Syreni zakątek W dobie świetności był tutaj uroczy zakątek do spacerowania wśród akwariów pełnych wody i najróżniejszych ryb. Urokliwy i niezwykle tajemniczy przyciągał tłumy, które czuły się, jakby zostały przeniesione do innej krainy. Pracownicy przebrani za morskie stwory zadawali zagadki, na które musieli odpowiadać przebywający w zakątku, aby móc przejść dalej. Zbierali sztuczne perły oraz inne koraliki, z których potem można było stworzyć iście syrenią biżuterię. Teraz w starych i opuszczonych pomieszczeniach można znaleźć woreczki z resztkami tych skarbów oraz porzucone elementy strojów obsługi. Obowiązkowa kość k3 (rzuca jedna postać w wątku): k1 - Przechadzając się opuszczonymi pomieszczeniami, pod stopami znajdujecie woreczek pełen sztucznych pereł, które częściowo zostały zaplecione. Wystarczy pozbierać resztę, jaka znajduje się na ziemi, aby stworzyć własny szur jako pamiątkę z tego miejsca. k2 - Na zabrudzonej i porośniętej roślinnością ścianie akwarium znajduje się przyklejona karteczka z wizerunkiem syreny. Treść ulotki głosi, że aby uchronić się przed jej zwodniczym śpiewem, należy uszy zatkać woskiem, a samej syrenie podać sznur pereł, wtedy z zachwytu przestanie śpiewać. k3 - Na dnie jednego z akwariów widać niepokojącą ekspozycję. Pośród liści i elementów zawalonego stropu leżą kości, które przedstawiają ludzki szkielet, ale zamiast nóg jest rybi ogon. Czy to rzeczywiście tylko makabryczna ekspozycja kogoś, kto miał dość czarny humor? Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Wto Kwi 02 2024, 22:59, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Hamill Oatrun
5 lutego 1985 Nie jesteś w stanie w pełni przyzwyczaić się do światła słonecznego. Twoje oczy odczuwają skutki nieobecności, zejścia do podziemi i nagłego powrotu. Nie rozwiązałeś jeszcze zagadki powiązanej z wstąpieniem po przerwie do świata żywych. Nie masz jak namierzyć ani brata, ani ojca. Pozostaje ci błądzenie. Dużo błądzisz. Najczęściej dotyka to miejsc opuszczonych, z niewielką ilością przechodniów, świadków weryfikacji sprawności twojego ciała. Zagrasz jeszcze w koszykówkę? Będziesz w stanie kozłować, a następnie wycelować piłkę do kosza? Nie próbujesz, nie sprawdzasz. Brak ci starej odwagi, brak ci pewności Oatrunów. Pozostawiasz więc próby na lepszy czas. Idziesz dalej. Praca zakończona, zamówienia zrealizowane, zaplecze posprzątane. Co dalej? Powrócisz do pustych czterech ścian, zajmiesz się spisywaniem nowego pomysłu na kartkach, a następnie przepisaniem teksu na maszynę. Od słowa do słowa, od krótkiego opisu nieba, aż po szczegółowość pomieszczenia, w którym przetrzymywane są... Syreny. Zatrzymujesz się niedaleko syreniego zakątku. W opuszczonym lunaparku czujesz się przyjemnie. Znajomo. Jest lepiej niż to pamiętasz. W poprzednim życiu musiałeś tu niejednokrotnie zaglądać. Ciągle łapiesz strzępki wspomnień. Wypadów z kolegami z drużyny. Uciekaniem przed Ellery'm, starającym się znaleźć chuderlawego dzieciaka. Denerwującym się, że mogło ci się coś stać. Jest zimno, palce są skostniałe od nieprzychylnej temperatury i zaciętego wiatru. Wiesz, że nie jesteś na to odporny. Czujesz, wchodzisz w interakcje z wszystkim wokół. Ryzykujesz. Pozostajesz pod obserwacją, chcesz zniknąć z czyjegoś zasięgu wzroku, a zdajesz się kręcić w kółko. Pomagają dopiero drobne rzeczy, codzienne sprawunki, ale i wiara. Obiecałeś, że będziesz wierzyć. Teraz jesteś tego pewny bardziej niż kiedykolwiek. Wierzysz. W nagrodę dostajesz znak. Nie musiałeś dzisiaj nic robić, żeby go znaleźć. Jednym z najbardziej wyrazistych wspomnień po przebudzeniu jest niebieszcz jego spojrzenia zza firanek rzęs. Odnajdujesz w nich poetyckość. Chcesz nazywać każdą plamę hipnotycznych tęczówek wyciągniętych z morskiej piany. Intuicyjnie trzymasz się obecnie z dala, obserwując pracę rąk, wyprostowanej postawy, kroczących płynnie nóg. Zdaje się ciebie nie widzieć, znajdując się we własnym transie. Wiatr mu nie odpuszcza, sporadycznie posyłając niewidzialne uderzenia. Tarmosi ubrania, które naprzemiennie wybrzuszają się i spłaszczają. Jest zimno. Czy jemu też? Żadne z was nie wchodzi do środka w celu sprawdzenia zakątka. To jest najbliższa atrakcja. Kawałek dalej znajduje się pokryta rdzą kolejka górska. Nikt o to miejsce nie dba, więc trudno się dziwić, że popada w ruinę. Odgarniasz przydługą grzywkę, żeby mieć na niego lepszy widok. Paznokcie pozostawiają wiele do życzenia, potrzebują odnowy. Inne elementy twojego ciała też. Robisz krok do przodu, kiedy przyuważasz, że kołysze się obecnie tyłem do ciebie. Przygotowywał się do następnego ruchu? Nie znasz się na tańcu, na walcu tym bardziej. Patrząc na niego, odczuwasz pragnienie, żeby wiedzieć, co zaraz zrobi. Vin-cent. Jego imię naturalnie rozbrzmiewa ci w głowie, kiedy włosy ułożone przez nagłe porywy powietrza przekrzywiają się na jedną stronę. Lewą. Chowasz dłonie w kieszeni i czekasz. Dzisiaj nie zamierzasz się chować. To przypadek i nic więcej. W przypadkach nie ma niczego niewłaściwego. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Vincent Sdunk
#3. Zimne powietrze otaczało każdą komórkę mojego ciała mocnym objęciem. Ciało to jednak nie poddawało się zimnu. Miałem nadzieję, że sprawy będą wyglądać inaczej. Od razu po przebudzeniu wiedziałem, że coś było nie tak. Moje ciało wibrowało, kończyny wykręcały się w różnych kierunkach. Wiłem się na łóżku tak, jakby całym mną zawładnęły setki wyjątkowo ruchliwych węży. To nie było naturalne, więc oczywiście musiała to być sprawka uroku czy innego złego uczynku. Miałem podejrzanych. Wiedziałem, że moje rodzeństwo ostatnimi czasy szczególnie upodobało sobie uprzykrzanie mi życia. Nie dziwiłem im się. Od zaginięcia ojca nie zrobiłem dosłownie nic, by relacja między nami uległa poprawie. Moja cierpliwość do nich powoli się kończyła. Nie chciałem jednak robić nic, co zaogniłoby istniejący między nami konflikt. Potrzebowałem spokoju, więc pomimo swojej aktualnej sytuacji postanowiłem wyjść z domu. Ogarnianie się zajęło mi jednak więcej czasu, niż sądziłem. Miałem nadzieję, że udanie się do specjalisty przyniesie jakieś rozwiązanie. Chaotyczne podrygiwanie szybko jednak przerodziło się w nieco bardziej rytmiczne ruchy, a po godzinie od wyjścia z domu zacząłem tańczyć do nieistniejącej melodii. Ciężko było zapanować nad tymi ruchami. Nogi skręcały w sobie tylko znanym kierunku. Na szczęście dłonie udało mi się wepchnąć do kieszeni spodni i dzięki temu w ruchu pozostawały tylko ramiona. Może powinienem poprosić kogoś o to, by mnie po prostu przywiązał i nie pozwolił się ruszyć?, zastanawiałem się. Taki rodzaj zależności bardzo mi jednak nie odpowiadał. Nie ufałem ludziom na tyle, by prosić ich o wiązanie się do czegokolwiek. Musiałem sobie z tym jakoś poradzić, ale jednocześnie uniknąć ciekawskich spojrzeń. Po kilku minutach intensywnego myślenia udało mi się znaleźć rozwiązanie. Syreni zakątek wydawał się idealnym miejscem do zniknięcia. Zimno przestało mi przeszkadzać, bo moje ciało rozgrzało się od ciągłego ruchu, wciąż jednak nie pozwalało, by ogarnęło mnie zmęczenie. Zacząłem się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem dodatkowy element tego nieszczęsnego urok, bo jakimże byłby urokiem, gdyby pozwolił mi się zmęczyć i paść na ziemię w błogim bezruchu? Ech…, westchnąłem, wypuszczając z siebie biały obłoczek rozgrzanej pary. Miejsce to nie wzbudzało we mnie przyjemnych odczuć. Niemniej jednak było idealne do tego, bym mógł w spokoju przeczekać, aż moja niedola dobiegnie końca. Nawet jeśli nie wiedziałem, kiedy, i czy w ogóle, może to nastąpić. Bo co jeśli okaże się, że stan ten będzie już permanentny? Na miejscu moje ruchy zaczęły już przypominać taniec. Był to walc, bo poznawałem kroki. Pozwoliłem się ponieść, bo nie było sensu, żebym z tym walczył. Jakikolwiek opór powodował wyjątkowy rodzaj dyskomfortu, którego nie potrafiłem wyjaśnić ani opisać. Zacząłem tracić poczucie czasu. Wyłączyłem myślenie… Można powiedzieć, że było mi nawet przyjemnie, gdyby nie panująca w tym miejscu atmosfera. I to dziwne uczucie, sprawiające, że ciałem wstrząsa dreszcz. Mechanicznie zacząłem odliczać kroki, moje biodra wykręcały się w różnych kierunkach… nie byłem dobrym tancerzem. Zrobiłem jednak obrót i kątem oka dostrzegłem kształt. Nie zwróciłem jednak na niego większej uwagi. Kolejny obrót upewnił mnie, że kształt był prawdziwy. Następny obrót wyostrzył jego zarysy. Ogarnęła mnie panika, bo zarys ten, widziany jedynie przez ułamek sekundy nie przypominał niczego, co mogłoby się tutaj znajdować. Następny obrót i kształt zamienił się w wyraźną sylwetkę mężczyzny. Serce zaczęło bić mi coraz szybciej, nie było to jednak wywołane aktywnością fizyczną, a lękiem, który nagle mną zawładnął. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Hamill Oatrun
Jeszcze na ciebie nie patrzy. Jeszcze się nie zorientował jak bardzo jest widoczny na tle niszczejącego lunaparku. Nie chcesz, żeby się bał. Nie taki zamiar tobą kieruje. Jego widok działa uspokajająco. Był pierwszą żywą, prawdziwą osobą, na którą wpadłeś zaraz po przebudzeniu na nowo. W wirze obezwładniającej dezorientacji, w której pozostałeś sam. Jest twoim rytuałem, czynionym w trudnych momentach. Nie możesz przestać rozglądać się za nim. Nie możesz nie iść jego śladem. Próbujesz, ale coś nie chce ci pozwolić odejść. On w znanym ci miejscu, które wybrałeś impulsywnie? To znak. Korzystne zrządzenie losu. Szukasz natchnienia i oto jest. Tańczy swój chocholi taniec z wiatrem i nie ma szans go zakończyć. Nagle o wiele prościej wyłączasz myślenie, wbijając solidnie palce w cienki, podatny na pęknięcia materiał. Szwy nie będą trzymać go w ryzach wiecznie. To samo dotyczy ciebie i sieci żył, cudem zapewniających krążenie. To żyły podtrzymują ze sobą kończyny. I jeszcze może kości. Nie wiesz, jak jest naprawdę, nie masz odwagi, żeby się przekonać. Po prostu w głębi duszy liczysz, że masz prawo nazywać się człowiekiem. Uznawać, że serce pod twoją piersią bije i mózg wysyła sygnały do właściwych systemów, gwarantujących wykonywanie podstawowych czynności. Nieraz zdarzy ci się odczuwać ból fantomowy. Masz wrażenie, że w środku możesz być naruszony. Pozbawiony niezidentyfikowanych organów, z nienazwanymi na głos ubytkami. Co lekarz mógłby ci powiedzieć, gdybyś trafił do niego na kozetkę? Nie chcesz bić się już z myślami. Chowasz podbródek między dwoma płatami stojącego materiału bluzy wymieszanej w bieli, czerwieni i czerni. Spodnie wydają się ciasne, ale tobie jest w nich wygodnie. W sam raz. Nie opamiętujesz się w myśleniu o jego palcach. To ten moment, żeby posunąć się dalej? Chcesz sprawdzić jego paznokcie. Pod wolnym brzegiem znajdują się fragmenty kwiatów, może ziemia? Mogą być i zwyczajnie zadbane. Nie wygląda na kogoś, kto się zapomina. Podskórnie czujesz, że zaraz zacznie padać. Vincent nie przerywa walca. Sam czujesz się niezgrabny, a odległość między wami ulega skróceniu. Gęstnieje, wzmacnia potencjalną aurę niepokoju, ale i niezdrowej ekscytacji. Jest krok za krokiem. Nie patrzysz nigdzie indziej. Nie chowasz się, nie szukasz wymówek. Idziesz prosto na niego, w rytm nieznanego tańca po odkryciu schematu. Raz. Dwa. Trzy. Raz. Dwa. Trzy. Raz. Dwa. Trzy. Raz. Dwa... Zatrzymujesz się w półkroku. Wyraźnie już siebie widzicie. On nie może przestać. Ty też nie możesz. Głos zamiera ci w gardle, wyrzucając z siebie zaledwie charkniecie. Nie wiesz jak zacząć. Na uśmiech cię nie stać. Stoisz. Stoisz wpatrując się w niego intensywnie, nadal z wiszącą stopą w powietrzu. Nie zdążyłeś dokończyć swojego kroku. Reflektujesz się i następuje zakończenie. Trzy. Na uderzenie serca. Przez moment masz wrażenie, że coś za nim stoi. Wyciągasz rękę w jego stronę, z zamiarem odciągnięcia go od potencjalnego niebezpieczeństwa. Jak masz mu przekazać, że w cieniu czai się morski stwór? - Kłopoty - tylko tyle wymawiasz, z ledwością poruszając wargami. Usłyszał cię czy nie? Szykujesz się, żeby ten kawałek przebiec, nim będzie za późno. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Vincent Sdunk
Nie sądziłem, że zdołam spotkać tutaj kogokolwiek. Lunapark był nieczynny i raczej nie był idealną miejscówką na wędrówki. Nie wiedziałem jednak, co lubi robić ówczesna młodzież i w jakie miejsca lubi chodzić. Sądziłem jednak, że byłem tutaj bezpieczny i ukryty przed wzrokiem ludzi. Myślałem, że uda mi się tu przeczekać ten nieszczęsny urok. Przecież coś takiego nie powinno trwać zbyt długo. A przynajmniej tak mówiły mi osoby, które znały się na urokach bardziej ode mnie. Przyjąłem ich opinie za prawdziwe. Tajemnicza obecność mi przeszkadzała, jednak nie spowodowała zmiany w moim zachowaniu. Ciało robiło swoje, nie miałem na nie wpływu. Miałem tylko nadzieję, że nie natknąłem się tutaj na kogoś, kto chciałby zrobić mi krzywdę. Początkowo go przecież nie rozpoznałem. Sylwetka majaczyła w cieniu, niemalże zlewając się z otoczeniem, jednak wyraźnie się od niego oddzielała. Widziałem wyraźnie kontury, nie potrafiłem jednak określić dokładnego kształtu. Nie wiedziałem, z kim mam do czynienia i myśl ta bardzo mi przeszkadzała. Nie przepadałem za ludźmi bez względu na to, kim byli. Mój taniec nie ustawał. Wpatrywałem się jednak w postać mężczyzny. W końcu jednak jego twarz stała się znajoma. Po całym moim ciele przeleciał dreszcz. Uczucie to przez chwilę zatrzymało moje stopy. Nie na długo. – Odejdź stąd – powiedziałem, gdy ten zaczął coś szeptać. Widziałem ruch jego ust. Mówił coś, jednak jego słowa nie mogły do mnie dotrzeć. Było tutaj cicho, a pomimo tego głos mężczyzny nie mógł się przebić. Może to i lepiej? Bo czy chciałem wiedzieć, co chciał mi powiedzieć? Z drugiej strony nie miałem wyjścia. W końcu byliśmy tutaj sami, a ja znajdowałem się na dość wrażliwej pozycji. Prawda była taka, że byłem zdany na jego łaskę. Przecież nie mógłbym przed nim uciec… W końcu jednak sens jego słów dociera. Cisza nagle staje się dotkliwsza i bardziej nieznośna. Przerażające uczucie. Chciałem uciec, stoczyć walkę z niewspółpracującym ciałem, jednak było to bezcelowe. Może właśnie to miało być prawdziwym efektem klątwy? Może moje tańczące kończyny miały jedynie uniemożliwić mi efektywną ucieczkę przed rzeczywistym niebezpieczeństwem? – Jeśli nie odejdziesz, to ty będziesz mieć kłopoty! – próbowałem mu pogrozić, żeby zniechęcić go do nękania mnie. Nie miałem pojęcia, co ode mnie chciał. Nie wiem, czemu uczepił się właśnie mnie… |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Hamill Oatrun
Jesteś okaleczony na duszy, która odbyła całą tę drogę tam i z powrotem. Wręczony ci bilet został wycofany, a tobie pozostała wędrówka wśród żywych. Jesteś oszustem, wrzuconym przymusowo do mieszanej zbieraniny, złożonej z najpodlejszych szuj i kryminalistów. Nie masz broni, kieszenie nie są powypychane artefaktami, mogącymi doprowadzić do nieodwracalnych skutków. Śmierć nie jest najgorsza, gdy alternatywną staje się noszenie maski i protez. Jest jeszcze szansa na przykucie do końca swoich dni do łóżka, uwięzienie w piekielnym kręgu, gdzie będąc przywiązanym do głazu, wita cię zgłodniałe ptactwo. Widzisz następne ścieżki, wkręcane ci sporadycznie do głowy. Nie mogłeś zapomnieć. On, główny dompteur nie zamierza przestać. Jest twoim cieniem, zgarniającym po drodze każdy element twojej tożsamości. Połyka cię, fragment po fragmencie. Jest Saturnem, wbijającym swoje szpony w gnijące ciało bezwolnej ofiary. Widzi cię, jego oczy odprowadzały cię przed wejściem do lunaparku. Może to sam Lucyfer za tobą kroczy. Tylko Vincent sprawia, że nie oglądasz się za siebie. Patrzy na ciebie tak, że wiesz, że faktycznie tu jesteś. Patrzy ze zrozumieniem. Wierzysz w to. Wierzysz, aż bielą odznaczają ci się knykcie. Rośnie między wami przepaść, ale sukcesywnie ją zmniejszasz. Gest za gestem, płomienne nadzieje, gaszone bez zająknięcia jednym pstryknięciem, które należy na nowo rozpalić. Jest do tego urodzony. Nie zniechęcasz. Tkwisz w swym desperackim natchnieniu, poszukując uzasadnienia, dlaczego to trwa. Nie odpuszczasz. Wydaje się ci znajomy. Wydaje się pachnieć czymś przyjemnym i wyzwalającym. Jest silnie uspokajający. Dodaje nadziei. Nie podąża za nim dramat odziany w cekinowy strój, wodzący na myśl sierpniowe słońce, z paletką do posyłania cię na pola uprawne w Wallow. Tańczy w otoczeniu zieleni i nimf z opadłymi ku dołowi rękoma. Łuski z ich ogonów się złuszczają, a te trzymają się tułowi na słowo honoru. Jego skóra lśni, choć słońca nie widać. Wiatr nie przestaje, ty nie przestajesz, on nie przestaje. Jesteś dla niego obcy. Obcy bardziej od budynków, od śmieci przesuwanych na uliczkach, przechwyconych przez duchy. Chcesz przestać. Chcesz, żeby dał ci szansę. Jeden moment na zrozumienie. Musisz sam zrozumieć, o co w tym chodzi, zanim wyjaśnisz to jemu. Masz go na wyciągnięcie ręki, ale jego twarz się krzywi, wyraża sprzeciw. Oczy lśnią, a usta rzucają czary bez pentaklu. Larum jest donośny, ale ty nie masz jak się wycofać. Piegi na policzkach są dominujące. Nigdy nie widziałeś ich aż tyle. Sam posiadasz jedynie pieprzyki i miejsca, o których wolisz nie wspominać, bo powstałe znamiona są pamiątkami po powrocie z piekielnych czeluści. Nie odpowiadasz. Twoje ciało jest napięte jak struna bliska pęknięcia. Nie zrozumiał, że nie jesteś mu wrogiem. Nie zrozumiał, że robisz to dla jego dobra. Gdyby nie te oczy, uwierzyłbyś w niechciane słowa i zniknął. Coś w nich sprawia, że zostaniesz. Przetrzymują cię również czeluście otchłani, spoglądające na Vincenta z zarośli. Nie chcesz, żeby go dopadli. Godzisz się ze swoją dzisiejszą rolą. Wiatr grzmi po jego ostatnich słowach, popycha cię do przodu, prosto na niego. Wykorzystujesz swoją szybkość i jego zaskoczenie. Rękę umieszczasz za plecami Vincenta, pozostawiając niewielką przestrzeń między dłonią a materiałem koszuli. - Nie utrudniaj nam tego - zdradzasz wirującemu ciału gdzieś w okolicy ucha. Szykuje się do odwrotu, co nie było absolutnie wskazane. - Musimy iść. Oni nie odpuszczą. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Vincent Sdunk
Taniec nie ustawał. Stawało się to męczące, jednak nie na ciele, a na psychice. Wyczerpywało. Myśl, że nie ma się wpływu na to, co się robiło była przerażająca. Całkowite zniewolenie, któremu podlegałem, sprawiało, że nie miałem ochoty na nic. Nie miałem już nawet ochoty na to, by walczyć z tym uczuciem. Mógłbym zamknąć oczy i tańczyć oddając się w całości temu szaleństwu. Niczym starożytne Bachantki, które podczas swojego święta bawiły się w swoim szaleńczym tańcu. Tylko że u mnie nie było elementu dzikiej przyjemności. Nie wiedziałem, kto mógłby rzucić na mnie taki paskudny urok. Może jakiś grek? Znałem kilku Greków, którzy mieszkali tutaj w okolicy. Nie sądziłem jednak, by któryś z nich mógł chcieć mi w taki sposób zaszkodzić. No chyba, że intencją nie było szkodzenie, a niewinny żart. Bo którzy mógłby przewidzieć, że w takim stanie wyjdę z domu, przyjdę w opuszczone miejsce i narażę się na ataki obcych ludzi, którzy z chęcią wykorzystaliby tę moją słabość. Z drugiej jednak strony jaki człowiek, chciałby podchodzić do jakiejkolwiek osoby, która tańczyła. Jedynie najwięksi szaleńcy! Dlatego też widok zbliżającego się do mnie mężczyzny tak bardzo mnie martwił. Mężczyzna nabierał jednak kształtów. Jego twarz, chociaż nieznana, nie wydawała się obca. Być może wszystko to kryło się w spojrzeniu, którym mnie obdarzał. Nie kryły się w nim złe zamiary. Nie znałem się jednak na ludziach. Lubiłem ich obserwować, trzymając się z daleka, jednak nie byłem w stanie określić tego, co kryło się w ich głowach. O ludziach nie miałem jednak najlepszego zdania. Nieznajomy nie wydawał mi się jednak groźny, ale na takich przecież należało uważać najbardziej. Jego spojrzenie nie dawało mi spokoju. Chciałem odejść, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Moje nogi, jak na złość, uparły się, na to bym stał teraz w miejscu. Dosłownie nie mogłem się ruszyć. Panika i zdenerwowanie narastały z każdym kolejnym krokiem nieznajomego. Nawet nie zdążyłem się zastanowić, co takiego mógł ode mnie chcieć ani skąd mogłem go znać, kiedy znalazł się tuż obok mnie. – Zostaw mnie w spokoju! – krzyknąłem, gdy ten zbliżył się na tyle, że jego twarz znalazła się przy mojej. Chciałem się wyrwać, zrobiłem nieświadomy skręt, który jednak nie wyszedł tak, jak sobie to zaplanowałem. Moje ciało dalej miało swoją wolę. Z tego powodu potknąłem się i bezwładnie wylądowałem na ziemi, uderzając twarzą w twardą nawierzchnię. Mógłbym przysiąc, że na chwilę moje ciało zamarło. Nie ruszałem się, co byłoby prawdziwym błogosławieństwem, gdyby nie to, że moją głowę ogarnął właśnie rozdzierający ból. Gdyby nie to, to uznałbym, że straciłem przytomność. Ale tak nie było, wiedziałem, co się działo dookoła. Odwróciłem się na plecy, przystawiając wilgotną dłoń do twarzy. Nos mnie bolał i z całą pewnością leciała mi krew. Miałem tylko nadzieję, że niczego sobie nie złamałem. – Zobacz, co zrobiłeś! – zawyłem. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Hamill Oatrun
Zastanawiasz się nad nim i nad tańcem, bo nie znasz układu żadnego, kroków stawianych w ramach dostosowanej przez niego choreografii. Zaczyna zmieniać technikę, a to cię myli. To Ellery zna się na wyrażaniu siebie całym ciałem w maratonie zręcznych gestów. Niebo ciemnieje, szarość zyskuje elementy granatu, ale i bieli. Śnieg? Deszcz? Myślisz o utonięciu opuszczonych atrakcji w mlecznym puchu. Myślisz też, czy i ciebie zdoła pochłonąć kontakt z wyzbytym z pigmentu całunem. Intensywność waszego spotkania odrobinę cię przytłacza, zakładasz pospieszne odejście, schowanie się w cieniu, za jednym z budynków, może i wejście do środka jednego z nich. Syreni zakątek czeka - obca morska kraina. Może ktoś tam jest? Mieszka? Sam byś nie chciał wieść takiego życia, ale starasz się nie oceniać innych. Przeżycie jest wyzwaniem i nie każdego stać, żeby je wykonać. Oby tylko nie lich. Nie zniesiesz zmierzenia się z kościotrupem w takim momencie. Jest za wcześnie. Wspominasz cmentarz i układanie kwiatów. Gotowy grób dla ciebie - wątpisz, żeby była to sprawka kogoś z Oatrunów. Ktokolwiek go wykonał, był świadom, co się z tobą wydarzyło. Tak niewiele wiesz. Świat ci się rozsypuje, a ty starasz się go na nowo ułożyć. Krążysz spojrzeniem po okolicy, sprawdzając, w jakim stopniu posunęły się zjawy do przodu. Vincent ich przyciąga, hipnotyzuje każdym odepchnięciem stopy od podłoża, kreśląc symbole - przejmują władzę nad zmysłami. Tak zaczynasz tłumaczyć własną impulsywność, przekroczenie niedozwolonej granicy, niewłaściwość w zbliżeniu się do niego. Niepokojące jak wierzysz, że masz słuszność. Tłumaczysz siebie, chcąc się utrzymać i nie pogubić do reszty. Vincent się zapomina, przyzywa cię, otula swym szaleństwem. Nie jest to dziełem przypadku. On sam wystarcza za korowód szaleństwa, za wino lejące się strumieniami, rozpustę zamkniętą w kiści jagód, wyzwala podniesienie temperatury. Wiatr to jedynie wzmaga. Zorientowałeś się, jakiś czas temu, że po powrocie ciało częściej działa na opak. Samo wyznacza nowe zasady, do których musisz przywyknąć. Brąz twych tęczówek pozbawia złudzeń - myśli są nieodgadnione również dla ciebie. Niczego nie obiecujesz ani jemu, ani sobie w miejscu zapomnianym przez Lucyfera i boga. W jednej sekundzie zmieniłeś kierunek, w jaki zamierzałeś iść. Jeszcze nigdy nie byłeś tak blisko niego. Od dawna nie byłeś tak blisko nikogo. Poddajesz się temu mimowolnie, rozsmakowujesz w opanowującej sile. Im bardziej się trzęsie, tym bardziej czujesz, że żyjesz. Chcesz na niego patrzeć. Teraz również dotknąć. Tak odrobinę. Najlepiej odsłoniętego fragmentu skóry. Cienie za jego plecami to wykorzystują, krzaki poruszają się zburzone. Przywracasz się do porządku. Nie rozumie, że chcesz dla niego jak najlepiej. Nie rozumie, że jest ci potrzebny. - Szz, nie teraz - starasz się nad nim zapanować, nad huśtawką nastroju, w jaką wpadł. Widziałeś ją już. Nie u niego, ale u dziewczyn, z którymi się widywałeś. Twoja ręka ucieka zza jego pleców, kiedy on skręca gwałtownie. I tańczy, tańczy, tańczy. Zgrabnie się przekręca, jest jak ludzka sprężyna, odskakująca od jednego do drugiego miejsca. Nie zdążasz. Twarz niespostrzeżenie spotyka się z kamienną dróżką. Pochylasz się nad nim, tak odrobinę. Rozlega się przeciągły świst. Nie potrafisz uwierzyć, że to tylko wiatr. - Potrzebujesz mnie - zdradzasz nagle, klękając przy nim. Nie potrafisz się powstrzymać i odciągasz gwałtownie dłoń od twarzy. Chcesz się temu przyjrzeć. Wykorzystujesz zaledwie dwa palce przy przetrzymaniu go. To wystarczy. Więcej nie można. - Zajmiemy się tym. Później. Teraz chodź. Nie chcesz mieć kontakt z jego krwią. Powstrzymujesz się z całych sił. Przed dotknięciem jego twarzy również. Podnosisz się na równe nogi i widzisz łapę z zaostrzonymi pazurami wyłaniającą się z pobliskiego krzewu. Patrzysz zaraz na Vincenta, a następnie krótkim kiwnięciem głowy dajesz mu znać, gdzie powinni iść. Do środka. Do syreniego zakątku. Tam, gdzie mieszkają duchy niemogące zaznać spokoju. Do domu olśniewających istot, wodzących w odmęty wód swoje ofiary, bez nadziei na ich bezpieczny powrót do domu. Ostatecznie, nie chcąc zwiększać szans nikczemnych fantomów, owijasz dłoń kawałkiem rękawa własnej bluzy i łapiesz go za rękę, pociągając za sobą. Nie patrzysz, co robi i nie słuchasz jego sprzeciwów. Musicie uciekać. Krew szumi ci w uszach. Już. Pierwszy raz od dawna jest to przyjemne. |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Vincent Sdunk
Czaszka bolała okropnie. Miałem wrażenie, jakby coś rozsadzało ją od środka, ale jednocześnie ściskało, nie pozwalając pęknąć i uwolnić rosnącego ciśnienia. Paskudne uczucie. Nie można było powiedzieć, że miałem niską tolerancję na ból, jednak bóle głowy z całą pewnością były najgorszymi, jakie udało mi się w życiu doświadczyć. Byłem jednak ostrożną osobą, więc raczej udawało mi się unikać wszelkich urazów, więc w bólu nie miałem zbyt dużego doświadczenia. Ból głowy skutecznie odwracał jednak uwagę od nieznajomego. Wyzwalał od nieprzyjemnych myśli, jakie mogłyby się narodzić, gdybym tylko zaczął o nim myśleć. Niestety otworzyłem oczy. Ostre światło, chociaż Słońce było niemal całkowicie zakryte chmurami, spowodowało nagłą i nieprzyjemną falę bólu. Szybko i instynktownie zmrużyłem oczy. Najgorsze jednak i tak było to, że padał śnieg. Białe pruszynki roztapiały się na mojej twarzy. Czułem, jak wilgotnieją mi rzęsy, a mokre włosy zaczynają skręcać się na bolącym czole. Przez ten ból było to tak wyraziste, że miałem wrażenie, jakby setki dżdżownic zwijało mi się na twarzy. Na samą myśl o tym, po plecach przemknął mi nieprzyjemny dreszcz. Z cichym jękiem ponownie otworzyłem oczy. Spojrzałem na mężczyznę, który teraz stał nade mną. Źle, że znalazłem się w tej pozycji. Plusem było jednak to, że moje ciało przestało się ruszać. Zamarło, jakby uderzenie w głowę przypomniało mu o tym, że istnieje coś takiego jak bezruch. Nigdy nie sądziłem, że będę wdzięczny za możliwość nieporuszania się. Owa stagnacja była otumaniająca niczym najlepszy narkotyk. Prawdziwa błogość, przerywana jedynie obecnością nieznajomego. Lub też znajomego… Jego twarz była znajoma. Widziałem ją niejednokrotnie. Teraz gdy nie miałem nic innego do roboty, mogłem mu się przyjrzeć. Mężczyzna nie mógł być dużo starszy ode mnie, o ile nie byliśmy w tym samym wieku. Było to przerażające. Zaginione wspomnienie o kimś, kogo chyba powinienem pamiętać. – Co? – zapytałem, ciągle trzymając dłoń przy twarzy. Miałem wrażenie, że jeśli puszczę dłoń, to cała krew się ze mnie wyleje. Może powinienem pozwolić jej to zrobić i stracić przytomność na dobre? Ciekawe, jakie to było uczucie. Odpłynąć w świat kuszącej nieświadomości. W czarny niebyt. Czasami zastanawiałem się, jak to jest umrzeć. Nie raz byłem świadkiem czyjejś śmierci. Będąc syreną, obcowałem z nią dość często, nie mówiąc o tym, że pracowałem w kostnicy. Bałem się śmierci jak pewnie wiele osób. Nie bałem się jej jednak tak bardzo, jak wizji wieczności, którą rzekomo za sobą ciągnęła. Czy po śmierci istniało życie? Wieczność była przerażająca w swojej nieskończoności. Było to przecież nienaturalne, a śmierć wydawała się mieć z naturą wiele wspólnego. Jakże więc mogły iść w parze? Bałem się więc, że po śmierci utknę w tej przerażającej wieczności. Nie było w tym dla mnie nic kuszącego. I wtedy przebłysk świadomości, równie silny i jasny jak światło słoneczne. Wspomnienie uderzyło mnie mocno, jakbym po raz drugi zderzył się z ziemią. Przypomniałem sobie ciało leżące na stole w kostnicy. Ciało, które teraz stało nade mną. Skrzywiłem się. Zniesmaczenie szybko jednak ustąpiło przerażeniu. – Niczego od ciebie nie potrzebuję – wydusiłem z siebie. Chciałem wstać i wrócić do domu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu chciałem być w domu. Odturlałem się niczym małe dziecko. Niewiele to jednak dało, bo ponownie poczułem jego ręce na swojej skórze. Były cieplejsze, niż mogłem się spodziewać. Wzdrygnąłem się. Odsunął się jednak, co przyjąłem z ulgą. Pozwoliło mi to szybko się podnieść. Tępy ból na szczęście nie zdołał mnie powstrzymać przed próbą ucieczki. Odwróciłem się do niego plecami, zrobiłem krok do przodu, byłem już bliski ucieczki, jednak zaciskające się palce na mojej dłoni skutecznie mi to uniemożliwiły. Czy ten koszmar się w końcu skończy?, pomyślałem… Bez najmniejszego namysłu odwróciłem się w stronę nieznajomego i strzeliłem mu w twarz. Moja dłoń uderzyła w twardą kość policzkową. Tak, teraz miałem już pewność, że to wszystko dzieje się naprawdę. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Hamill Oatrun
Chcesz uciec, więc to robisz. Uciekasz z nim, przed nim, zbiegasz z miejsca zdarzenia, pozostawiasz widma w tyle. Jeszcze nie nadążają, nie chcą przejąć kontroli nad sytuacją. Na razie obserwują, gotowe do wkroczenia jak słońce wystarczająco się postara i zgaśnie do reszty. Szarość zostanie przekuta w fiolet nabierający mocy, niepokojąco zbliżający się do czerni. Dołączają następne aparaty wzroku, zestawy pożółkłych oczu drapieżników. Vincent nie rozumie, wciąż nie rozumie, co na was czeka. Myli, plącze się w czynach, choć głos brzmi tak przyjemnie, a morskie oczy kołyszą z pomocą zaklętych w nich fal. Czujesz chłód, nie boli cię, tak jak nie przyprawia o zawrót głowy rosnące zniecierpliwienie wbijające zębiska w stopniowane pragnienie. Jest na którymś schodku, przetrzymuje przed wejściem do zakątka, narażając się na uderzenia. Jedno za drugim wietrzysko obtacza to raz ciebie, to raz jego. Świsty nie odpuszczają, wiercą w bębenkach mikroskopijne dziury. Przypominają o dacie przydatności. Wszystko taką datę posiada. I on. I ty. Uparcie nie chce zrozumieć. Płaci za to pierwszą cenę, ale nie z twojej winy. Nie, nie widzisz w tym nic złego. Wpadasz na niego, chcesz mu pomóc, a on się zapomina. Chce zwalczać własne pragnienia, mimo że w głębi duszy wie. Wie, że go nie skrzywdzisz. To takie oczywiste. Nie potrafisz go skrzywdzić. Działasz dla jego dobra. Tak jak chce, więc i ty zaczynasz tego chcieć. Na tu i teraz. Nie mogą dorwać was żadne łapska z pazurami. Mieszkańcy nocy, przejmujący kontrolę nad opuszczonym lunaparkiem. Twoja twarz z przejęciem wysuwa się spomiędzy materiału, wyraźnie zarysowany podbródek i cienka blizna tuż pod nim. Nie jest dobrze widoczna przy obecnym świetle. To nie jest wasze pierwsze spotkanie, ale nie zdradzasz mu tego. Widzisz jak reaguje, nie jesteś głupi. Nie chcesz potęgować wywoływanych odczuć. Musisz go stąd zabrać. To obowiązek do wypełnienia. - Zajmiemy się twoją raną później - jesteś cierpliwy, mimo że fascynuje cię jego krew, wyraźnie odznaczająca się na cienkim pergaminie piegowatej skóry. Nos zamienia się w wulkan. Właśnie nastąpiła erupcja. Twoje brązowe tęczówki pochłaniają każdą z kropel. Znasz doskonale ten widok. Nerwica krwionośna wyraża więcej niż tysiąc słów. Wieczność nie czeka na żadnego z was. Milczysz, koncentrując na ciągnięciu go ze sobą. Jest jak wyrazisty neon, przyciągający do siebie każdy przejaw złowrogiej siły w okolicy. Twoja ślina wydaje się nagle niezwykle cierpka. Porzucasz ponowny powrót myślami do rodziny. Nie dajesz mu dużo czasu, nim przystępujesz do działania. Zakątek. Syreni świat. Kraina lamentu rzucającego ofiary na kolana. Jest najbliżej i wiesz, po prostu wiesz, że może być właściwym tropem. Na pewno rozsądniejszym niż kierowanie się na ślepo przed siebie. Stoi otworem, gotów do zaprezentowania dotąd skrywanych przed turystami tajemnicami i skarbami. - Powinno ci się spodobać. Będziesz mógł w spokoju kontynuo... - pozbawia cię złudzeń, posyłając gwałtowny cios w stronę policzka. Oczy mu lśnią, usta przestają kłamać, ale dłonie drżą. Twoją pierwszą reakcją jest złapanie go za winną rękę. Ściskasz mocno nadgarstek i wzmacniasz nacisk. Róż zbliża się do czerwieni. Blokujesz swobodny dopływ życiodajnej cieczy. Systematycznie, obserwując przy tym drobną twarz. Marnujecie czas, upokorzył cię, a teraz jedynie co robi to patrzy. Zdaje się być zadowolony z odniesionego efektu. Z twojego odczuwanego wzburzenia. Tak bardzo nie chcesz go zranić, ale zaczął, a teraz cała twoja szorstka dłoń go trzyma. Czeka na twoją decyzję, a ty myślisz. Musisz myśleć jeszcze szybciej. Nie potrzeba tak dużo do uszkodzenia kości. - Każde z twoich uderzeń będzie mieć swoją cenę - oznajmiasz mu ponuro, puszczasz wreszcie rękę, z trudem, łapiąc go za ramię i pospiesznie wpychając go w miejsce, gdzie zapewne kiedyś były drzwi. Teraz jest jedynie ziejąca pustką dziura. W powietrzu unosi się silny odór zgnilizny. Ostatnio zmieniony przez Hamill Oatrun dnia Sro Mar 22 2023, 03:18, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Stwórca
The member 'Hamill Oatrun' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 3 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Vincent Sdunk
Ból rozsadzał czaszkę i jednocześnie otumaniał. W innych okolicznościach wydałoby mi się to nawet zbawienne, gdyż na chwilę zupełnie zapomniałem o ciążącej na moim ciele klątwie. Moje kończyny spoczywały w przyjemnym bezwładzie, zaaferowane jedynie tym, by tamować krwotok. Mój wzrok jednak nie zapomniał o nieszczęsnym towarzyszu. Wpatrywałem się w niego nieustannie, jakbym chciał samym spojrzeniem go odstraszyć. Nie sądziłem, by mi to jednak wychodziło. Obecność nieznajomego mi przeszkadzała. Reagowałem tak jednak na wszystkich. Nie przepadałem za ludźmi i irytowali mnie oni nawet wtedy, gdy nie robili nic, co mogłoby na mnie w jakikolwiek sposób wpłynąć. Nieznajomy naruszał jednak w niezwykle nachalny sposób moją przestrzeń osobistą, co irytowało mnie jeszcze bardziej. Zachowywał się irracjonalnie i mówił dziwne rzeczy, które nic dla mnie nie znaczyły. Nie wiedziałem, co chciał przez to osiągnąć, ale jeśli miał zamiar mnie przestraszyć, to z całą pewnością mu się to udawało. – Nie, nie zajmuj się niczym – powiedziałem, ostrożnie przyciskając sobie dłoń do nosa. Każde dotknięcie twarzy wywoływało we mnie ból. Spotkanie twarzy z twardą nawierzchnią nie było przyjemne, więc oczywistym było, że uszkodzenia, jakie wywołało to na moim ciele nie będą niewielkie. Na szczęście nie straciłem żadnego zęba, bo z tym mógłby być później problem. Nie znałem bowiem żadnego zaklęcia, które mogłoby mi wprawić nowy ząb. Nie to było jednak najważniejsze. Stojący przede mną mężczyzna… kojarzyłem, go chociaż początkowo nie mogłem umieścić go w odpowiednim rozdziale swojego życia. Mój umysł z sukcesem wyparł wszelka jego obecność, jakby nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Rozumiałem dlaczego. Krew spływała mi po twarzy, zasłaniając usta szkarłatną kurtyną. Nie byłem w stanie tego zobaczyć, ale czułem ciepło posoki rozlewające się po mojej twarzy. Gdyby nie towarzyszący temu ból, to uczucie można byłoby nazwać przyjemnym. W kolejnych sekundach skupiłem się na swoich nogach, które ponownie porwane w bezwolnym ruchu, szły przed siebie, z cudem nie plącząc się o siebie. Musiałem chyba zachować jakieś resztki sił, które pozwalały mi na jakiś poziom kontroli. Poddałem się jednak woli swojego towarzysza. Hamill… imię to wwierciło się w moje myśli. Widziałem je w kostnicy, tak samo jak widziałem ciało, które miałem teraz przed sobą. Wchodząc od Syreniego Zakątku, od razu zalała mnie fala wszechobecnej wilgoci. Znałem to miejsce, chociaż nigdy nie byłem w środku. Unikałem tego miejsca, jednak wynikało to głównie z tego, że nie wydawało mi się ono atrakcyjne. Uśmiechnąłem się lekko, gdy już wymierzyłem cios. Zdecydowanie było to satysfakcjonujące i nie przejmowałem się konsekwencjami. I tak wszystko mnie już bolało, a moje własne ciało, przestawało mnie słuchać, bo niemal czułem, jak każdy mięsień zaczyna rwać się do tańca. Ściśnięty nadgarstek bolał, czułem pulsującą krew, zbierającą się w palcach. Mogło być jednak gorzej. Uznałem to więc za osobisty sukces. – Możesz zostawić mnie w spokoju? Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty? – zapytałem. Zapach krwi był oszałamiający, jednak przez tę metaliczną zasłonę przedzierało się coś znajomego. – Ale tu śmierdzi… to chyba nie od ciebie – rzuciłem, oddalając się od niego na bezpieczna odległość. Smród zgnilizny z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz silniejszy. Starałem się nie patrzeć w stronę swojego towarzysza. Nieznana siła ciągnęła mnie jednak w stronę ostrego zapachu i po kilku krokach, moim oczom ukazało się akwarium, na którego dnie znajdowały się syrenie kości. Widok mnie nie przestraszył, chociaż powinien. Z całą pewnością powinienem w jakiś sposób zareagować, ale jedyne co mogłem zrobić w tym momencie to patrzeć w to makabryczne znalezisko. |
Wiek : 26
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : kwiaciarka
Hamill Oatrun
Nie taki był plan, bo też żadnego planu nie było. Nie trzymasz się zaplanowanych akcji, nie w tak zwyczajnych sytuacjach. W oczach koloru morza, sam nie wiesz, co pragniesz dostrzec. Emocje się zmieniają przez nastrój, wywołany przez słowa i czyny Vincenta. Daje ci sprzeczne wersje siebie. Nie masz pojęcia, który z nich jest prawdziwy. Całość zdaje się być konfundująca, wymagająca improwizacji. Pozostają jedynie pytania, bez odpowiedzi. Miesza w szykach, w poczynionych wszędzie ustawieniach, mających mu pomóc. Nadal nie potrafi pojąć, w jakim jest niebezpieczeństwie? Nadal jest ślepy na to, co dzieje się wokół? Przez moment myślami szarpie pragnienie, gwałtowne i rozdmuchane, przyłożenia go do upiorów, gromadzących się w swych kryjówkach. Zbierających zbiorowo siły na przejęcie jego duszy. Nienażarte widma przeszłości, zamieszkujące lunapark. Ich osobisty azyl. Łapiesz się na rozstrzyganiu słuszności stania dokładnie naprzeciw. Wiesz tak mało, za mało. Powinieneś mieć w zapasie więcej by móc z nim rozmawiać. Okoliczności postawiły cię przed faktem dokonanym. Jest za późno na wycofanie się. Vincent może być kluczem do rozwiązania zagadek męczących twoją duszę. I gwarantem bezpieczeństwa. Oboje możecie być bezpieczni tylko dzięki sobie wzajemnie. Udaje, że nie wie, ale musiał zarejestrować fakt, że w jego życiu zagościło więcej prostoty, pozbawionej niechcianych niespodzianek. Bez zbytecznych udziwnień. Powinien zrobić również coś dla ciebie. Współpracować minimalnie, dla lepszego samopoczucia. Przede wszystkim swojego. Nie widzi czym skutkuje ta nerwowość? Niepotrzebne akty agresywności? Powinien nauczyć się własnych zmysłów i przeczuć. Dostrzec, gdzie faktycznie byli wrogowie, a gdzie przyjaciele. Czasy są niebezpieczne. Saint Fall i Hellridge stają się wylęgarnią problemów. Koszmary są intensyfikowane, demony przywoływane, a całość jest zanurzona w brei śmierci. Od czasu waszego pierwszego zetknięcia, zdążasz zaznajomić się z częścią jego zwyczajów. Nietrudno go wyłapać z tłumu, pozostaje charakterystyczny. Jasne włosy, ulotne, niemalże śpiewne westchnięcia podczas układania kwiatów. Piegi, których wciąż nie zliczyłeś. Z bliska widzisz go trzeci raz. Po raz pierwszy trwa to więcej niż minutę. Śnieg nie przestaje, wzmacniając atak z pomocą sprzyjającego wiatru. Robi się zimniej, co czujesz ze zdwojoną siłą na własnej skórze. Również jemu musi być zimno. Przyspieszasz krok ani myśląc o robieniu przerwy. To nie jest daleko. Szum krwi w głowie ci nie odpuszcza, ale wiesz, że musisz to przeczekać. Vincent nie rozumie. Jeszcze. Ale to się zmieni. Dajesz mu czas. - Zwykłe dziękuje by wystarczyło - odpowiadasz odrobinę swobodniej niż chwilę temu. Językiem sprawdzasz swoje zęby. Czyste. Nie ma krwi. Niczego nie uszkodziłeś przez przeżyty zaskok. Grozi mu niebezpieczeństwo, a syreni zakątek wydaje się dobrym miejscem na przeczekanie rozpryśnięcia się czarnych chmur. Stworów czających się w ciemnościach. Ignorujesz zniszczone szczypce wielkiego kraba i wijące się macki, poprzyczepiane do głowy z wyłupiastymi oczami. Idziesz za nim, nie dążąc na nowo do kontaktu fizycznego. Na dziś powinno wystarczyć. - Trzeba było od razu powiedzieć, że potrzebujesz mnie obwąchać - odpowiadasz po tym jak przystaje przy akwarium. Z kościami. To nie jest człowiek. Nie do końca. Nie jest też to ryba. - Myślisz, że jest prawdziwa? Wygląda na dobrą podróbkę. Lub mutację. Mogli też wymieszać ze sobą różne szczątki czy stworzyć bardzo przekonujące rekwizyty. Stajesz obok, ale nie pozwalasz sobie na bliskość. - Sufit nie wytrzymał, ale jak chcesz dostać się do środka to jest to do zrobienia - dostrzegasz w tym obiecującą perspektywę. Nabierasz rozpędu w mówieniu. Poruszasz krótko palcami dla ich rozgrzania. W zakątku nie jest wcale cieplej niż na zewnątrz. - Możemy też pozwiedzać, skoro tu jesteśmy. Warto - gryziesz się w język w ostatnim momencie. Zerkasz na Vincenta z ukosa - dobrze spożytkować ten czas. Szybciej nam minie. Wciągasz go w swoją grę na tak długo jak tylko dasz radę. Ta przemija bezpowrotnie, gdy korzystając z twojej nieuwagi ucieka w objęcia nocy. Przeczesujesz opuszczony lunapark, ale nigdzie go nie ma. Ani śladu. Odchodzisz sam, nie chcąc dać się kolejnym zmorom i przebłyskom wspomnień. O piekle. O wcześniejszym życiu. z tematu dla Hamilla i Vincenta |
Wiek : 33
Odmienność : Wskrzeszeniec
Miejsce zamieszkania : Hellridge
Zawód : Kelner, pisarz, zleceniobiorca
Lyra Vandenberg
ILUZJI : 22
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 172
CHARYZMA : 19
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 9
TALENTY : 5
2 MARCA, 1985 ROK. PRZED 12-TĄ kontynuacja wątku z drogi do miasta Został. Śmietnikowy samochód sunął dzielnie daleko od Hellridge, a z każdym mijanym kilometrem, on wciąż siedział obok, dotrzymując, póki co, danego słowa. Według obecnie panującej narracji, go nie łamał. Według obecnie panującej narracji oboje byli tu z własnej, nieprzymuszonej woli — coś, co jeszcze w styczniu, wydawało im się niemożliwe. Wtedy powietrze pachniało solą, chłodem i krwią; teraz przez uchyloną szybę samochodu, do środka nieśmiało wkradała się wiosna. — Mogłabym — zgodziła się z nim, niemal zamykając temat na dobre. — Gdybym potrafiła. Magia iluzji była ciężką dziedziną, wyjątkowo kapryśną i ciężką do opanowania — rzadko kiedy sprawdzała się w bezpośredniej obronie, a wykorzystywanie lamentu wiązało się z bardzo brzydkimi konsekwencjami. Z jej doświadczenia wynikało, że magia niespecjalnie ją chroniła. Albo ona po prostu nie potrafiła jej do tego zmusić. Z jej ust uciekała muzyka, a z jego dym spalonego na pół papierosa. — Zaśpiewaj jej, ucieszy się — raz przyzwyczajona do drgającej wiecznie w powietrzu muzyki, teraz musi koszmarnie znosić ciszę. Nie była pewna, czy znała w ogóle jej pojęcie. — Najlepiej prosto do skorupki, to może nawet dołączy w chórku. Kluczem do muszelkowej magii jest tchnięcie w nią życia oddechem. Kolejnym razem, może przekona się sam, co potrafi porządny rytuał z magii oddychania. Będzie kolejny raz? Złote spojrzenie już zadecydowało, a zielone zgodziło się w obecnie panującej narracji. Pierwsza randka nie miała być na ten moment ostatnią; wbrew temu, co wisiało w powietrzu jeszcze gdy samochód zatrzymywał się w przeklętych zaułkach Sonk Road. — Mhm, lubi? — pytanie z natury retorycznej; każdy widzi, jak lubi. Instytucja zdecydowanie często puka do jej drzwi — czasami samochodu — a zespół wdzięcznie próbował wybrzmieć już przynajmniej dwa razy. Postanowiła — dokładnie w tym samym momencie, w którym skręcała w leśne drogi daleko od zdradliwych wybojów Saint Fall — że przy następnej okazji zapyta jej Paula, czy faktycznie był na koncercie. Mógłby; życie Paula zazwyczaj było nieprzewidywalne i bogate w doświadczenia, a wybrzmiewająca z głośników muzyka przyjemnie melancholijna. Prowadzenie do niej samochodu wydawało się najbardziej naturalną rzeczą na świecie. Sceneria za oknem zmieniała się drastycznie, zakrzywiając czas leniwie biegnący we wnętrzu samochodu. Kilometry stawały się minutami, minuty wypowiadanymi słowami, słowa stukaniem palców o materiał kierownicy, palce myślami błąkającymi się między torbą pełną czegoś słodkiego a niespokojnymi dłońmi kogoś— — Dotarliśmy — oznajmiła, parkując samochód przed czymś, co niegdyś było z pewnością bardzo widowiskową bramą wejściową na teren lunaparku. Teraz była jedynie metalowym murem porośniętym zielonym bluszczem. Dotarliśmy i się nie pozabijaliśmy, było pierwszym sukcesem dzisiejszej wędrówki. Kolejne wciąż pozostawały nieodkryte. — Po dalsze atrakcje musisz opuścić limuzynę — odpięła pas i rozpoczęła proces odzyskiwania płaszcza z tylnego siedzenia. Wiązało się to ze (zgrabną) zmianą pozycji i odwróceniem się tyłem do kierownicy, kolanem na siedzeniu, a przodem do— — To twoje? — spytała, biorąc do ręki papierem okryty pakunek, z którym wsiadł do samochodu. Ciekawość na chwilę wyparła początkową intencję, a ona odwróciła się do niego przodem. Zadrgała jej ręka, aby potrząsnąć tajemniczym przedmiotem, który jednak nie wydał z siebie żadnych dźwięków. Był twardy i prostokąty, z dziwnym wypukleniem z jednej strony, przez które zmarszczyła lekko brwi. Położyła mu paczkę—najprawdopodobniej—nie—wybuchową na kolanach i kontynuowała misję ratunkową płaszcza, który wylądował połową rękawa w bagażniku. Obcas jej buta nacisnął klakson, co skomentowane zostało tylko w postaci ups. Dookoła i tak nie było nikogo, kogo uwagę mogłoby to zwrócić. — Okay — pociągnięta, czarna skóra posłusznie przysuwała się w jej stronę. — możemy wysiadać. Chciałam ci pokazać— Usiadła z powrotem tyłkiem na siedzeniu, płaszcz trzymając na kolanach przed sobą. Po raz pierwszy, od kiedy tu dojechali, spojrzała bezpośrednio na niego. — Byłeś tu kiedyś? Gdy wiesz, jeszcze było czymś więcej niż opuszczonym miejscem rozrywki. Lunapark nieczynny był od niecałej dekady, ale ona jeszcze pamięta, gdy przychodziła tu w dzieciństwie z Paulem. Nie była pewna, ile on miał lat, ale z pewnością więcej. Mógł jednak zawsze być za dobry na takie zabawy. Czy ten słynny, jeden procent miał swoje prywatne parki rozrywki? rzucam na k3 lokacji |
Wiek : 27
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : SAINT FALL, SONK ROAD
Zawód : aktorka, anonimowy dawca łusek, dostawca morskich skarbów
Stwórca
The member 'Lyra Vandenberg' has done the following action : Rzut kością 'k3' : 2 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty