Gabinet zabiegowy Mały gabinet zabiegowy, w którym swoją pracę wykonują magiczni medycy. Oprócz zwykłych sprzętów (dostępnych także w niemagicznej części szpitala) można znaleźć tutaj podstawowe odtrutki, eliksiry uśmierzające ból, czy nawet kadzidła albo zestawy świec - na wypadek potrzeby przeprowadzenia rytuału. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
24 stycznia 1985 Serce waliło mi jak szalone. — No już dobrze... Przecież wszystko będzie dobrze — trzymałam za rękę kobietę, o której chciałabym powiedzieć, że widzę pierwszy raz na oczy. To nie była prawda. Romilda (albo Rita? Na pewno nie Rory, ale jestem przekonana, że jej imię zaczynało się na literkę R) Reeve mieszkała naprzeciwko od dobrych pięciu miesięcy. Pamiętam dokładnie dzień, w jakim wprowadziła się na Ulicę Znaną z Niczego 2. Było wtedy wyjątkowo gorąco (prawdopodobnie najcieplejszy dzień tamtego lata, ale równie dobrze mogłam po prostu przeżywać problemy z hydrauliką w mieszkaniu), a pies innego sąsiada od rana nie dawał spokój i szczekał na każdy podmuch wiatru (te były zbawieniem). Romildę (albo Ritę, nie Rory i tak dalej) pamiętałam ze szkółki kościelnej, była trzy lata ode mnie starsza (ode mnie i Stelli, niech Lucyfer ma ją w swojej opiece) i wyjątkowo irytująca. Chwalila się na przerwach, że jej tato kupił nowy odtwarzacz VHS i ma filmy, które jeszcze nie miały swojej premiery w kinowej. Wszystkie dzieciaki jej wierzyły, chociaż ja prychałam wtedy pod nosem i spytałam mamy w domu, powiedziała, że to niemożliwe, żeby Romilda (albo Rita) miała takie kasety. Kazała też popukać mi się w głowę (nie zrobiłam tego). To, że od początku nie polubiłam mojej sąsiadki, nie było jednak powodem dzisiejszej sytuacji. Zazwyczaj dobrze nad sobą panuję. Nie wtrącam się w życie zwykłych zmarłych, o ile nie ma takiej potrzeby. Żyjemy sobie osobno — ja w Saint Fall, oni w Piekle. Wiem jednak doskonale, że nie mogę odmówić pomocy — jeśli ktoś zgłosi się do mnie ze swoją sprawą. Tak jak zrobiła to Reeve. Był poranek, gdzieś koło 11, a ja w zapiętym krzywo płaszczu wychodziłam przez bramę, żeby zmierzać w stronę sklepu wielobranżowego — potrzebowałam jajek (swoją drogą, w momencie, w którym znalazłam się z nią w szpitalu im. Sary Madigan, dalej byłam przed śniadaniem, chociaż dochodziła 4 po południu). Porozmawiałyśmy chwilę. O starych czasach, o tym chłopaku z mojego rocznika, co nigdy się nie odzywał (podobno wyjechał do Nowego Jorku), o siewcy magii wariacyjnej, który podobał się wszystkim dziewczynom oraz o nas samych (dwoma słowami góra). Romilda (albo Rita) poprosiła mnie wtedy o pomoc. Biadoliła coś o babci, czy tam cioteczce, a ja (głodna przeraźliwie) wzruszyłam tylko ramionami i, zgodnie z wolą Lucyfera, wróciłam z nią na górę, żeby rozpocząć przywołanie duszy tej zmarłej. Nie będę oszukiwać, nie byłam skupiona tak, jak bym tego chciała. Właściwie — jeśli mam być kompletnie szczera — byłam myślami kompletnie gdzieś indziej (do tej pory nie jestem pewna gdzie) i nim się obejrzałam, stała się tragedia. Dziewczyna mówiła za dużo — wciąż mi przeszkadzała (nie powinno się przeszkadzać medium, to naprawdę już trzeba nie mieć oleju w głowie, żeby robić takie rzeczy). Owszem, duch przemówił — ale przez nią. — No już, już, zaraz ktoś nas przyjmie... Nie płacz, proszę, tylko nie płacz — cedziłam przez zęby zestresowana do siedzącej obok mnie na szpitalnym krześle kobiety. Duch uleciał z niej szybko. Był to tylko błąd w sztuce. Nieprzewidziana reakcja, źle zawiązany pentagram, albo po prostu miał taką fantazję i nic z tym nie mogłam zrobić — no nie mam bladego pojęcia. Jedno wiem — jeśli o tym dowiedziałby się ktokolwiek, moja reputacja (nie żebym miała ją jakoś rozległą) skończyłaby w śmieciach (tam, gdzie opakowania po jajkach). — Przepraszam, może pan...? — czy on w ogóle mnie słuchał? — Przepraszam! Koleżanka źle się poczuła, to chyba opętanie — zgrywałam głupią całkiem nieźle. — Może pan? — wskazałam na Ritę (albo Romildę, już nie jestem pewna) palcem. Chociaż samo opętanie dawno minęło — jego skutki należało opanować. Przecież nie zostawiłabym jej na ulicy. Raczej nie. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Nuda rzekomo bywa gorsza od śmierci, ale Terence, jako przedstawiciel służby zdrowia, nie mógł narzekać na brak zajęcia. Dyżury bywały różne pod względem intensywności. Na palcach jednej dłoni mógłby policzyć te, podczas których jedyne o czym myślał to godzina jego zakończenia, a biorąc pod uwagę wieloletnie doświadczenie, była to kropla w oceanie. Być może ten dzień nie pociągnął za sobą pięciu egzorcyzmów, ale pomoc w opiece nad schorowanym czarownikami potrafiła wyczerpywać bardziej niż wielokrotne użycie magii rytualnej. Między jednym a drugim wezwaniem Forger miał wrażenie, że nie może pozwolić sobie nawet na głębszy wdech. Godzina zakończenia pracy wydawała się dalej zbyt odległa, nie skupiał się więc na niej, a przywołał się do porządku. Nie mógł sobie pozwolić na utratę koncentracji. Odprężenie przyjdzie w mieszkaniu, przy herbacie lub szklance czegoś mocniejszego. Tutaj był stale potrzebny. Pogrążony we własnych myślach, lekko znużony, gdy nawet wypita w pośpiechu kawa nie pobudziła go odpowiednio, szedł korytarzem za innymi medykami zajętymi rozmową dotyczącą Uczty Ognia. Nie włączał się do nich bezpośrednio, mając swoje własne plany na to jak odpowiednio świętować to wydarzenie ani nie wsłuchiwał się w nie szczególnie. Gdy czarownicy oczekiwali jego reakcji, uśmiechał się nieco szerzej i kurtuazyjnie wtórował śmiechem, choć nie był nawet pewien z czego konkretnie. Dysocjowanie w mało zajmującym towarzystwie, zwłaszcza o tej godzinie, szło mu aż nazbyt dobrze. Wyraźnie zaniepokojony kobiecy głos przyciągnął jego uwagę po krótkiej chwili wahania, czy owa czarownica zwraca się konkretnie w jego stronę. Zaraz przystanął, odłączając się od grupki i pokazując im, aby nie zatrzymywali się. Poradzi sobie z tym sam. Odwrócił do niej głowę, ale zamiast na dziewczynie, która go zaczepiła, wzrok zatrzymał się na jej koleżance. Spanikowanej, na skraju płaczu. Wystarczyło kilka kroków, aby mógł kucnąć tuż obok niej i spróbować złapać z nią kontakt wzrokowy nim podejmie rozmowę. Niezależnie od charakteru oddziału na jakim aktualnie się znajdował, pewne procedury obowiązywały się go zawsze. — Dobry wieczór. Jak się pani nazywa? — zapytał miękko, nie chcąc spłoszyć jej jeszcze bardziej. Jedną z dłoni oparł na jej ramieniu, upewniając się, że ta jest w pełni świadoma tego, gdzie się znalazła. Dopiero po tym popatrzył na jej towarzyszkę siedzącą na krześle obok i ściskającej drobną dłoń, gdy dotarł do niego w pełni sens jej słów. — Co to znaczy “chyba”? Uniósł jedną z brwi w grymasie pełnym sceptycyzmu i oczekując jakiegokolwiek wyjaśnienia. Ostatecznie nie byłaby pierwszą dorosłą czarownicą, która obarczała odpowiedzialnością za każdy najmniejszy ból głowy i przyspieszone bicie serca opętanie, nie potrafiąc z jakiegoś powodu rozpoznać najprostszych objawów tego stanu. Kobieta jednak nie wyglądała na tak nierozsądną, ale może była to jedynie jego naiwna wiara. — Wejdziemy do gabinetu, pani pozwoli. — Wyprostował się na nowo, poprawiając fartuch i ostrożnie pomógł pacjentce wstać, a następnie zaprowadził ją do najbliższego pomieszczenia opatrzonego numerem 104. Boleśnie wręcz biała salka, tak jak przypuszczał, była pusta. Nic nie stało zatem na przeszkodzie, aby mogli ją zająć na czas rozmowy i pomocy roztrzęsionej dziewczynie, choć koleżanka, która najprawdopodobniej sama doprowadziła ją do szpitala, była niemniej od niej rozdygotana. — No więc… Była pani świadkiem tego wydarzenia, które nazywa pani opętaniem? — zaczął. Gdy badana zajęła miejsce na leżance, Terence przystanął przy umywalce i obmył dokładnie dłonie w letniej wodzie. Zerknął jeszcze raz na ciemnowłosą kobietę nieco wyczekująco. Liczył, że powie mu cokolwiek, co mogłoby być praktyczne. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
Najgorszym problemem tego całego dnia było nie to, że zupełnie omyłkowo przez głupi zbieg okoliczności (trochę mojej winy) i zły losu palec sprawił, że znalazłam się razem z sąsiadką z naprzeciwka na oddziale magicznym szpitala im. Sary Madigan. Nie było nim to, że byłam głodna, jakby mnie właśnie wyciągnęli ze śpiączki, w której trakcie karmiliby mnie przez rurkę. Nie było nim nawet to, że piekielnie nie lubiłam szpitali i kojarzyły mi się z tamtym momentem parę lat temu, gdy Stella postanowiła skoczyć z balkonu (bardzo usilnie wmawiałam to sobie, chociaż doskonale znałam prawdę, jaka rozpętała się między nami tamtej nocy), a ja leżałam jak masa kości skóry na łóżku, właśnie tam, w tej salce po lewej, teraz przymkniętej nieznacznie, żeby zapewnić chorym, chociaż odrobinę prywatności. Ja po prostu bałam się konsekwencji. Zacznijmy od tego, że nie byłam w stanie całkowicie samodzielnie decydować o swoim losie. Najpierw wisiało nade mną piętno posiadania siostry bliźniaczki, potem piętno śmierci, która zaglądała z luster, prosto w moją twarz, a potem w mojej linie papilarne wniknęła zbrodnia, której wydania po wsze czasy miałam się obawiać. Wszystko to uważałam za niezależne ode mnie, musiałam przetrwać. Dusze odzywały się nagle, najczęściej niepytane. Tak samo zresztą robili śmiertelni, gdy próbowali z pomocą moich ust przemówić do przodków. Wystarczyła odrobina nieuwagi albo nawet całkowita uważność i taki kontakt mógł okazać się przekleństwem. Tak jak teraz. — To jest Rita. Znaczy Romilda. Albo Rita? — któreś z tych dwóch imion, byłam pewna! Odpowiedziałam, nim zdążyła zrobić to moja niespodziewana towarzyszka. Twarz miała bladą. Zazielenioną mogłabym nawet rzec, wyraźne nie miała pojęcia co się wokół niej dzieje. Spojrzała w punkt gdzieś z tyłu na ścianie, wysoko ponad ramieniem człowieka, który ZECHCIAŁ zwrócić na nas uwagę (rozumiem, że w szpitalach było dużo pracy, ale na Lucyfera! Ten przypadek nie powinien czekać). Dziewczyna nie była w stanie mu odpowiedzieć, a przynajmniej takie miałam wrażenie (szczerze wątpię, że się wtedy myliłam). — Seguramente — powiedziałam pod nosem. — Znaczy się chyba... No niech pan spojrzy! Czy tak wygląda normalny człowiek? — zwróciłam mu uwagę na podkrążone oczy, otwarte zbyt szeroko i usta, przeschnięte i nieco sine, chociaż na oddziale było naprawdę ciepło, a ona miała na sobie płaszczyk, który zarzuciłam jej na grzbiet, wybiegając z mieszkania. Oczywiście, że byłam pewna opętania. Nie było żadnego "chyba". Zwyczajnie bardzo nie chciałam zdradzić się, że moja skromna osoba mogła maczać w tym swoje palce (zwłaszcza że miałam na nich trzy złote pierścionki, które dostałam od babci, a te pięknie grały z moimi kolczykami). Ruszyłam za doktorem w przód do gabinetu numer 104, chociaż w mojej głowie aż huczała potrzeba ucieczki z tego miejsca. Z drugiej jednak strony, przecież nie byłam niczego świadomie winna. To nie moja wina, że mam swoje powinności, że nie mogę odmówić pomocy. Właściwie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, w pewnym sensie byłam taka jak on. On też nie mógł odmówić mi pomocy. Przysięga lekarska, czy jak to się tam nazywało, skutecznie mu to uniemożliwiało. Bo chyba istniały takie rzeczy gdzieś indziej niż tylko w filmach? — Sí — odpowiedziałam krótko na jego pytanie. Czułam powinność wyjawienia mu wszystkich szczegółów, żeby jak najszybciej mógł pomóc tej Romildzie (znaczy Ricie), nawet jeśli rozsądek podpowiadał, że mogą mnie za to zamknąć. Mogli? Właściwie nie byłam pewna. Nie powinni móc, nie zrobiłam nic złego, ale Czarna Gwardia to ludzie, z którymi nie chciałam mieć do czynienia nigdy, przy żadnej możliwej okazji. Ich puste spojrzenia przerażały mnie, a stawałam już oko w oko ze śmiercią. — Ona chciała porozmawiać z tatą. Tata nie żyje, rozumie pan? No i się nie udało... — wzruszyłam ramionami, odwracając wzrok gdzieś na ścianę, jakby rozpiska na temat potencjalnych skutków ubocznych zatrucia magicznego, razem z infografikami i ilustracjami, była najciekawszą rzeczą w tym pomieszczeniu. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Terence Forger w Szpitalu im. Sary Madigan spędził swoje lata, czy to jako stażysta, czy pełnoprawny pracownik. Dla niemagicznych pozostawał zaledwie pielęgniarzem, jednym z zaledwie kilku mężczyzn w tym zawodzie, maskował zatem swoją pogłębioną wiedzę medyczną, chociaż bywało to uciążliwe, gdy użerał się z pobłażliwością lekarzy traktujących jego oraz jego sugestie jak bzdury. W ten bądź inny sposób, niezależnie od swojej roli w oczach otoczenia – niejedno zdążył już zobaczyć na własne oczy, wielokrotnie zmuszony do opanowywania zamieszania na oddziale. Wytrącenie go z równowagi w trakcie pracy graniczyło z cudem, negatywne emocje pozostawał na progu oddziału. Zachowywał to dla siebie, bo jego uczuciowość nie była tutaj istotna, miał obowiązki i zadania do wypełnienia. Nie dawał po sobie znać zaskoczenia faktem, że kobieta nawet nie była pewna jak nazywa się ofiara rzekomego opętania. Przecież przyszła tutaj razem z nią, trzymała jej tak kurczowo, a poddawała w wątpliwość nawet jej imię, nazywając ją jednocześnie swoją koleżanką. Puścił to mimochodem, skupiając się na śledzeniu reakcji źrenicy na intensywniejsze światło skierowane w stronę oczu. — Normalny może i tak, pytanie czy zdrowy — zwrócił jej uwagę. Nie było w jego głosie pretensji, gdy mimowolnie poprawił ją. Można powiedzieć, że miał swego rodzaju uczulenie na podobne określenia, przynajmniej nie rzucał nimi na lewo i prawo. Zrzucił to na karb stresu, byłoby to jak najbardziej naturalne. Kobieta usadzona przez niego na leżance wyglądała na przerażoną oraz osłabioną, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Czy była to wina współdzielenia jednego ciała z obcą duszą, gwałtownie torującą sobie ku temu drogę? Oczy Romildy (albo Rity, ale dla spokoju ducha zakładał opcję z Romildą) powolnie reagowały na skierowaną w nie niewielką latarkę, którą wyciągnął z kieszeni kitla. Wyglądało na to, że mogła mieć zaburzenia pola widzenia. Wyprostował się, ale nie oddalał się od badanej, chwytając ją delikatnie za dłonie wręcz nienaturalne zimne. Kolejny charakterystyczny objaw, który odnajdował u większości osób, które miały nieszczęście doświadczyć nieproszonego opętania. Kolejne słowa jej towarzyszki sprawiły, że zmarszczył brwi. — Czyli to była próba przyzwania ducha? — spytał, przyglądając się w lepszym świetle twarzy pacjentki. Ta jednak dalej wbijała wzrok w punkt ponad jego ramieniem, zupełnie jakby egzorcysta wcale nie stał naprzeciw niej. Odetchnął ciężko, pocierając brodę i wyczuwając pod palcami twarde włoski zarostu. Nieudane rytuały i czary były niestety częstym powodem dla których wiele osób zasięgało porady lekarza na oddziale magicznym. Młodzi czarownicy, którzy próbowali zaimponować swoim kolegom i sięgali po zaawansowaną magię na którą nie byli przygotowani. Luźno zinterpretowane zasady przygotowania się. Wiele osób lekceważyło skutki uboczne, jakie mogły po nich wystąpić, a Terence już nieraz musiał dawać reprymendę młodym medium zabawiającym się w ten sposób z jaką odpowiedzialność wiąże się ich odmienność. — Przeprowadzona przez panią czy kogoś innego, kto teraz boi się przyznać do błędu? — Obrzucił ją uważnym spojrzeniem zanim udzieliła mu odpowiedzi, mimo że ta nasuwała się sama. Nie ruszał od razu na atak, rozmyślając nad tym, co powinien powiedzieć. Naprawdę, czy takich oczywistości nie uczono w Szkółce Kościelnej? — Pani…? — urwał, posyłając jej pytające spojrzenie. Lepiej będzie się czuł znając jej godność. — To mogło się skończyć ściągnięciem agresywnego ducha, który nie wypuściłby jej tak łatwo i pani koleżanka cierpiałaby znacznie dłużej — wyjaśnił, nie pozwalając drobnemu rozdrażnieniu wziąć nad nim górę. Przeszedł do jednej z przeszklonych szafek, przeglądając znajdujące się w niej eliksiry. Skoro miał pewność, należało postawić ją na nogi, nie wykluczając wciąż opcji, gdzie na krótki czas Romilda będzie musiała pozostać pod obserwacją. Przy osłabieniu psychicznym mogło wydarzyć się wiele rzeczy. — Koleżanka doświadczyła drgawek albo paraliżu? Niedowład zanim zdołała tutaj przyjść? Oczywiście, że nie zamierzał w tym przypadku informować gwardzistów. Mieli inne, ważniejsze sprawy (co jak co, ale tego był pewien). Domyślał się po postawie Meksykanki, że jej celem nie było wyrządzenie krzywdy. O ile, rzecz jasna, była to jej sprawka. Swoje podejrzewał, ale ciekawy był tego, co mu powie. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
— A jaka to różnica? — wypaliłam bardzo szybko, trochę nie myśląc o konsekwencjach tych słów. Mówiąc szczerze, nie interesowały mnie one przesadnie. Zrobiłam zresztą typową dla siebie minę, marszcząc nieco nos i ściągając do siebie brwi. No bo, poważnie, jaka to różnica? — Coś jej siadło w mózgu! To nie jest normalne! — dodałam jeszcze. — Zwariowała kompletnie. Świetnie szło mi ocenianie innych, podczas gdy nieprzyjemna gula w moim gardle schodziła niżej aż do mostka, gdzie zatrzymała się, powodując nieprzyjemny kłujący ból. Wiedziałam doskonale, że ten nie jest najważniejszy, a na pewno nie bardziej znaczący od tego, co stało się z Romildą (Ritą?). Choroba to nie drobna skaza, to przekleństwo wyciskające do cna żyły. Jak wiele razy chowałam się przed sobą samą, żeby tylko przypadkiem zupełnym nie spojrzeć w odbicie w lustrze i nie dostrzec śmierci. Ogólnie rzecz biorąc — wiedziałam, że tam na mnie czeka, ale każdy raz, gdy brudna brzydka skóra zwisała z moich policzków, wywoływał na moich barkach dreszcze, jakby ktoś lodowaty sopel przyłożył prosto na mój kark. Może mi też siadało w mózgu? Może ja też nie byłam normalna? Podrapałam się szybko po nosie i spoglądałam na egzorcystę, który badał Ritę (Romildę). To na jedno — to na drugie, moje oczy latały od punktu do punktu, próbując zorientować się w sytuacji. Widziałam podobne badania wielokrotnie, zawsze zresztą wyglądały tak samo, nawet gdy razem ze Stellą przychodziłyśmy do lekarza, bo jedna skręciła kostkę. Nie mogłyśmy iść na normalny oddział, jak w końcu wyjaśnić lekarzowi, że chociaż to Stella biegała po schodach, to ja trzymałam się za nogę? Brali nas za wariatki, wmawiali kłamstwa. Magiczni wiedzieli. Chyba jednak nigdy w całej swojej karierze dojrzałej osoby (poza tym jednym razem, który jest historią na znacznie przyjemniejszą okoliczność) nie byłam taka blada jak ta kobieta. Zaczęłam nawet obgryzać skórki przy paznokciach, marszcząc czoło i denerwując się jej stanem. Jedną rzeczą było to, że w pewnym stopniu było mi jej coraz mocniej szkoda (nie byłam przecież jakimś znieczulonym na cierpienie innych psychopatą, prawda?), a drugą to, że bałam się o samą siebie i ewentualne powiązania. Nie wiedziałam, jak zareaguje egzorcysta, a na razie wydawał mi się drobiazgowo wręcz formalny. Ale mogłam się mylić. — No tak. Duch zjawił się, owszem, ale chyba się nie udało? Nie znam się na tym — wzruszyłam ramionami, próbując przekazać jak najwięcej danych, ale nie powiązać ich ze sobą samą. — Przez kogoś innego, no mówię przecież! — westchnęłam gorzko, zbierając w głowie słowa, których mogę użyć. Weź się w garść Sierra, nie pierwszy i nie ostatni taki raz. Kłamałam całe życie i trudno. Co najgorszego mogło się stać? (Wiele, ale w tamtym momencie mnie to nie interesowało.) — Nazywam się Marcela Martell. Byłam świadkiem tego, ale nie przywoływałam ducha, więc nie wiem, co się dokładnie stało — ścisnęłam usta do siebie. Lucyferze, jaka byłam głodna. — Po prostu nagle ją wygasiło. No wie pan, jakby jej ktoś lobotomie zrobił. To możliwe? Żeby duch robił takie rzeczy? W każdym razie, oczy jej się otworzyły, białka wywróciły na drugą stronę, a usta miała otwarte. Trwało to krótko, szybko ktoś ją ocucił i przyprowadziłam ją tutaj — skończyłam wywód. — Może jej pan pomóc? Da się cokolwiek z tym zrobić? — pięknie proszę. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Puścił mimochodem jej przesadzone komentarze, nie zamierzając dłużej ciągnąć tego tematu. Bawiła go po cichu postawa ciemnowłosej kobiety – z jednej strony zdawała się niezwykle pewna siebie w rzucaniu osądów, a ton jakim zwracała się do niego kazał mu wierzyć, że w codziennym życiu jest jedną z tych nieustępliwych, dla niektórych wręcz aroganckich osób. Natomiast z drugiej widocznie stresowała ją obecność tutaj – nieistotne, czy była to kwestia podskórnych obaw związanych ze szpitalami, tak dobrze znanych Forgerowi z jego osobistych obserwacji, czy naprawdę przejmowała się losem tej dziewczyny. Przez chwilę nawet zdawało mu się, że to ona reaguje bardziej nerwowo niż rzeczywiście opętana. Marcela była blada, niemal przezroczysta i sama wyglądała na kogoś, komu przydałby się witalny eliksir czy uspokajające zaklęcie. Pacjentka wymagała ich bardziej. Odwrócił się od szafki, trzymając w dłoni dwie fiolki, które tymczasowo znalazły swoje miejsce na niewielkim stoliku tuż przy leżance. — Forger, egzorcysta — zrewanżował się krótką autoprezentacją. Nic więcej nie było przecież potrzebne. — Nie zna pani — powtórzył za nią, wzdychając i potarł się brodzie, czując pod palcami twarde włoski zarostu. Nie miał podstaw do poważnego powątpiewania w to, a przynajmniej innych niż wyuczona nieufność, która podszeptywała zgryźliwe uwagi na temat rzekomej niewiedzy kobiety. Brzmiała przecież przekonywująco, dlatego wszelkie obiekcje pozostawił dla siebie, nie pozwalając im na wydostanie spoza bezpiecznego obszaru własnego umysłu. Przynajmniej na teraz. — Jeżeli ten ktoś nie ma odpowiedniej wiedzy do posługiwania się tego rodzaju rytuałem, to warto, żeby się doinformował na temat możliwych konsekwencji nieodpowiedzialnego przeprowadzania go. Jeśli demonstracja… — Wskazał podbródkiem na drżącą młodą kobietę, której dolna warga drżała. Może chciała coś powiedzieć, a może zwyczajnie nadmiar skrajnych emocji wywołanych przez to zdarzenie dalej sprawiał, że była na skraju histerii. — …na żywo jest niewystarczającym powodem, by przemyśleć, co się robi. Duchy potrafią wiele rzeczy, w zależności od ich intencji. Nie każdy jest przyjazny i pomocny, zwłaszcza jeśli dokonały okrutnych czynów za swojego życia i to one trzymają je w zasięgu kontaktu z żyjącymi. To była podstawowa wiedza, która dla niego była wręcz oczywista i zdawało mu się, że dla innych również powinna. Nie pierwszy raz musiał tłumaczyć to bliskim osoby opętanej, gdy ciężko było im pojąć w jaki sposób byt niematerialny potrafi nawet miotać ciałem jak marionetką zawieszoną na sznurkach i wprawianą w ruch przez zmyślnego lalkarza. Był to kolejny skrót zaznajamiający świadka zdarzenia z rzeczywistością, w której kontakty z duszami w przypadku osób niedoświadczonych były obarczone ogromnym ryzykiem. Znów jego myśli skierowane zostały wyłącznie wokół roztrzęsionej Romildzie. Mimo czasu spędzonego w obecności Terence’a, który obchodził z nią najłagodniej jak był w stanie. Przygryzł policzek od wewnętrznej strony, gdy coraz wyraźniej malował się scenariusz w którym będzie musiała ona pozostać przynajmniej na tę noc na oddziale. — Subsidio — powiedział z niezachwianą pewnością inkantację, którą powtarzał tutaj na każdym swoim dyżurze co najmniej kilka razy. Ujął jeszcze raz jej skostniałe dłonie, zauważając z zadowoleniem, że przestały drżeć, tak samo jak cała drobna postura. — Oczywiście, że pomogę, przecież po to tutaj jestem? Miała dużo szczęścia, o ile nie trwało to długo. Dalej wydaje się w dużym szoku, stąd tak uboga komunikacja, ale nie jest to coś, na co nie da się zaradzić. — Tłumaczenie było oszczędne, ale miało zapewnić Marcelę, że Romilda nie będzie w takim stanie pozostawiona już na zawsze. Terence znał o wiele bardziej drastyczne przypadki z których pacjenci wychodzili cali i zdrowi. To było nic. | Subsidio: 83 (rzut) + 15 (magia anatomiczna) = 98 (próg: 55, powodzenie) |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
To właściwie był fart, że zaczepiłam na korytarzu szpitala człowieka, który okazał się egzorcystą. Gdy się przedstawił, to nawet otworzyłam szerzej oczy pozytywnie zaskoczona, bo przynajmniej miałam pewność, że będzie wiedział, co robi. Już naprawdę, ale to naprawdę, miałam dość doktorków, którym wydawało się, że znają remedium na wszystkie choroby — w tym zasraną kościotrupię. Gówno z nią zrobili. Aż mi się rzygać zachciało, jak sobie pomyślałam o tym, ile czasu spędziłam na szpitalnych łóżkach w sali naprzeciwko. Do tej pory przez moją wspaniałą siostrunię, która wymarzyła sobie idealne życie, a potem (niechcący) zmarła bolały mnie wszystkie kości w ciele. Jak w ogóle miałabym to wyjaśnić? Jak opowiedzieć czym jest ból każdej kończyny? — Ten ktoś — od razu się wyprostowałam, jakbym do swojej sylwetki próbowała dołożyć trzy centymetry (raczej nie więcej, bo nie byłam cudotwórczynią) — dobrze zna się na tym, co robi, dziękuję bardzo! — odpyskowałam wyjątkowo urażona takimi absurdalnymi twierdzeniami, które wypływały z ust Forgera-egzorcysty. — Pan w ogóle wie, że nie zawsze medium ma szanse zapanować nad duszą, hę? To nie kwestia wiedzy albo niewiedzy, tylko połączeń z zaświatem — napuszyłam się, aż mi piórka z dupy wystawały, przysięgam. Jak paw pieprzony tam stałam i uświadamiałam sobie z kolejnymi sekundami, że właśnie popełniłam najdurniejszy ze wszystkich błędów, bo koleś zapewne już nie miał wątpliwości co do tego, kto rzeczywiście przeprowadzał rytuał przywołania. Czasem dusze po prostu uciekały. Naprawdę nawet najlepszym medium się to zdarzało — tak mówiła abuela Enriqueta. Szczerze? Najgorszym co mogło się przytrafić, była kradzież duszy medium i ucieczka z nią do Piekieł albo, pfu, Nieba. Właściwie to o to najbardziej się martwiłam w kontekście Rity albo Romildy. Oczywiście, zawsze i tak najbardziej narażona byłam ja — pies na mnie srał — ale słuchający zmarłego też nie miał lekko, to musiałam przyznać. Poza tym — różne przypadki chodzą po ludziach — tak mówiła abuela Enriqueta. Patrzyłam, jak rzuca czar, który chyba miał ją uspokoić? Chyba tak, takie drobne drżenia powiek jakby ustały. Spoglądałam mu przez ramię, byłam pewna, że czuł moje perfumy (kupiłam je na promocji i szczerze? Żałuję, że nie wzięłam dwóch flakonów, bo jestem pewna, że Shiri wypsikała mi już co najmniej jedną trzecią i to nawet nie na siebie a na zabicie zapachu kuwety Carlosa). Pachniały słońcem i agawą. — Demonios, para qué demonios fue eso? Apuesto a que ahora este tonto querrá vengarse — rzuciłam pod nosem, przewracając oczami. — Kiedy się obudzi? — rzuciłam ponad ramieniem mężczyzny, drepcząc w kółko. |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Powinien prawdopodobnie przywyknąć do pyskowania w jego stronę. Chorzy reagowali w skrajnie różny sposób, na oddziale ginekologicznym nerwowi świeżo upieczeni tatusowie również lubili swoje emocje rozładowywać na każdym, kto znalazł się w ich zasięgu. Tylko Terence nie zamierzał się do niczego podobnego przyzwyczajać, a jednocześnie – Lilith jedna mogła tylko wiedzieć jak wiele cierpliwości wymagało od niego zatrzymanie w gardle słów, które nie powinny znaleźć ujścia. Uparcie utrzymywał jak najbardziej neutralny wyraz twarzy, a nutki irytacji w jego głosie wygrały jedynie subtelnie, na tyle delikatnie, że mogły zostać zignorowane, gdyby ktoś nie zwracał wystarczającej uwagi. — Wyjątkowo bardzo jest pani urażona tymi stwierdzeniami — mruknął. I zaskakująco dużo wiedziała o tym jak wygląda rytuał przywołania jak na osobę, która rzekomo była jedynie świadkiem. Oczywiście, istniała szansa na to, że sama była medium, a jednocześnie nie ona kontaktowała się z duszą, ale powątpiewał w to coraz bardziej. Niezależnie od tego jak przekonywującym kłamcą mogła być. — Proszę mi nie wkładać w usta słów, których nie powiedziałem. Oczywiście, że nawet dobrze przeprowadzone przywołanie może przynieść nieoczekiwany rezultat, ale w części przypadków wiemy, że to kwestia błędu w sztuce i niedopatrzeń. — W trakcie studiów mieli kontakt z doświadczoną medium, która starała się przyszłym magicznym lekarzom wytłumaczyć niuanse tej odmienności. Wciąz była to wiedza z drugiej ręki; studenci, nieważne jak bardzo zafascynowani przekazywanymi im historiami, nie mogli przecież na własnej skórze odczuć jak dużej rozwagi to wymagało, a mimo to wiele rzeczy mogło pójść źle. Kiedy kobieta zbliżyła się bliżej niż się tego spodziewał po niej, powstrzymał się od wzdrygnięcia. Intensywny zapach perfum załaskotał go w nozdrza, zaskakując innym wyrazem niż te, którymi zazwyczaj psikały się kobiety w jego otoczeniu. Nie odsuwał się, próbując się miast tego skupić na odmierzeniu odpowiedniej ilości eliksiru, który lekko wmusił Romildzie, która przymknęła oczy w całkowicie zrozumiałym zmęczeniu. Nie wyglądało na to, żeby zdołała wrócić do swojego mieszkania, nawet przy pomocy swojej koleżanki, która dreptała po całej sali zabiegowej tuż obok niego. Zignorował jej mruczenie po hiszpańsku, i tak przecież nie rozumiał, co właściwie mówiła. — To nieistotne. Najważniejsze, żeby odzyskała siłę — westchnął, zamykając fiolkę i odkłądając ją na swoje miejsce w oszkolonej szafce tuż obok innych specyfików. Zamknął ją ostrożnie, później odwracając się w stronę pacjentki ułożonej na leżance i patrzącej na suficie oraz kobiety, która przedstawiała się jako Marcela. — Może pani poinformować kogoś z rodziny pani… Romildy? Będę optować za przyjęciem na tę noc, na obserwację. Jak tylko wzmocni się po opętaniu, zostanie wypisana. Nie sądzę, żeby trwało to długo. — Odpowiedzialność spoczywała na nim, dlatego nie mógł pozwolić jej na odejście póki nie miał pewności, że wkrótce wróci do normy. Lepiej dmuchać na zimne. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Sierra Ignacio
POWSTANIA : 14
SIŁA WOLI : 15
PŻ : 169
CHARYZMA : 15
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 9
TALENTY : 21
To też nie było tak, że nie szanowałam jego pracy. Ci wszyscy güero tyrający w szpitalu nie raz ratowali mi skórę po kolejnej przygodzie Stelli, do której sama ją doprowadziłam. Syndrom dioskurów zbierał swoje bardzo nieprzyjemne żniwo w postaci mnie spędzającej czas na magicznych oddziale szpitala w Saint Fall. Na zwykły nie mogłabym pójść, chyba że do psychiatryka, a mówiąc szczerze, wolałabym tego uniknąć. Więc szanowałam właściwie pracę, a bardziej wiedzę takich ludzi jak ten białas, który nas przyjął. W szkółce cudem pojęłam podstawowe zaklęcia magii anatomicznej i, niech skonam (lepiej nie), prawdopodobnie nie pamiętałam do tej pory większości z nich. Gdzieś tam mogłabym opowiadać na temat przywilejów i tego, że zwyczajnie nie było mi dane (kto niby przyjąłby meksykańską lekarkę?), ale fakt, że byłam zbyt leniwa, by w ogóle myśleć o przyszłości, skoro jak cień podążała za mną przeszłość. Dobrze było mieć w tym mieście takich ludzi jak Forger (jego nazwisko bardzo kojarzyło mi się z Fogarty, ale to chyba nie rodzina?). — No to tutaj nie było to niedopatrzenie i proszę sobie w ogóle nie wyobrażać, nie wiadomo czego — zacisnęłam ramiona ze sobą, wypychając do przodu cycki, jakby to miało mi cokolwiek dać, skoro i tak były schowane pod bluzą, a ja nie byłam jak z okładki Playboya. — Co się stało, to się nie odstanie, co nie? — tak mówią. — A ja nie jestem urażona, tylko staram się pomóc — byłam potwornie urażona wszystkim, co mówił, ale z perspektywy czasu mogłabym powiedzieć, że wynikało to bardziej z kwestii stresu, jaki wtedy przeżywałam. Naprawdę nie życzyłam Romildzie (ani Ricie) źle. Raczej wolałabym, by wszystko było z nią w jak najlepszym porządku, a w ogóle to żeby zapomniała o całej tej sytuacji i najlepiej nigdy w życiu nie pokazywała mi się na oczy. Równocześnie burczenie w brzuchu (które jak na zawołanie rozległo się w gabinecie zabiegowym) wyraźnie wskazywało, dlaczego jestem aż tak wnerwiona. Lepiej nie dotykać głodnej baby. Wypatrywałam efektów jego pracy, nawet całkiem niezłych, gdy powoli doprowadzał tę dziewczynę do stanu używalności i kontaktu. Ścisnęłam usta, zagryzłam jeszcze zęby i powietrzem szukałam jakiejś drogi, aby dostrzec co rob . Chodziło nie o to, żeby upewniać się w jego pracy, a żeby być może podłapać jakiekolwiek nowinki medyczne (w tym polu w ogóle bywały nowinki?), których mogłabym użyć w przyszłości. To prawdopodobnie skończyłoby się kolejną wizytą na oddziale magicznym, bo, klnę się na samą Lilith, do magii anatomicznej najzwyczajniej w świecie nie miałam żadnego talentu ani cierpliwości. — Nie znam jej rodziny — westchnęłam nieco ciężko (też mi się moment znalazł na wzdychanie). — Ale na pewno nikt się nie będzie martwić. A jak się będą martwić to i tak tutaj zadzwonią — próbowałam brzmieć tak pewnie siebie, jak to możliwe. — Gdzie ja... — odezwał się nagle drżący głos. Jodido zorra. Teraz?! — Rit-Romilda! Jak się czujesz? Pamiętasz coś? To jakiś przypad- — zaczęłam zarzucać ją gradobiciem pytań. — Ale ja jestem Debra... Wyszczerzyłam zęby do mężczyzny, przełykając ślinę zalęgłą na głębokim końcu języka. — To ja już pójdę może... |
Wiek : 25
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : stare miasto, Saint Fall
Zawód : medium, wróżbitka za dolara
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Mógłby się przekomarzać tak z kobietą dalej, ale dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie przyniesie to żadnego skutku. Będzie się uparcie próbować wybielić, niezależnie od tego jak wiele podejrzeń (prawdopodobnie w stresie spowodowanym wydarzeniami, które miały miejsce) ściągnęła na siebie swoimi reakcjami. Całkowicie przypadkowo – nie zamierzał teraz udawać, że był to sekretny plan mający na celu namierzenie sprawcy – swoimi słowami wyciągnął z niej oburzenie. Terence był skupiony na czymś zgoła innym niż potyczki słowne z Marcelą, bo musiał się z nią zgodzić w tym jednym stwierdzeniu – wypadku już nie cofną, mógł jedynie zwalczyć skutki tego, co się stało. — Nie zna pani jej rodziny? Zatem kim pani jest dla pacjentki…? — spytał z powątpiewaniem, ale nie dostał szansy na kontynuowanie tej myśli, gdy rzekoma Romilda poruszyła się na leżance i zaczęła mamrotać coś w ich kierunku. Zdecydowanie nie spodziewał się tego aż tak prędko, zwłaszcza gdy przed kilkoma chwilami ignorowała wszystkie wypowiedziane w jej stronę słowa. Jasne oczy egzorcysty rozchyliły się jeszcze szerzej, gdy usłyszał jak kobieta mówi zupełnie inne imię niż te, które Marcela próbowała mu wmówić, że należały do jej koleżanki. Chociaż czy aby na pewno nazywała się tak, jak sama się przedstawiła? Forger zdążył zwątpić nawet w to. Nie był w stanie uwierzyć w kuriozalność tej sceny, jaka się właśnie rozgrywała. Na zaistniałe absurdy nałożyły się kolejne i gdyby Terence nie miał tak mocno w głowie wbity skrajny profesjonalizm w miejscu pracy, roześmiałby się w głos na tę czarną komedię jaka właśnie rozegrała się przed jego oczami. Ważniejszy był komfort kobiety, która wyraźnie zdezorientowana wpatrywała się w niego mętnym wzrokiem, posyłając jeszcze bardziej zagubione spojrzenie kobiecie obok niego. — Pani Debro, jest pani w szpitalu i na dłuższą chwilę tutaj zostanie. Przydarzył się wypadek, dlatego może się pani czuć osłabiona. — W kontraście dla wcześniejszych ostrzejszych słów, tym razem jego głos przybrał delikatny ton, gdy udaremnił jej próbę zerwania się do siadu. To mogło się skończyć wyłącznie ostrym bólem głowy i zawrotami; wolał pacjentce tego oszczędzić. Odetchnął, uświadamiając sobie, że będzie musiał poprosić o pomoc kogoś, kto znajdzie salę z wolnym łóżkiem na co najmniej jedną noc i tam przenieść młodą kobietę. Szeroki uśmiech Meksykanki wycelowany w jego kierunku skwitował tylko grymasem. W myślach poprosił Lilith o jeszcze odrobinę cierpliwości. — Niech pani lepiej idzie — powiedział tylko, wskazując głową na drzwi. Gdy tylko opuściła salę, wyjrzał jeszcze na korytarz, odprowadzając ją wzrokiem póki nie zniknęła z pola jego widzenia, a następnie zwrócił się do jednej z lekarek, która zmierzała najwyraźniej z kierunku pokoju socjalnego. — Linda, masz chwilkę? Mogę prosić o drobną pomoc? — spytał ją z przepraszającym uśmiechem. z tematu wszyscy |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
01 lutego 1985 Spokój na oddziale magicznym zdarzał się rzadko. Sen zmorzył dzisiaj skutecznie zdecydowaną większość pacjentów, dając chwilę ulgi w chorobie. Przechodząc korytarzem wzdłuż uchylonych do sal drzwi dało się dostrzec zapalone lampki wskazujące na bezsenność pojedynczych osób w ciszy zajmujących się sobą. Pojawienie się muchy byłoby usłyszane przez wszystkich, gdy głucha cisza miała szansę zostać przerwana dopiero przy zbliżeniu się do dyżurki lekarzy. Również i tam senna atmosfera udzielała się, chociaż odbiornik radiowy ustawiony został na audycję w której królowały przeboje country i rockabilly, ściszonej znacznie, by tylko przyjemnie płynęła w tle. Terence siedział jak zazwyczaj przy stoliku z kubkiem kawy (już drugim dzisiaj), od czasu do czasu posyłając znad gazety spojrzenie leżącemu na kanapie profesorowi Kilby’emu nucącemu Folsom Prison Blues. Dzisiejsze wydanie Maine Daily zawierało dwie krzyżówki; jedną zdołał już rozwiązać, przy drugiej zatrzymał się na dłużej, wciąż nie potrafiąc poradzić sobie z rozmieszczeniem czwórek i piątek w łamigłówce. Gumką ołówka postukał do rytmu w wytarty blat stołu przed kolejnym łykiem czarnego napoju. Dalej był zaskoczony obecnością pięćdziesięcioletniego na nocnym dyżurze, najwyraźniej potrzebował tych dodatkowych godzin. Poza nimi wpisana dzisiaj została Linda znikająca od czasu do czasu na przechadzki korytarzem, twierdząc, że inaczej zaśnie. A ktoś musiał czuwać. Forger po ostatnich dniach potrzebował zdecydowanie chwili nudy. — Pani Yearwood z konwulsjami magicznymi spod piątki miała dzisiaj atak? — Kilby przerwał swój koncert. — Nic takiego nie było w karcie — odparł spokojnie, przecierając oczy. Jedna z piątek drogą eliminacji w linii horyzontalnej została wpisana między dwójkę a trójkę. Bob Dylan śpiewał o nieustannym wędrowcu, jak toczący się kamyk, a Terence przypomniał sobie jak usłyszał tę piosenkę pierwszy raz w radiu. Dostali wtedy list od Elliota z Wietnamu, a więc jeszcze żył. — Pewnie niedługo dostanie wypis do domu, niech odpocznie we własnym łóżku. Głośniejszy pomruk i znowu milczenie. Kilby nigdy nie był osobą rozgadaną, dobrze czującym się w drobnych, niezobowiązujących pogawędkach, a w sprawach dotyczących pacjentów i oddziału pozostawał rzeczowy. Zadawał pytanie i oczekiwał konkretnej odpowiedzi. Forger szanował to podejście, a zwłaszcza jego postawę, wyćwiczoną przez wiele lat pracy. Uśmiechnął się lekko i wrócił do krzyżówki. Teraz widział, że pominął jedno okienko, które mogło być już dawno uzupełnione o pozostałe dwie cyfry. Ołówek parę razy szurnął po szorstkim papierze, dłonią strzepnął pozostałości po ścieraniu wcześniejszych notatek w rogach pól. Przez uchylone drzwi do dyżurki początkowo nie docierały wyraźnie odgłosy szybko stawianych kroków. Dopiero dudnienie powodowane przez drewnianą podeszwę lekarskich butów Lindy, która puściła się w bieg przez cały korytarz przykuło na dobre uwagę Terence’a i drugiego mężczyzny w pośpiechu podrywającego się do siadu. Nim nawet usłyszał wołanie kobiety, odrzucił gazetę i odstawił prędko kubek, by zaraz odsunąć się na krześle. — Terry! Profesorze! Chodźcie szybko! — Nie było nawet konieczne, kiedy obaj wyszli już z pokoju i ruszyli w kierunku trzech kobiet. Lekarka próbowała przytrzymać starszą z nich, wyraźnie osłabioną i słaniającą się na nogach, gdy spanikowana obok nastolatka mimo wyraźnych chęci by pomóc, sama drżała niekontrolowanie na całym ciele. Dopiero pozbawiona ciężaru na swoim ramieniu zdołała skleić zrozumiałe zdanie bez jąkania się. — Nie wiem, co się stało, pani doktor! Mama dziwnie się zachowywała, pomyślałam, że… Co ciekawsi nagłymi wydarzeniami pacjenci wytknęli swoje głowy na zewnątrz sal, inni skuszeni zostali przenikliwym krzykiem i szlochem, który nagle wydobył się spomiędzy ust, gdy Terence objął ją mocno i razem z Lindą zaczął prowadzić ją w stronę najbliższej sali zabiegowej. Wyrywanie się było w jej przypadku bezskuteczne, dłońmi próbując najpierw odepchnąć obu lekarzy, później dociskając ręce do głowy, chwytając mocno za włosy i znów krzycząc. — Jak się mama nazywa? Ile ma lat? — spytał Forger, odwracając głowę na moment w stronę córki pacjentki. Kilby otworzył przed nimi drzwi, by usprawnić wejście i położenie kobiety na leżance. Sięgneli po pasy, gdy tylko zaczęła niebezpiecznie wierzgać nogami i obracać się w boku na bok coraz gwałtowniej, omal nie spadając na twardą, wyłożoną kaflami posadzkę. Spróbował sprawdzić ruchliwość gałek, odkrywając jedynie przekrwione i mętne białko. — Choruje na coś? — Mary Hughes. Mama w tym roku skończy czterdzieści pięć lat — powiedziała cicho dziewczyna, trzymając się na dystans od całej sceny. — Nie, jest zdrowa. Po prostu, na Lucyfera, naprawdę nie wiem, jak to się stało! Jak wróciła skarżyła się na ból głowy, a potem obudziła się w środku nocy i… Tata jest w delegacji, nie wiedziałam, co zrobić — rozpłakała się. Profesor przypatrywał się Lindzie i Terence’owi wspólnie badającym kobietę, wymieniając się z nimi porozumiewawczymi spojrzeniami, bo ciężko o inną chorobę, która pojawia się sama z siebie. Zdrowa czarownica nie zaczyna nagle zachowywać się w ten sposób sama z siebie. “Silentiumvitae” rzucone przez lekarkę nie spełniło swojej roli, gdy Hughes dalej szlochała i walczyła z utrudniającymi jej swobodne poruszanie się skórzanymi pasami. Zanim którekolwiek na głos powiedziało diagnozę, Kilby wyciągnął czerwone świece i mieszankę soli, mąki i popiołu, następnie odsuwając co się dało, by uzyskać jak najwięcej wolnej przestrzeni. Terence czuł jak rozpalona jest kobieta na całym ciele. Rytuał musiał trwać na tyle długo, by ta nie umiała znieść obecności drugiej duszy wewnątrz, szepcząc “Zostaw mnie, zamilcz”. Ledwo zrozumiale, gdy słowa wydawały się zlewać jedno w drugie. — Musimy przeprowadzić egzorcyzm na twojej mamie jak najszybciej. Lepiej będzie jeśli zaczekasz na korytarzu, niedługo ktoś do ciebie przyjdzie — powiedziała Linda, podchodząc do wciąż płaczącej ze stresu dziewczyny. Nie musiała być długo namawiana, zerknęła na opętaną matkę i pokiwała głową przed wyjściem na korytarz. Zostali tylko we trójkę razem z pacjentką mamroczącą pod nosem. — Które to medium znowu bawi się w dręczenie ludzi? Zresztą, cholera, nieważne. Terry, dasz sobie radę z tym? Osadzając ostatnią ze świec w piątym ramieniu usypanego pentagramu, Terence na sekundę zamarł. Czy to na pewno był najlepszy pomysł, by to on się tym zajął? Kilby stanął poza okręgiem nakreślonym na podłodze wokół leżanki, a jego spokojna mina, gdy uchwycił spojrzenie Forgera, zdawała się mówić “Dasz radę”. A jeśli nie? – chciał zapytać. Magia lubiła się buntować, zwłaszcza w trakcie rytuałów. Na co dzień wymazywał z pamięci wspomnienia skutków ubocznych, jakie spotykały go niejednokrotnie przy próbach okiełznania mocy. Niezależnie od rezultatów, nie dało się uniknąć gorączek i przenikliwego bólu promieniującego od głowy; zdrowie pacjenta było przecież ważniejsze od ich własnego. Nie kłócił się z nimi. Jeżeli coś pójdzie nie tak, miał wsparcie, ktoś dokończy za niego. Przezornie do dorzucił w odpowiednie miejsce kości rytualne, wydostając je uprzednio z kieszeni białego kitla, gdzie leżały w małym półprzezroczystym woreczku. Nie ufał sobie, nie po po ostatnich wydarzeniach, po niespokojnych nocach i niespokojojnych myślach. Stanął obok leżanki, z trudem ignorując rozpaczliwe zanoszenie się łzami kobiety i zaczął wskazywać na każdą ze świec athame, przywołując z pamięci inkantację. Starą i dobrze znaną. — Exi hinc spiritum, ego te ejicio, et nunc hic esse non sinam. Czuł jak magia kumuluje się w prawej dłoni zaciśniętej na rękojęści sztyletu. Widział jak ten katalizuje moc, a świece zapalają się. Płomień nie był imponujący, przez ułamek sekundy wydawało się, że zostanie zduszony, będąc zbyt słabym. Marszcząc brwi w skupieniu, błagając Lilith o siłę w wypełnieniu intencji, by pomóc Hughes, ostatnia świeca zapłonęła stawiając kropkę nad i. Czy się udało? Prawdopodobnie, ale zobaczenie tego nie było dane Terence’owi, gdy chwilę później upadł na kolana. Athame upadło z łoskotem na podłogę, a jego właściciel zacisnął szczęki pod wpływem rozpierającego czaszkę bólu. Znowu to samo. Silne zawroty uniemożliwiały mu zrozumienie, co dokładnie mówią do niego Kilby i Linda. Coś mówić musieli, słyszał przecież ich głosy, wołanie, trzaskanie metalowymi szafkami i zgiełk. Szum w uszach przybrał na sile, a kiedy odzyskał pełnię świadomości, poczuł, że znajduje się na kanapie. Z zamkniętymi oczami, nieruchomo leżał na wznak, nasłuchując otoczenia. Był sam, radio dalej było włączone, a na dodatek nie wiedział jak długo był odcięty. Uchylił jedno oko, kiedy drzwi dyżurki skrzypnęły. Kilby zatrzymał się przy nim i wyciągnął rękę z czymś, co w półmroku wyglądało na bezkształtną masę. — Trzymajcie, panie Forger. Kompres powininen pomóc — mruknął mężczyzna. Terence szepnął “dziękuję” i docisnął do czoła woreczek. Dreszcz przeszedł po jego plecach przy kontakcie z lodem, ale przyniósł ulgę – ćmienie osłabło, pozwalając otworzył też drugie oko i obserwować starszego egzorcystę. Czy było mu wstyd przed dawnym nauczycielem? Ostatecznie mogło być gorzej, a jemu wciąż brakowało tak dużo, by ograniczyć do minimum wypadki jak ten. Głośne westchnienie nie umknęło profesorowi, który zajął jego miejsce przy stoliku i przypatrywał się rozwiązanej krzyżówce. — Ćwiczycie magię odpychania, prawda? — Blondyn przytaknął głośniejszym pomrukiem i odchrząknął. — To dobrze, nigdy nie można osiadać na laurach. Musimy się stale rozwijać i ulepszać, by być skuteczniejszymi. Wypadki zdarzają się najlepszym, ale to nie powód do załamywania się. — To mogłoby się nie udać, ja po prostu… — urwał i skrzywił się pod wpływem przeszywającego bólu. Po prostu mam na głowie zbyt wiele osób, zbyt wiele spraw, zbyt wiele wszystkiego. — To kwestia siły woli, panie Forger. W trudnych momentach należy być skupionym na intencji i niczym innym. Jesteśmy tutaj, bo współczujemy tym ludziom, to oczywiste. I nie twierdzę… — uniemożliwił Terence’owi wejście sobie w słowo, gdy chciał się w naturalny sposób obronić. Przecież nigdy nie dawał ponieść się emocjom. W szpitalu musiał je wsunąć do kieszeni, by zachować trzeźwy osąd. W innym wypadku otwierał furtkę, pozwalając się wkraść większej ilości błędów. — że jesteście rozhisteryzowani, inaczej nie przyjąłbym was na specjalizację. Co to, to nie. Ale nawet nasze osobiste bolączki, kłótnie… Zostawiamy to przy wejściu na oddział. Myślicie, że nie widziałem parę dni temu tych zapłakanych oczu? Nie pytam o powody, to są pańskie sprawy i życzę panu, by zostały rozwiązane z korzyścią, ale to należy do życia prywatnego. Mamy określone cele. Siła psychiki jest istotna. Dzisiaj poszło dobrze, to nie jest łatwe, gdy pacjent jest tak… mało pomocny. Następnym razem pójdzie jeszcze lepiej. Terence uśmiechnął się blado, przykładając mocniej zimny kompres do pulsującej skroni. No tak, istniały momenty w których Kilby był bardziej wygadany. Te w których przyjmował rolę mentora młodszych egzorcystów. — Dziękuję, profesorze — powiedział. Starszy mężczyzna skinął tylko głową. A może to tylko powolne bujanie się w rytm Always On My Mind? z tematu | Rytuał egzorcysty (próg: 65, obniżony o 5 przez użycie kości rytualnych): 62 (rzut) + 6 (statystyka magii odpychania) = 68 (udany) Skutki uboczne: 47 (rzut j/w) - 9 (siła woli) = 38 (boli mnie łeb, osłabiony będę przez najbliższy tydzień) [/ukryjedycje] |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
02 marca 1985 Powrót do szpitala po kilku dniach urlopu, którego udzielono mu prawdopodobnie tylko ze wzgląd na to, co spotkało go na Placu Aradii, nie był tak uporczywy jak mógłby się spodziewać. Wpisany na dyżur dzienny przybył do szpitala pozornie sprężystym krokiem i od razu wpadł na oddział magiczny z tym samym lekkim, uprzejmym uśmiechem, przywdziewanym do kontaktu z chorymi. Terence’owi nie można zarzucić braku zaangażowania w pracę; wpadł do dyżurki lekarzy, siegnął po leżące na wierzchu karty pacjentów czytając ostatnie rekordy, pomógł w podaniu lekarstw. Robił wszystko, byle być przydatnym w momencie oblężenia szpitala przez osoby poszkodowane dwudziestego szóstego. Zanurzenie się w pracy było najlepszą metodą, by nie wracać myślami do wydarzeń wczorajszego dnia i właściciela tak absurdalnie dużych i jasnych oczu, że znów tak jak siedemnastolatek zadurzony całkowicie w starszym koledze zastanawiał się jak to w ogóle jest możliwe. Bronił się przed tym rękoma i nogami, chwytając się kolejnych zadań, by nie wypaść z tego szalonego pędu, który sprawił, że dopiero w połowie dyżuru usiadł na spokojnie z kubkiem kawy w dłoni. Tym ulubionym, fioletowym. Potrzebował odpowiedniej dawki energii nim uda się do jednej z sal chorych na rozmowę, a gdy ten wyrazi zgodę na mały zabieg – również i na niego. Kiedy kubek zostaje odstawiony do małego zlewu w mikroskopijnym aneksie kuchennym dyżurki, Terence ruszył przez korytarz i przystanął w drzwiach, obserwując przez chwilę jedynego pacjenta w niej. Niedługo po tym sylwetka lekarza zbliżyła się, a dłonie zacisnęły na metalowej ramie łóżka podczas pochylania w stronę mężczyzny przed nim. — A więc żyjesz, Roger. Chciałby użyć sformułowania, że jest cały i zdrowy, ale to nie było prawdą i obaj dobrze o tym wiedzieli. Wystarczyło jedno spojrzenie na sylwetkę Oatruna, spływające wzdłuż ciała na dół, by zobaczyć brak lewego przeudzia wraz ze stopą. Nie wzdgrygnął się na ten widok, podobne rzeczy nie robiły na nim wrażenia po tych wszystkich latach – najpierw studiów, praktyk, teraz pracy jako medyk. Wyraz twarzy Forgera był zupełnie obojętny, może na moment w jasnych oczach rozgłościło się współczucie. Próbował w karcie dowiedzieć się czegoś więcej, ale tak jak inne osoby odratowane z Cripple Rock, wiele rzeczy zdawało się być lakonicznie wspomnianych. Domyślał się, czyja była to zasługa, a skoro się domyślał – nie komentował tego na głos. Pewne myśli warto zostawić dla siebie, a na pewno wyrażać tak beztrosko. Niejeden popisał się podobną nierozsądnością i zapłacił za to swoją cenę. — Jak to się stało? — dopytał, siadając w nogach szpitalnego łóżka, owijając się szelniej białym kitlem, aż ten zakrył niemal całkowicie koszulę i krawat pod nim. W tym samym czasie skrzyżował z nim spojrzenie. Nie oczekiwał od niego prawdomówności. Najwyraźniej kłamstwo stało się metodą życiową Oatruna i nie miał żadnego prawa do osądzania go, gdy blagowanie było jego ścieżką od wielu lat. Pozory jednak wypadało zachować, by nie wzbudzać podejrzeń. Terence wyrobił sobie już na urodzinach madame Matildy przekonanie, że coś jest nie tak, a teraz przybierało to wyłącznie na sile, chociaż ukierunkowane w inny sposób niż wtedy. — Wypadek? Dzikie zwierzę? Jakie kłamstwo tym razem mi sprzedasz, Hamillu? |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz
Hamill Oatrun
Jest ciemność i ból - pierwsze wrażenie. Jest strata i zalewająca organy wewnętrzne wściekłość - drugie wrażenie. Ostatecznie pojedynek wygrywa niedowierzanie i apatia - trzecie i ostatnie wrażenie. Nie nadajesz się do rozmów i żadnej współpracy. Nie chcesz, żeby próbowali namierzyć rodzinę lub znajomych. Sprzedajesz w majakach pierwsze lepsze wymówki i kłamstwa, którymi obecnie żyłeś. Policjanci i lekarze nie wyglądają na zagorzałych fanów koszykówki, zorientowanych w osiągnięciach lokalnej drużyny. Wykorzystujesz to dla własnej korzyści. Wargi zasznurowują się prawidłowo. Night Warriors pozostają jedynie pod kościstym sufitem, broniącym dostępu do mózgu. Wspomnienia z tunelu zakopujesz jeszcze głębiej. Są świeże, za świeże, ale nie chcesz rozmyślać nad tym, co pozostaje w rękach przeszłości. Nie chcesz wpaść na nikogo, kto może przypominać odciętą głowę, polującą Ciemność, policyjnego dowódcę, samozwańczą sędzię i kadzidłowego ochroniarza. Ani załączających ci się trosk. Eksplozji przeciążenia neuronów. Czujesz jak pulsują w tobie komórki nerwowe. Wysyłają ostrzegawcze sygnały. Wypominają nagłą utr... Nagłą utrat... Stratę niewliczoną w koszty. Cisza zostaje zachowana. Tracisz ją, kiedy do akcji wkracza personel medyczny. Biel zatruwa wzrok. Wolisz mieć powieki opuszczone. Unikasz patrzenia w dół. Oszczędzasz również wargi. Obrazy atakują masowo. Narzucają się przerywniki, z udziałem ojca i Ellery'ego. Zamknięta trumna, w której cię umieszczono. W takich momentach lepsza byłaby śmierć niż poruta. Czas przestaje istnieć. Szef może się martwić, ale wyjaśnisz mu jak już... Nie będziesz mieć pieprzonego wrażenia, że rozpadasz się na kawałki, a gnicie przyspieszyło od chwili wylądowania w szpitalu. Wcześniej próbowałbyś odnaleźć ukojenie w Lilith. Obecnie przeżuwa cię własne rozżalenie. Miałeś czekać i odpoczywać. Miał nadejść ktoś, kto będzie się w stanie zająć tobą i nogą. Kończyna leży gdzie indziej. Zabezpieczona. Ściągnięta z zasięgu wzroku. Mówili, że wyłeś. Krzyczałeś, jakbyś był obdzierany ze skóry. Potrzebowali więcej specyfików, żeby móc cię uspokoić. W koszmarach też nie jesteś sam. Budzisz się nieregularnie, znienacka i upewniasz, że faktycznie w pomieszczeniu nie ma nikogo, za wyjątkiem ciebie. Nie potrafisz wysłuchiwać wyjaśnień i powtarzających się pytań. O to, co się wydarzyło, kim jesteś i jak się czujesz. Wyczuwasz od nich powracającą rezygnację, ale próbują dalej. Plac Aradii zdaje się dziecinną igraszką, w porównaniu do mszczących się ofiar łowcy czarownic. O ile faktycznie nimi były. Tym razem to ty stałeś się celem. W nowo poznanej zbieraninie, z bratem byłej dziewczyny i reszty niepewnych jednostek. Żadne z nich nie wydawało się autentycznie przejęte śmiercią Dunna. W twoich oczach, wszyscy stawali się potencjalnymi sprawcami morderstw. Ogarnięty maligną, zdarza ci się bełkotać, szeptać wyraźniejsze słowa lub rzucać się od jednej strony do drugiej. Nie wiesz, że czeka cię zmiana sali. Zostajesz przeniesiony z samego rana, kiedy próbujesz się wyrwać ze szponów, męczących cię mar. Jedna z ciemnych sylwetek, rozwiera wargi i ostrymi zębiskami odrywa część ręki. Rogeeerrrr. Rechocze ochryple, długim językiem zamierzając sięgnąć po zwisające na kości mięso. Rozchylasz gwałtownie powieki. Spocony, z drżącymi, popękanymi ustami. Nie jesteś w stanie wymówić słowa. Mężczyzna przed tobą jest niewyraźny. Rozmazany, ale z pewnością ma twarz. Musi mieć. Próbujesz chwycić go za rękę, po tym jak już znajduje się niedaleko. Natrafiasz na materiał. Rozpoczyna się seria drżeń. Jeszcze nie widzisz go całego. Jest zanurzony w mlecznej zawiesinie. Wydaje się żywy. Potrzebujesz wiedzieć, że faktycznie ktoś tu jest. Ktoś, kto zaraz nie zniknie. Karta zawiera głównie informacje o podstawowej kontroli i stanie, świadczącym, że czynności życiowe są we względnej normie, ale wymaga się więcej badań. Najwięcej dotyczy utraconej nogi i przeprowadzanych z nią czynności. Imię zostało wpisane, tak jak je zapamiętałeś. Roger. Usta ponownie się otwierają. Nie twoje, a niewyraźnego człowieka. Nie potrafisz rozszyfrować znaczenia. W uszach masz za duże ciśnienie - zaraz rozsadzi ci czaszkę. Zagryzasz wargi, ale to niewiele daje. Nie powstrzymuje jęku bólu. Chowasz twarz w bicepsie, ale nie puszczasz miękkiego materiału. Nie chcesz patrzeć w dół. Nie możesz patrzeć w dół. - Proszę... - ledwo poruszasz wargami, ozdobionymi drobnymi kroplami krwi. Może cię nie usłyszy? I tak umiesz dokończyć prośby. Rozluźniasz uścisk, ale drżenie nie ustaje. Otwarta dłoń osuwa się po ubraniu lekarza. Nacisk na głowę ponownie staje się za silny. Zaciskasz mocniej zęby, ale to boli. Tak strasznie boli. Cały płoniesz. Twoja noga... ona... W środku następują szarpnięcia - kojarzą się z orłami z placu. Wręczono ci nadprogramową koronę cierniową w pakiecie. Wilgoć znaczy ci policzek. Twarzy nie prezentujesz nikomu. Może wcale nie ma komu? Może nikogo tam nie ma? Palce drżą, szukają opory. Nie potrafią jej namierzyć od kilku dobrych dni. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Terence Forger
ANATOMICZNA : 20
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 9
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 166
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 9
TALENTY : 10
Nie to spodziewał się odnaleźć w sali numer jeden wnioskując po adnotacjach w karcie opatrzonej fałszywym nazwiskiem Hamilla. Zamiast odpowiedzi na jakiekolwiek pytania słyszy strach, rozdzierajacy lęk w jednym słowie rzuconym słabo w jego stronę, kiedy dłoń mężczyzny zacisnęła się na białym kitlu gniotąc materiał. Odsunął się machinalnie, nie spodziewając się zupełnie tego gestu i obrzucił go uważnym spojrzeniem. Pozornie wszystko było tak, jak miało być. Pacjent po utracie podudzia miał odpowiednio zabezpieczonego kikuta. Widać było, że chirurdzy znajdujący się na dyżurze w momencie przybycia na miejsce Oatruna odpowiednio zajęli się jego nogą. Wskazane były leki przeciwbólowe, kroplówki odżywcze, ale również dziwnie wyglądająca morfologia czy nietypowe zakłócenia rytmu serca. Z uwagi na to, że część nogi, której pozbawiony został Hamill, została przywieziona do szpitala razem z mężczyzną, lekarze odpowiednio zajęli się urwaną kończyną, by ta była zdatna do rytuału. Nie mogło jednak minąć zbyt dużo czasu nim wezmą się do pracy, a z jakiegoś powodu zwlekano przez ostatnie dni. Terence pomyślał, że może czekano na to, aż jego stan psychiczny ulegnie polepszeniu, ale leki mogły co najwyżej sprawić, że był wyciszony. Wyglądało na marazm i odcięcie się od świata, częste w przypadku przebytych traum. Co u licha mogło mieć miejsca w tych tunelach z których wydobyto poszkodowanych czarowników? — Roger, słyszysz mnie? — upewnił się jeszcze raz, postępując znów krok ku leżącemu Oatrunowi i kładąc dłoń na jego barku ostrożnie. Nie wydawało się, że ten zacznie się zachowywać agresywnie, ale wolał być przygotowany na odskoczenie od niego, jeżeli uruchomi w nim nieodpowiednią reakcję. Nie silił się też na sztuczne panowanie, znali się przecież. Coś mu mówiło, że lepiej niż tylko i wyłącznie przez wizytę u madame Matildy. — Zostałem tutaj przysłany, bo mam przeprowadzić na tobie rytuał. Odzyskasz swoją nogę, ale musimy przejść do sali zabiegowej, dlatego proszę cię o współpracę. Pomożemy ci. Cokolwiek by się nie działo, musiał poinformować go o zamiarach i planach, jakie podjęli. Przesunął dłoń na czoło Hamilla, nawet bez termometra mógł wyczuć, że jest rozgrzany. Nie palił, ale na pewno stan zapalny nie był czynnikiem pomagającym w powrocie do zdrowia. Wyprostował się, licząc na to, że zdoła najpierw uspokoić Hamilla. To przyśpieszyłoby cały zabieg, jaki musiał się dokonać. W progu sali stanęła Linda, jedna z lekarek z oddziału, przed sobą trzymając wózek inwalidzki i posyłając Terence’owi pytające spojrzenie, gdy zauważyła, że ich pacjent dalej leżał i nic nie wskazywało na to, by miał wstać z miejsca. — Silentiumvitae — rzucił za pierwszym razem, ale czuł wewnętrznie, że nie była to udana próba. Jego wcześniejsza próba użycia zaklęcia na Placu Aradii również nie była owocna, co do tej pory męczyło go. Teraz jednak musiał przyłożyć się jeszcze bardziej, warunki pozwoliły mu na zaczerpnięcie wdechu i rzucenie czaru drugi raz. Zmuszenie mocy do działania było teraz priorytetem. — Silentiumvitae — powtórzył, dłoń opuszczając nad głową Hamilla. Wyczuwalne ciepło rozchodzące się wzdłuż palców zwiastowało sukces, ale nie mógł niczego poświadczyć na pewno. Po tym Linda weszła ochoczo do sali, podsuwając wózek do łóżka z przyklejonym do twarzy uśmiechem krzyczącym wręcz “ta pomocna i uprzejma pani doktor, która jest bardzo wyrozumiała”. Ciekawe jak często z tym samym wyrazem zabierała ludzi na psychiatrii na elektrowstrząsy? — Panie Roger? Zabierzemy pana, dobrze? — wita się z nim i stając obok Terence’a, posyła mu spojrzenie proszące o nieco wsparcia. Razem spróbowali podnieść ostrożnie Hamilla i pomagają mu zająć miejsce na wózku. Forger nie pracował na psychiatrii, ale nawet na ginekologii nie raz spotykał się z kobietami uciekającymi od problemów do własnego umysłu, nie ruszających się na dźwięk płaczu własnego dziecka, a w trakcie karmienia robotycznymi, sztywnymi rękami trzymające niemowlę. Depresja nie była obecna wyłącznie na jednym z oddziałów tego szpitala, dlatego Terence starał się być pomocny w tym procesie na tyle, na ile mógł. — Od razu poczuje się pan lepiej, gdy odzyska pan swoją nogę! Potem zajmiemy się resztą — mówiła dalej Linda, dalej pogodna jakby nie zauważała, co faktycznie dzieje się z pacjentem. Taka była już ich rola – musieli być dla pacjenta w każdej chwili. Sprawiać wrażenie niewzruszonych i być jak najbardziej konkretnymi w swojej pracy. |
Wiek : 34
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : eaglecrest, saint fall
Zawód : egzorcysta / pielęgniarz