Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
First topic message reminder : WARSZTAT Niezależnie jak wiele razy pani domu próbuje coś z tym zrobić - w warsztacie panuje wieczny bajzel. Cztery stare radia, pięć zestawów kluczy francuskich (każdy wybrakowany) oraz niezliczona ilość zapisków znajdujących się na każdym skrawku papieru. To wszystko czyni z tego miejsca królestwo Franka Marwooda. Mała przestrzeń mieszcząca się w szopie obok domu już dawno powinna zostać rozebrana albo chociaż naprawiona, ale gospodarz wydaje się tym niespecjalnie przejmować, chętnie zamykając się w swojej pracowni na długie godziny, w których trakcie dłubie w sprzętach i naprawia, co tylko wpadnie mu w ręce (nierzadko porzucając swoją pracę w połowie, by zająć się czymś zupełnie innym). Oprócz krzesła i znajdującej się w rogu głównego pomieszczenia małej kanapy można tu znaleźć stół, biurko oraz pięć nieumytych kubków po kawie. [ukryjedycje]Rytuały w lokacji: łatwej przewagi [moc: 81] zatkanego ucha [moc: 52] zamkniętego domu [moc: 52] pułapka grawitacyjna [moc: 103] wykluczenia [moc: 35] dobranocka [moc: 96] |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Czy uważałam ojca za nudnego? Trudno powiedzieć. Kiedyś na pewno. Szkółka kościelna to była dla mnie istna katorga. Nie obchodziły mnie nie zbyt tamtejsze lekcje, bo po co miałam marnować energię na coś, czego nie byłam w stanie zrozumieć, a może bardziej nie chciałam zrozumieć..? Niemniej jednak podziwiałam każdego znajomego, który cokolwiek rozumiał z lekcji mojego ojca. Nie był złym nauczycielem, a jednak ja nigdy nie dostałam chyba większej oceny niż C+, kiedy akurat udało mi się coś spisać od kogoś bądź z kartki, która przyklejona była do wewnętrznej strony mojej spódnicy. Wracając jednak do tematu - mimo że mnie nigdy jego dziedzina nie interesowała, to jakaś cząstka mnie podziwiała jego naturalny talent do teorii magii. Nie było to coś łatwego, a sam fakt, że ojciec przerwał naukę dopiero na etapie Alfy i Omegi, napawał mnie w jakimś stopniu dumą, że mam tak zdolnego rodziciela. Mogliśmy teraz tylko gdybać, jakby się wszystko potoczyło gdyby nie ta nieszczęsna owulacja matki... - No ale przecież... - Widocznie się zapowietrzyłam, ale ręka ojca lądująca na moim ramieniu skutecznie zatrzymała nadciągający potok słów. Mieszał się i szczerze? wolałam tego nie zauważać. Widząc jego pierwszą reakcję "tylko nie mów mamie", jak miałam się teraz ja nie zamartwiać? Moja twarz widocznie się zmieszała, a ja po prostu nie wiedziałam, co powinnam teraz powiedzieć. Moja dziennikarska kreatywność do zadawania pytań nagle rozpłynęła się, jakbym nigdy jej nie miała i zmalałam mimowolnie w oczach. To nie jest to samo, jak pytasz się o coś osób, które jedynie znaczą dla ciebie tyle, co nagłówek do jutrzejszego wydania, a co innego jest się pytać o coś bliskich. Może rzeczywiście powinnam odpuścić? A może powinnam się dowiedzieć wszystkiego na własną rękę..? Chyba jak tylko wrócę do Deadberry, napiszę list do Janet. - Nowy Jork to to nie jest... - Westchnęłam, odwracając głowę w bok, jakby momentalnie na wieść o Yoricku. - Wiesz, tato, jak to jest z chirurgami... Winnie, zanim się obejrzymy, też nie będzie mieć za dużo czasu.. nawet na odwiedziny - Westchnęłam ciężko, stawiając męża na miejscu winnego, jakbym to wcale nie ja próbowała od niego uciec. Wyjazdy do Wallow miały mnie tylko uwolnić od jego wzroku, choć nie do końca chciałam się do tego w sobie przyznać. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Duma. Ba! Czuł ją w momencie odbierania dyplomu ukończenia szkółki kościelnej. Były wtedy inne czasy, dzieciakom było trudniej, gdy musiały pracować, a czas wolny niebotycznie się kurczył, ale młody Marwood najwięcej przyjemności czerpał z nauki, to też każda kolejna godzina lekcyjna była niczym więcej niż przyjemnością. Czuł dumę, gdy dostał się na tajne komplety, by z innymi podobnymi wiekiem zgłębiać tajniki teorii magii. Czuł, gdy odbierał tytuł praktyka, a potem biegłego. Już niemal zwęszył Alfę i Omegę, zaszczytny, wyjątkowo wzniosły tytuł, jakim niewielu mogło się poszczycić. Już niemal miał go pod palcami, już niemal przed nazwiskiem miał stawiać „AiO”, choć te litery zrozumie tylko część społeczeństwa. Wtedy pojawiła się Joyce, niedługo po niej Wendy i można było tak wymieniać i wymieniać. Czy czuł dumę przy ich narodzinach? Jakąś na pewno... Palce ściskające ramie córki i jasny wzrok mówiący w ciszy, że nie było sensu drążyć tematu, wyraźnie przyniósł rezultat. Nie lubił kłamać, ale przecież nie chodziło o kłamstwo. Naprawdę nic się nie stało. Frank — być może naiwnie — oceniał, że podobne zjawiska nie są już naturą magiczną, a ludzką. Oddzielane śmiertelnika od czarownika zdawało się boleć każdą molekułę ciała. Takie kwestie przynosiły korzyści tylko tym najbogatszym, którzy znaleźli swoje sposoby na dorobieniu się na magii. Dla niego była czymś więcej — talentem, darem, powinnością. Tego pragnął Lucyfer. Dla nich wszystkich. Wendy nie wiedziała... Ufał jej. Ufał jej na tyle, by powierzyć sekrety, od małego była wychowywana w jednej słusznej wierze, przy kuchennym stole zawsze stawiano Szatana wyżej nad inne byty. Jednak nigdy nie dostąpiła zaszczytu prawdy. Przyjdzie na to czas. Musi tylko być pewny... — Tak, tak... Czekaj. Co? — rozproszenie było wpisane w osobę starego siewcy, zbyt często gubił wątek i rozprawiał we własnej głowie na tematy niezwiązane z przedmiotem rozmowy. Słyszał, ale nie słuchał. — Jak to na odwiedziny? Przecież nie ma męża — 2 plus 2 równa się 4. Co tu było dodania? — No to przynajmniej na Męczeństwo Aradii przyjedźcie, mama zrobi obiad, będzie miło. Chirurg nie chirurg, dla rodziny powinien mieć czas — z tym ostatnim zdaniem był pewien problem. Frank Marwood poświęcający dla żony i dzieci wszystko. Frank Marwood uciekający od żony i dzieci dla wszystkiego. Ot ambaras. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Nigdy nie byłam nadto gorliwa w swojej wierze, choć w kościele można mnie spotkać przynajmniej raz w tygodniu. Nie zapominam też o modlitwach przed snem. Wartości te wyniosłam z domu, w którym to praktyka religijna zawsze stawiana była bardzo wysoko. Nie raz zauważyłam, że rodzice polegają w swoich intencjach jakby tylko na Lucyferze, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że może kryć się za tym coś więcej. Wszystko wyglądało wręcz niewinnie i naturalnie, więc po co dopatrywać się w tym drugiego dna? Kazania na mszach przecież też w dużej mierze skupiają się na nim, a niżeli na Lilith czy Aradii. Westchnęłam znowu, gdy zauważyłam, że ojciec nagle przestał mnie słuchać. Zdarza mu się to ciężko i nawet ten fakt do niego pasuje, choć w jego wieku takie otępienie może wskazywać na coś niebezpiecznego. - Powiedziałam, że jak zostanie chirurgiem... Z tego co wiem, dyplom medycyny nie wystarczy, żeby nim być, a do tego czasu pewnie znajdzie sobie męża... chyba. - Poprawiłam okulary, myśląc dalej o Yoricku i o tym, co aktualnie dzieje się między nami. Ślubowałam mu uczucia, z czego się na razie nie wywiązałam. Udając ślepą na wizję nieprzyjemnej przyszłości, było mi jednak bardzo wygodnie. - No świąt bym mu nie pozwoliła ominąć! Będziemy na pewno! - Uśmiechnęłam się, właściwie przypominając sobie, iż wcale nie zostało dużo czasu do świąt. Zaraz przyjdzie czas na odwilż, zakwitną pierwsze kwiaty, które przebiją się przez śnieżną zasłonę i będą zwiastować lato, które również przybędzie, zanim wszyscy zdążymy się na nie przygotować. Może powinnam pomyśleć o dłuższym urlopie w te wakacje? Przydałaby mi się chwila odpoczynku gdzieś poza Hellridge... |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Niegorliwi byli krótkowzroczni. To zdanie w obliczu tego, że zarówno stary pan Marwood, jak i młoda pani Paterson nosili okulary grube niczym denka od butelek, wydawało się nad wyraz ironiczne. Tak samo, jak fakt, że płynęła w nich ta sama krew, mieszkali przez większość swojego życia w tym samym domu i Esther Marwood kochali ponad życie, choć miłością znacznie różną. Próbował wpoić jej zasady od kołyski (i wtedy... wtedy Lucyfer wypuścił magię na cały świat!), opowiadał, a Wendy śmiała się, jeszcze nie rozumiejąc, z jak potężną sprawą będzie mieć w przyszłości do czynienia. Jej magia objawiła się, znamię zostało, nie rozpłynęło się z wiekiem. Miała szesnaście lat, gdy otrzymała od władz kościoła własny pentakl, własne athame. Dziś, dziewięć lat później, traktowała je nie ze świętością, na którą zasługiwały, nie tak jak życzyłby sobie tego Frank. — No popatrz... A opowiadała o tym tak, jak gdyby po ostatnich egzaminach miała iść wycinać nerki — zaśmiał się pod wąsem. Była podekscytowana — tyle. Nie oskarżyłby młodej Winnifred o kłamstwo, bo i kłamać nie potrafiła. Prawdopodobnie. — Na pewno znajdzie, tak. Żeby tylko dobrze się nią opiekował i mi wystarczy — ślepy na cholewki smalone przez Perseusa. — Ale myślałem, że może zostanie na wsi... Tu by się bardzo porządny lekarz rodzinny przydał! Niejednego pacjenta by miała. A dzieciaki okoliczne... Mój Lucyferze, jakie by to wygodne było nie jeździć z Juniorem do miasta za każdym razem, gdy wbije sobie w stopę gwóźdź — na ułamek sekundy spojrzał na szafkę, przed którą stała teraz Wendy. Regał pełen słoików, metalowych i plastikowych pojemniczków i rozsypanych wszędzie gwoździ. Oczywiście Junior miał pozwolenie na przychodzenie do warsztatu, tylko gdy opiekę sprawował nad nim ojciec. Problem w tym, że ten często spoglądał gdzieś indziej — zbyt rozkojarzony. — Może byś jej przemówiła do rozsądku, co? Jak to starsza siostra — żeby została, no wiesz... O tym, że to zapewne za przykładem Wendy Winnie teraz może się wymarzyć wyprowadzka do miasta z mężem (przyszłym), nie wspomniał. |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Wendy Paterson
ILUZJI : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 167
CHARYZMA : 18
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 9
TALENTY : 16
Uniosłam jedną brew, słuchając monologu ojca. Chyba oboje wiedzieliśmy, że Winnie tu nie zostanie i żadne z nas nie ma nic do gadania. Wallow jest pięknym miejscem z niepowtarzalnym urokiem, ale nie było tu miejsca do rozwoju ani dla mnie, ani dla Winnifred. Uważałam również, że oczekiwanie od dziewczyny, żeby porzuciła marzenia o zostaniu chirurgiem, na rzecz tak naprawdę najbardziej pospolitej specjalizacji lekarskiej. - Tato... - Zaczęłam, próbując wszystko ubrać w jak najbardziej przystępne słowa bez kłamania. - Winnie jest zbyt ambitną i zbyt zdolną dziewczyną, żebyśmy mogli oczekiwać od niej zostania lekarzem rodzinnym w Wallow... - Uśmiechnęłam się, może trochę współczująco. - To nie jest powszechne, że dziewczęta w jej wieku przeskakują klasy i mają takie wyniki w nauce - Pochwaliłam ją, bo było to rzeczywiście imponujące. Talent do wiedzy odziedziczyły chyba wszystkie dzieci państwa Marwood, tylko że żadne z nich nie specjalizowały się w tym samym. Junior też coś tam w sobie miał, bo w tym chaosie musi być ukryty jakiś geniusz. Właściwie aktualnie ja byłam jedyną, która pozostała najbardziej w domenach niemagicznych, co kiedyś było dla mnie niemałym kompleksem, gdy inne dzieciaki w moim wieku wyśmienicie czarowały, a większość moich inkantacji spełzała na niczym. Ale teraz? Uważam, że niepotrzebnie się tym przejmowałam, bo Lucyfer obdarzył mnie talentem w innych dziedzinach. - Jej największym marzeniem jest, żeby zostać chirurgiem, ale też ważne jest dla niej zdanie swojej rodziny. Nie chciałabym nawet wiedzieć, jakby się ona poczuła, gdyby ja, mama, ty, Joyce, czy ktokolwiek inny z Marwoodów lub Hodgesów zapytali się jej o porzucenie wszystkiego, na co tak ciężko pracowała. - Dla ojca pewnie jest to trudne, że zawsze pełen dom potomstwa, z każdym rokiem staje się coraz to mniej tłoczny. Usłyszałam też krzyk Esther, która mnie widocznie wołała, zastanawiając się, gdzie aktualnie jestem. - Ale jeszcze nie jest nic straconego... Z tego co mi wiadomo, Aurora się raczej nigdzie nie wybiera, a teraz... obowiązki wzywają... - Puściłam mu na pożegnanie jeszcze żartobliwe oczko i opuściłam warsztat, dając mu chwilę spokoju od córki, która nigdy nie była taka, jakby on tego sobie życzył. Wendy z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Dziennikarka w Piekielniku Codziennym
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Na moment spuścił wzrok jakby zganiony przez własną córkę. Najgorsze było to, że owszem. Miała rację. Winnie była zbyt ambitna. Ba! Wendy była zbyt ambitna. Nie wystarczało jej pisanie do szuflady, nie miała zamiaru zajmować się prostymi ogłoszeniami na tablicy przy kościele, albo pisaniem kolejnych modlitw, którymi mogliby czcić Pana (choć to ostatnie Frank uważał za wyjątkowo godną i piękną profesję). Potrzebowała od życia więcej, uciekała przed rutyną i miała plan na życie, który stopniowo spełniała. Nawet jeśli ten wykraczał poza pragnienia jej ojca. Na moment spuścił wzrok zganiony, bo i w całym skrywanym doszczętnie egoizmie, znów pomyślał sobie. Porzucił wszystko, co wielkie, co horrendalne wręcz i przyszłościowe, na rzecz dzieci. Też o nim tak mówili. Przyjaciele pukali się w głowę „Frank, będziesz zmieniał pieluchy, jak możesz zostać Alfą i Omegą?”, odpowiadał „Będę”. Branie odpowiedzialności za swoje grzechy stanowiło podwaliny bycia człowiekiem honoru. Wkrótce wieś wniknęła w jego krew i skórę. — No tak, tak, tylko pomyślałem, że... — wzruszył ramionami. — Masz rację. Po prostu tęsknie za wami — za Tobą, za Joyce, niedługo zatęsknię za Winnifred, potem odejdzie Aurora, Emma, Junior. Wszyscy znikną, a głośny i wesoły dom zamieni się w smutną siedzibę starca na emeryturze. Milczał jakby posmutniały. Jak pogodzić każde pragnienie, gdy nie można mieć wszystkiego? Niebywałe zdolności naukowe Winnie odziedziczyła po ojcu. Niebywałą tendencję do szukania dziury w całym i ambicje — Wendy dostała od matki. Pozostawało pytanie — po kim Junior dostał swoje psotne zapędy? Bo przecież nie po spokojnych rodzicach. — Poczekaj — zatrzymał ją jeszcze w ostatnich sekundach, dłoń na ramieniu zaciskając nieznacznie. — Jestem z ciebie dumny, Wendy. Naprawdę. Nawet nie wiesz jak bardzo — zebrało się ojcu na szczerość. — Nie zawsze się zgadzamy i wiem, że pewnie wcale cię nie rozumiem, ale kocham cię — roześmiał się. — No, leć. Ja tylko coś sobie tutaj jeszcze muszę skończyć i też przyjdę — o 6 rano, gdy nastanie świt. z tematu |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Amunicja dostarczona przez Carter czekała na swoją kolej już kilka długich dni. Frank westchnął ciężko, przekręcając lampkę stojącą na biurku, tak aby dobrze oświetliła naboje. Rzadko miał z takimi do czynienia. Oczywiście Esther doskonale radziła sobie ze strzelbą, ale jej mąż preferował inne sposoby załatwiania problemów. Polowanie, łażenie po błocie, czy ocieranie się o drzewa — zdecydowanie bardziej cenił sobie kubek gorącej herbaty, dobrą książkę i popołudniową drzemkę na wysiedzianym fotelu. Podobno chrapał wtedy przeraźliwie, ale to tylko takie plotki. Oczywiście, że Frank Marwood nie chrapał. Amunicja wyglądała na porządną. Metal nie nosił na sobie rys. Sporządzone jakiś czas temu notatki na temat strzelby Carter leżały teraz z prawej strony, a siewca spoglądał na nie raz na jakiś czas, dokładnie analizując podjęcie się próby. Rytuał żywych pocisków był trudny. Magię powstania Marwood zawsze traktował jako swoisty wspomagacz w codziennym życiu, a nie jego podstawę. Być może kiedyś wiedział znacznie więcej, ale teraz? Teraz nie byłby w stanie rzucić bardziej zaawansowanych czarów, jeśli przyszłoby do bitki. Jeden z nabojów trzymał pomiędzy dwoma palcami, przyglądając się mu dokładnie, aż w końcu wypuścił powietrze, zdecydowany, że więcej nic nie wymyśli. Kto nie próbuje, ten nie pije bimbru. Pięć świec — wszystkie żółte, niczym słońce — stanęło na ramionach pentagramu. Mocny zarys wytarł się już na podłodze przez lata używania. Athame zalśniło w świetle tamtej pojedynczej lampki, a opakowanie z amunicją, jaką wysłała mu Judith stanęło na środku miejsca, gdzie odprawić miał rytuał. Proch, który wcześniej rozsypał na ziemi, zupełnie nie zmieniał swojego położenia, ale na wszelki wypadek Marwood uważał, przechodząc w jego środek, po to, aby ostrzem zacząć wskazywać na ramiona gwiazdy — na nieodpalone świece, czekając, czy te rozgrzeją się i płomień wskaże powodzenie rytuału. — Elementals, telum educere, ut perdat — wypowiedział, przymykając oczy. rytuał: Rytuał żywych pocisków na amunicję (poziom II) próg: 70 (magia powstania: 10 +1 za rytuał łatwej przewagi) zużywam 1 zestaw żółtych świec z ekwipunku #1 - k100 na powodzenie rytuału #2 - k60 na skutki uboczne jeśli udany to zt |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 94 -------------------------------- #2 'k60' : 27 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 1, 2, 1, 1 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
kwiecień 16, 1985 Z niewymuszoną nostalgią Frank spojrzał na kalendarz wiszący nad biurkiem warsztatu. Ten do połowy przykryty był kurzem. Dwanaście miesięcy układających się w spójną całość wisiało tam od lutego. Oczywiście kupił go na targu już w grudniu zeszłego roku, ale zapomniał powiesić — normalna sprawa. Roztargnienie było logicznym wytłumaczeniem, bo jakżeby śmiał przyznać, że to starość? Starość z kolei nie była jeszcze aż tak postępująca. Powoli prószyła włosy śniegiem, a zarost czyniła twardszym, odpornym na brzytwę. Krzesło skrzypnęło cicho. Długopis docisnął do kartki, rozpoczynając notowanie wszystkich wniosków zebranych po tej miesięcznej niemal pracy nad notatnikiem Duffy'ego. Ten leżał już zapakowany w szary papier, wystarczyło dołożyć do niego jeszcze kilka kartek oraz oczywiście list. Problem zaczynał się gdzieś indziej. Do tych wniosków należało jeszcze dojść. Zrobił to częściowo z Faustem, gdy w bibliotece Abernathych odchodzili od zmysłów, próbując spośród wszystkich znanych sobie sposobów wymyślić jeden sprawdzony. Rytuał Duffy'ego był rzecz jasna tylko błahym przykładem, należało rozważać tę kwestię znacznie szerzej, posiłkując się, chociażby takimi rytuałami jak Kula u nogi, rytuał skonfundowanego czy nawet proste iluzoryczne zaklęcia. Magia była nie przenikniona, często nieprzewidywalna, bo młoda; magia była logiczna, jeśli tylko poznało się szyfr pozwalający ją odczytać. Analiza procesu łamania takich rytuałów z pomocą fotonów rzucała światło na złożoność interakcji między fotonicznymi cząstkami energii a skonstruowanymi strukturami rytualnymi. Zastosowanie fotonów w procesie dezaktywacji lub modyfikacji otwierało natomiast nowe możliwości w dziedzinie magii obronnej i kontrofensywnej. Problematyczna była kontrola. Marwood zatrzymał na chwilę myśli, notując kolejne zdania. Pierwszym kluczowym aspektem jest zdolność fotonów do przenikania przez większość magicznych barier, co związane jest z ich mikroskopijną naturą i wysokim poziomem energii. Unikalna właściwość czyniła je przecież doskonałymi narzędziami do manipulacji energetycznymi sieciami, będącymi fundamentem większości rytuałów. Tak jak rybak rzuca w morze sieć, wierząc, że wyłowi rybę, jak budowlaniec zabezpiecza nią sufity, licząc, że nie pokruszą się z siłą młota, tak samo rytuał okala ofiarę swą siecią. Jeśli ofiarą stał się Surtr musieli wiedzieć, jak go wyswobodzić, był przecież konieczny w dalszych planach Lucyfera. Precyzyjne skierowanie strumienia fotonów było natomiast sposobem na oddziaływanie na specyficzne punkty w strukturze rytuału. Drugą ważną kwestią pozostawała zdolność fotonów do zmiany stanów energetycznych. Będące kwantami światła, miały zdolność absorpcji i emisji energii. Przy odpowiedniej modyfikacji foton mógł nawet usunąć energię z określonego punktu, co prowadziło do destabilizacji sieci. Polaryzacja fotonów wykorzystywana do zmiany orientacji energetycznej miała odbywać się niskim kosztem czarownika. Przewidywalność magii i jej nieprzewidziane skutki zdawały się zamknięte w tym wypadku w coś, nad czym byli w stanie sprawować kontrolę. Pentakl czy athame — chociaż miały potężną moc — tak nie miały 100% skuteczności, podobnie zresztą jak sam czarownik. Jeśli zaś chodzi o interferencję — w sytuacjach, gdy foton o specyficznej długości fali i fazie, zostanie wprowadzony do systemu rytuału, może dojść do zjawiska interferencji konstruktywnej lub destruktywnej, a to powinno spełnić ich potrzeby, albo chociaż znacząco osłabić działanie magicznej pułpaki — o ile w ogóle w takiej pułapce tkwił Surtr uwięziony tam z pomocą Frejra. Spisał wszystkie swoje przemyślenia, grupując pod nimi jeden wniosek: Przerywając jedną z sieci rytuału tworzącego pułapkę, możemy mówić o osłabieniu na tyle silnym, by móc klasycznymi sposobami regulować jego działanie, tj. łamać go. Frank wierzył, że to ostatnie zdanie wystarczy Gorsou, ale i fakt, że mężczyzna był starszy, znacznie bardziej doświadczony i — w końcu — bezpośrednio skontaktowany z Lucyferem, oznaczało ni mniej, ni więcej tyle, że powinien być w stanie zrozumieć te bezlitosne analizy. Zapakował więc list, własny notatnik, notatnik Duffy'ego i gotów był do wysłania pakunku, gdy w głowę wpadł kolejny wniosek, poprzedzony emocją. Najpierw emocja była niezrozumiana. Coś pomiędzy żalem, odrobiną stęsknienia się czy nawet rozczarowania. Poczuł to, bo ta krótka przygoda dobiegała właśnie końca, bo nie będzie już eksploatował tego tematu, bo wydobył z niego wszystko, co był w stanie w tak ograniczonym czasie, a czas był kluczowy. Chciałoby się westchnąć, rozmarzyć. Po emocji — wniosek. Rozpaczał nad takimi momentami, nawet jeśli w grę wchodziły tragiczne rzeczy. Tragiczne pustki w sercu wypełniane domowymi obiadami i śmiechem dzieci. Nierzadko kolacje przerywał ich płacz, a Marwood od niechcenia przerzucał w telewizorze kanały, których przecież nie znosił. Czy rozwój magiczny mógł opierać się na uczuciu? W porę odgonił od siebie tę myśl, świadom, że nie. Był jedynie potwierdzeniem faktu, że jest człowiekiem. Słońce wesoło wdzierało się przez rozchylone firanki w warsztacie, a on pozwolił sobie na chwilę oddechu, palce kładąc na pakunku, nim odda go Gorsou do wiecznego niezobaczenia. Był pewien, że jeśli poprosi, tak mężczyzna ponownie podzieli się z nim tymi zapiskami Duffy'ego, ale na razie również uznałby, że lepiej, żeby nikt niepowołany nie dostał ich w swoje dłonie. Wykorzystanie tego w nieodpowiedni sposób mogło wywołać więcej szkód niż pożytku, a Kowen Dnia przecież nigdy nie szkodził. — Tata, co tata robi? — odezwał się głos Juniora, wesołym marszem wchodzącego do pracowni. — Same nudy... — odparł stary siewca, wzdychając ciężko, by następnie zabrać dłoń z pakunku. — Chodź, pojedziemy na wycieczkę. Muszę to gdzieś podrzucić — powiedział. Junior rozweselony już pakował brudne buty do samochodu, na co oczywiście Frank nie zwrócił większej uwagi, odpalając go, by następnie udać się do Billy Goat, gdzie zamierzał zostawić Gorsou całą swoją pracę. z tematu, jadę do Billy Goat zostawić tam przesyłkę |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
przychodzę sprzed domu Rytuał ruchomego piachu powiódł się tak, jak Marwood sobie to zaplanował, więc zadowolenie, gdy zamykały się za nim drzwi warsztatu, było tym większe, że to nie koniec prac na dzisiaj. Otworzył puszkę Pandory już lata temu, gdy spojrzał pierwszy raz na oblicze Lucyfera, ale ostatnie tygodnie przypominały, że życie jeszcze nie jest stracone. Najpierw wydarzenia w Piwniczce, potem spotkanie Kowenu — to wszystko jasno świadczyło o sumienności i potrzebie zanurzenie się w sam środek akcji. Nie przepadał za adrenaliną. Skoki z wysokości albo polowania nigdy nie wchodziły w zakres zainteresowań Franka, ale gdy już usiadł na skrzypiącym krześle, sam przed sobą musiał przyznać, że cała ta Apokalipsa wymusza na nim dziesiątki godzin spędzonych właśnie tutaj — w ulubionym miejscu na Ziemi. Warsztat był stary i zaniedbany, a nieporządek (a właściwie chaos) wszechobecny. Kto wiedział, ile jeszcze przyjdzie siedzieć mu na tym krześle i klikać przycisk zapalający lampkę? Pentakl zdjął z szyi, zaciskając go w dłoni, aby użyć zatrzaśnięte w nim od dawna zaklęcie. Spirituspuritas miało nie przydać się w najbliższym czasie, a gdy to zostało aktywowane, Frank poczuł, jak moc przyjemnie gości pod jego skórą. Nie była mu teraz potrzebna. Musiał się zabezpieczyć, zamierzał zrobić to w najrozsądniejszy i najprostszy ze wszystkich możliwych sposobów. Magią. Usypany z mieszanki pentagram znów wrył się w to samo miejsce co zawsze. Linie wyrysowane kiedyś butem zacierały się, dlatego poprawił je papierem ściernym. Teraz podłoga ścierała się dookoła, a Frank przysięgał sobie, że w końcu to poprawi, chociaż przez tyle lat kreślenie pięcioramiennej gwiazdy przychodziło mu z łatwością. Nigdy nie był perfekcjonistą, część projektów porzucana była tuż po zrealizowaniu, inna przed — zbyt często nie kończył tego, co zaczynał, ale rytuały... Och... Rytuały zawsze musiały mieć swój początek i koniec. Żółte świece utknęły na świecznikach na rogach gwiazdy, w równej odległości od siebie, a na samym środku stanął on — głowa tego domu. Athame zalśniło w sztucznym świetle lampki stołowej. Dwa lusterka kieszonkowe umieszczone w środku pola, nad którymi Frank stał, upewniając się, że leżą w najlepszym możliwym punkcie też. Wypowiedział słowa: — Speculum dic mihi quid amicus meus in altera parte cogitatis. Wskazywał ostrzem na każdą ze świec, obracając się spokojnie, licząc na to, że magia przychyli się do jego prośby. Że sam Lucyfer tego dokona. Chwała mu za to. rytuał: Sumienne lustro na 2 lusterka kieszonkowe (poziom II) próg: 55 (magia powstania: 10 + 1 za rytuał łatwej przewagi) zużywam 1 zestaw żółtych świec z ekwipunku i 2 przedmioty do zaklinania (lusterka kieszonkowe) #1 - k100 na powodzenie rytuału #2 - k60 na skutki uboczne |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 44 -------------------------------- #2 'k60' : 27 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Magia jest spełnieniem, a królowej nocy tu nie ma. Frank z lekkim uśmiechem gdzieś pod wąsem obserwował skutki własnych czarów rytualnych, które z powodzeniem zaklęty lusterka. Miały przydać się potem, przecież wykorzystanie takowych to więcej niż pomachanie sobie przez szybkę. Teorie i strategie były w nim na porządku dziennym, podobnie jak moc, która uwolniła się, gdy świece odpaliły się, zostawiając w pomieszczeniu ledwie delikatnie uczucie ciepła. Marzec nie należał do najcieplejszych miesięcy, ale przecież wkrótce Słońce miało świecić jaśniej, razem z ich Panem. Marwood posprzątał rozstawione świece, zaraz potem szufelką zmiatając resztki rytualnego prochu. Dokładność działań była nawykiem, którego nie był w stanie się pozbyć. Zresztą — zaraz i tak miał o tym zapomnieć. Kolejny pentagram rozrysowany na ziemi. Pora odświeżyć rytuały ciążące na warsztacie, skoro to w nim spędza tak wielką część swojego życia. Kolejny zestaw fioletowych świec rytualnych stanął w dedykowanych miejscach, niemal wytartych na starej podłodze od zbyt wielu razy, gdy wykonywał dokładnie tę samą czynność. Może by ją wycyklinować? Pokręcił głową sam do siebie, tak czy siak nie znalazłby na to czasu. Może gdyby poprosić Perseusa? Znów stanął w środku pentagramu, w dłoni trzymając księgę prawiącą o magii wariacyjnej w znaczeniu rytualnym. Ludzie starej daty musieli sobie odświeżać wiedzę i Frank nie zamierzał od tego stronić. — Gravitatem invertere, ad tectum trahere, finito liberare — powiedział powoli, dokładnie inktantując każde słowo, tak aby nie pomylić się nawet o sylabę. Chciałoby się dodać „Ave”, ale nie zrobił tego, przymykając na moment oczy za grubymi okularami do czytania (tymi grubszymi niż na co dzień). Pora było zabezpieczyć warsztat przed potencjalnymi intruzami, trzymał wszak tutaj zbyt wiele rzeczy, zbyt wiele informacji. Nazwa: Pułapka grawitacyjna Poziom: II Próg: 65 Magia wariacyjna: 25 Użyte świece: fioletowe |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii
Stwórca
The member 'Frank Marwood' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 78 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Frank Marwood
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 30
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 171
CHARYZMA : 3
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 11
Świece znów się rozpaliły, a Frank znów się uśmiechnął. Miło było obserwować, jak efekty magii działają dokładnie tak, jak sobie to zaplanował. Fioletowa poświata idąca od wosku przyjemnie paliła w oczy, gdy struktura grawitacji w warsztacie została naruszona. Od tej pory, gdy tylko któryś intruz (wliczając w to Juniora) zechce włamać się do środka, odleci pod sufit, a przecież na suficie nic nie znajdzie, oprócz pojedynczej żarówki. — Powinienem ją wymienić — przebiegło przez myśl. Powinien i już miał się za to brać, ale jedno krótkie spojrzenie na podłogę wystarczyło, by upewnić się, że świece należy odsunąć, a usypany z prochu pentagram po raz kolejny sprzątnąć. Tyle schylania się i pracowania szufelką dawno nie przeżył, a plecy czuły to dokładnie. To nie sprzątanie domu czy brudnych skarpet po sobie — magia nie lubiła chaosu, nawet jeśli sama w sobie była niczym więcej niż nieporządkiem. Frank po raz kolejny, tuż po uprzątnięciu poprzedniego zestawu, ustawił w 5 punktach fioletowe świece, tylko po to by następnie znanym sobie ruchem, rozsypać pomiędzy nimi odpowiedni pentagram. Równe boki i kąty to skrupulatność. Tym razem zdecydował się na rytuał wykluczenia, świadom, że szopa ot tak zniknie dla niemagicznych sąsiadów. To nic — zawsze mógł zrzucić to na fakt rozbiórki, w końcu sam budynek zbity był z lichych dech i wystających gdzieniegdzie gwoździ. Przynajmniej dobrze służył. Znów spojrzał w księgę. Stosunkowo prosty rytuał mógł okazać się jednym wielkim fiaskiem, także nie wolno było pomijać właściwych mu interpretacji i gestów. Stanięcie w środku i wypowiadanie kolejnych łacińskich słów wymagało skupienia. — Ab indignis, infidelibus et peregrinis locum istum abscondat potestas, ut nobis portus sit securus — powiedział spokojnie, wskazując athame na każdą ze świec. Nazwa: Rytuał wykluczenia Poziom: II Próg: 30 Magia wariacyjna: 25 Użyte świece: fioletowe |
Wiek : 55
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Wallow, Hellridge
Zawód : siewca teorii magii