ANTYKWARIAT "PRZEŻYTEK" Antykwariat "Przeżytek", należący do rodu Scully, mieści się na rynku w Saint Fall. Zajmuje on parter jednej ze starych kamienic, zachęcając turystów zawsze wypełnioną witryną utrzymaną w ciemnozielonych kolorach z drewnianymi akcentami. W środku można zaopatrzyć się w bogaty zasób pamiątek w postaci m.in. magnesów na lodówkę, czy małych figurek, nawiązujących do historii hrabstwa Hellridge i jego głównego miasta oraz uroków okolicznej przyrody. W repertuarze tego miejsca znajdują się również stare książki i podręczniki, niektóre rzadsze, niektóre mniej oraz różniaste bibeloty. Czasami można tutaj znaleźć stare meble, choć te większe najczęściej trzymane są na tyłach, idealnie nadające się do odnowienia. Magiczna społeczność miasta może liczyć na równie magiczny repertuar, który też trzymany jest na zapleczu sklepu. Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Nie Mar 26 2023, 20:46, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
15 luty 1985 Ostatnio starałam się żyć jak w zegarku. Układałam wieczorami plan następnego dnia, a przynajmniej starałam się, gdy zmęczenie brało nade mną górę. Pomagało mi to nie myśleć o matce, o samotności i innych mniej znaczących problemach. Gdy miałam za dużo czasu na lenistwo, to za dużo rozmyślałam, przez co później było mi o wiele trudniej się zabrać do czegokolwiek. Zaczął się miesiąc egzaminów semestralnych, więc nie mogłam sobie pozwolić na topienie się w swojej marności. Zaraz po skończonych zajęciach w Tajnych Kompletach ruszyłam w stronę Starego Miasta. Zajmowanie się sklepem było idealnym sposobem na zajęcie sobie czymś głowy. Zawsze było coś tam do zrobienia, więc nie miałam czasu na rozmyślanie. Droga z Eaglecrest do Starego Miasta nie jest krótka, dlatego zawsze z frustracją zdaję sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje tego auta. Najłatwiej byłoby poprosić o pieniądze ojca, ale nie chciałam tego robić. Pragnęłam być od niego niezależna, wynająć sobie jakieś małe mieszkanie, odciąć się na tyle ile byłam w stanie. Nie mogę już znieść jego obojętności, zachowań, a jeszcze nie tak dawno szukałam u niego aprobaty. Teraz moje wcześniejsze zachowania są dla mnie śmieszne, jakbym dopiero kowen otworzył mi oczy, przez co zdałam sobie sprawę, że nie jest nikim innym tylko głupcem. Niestety zbieranie pieniędzy nie jest moją dobrą stroną, szczególnie że ostatnio je kompulsywnie wydaję, ale powoli idę do celu. Nie duża ilość godzin, które przepracowuję w ostatnim czasie, też mi nie pomaga. Praca nie jest niestety moim jedynym obowiązkiem. Jeszcze półtora roku i skończę drugi stopień teorii magii i będę wolna... Przynajmniej mam taką nadzieję. Weszłam do antykwariatu i od razu poczułam znajomy zapach wszechobecnej starości. Wymieniłam pracownika, który miał ranną zmianę, kiedy to byłam na uniwersytecie. Sprawdziłam stan i uzupełniłam brakujący towar, a w międzyczasie obsługiwałam turystów i miejscowych klientów. Mamy tutaj duży zasób starych ksiąg, które często kartkuję, gdy jest mały ruch. Najczęściej dotyczą historii, rzadziej innych humanistycznych obszarów, czy ścisłych tematów, ale te drugie raczej mnie nie interesują. Są też powieści, tomiki poezji i inne, ale taka literatura to już całkowicie nie moja bajka. Na zapleczu mamy też mniejszy asortyment podręczników dotyczących magii i magicznych przedmiotów oraz większych starych mebli. Wypatrzyłam sobie nawet jedną etażerkę w stylu z epoki edwardiańskiej. Odnowię sobie ją, ale raczej nie sama, bo nigdy nie byłam dobra w takich rzeczach i zabiorę ją sobie do mieszkania, kiedy uda mi się wreszcie jakieś wynająć. Minęło już trochę czasu - latarnie na alejkach rynku zdążyły się zapalić, gdy mrok zaczął opanowywać Saint Fall. Ja również włączyłam antyczny żyrandol, który oświetlił pomieszczenie i znowu wróciłam usiąść za dębową ladę, a zaraz rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka, świadczący o tym, że do antykwariatu wszedł klient: - Witamy w Przeżytku, proszę się śmiało rozejrzeć... - Powiedziałam z automatu może już trochę znudzona i zmęczona, uzupełniając jakieś mniej ważne papiery sklepowe czarnym długopisem. Dopiero po chwili rozpoznałam znajomą twarz Azjatki, gdy zwróciłam wzrok w jej stronę - O, Thea.. dawno cię u nas nie było - Przywitałam ją uśmiechem. Odkładając przybór do pisania i dokumenty na bok, przypominając sobie o liście, który wysłałam jej kilka dni temu i odłożonych dla niej książkach. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Obudziła się tego dnia o równo czternastej dwadzieścia siedem z pulsującą w lewej skroni migreną i słodkawo-cierpkim posmakiem w ustach. Cholerne tanie wina… W pierzynie wymiętej wzburzonym snem pościeli czuła się współmiernie co w ościelonym miękkim wybiciem łożu snu wiecznego. Bo choć nie było kogo grzebać w Świętego Walentego i dni go opasające, Thea równie dobrze mogłaby być tego dziwnie ciemnego nie-poranka po drugiej stronie łopaty. Po sukcesywnym zszarpnięciu swojego zesztywniałego ciała z ciepła i wygody szelmowskiego łóżka, bose stopy poniosły ją bezbarwnym plaskiem w stronę ciasnej kabiny prysznicowej, gdzie nawet zimny wodny strumień połyskuje winnym gzymsem walentynkowych wspomnień. Zeskrobywała i zmazywała miniony dzień, śledząc pamiętliwe skrawki zatapiające się w odpływie, echo reminiscencji tłumiąc raz na zawsze za prysznicową zasłoną. Jakikolwiek zarys planu pojawił jej się ledwie o dziewiętnastej osiem, kiedy to z kreującą się na pseudo-obiad, piątą już z kolei, grzanką z serem w ustach wdepnęła w walającą się z jakiegoś powodu pustą kopertę po otrzymanym kilka dni temu liście. Wyskrobywując z odmętów pamięci treść, która jawiła się na chowającym się gdzieś na dnie szuflady skrawku papieru, jednocześnie wytężając przymglony bezczynem dnia wzrok w poszukiwaniu nadawcy, finalnie poskładała brakujące elementy tej listownej układanki. Chyba nikt nie ma takiego wyczucia jak Blair Scully. W starości zapachu przeżółkłego papieru i dystynktywności wystroju pojawiła się już w pół do ósmej—swą mierność topiąc w zapiętej pod samą brodę kurtce i okrywając czernią okularów przeciwsłonecznych (tak, w środku lutego). Wszystko w desperackiej próbie zamaskowania zmarszczonych w bolesnym grymasie brwi i ciemnych cieni pod oczami. — Witaj i o nic nie pytaj — wychrypiała opierając się o ladę, gdy ze zwinnością godną cmentarnej zjawy przemknęłą wprost do Scully. “Przeżytek” widniał na urokliwej w swej skromności liście sklepów, do których chadzała z przyjemnością—upchnięty gdzieś między lokalny supermarket na rogu najbliższych jej mieszkaniu ulic, a blockbuster, gdzie to kasjer na wesołe “Hej” odpowiada jej groteskowo przerażonym “Chowajcie wszystkie kasety Cravena!”. Oprócz bogatego asortymentu, antykwariat przyciągał najmilszymi sercu cenami oraz obietnicami chowanych pod ladą upatrzonych tomiszczy. A mało co cieszyło ją tak jak dobry interes i przywileje. — Ponoć masz dla mnie towar? — wymruczała bez zastanowienia, czując jak zgorszone spojrzenie pary starczych oczu wypala jej dziurę w potylicy. Możliwe, że mądrzejszym wyborem byłoby zostanie tamtego dnia wśród komfortu kołdrzanej pierzyny, niż szukanie wrażeń między stosami starych książek. Nikt chyba nie twierdził jednak, że Thea ma smykałkę do dobrych decyzji. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Szczerze lubiłam Thea'e. Nasza znajomość zaczęła się nagle, kiedy to spytałam się ją o drogę podczas mojego pierwszego dnia w Tajnych Kompletach. Myślałam, że to będzie nasza jedyna interakcja w życiu, a tu kilka godzin później spotkałyśmy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym stoimy teraz. Teraz rzadziej ją widuję, nie zdecydowała się przedłużyć edukacji, co w mojej opinii chyba nie było dobrym wyborem, ale zdecydowałam się już te kilka lat temu nie wtrącać w ten temat. - Owszem... ale nie odstraszaj mi klientów... - Zaśmiałam się przyjaźnie, kątem oka widząc lekko zszokowanych starców. Miałam tylko nadzieję, że nie wzięli tego na poważnie. Kucnęłam i po kilkusekundowym grzebaniu w dolnych częściach lady, wyciągnęłam z lekkim trudem nieduży stosik książek, które z impetem na niej położyłam. Wśród nich znajdowały się starsze wydania autorów takich jak Edgar Allan Poe z pożółkłymi od czasu kartkami, czy wcale nie tak dawno wydany "Smętarz dla zwierzaków" King'a. Mnie osobiście nie interesowały, więc bez żalu byłam w stanie się ich pozbyć. Oczywiście dziewczynę nie obowiązały te same ceny, co innych klientów. Zawsze przyznawałam jej hojny rabat, mimo że za niektóre woluminy mogłam zgarnąć niezłą sumę. - Zainteresowało cię któraś z tych? - Spytałam po chwili, gdy Azjatka skończyła zapoznawać się z zaproponowanymi przeze mnie tytułami. Jeżeli Sheng nie zdecydowałaby się na któreś z nich, to wycenię je dzisiaj wieczorem i odłożę na jedną z półek, jeśli znajdę tylko na nie miejsce. - Masz ochotę na herbatę? - Zaproponowałam jeszcze, wychodząc zza lady i skierowałam się w stronę jednego niedużego, a ładnego stolika. - Możemy wypróbować ten "Chine de commonde". Wyprodukowana w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku... - Wskazałam dziewczynie komplet chińskiej porcelany. Nie każdy będzie mieć szansę w życiu napić się z takiego stuletniego zestawu. Białe filiżanki pokryte były pięknym, ręcznie zdobionym granatowym obrazem przedstawiającym winorośl. Imbryk był w tym samym stylu, choć jego wzór był większy i można było wyłapać więcej detali. W międzyczasie para tych oburzonych staruszków wyszła ze sklepu, niczego nie kupując, więc zostałyśmy same w środku. Jeśli dziewczyna ma ochotę, to chętnie zamknę sklep, żebyśmy w spokoju spędziły razem chwilę czasu. Szczerze potrzebowałam teraz takiej rozmowy. Nadal z tyłu głowy myślałam o swojej matce, nie wspominając już o wczorajszej sytuacji z Cecilem. To też nie tak, że chciałabym się komuś wyżalić, co nie jest totalnie w moim stylu, tylko po prostu porozmawiać, żeby zwalczyć to uczucie samotności, które weszło do mojego życia nagle wraz z początkiem tego roku... |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Pierwszy dzień swojego trzeciego roku na Tajnych Kompletach pamięta jak przez uciekający z pomiędzy warg dym papierosowy. Tak samo mdły i zlany w jedną wielką tygodniową masę, jak każdy inny początek semestru. Przypomina sobie jednak wyraźnie podchodzącą do niej tamtego ranka zagubioną pierwszoklasistkę i pamięta, w całym swoim porannym mentalnym zmętnieniu, pierwotne poprowadzenie jej pod złą salę. Czerwieniąc się i podśmiechując z własnego nierozgarnięcia, proponując powtórzenie przechadzki uniwersyteckim korytarzem aż te, ostatecznie i zwycięsko, wylądowały pod drzwiami oznaczonymi szukanym przez Blair numerkiem. Było w tym momencie coś na tyle uroczego w swoim katastrofizmie, że wybaczywszy samej sobie ową niezręczną gafę, była w stanie wspominać spotkanie z cieniem uśmiechu na ustach. Niemniej nie wybijało się na tyle fundamentalnie, by permanentnie wwierciło się w jej pamięć. Aż przypomina sobie wyraźnie swoje zakłopotanie, kiedy jeszcze tego samego dnia wpadała na świadka swojego wygłupu w tymże antykwariacie. Formując relację, która miała zakończyć się na pustym wzroku szukającym właściwej sali wykładowej, przyróżowionych ze wstydu policzkach i pędem opuszczonego miejsca niesławy. Czasem tęskni za tymi wspomnianymi wąskimi korytarzami przepełnionymi do rozpuku studenckim gwarem. Za narzekaniem na przytłaczającą ilość materiału niefortunnie nakładającą się na inny przedmiot gdzieś na tyłach budynku z papierosem w ustach. Nawet za stresem towarzyszącym każdej sesji egzaminacyjnej jak zbłądzony za marnie zgarbionym młodym człowiekiem cień—depcząc nieznośnie po piętach aż do ostatnich momentów gorączkowego kartkowania notatek na pięć minut przed egzaminem. Być może błędem było zakończenie edukacji z tytułem ledwie Praktyka. Pozwolić targającym ją po odejściu matki emocjom wziąć górę nad tlącym się gdzieś z tyłu głowy rozsądkiem zakorzenionym w gonieniu za wiedzą i samorozwojem. Czasu jednak nie cofnie, a pracując na cmentarzu Bloodworthów (choć modląc się co wieczór do każdego z upadłych aniołów z osobna o sowitą podwyżkę) na brak rąk pełnych roboty, a nawet pokładów wrażeń, narzekać nie może. — Daj spokój — śmieje się cicho na rzucony komentarz. — Myślę, że jak już, to więcej nowych twarzy zajrzy, by podziwiać najnowszy okaz stracha na wróble. Głuchy rumor starych okładek uderzających o blat przywitał Theę, której źrenice z intrygą rozszerzyły się, a ostentacyjne przyciemniane okulary zjechały w dół nosowego grzbietu. Wśród stosu opowiadania Poe’a, kilka z których już miała okazję przeczytać, oraz zupełnie obce je wydanie od Kinga. Z uwagą przeczytała opis wyszczególniony z tyłu, czując uśmiech poprzedniego walentynkowego seansu rosnący w kącikach jej ust. — Przeprowadzka z dużego miasta na prowincję, cmentarze i duchy… To chyba przeznaczenie — odparła, w ręku kołysząc beztrosko “Smętarz dla zwierzaków” w stronę Blair. Nadające jej wyglądowi komizmu okulary przewieszając za materiałowy kołnierz. — Wezmę go, tylko będę musiała go chować przed jedną taką… Nie znosi Kinga, takie tam. Po odwieszeniu kurtki na wieszak, usiadła przy stoliku do którego udała się Scully; z uśmiechem i klarownym “Bardzo chętnie.” ozwając się na jej propozycję. Hebanowe spojrzenie skupiła na oplatających się wokół porcelanowych brzegów winoroślach, myślami nurkując gdzieś w głębi wspomnień o krzywiącej się w niesmaku twarzy matki w sklepie z porcelaną. Qiang nie cierpiała tego typu zdobnictwa. Twierdziła, że gonienie za dogadzaniem eksploitatywnym europejskim gustom jest ujmą dla na tyle bogatej kultury co ta chińska. Z przesadną zdaniem Thei dokładnością dopatrywała, by wystawiana w ich domu ceramika była dekorowana jedynie w starodawnych stylach wucai czy doucai, niby to w trosce o kultywację poczucia kulturowej przynależności swojej jedynaczki. Całkeim odmiennego zdania, natomiast, był jej ojciec, który mimo kordialności i entuzjazmu do wszystkiego co chińskie, w swojej restauracji wykładał zestawy będące zupełnym narodowościowym misz maszem. ”Amerykańcy i tak się nie poznają. Shǎzi!” kwitował z gromkim rechotem przecierając szmatką niebiesko-białe filiżanki. Wybrana przez Blair ceramika (choć z pewnością o niebo droższa i lepiej wykonana) przywołała najcieplejsze ze wspomnień. Te o tradycyjnie parzonej, mocnej i charakterystycznie cierpkiej zielonej herbacie popijanej spiesznie na kilka minut przed otwarciem restauracji. — Chine de commonde… — mruknęła cicho, w sentymentalnym amoku rysując bezkształtne figury koniuszkiem palca na drewnianym blacie. — Czuję się wyróżniona. Wyciągasz tak drogocenną porcelanę na moje przybycie… Czy, może, mamy okazję do świętowania? — zęby wyszczerzyła w przekomarzalnym uśmiechu. — Odnalazłaś miłość w walentynki? Spowiadaj się, Blair. Ciocia z Chin przyjechała. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Na mojej twarzy zagościło żartobliwe i przesadzone urażenie. Prawdą było to, że może połowa asortymentu to są zwykłe graty, które jeżeli kiedykolwiek wyjdą poza próg tego sklepu, to skończą najpewniej na śmietniku, ale wciąż można znaleźć tu ciekawe rzeczy. Jeżeli wiesz, po co przychodzisz, to nie będzie to dla Ciebie nieudana wizyta. - Wiesz co... Mówić tak o moich skarbach..? Właśnie pozbawiłaś się zniżki... - Uniosłam jedną brew, próbując powstrzymać chichot, który bardzo chciał wydostać się z mojej krtani. Przysunęłam stos książek jeszcze bliżej siebie, dalej starając się utrzymać pokerową twarz. - Na prowincję?! Uważaj na słowa, bo mówisz do rodowitej mieszkanki tego terenu... dla mnie to metropolia... - Pokręciłam teraz głową, marszcząc przy tym czoło. - A tak serio, to zawsze zastanawiało mnie, jakby mi się żyło w jakimś większym mieście... ale nie tutaj, w Stanach, tylko w Europie... może Cork? - Było to pierwsze miasto, jakie przyszło mi do głowy. Inni by pewnie pomyśleli o Paryżu czy Lizbonie. Mnie jednak przed oczami ukazał się obraz dziadka, który dawno wspominał o tym, jak nasi przodkowie należeli do tamtejszego mieszczaństwa. Gdyby nie wojna z siedemnastego wieku, pewnie byłabym teraz gdzie indziej, jeśli w ogóle bym się urodziła. Teraz nic mojej rodziny nie łączy z tamtym miejscem. Pozostało tylko nazwisko i historia. Zdałam też sobie sprawę, że wcześniejsze nazwanie się rodowitą mieszkanką tego terenu było zwykłym kłamstwem. To moi przodkowie zajęli miejsce rdzennych amerykanów, którzy zostali wtedy wypędzeni w głąb lądu, aż wreszcie zamknięto ich w rezerwatach, które istnieją do dzisiaj. Można rzec, że w pewnym sensie była to selekcja naturalna, którą przegrali wtedy z nową technologią, która rozwijała się za Atlantykiem o wiele szybciej. Chciwość zniszczyła większość kultury tego kontynentu, która musiał być piękna, choć dla nas dzika w swoich najlepszych czasach. - W takim razie nikomu nie powiem... - Nie byłam do końca pewna, o kim mówiła Azjatka, ale też nie obchodziło mnie to na tyle, żeby zacząć ją o to dopytywać. - Pamiętaj, że zawsze jesteś tutaj honorowym gościem, więc nie śmiałabym ci zaproponować coś pospolitego! - Uśmiechnęłam się miło, jak zauważyłam jej zadowolenie z propozycji, ale grymas ten szybko znikł wraz z jej kolejnym pytaniem. Mimowolnie i delikatnie dotknęłam swojej szyi, na którą wczoraj został rzucony czar. Wiedziałam, że Thea koleguje się lub może nawet przyjaźni z Fogartymi, więc to jest trudny temat w jej towarzystwie. Zaprosiłam ją jeszcze gestem, żeby usiadła przy drewnianym stoliku. - Miłość? Pff, wręcz przeciwnie - Przewróciłam oczami, przekładając kosmyk włosów za ucho. - Mam zieloną i jaśminową... Którą wolisz? - Spytałam się, szybko zmieniając temat. Musiałam się jeszcze chwilę zastanowić, zanim zaczęłabym jej wyjaśniać niedawną sytuację, która była tak abstrakcyjna, że nawet w głowie trudno mi ją teraz ułożyć. Dostosowując się do wyboru dziewczyny, ruszyłam szybko na zaplecze, zabierając ze sobą porcelanowy imbryk. Wsypałam do niego trochę liści i wstawiłam wodę w elektrycznym czajniku, po czym wróciłam do Sheng. - Nawet nie wiem, od czego mogę zacząć... - Zaśmiałam się nerwowo, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. - Ktoś zrobił sobie chyba żarty ze mnie i pewnej osoby... Dostałam kilka dni temu list, żeby dotknąć pewnego kamienia o czwartej nad ranem, który przyszedł wraz z treścią. Myślałam, że to wiadomość od... mojej matki... - Zatrzymałam swój monolog na chwilę, wbijając teraz spojrzenie w drewnianą podłogę. Serce zaczęło znowu kłuć mnie z tęsknoty, jak zawsze gdy przypomnę sobie jej twarz. - Ten kamyczek przeniósł mnie wtedy i znalazłam się gdzieś w Wallow. Wywiązała się między nami kłótnia, zaczynając od wzajemnych oskarżeń, kto to zrobił i potem zrobiło się jeszcze gorzej. W skrócie powiedziałam mu, że jego chyba dziewczyna to kurwa, bo tak kiedyś przeczytałam w Zwierciadle i pentakle poszły w ruch. Zaczekaj... - Przerwałam, gdy tylko usłyszałam, że woda zawrzała w czajniku i poszłam szybko przygotować herbatę i zaraz wróciłam z pełnym imbryczkiem, siadając przy drewnianym stoliczku. Nie nalewałam nam jeszcze herbaty, pozwalając jej się zaparzyć. - No i powiedziałam to, bo cały czas mnie atakował, a moje wcześniejsze słowa zlewał z łatwością. Nawet nie sądziłam, że taka rzecz go rozwścieczy na tyle, żeby złapał za pentakl... Mnie się nic nie stało, bo to on skończył gorzej gdy się mu odwdzięczyłam... - Złapałam teraz za porcelanę i zaczęłam rozlewać nam gorącą herbatkę. Przyszedł czas na chyba jeden z największych zwrotów akcji dla słuchającej mnie dziewczyny, jeśli ta nie zorientowała się jeszcze, o kogo chodzi po wspomnieniu tytułu plotkarskiej gazety. Szczerze mogłam przyznać, że trochę bałam się tej rozmowy, ale wciąż to nie było wszystko, co chciałam poruszyć z nią tego dnia, a to nazwisko wreszcie musiało paść, żebym mogła przejść dalej: - To był Cecil... Cecil Fogarty |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
— Ahh, wymierzasz cios za ciosem… — swoimi grymasami dołączyła do koleżeńskich przekomarzanek, ściskając pierś tam, gdzie słowa Blair ugodzić miały najmocniej. — W takim razie daj znać, kiedy planujesz najbliższą wycieczkę do Cork. Może to nie po drodze do Szanghaju, ale chętnie się stąd wyrwę. Przez myśl kilkukrotnie chodził jej wyjazd do ojczystego miasta rodziców, swój zenit osiągając na przeddzień pogrzebu matki. Choć Hellridge było jej pierwszym prawdziwym zaczerpnięciem niezależności, w tym mieście było coś na tyle niepokojąco osobliwego, że wydawało się wręcz uciskać na swoich mieszkańców. Zakleszczając ich w swoich sidłach jak w zbiorowym grobie. Pomimo faktu, iż to Ameryka przodowała nad Chinami w obfitych możliwościach i bukiecie perspektyw, Thea nie mogła wyzbyć się pragnienia postawienia tam stopy, choćby jeden raz. Figurować jako Sheng Dawei poza Stanami i skrzywioną fiksacją własnej matki. Gdzieś w tej kakofonii śmiechów, beztroskich zaczepek, między jednym a drugim odbiciem ciepłych uśmiechów—nastrój począł gorzknieć. Choć gorliwymi próbami okrywany maską obojętności, jego zmiana nie umknęła Thei, której oczy powędrowały wraz za nerwowo ocierającą szyję dłonią. Nie sądziła, że pytanie nakreślające się w jej głowie jako bardziej żartobliwe niż zasadnicze, sprowadzi rozmowę na tak odmienny od poprzedniej specyfiki rozmowy temat. — Zieloną, dzięki. — wydukała z ekspresją wyraźnie wskazującą na skupienie na czymś zupełnie innym, niż rodzaj pitej herbaty. Dłoń zaciskała progresywnie coraz mocniej na drewnianym blacie, wraz z przebiegiem opowiadań Blair. Niby to pomagając jej w dobitniejszym skupieniu się na wypowiadanych przez nią słowach, niż dudniących w jej głowie refleksjach. I choć na wspomnienie wątpliwej piśmienniczo jakości Zwierciadła, podświadomość zaczęła zażarcie podsuwać Thei możliwe tożsamości bohaterów jej historii, dopiero po wyjawieniu nazwiska jednego z nich wszystko stało się jasne. — Cecil? — powtórzyła mimowolnie, jakby dopiero po wymówieniu jego imienia własnym głosem byłaby w stanie w to uwierzyć. — Pojedynkowałaś się z Cecilem? Chłopak, nawet pomimo smykałki do przestępczości i innych ogółem bezprawnych ekscesów, zawsze obrazował się w jej umyśle jako bezpretensjonalny, raczej łagodny z usposobienia, artysta o niemałej wrażliwości. Co prawda znała póki co jedną, niechybnie okrojoną, wersję wydarzeń, a bliźniacy Fogarty wciąż byli dla niej swojego rodzaju enigmą pełną niespodzianek—zachowanie opisywane przez Blair nie wpasowywało się w ogólne wyobrażenie jakie miała o Cecilu. Wręcz przeczyło wszystkiemu, co o nim wiedziała. Jednak to nie rewelacje o jego bardziej porywczym niż przypuszczała charakterze, okazały się dla Thei największym szokiem. — Czekaj… Dobrze rozumiem, nazwałaś jego chyba dziewczynę kurwą? — samo imię ciężko przechodziło jej przez gardło ze względu na groteskowość ciasno otulającą opisane zdarzenia. Choć czuła, że musi doprecyzować. — Lyrę? Lyrę Vandenberg? Była świadoma plotek, jakie krążyły o przyjaciółce, a nawet nieodwołalnie poinformowana o potencjalnych okolicznościach śmierci jej narzeczonego. Była, jednak, druzgocąco bardziej zaznajomiona z nią samą, by mieć pewność, że są one wyssane z palca i nabazgrane nieumiejętnie na potrzeby wzbudzenia sensacji. Dopiero znajomość z Lyrą uświadomiła jej, iż żałuje, że fałszerstw nie potrafi zagrzebać tak umiejętnie jak martwych ciał. Choć dziennikarze i redaktorzy odpowiedzialni za zaognianie na tyle absurdalnych pomówień, również by się nadali. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Nie spodziewałam się aż tak dużego zdziwienia ze strony Thea'i. Niby wiedziałam, że zadaje się z bliźniakami Fogarty, więc powinna znać w szczególności okropny charakter Cecila, który bazuje wyłącznie na tym, że jest tłem swojej siostry i okazjonalnie jest wrednym chujem. Chociaż może jej zdziwienie wynikło z tego, że to ja go gorzej poturbowałam? Niby nie dałam mu więcej czasu na reakcje, ale może gdybym została tam więcej czasu, dając mu czas na regeneracje, to wszystko skończyłoby się gorzej? Albo dla mnie, albo dla niego? W sumie nie widziałam jeszcze, na co go stać... - To było szybkie. Zaatakował mnie, potem mu po prostu mocniej oddałam i gdy ten dochodził do siebie, zdecydowałam się odejść. Byłam zbyt zmęczona i wściekła, żeby kontynuować tę bezsensowną przepychankę... - Westchnęłam ciężko, przesuwając palcami po swoich rozpuszczonych włosach. Nie zdecydowałam się wspomnieć o groźbie rzuconej przeze mnie na pożegnanie. Wyszłabym wtedy z nim na równi, a to przecież ja jestem ofiarą jego kwestionowanej mentalności. - Tak, mówiłam o tej Vandenberg... Ale wiesz, nie znam jej za dobrze. W tamtym momencie myślałam, że rzucam to w eter i powiedziałam to tylko dlatego, żeby wkurwić go tak bardzo, jak on mnie swoimi wrednymi komentarzami na temat mojej osoby. Widać niektórzy powinni zacząć uczyć się panować nad swoimi emocjami... szczególnie gdy nie mają już pięciu lat - Prychnęłam zażenowana, wspominając tamten moment. - Nieważne czego by o mnie wtedy nie powiedział lub o kimś mi bliskim, nie pomyślałabym nawet o takim nagłym ataku... - Też ze względu na to, że jesteśmy w jednym Kowenie. Nie musimy się uwielbiać, ale jego czyny całkowicie złamały niepisany kodeks wspólnego dążenia do celu, który on złamał. Mieszam się jeszcze, czy powiadomić o tym Zuge, ale raczej najpierw poczekam na rozwój wydarzeń, bo przez moją ostatnią groźbę, koniec naszego konfliktu wydaje się być jeszcze dalej. - Nie wiem, czy kiedyś ci o tym wspominałam, ale ja też mam swoją historię z bliźniakami. Za dzieciaka ja i Teresa się kolegowałyśmy, ba, nawet mogę chyba powiedzieć, że była to przyjaźń. Musiałam też ukrywać tę relacje przed rodzicami, bo nasze rodziny nienawidzą się od czasów Wykreślonego Roku. To ja zerwałam wtedy z nią kontakt, gdy zaczęła mieć problemy z piętnowaniem jej przez inne dzieciaki i kiedy też właśnie potrzebowała najbardziej przyjaciółki. Z perspektywy czasu wiem, że to było okropne i bym tak nie zrobiła, ale nie myślałam wtedy tak samo jak teraz. Każdy zrobił pewnie coś za młodu, a teraz nigdy by do tego nie dopuścił. Po prostu bałam się, że jej problemy spadną wtedy na mnie, czego bardzo chciałam uniknąć. Żałuję, jak to wszystko się potoczyło, ale Cecila mało to interesuje i dlatego prawdopodobnie jest na mnie taki cięty - Powiedziałam zgodnie z prawdą, przedstawiając jej prawdopodobną genezę tego konfliktu. Gdybym mogła jakoś cofnąć się w czasie, to spróbowałabym to naprawić, ale takie gdybanie nigdy mi się nie przysłużyło, więc staram się odrzucać te natrętne myśli szczególnie teraz, gdy mam już wystarczająco problemów na głowie. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Blair, w istocie, wymierzała cios za ciosem. Uderzała ją szokującą rzeczywistością, z każdym słowem pogłębiając jej zdumienie. Wybudzając ją z mirażu własnych przekonań, jakby rozlewając na nią kubeł lodowatej wody. — Nie ukrywam, nie znałam go od tej strony — powiedziała po chwili, wzrok utkwiwszy w unoszącej się z filiżanki parze. — Choć może nie powinnam się dziwić. Życie Cecila przepełnione było niesprawiedliwościami. Bolączkami mniejszymi i większymi, które zmuszony był dzielić również z siostrą. Naturalnie rodziło to frustracje, którym powinno dawać się takie czy inne ujście. Thea przekonana była, że błądzenie barwnym pędzlem po płótnie i okradanie co głupszych mężczyzn z portfela (w tak barwnym towarzystwie jak jej osoba), wystarczało by dać upust negatywnym emocjom. Może za mało wspólnie piją. Jednak sama nie wie, w jaki sposób zareagowałaby na prowokacje. Być może poznałaby i siebie od nowej, ohydnej strony. — Rozumiem dlaczego to zrobiłaś, ale… — westchnęła, posyłając jej pełne powagi spojrzenie. — Nie wypowiadaj się już o niej w ten sposób. Plotek nie trzeba powielać. Thea nie uważała się za osobę agresywną. Złość i frustracje zwykle zakopywała niczym cmentarne zwłoki, pogrążając się w wirze niekończącej się pracy i głośniejszym brzdąkaniu gitary w słuchawkach. Jednak bardzo prawdopodobnym jest, że nie zna siebie tak samo, jak nie znała Cecila. W końcu ludzi poznaje się miarowo. Z samym sobą chyba jest podobnie. Wspomnienie o Teresie ukuło trochę bardziej, niż się spodziewała. Otworzyło ranę, o której pojęcia dotychczas nie miała. Na miłość Lucyfera… Fogarci naprawdę nie zaznają ani chwili oddechu. — Oh… — wydusiła z siebie po czasie. Nie stać jej było na nic więcej. Nie kiedy dziewczyna, którą uważa za dobrą koleżankę ma taką przeszłość z bliską jej osobą. Odchrząknęła lekko, biorąc łyka herbaty, jak gdyby chcąc kupić sobie trochę więcej czasu do namysłu. Napar przyjemnie palił w język i podniebienie, wkrótce pozwalając na wykrztuszenie z siebie kolejnych słów. — Z iloma moimi znajomymi się jeszcze pobiłaś? Może pora kupić ci na urodziny kaganiec? — zdołała nawet zażartować, rozświetlając rysy w półuśmiechu. Ale po chwili znów nastał znacznie poważniejszy moment. Przekazane jej informacje paliły trochę bardziej niż gorąca herbata i szczypiące z niewyspania gałki oczne. — Próbowałaś rozmawiać z Teresą? Po tym wszystkim? Może rany z przeszłości zasklepiły się na tyle, by ta dała Blair szansę na wytłumaczenie się. Na przeprosiny, może i rekompensatę. Nie ważne jak głębokie szramy by to nie były. |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która czeka na nowy numer zwierciadła i zaraz po wydaniu czyta te wszystkie bzdury, które piszą ci pseudodziennikarze. Jednak sprawa Lyry była głośna, nawet bardzo. Rozwlekana też była nieraz, więc prędzej czy później dotarła po prostu do moich uszu. Nie byłam pewna, czy to wszystko to jest prawda, ale nigdy nic nie wiadomo. Mimo wrażenia, które na mnie wyparła podczas naszych nielicznych spotkań, nie wygląda na zabójczynie, ale licho tam ją wie. - Wiem, wiem... Postaram się już tego nie robić.. no, chyba że Fogarty znowu mnie zaatakuje. Przynajmniej mam łatwą ripostę... - Przekręciłam oczami, wzdychając przy tym ciężko. Mimo wszystko nie bałam się go, ani nie obawiałam. Wydawał mi się być tylko taką wredną osą, która raz użądli i odleci do swojego ula. Może się myliłam, ale to on będzie musiał się postarać, żebym zmieniła o nim swoje zdanie. - Słucham..? - Prychnęłam żartobliwie śmiechem, gdy usłyszałam o kagańcu dla mnie. - Myślę, że to twojemu znajomemu przydałby się kaganiec... a przy okazji urodziny miałam dwa tygodnie temu, więc się spóźniłaś - z kagańcem będziesz musiała poczekać do nowego roku - Uśmiechnęłam się prowokacyjnie, puszczając jej tym samym oczko. Gdy Thea znowu wspomniała o Teresie, śmieszny uśmieszek znikł mi z twarzy. Dopiłam jeszcze herbatę w filiżance, jakby kupując sobie trochę czasu na namyślenie się. - Nie... znaczy zdażyło się, że się minęłyśmy, ale trochę się wstydzę i obawiam się jej reakcji... czasami ciężko po prostu jest ot tak przeprosić... Nawet nie jestem pewna, czy Teresa chciałaby teraz mieć ze mną jakikolwiek kontakt... ja na pewno bym nie chciała... - Zaśmiałam się żartobliwie, choć lekko nerwowo. Spojrzałam jeszcze na zegar naścienny, żeby sprawdzić, ile potencjalnych klientów już przegapiłam. Chętnie bym tu jeszcze posiedziała z Azjatką i poświęciła się całej rozmowie, ale czas to pieniądz, jak powiadał mój ojciec. Wstałam z krzesła, wzdychając ciężko i odzywając się ponownie: - Przepraszam, Thea, ale muszę wracać już do pracy... Musimy zgadać się kiedy indziej... - Uśmiechnęłam się do niej i skierowałam się w stronę drzwi, żeby przekręcić znak na dobrą stronę, a następnie odłożyłam porcelanową zastawę na bok. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Gorąca herbata skutecznie złagodziła nieprzyjemny posmak pitego poprzedniego dnia wina. Przypalając podniebienie, rozbudziła po, dość wyraźnie, nie przespanej najlepiej nocy. — Może masz rację. Chyba nawet ładnie by w nim wyglądał. — odpowiedziała ze śmiechem na pociągnięty przez Blair żart o kagańcu. W gruncie rzeczy, Cecil najprawdopodobniej nie wykazałby się agresją gdyby nie burzliwa przeszłość Scully z jego siostrą przemieszana z kąśliwym komentarzem na temat Lyry. Jednak, czy miała prawo w ogóle wyciągać wobec niego jakiekolwiek osądy? Nie miała pewności, czy w podobnej sytuacji sama nie wybuchłaby gniewem. Nie miała pewności, czy usłyszawszy taką obelgę względem bliskiej osoby, sama nie sięgnęłaby po radykalne środki. W pewnej chwili nawet wydawało jej się to jedynym prawdopodobnym scenariuszem. Niemniej, świadomość tak gwałtownego konfliktu wobec dwóch zaprzyjaźnionych z nią osób, pozostawiała uczucie jeszcze nieprzyjemniejsze od taniego wina. Wiecznie pachnąco usłane płatkami róż nie są ani życie, ani koleżeńskie więzi. Trzymała Blair za słowo, że nie posunie się więcej do tanich zagrywek dotyczących plotek na temat Lyry. Choć, właściwie, nie miała nad tym żadnej kontroli. Najprościej byłoby przestać się tym przejmować. Dopijając ostatni łyk herbaty z porcelanowej filiżanki, podniosła się z miejsca, posyłając Blair ciepły uśmiech. — Jasne, czas to pieniądz. Sama nie lubię być odciągana od roboty — powiedziała, w przyjacielskim geście kładąc dłoń na jej plecach, pocierając nieznacznie. — A co do Teresy… Mogę spróbować szepnąć jej kilka dobrych słów o tobie, choć nieuniknione, że się nie przemogę. Trochę się przy niej stresuje. Z ostatnim klepnięciem między łopatki, Thea skierowała się w stronę wyjścia z antykwariatu, rzucając Blair jeszcze jedno spojrzenie. — Wpadnę jeszcze kiedyś po coś ciekawego. W razie czego, wiesz gdzie mnie szukać! Chwyciwszy odwieszoną kurtkę z wieszaka, pomachała Blair na pożegnanie i niespiesznym krokiem udała się w stronę Deadberry. /zt x2 |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
22.04.1985 Zima puściła Saint Fall z okowów mrozu. Było coraz cieplej, chociaż nagłe deszcze już takie nie były. Uliczki Starego Miasta zazieleniły się, co było zasługą ogrodników, którzy w ostatnim czasie ciężko pracują, żeby ta dzielnica miasta, zachwycała urokiem czy mieszkańców, czy odwiedzających ją turystów. Przedsiębiorcy wiedzieli jednak, że czas ten jest niezwykle ważny. Wraz z odmrożeniem ziemi okolicznych terenów, odmrażają się też nowe fale klienteli. Styczeń, luty i marzec są dość srogie na terenach Maine, więc naturalnie w tym okresie ruch, nawet na rynku, który jest jedną z najpopularniejszych części miasta, jest po prostu mniejszy. Dlatego ważne jest, żeby w tym czasie zadbać o swoje przedsiębiorstwa, dokonać wszelkie formalności, na które nie miało się wcześniej czasu. Zajęcia w Tajnych Kompletach skończyłam dzisiaj przed czternastą. Samochód bardzo mi się przydaje w ostatnim czasie, kiedy to moje mieszkanie na Starym Mieście znajduje się dość daleko od uczelni. Mieszkając w Broken Alley, nie miałam niczego przeciwko chodzeniu pieszo, ale teraz nie miałam po prostu tyle czasu do stracenia i nawet siły. Od czasu, kiedy pomogłam Lyrze, dalej zdarza się, że zawróci mi się w głowie, albo złapie mnie migrena. Paracetamol wtedy mi trochę pomaga, ale wciąż nie leczy mojego problemu. Zajmuje się tylko objawem tego, co mi zaszkodziło wtedy, gdy inkantacja zmaterializowała się w magię, a świece rytualne zapaliły się nagle. Była to średniozaawansowana procedura magiczna, dlatego tak mnie dziwi, że w ten sposób na nią zareagowałam. Wydaje mi się właśnie, że uwolniłam po prostu za dużo mocy, która mi zaszkodziła i muszę swoje odchorować. Przynajmniej jesteśmy z Lyrą kwita po sytuacji z terenów Padmorów. Przeszłam przez próg sklepu półgodziny po zakończeniu zajęć na kampusie, wcześniej parkując samochód w wolnym miejscu przed deptakiem. Od razu uderzył mnie specyficzny zapach starego papieru i aromatycznego drewna. - Felix.. - Przywitałam się z chłopakiem, który akurat układał księgi na półce. Felix był pracownikiem, który dorabiał sobie w godzinach, w których to byłam na uczelni. Nie miałam o nim szczerze żadnego zdania, nasze relacje były czysto pracownicze. Ani on, ani ja nie mieliśmy czasu na zgłębianiu naszej znajomości, a co najważniejsze zainteresowania w swoją stronę. Jednak łączyło nas parę wspólnych spraw, takich jak pentakl pod ubraniem, co było dla mnie niezwykle wygodne. Przez to, że mógł wiedzieć on o magicznych rzeczach trzymanych na zapleczu, czarownicza klientela mogła również odwiedzać Antykwariat podczas mojej nieobecności, co też przynosiło zyski. Czarownicy nie tylko w Deadberry żyją, o czym trzeba pamiętać. Interesował się też historią, ale nie pochodził z majętnej rodziny, dlatego prawdopodobnie nie było go stać na studia, ale taka wiedza przydaje się w pracy przy antykwariacie, dlatego zaoferowałam mu sprawiedliwą stawkę, z której raczej jest zadowolony, patrząc na to, że niedługo wybije drugi rok, kiedy tu pracuje. - Przyszła dzisiaj dostawa? Rozmawiałam z podwykonawcą, że miała być dziś..? - Zapytałam, zdejmując kurtkę, zawieszając ją zaraz na swoje przedramię. Kończyły nam się podstawowe bibeloty, figurki, czy magnesy, a te rzeczy sprzedają się najszybciej. - Przyszła godzinę temu, jeszcze nie zdążyłem jej rozpakować, jest na zapleczu. Zaraz się tym zajmę. - Odpowiedział mi, ale zauważyłam, że ma już zajęcie. Pracować miał do piętnastej, dlatego wolałam, żeby się nie odrywał od tego obowiązku. - Nie, zajmę się tym, dzięki. Jak skończysz, to możesz wyjść wcześniej. Zajmę się resztą. - Uśmiechnęłam się i ruszyłam w tamtą stronę. Na zapleczu zostawiłam wierzchnie odzienie, a następnie z trudem zajęłam się pudłem. Ledwo je podniosłam, a następnie wróciłam z nim na sklep, stawiając je na ladzie, otworzyłam ją, przecinając ostrzem taśmę, a następnie z kartką przewozową zaczęłam sprawdzać, czy jej zawartość się zgadza. Dwieście magnesów podzielone na dziesięć opakowań, każda z ozdób miała inną grafikę. Niektóre przedstawiały najładniejsze kamienice ze Starego Miasta, inne ratusz, kolejne lasy Cripple Rock, pola z Wallow, bądź port w Maywater; trzydzieści kamiennych figurek, przedstawiających formację skalną Grzbiet Piekieł, które było takim naszym Mount Rushmore. Różniły się one od siebie nieznacznie perspektywą ujęcia, bądź szczegółami; dołączone było jeszcze sto pocztówek, w dziesięciu różnych nadrukach. Zaczęłam sprawdzać ich jakość, jak to miałam w zwyczaju. Nie wystawiłabym na gablotę czegoś, co jest uszkodzone. Zgłosiłabym to do firmy produkującej te przedmioty i z nią wydyskutowałabym, czy mają mi zwrócić pieniądze, czy dostarczyć jeszcze raz figurki w liczbie uszkodzonych, które zostały już dostarczone. W międzyczasie, gdy wszystko było już sprawdzone, pożegnałam się z Felixem, który opuścił sklep, a ja poukładałam figurki i magnesy na gablocie. Potem znowu zaczęli pojawiać się klienci, którym jak zwykle oferowałam tę samą gadkę, często wymyślając głupoty na temat Grzbietu Piekieł, czy naszego hrabstwa, tylko po to, żeby zachęcić ich do zakupu tych pierdół. Trzeba było sobie jakoś radzić w tym całym kapitalizmie. Starałam się tak bardzo o ten sklep, tylko dlatego, że czułam do niego sentyment. Nie był mój, a mojego ojca. Ja tylko nim zarządzam od kiedy umarł mój wujo. Zbyt długo się starałam, żeby doprowadzić je do miejsca, w którym jest teraz, żeby podupadło. Marzyłam o jego spłacie, ale wiedziałam, że czas ten kiedyś nadejdzie i urządzę je tak, jak ja tego chcę, a nie mój ojciec, czy duch wuja. Blair z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
10.06.1985 Drobne. Tylko drobne jej zostały. Nieistotne ile razy przeliczy, zawsze wychodzi ta sama kwota. Pogniecione banknoty i monety, które zostawia na szafy grające w pubach. Może się kawą naje, kawy w dinerach można się domagać w nieskończonej ilości. W końcu padło na tost z jajkiem sadzonym, więc siedząc przy barze cała nasiąknęła zapachem palonego masła, kawy i cukru pudru, bo ktoś obok zamówił słodkie naleśniki. Niewidzialne aromaty zagnieździły się w jej włosach gęstych, które powinna już umyć, ale nie miała gdzie, więc co za różnica, czy będą pachnieć tylko życiem w drodze, czy życiem w drodze z jajkiem sadzonym. Na białym, wysłużonym po wielu gościach talerzu została garść okruszków i Romola przez chwilę zastanawiała się, czy zgarnąć je palcem i zjeść, ale to i tak niczego by nie zmieniło. Wcale nie była mniej głodna niż godzinę temu, a w dodatku śmierdziała dinerem. Nie prezentowała się najlepiej, ale miała pełną świadomość, że lepiej nie będzie, mogło być tylko gorzej, a za bardzo potrzebowała pracy, żeby się gdzieś zatrzymać i zrobić sobie bieda-spa day. W restauracyjnej umywalce przemyła tylko twarz wodą, pozbywając się reszty okruszków i tłustych od masła śladów w kącikach ust. Upewniła się, że nie ma żadnych plam na bordowej sukience na ramiączkach tak cienkich, że bardziej biust trzymał cały materiał ubrania, zsuwały się zresztą na jej ramiona, a Romola już dawno nie miała cierpliwości ich poprawiać. Rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze, you go girl i te sprawy, czas zdobyć robotę. W dinerze też pytała, na wszelki wypadek, ale nikogo nie chcieli, zresztą miała głęboką nadzieje, że skoro zobaczyła ogłoszenie o antykwariacie przy tablicy kościelnej, to będzie miała większe szanse ze względu na przynależność do społeczności magicznej. Czy wyglądała jak ktoś, kto mógłby pracować w antykwariacie? Nie, absolutnie, prędzej w knajpie z kurczakiem, gdzie wymaga się od personelu bardzo skąpych uniformów. Mamo, możemy mieć kelnerki z Hooters? Mamy kelnerki z Hooters w domu. Kelnerki z Hooters w domu: Romola. Zatrzymała się przed kamienicą, zaglądając na witrynę antykwariatu i było tu... dużo bibelotów, które jej się spodobały. Z którymi nie miałaby co zrobić, poza broszkami i figurkami, które mogłaby na upartego przykleić do motoru. Praca w takim miejscu nie może być nudna. Czy dzwonek zadzwonił gdy weszła, czy nie, tego nie wiem, ale na pewno słychać było stukot jej obcasów, grubych słupków na platformie, które dodawały jej kilku konkretnych centymetrów, jakby już nie była dosyć wysoką kobietą na te czasy. Średnie do biegania i uciekania, wystarczająco ciężkie do solidnych kopnięć. Poza nimi jej druga para zwykłych, wiązanych butów, które nosiła na co dzień była zbyt zdezelowana, żeby się w nich zaprezentować. Zerknęła w stronę lady, a plecak opadł z głuchym stukiem na podłogę, kiedy zrzuciła go z ramienia, żeby podejść do jednej z półek pooglądać bibeloty, pierdolety, zdobione cukierniczki. Ilość drobiazgów zajęła ją na chwilę, dopóki turyści czy mieszkańcy, nie wyszli stąd z tym, co im akurat w oko wpadło. Dopiero wtedy podeszła bliżej kontuaru, splatając dłonie za plecami, przyglądając się kobiecie, wyraźnie od niej młodszej. - Widziałam wasze ogłoszenie. Na tablicy. Przy kościele. - Nie była pewna pozycji kobiety, czy była tu pracownicą, właścicielką, czy była sama, czy był ktoś jeszcze, założyła, że tak. Czy kojarzyła ją z mszy? Ciemne tęczówki oczu Romoli lustrowały uważnie twarz kobiety, próbując ją gdzieś umiejscowić we wspomnieniach, ale to chyba nie miało sensu. Była tu nowa, nie zapamiętałaby nikogo w tak krótkim czasie, zwłaszcza, że większości ludzi widziała tył głowy, stając na tyłach w cieniu. W takich zbitych społecznościach to nowe twarze się zauważa, nie na odwrót. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : grajek uliczny lalala
Blair Scully
ILUZJI : 23
NATURY : 1
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 178
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 15
TALENTY : 14
Antykwariat, jak na antykwariat prosperował dobrze. Była to w dużej mierze zasługa lokalizacji, bo na rynku Starego Miasta zawsze było po prostu więcej ludzi, niż w innych częściach miasta. Mimo wszystko odczuwać zaczęłam zniszczenie Ulicy Portowej w Maywater. Naturalnie wschodni brzeg zawsze przyciągał ludzi w lecie, a teraz gdy ta portowa wieś jest zniszczona, a port jest zamknięty, to turystów jest znacznie mniej, a z innych portowych mieścin jest im nie po drodze do Saint Fall. Myślałam długo nad sprawą wykupienia od ojca tego przybytku, ale wstępnie zdecydowałam się spróbować. Antykwariatów w mieście jest dużo, a moim zdaniem to kwestia czasu, zanim ten będzie mieć problemy. Chciałam stworzyć w tym miejscu coś innego, coś modniejszego, mimo że kocham je też w tym stanie, w jakim jest teraz. Kawiarnia z biblioteką brzmiała dobrze, a fakt, że w okolicy znajdowały się szkoły dla bogatych dzieciaków, sprawiał, że miejsce to mogłoby stać się naprawdę popularne. Potrzebowałam tylko czasu, żeby zdobyć pieniądze, ale też nie chciałam zrzucać nauki na drugi plan. Potrzebowałam pomocy kogoś innego, kto zająłby się tym wszystkim pod moją nieobecność. Dzisiaj był mały ruch, dlatego znużona siedziałam za dębową ladą nad papierkową robotą w ilości zbyt dużej. Przeglądałam dokładnie papiery, czasami coś na nich wypełniałam i sporadycznie obsługiwałam klientów. Uniosłam na moment tylko wzrok, jak dzwoneczek zaalarmował mnie o nowym kliencie. Szybko wróciłam wzrokiem do dokumentów i wystarczyło pięć sekund, żebym uświadomiła sobie, co przed chwilą zobaczyłam. Oderwałam więc ponownie wzrok od papierów, żeby odprowadzić wzrokiem śniadą kobietę do regału, który zaczyna przeglądać. Taka skąpa suknia z obcasami to jest dosyć rzadki widok w tym przedsiębiorstwie. Nie udawałam nawet przez moment, że nie zwróciła mojej uwagi, bo wolałam być pewna, że nic do jej rączek się przypadkiem nie przyklei, a w końcu byłyśmy tu same. Gdy ta zerkała na bibeloty, ja bawiłam się w dłoni długopisem, a ten rytmicznie stukał o stos dokumentów. Obserwowałam ją nawet w momencie, w którym do mnie podchodziła ze wciąż obojętną miną. - Oh... - Mimowolnie wydałam z siebie odgłos lekkiego zaskoczenia i w tym samym momencie zatrzymałam długopis w dłoni. Chwila niezręcznej ciszy, w trakcie której jeszcze raz zmierzyłam ją od stóp do głów. Zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto by mógł siedzieć za tą samą antyczną ladą, jak ja. Mocno kontrastowałyśmy ze sobą. Ta ubrana wręcz w wieczorową sukienkę, gdy ja założone miałam proste czarne polo Ralpha w czerwone paski z szerokimi jeansami. Miałam nadzieję, że ma normalne ubrania w swojej garderobie - Proszę, usiądź - Wzrokiem wskazałam jej nieużywane krzesło za ladą w momencie, gdy ja skierowałam się do drzwi i przekręciłam teraz plakietkę na "Zamknięte", po czym wróciłam na swoje miejsce, przesuwając fotel bliżej niej. - Blair Scully - Przedstawiłam się najpierw, wyciągając dłoń w jej stronę. Pewnie kojarzyła moje nazwisko z półek spożywczaka. Scully's Maple Syrup śni mi się czasem po nocach - Mój ojciec jest na papierze właścicielem tego antykwariatu, ale w praktyce to ja wszystko tutaj ogarniam. Sama zajmuję się raczej papierkową robotą i dostępna jestem przeważnie od około trzeciej-czwartej, więc szukam osób gotowych pracować od ósmej, rzadziej siódmej lub dziewiątej do takich podstawowych czynności. Obsługa klientów, przyjmowanie dostaw, czasami pomoc w inwentaryzacji. - Krótko wprowadziłam ją w naturę pracy. - Masz ze sobą CV, czy cokolwiek innego? - Uniosłam teraz brew z ciekawością. Zdziwię się, jak ma. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : saint fall, stare miasto
Zawód : studentka, prowadzi antykwariat
Romola Lanzo
ILUZJI : 11
ODPYCHANIA : 4
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 13
PŻ : 169
CHARYZMA : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
WIEDZA : 2
TALENTY : 15
Spojrzenia ciągnące się za nią w sklepach czy restauracjach nie były niczym nowym, zwłaszcza w takich, w których na pierwszy rzut oka stanowiła niepasujący element układanki. Nie mogła się przejmować tym, że ją kobieta wzrokiem śledziła, zwłaszcza, że nie miała nic na sumieniu, ani nie miała zamiaru mieć. Nie w lokalu, który mógł być potencjalnie jej miejscem pracy i jeszcze należał do czarowników. Tych ciężej było oszukać, chociaż Romola wcale nie miał tak lepkich rączek, jak mogłaby Blair pomyśleć, a na pewno nie w sprawach tak błahych, jak śliczne bibeloty. Kradzież benzyny, to już było coś, o co można było ją posądzić. Wbrew obojętnemu spojrzeniu rozmówczyni, Romola uśmiechnęła się w końcu, pewnie zbyt swobodnie, żeby móc to nazwać uprzejmym uśmiechem, którego wymagał savoir-vivre w takich sytuacjach, ale dlaczego miałaby się do niej nie uśmiechnąć, nie wygoniła jej na dzień dobry, to już krok w stronę sukcesu. - Dziękuję! - Naciągając krótką sukienkę kiedy siadała powstrzymała się od założenia nogi na nogę, bo nie przyszła tutaj świecić kolanami, nie bardziej niż już to robiła, ale materiał nie był rozciągliwy nic, a nic. Czy miała w szafie normalne ubrania? I tak i nie. Nie, bo szafy nie miała, miała tylko swój plecak. Tak, bo normalność jest względna i w świecie Lanzo te ciasne kiecki i długie, bordowe paznokcie (żeby nie powiedzieć szpony) były normalnością. - Romola Lanzo. - Wyciągnęła dłoń chętnie w stronę kobiety, ściskając ją lekko, nie uciekając od razu dłonią, bo nie praktykowała tych uścisków-ryb śniętych, po których od razu wyciągała wnioski na temat człowieka, siłą rzeczy. Negatywne czy nie, to już zależało od dalszego zachowania. W jej dłoni prawej, bo tę do uścisku wyciągnęła rzecz jasna, tylko trzy na pięć paznokci miało status szpona. Te, przy środkowym i serdecznym palcu były krótkie. Scully's Maple Syrup zagrało jej w głowie, siłą rzeczy, nie dało się od tego uciec, musiałaby przyjechać z totalnego zadupia, żeby nie kojarzyć tej nazwy i nie dopasować w głowie odpowiedniej etykiety. Ale czy pomyślała, że Blair mogła być jedną z tych Scullych? Niekoniecznie. - Rozumiem. - Stary na papierze, córka na miejscu. Godziny pracy jej nie przeszkadzały, bo i tak nie miała nic innego do roboty, nie miała też żadnych zobowiązań. Prawdę powiedziawszy gdyby ktoś wpadł na pomysł, z jakiegoś powodu, żeby antykwariaty były całodobowe, to też by dała radę. - Nie mam. - Przyznała prosto z mostu, szczerze, nawet nie będąc zaskoczona tym pytaniem, przyglądając się kobiecie, żeby móc z jej twarzy i oczu cokolwiek wyczytać. - Ale mogę ci opowiedzieć, czym się zajmowałam. - Romola nie zakładała z góry, że kobieta jej nie uwierzy, bo o wiele więcej miała do kobiet niż do mężczyzn sympatii i zaufania i wolniej przychodziło jej wyrabianie sobie twardej o płci pięknej opinii. - Mam doświadczenie w pracy w handlu, chociaż nie będę ukrywać, że nigdy nie pracowałam w antykwariacie. Ale niedaleko. Pracowałam przez jakiś czas na targach staroci, jeździłam po całym stanie, wiele ze sobą woziłam bibelotów, ale w końcu się zmęczyłam, tym ciągłym pakowaniem i rozpakowywaniem towarów do samochodu i kolejną trasą. - I było to dawno temu, ale tego nie musiała dodawać, przecież wystarczyło, że przyznawała się, że z książkami do końca nie miała do czynienia. Nie kłamała, zaliczyła tę ścieżkę kariery handlarza starociami. Był to najwyraźniej na tyle ważny moment w jej życiu, że nawet w karcie postaci był wspomniany. Romola nie była głupia, ale z całą pewnością nie była wykształcona, a przynajmniej nie w sposób, w jaki wymagała tego oświata. Street wise chyba najlepiej ją określało. - Byłam też grajkiem ulicznym, bileterką na torach wrotkarskich, modelką i zastępcą dozorcy osiedla. Naprawiałam umywalki. Rozłożyła ręce uśmiechając się szeroko, może i nie zajmowała się w życiu jedną dziedziną, ale nie bała się żadnej pracy, a z pewnością nie bała się wymieniać zatkanych sitek i kolanek w cudzych łazienkach, chociaż niekoniecznie było to przyjemne i zastępcą dozorcy była całe dwa miesiące, po czym zmyła się, spakowała walizę i uciekła do innego zakątka stanu. Z tego na razie nigdzie się nie wybierała. Nie, dopóki nie dowie się czegoś więcej o rodzinie, której nigdy nie miała okazji poznać. |
Wiek : 34
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : St. Fall
Zawód : grajek uliczny lalala