Rozliczenie
Ekwipunek
Aktualizacje
09.11.24 Zakupy początkowe (+0 PD)
11.11.24 Osiągnięcie: Pierwszy krok (+150 PD)
13.11.24 Zakupy (-30 PD)
11.11.24 Surowce: maj - czerwiec
18.11.24 Zakupy (-60 PD)
Fionan Cavanagh fc. will higginson nazwisko matki Duer data urodzenia 19/09/1953 miejsce zamieszkaniaHellridge, Maywater zawód miksolog, okazjonalnie barman w Chyżym Ghulu, twórca kadzideł status majątkowy zamożny stan cywilny żonaty wzrost 188 cm waga 82 kg kolor oczu błękitny kolor włosów jasny brąz odmienność - umiejętność - stan zdrowia uzależnienie od hazardu znaki szczególneznamię czarownika, ulokowane pod łokciem, przyjęło kształt liścia paproci, na skórze rozsypane konstelacja piegów i pieprzyków rozpoznawalność II (społeczniak) elementary schoolPatriot high school Frozen Lake High edukacja wyższa tajne komplety z magii wariacyjnej w stopniu biegłym moje największe marzenie tomonopolizacja kasyn w hellridge, legalizacja środków odurzających - coś dla duszy i ciała, niewyczerpalnie dobra passa w pokera, wyciągnięcie od nestora, co odwalił w Monako, szczęście rodzinne, pobić ojca i stryjów w piciu, wygrać nieco więcej od Bobby'ego w całej jego karierze hazardzisty najbardziej boję się abstynencji, opętania, utraty żony i dziecka w wolnym czasie lubięzapalić coś więcej niż zapałkę; wywoływać małe, nieszkodliwe skandale; wybrać się parostatkiem w piękny rejs; spędzać czas z żoną i synem; spijać śmietankę zwycięstwa z kolejnej udanej partii pokera mój znak zodiaku to panna Zawsze wydawało mu się, że pod strzelistym dachem Thirsty Nest musiało kiedyś dojść do jakieś wielkiej tragedii. Kiedy późną nocą przewracał się z jednego na drugi bok, nie mogąc zasnąć, a mrok zalewał wszystkie skrawki przestrzeni, słyszał jego szybką wymianą oddechów zwieszoną w każdym, najdrobniejszym szeleście. W jego umyśle utorowała sobie drogę myśl, że był jak żywe, funkcjonujące w swoim rytmie stworzenie, jednak poza nim, żaden z domowników nie słyszał głuchego, ciągnącego się echem zawodzenia, jakby był przeznaczony tylko dla jego uszu, jakby przemawiał tylko do niego. Raz, słysząc stukanie dobiegające spod okrytej boazerią ściany, przebudził się gwałtownie, z wyimaginowanym palcami przerażenia ściskającym w mocnym uścisku jego gardło. — Fio, śpisz? — rzucił w eter, lokalizując zarys łózka Fiony, bo jeszcze wtedy, jako pięcioletnie dzieci, otulone ciepłym kożuchem pozornie beztroskiego dzieciństwa, dzieli ze sobą pokój, jednak odpowiedziała mu cisza. Nie budził ją zatem, bo w końcu od zawsze tliła się w nim potrzeba chronienia ją przed złem całego świata. Z irracjonalnym poczuciem misji, sam, po części przegrywając z dziecięcą ciekawością, zwlekł się z łóżka i z sercem niespokojnie kołaczącym w piersi, podszedł ku drzwiom. Sięgnął dłonią do klamki i otworzył je, przez ledwie niewielką szparą między framugą dostrzegając zarys ludzkiej sylwetki. Dwa głębokie oddechy później otworzył je na oścież. Zmora zniknęła, rozpłynęła się w ciemność, jak umykający przed spojrzeniem cienie. — Fionan, wracaj do łóżka – cisze przecięła znajoma, mateczna barwa głosu, wychwycił zabłąkaną między słowami nutę złości. – Wiesz, która jest godzina? Constanze stała na końcu korytarza z rękami skrzyżowanymi na piersi. Czuł na sobie ciężar jej spojrzenia. Nie szukał w niej zrozumienia - matka, odbierając twarde, bezkompromisowe wychowanie Duerów, nie poddawała się zbędnym emocjom. Mocno stąpała po ziemi, kalkulując zyski i straty, wciąż zatrudniona w rodzinnym banku, szanowała swój czas. Posłusznie uległ jej słowom, wracając do sypialni. Ponad miesiąc później ocknął się, pokonując kolejne stopnie schodów. Zatrzymując się w połowie kroku, złapał w usta łapczywy haust powietrza i zacisnął dłoń na poręczy, by nie upaść. Zaczął lunatykować, odkąd pojawiły się te sny - koszmary układające się pod powiekami, gdy ledwie je zamykał. Zazwyczaj budził się w połowie drugi na strych, dzisiaj zabłąkał się niemal pod same jego drzwi. Powinien się wycofać. Wiedział o tym. Małe, latające przy jego głowie świetliki nie mogły zwiastować niczego dobrego, a mimo to, niewidzialna siła, której nie mógł się sprzeciwić, prowadziła go ku celu. Każdemu kroku towarzyszył oddech strachu przylegający ciasno do skóry karku, gdy pokonując kolejne stopnie, klepki zbutwiałego drewna wydawały się z siebie przeciągły zgrzyt. Symfonią zawodzenia przywitały go także przesuwające się na zrdzewiałych zawiasach drzwi. Odnalazł na oślep kontakt i pokój pod dachem zalało światło sączące się z dwóch zamontowanych pod sufitem jarzeniówek. Tak poznał Burkharta - ducha pierwszego właściciela posesji, na której zbudowane zostało Thirsty Nest. Na głowie mial cylinder, a stary frak, z zupełnie innej epoki, wisiał na nim jak na wierzchu. Głos miał równie zachrypnięty, co wuj Bobby. Jego policzek zdobiła szpetna szrama po oparzeniu. Swoją historię opowiedział Fionanowi, gdy zimnem przeniknął do jego ciała, chwilowo przejmując nad nim kontrolę. Zemdlał, w gorączce, chwile później. — Stare domostwa, nadgryzione zębem czasu, kryjące w swoich ścianach historię czyjeś śmierci, posiadają duszę — obca barwa głosu rozlała się w przestrzeni jego umysłu. Zaciągnął się powietrzem, czując jak wraz z powietrzem do jego nozdrzy zakrada się silny, specyficzny balsamiczno-korzenny zapach, którego wcześniej znał. Uchylił powieki, rejestrując zamglonym spojrzeniem popękaną zmarszczkami czasu twarz, wypełnione bielem oczy i krzywiznę uśmiechu odsłaniająca rząd pożółkłych od tytoniu zębów. Nie widział jej nigdy wcześniej i nigdy później, acz snuł podejrzenia, że była medium, on został opętany. Zapytał o to rodziców, ale ich języki związał pakt milczenia. Razem z nimi zamilkł dom, koszmary ustały i przestał błąkać się nocą po domu, pozostały od czasu do czasu atakujące go zimne drgawki, a Burkhart nigdy nie zniknął zupełnie z jego życia, pojawiał się zawsze, kiedy nad Fionenem unosiło się widmo sukcesu, jakby był personifikacją liścia paproci zdobiąca jego skórę tuż pod zgięciem łokciowym. Widywał go czasu pod drugiej strony ulicy, zaraz przed przekroczeniem progu kasyna. Jakby chciał przedwcześnie pogratulować mu udanej partii pokera lub zachęcić go do ryzyka, ale do tego nikt nie musiał go zachęcić. 2. Va banque Moment, kiedy tasował w swoim życiu pierwszą talię kart, rozmyła się w czasie- mial wtedy jedenaście lat i wymusił na wstawionym wujku Leopoldzie, by nazajurz, gdy nieco wytrzeźwieje, nauczył go grać w pokera. Potem często wcielał się w rolę krupiera, lustrując przy stole w rodowej rezydencji przebieg rozgrywek, stopniowo krok po kroku zgłębiając tajemnice rodzinnej przebiegłości i naturalnie odkrywając to, co od urodzenia płynęło wartkim strumieniem w jego żyłach razem z krwią – smykałkę do hazardu. Więc czas spędzoną w murach szkoły, gdzie nabywał wiedzy niezbędnej do funkcjonowania, trwonił na obmyślenia kolejnej taktyki, jak ograć Leo w karty. Choć nauka nigdy nie była jego mocną strona - nie odkrył w sobie pasji do studiowania opasłych ksiąg, pod którym ciężarem uginały się wijące się aż pod sam sufit półki w bibliotece Abernathych - to jednak przy minimalnym wysiłku zdawał z klasy do klasy. Więcej zaangażowania zostawił w szkółce kościelnej, gdzie tam w głowie zawróciła mu magia wariacyjna. Obok zgłębiania arkanów karcianych oszustw, to jej poświęcał lwią część swojej uwagi. Kiedy pierwszy raz zmierzył się z Dulcevinum i przemienił wodę w wino, poczuł się jak Dionizos, choć kubków smakowych nie mógł oszukać - było zbyt gorzkie w smaku. Zafascynowany teatrem cieni, widzianym pod kopułą cyrkowego namiotu, by ćwiczyć zwinność palców, niezbędny element karcianych sztuczek, sam zaczął malować przy pomocy cień wzory na ścianie. Wtedy też, podczas jednej z takich wieczornych posiedzeń, mając ledwie cztery lata, magia odezwała się w nim po raz pierwszy, poczuł jak przyjemny ciepłem rozlała się po opuszkach palców, gdy wykrzywił cień zgodnie ze swoją wolą. Dopiero później, na pierwszym etapie swojej magicznej edukacji, uzmysłowił sobie, że użył nieświadomie zaklęcia Revera. Tymczasem, zbiegiem lat, kończąc jeden etap życia i zaczynając kolejny, hazard był częstym gościem w jego życiu, przeplatał się z rutyną, aż w końcu stał się stałym elementem jego codzienności. Miał czternaście lat, gdy wygrał pierwsze, poważne pieniądze z jegomościem, nie wierzącym, że dziecko może oskubać go z zwartości portfela. Miał szesnaście lat, gdy pierwszy raz przekroczył próg profesjonalnego kasyna i zatonął w gorączce nocy. Va banque, mówił wtedy często. Wszystko albo nic. Wiedział, jak czerpać radość z życia. Kolekcjonował chwile szczęście, usiłując wypalić je wszystkie, bez wyjątku, na kliszy pamieci. W okresie szkoły średniej stał się duszą towarzystwa, tytuł naczelnego bon vivanta przyległ do niego jak druga skóra. Sprawiał wrażenie kogoś, kogo troski i smutki nie dotyczą. Mało kto wiedział, że to karnawał kłamstw, schowanych pod maską pozorów. Całe gromadzące się w nim napięcie regulował kadzidłem rozpraszającym złość, by nazajutrz przywołać na twarz grymas beztroski. Moment, kiedy pierwszy łyk alkoholu znalazł się w ciasnym tunelu przełyku i pogryzł jego ściany żarem, pamiętał do dzisiaj. Miał dwanaście lat. By zagłuszyć pragnienie, zuchwale zacisnął dłoń na butelce brandy, którą ojciec zostawił na stoliku w salonie i z zapalczywością godną swojego nazwiska, zbliżył wargi do szyj szklanego naczynia. Po skosztowaniu trunku wydawało mu się, ze pożar wybuchł w jego przełyku i spłynął drogami pokarmowymi do samego żołądka. Wzdrygnął się, odkładając ją tam, skąd ją zabrał, zanim ktokolwiek zwłaszcza nawołująca go Constanze, zorientowała sie, ze syn sięgnął po owoc zakazany. Kilka minut później jego zbrodnia wymierzona w matczyne zasady, została wykryta, gdy wyczuła zapach alkoholu w oddechu swojej pociechy. Gromy złości przecinające jej spojrzenie nie mogły się równać z sztormem, który rozpętał się tydzień wcześniej nad małą, urokliwą zatoczką. Nigdy bardziej nie bal się o swoje życie, jak wtedy, jednak strach zelżał, a mateczna troska, na przestrzeni kolejnych lat, zrozumiała, że krwi nie oszuka, choć po prawdzie to on zaczął zręczniej manipulować słowem, ubierając je w coraz piękniejsze bukiety kłamstw. Wnikliwiej i czujnej Constanze, zbiegiem czasu, trudniej było wychwycić, kiedy jej syn mija się z prawda, aż w końcu przestała wyłapywać sącząca się z jego ust obłudę. Ojciec był równie bezsilny na jego - z perspektywy Fionana - niewinne przeinaczenia. Jedynie Fiona wiedziała, kiedy kłamie. Ściskając w dłoni swój własny pentakl upił się po raz pierwszy. Pub pod Chyżym Ghoulem tętnił wtedy życiem i wydawało mu się, ze nie ma bezpiecznego miejsca na ziemi. Kac, który nazajutrz powitał go pulsującym bólem w skroniach, był tego wart. Wtedy w jego głowie zrodził się pomysł miksologii. Od tamtego czasu nie unikał alkoholowej degustacji. Pragnął poznać smak każdego alkoholu na świecie i stworzyć kompozycje smakowe, które przypadną do gustu nawet najbardziej wybrednym podniebieniom. W tym celu poznawał receptury drinków, a potem pijał koktajle przygotowane przez barmanów i zamkniętymi oczami rozpoznawał ich smaki, z upływem czasu z coraz większą precyzją wymieniając ich skład, aż w końcu sam zaczął tworzyć własne kombinacje. 3. Na rozwidleniu drogi Kadzidła Alojzego głosił szyld na rogu ulicy. Sklep był mały, obskurny, wciśnięty między kawiarnie a aptekę. Fionan długo się wahał, czy zawitać do środka, aż w końcu się przemógł. Znalazłszy się w jego ulotnym półmrokiem gmachu, intensywna woń kadzidła podrażniła jego nozdrza — Dobry — przywitał się ze ślizgającym się po ustach uśmiechem stojącego za kontuarem mężczyzną obecnie odwróconym do niego plecami. — Szukam kadzidło leśnej mgły. Trafiłem pod dobry adres? — Lepiej nie mogłeś. Oddech zamarł w jego piersi, gdy mężczyzna się ku niemu odwrócił. Kojarzył te pociągłe, jakby namalowane woskiem rysy twarzy - należały do Burkharta. Wtedy uwierzył, że życiu nie ma przypadków, są tylko znaki. Tym chętniej konsultował swój los z kartami tarota. Od tamtego dnia, zafascynowany wywołanym przez kadzidło efektem i samym mężczyzną, stał się stałym bywalcem jego sklepu. To tam, na zapleczu, uplótł swoje pierwsze kadziło kufeliusza zaciętego i eksperymentalnie rozpalił ją przy barze w Ghoulu, testując jego zadowalający efekt na klientach. To tam odkrył czym pachniało powietrze w salonie, gdy został obudzony przez głos staruszki - musiała okadzić pomieszczenie kadzidłem Paszołwon, by wygonić z niego niechciane istoty, które nie znalazły ukojenia w Piekle. To tam, pod czujnym okiem Alojzego Burkharta, zgłębiał tajniki serc, korzeni i zapachów, , by potem, na własną rękę, sugerując się wskazówkami mentora, uczyć się splotów - najpierw podstawowych, a potem, z miesiąca na miesiąc, przechodząc w poziom zaawansowany. Nie wszystko układało się po jego myśli. Dopiero kilkanaście kadzideł później, z kilkoma kurwami sączącymi się z ust, opanował plecionkę, do której była potrzebna precyzja, zręczność i skupienie. Od tamtej pory każdą wolną chwilę poświęcał na samodoskonaleniu, aż w końcu osiągnął zadowalający poziom. Równolegle poszerzał swoją wiedzę z magii powstania, której potrzebował, by rozwijać swoje umiejętności kadzielniczce. Osiągniecie poziom zaawansowanego zaczęło hartować jego ducha i pogłębiać siłę woli, co w efekcie zaowocowało znacznym postępem w obranej przez niego rzemieślniczej ścieżce. Posmak beztroskiej codzienności znikał nagle po śmierci Alojzego, który zmarł w listopadzie 1977 roku, pozostawiając po sobie uczucie żalu. Zastał go w swoim ulubionym fotelu, z fajką w ustach. W pierwszej chwili myślał, ze mężczyzna śpi, dopiero kilka minut później, wyczuwając w powietrzu unosząca się mgiełkę zapachu, jaką pozostawia po sobie kora złotego kadzidłowca, zrozumiał. Wtedy pierwszy raz zetknął się z bezlitosną ulotnością. Odchodząc od rodzinnej tradycji, nie szukał ukojenia w alkoholu, a w kadzidle psychozieloności. Ostatecznie nie mial pojęcia co się stało z Kadzidłami Alojzego. Zapewne przeszły w ręce córki, z którą Fionana połączył przelotny romans, zrodzony przez unoszący się w powietrzu zapach wanilii łaskotliwej, rozpalonej przez niego z premedytacją, gdyż chciał się przekonać, czy pod tą chłodna powłoką wyciosaną jakby z marmuru kryła się nutka człowieczeństwa. Jednak ich znajomość, ograniczona od kilku skradzionych z piersi westchnień i zachłannych pocałunków, nie przerodziła się w nic większego, mimo iż na początku składał jej kłamliwie obietnice bez pokrycia. On, Piotruś Pan, uciekający przed emocjonalnym przywiązaniem i zobowiązaniami wykraczającymi poza przelotne relacje, chwytał w palce to, co dawało mu ulotne poczucie szczęścia, ale gdy tylko gasło, usiłując się przekształcić coś w bardziej prawdziwego, wypuszczał je z ręki. Na pogrzebie złożył jej kondolencje, przyjęła je z chłodną obojętnością, podobnie jak wyrzucona przez zęby z czystej życzliwości propozycja pomocy. By zająć czymś myśli, w tamtym okresie często stał za barem. Polewał alkohol i tworzył własne kompozycje smakowe drinków, testując ich unikalne smaki na podniebieniach skorych do eksperymentów klientów. Dla własnej satysfakcji, ku radości gawiedzi, tworzył zmyślone historie, zasiewając plon maleńkich skandali. Podjął się również uniwersyteckiej nauki magii wariacyjnej, w której doskonalił się nieprzerwalnie od czasu szkolnych i za radą matki zaprzyjaźnił się z podstawą wiedzą z zakresu zarządzania i ekonomii, rutynę przełamując częstymi wypadami z miasto, zazwyczaj do bostońskich kasyn. A potem linie jego horyzontu przecięła Ona. 4. Dama Kier Josie van der Decken, w jego jaźni, jawiła się jako stworzenie niemal egzotyczne. Widywał ją od dziecka, ale pierwszy raz tak naprawdę dostrzegł ją na balu debiutantów. Od tamtej chwili była czymś, na co mógł patrzeć, ale nie mógł tego dotknąć. Świadomość, że ich losy od dawna były ze sobą złączone umową, jaką zawarli między sobą zaprzyjaźniony od lat ojcowie, paliła go bezradnością w gardło. Na początku nie mógł znieść jej spojrzenia, słów, obecności, ale lód niechęci stopniowo topniał pod naporem dzielonych chwil, kiedy odsłaniała przed nim swoje zalety - współdzieloną słabość do pokera i kubki smakowe nastawione na osobliwe połączenia smakowe. Zaimponowała mu, gdy opróżniła na hejnał kieliszek wypełniony alkoholem pędzonym przez Fionę,a potem wytrzymała trzy kolejki, zanim urwał się jej film. Czuwał przy niej całą noc, do czasu do czasu, obejmując pod palcami jej nadgarstek, by wyczuć pod opuszkami tętno i zgarniając z jej czoła zabłąkane pasma włosów. Kiedy obudziła się z kacem i powiedziała, ze nie był tego wart, zamknął ich usta w pocałunku. Trzy dni później wywiozła go jachtem swojego ojca w morze, grożąc, że nie wrócą na stały ląd, dopóki nie zdradzi jej sekretu, jak okantował hazardzistów w kasynie, w którym dobrze się bawili zeszłej nocy. Nie mogła wiedzieć, ze w kieszeni jego marynarka ciążył pierścionek zaręczynowy i wyczekiwał dobrego momentu aż znajdzie się na jej palcu. Powiem ci wszystko, jak za mnie wyjdziesz, inaczej oskarżą mnie o zdradzenie rodzinnych sekretów, zanurkował wtedy dłonią do kieszeni i go wyjął. Nie mógł znieść kobiecego, rozdzierającego krzyku odbijającego się od szpitalnych ścian. Siedział, jak na szpilach. Ślinę, którą połykał, wydawała się mieć postać odłamków szkła, boleśnie wbijających się w jego przełyk. Pociągnął łyk z piersiówki, gdy kolejny okrzyk wydobył się ze znajomego gardła, a potem nagłą cisze przerwał dziecięcy płacz. Wstał gwałtownie, meldując się przy drzwiach. Otworzyły się dziesięć minut później. Nie czekał, aż pielęgniarka się odezwie i pozwoli mu zobaczyć się z żoną. Podszedł do zajętego przez nią łózka. Małą istotę, rozwijająca się przez dziewięć miesięcy pod jej sercem, obejmowała obwolutą swoich ramion, jakby chciała uchronić ją przed całym złem świata. Musnął ustami jej skroni, a pod opuszkami palców pogładził lśniący od potu policzek. Mimo trudu, jaki włożyła w poród, wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu. Odwzajemnił go, czując ulgę. Syn, nasz syn, przeszło mu przez myśl, gdy dziecko zakwiliło. Przez kilka dni w ogóle go nie dotykał – wydawał się taki kruchy i bał się, że skrzywdzi go pod opuszkami palców, ale wkrótce lęk zniknął samoistnie, zastąpiły go zupełnie inna emocje. Przy niej dorósł do roli męża, a potem ojca, ale nie wyplatał się z hazardowego zamroczenia. |
Witaj w piekle!I pamiętaj... Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj. Sprawdzający: Judith Carter |