, zesłaną mu z Piekieł przez samego Lucyfera. Teraz gdzieś uleciał, jak gdyby zły los zechciał zabawić się w chowanego. Dusza Marshalla nie mogła zagrzać sobie miejsca w jego ciele, gdy te wyraźnie przejął ktoś inny. Pamiętaliście moment, gdy wpatrywał się w jego oczy i zagłębiał w nie. Mogliście przeczuwać, że w tamtym momencie było już za późno, że coś w spojrzeniu tej istoty porwało Marshalla w otchłań tak głęboką, że wydostać się z niej nie był już w stanie, aby walczyć o swoją cielesną własność. Jeśli do tej pory wyskok adrenaliny nie dobudził was w lutowe popołudnie, tak gruchot ciała Charlotte uderzającego o ścianę naprzeciwko powinien był to zrobić. Jej sylwetka spłynęła po zielonej tablicy, opadając ciężko na podłogę. Słowa wyszarpywały się z jej ust, żądne zemsty i pomszczenia, ale chociaż stan dziewczyny gwałtownie się pogorszył — nie było mowy o znaczącym zagrożeniu jej życia, a przynajmniej nie z powodu upadku. Istota, która przejęła Marshalla, była skrajnie niebezpieczna, nawet jeśli znacząco osłabiona przez pożar, zagoszczenie w jego ciele i w końcu — poderżnięcie gardła przez młodą pannę Williamson. W całym tym nieszczęściu — miała wielkiego farta, że miał siłę ledwie na rzut jej sylwetką w tył, a nie złamanie jej w pół. W swojej złości wydawał się do tego zdolny. Charlotte Resztę wydarzeń mających miejsce miałaś zapamiętać jako mgłę, pojedyncze obrazy nakładające się na siebie. Ręka odrzucająca cię w tył, wzrok innych studentów spadający na ciebie niczym kolejne uderzenie — po tym nastał ból głowy, silny ścisk w tyle czaszki i zawroty. Czerwona mgła rozrzedzona ogniem w pomieszczeniu nagle stała się ciemnością, a ty utknęłaś we własnym ja — w czerni. Zemdlałaś. Blair, Elianne, Mallory Chwycenie zemdlałego i niekontaktującego ciała Charlotte i zataszczenie go za drzwi wymagało siły. Nie byliście typowymi osiłkami — czas spędzony na studiach był znacznie cenniejszy niż aerobik albo wieczory na siłowni. Nie można było was jednak oskarżyć o całkowite lenistwo. Elianne i Mallory, wspólnymi siłami byliście w stanie bez problemu wziąć ze sobą pannę Williamson, odsuwając ją od agresora na bezpieczną odległość. Jeśli jednak zamierzaliście uciekać z tego miejsca dalej, musieliście albo zostawić ją tak, czekająca na inny ratunek, albo dalej taszczyć za sobą. Blair, ty skupiłaś swoją uwagę na zemście — zgodnie z ostatnią wolą (przynajmniej przed omdleniem) swojej koleżanki. Zauważyłaś na ziemi jej athame, błyszczące ostrze, na którym skropliła się krew. Wprawnie rzucony czar był w stanie podnieść je wyżej i obrócić i wyrzucić w przestrzeń, zmierzając wprost w istotę przebywającą z wami w tym miejscu. Był osłabiony, podnosił się ostatkiem sił — dużo kosztowało go rzucenie swojego napastnika w tył — a to oznaczało twoją szansę. Athame pomknęło w jego stronę. Rzucone mogłoby zrobić to szybciej, ale leciało celnie i prosto. Brakowało mu już niewiele. Dostrzegłaś, jak Sługa wyciągał po nie drżącą dłoń, jak gotów był osłonić się przed nadciągającym narzędziem zbrodni, pochwycić je za rękojeść. Już był blisko. Widziałaś, jak ostrze kieruje się w jego klatkę piersiową. Odpowiednio wymierzone zmierzało w jego serce, było gotowe wbić się pomiędzy żebra, zakończyć jego żywot. Mallory, rzuciłeś czar, który dostatecznie rozproszył jego uwagę. Wyładowanie elektryczne trafiające wprost w żebra, wyginające jego ciało w dziwnym spazmie, obróciło nieco sylwetkę. Drgał. Blair, ty rzuciłaś jeszcze czar, ale w ferworze ten nie zadziałał, energia nie zebrała się, dając istocie więcej czasu na reakcję. Zamachnął się, widziałaś, jak jego palce musnęły sztylet, ale nie podołał wyzwaniu. Wykorzystałaś czas, gdy był jeszcze osłabiony, gdy nie miał sił bronić się bardziej. Athame wbiło się w klatkę piersiową niegdyś Marshalla, przecinając płat jego skóry i wędrując pomiędzy dwa żebra, ostatecznie zadając cios prosto w serce. Sługa Jedyny, jak sam siebie zwał, spojrzał resztką życia w dół na wyciekającą z jego piersi krew. — Przeklinam cię — wskazał palcem wprost na twarz Blair, ledwie ruszając ustami w dźwięk tych słów, ale Ty Blair usłyszałaś to wszystko w swojej głowie. Było jasne i klarowne. Zmarł. Wokół nie było ani duszy Marshalla, ani teraz już Sługi Jedynego — jakby zniknęła, rozpłynęła się gdzieś, zostawiając na ziemi trupa z poderżniętym gardłem, ze wbitym wprost w klatkę piersiową athame. Jego oczy pozostały otwarte, ale w tych nie było źrenic — tylko białka. Nie zniknęła powłoka skórna, jaka została w iluzorycznej klatce na środku sali, nie zniknęło ciało Marshalla i nie przemieniło się. Koszmar się skończył. Elianne i Mallory, reagowaliście tak, jak potrafiliście — nauką. Podnoszenie temperatury w okolicy miało zdać rezultat, a chociaż wasza magia nie formowała się w naturalny dla niej sposób i nie roztaczała wokół z pełnią swoich sił — udało wam się wykrzesać jej wokół wystarczająco, aby ta podziałała na chmurę. Temperatura zaczęła rosnąć niegwałtownie, ledwo wznosiła się, ale to wystarczyło, żeby mgła zaczęła się skraplać. Na ziemię nie spadała jednak woda — spadała krew. Kap, kap, na posadzce zbierały się szkarłatne krople, opadały na wasze buty, przyklejały się do twarzy, ubrań i dłoni. Wkrótce mgła przerzedziła się, chociaż została jej resztka w powietrzu, ale widoczność wracała. Teraz nie tylko po policzkach Blair spływały czerwone krople, te były obecne wszędzie — na ścianach, na oknach, na materiale przewiązanym wokół twarzy Elianne. Krew była ciepła, osadzała się na waszej skórze i zdawała delikatnie ją parzyć, ale niewystarczająco, aby można było nazwać to bólem — bardziej jakbyście weszli do wanny prawie gorącej wody. W pewnym stopniu to uczucie po chwili mogło być nawet przyjemne, chociaż widok, jaki się przed wami ukazywał — zgoła makabryczny. — Ktoś tam jest? — usłyszeliście głos profesora, który wcześniej zaprowadził was do klasy. Był — podobnie jak wy — pokryty tą substancją. — Nic wam się nie stało? — przedzierał się przez resztki mgły, wydawał się przerażony, ale skoncentrowany. Dostrzegł też ciało Charlotte na ziemi, ale nie zadał nawet pół pytania. Dobiegł do was w końcu, ale nie zajrzał do klasy, w której jeszcze przed chwilą byliście. Wydawało się, że najgorsze jest już za wami, chociaż dalej nie mogliście mieć pojęcia, co stało się z pierwszym ciałem oskrzydlonego łupieżcy. Być może było gdzieś w sali, a może zniknęło - puf. Żeby się o tym przekonać, musielibyście do niej wrócić, bo w okolicy korytarza nie było niczego innego, tylko ta osiadająca wszędzie i skraplająca się krew. W klasie leżał jednak Marshall — martwy, pod waszymi stopami panna Charlotte — ledwie żywa. Wyjaśnienie tego człowiekowi, który nie miał pojęcia na temat magii, graniczyłoby z cudem, ale póki nie zadawał pytań, może nie chciał wiedzieć... Wyjaśnienie tego Gwardii albo nawet rodzinie... Tak, to też mógł być problem. Na razie tkwiliście na korytarzu, a wokół wszędzie zbierała się krew. Mgła mijała — makabryczny widok nie. Ósma tura Udało wam się unieszkodliwić Sługę Jedynego. Możecie mieć pewność, że jest on martwy, a właściwie, że w sali leży teraz martwe ciało Marshalla Abernathy z poderżniętym gardłem i wbitym w jego serce athame. O tym, że się udało, zadecydowały kości. Wokół was skrapla się obecna we mgle krew, ale profesor, który ponownie was spotkał oprócz całkowicie zrozumiałego przerażenia, nie wydaje się opętany. Możecie bez problemu zakładać, że wszystko z nim w porządku, chociaż przeżywa właśnie szok. Cały korytarz (łącznie z wami) kąpie się we krwi. Wszystko, co posiadacie, a co nie jest ukryte pokrywa się szkarłatem - razem z waszymi twarzami, dłońmi i włosami. Elianne, twój kryształ górski w bransoletce przestaje świecić. Ze względu na trwające przez kolejną turę ograniczenie dostępu do tlenu, otrzymujesz -5 W za duszenie. Charlotte, Mistrz Gry bardzo dziękuje Ci za udział w evencie. Na ten moment twój stan jest nieznany i zostanie przeze mnie podsumowany w poście kończącym wątek. Blair, jeśli chcesz przerwać działanie Celluli wystarczy wspomnieć o tym w poście, nie musisz poświęcać na to akcji. Działające czary: Cellula na środku sali — pusta Absolutvisio na Blair Scully (2/3) +10 do percepcji na wzrok Punkty życia: Blair Scully 156/162 (-5 W duszenie) Charlotte Williamson 0/172 (-5 W duszenie, -60 P, - 92 W (wstrząs mózgu), -15 M) - postać nieprzytomna Mallory Cavanagh 152/157 (-5 W duszenie) Elianne L'Orfevre 156/166 (-10 W duszenie) Czas na odpis: 17.04 (poniedziałek) do 18:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Sztylet leciał prosto w stronę anioła. Moje drugie zaklęcie, jak na złość nie zadziałało, ale za to Mallory posłał w kierunku naszego przeciwnika wyładowanie elektryczne. Gdyby nie to, to anioł może złapałby lecący w jego stronę przedmiot, ale musnął go jedynie palcami. Chwilę potem wbił się prosto w jego klatkę piersiową. Struga krwi wyleciała z jego rany, a ja wstrzymałam tylko oddech, patrząc, jak uchodzi z niego życie. Przeszedł mnie dreszcz, gdy wskazał na mnie palcem i krótko przeklął. Podeszłam niepewnie do ciała, najpierw szturchając go czubkiem swojego buta, jakby ostrożnie wyczekując jakiejś reakcji. Chyba był martwy. - In domine dei nostri mater Lilith excelsia... - Podziękowałam jej za wszystko, za siłę i odwagę, którą dała mi w najgorszym momencie. Dłonią zamknęłam powieki Marshalla i szybkim ruchem wyciągnęłam athame Charlotte z jego piersi. Wytarłam go jeszcze z krwi o spódnicę i wrzuciłam go luzem do torby. Williamson na pewno chciałaby go odzyskać z powrotem, a ja wolałam jej oszczędzić kłopotu wyrabiania kolejnego ostrza. - Przepraszam - Wyszeptałam jeszcze na odchodne ściskając swój pentakl w dłoni. Nie tak miało to wyjść, nie tak miał się potoczyć ten dzień, nie tak chciałam pomóc. Skierowałam się w kierunku wyjścia do reszty lekko przygnębiona. Gdyby Abernathy był teraz z nami, może bym triumfowała, jednak przy aktualnym obrocie spraw, mogłam się czuć tylko beznadziejnie. - Jak Charlotte? - Spytałam się jeszcze ze zmartwieniem, gdy przekroczyłam próg. Na skutek jakichś zaklęć Cavanagha i blondynki mgła zaczęła się powoli rozrzedzać, a wkrótce potem wszystko i wszyscy w niej pływali. Na domiar złego pojawił się kolejny nieproszony gość, który był dla nas teraz największym zagrożeniem. - Profesorze? Co się dzieje? Nagle... nagle wszystko zaczęło spływać krwią... Panna Williamson się na niej poślizgnęła i chyba rozbiła sobie głowę o posadzkę... Nie reaguje na nasze próby ocucenia jej... - Zaczęłam swój wywód, mając nadzieję, że towarzystwo wprawione jest w kłamanie, a jeśli nie, to że będą siedzieć cicho, jak ja będę próbować go czymś zająć. Kucnęłam jeszcze przy nieprzytomnej dziewczynie. - Charlotte? Charlotte? Słyszysz mnie? - Klepałam ją po policzku, jednocześnie mówiąc zmartwiona do niej. To akurat nie było już kłamstwo. Bałam się, że nie wyjdzie z tego wszystkiego cała. Uderzyła z wielkim impetem o tę ścianę, więc miałam nadzieję, że nie doszło do jakiś poważnych wewnętrznych uszkodzeń. Jedno było pewne - potrzebowała teraz pomocy specjalisty, najlepiej w szpitalu. Popatrzyłam się jeszcze w tym wszystkim na Mallory'ego, próbując połączyć się z nim telepatycznie. Jeszcze wyłączyłam działanie celluli, uwalniając tym samym zamkniętą tam powłokę anioła. - Mówi Blair, nie daj mu pod żadnym pozorem zajrzeć do sali - Mój głos zabrzmiał w jego głowie. Może nie był bardzo wyraźny, a lekko przytłumiony, ale bez problemu powinien go poprawnie zidentyfikować. 1. Rzut niżej na telepatię (Wiadomość wysłana na PW Mistrza Gry) Dopisek Mistrza Gry: Mallory słyszy w swojej głowie głos Blair, który może bez problemu rozpoznać. Do usłyszanego głosu Mallory powinien odnieść się po swojej pierwszej akcji. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Stwórca
The member 'Blair Scully' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 61 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mallory Cavanagh
Wyobrażał sobie, że zemsta będzie miała smak dojrzałych owoców granatu; w przypływie szczeniackiej zachłanności opychał się nimi aż do momentu napływu goryczy. Wraz ze swoimi kompankami - częściowym paraliżem i niekontrolowanymi wybuchami magii - na zawsze miała pozostać u jego boku. Z konfrontacji nic dobrego nie wynikało, więc skinieniem głowy zaakceptował zapewnienia ekspertów, choć wzbudzały w nim wątpliwości. Rozkwitały przez dekady i dopiero kilka miesięcy temu, gdy rozświetlał marmur błękitem niezapominajek i różem lilii, wyryły w nim swoje epitafium. Nic nie trwało wiecznie. Każdy, kto myślał inaczej, oszukiwał sam siebie. Dzielił się tą zgubną iluzją z innymi w akcie pieprzonego altruizmu. Wieczność wymykała się ludzkim autorytetom, więc czemu miał nie stawiać pod znakiem zapytania postawionej diagnozy? Niezmienności własnych założeń? Każdy dzień je rewidował, więc czemu inaczej miało być z wziętym w emocjach odwetem? Zainicjowane iskrami spazmy zredukowały niebiańskiego agresora do roli byle ciemięgi, którą aż głupio było kopać. Moralność Blair nie podzielała tych sentymentów, zmuszając ją nie tylko do zignorowania kolejnej dobrej rady, ale i zadania finalnego ciosu. Dwie ofiary w ciągu kilkudziesięciu minut były zatrważającym wynikiem, ale niewystarczającym, by sięgnąć po złoto w konkursie na seryjnego mordercę. Apetyt rósł w miarę jedzenia, a przecież miała pod ręką jeszcze jego i Elianne. Świadkowie na miejscu zbrodni nigdy nie kończyli szczęśliwie, więc dobrze, że zwiększyli dystans. Ciągnięcie po ziemi nieprzytomnej Charlotte ograbiło ich z sił i choć wypowiedział inkantację, nie spodziewał się spektakularnych rezultatów. Dzięki łaskawej, matematycznej zasadzie rzucone w przestrzeń minusy scaliły się w jedno, nie przerywając dobrej passy. Ni to prychnął, ni się uśmiechnął, gdy mgła zaczęła oblepiać go czerwonymi łzami. Zwycięstwo o kolorze krwi szydziło sobie z niego w najlepsze. Wnętrzem dłoni przetarł twarz, by uzyskać lepszy wgląd na sytuację. Odczuwany wrzątek rozlał się dookoła, ale tego się spodziewał, więc zamiast skupić się na tej drobnej niedogodności, całą atencję przerzucił na wykrzyczane pytanie. Profesor nauki musiał pobierać u lokalnej policji. Gdzie był cały ten czas? Czy to nie podejrzane, że znikł na chwile przed pojawieniem się anioła i powrócił do nich dopiero, gdy zagrożenie się ulotniło? O ile faktycznie się ulotniło. Udało mu się nie skrzywić na dźwięk głosu Blair, którego nie mógł zignorować z taką łatwością, jak pytanie o stan panny Williamson. Można było pomyśleć, że naprawdę się o nią troszczy, choć nie miała najmniejszego problemu przed spopieleniem kolegi z roku. Odetchnął głębiej i przymknął oczy na trzy sekundy, po czym obrócił się w stronę profesora, lecz nim wyciągnął ku niemu dłoń, bezczelność Blair sięgnęła zenitu. Zacisnął zęby, jakby miało to pomóc w zagłuszeniu przyjętego wbrew woli komunikatu. Nie wiedział, co było gorsze - zostanie potraktowanym jak idiota, który nie domyślił się takiej oczywistości, czy założenie, że po tych ekscesach, których dokonywała wedle własnego widzimisię, miała prawo o cokolwiek prosić. Z niezmienioną, niewiele wyrażającą miną kontynuował to, co zaczął: przelotnie oplótł palce wokół profesorskiego ramienia, przekierowując jego uwagę na siebie. — Profesorze, proszę mnie wysłuchać. — Lata treningu powinny się opłacić, wzmacniając jego głos o powagę, rzeczowość i odpowiednią dawkę władczości, która zamiast obrazić, miała skłonić do wykonania 'rozkazu'. — Nasza koleżanka — machnął dłonią w stronę śpiącej królewny — jest w fatalnym stanie. Nie posiadamy odpowiednich kompetencji do udzielenia jej pomocy, musimy więc jak najszybciej udać się do szpitala. — Wbił w niego proszące spojrzenie, choć najchętniej by go nim sprowadził do parteru. Złość pęczniała z każdym wypowiadanym słowem i wzrastała możliwość, że chlapnie jęzorem o jeden raz za dużo, dlatego do minimum skrócił wypowiedź. — Może mi Pan pomóc ją stąd wynieść? Im szybciej wyjdziemy na dwór, tym lepiej. — Żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, bo przecież mgła wcale nie ograniczała się do wnętrza uniwersytetu. Bardziej istotnym pozostawał fakt, że w razie kolejnego ataku, poza szkolnymi murami mieli więcej swobody ruchu, być może też i osoby zorientowane na działanie zespołowe, a nie zmniejszanie liczby członków drużyny. Jeśli profesor przystał na prośbę, nim ponownie sięgnął ku Charlotte, minął Elianne i najciszej jak się dało szepnął jej do ucha: — Obserwuj Blair. — Sam również zamierzał to robić. Plecy bolały go wystarczająco, nie potrzebował w nich noża. Sytuacja uspokoiła się na tyle, by zneutralizować część paniki, przetrzebiającej jasność myśli. Chłód konstruującego się pod czaszką planu był jak katharsis. |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Elianne L'Orfevre
Nie czuła się najlepiej, taszczeni Charlotte zabierało jej siłę, a wcześniejsze odczytanie pióra dalej oddziaływało na nią niezbyt przyjemnym odczuciem, jakby była na jakimś jachcie kołyszącym się na wodzie, sprawiającym, że nie mogła zbytnio nic poradzić na to, że i nie czuła się najlepiej. Prawie, jakby miała drobną chorobę morską. Starała się wyrzucić z głowy widok umierającego Marshalla, jednak nie było to proste, mając dosłownie tuż obok jego zmasakrowane ciało, które wbrew wszelkiej logice poruszało się dalej animowane przez anioła, czy inną poczwarę, którą wypuścił z nieba ten przeklęty Gabriel. Nawet gdyby czuła się całkiem nieźle, wątpiła, żeby była w stanie próbować zabić tę dziwną istotę. W końcu przybrał twarz znajomej jej osoby, a na dodatek, co mógł komukolwiek zrobić jubiler? Swój czas poświęcała raczej na siedzenie w pracowni, niż na ćwiczenie zaklęć, którymi mogłaby kogoś zamordować. Rejestrowała wydarzenia, nie przywiązując do nich większej wagi, wyłączając się trochę na to, co się działo dookoła, mając już po prostu dosyć. Chciała tylko wrócić już do domu i próbować wymazać z pamięci to, w jakim stanie skończył Abernathy. Chwila nieuwagi i jego życie skończyło się w naprawdę paskudny sposób. Wyjście na korytarz było o tyle utrudnione, że dalej taszczyli Charlotte, którą dopiero tam mogli odłożyć, chociaż na chwilę. Byli poza zasięgiem tamtej istoty, bo dalej nie do końca docierało do niej to, że mogliby faktycznie się jej pozbyć. Raczej czekała, aż paskud wyskoczy nagle na korytarz za nimi i znowu zacznie się ten chaos i koszmar. Wzdrygnęła się, kiedy czary może nie do końca były rzucone prawidłowo, jednak jakoś się splotły i zadziałały na tyle, żeby krew zaczęła na nich kapać, pod wpływem zmieniającej swój stan skupienia mgły. Obrzydliwość, która jednocześnie piekła w odsłonięte części skóry. Po chwili dotarł do nich również zaginiony profesor. Ten to nie miał wyczucia, nie mógł zgubić się na dłużej? Albo przytargać ze sobą któregoś z magicznych psorów? Pozwoliła reszcie mówić, bo nie miała nic do dodania, a przydało jej się na chwilę stanąć i przymknąć oczy. Zaraz jednak je otworzyła i spojrzała na profesora. — To dobry pomysł, Charlotte nie wygląda najlepiej, dobrze by było, gdyby ktoś wykwalifikowany na nią spojrzał. Lepiej dmuchać na zimne, niż pozwolić, żeby przez zaniedbanie jej się coś stało... Jeśli da mi Pan klucz, zajmę się zamknięciem sali i odniesieniem klucza. — Poparła spokojnie pomysł Malloryego, starając się nadać swojemu głosowi nutki pobrzmiewającego w nich rozsądku i przy okazji próbując rozwiązać problem, który na pewno by się pojawił, gdyby psor uparł się, że nie może zostawić klasy otwartej. Gdyby zajrzał do środka, byłoby naprawdę koszmarnie. Jak niby by mu to wytłumaczyli? Już i tak widział dziwną mgłę skraplającą się w krew i oblepiającą gromadkę uczniów. Już samo to powinno go zatrzymać i kazać mu pomyśleć, co tu się do diaska odwala. Mimo wszystko, póki były szanse na to, żeby nie widział nic, czego widzieć nie powinien, to próbowała wesprzeć ekipę. Niech się tym bałaganem dalej przejmuje kościół, gwardia, czy sami nauczyciele z tajnych kompletów. Ona naprawdę miała już tylko ochotę na gorącą kąpiel i zakopanie się w łóżku. Jeśli Mallory się do niej odezwał, skinęła mu tylko delikatnie głową, uznając, że musiał mieć powód, aby ją przestrzec. Co prawda i tak nie ufała kompletnie obcej osobie, ale teraz tylko tę nieufność podsycił. |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
Nie dało się prosto wytłumaczyć wszystkich zjawisk, które was tutaj dziś spotkały. Wyjaśnienie tego magicznej kadrze byłoby jednak znacznie prostsze — tym razem stał przed wami zwykły śmiertelnik, zupełnie niezaznajomiony z dziwami mającymi miejsce nawet w gmachu uniwersytetu, na którym pracował. Skraplająca się czerwona mgła zostawiała na ciałach wszystkich zebranych mokrą warstwę krwi. Mogłoby to nawet przypominać farbę, gdyby nie metaliczny zapach unoszący się w powietrzu. Na krańcu języka był wyczuwalny, jednak nie wywołał w Waszych organizmach żadnych większych zmian. Ciepło nie parzyło, sparzyć mogliście się sami. Podjęcie dialogu z profesorem wydawało się dobrym pomysłem. Mieliście sporo do ukrycia, chociaż czy to nie czyniło was teraz współwinnymi zbrodni? Kto właściwie był jej winny? Seria niefortunnych zdarzeń, istny przypadek, czar wymierzony w momencie, w którym alkohol rozbryzgnął się na ciało waszego kolegi — to wszystko doprowadziło w końcu do tego, że teraz ciało Abernathy'ego spoczywało zwęglone i poszarpane — z rozciętym gardłem i dziurą po athame w sercu. O ile uznanie, że zabił go ogień, mogło być dziełem przypadku, tak rozcięta szyja i klatka piersiowa nie. Jego powłoka była zresztą pusta lub umarło w niej coś, czego wcześniej nie spotkaliście. Nie wiedzieliście, co stało się z jego oryginalnym ciałem, tym na które nakładał wasze twarze. Teraz kłopoty były jednak żywe i stały przed wami pod postacią starego profesorka. — Natychmiast do szpitala! — człowiek rzucił, gdy tylko usłyszał połowiczną wersję zdarzeń o upadku Charlotte. Nie miał zresztą powodu, by jej nie ufać. Wyobrażenie o karach i problemach, jakie gmach mógłby sobie narobić u Williamsonów, były wystarczającym motywatorem, żeby to zdrowie i życie jednej z najmłodszych cór rodu stało się priorytetem dla mężczyzny. — Tak, idziemy — starszy człowiek kucnął przy Williamsonównie, ale nie zajrzał do sali, przejęty dziewczęciem, po czym dźwignął ją na swoich ramionach, unosząc w górę. — Niech sala zostanie otwarta, zaraz będzie tu policja. Ktoś z was musi ze mną iść, trzeba poinformować jej rodziców. Na dole są już służby i karetki. Psia mać... — i pędem ruszył w przód w dół korytarza, aby jak najszybciej dotrzeć do wyjścia z budynku głównego i przekazać Charlotte w ręce ratowników. Jeśli ktokolwiek z was za nim poszedł, przy wyjściu spotkaliście uwijających się lekarzy i ratowników. Gdzieś obok czekała policja, mozolnie spisując zeznania wszystkich dookoła. Czerwona mgła, której jeszcze przed chwilą pełno było za oknami, przerzedzała się i zanikała. Z budynku powoli wynoszono kolejne ciała, ale żadne z nich nie było pokryte we krwi w takim stopniu jak to Charlotte. Jakiś chłopak siedział z rozbitą głową na murku — wyglądało, jakby upadł, medyk upewniał się, że kontaktuje. Inna dziewczyna trzęsła się w przerażeniu, wskazując palcem na któreś z dolnych okien — otwartych. Wokół nie było krzyku, chociaż w tym miejscu słusznie robił się gwar, tłum gapiów zbierał się przy policyjnych taśmach, upatrując sensacji. Za chwile mogła przyjechać tu prasa. Jeśli ktokolwiek z was został na miejscu, mieliście niewiele czasu, żeby zatrzeć ślady — o ile w ogóle mieliście taki zamiar. Nie minęło 5-6 minut, gdy na klatce schodowej powoli natężały się bardzo specyficzne i ciężkie kroki. Jeśli spojrzeliście w tamtą stronę, mogliście dostrzec czwórkę mężczyzn w czarnych garniturach, każdy z nich z twarzą niewzruszoną. Jeśli przeczucie podpowiadało wam, że do budynku zawitała Czarna Gwardia — miało rację. Nie chcieli z wami rozmawiać w myśl zasady, że na rozmowę przyjdzie jeszcze czas, ale rozpoczęli oględziny tego miejsca. Jeśli wcześniej zdecydowaliście się w jakikolwiek sposób zaopiekować tym miejscem, ukryć dowody waszych poczynań (bo przecież nie zbrodni, prawda?), mogliście mieć pewność, że gwardziści będą wnikać w każdy szczegół. Nie byli jednak zajęci wami, mogliście bez problemu czmychnąć z ich pola widzenia. Wszyscy — przez okna lub bezpośrednio na niebie — widzieliście zjawisko, które na tle wydarzeń z tego dnia wydawało się już tylko prozaiczne i nudne. Z zachodu na wschód na niebie przeleciała jasna kula światła, zmierzając gdzieś z okolic Maywater w dół do Wallow. Przypominała nieco kometę, ale znacznie mniejszą i znajdującą się bliżej ziemi, bo przed chmurami. Nie było żadnego huku, nikt nie krzyczał, obiekt spadł daleko stąd i nie wiedzieliście o nim nic. W miarę upływu czasu chmura zaczęła blednąć, jakby czerwień z niej znikała. Proces ten nie był szybki, ale wyraźny. Dziewiąta i ostatnia tura Mistrz Gry bardzo dziękuje Wam za grę, sprawne odpisy i kreatywność! Profesor poprosił jedno z Was o udanie się z nim w stronę wyjścia, ale możecie zignorować tę prośbę. Wyżej zostały rozpisane dwa scenariusze w zależności od drogi, którą każde z was podejmie. Oprócz tego macie teraz czas na opisanie wszystkich działań, jakie wasze postacie podjęły w ciągu około godziny-dwóch od mojego posta. Zaznaczcie wyraźnie jakie były wasze dalsze kroki, czy udaliście się do szpitala, czy z kimś się kontaktowaliście, czy uciekliście z tego miejsca, czy próbowaliście kogoś powiadomić itp. Możecie używać NPC z dowolnej komórki Kościoła (Czarna Gwardia, kapłani, szkółka kościelna), służb miasta (policja, szpital, straż pożarna, ratusz), Kręgu (nestorzy Waszych lub cudzych rodzin). Jeśli się na to zdecydujecie, nie określajcie ich reakcji, tylko swoje akcje. Dla wspólnej wygody proszę o podsumowanie podjętych akcji w adnotacji na dole posta. Nie ma ograniczenia co do ilości podjętych akcji, ale proszę o rozsądek względem czasu ich trwania - macie tylko 1-2 godziny. Proszę też o pamiętanie, że jesteście pokryci krwią. Jeśli chcecie ją z siebie zmyć - przyda się kąpiel (możecie też założyć, że prysznice są dostępne obok sal gimnastycznych). Wszystkie wasze działania i kwestie techniczne zostaną przeze mnie podsumowane w kolejnym poście, który będzie oficjalnym zakończeniem 1. części wydarzenia. Do tej pory proszę Was o niepodejmowanie wątków mających miejsce później dnia 26.02.1985. W tym momencie możecie już dokonywać rozwoju postaci, zakupów i rzemiosła, które będziecie mogli wykorzystać w 2. części wydarzenia. Ewentualne rzemiosło albo zakupy nie muszą być wykonane w trakcie dwóch godzin określonych przeze mnie wyżej, fabularnie mogło to odbyć się wcześniej. Przypominam, że zgodnie z ogłoszeniem w temacie wydarzenia, na 2. część wydarzenia obowiązują zapisy. Charlotte, Marshallu, Wasz stan zostanie przeze mnie podsumowany w następnym poście. Blair, od tej pory posiadasz athame Charlotte. Działające czary: Absolutvisio na Blair Scully (3/3) +10 do percepcji na wzrok Punkty życia: Blair Scully 156/162 (-5 W duszenie) Charlotte Williamson 0/172 (-5 W duszenie, -60 P, - 92 W (wstrząs mózgu), -15 M) - postać nieprzytomna Mallory Cavanagh 152/157 (-5 W duszenie) Elianne L'Orfevre 156/166 (-10 W duszenie) Czas na odpis: 22.04 (sobota) do 16:00. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Odsunęłam się od ciała Charlotte, gdy Mallory rozpoczął swoją przemowę. Zachowałam kamienną twarz, ale to ja chciałam się zająć profesorem w razie, jakby poszło coś nie po naszej myśli. Brakuje jeszcze nam zgrai czyścicieli na głowach. Oburzona w środku dałam im już wolną rękę. Gdy profesor zabrał pannę Williamson szczerze zmartwiony jej stanem, ja ruszyłam od razu za nim. Na wyjściu od razu zastało mnie żywe otoczenie. Będąc w sali, czułam, że oprócz nas i Sługi Jedynego nie ma już nikogo, jakbyśmy zostali sami na tym świecie. Spojrzałam się jeszcze na otwarte okno, na które palcem wskazywała jedna z przestraszonych dziewczyn. Teraz zastanawiałam się, czy inni przechodzili przez to samo, czy może coś gorszego, ale bardzo powątpiewałam w opcję numer dwa. W tamtym momencie zapomniałam już o pozostałych dwóch towarzyszach. Nie pożegnałam się z nimi, ani nie podziękowałam za współpracę, choć nie był to specjalny zabieg. Liczyło się dla mnie wtedy tylko to, żeby Charlotte doszła jak najszybciej do siebie. Jakby dziwnych sytuacji było już za mało, to nagle na niebie zauważyłam szybującą kometę. Przyglądałam się, jak ta blednie, rozpływa się w powietrzu, zastanawiając się jeszcze tym samym, czy to jest połączone z dzisiejszą sytuacją. Nauczyłam się przynajmniej jednego - pobrane przeze mnie dotychczasowe nauki to dopiero wierzchołek góry lodowej i nie mogę polegać jedynie na wiedzy z podręczników. Sługa Jedynego wyszedł całkowicie poza jakiekolwiek poznane przeze mnie schematy. Używał fałszywych, ale identycznych skór, jako iluzorycznych powłok? Chciałabym kiedyś posiąść taką magią w swoich dłoniach. Jakkolwiek źle to nie brzmi, poznana dziś anomalia wprawiła mnie teraz w zainteresowanie, jak i poniekąd zazdrość. Upewniłam się, że Charlotte została przekazana ratownikom. Ci zwrócili się nawet na chwilę w moją stroną, ale szybko odparłam, że to nie jest moja krew i nie jestem ranna, więc z trochę dziwną miną zdecydowali się mnie zostawić. Czekałam jeszcze na chodniku, dopóki karetka nie zniknęła za jednym z zakrętów i czym prędzej czmychnęłam do domu, starając wyminąć się policjantów, którzy chcieli zebrać zeznania od obecnych na kampusie osób. Jej rodzinę na pewno poinformował ktoś z uczelni albo zrobią to w szpitalu, dlatego zdecydowałam się nie zaprzątać sobie tym głowy. Szybkim krokiem szłam przed siebie, mijając co raz to kolejne uliczki. Jedyne, o czym myślałam w tamtym momencie, to żeby dostać się jak najszybciej do szpitala, zaraz po zmyciu z siebie już zaschniętej krwi, która gdzieniegdzie odchodziła ze mnie strupami. Wyglądałam jak zasrana Carrie, przez co mijający mnie ludzie patrzyli na mnie spojrzeniem, jakbym zaraz miała się co najmniej na nich rzucić. Gdy przekroczyłam próg rodzinnego domu, zaczęłam już w drzwiach zrzucać z siebie kolejne warstwy ubrań, kierując się od razu do mojej łazienki. Weszłam pod prysznic, pozwalając, by ciepła woda zmywała ze mnie karmazynowe strupy z pomocą mydła. Szorowałam się z wielkim entuzjazmem. Czułam, że szok i adrenalina zaczęły ze mnie schodzić, gdy patrzyłam na czerwoną kałużę w kabinie. Analizowałam w trakcie mycia wszystkie sytuacje, łącznie z nieszczęsnym pożarem, który spowodowałam. Przypomniał mi się nawet smród palonego ciała Marshalla, przez co przez moje plecy przeszedł niekomfortowy dreszcz. Nie mogłam uwierzyć, że już go z nami nie ma, że nie ma go przeze mnie. Nie chciało to do mnie dojść, choć doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Anioł miał rację. Jestem przeklęta. Próbowałam się nie rozpłakać ponownie, czując ścisk w piersi. Kolejna sytuacja, w której mi Ciebie brakuję. Mogłabym teraz liczyć na pocieszenie, a tak walczyłam z emocjami pod strugą ciepłej wody. Gdy zmyłam ze skóry krew, wyszłam od razu spod prysznica, choć na włosach miałam jeszcze sklejone, czerwone prześwity. Założyłam na wilgotne ciało nowe, czyste ubrania. Czarną bluzkę na ramiączkach, wygodne jeansy i szarą, za dużą bluzę z kapturem z logo miejscowej uczelni. Na długie i białe skarpetki założyłam zwykłe, szare trampki i biorąc tym razem skórzany tornister, zapakowałam szybko do niego najpotrzebniejsze rzeczy, jak i athame swoje i Charlotte, po czym wybiegłam z domu, kierując się w stronę szpitala. Miałam szczęście, bo udało mi się po kilku minutach drogi spotkać pustą taksówkę, której gestem dałam znać, że potrzebuję podwózki. Kierowca wybrał kurs na szpital, a ja zapłaciłam, gdy wysadził mnie niemal pod samymi drzwiami. Jeszcze z mokrymi włosami, pojawiłam się na izbie przyjęć, od razu pytając o stan Williamson. Jeżeli było to możliwe, to weszłam do sali, w której leżała i siadając na pobliskim krześle, czekałam, aż znowu zacznie kontaktować. Miałam wtedy czas na depresyjne refleksje dzisiejszego południa, które mimowolnie kłębiły się w mojej głowie. EDIT: ADNOTACJA, streszczenie akcji - Blair po tym, jak zabrała ją karetka, ruszyła pędem do domu, gdzie zmyła z siebie krew i się przebrała. Zapakowała najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak pieniądze i chusteczki do tornistra wraz ze swoim athame i athame Charlotte, a następnie wróciła szybko do szpitala, żeby czuwać nad jej stanem. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Elianne L'Orfevre
Wewnętrznie odetchnęła trochę z ulgą, że psor nie zwracał uwagi na salę, a poleciał zająć się Williamsonówną, bojąc się reakcji jej rodziny. Sama nie zamierzała leźć za nimi, Williamsonowie mogliby zareagować niezbyt przyjaźnie, gdyby to ona przekazała im informację o stanie Charlotte, więc widząc, że nieznajoma pobiegła za nauczycielem i dziewczyną, stwierdziła, że zamarudzi na tyłach, żeby dopilnować zamknięcia drzwi, przy okazji ściągając szalik z ust i nosa. Uznała, że lepiej, aby nikt z niemagicznych nie wpadł przypadkiem na niezbyt możliwe do wytłumaczenia rzeczy. Nawet jeśli by ich tutaj już nie było, to jednak byłoby to cierniem w boku, gdyby ktoś jakoś dowiedział się, że to ich sprawka i zacząłby wypytywać o jakieś logiczne dla niemagicznych wyjaśnienie. A jak to niby wytłumaczyć? Zrzucić na wyciek jakiegoś gazu z laboratorium chemików, że niby halucynacje? Ale wtedy i tak zostawały jeszcze ciała, oraz podpalenia w sali. Wolała chyba nie zagłębiać się w rozmyślania nad wymówkami, a po prostu zabezpieczyć drzwi i zostawić ten cały bajzel gwardii do pozamiatania pod dywanik dyrektora. — Mall, zaczekaj chwilę. — Poprosiła go cicho, żeby nie polazł zaraz za resztą grupy, a kiedy tamci oddalili się na odpowiednią odległość, żeby nic nie słyszeć, odezwała się znowu. — Chyba lepiej będzie jednak zamknąć te drzwi na czar, nie? Cholera wie, czy gwardia dotrze przed policją, a lepiej, żeby niemagiczni nie widzieli tego, co znajduje się w sali... — Najpierw jednak, zamiast zamknąć drzwi, zerknęła do sali, chcąc zobaczyć, czy ciało Marshalla/anioła dalej tam leży, razem z tamtą powłoką i może czy w dalszej części sali jest jeszcze jedna powłoka po formie Charlotte i może jeszcze jedno ciało. Bo przecież jakieś ciało chyba wcześniej musiał mieć tamten agresor, prawda? Tym bardziej że wcześniej widzieli chyba jakieś dziwne smugi krwi i nie sprawdzili w końcu, do czego prowadzą, bo stanął im na drodze tamten sobowtór, więc chciała tylko rzucić okiem. Chyba że tamten gość faktycznie mógł być nie do końca materialny? Miała mętlik w głowie i nie wiedziała już, co jest możliwe, a co nie do końca w przypadku cholernych aniołów. Musiałaby pójść do biblioteki Abernatych, być może mieli w swoich zbiorach jakieś pozycje, które mogły im się przydać w poznaniu wroga. Przyjrzała się całej sali, nie ruszając jednak niczego, chcąc po prostu zapamiętać tyle, ile mogła, żeby móc to później przeanalizować. Dopiero wtedy wyszła z sali, ciągnąc za sobą drzwi, aby je zamknąć i spróbować rzucić na nie zaklęcie. — Clausa. — Cicho, żeby nikt niepowołany przypadkiem nie usłyszał i nie próbował dociekać. Dopiero po chwili usłyszała kroki na klatce schodowej i spojrzała w tamtym kierunku, kiedy czwórka mężczyzn zaczęła się do nich zbliżać. Chyba jednak gwardia przybyła przed policją. Jakim cudem — nie miała pojęcia, jednak nie zamierzała narzekać. Martwiła się o resztę rodziny i znajomych, więc przez myśl, pomimo lęku, jaki gdzieś tam w niej zakwitł kiedy uświadomiła sobie, że to gwardia przyszła, przeszło jej przez chwilę, żeby zapytać ich o to, czy gdzieś jeszcze był jakiś incydent. Nie zwerbalizowała jednak swojego pytania, nie bardzo chcąc zaczepiać gwardzistów, jedynie zerknęła na Malloryego niepewnie, jakby pytając, co dalej. Chyba mogli już iść, skoro gwardziści nie mieli do nich pytań? Z drzwiami, jeśli zaklęcie jej się powiodło, na pewno by sobie przecież gwardziści poradzili. — W tym stanie za bardzo będziemy na siebie zwracać uwagę, więc chyba lepiej będzie wyjść innym wejściem niż główne. Miałam tu wpaść tylko na chwilę, więc szofer pewnie dalej czeka na mnie na parkingu. Podrzucić Cię do domu? — Zaproponowała Cavanagh, bo przecież nie zostawiłaby długoletniego przyjaciela na lodzie, żeby kombinował, jak się przedostać do domu, bez tłumaczenia się wszystkim dookoła, dlaczego jest cały zakrwawiony. Jeśli przystał na tę propozycję, ruszyli razem do wyjścia i na parking, a jeśli nie, Elianne sama przebyła tę drogę. W tym czasie, za oknami przeleciała dziwna anomalia, chociaż po tym dniu chyba nic by jej nie zdziwiło jakoś bardzo mocno. Było to zastanawiające, jednak nie na tyle, żeby przystanęła na dłużej i faktycznie zaczęła próbować jakoś to zjawisko doczepić do anioła... Dotarła do samochodu i jeśli Mallory był z nią, najpierw pojechali odstawić go do domu, a dopiero potem zabrali się do Whitland Chateau. Jeśli Mall z nią jechał, to po drodze zapytała go, co się w ogóle działo, kiedy odczytywała pióro, bo coś jej umknęło i nie była pewna, kto w ogóle rzucał czarami związanymi z ogniem, ani co się tam wtedy działo. Odczuwała już zmęczenie całą sytuacją i chciała zmyć z siebie tę śmierdzącą metalicznie krew. Najpierw swoje kroki skierowała do gabinetu ojca, próbując sprawdzić, czy jest w domu i czy wszystko z nim i z matką w porządku, tak samo jak z jej rodzeństwem i poprosić o skontaktowanie się z nestorem oraz resztą najbliższej rodziny, żeby sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku i poinformować ich, co miało miejsce, w tym zawiadomić o śmierci Marshalla. Całą sytuację zamierzała wyjaśnić dokładniej trochę później. Póki ojciec był zajęty sprawdzaniem najbliższych, Elianne poszła zrzucić z siebie zakrwawione ciuchy i zmyć z siebie krew pod gorącym prysznicem. Powoli schodziła z niej adrenalina, sprawiając, że zaczęła się trząść nawet pod ciepłą wodą. Nie chcąc dłużej siedzieć sama, owinęła się w gruby, wielki ręcznik i poszła się ubrać, aby wrócić do ojca, zawinąć się w kłębek na kanapie i po kolei szczegółowo wyjaśnić mu, co miało miejsce na uniwersytecie. Zamierzała również spisać wszystkie wydarzenia i wszelkie szczegóły, które mogła zapamiętać, żeby nic jej nie umknęło z pamięci. W końcu, mimo wszystko stres i czas pewnie zadziałają na jej pamięć tak, że będzie pamiętała coraz mniej szczegółów, a te mogły się kiedyś jeszcze przydać, z resztą na pewno gwardia jeszcze się do nich odezwie, a jak nie oni to nestor rodu być może będzie chciał dokładnie wiedzieć, co się stało. Pozostawała ciągle w okolicach rodziny, nie bardzo chcąc siedzieć sama w swoim pokoju, obawiając się trochę zostać sama. Ciągle jeszcze mogła łatwo przywołać z pamięci obraz zmasakrowanego ciała Marshalla. tl;dr Elianne została na korytarzu i sprawdziła, czy w sali dalej są ciała i dokąd prowadziła wcześniejsza smuga krwi, którą tam widzieli. Rozejrzała się również za ewentualnymi innymi śladami i wyszła, zamykając za sobą drzwi i próbując je zablokować magią. Zaproponowała Mallowi podrzucenie do domu, a jeśli przystał na to, wypytała go o wydarzenia z czasu, kiedy była zajęta odczytaniem pióra. Kiedy dotarła do domu, pierwsze kroki skierowała do ojca, aby sprawdzić, czy wszystko z najbliższą rodziną jest w porządku oraz aby ojciec sprawdził resztę rodziny i przekazał im wieści o wydarzeniach na uniwersytecie i śmierci Marshalla. Poszła się wykąpać i wróciła do ojca, aby szczegółowo opowiedzieć o tym, co się wydarzyło oraz spisać wszystko, co zdołała zapamiętać. ___________ k100 na Clausa na drzwi od sali, próg 35 |
Wiek : 22
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Jubiler, zaklinacz
Stwórca
The member 'Elianne L'Orfevre' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 23 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Mallory Cavanagh
Mobilizacja sił, która dotknęła profesora i Blair, jego pozostawiła w milczeniu i bezruchu. Dopiero gdy wynieśli się z korytarza i wypełniający go odgłos kroków ucichł, wypuścił z płuc powietrze. A więc jednak wybrała tę drogę - właściwie niezbyt się zdziwił, jakby wydarzenia, których właśnie był świadkiem, odebrały tę zdolność. Mogła uciekać, ale nie w nieskończoność, więc pozwolił jej na tę chwilę oddechu. Sam jej potrzebował. Elianne również. Pozostali studenci, ci w środku i poza uniwersytetem... Zamarł na sekundę przed wypowiedzianą szeptem prośbą. -Zamknij je. - Odchrząknął, chcąc pozbyć się nagłej suchości w ustach i dodał nieco ciszej, ale stanowczo: - Musimy jak najszybciej opuścić uniwersytet. Bez rozmowy z gwardią, bez rozmowy z policją. - To zamierzał zrobić później, po upewnieniu się, że koszmar nie rozlał się po całym Saint Fall. Dla pewności powtórzył czar zamykający, po czym skinieniem głowy przystał na propozycję podwózki i od razu ruszył w stronę drugiego wyjścia, ponaglając towarzyszkę ruchem dłoni. Tłum by go tylko spowolnił. Dostrzeżona po wyjściu na dwór kula światła zwróciła jego uwagę, ale nie przerwała marszu. Jej istnienie i potencjalne znaczenie dla przyszłych, a może i przeszłych wydarzeń musiał odsunąć w czasie, gdy znów będzie myślał jaśniej, gdy serce przestanie podchodzić mu do gardła na myśl o szlaku krwi, który powita go po przyjeździe do Hellridge. Wiedział, że nie powinien ignorować pytania o przebieg zdarzeń, ale nie był w stanie udzielić zadowalającej odpowiedzi. Wepchnął ręce do kieszeni, lecz wciąż drżały i przestał się łudzić, że Elianne tego nie zauważy. Uparcie wpatrywał się w okno, a gdy tylko próbował otworzyć usta, fala mdłości od razu mu je zamykała. Był jej jednak winny coś, cokolwiek, świadomość ta nie dawała mu spokoju, więc w końcu wymamrotał oszczędne w słowach wyjaśnienia. Gdy samochód przystanął, wyskoczył z niego, jakby się parzyło i zanim przypomniał sobie o podziękowaniu, odruchowo zatrzasnął drzwi. Nie oglądał się za siebie, jedynie sporadycznie na ziemię, ale nie dostrzegł niczego niepokojącego. Drzwi również nie były uchylone lub w jakikolwiek sposób nadpsute, więc zapukał trzy razy mniej zapalczywie. Nie musiał nawet długo czekać i gdy się otworzyły, uśmiechnął się. Szeroko. Nie dłużej niż na dwie sekundy, choć odnosił wrażenie, że stał tak przed Theo dobre parę lat i nawet mu to nie przeszkadzało. Kuzynowi mogło, bo nie zwykł zjawiać się u niego bez zapowiedzi, a już na pewno nie umorusany krwią. Podczas jazdy pozbył się jej trochę z twarzy, ale ubrań nie miał jak wyprać. - Wszystko ci wyjaśnię. - Nie czekając na reakcję, wszedł do środka i od razu przeszedł do rzeczy. Mówił o tym, co się wydarzyło na uniwersytecie (chwilowo omijając wątek śmierci Marshalla), choć bardziej jako monolog, który jednocześnie spisywał przy stole w dzienniku wyciągniętym z torby. Sam również miał sporo pytań i nie omieszkał się obrzucić nimi Theo: chciał się dowiedzieć, co w tym czasie działo się tutaj. Z oczywistych względów nie na wszystko uzyskał odpowiedź, więc nakazał kuzynowi schować 'zeznania' i ukryć je w bezpiecznym miejscu, a wcześniej najlepiej zrobić ich kopię i schować gdzieś indziej. Nie odpowiadając na jakiekolwiek dodatkowe pytania czy wnoszone protesty, pognał pod prysznic, przebrał się świeże, nieswoje ciuchy, po czym przełożył torbę przez ramię, uprzednio nakrywając ją bluzą i ruszył ku drzwiom wejściowym, przez ramię rzucając, że pogadają później, za kilka godzin i żeby Theo do tego czasu nigdzie nie wychodził. Z pomocą taxi udał się do Byala. Cecila nawet nie próbował szukać, wiedząc, że to sprawa z góry przegrana. Reszta musiała poczekać. Skrót: Dla pewności rzuca Clausa po Eli na drzwi, po czym jedzie upewnić się, że bliskie mu osoby żyją - najpierw do Theo, potem do Byala |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog
Stwórca
The member 'Mallory Cavanagh' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 58 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Blair Czułaś na sobie cudze spojrzenia, gdy mijałaś ich, wyglądając, jakby ktoś oblał cię brunatnoczerwoną farbą. Na zewnątrz było dość chłodno, ale adrenalina, która mogła buzować w twoich żyłach, zdawała się niwelować całkowicie to uczucie. W drodze do domu nie zaczepił cię nikt — być może zbyt przestraszony spoglądaniem na kobietę we krwi. Ktoś przystanął za rogiem, jaki dzieciak schował się za róg. Miasto pogrążało się w dziwnym stanie przerażenia, niewytłumaczalnego, chociaż całkowicie adekwatnego do sytuacji. Nie mogłaś wiedzieć, czy to, co stało się w sali wykładowej, spotkało też innych, ale jeśli tak — ciężko byłoby to wyciszyć. Po dotarciu do szpitala wpuszczono cię do Charlotte dość niechętnie. Pielęgniarka przebąkiwała coś o ciężkim stanie i niepotrzebnym tłumie. Najpierw kręciła przecząco głową, a następnie poinformowała cię, że Charlotte została przeniesiona na inny oddział. Jaki? Nie wiedziała. Chwilę zajęło ci znalezienie człowieka, który mógł odpowiedzieć na to pytanie — jeden ze starszych lekarzy o nazwisku Devall, ściągnął cię na stronę za ramię, a potem szeptem poinformował, że panna Williamson znajduje się na oddziale magicznym. Wszyscy czarownicy wiedzieli, gdzie się znajduje — ty również. Udając się do małego i tylko pozornie opuszczonego budynku, zastałaś widok znacznie bardziej szaleńczy niż przed bramą uniwersytetu. Ludzie o poparzonych twarzach i ramionach, kilkoro dzieci beznamiętnie wpatrujących się w sufit, jedna kobieta, której kończyny wykrzywiły się do tyłu, a nawet mężczyzna ze ściągniętym z głowy skalpem, kurczowo trzymający się za łepetynę. W całym tym zamieszaniu trudno było ci znaleźć osobę, która odpowie na pytanie „gdzie jest panna Williamson?”, ale w końcu się udało. Wskazano ci salę na końcu korytarza, małą i bardzo prywatną, gdzie oprócz nieprzytomnej Charlotte leżała tylko jedna kobieta — podobnie niekontaktująca. Ciało Williamson zostało umyte z krwi, jej ubrania zmienione na szpitalną koszulę, a głowa zabandażowana. Jeden z ratowników napomknął „ma stabilny stan” i zostawił cię tam samą. Charlotte nie kontaktowała, niezależnie jak wiele razy próbowałaś do niej mówić, ale twarz miała spokojną i niewykrzywioną w bólu. Odpoczywała — Lilith jedna wie jak długo. Elianne Gdy rozejrzałaś się po sali, wyglądała ona niczym pole bitwy. Podniesiona temperatura w otoczeniu i tam uczyniła efekt rozbryzgującej się farby. Krew osiadała na posadzkach, biurkach, ławkach, tablicy i ciele Marshalla. Było jej wiele, a dostrzeżenie na podłodze czegoś dziwnego graniczyło z cudem. Powłoka Marshalla, która tam leżała, wtopiła się w tło. Może gdybyś poświęciła temu odpowiednio dużo uwagi, byłabyś w stanie ją tam odnaleźć, ale nie było czasu. Gwardia już zmierzała w waszą stronę i to oni mieli zająć się otoczeniem. Ostatni raz mogłaś rzucić spojrzenie na spalone, obryzgane juchą ciało Abernathy'ego. Zjawisko, które dostrzegłaś na nieboskłonie, było tak samo dziwne, jak reszta dzisiejszych zdarzeń. Być może dało się je powiązać ze stworem, którego napotkaliście — w końcu zdawało się, że i on spadł z chmur. Pojedyncza poświata — tylko i aż tyle — zmierzała w stronę Wallow, daleko od Saint Fall. Wyglądało na to, że przynajmniej przez jakiś czas, byliście bezpieczni. Twoi rodzice byli bezpieczni, zdawali się nawet nie do końca zdawać sprawę z tego wszystkiego, co miało miejsce na uniwersytecie, chociaż w momencie, w którym oblana czerwoną juchą przekroczyłaś próg mieszkania, nie było dziwne, że zwrócili na to szczególną uwagę. Ojciec wysłuchał cię i zobowiązał się poinformować Felixa o zdarzeniach i śmierci młodego panicza Abernathy. Wasze rody pozostawały w neutralnych stosunkach, chociaż fakt, że młoda panna L'Orfevre była świadkiem morderstwa na synu obcego rodu, mogła zadziałać w nich na niekorzyść. Tłumaczenia, których udzieliłaś, nie były do końca jasne i zrozumiałe — w końcu jak wyjaśnić tę serię nietypowych zdarzeń. Twój ojciec mógł wywnioskować natomiast parę faktów: Marshall Abernathy nie żyje, uniwersytet tonął we krwi, dziwna magia o nieopisanych właściwościach nawiedziła dzisiaj Saint Fall, a o przyszłość należało się martwić. Mallory Zamknięcie drzwi podziałało na krótko — doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że Czarna Gwardia, jeśli tylko będzie chciała i tak je otworzy. Zadziałałoby to na niemagicznych, ale ci nie zjawili się, prawdopodobnie przegonieni przez grupę gwardzistów. Droga samochodem wraz z Elianne mijała długo, obok uniwersytetu zrobił się korek, a metaliczny zapach krwi, jaka pokrywała twoje ciało, mógł przyprawiać o mdłości. Przez okno spoglądałeś na świat niczym na pocztówkę — nagle wydawał się tak nierealny, a chociaż pogrążał się w chaosie, był notabene spokojny. Droga od samochodu do drzwi upłynęła pod kątem spojrzeń ludzi. Byli przestraszeni — w końcu spoglądanie na człowieka we krwi potrafiło przyprawić o ciarki na plecach. Gdy dotarłeś do Theo... Mallory, żeby sprawdzić, jak czuje się Theo, a także opowiedzieć mu o zdarzeniach na uniwersytecie, powinieneś odegrać wątek lub napisać opowiadanie fabularne, w którym dokładnie przekażesz mu tę wiedzę. Możesz również dodać dodatkowego posta pod moim, opisując dokładnie, co zostało przekazane Theo, najlepiej korzystając z opcji dialogu (lub monologu). Wynika to z faktu, że Theo jest aktywną postacią, którą jako Mistrz Gry nie kieruję i nie podejmuję decyzji o jego reakcjach, a także kluczowe jest dla mnie jakie informacje fabularne pozyska jego postać. Po napisaniu takiego wątku lub opowiadania poinformuj mnie o tym prywatnie. Jeśli zamierzasz wziąć udział w 2. części wydarzenia, przekazanie fabularne takiej wiedzy powinno odbyć się przed rozpoczęciem wydarzenia. W wyniku przebywania przez długi czas we mgle, a także styczności ze Sługą Jedynym otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 3. Oprócz tego do połowy fabularnego marca będziesz odczuwać nieprzyjemne ciarki w pobliżu ognia oraz będziesz regularnie śnić koszmary, w których będzie pojawiać się postać przybierająca twoją twarz. Będzie się ona starała zabić cię wszystkimi siłami, najczęściej wyciągając ku tobie dłonie gotowe cię udusić. Nie będziesz pewien, czy to jawa, czy sen. W następnym okresie fabularnym powinieneś odegrać taki sen (do udziału w nim możesz zaprosić Zjawę albo inną postać), a także wspomnieć o nim na fabule. Otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. Blair, w wyniku przebywania przez długi czas we mgle, a także styczności ze Sługą Jedynym otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 3. Oprócz tego do połowy fabularnego marca będziesz odczuwać nieprzyjemne ciarki w pobliżu ognia oraz będziesz regularnie śnić koszmary związane ze spalaniem się ludzkiego ciała. Będzie temu towarzyszył potworny krzyk i intensywny zapach alkoholu. W następnym okresie fabularnym powinnaś odegrać taki sen (do udziału w nim możesz zaprosić Zjawę albo inną postać), a także wspomnieć o nim na fabule. Do twojego ekwipunku zostało dopisane athame Charlotte. Przekazać je właścicielce możesz z pomocą fabularnego posta, a następnie zgłosić ten fakt w aktualizacjach. Otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. Elianne, w wyniku przebywania przez długi czas we mgle, a także styczności ze Sługą Jedynym otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 3. Oprócz tego do połowy fabularnego marca będziesz odczuwać nieprzyjemne ciarki w pobliżu ognia oraz będziesz regularnie śnić koszmary związane z duszeniem się w kąpieli krwi. Będzie temu towarzyszyło uczucie rozpierania płuc i stopniowego omdlenia, a ty nie będziesz pewna, czy to jawa, czy sen. W następnym okresie fabularnym powinnaś odegrać taki sen (do udziału w nim możesz zaprosić Zjawę albo inną postać), a także wspomnieć o nim na fabule. Otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. Charlotte, w wyniku przebywania przez długi czas we mgle, a także styczności ze Sługą Jedynym otrzymujesz dodatkowy punkt zatrucia magicznego i od tej pory wynosi ono 3. W wyniku poniesionych obrażeń zostaniesz w szpitalu do fabularnego 10 marca. Przez ten czas będziesz odczuwać silny ból głowy, który będzie nasilał się z każdym ruchem. Poruszanie się będzie utrudnione, a także często będziesz mieć mdłości. Na sali będziesz leżeć z jeszcze jedną kobietą - możesz sama określić jej stan i dane osobowe, jeśli będziesz chciała wspominać o niej w przyszłych postach. Po wyjściu ze szpitala, aż do końca fabularnego marca, będziesz odczuwać częściowe bóle głowy, możliwe do uleczenia prostymi lekami albo eliksirami. Dodatkowo przez ten czas na widok mocno wysmażonego mięsa będzie zbierać ci się na wymioty, a wspomnienia z sali wykładowej będą do ciebie wracać. Oprócz tego do połowy fabularnego marca będziesz odczuwać nieprzyjemne ciarki w pobliżu ognia oraz będziesz regularnie śnić koszmary związane z podrzynaniem komuś gardła. W tych snach to ty będziesz agresorem, ale twoje ofiary nie będą umierać, a wręcz przeciwnie - gonić cię, dopóki nie spuszczą z ciebie krwi. Nie będziesz pewna, czy to jawa, czy sen. W następnym okresie fabularnym powinnaś odegrać taki sen (do udziału w nim możesz zaprosić Zjawę albo inną postać), a także wspomnieć o nim na fabule. Athame z twojego ekwipunku zostało przekazane Blair. Otrzymujesz ode mnie 150 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. Marshallu, w wyniku poniesionych obrażeń, a także przejęcia twojego ciała przez nieznajomą moc, poniosłeś śmierć. Twoja dusza błąka się teraz po świecie, szukając drogi do Piekła. Jeśli chciałbyś spróbować zostać wskrzeszeńcem - poinformuj mnie o tym prywatnie. Twoje ciało zostało spalone i zostanie poddane badaniom. Otrzymujesz ode mnie 50 punktów doświadczenia oraz osiągnięcie Dobrze wysmażony. Punkty i odznaka w najbliższych chwilach pojawią się w waszych profilach, podobnie jak aktualizacja punktów zatrucia magicznego. Mistrz Gry jeszcze raz dziękuje za udział w wydarzeniu i życzy owocnego lizania ran. Wszyscy z tematu |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Mallory Cavanagh
słowa skierowane do Theo, które Mallory przepisał na kartkę: Skończyłem zajęcia i pokierowałem się w stronę biblioteki około... chwilę po dwunastej? Wtedy też z zewnątrz dobył huk, łamiący niebo na pół - rozkrwawiło się piórami. Białymi. Krystalicznie, oślepiająco białymi. Chmury zgęstniały i zczerwieniały, mgła... Mgła wdarła się do środka, bo ktoś postanowił otworzyć okno i wyjść niebezpieczeństwu na przeciw. Próbowałem powstrzymać jej napływ, ale było za mało czasu, za mało. Profesor wpuścił naszą grupkę do jednej z sal i wrócił dopiero, gdy było po wszystkim. W środku ślad krwi prowadził ku Charlotte. Jej sobowtórowi. Mgła napierała, więc użyłem Clarumcaelum; pomogło odrobinę, ale i rykoszetowało. Kto by się spodziewał, że anioł nie będzie przychylny wyznawcom Lucyfera? I że będzie miał taki temperament? Złamane skrzydła? Dlacze... Nie, to nieistotne. Magia go rozjuszyła. Bełkotał jakieś smęty. Charlotte przeszła do ofensywy, tak jak Blair. Zrobiło się gorąco, zostaliśmy przyparci do muru. Ucieczka nie wchodziło w grę, więc walczyliśmy. Byliśmy na przegranej pozycji, ot, byle studenci zmuszeni do walki z tą... Istotą. Nie było łatwo. Nie sądziłem, że damy radę, ale daliśmy. Naprawdę daliśmy. Ogień i elektryczność go osłabiły, athame dobiło. Prawdopodobnie. Trudno stwierdzić, cała sytuacja wydawała się majakiem sennym. Nieśmieszną mistyfikacją. Pojawił się nagle i równie nagle znikł. Może nigdy go tam nie było, istniał jako zbiorowa halucynacja... Tak byłoby lepiej. Wiem jednak, że to jedynie myślenie życzeniowe. Mgła zmieniła się w krew, zalała nas na pożegnanie - oby ostateczne. |
Wiek : 25
Odmienność : Słuchacz
Zawód : aspirujący entomolog