First topic message reminder : Sala ćwiczeń Jedno z dwóch głównych pomieszczeń Ośrodka odznacza się na tle pozostałych całkowitym brakiem umeblowania czy wystroju. W zależności od aktualnie organizowanych zajęć, na w sali ćwiczeń mogą znaleźć się rekwizyty lub maty, ale poza tym to przestronne, puste pomieszczenie, którego punktem charakterystycznym są plamy światła przesączające się przez kwadratowe, nieregularnie rozmieszczone otwory w przyciemnionych oknach — zabieg, na pierwszy rzut oka celowy, sugeruje, że wnętrze sali w zależności od potrzeb może zostać zupełnie zaciemnione. Pod północną ścianą pomieszczenia znajduje się sparingowy oktagon, na którym przeprowadzane są bardziej zaawansowane ćwiczenia w walce wręcz bądź magicznej. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Thea Sheng
ANATOMICZNA : 5
ILUZJI : 5
ODPYCHANIA : 10
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 176
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 8
WIEDZA : 10
TALENTY : 9
Milczenie było złotem, mowa srebrem, a każda minuta spóźnienia kolejną taczką wypełnioną pozostałościami rozkruszonej do stert pyłu i gruzu dzielnicy. Podczas gdy samo dźwiganie nie nastręczało większych trudności, tak czyhające wśród pogorzelisk Deadberry towarzystwo nie raz stanowiło znacznie cięższą przeszkodę do ominięcia. Thea wolała nie ryzykować spędzenia kolejnych dni na kurowaniu migreny i naciągniętych mięśni, skutkiem czego było zadbanie o punktualność. Podobną terminowością wykazywała się wyłącznie na gruncie Broken Alley z łopatą w dłoni. Droga z mieszkania do Ośrodka, choć nieznana, okazała się w miarę nieskomplikowana — choć spacer w luźnym dresie do ćwiczeń po głównej ulicy nie należał do aktywności, które zaliczyłaby do szczególnie przyjemnych, szczęśliwie nie należał do najdłuższych, jakie zmuszona była pokonać. Prawdziwa wędrówka rozpoczęła się dopiero z przekroczeniem progu budynku i pierwszym zetknięciem z czujnym okiem Ronalda Williamsona. Każdy bijący echem krok po do złudzenia przypominającej kamienice kiełbasie wyborczej, wyściełany był krzykliwie patriotycznymi barwami. "Powiedz tak," nalegały pomarszczone plakatowe mordy. Theę nagliły dwa pytania: kiedy odrestaurują jej kamienice, oraz którędy do tej przeklętej sali do ćwiczeń? Usta papierowego burmistrza pozostawały zaciśnięte w odpowiedzi na obydwa. Napotkana po drodze sekretarka zdołała udzielić jej informacji wyłącznie na to drugie. Niemniej, nawet wydukane półgłosem "Ciągle prosto," nie uchroniło jej przed wstąpieniem w niewłaściwe pomieszczenie. Uchylone drzwi odsłoniły biurko, które z pewnością nie można pomylić z oktagonem, kubek po kawie, który nijak nie przypominał kursanta, oraz… świece rytualne, które jawiły się nadzwyczaj samotnie. Naścienny zegar tykał z nieubłagalnym uporem czasowej bomby; wskazówka głosząca dumnie pięć minut do siedemnastej ponaglała do podjęcia szybkiej, aczkolwiek impulsywnej decyzji. Coraz głośniejsze tik—tak pchnęło pierwsze domino, jakim była wyciągnięta ku porzuconym bez nadzoru świecom dłoń. Lepsze świece do magii anatomicznej w garści, niż wściekły Williamson na dachu. Pokonanie dystansu dzielącego ją od sali zmieściło się w dwóch minutach pokonanych truchtem — zwyczajnie podążała za melodiami potyczki słownej, która rozgrywała się właśnie w jej wnętrzu. Na pierwszą walkę tego popołudnia weszła nieszczęśliwie spóźniona. — Dzień dobry. Kobieca prezencja numer cztery (dla urzędu skarbowego znana jako "Da—we... jak to się kurwa pisze?" Sheng) z uporem rozglądała się za kątem, w który mogłaby się wepchnąć. Rzut k6: wywalczyłam 5 Ekwipunek: pentakl, świeżo kradziony zestaw świec białych, gumka do włosów |
Wiek : 26
Odmienność : Medium
Miejsce zamieszkania : saint fall, deadberry
Zawód : grabarz
Strasznie, strasznie, s t r a s z n i e spóźniona. Tenisówki ślizgają się na posadzce korytarza dwa albo trzy (no, niech będzie: dokładnie sześć) razy — niewiele brakuje, żeby zderzyła się z Ronaldem Williamsonem czołami. Kandydat na burmistrza był uprzywilejowaną stroną w tym pojedynku (i nie tylko nim, ale nie o tym teraz, nie o tym); w przeciwieństwie do Grace, nie czuł bólu. Bieg w kierunku sali ćwiczeń przypłaca czwartym (siódmym) poślizgnięciem na zakręcie tuż przy progu pomieszczenia, w którym zgromadzili się wszyscy albo prawie wszyscy, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, ponieważ ona — Grace Lolly (z Grace Kelly łączy ją tylko imię, podobnie brzmiące nazwisko i pochodzenie z Filadelfii) — nigdy nie potrafi dotrzeć na czas. Nieświętej pamięci mamusia uważała, że to klątwa, którą na Grace rzuciła ruda cyganka, gdy miała pięć lat (Grace, nie cyganka) — po dziewiętnastu latach życia, sama zainteresowana z pełną odpowiedzialnością może stwierdzić, że za spóźnialstwo nie odpowiada żadna siła wyższa, tylko lenistwo. Miała dziś bardzo dobrą drzemkę; niestety, nie był to argument, który przekonałby pana Williamson. On i Grace znali się z Deadberry — panna Lolly mieszka dokładnie ulicę od Ośrodka Szkoleniowego i odkąd ten został otwarty, wieczorami pomaga w pracach porządkowych. Kiedy z pierwszej ręki usłyszała o kursie, zażądała (ładnie poprosiła, wpadając na biurko pana Williamson i zrzucając z niego kubek z kawą) wpisania na listę — w ramach wdzięczności, dziś do sali wbiega ostatnia. — Przepraszam! Przepraszam, były— Powiedzieć: korki i nieudolnie skłamać? Nie, na pewno wymyśli coś lepszego w trakcie wiązania włosów; są długie i nadal poczochrane po drzemce. — Spotkałam— Nawet, gdyby wpadła na Aradię na środku nazwanego jej imieniem placu, pan Williamson nie miałby litości. — I był tam taki Paul, i ja jechałam na rowerze, i— Spojrzenie na twarz prowadzącego wystarcza — Grace rozchyla usta, zamyka je z głuchym stuk! zderzających się z sobą zębów i wzdycha cicho, zajmując strategiczne miejsce przy ławeczce. — Przepraszam. Wymięty podkoszulek wciśnięty w krótkie, ortalionowe spodenki wygląda na równie skruszonego, co właścicielka. Cześć, nazywam się Grace Lolly i wcieli się we mnie Valerio Paganini. Zgodnie z ustaleniami z prowadzącym, Grace nie rzuca k6 na zdarzenie losowe, a jej statystyki sprawności przedstawiają się w następujący sposób: sprawność (2): gibkość | 1 szybkość | 1 Jestem trochę pechowa, więc co turę będę rzucać kością k3 i kością k6; w przypadku wyrzucenia 1 na k3, zrobię coś, co odbije się czkawką mi oraz postaci wylosowanej z pomocą k6 (rozpiska dopisanych do was numerów kości poniżej):
|
Wiek : 666
Barnaby Williamson
ANATOMICZNA : 5
ODPYCHANIA : 33
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 211
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 25
WIEDZA : 6
TALENTY : 16
Wskazówka minutnika opuściła sferę buforową; za pięć piąta czas nie był sprzymierzeńcem nikogo, poza— — Fiona, gratuluję przybycia na pole bitwy— dodatkowych punktów za pojawienie się jako pierwsza nie przewidziano; nadgorliwość podobno bywa gorsza od faszyzmu. Krótkie skinięcie głową — Williamson, od kiedy bywasz tak wylewny? — musiało wystarczyć; wręczyłby Cavanagh order z ziemniaka, ale obydwoje wiedzą, że ten skończyłby w bimbrze. Po kilku sekundach, w trakcie których Fiona próbowała ukryć się za dystrybutorem, do wnętrza wtargnął huragan Genny; Barnaby powinien rozpoznać ją po krokach, ale buty na płaskim obcasie zamieniały kroki w serię krótkich skrzypnięć — te właściwie niczym nie różniły się od francuskiego karabinka (jedyna broń, którą potrafią obsługiwać żabojadzi) słów. — Genny, skoro dotarłaś, możemy uznać, że łazienka podpisała deklarację niepodległości i niewolnictwo zostało zniesione — pięćdziesiąty pierwszy stan najwspanialszego kraju świata od dziś będzie mieścił się na dwóch metrach kwadratowych kabiny; jego wartość ekonomiczną wyceniono na jeden zepsuty zamek. Może i był spierdolony, ale za to skuteczny — za trzy siedemnasta do sali wkroczyła kolejna ofiara toaletowego spisku; tym razem Williamson spodziewał się obcej twarzy, a dostał— — Kayla, jak zgaduję. Nie mieli okazji wymienić się imionami; okoliczności spotkania — na chodniku zasypanym rozbitą witryną i w towarzystwie właściciela, który bardzo próbował dołączyć na ziemi do rozbitego szkła — nie sprzyjały żonglowaniu tożsamościami. Podobny scenariusz przetrwał pod koniec lutego; duch tamtego popołudnia właśnie pojawił się w drzwiach. — Thea. Nadal z łbem na karku? — po prawie czterech miesiącach ten dowcip nadal się nie nudził; jego echo nadal wybrzmiewało w głowie, kiedy wzrok — bez trudu liczący pozostałe głowy i dochodzący do wniosku, że dwóch brakowało — zastygł na zegarku. Sekundnik właśnie musnął godzinę zero; Williamson ostrzegał — drzwi do sali ćwiczeń pozostawały otwarte, ale spóźnialscy właśnie zapracowali na ćwiczenia dodatkowe. — Wybiła siedemnasta, więc zaczyn— Wtedy — jak na zawołanie, chociaż nikt nie wzywał — przez próg wtargnęła przedostatnia zguba. Krótkie zerknięcie na twarz skreśliło z mentalnej listy imię; Grace we własnej, zawieruszonej w czasoprzestrzeni osobie. Williamson skinął jej krótko głową — pozbawione słów ruchy było formą zaproszenia do środka. — Dwadzieścia przysiadów, Grace. Możesz słuchać i ćwiczyć, prawda? Pytanie z kategorii retorycznych — Williamson nie wyglądał na kogoś, kto zamierza czekać na odpowiedzi, protest, apelację albo poruszającą historię na temat tego, że dwie minuty spóźnienia to granica błędu, a poza tym ktoś musiał uratować rodzinę kaczek ze studzienki. — Zanim zaczniemy część praktyczną, krótkie podsumowanie faktów — nie sprawdzał, czy Grace zaczęła ćwiczenie; usłyszy, kiedy przy dziesiątym przysiadzie brak formy zacznie upominać się o oddech. — Kiedy zobaczyłyście plakat na tablicy przy Kościele, każda z was pewnie padła ofiarą skojarzeń. Walka, więc pojedynek przynajmniej dwóch osób. Wręcz, czyli na ręce. Kilka kroków w stronę drzwi położyło kres polityce rozwartych wrót — pociągnięcie za klamkę zamknęło jedyną drogę; cichy huk wypełnił salę, nie zagłuszając słów. — Prawda, ale nie do końca — intonacja podobno była istotna; Williamson pilnował tonu — mógł zadbać o wyraźną artykulację, skoro z niedoborem emocjonalności zamierzał robić nic. — Walka wręcz jest określeniem, za którym ukrywa się kilka znaczeń. To przede wszystkim technika zakładająca krótkodystansowe starcie z jednym lub kilkoma przeciwnikami, którego głównym celem jest eliminacja fizyczna rywala wszystkimi dostępnymi środkami. Wszystkimi dostępnymi, więc nie tylko rękoma. Częsty błąd w założeniu, który warto naprostować; dziś nikt nie dostanie do ręki kastetu, ale każda z obecnych powinna być świadoma zagrożeń ukrytych za pozornie oczywistą definicją. — W trakcie walki wręcz korzysta się z sekwencji chwytów oraz uderzeń, które stosować można z pomocą dłoni, nóg albo impetu całego ciała. Mówimy wtedy o walce bez użycia broni białej — ta technika będzie sednem tego kursu, ale nie wyłącznym elementem; zamierzał zahaczyć o samoobronę, w której użycie ciał obcych często gwarantuje przewagę niezbędną przy niewielkiej posturze. — Osobną podkategorią walki wręcz jest ta, w trakcie której wykorzystywane są przedmioty przeznaczone do zadawania bezpośrednich obrażeń. Do broni białej zaliczamy wszystko, co służy do ataku z bliskiego zasięgu i może zostać użyte do zamachów lub pchnięć. Noże, kastety, pałki, kije bejsbolowe— Wzrok zatrzymał się na Thei; uniesiona lekko brew była odruchem. — W ekstremalnych sytuacjach, nawet łopaty. Spojrzenie podjęło dalszą wędrówkę — po zahaczeniu o piegi Fiony, poświęciło chwilę Grace i jej stanie po namiastce dyscypliny. — Celem walki wręcz jest definitywne unieszkodliwienie przeciwnika albo zniechęcenie go do podejmowania kolejnych ataków. W samym starciu, poza umiejętnością wyprowadzania ciosów i ich parowania, unikania albo kierowania na mniej newralgiczne części ciała, istotna jest szybkość — tym razem wzrok utknął w polance złotych włosów Genny, by po chwili skierować się na Kaylę. — I to od ćwiczenia szybkości zaczniemy. Williamson nie spodziewał się po nich porażających szybkości; w biegu widział tylko Theę — była dość prędka, żeby przeżyć pod tunelami, więc uplasowała się na szczycie prywatnego zakładu z samym sobą: kto wygra swoje starcie? — Genny, stań tu. Thea, w tym miejscu — skinięcia podbródka wskazywały miejsca na planszy sali; dotychczasowe ustawienie przestało obowiązywać. — Fiona, podejdź bliżej, tutaj. Kayla, stań bliżej mnie — po chwili nietrudno było zauważyć, że zaczął rozstawiać je w szerokim okręgu; każda mogłaby swobodnie rozłożyć ręce na boki i nie dotknąć kobiety obok. — Grace, na lewo. Koło było spore, kursantki — o dziwo — posłuszne, Williamson strategicznie stanął poza nim; kroki zaprowadziły go do wciśniętego w kąt stolika, na którym owoce odstraszały zdrową dawką witamin. — Przekonamy się, ile zapamiętałyście z wykładu — dłoń sięgnęła po okrągłe, czerwone, lśniące jabłko; Williamson obrócił owoc między palcami, przesuwając wzrokiem po kółeczku; wybór imienia był losowy. — Fiona, zaczniemy od ciebie. Nielosowy, ale definitywny — Barnaby wpatrywał się w Cavanagh spokojnie. — Twoim zadaniem będzie rzucić jabłko do losowej osoby i zadać pytanie związane z walką wręcz. Nie musi odnosić się do tego, co powinnyście już wiedzieć, możesz zapytać o coś, co nie do końca było jasne albo czego chciałabyś się dowiedzieć. Na przykład— Podrzucone w dłoni jabłko posłusznie wróciło między palce; Williamson nawet na sekundę nie oderwał wzroku od kręgu — w większości, co za paradoks, niezłożonego z Kręgu. — Fiona, czy zęby to broń biała? Tylko, kiedy ktoś o nie dba; na ten dowcip musiały zasłużyć. — Osoba, która złapie jabłko, udziela odpowiedzi, nawet, kiedy nie ma pewności. Po skończeniu ćwiczenia, potwierdzę albo naprostuję informacje — drugie podrzucenie owocu w górę było wyższe; jabłko zdążyło obrócić się wokół własnej osi, zanim wróciło do dłoni. — Starajcie się rzucać mocno, nawet, gdyby owoc miał lecieć wyżej albo nie do końca trafnie. Dzięki temu rozruszacie się, zanim zaczniemy praktykę. Więc? — balast wyczekującego spojrzenia zatrzymuje się na Cavanagh; jabłko leci w jej stronę i definitywnie padło ofiarą podkręcenia — Williamson przeżywał małą reminiscencję licealnych starć w rugby. — Fiona, zęby. Broń biała? Witam Was w części teoretyczno—rozgrzewającej! Dla urozmaicenia, przedstawiam małą mechanikę trudnego zadania, które na Was czeka: łapania jabłka w locie. Schwytanie go wymaga pokonania progu 15, w który wliczane są: k100, statystyka sprawności i ewentualny modyfikator za szybkość. W przypadku nieprzekroczenia symbolicznego progu, jabłko upada na ziemię — możecie je podnieść i udzielić odpowiedzi. Kolejkę rozpoczyna Fiona, która teraz powinna wykonać rzut na złapanie owocu; po udzieleniu odpowiedzi, sama wybiera osobę, do której rzuci jabłko, a następnie zada swoje pytanie. Będzie to wymagać od nas kolejki odpisów, dlatego zakładam, że pomiędzy pytaniem od postaci A, a odpowiedzią postaci B mogą minąć maksymalnie 24h; po przekroczeniu tego czasu, jabłko spada na ziemię, a odpowiedzi udzielić może postać stojąca najbliżej po prawej (patrz: zaktualizowana mapa z rozstawieniem). Dodatkowo, dla spóźnialskich przewidziano malutką mechanikę na zmęczenie: Grace, wykonaj 4 rzuty kością k100 (1 rzut = 5 przysiadów), by określić, czy ćwiczenie w jakakolwiek sposób na ciebie wpłynęło. Próg zmęczenia to 80; od rzutu k100 odejmowana jest wartość sprawności — każdy wynik równy lub wyższy od 80 będzie oznaczać —1 do k100 przez dwie kolejne tury na wszystkie czynności wymagające użycia statystyki sprawności. Kolorystyczne oznaczenie postaci na mapie: Fiona | Genny | Kayla | Thea | Grace | Barnaby Czas na odpis: 25.11.2024, godzina 20:00. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : Stare Miasto
Zawód : starszy oficer oddziału Czyścicieli w Czarnej Gwardii