Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
28 maja 1985, godz. 1:38 Pięć godzin, czterdzieści dwie minuty. Tyle minęło, odkąd wyszła ze szpitala – w roli bynajmniej nie medyka. Aktualny przydział – bandaże, łóżko, przymusowy urlop. Przynajmniej tydzień ma cię tu nie być, mówili ci, których jeszcze do wczoraj miała za kolegów. Nie będzie mnie tu najwyżej tydzień, odpowiadała, nie pokazując im środkowego palca chyba tylko dlatego, że zabandażowany wyraz oburzenia byłby co najwyżej śmieszny. Nie bądź dzisiaj sama, mówili ci, dla których to nie była pierwszyzna. Była dzisiaj sama. Pięć godzin, czterdzieści dwie minuty snucia się bez celu; martwej ciszy; wykrzyczanej złości, gdy sparzyła się zbyt ciepłą herbatą; bezradności i zagubienia. Pięć godzin, czterdzieści dwie minuty nim podniosła słuchawkę. Kolejne kilka minut, nim podniósł ją Valerio. Zawahała się. Na pierwszym planie – niespokojny oddech, sucha chrypa sparzonego gardła. Nie bądź dzisiaj sama. - Valerio, nie chcę być dzisiaj sama. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Pięć godzin, czterdzieści dwie minuty. Rozsypany na salonowym stoliku szlak wskazuje południe — Sycylia, ciepło, pomarańcze w szklance. Słodko, lepko, przyjemnie, come ti chiami?, pytał cztery godziny i dwanaście minut temu. Non importa, odpowiadał sam sobie cztery godziny i jedenaście minut temu. Nierówny dźwięk telefonu — dzyń, cazzo, dzyń — wyrywa go z półsnu nieistnienia. Ciało w łóżku obok jest nieruchome, zgrabne, młode; splątane włosy w kolorze rdzy sześć godzin i pięćdziesiąt minut temu prosiły się o spytanie, czy to naturalny rudy. Cztery godziny i osiem minut temu odkrywał na ustach, że tak. Poderwana na oślep słuchawka przywiera do szorstkiego policzka; telefon w sypialni to wróg wszystkiego, co romantyczne. Lubi odzywać się nieproszony i zwykle wypluwa krótkie instrukcje — czas, miejsce, kto. Dziś ma znajomy głos; cichych sylab w słuchawce nie fałszuje nawet chrypa. — Mia cara — szept na peryferiach słyszalności — lewy policzek wraca na poduszkę, prawa dłoń zanurza się pod pościel, prosto w pułapkę rozsuniętych, kobiecych ud. Bezimienna dziewczyna, imienne chęci; nawet przez sen potrafi wydobyć z niej cichy pomruk aprobaty. — Cosa è successo? |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Mowi cicho – czyli nie jest sam. Kiedyś uświadamianie sobie tego deprymowało Frankie, zalewało jej policzki rumieńcem, kazało się wycofywać. Kiedyś nie uważała, że jest dość ważna, by psuć Valerio plany. Kiedyś sądziła, że powinna ustawiać się w kolejkę jak petentka, że tylko tak ma prawo to działać. Kiedyś. Od dawna wiedziała już, że jest ważniejsza od każdej kobiety, którą Valerio mógłby sobie sprowadzić. Teraz on pyta, a ona nie bardzo wie, co powiedzieć. Byłam głupia, Valerio. Spierdoliłam, Valerio. Mogłam zginąć, Valerio. O tym ostatnim nie myślałam tam, na miejscu, na akcji – ale myślała tu. Kobieta, dwadzieścia-dwadzieścia pięć lat, poparzenia czwartego stopnia włącznie ze znacznym poparzeniem dróg oddechowych, nieprzytomna, puls słaby; opaska czerwona – nie, teraz już raczej czarna, zajmijcie się kimś innym. To mogła być ona. Dwa kroki bliżej ognia. Dwa wdechy dławiących oparów więcej. To. Mogła. Być. Ona. - Incidentne – wyrzuciła krótko, bezosobowo, bo tak było łatwiej miałam wypadek, albo spowodowałam wypadek, albo coś mi się wydawało, ale wydawało mi się źle i teraz... - Ten pożar na Alchemików – wydukała wreszcie. Pewnie wiedział. Raczej wiedział. Wiedział? Pewnie było o tym dzisiaj głośno. Pewnie powinien wiedzieć. Ale mógł przecież wcale nie. – Ten pożar. Byłam tam. Był wypadek, ja... Odetchnęła głęboko, powoli, oddech zatrzeszczał sucho w słuchawce. - Myślałam, że do ciebie zadzwonią. – Wcale nie, przecież sama powiedziała w szpitalu, że nie trzeba, że sama wróci do domu (finalnie podrzucił ją jeden z ratowników), że sobie poradzi (radziła sobie może przez pierwszą godzinę). Obandażowaną dłonią przetarła buzię. Na opatrunku pozostała wilgoć – słona, gorąca, tak bardzo niepotrzebna. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Środek nocy i sporo nacisku pomiędzy — przyciśnięta do policzka słuchawka, wciśnięta między kobiece uda dłoń, zaciśnięte powieki, które próbują odróżnić sen od rzeczywistości. Głos w słuchawce brzmi na puszczony z taśmy; ktoś nagrał Frankie i teraz wyrywa Valerio ze snu, ale to przecież niemożliwe, impossibile, bo Francesca nigdy nie brzmiała w ten sposób. Cicho, cichutko. Słabo, słabiutko. Na granicy szeptu, życia i śmierci. Wystarczy słowo — cztery sylaby — i powieki podskakują w górę. Paganini widzi nad głową sufit; jedynym źródłem światła jest słaby, przesączony przez zaciągnięte kotary blask, ale źródła dźwięki są dwa: Frankie w słuchawce. Ragazza na poduszce. — Incidentne — powtórzenie pomaga zrozumieć; pozbawione kontekstu słowa brzmią na wyrywki ze snu, którego wcale nie śnił — bo to dzieje się teraz i układa w dziwaczne, pokraczne ciągi zdań. — Jaki pożar? Już nie szepcze — podniesiony głos zakłóca rytm dłoni; zdążył uchwycić w palce pierwszą kroplę wilgoci, ale teraz żadna rozgrzana puttana nie mogłaby powstrzymać lawiny. — Jaki, cazzo, pożar? — ciało podpiera się na ramieniu — Valerio obraca tułów w stronę szafki nocnej, dłoń odruchowo sięga po odłożoną obok lampki broń. Zimna stal uspokaja, ale nie wyjaśnia niczego; może być za to definitywnym rozwiązaniem. — Kto cię w to wjebał, Frankie? Nazwiska. Za plecami słyszy stłumione snem co się dzieje?, ale pytanie równie dobrze mogłoby być wiatrem; nikt nie zadzwonił. Valerio nic nie wie. Valerio nic, cazzo, nie wie, a Frankie— — Tutto bene? Pomiędzy żyje a jest cała rozciąga się ziemia niczyja niewiadomej. |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Jaki pożar? Słyszała, w którym momencie zmienił mu się głos. W którym momencie rozespanie – rozkosz? głód? nigdy się nad tym nie zastanawiała, z pewnością nie robiła więc tego teraz – ustąpiło miejsca nagłej ostrości myślenia, nagłej, prostej koncentracji na tym, co ważne Na niej. Potrzebowała lat, żeby zrozumieć, jak bardzo jest dla niego ważna. Dla nich wszystkich. I że rzeczywiście może – może – liczyć na swoją rodzinę w absolutnie każdych okolicznościach. Każdych. To ile ciuchów mieli, a ilu nie mieli akurat na sobie, nie miało znaczenia. To, gdzie błądziły ich ręce, nie miało znaczenia. To, kto oddychał w słuchawkę, nie miało znaczenia. - Na Alchemików – powtórzyła, nieświadoma, że już to mówiła. W innych okolicznościach brzmiałaby sennie. Teraz brzmiała po prostu źle. – Pożar na Alchemików. Był wypadek, cała ulica... – powtarzała jak zacięta taśma, tylko dlatego, że nie wiedziała, że to robi. Słowa umykały jej, ginęły w gwałtownych falach narastającej paniki. Tam, na miejscu, się trzymała. Tu, kilka godzin później, już nie. Pytanie Valerio otrzeźwiło ją tylko trochę. Dość, by na ostre nazwiska odpowiedziała szybciej, niż zrobiłaby to w innych okolicznościach. - Paganini – podała jedno, jedyne jakie w tej chwili miało znaczenie. Jej własne. – Valerio, to ja. Ja się wjebałam, to nie... – Wypuściła powietrze z sykiem. Dłoń zaciśnięta na słuchawce drżała i być może to te drżenia trzeszczały na chwilowo głuchej linii. - Odłóż broń, Val – rzuciła cicho, przekonana, że po nią sięgnął. Pod tym względem Valerio był bardzo prosty, a ona jego instrukcję obsługi opanowała już lata temu. Podobnie jak on jej. - To tylko wypadek – rzuciła wreszcie z większym sensem. – Przy pracy. Tak pracuję, pamiętasz? Jeżdżę do takich rzeczy. Nikt mnie w nic nie... To nie tak – powtórzyła z naciskiem. Pytał, czy dobrze, a ona nie była pewna. - Si – powiedziała powoli, bez przekonania. – No – dodała zaraz i to pasowało lepiej. Oddech znów zachrobotał, zatrzeszczał suchym kaszlem. - Bene – powiedziała wreszcie, powoli, dwie sylaby ciągnące się wieki. – Po prostu nie chcę być dzisiaj sama. – Boleśnie przygryziony policzek zapiekł, język wyłapał krople krwi. - Mógłbyś przyjechać? – wydusiła wreszcie, policzki piekły ją zażenowaniem. Nie lubiła prosić. Nie lubiła potwierdzać tego, co mówili jej już lata temu. Że była za delikatna. Że to nie była praca dla niej. Tak wiele różnych że, które przecież na co dzień były tak bardzo nieprawdziwe. Tylko dzisiaj. Dzisiaj, być może, trochę były. - Do mnie – wychrypiała i zamknęła oczy. – Albo po mnie. Nie mogę prowadzić. Bandaż drapał w zaciśnięte boleśnie dłonie. |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA
Valerio Paganini
ILUZJI : 20
ODPYCHANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 9
TALENTY : 9
Sen—wspomnienie, sen—nieistnienie, snu już nie ma, są za to słowa i lawa zamiast krwi. Gęsta, rozgrzana passata na granicy wrzenia zatyka żyły; bąble bolą, bąble pękną, bąble powstają od poparzeń i to w nich pokryta jest Frankie w wyobraźni Valerio. Tysiąc jeden gęstych, nabrzmiałych od wody śladów, które zostawił ogień, bo na Alchemików był, kurwa, pożar i Francesca ryzykowała życiem dla— Dla kogo? Sens umyka razem z dłonią; wilgotne palce wyciera w pościel zamiast wsunąć je w rozchylone wyczekująco usta dziewczyny. — Che— Valerio nie rozumie; Valerio nie lubi nie rozumieć. — Twoja praca — kciuk zahacza o zabezpieczenie spusku; klik, można strzelać, klik, jednak nie — ma polegać na leczeniu ludzi, nie zamianie w kogoś, kto tego leczenia wymaga. Valerio nie rozumie — bo Valerio umarłby dla rodziny i w imię rodziny, do niedawna umarłby za dwóch przyjaciół, teraz został mu tylko jeden, więc za Bena umrze podwójnie. Umarłby w końcu przed samego siebie i dla samego siebie, i pewnie właśnie tak skończy — ale umierać dla obcych? Przez obcych? Ratując obcych? — Tylko wypadek? Klik, można strzelać. — Tylko wypadek?! Klik, jednak nie. — Mogłaś zginąć, Francesca. Mogłaś, cazzo, zginąć — nie krzyczy, ale może; wszystko w nim to wielka, tykająca obietnica głośności i wybuchu. Frankie trzyma w dłoni detonator i chociaż bardzo nie chce go nacisnąć, to dzieje się samo — klik, można strzelać. — Wynoś się. Klik, jednak nie. Ragazza, nadal zaspana i już na zawsze tępa, zaspana pyta co? — Valerio nie ma cierpliwości, czasu ani ochoty tłumaczyć angielski; sam go, kurwa, nie zna za dobrze. — Nie ty, Frankie — ma cierpliwość, czas i ochotę wytłumaczyć siostrze, że to nie ona ma się wynosić — ma imperatyw posłuchania, kiedy głos w słuchawce mówi odłóż broń. Zabezpieczony pistolet uderza głucho o drewno i ogranicza groźbę do lufy wymierzonej w niego samego. Gdyby pomylił się w liczbach klik, zamiast dźwięku przerwanego połączenia, rozległby się huk. — Będę za dziesięć minut, va bene? Frankie mówi: nie chcę być sama. Valerio nie myśli — ale gdyby mógł, pomyślałby nie będziesz. Mai; nigdy. Podniesione z łóżka ciało nie ma na sobie skrawka materiału; dziewczyna w pościeli patrzy na niego zaokrąglonymi spodkami oczu. — Potrzebujesz czegoś poza mną? |
Wiek : 33
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : szef egzekucji dłużników familii
Francesca Paganini
ANATOMICZNA : 15
ODPYCHANIA : 3
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 175
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 14
TALENTY : 12
Valerio się złości. Valerio się martwi. Valerio wyobraża sobie prawdopodobnie więcej, niż powinien – a Frankie przez chwilę, tylko jedną, krótką chwilę, czerpie z tego jakąś zupełnie chorą satysfakcję. Nie przerywała mu. Nieregularne, stłumione klik, klik, klik wcinało się między słowa w zastępstwie pytajnika, wykrzyknika, kropki. Valerio się złości i Frankie mu nie odpowiada, w ciszy wysłuchując wszystkiego, co dla niej miał. Mogłaś zginąć. Rzeczywiście, mogła. Valerio nie krzyczy i Frankie chyba wolałaby, żeby to robił, bo może wtedy byłoby łatwiej, szybciej – dwa wywrzeszczane słowa zamiast dziesięciu tylko wywarczanych; jedno szarpnięcie plastra zamiast pociągania co raz za razem. Wynoś się. Zmarszczyła brwi. Nie pomyliła się, rzeczywiście nie był sam. To nadal nie miało znaczenia. Skubała bandaż na jednej z dłoni, zastanawiając się, co zobaczyłaby, gdyby go zdjęła. Pewnie nic dobrego. Poparzenia podleczone już magią. Skórę świeżą, wrażliwą, czerwoną jak buzia rozdartego niemowlaka. Valerio mówi, że będzie i Frankie powstrzymuje krótkie wiem – ale przecież gdyby nie wiedziała, to by nie dzwoniła. Przecież nikogo nie była tak pewna jak jego, dlatego tu byli, rozdzieleni nie tak długą linią telefoniczną, rzucający garść słów, choć tak naprawdę zamiast nich wystarczyłoby, żeby... Myśli zagubiły jej się po drodze. Potrzebujesz czegoś?, pyta Valerio i Francesca pociąga nosem cicho, widząc coraz mniej powodów dla których miałaby tego nie robić. - Po prostu przyjedź – wyszeptała w telefon, zawahała się, wreszcie odłożyła słuchawkę. Ti amo, chciała powiedzieć. Grazie, mogłaby dodać. Równie dobrze mogła to wszystko zachować na później. [koniec] |
Wiek : 24
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : RATOWNIK REZYDENT W SZPITALU IM. SARY MADIGAN, STUDENTKA