Korytarz przy salach wykładowych Na jednym końcu korytarza znajduje się klatka schodowa prowadząca na obszerny hall i oszklone drzwi wyjściowe, skąd można wyjść na uniwersyteckie błonia. Po drugiej jego stronie czeka otwarta przestrzeń przeznaczona do nauki i wypoczynku, przeznaczona głównie dla studentów oczekujących na wykład. Wzdłuż korytarza znajdują się zaś rzędy drzwi prowadzące do sal i gabinetów. Ściany ozdabiają gabloty bogate w niewielkie eksponaty, ale też obrazy, ryciny i schematy, stanowiące nie tylko ozdobę, ale czasem również pomoc naukową. Korytarz jest pełen cieniolubnych roślin, co ma zapewne związek z bliskim sąsiedztwem dziekana wydziału botaniki. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
9 III 1985 || Annika i Myran Ładny uśmiech jest powierzchownością przysłaniającą klującą się wewnątrz żądzę z tych najbrzydszych — czyli morderstwa na przełożonym. Annika przypudrowała ją ogładą, lakonicznymi odpowiedziami na niepotrzebnie rozwlekłe pytania i uniesieniem brwi na żarty — osobliwie, te o Żydach — co nie śmieszyły ani przez sekundę. W każdym razie, nie ją. Już nie. Zajęła się uprzątaniem resztek spalonych krzeseł i ław, ignorując zamęt wokół. Wydawała krótkie polecenia tym, których również pokaz starego zachwycał niespecjalnie. Nic nie szkodzi, ten szukał atencji i u nich. Może znów wrócił do domu na noc, popił więcej, niż zwykle, wyspał się i zaplanował kolejną wyprawę — może tym razem na Hawaje? — Słyszała pani? — …tak, tak, bo wstydził się przez miasto. Słyszałam — jej uśmiech smakował jak kwaśne żelki, jego rechot zaś zbierał publikę w postaci równie zażenowanych, co i rozbawionych studentów. Czy coś bardziej ujmowało powadze stanowiska, niż profesor Katz je piastujący? Pytanie teoretyczne. Wiedziała, że stary w zakresie swojej dziedziny — czyli biologii ewolucyjnej — zjadł już zęby i zaskakiwało go niewiele. Sporo wyciągał z głowy w lot — jak fascynującą prehistorię wodno-lądowych Pakicetidae i to, co z nich wykształcone, które po dziś dzień zasilało oceaniczne odmęty. Lekkość z jaką o tym opowiadał dorównywała tylko lekkością żartom wypowiadanym tymi samymi ustami. To aż niegodne. Dlatego Annika czasem wyobraża sobie, że dowcipy te tak naprawdę opowiada jego dupa. Wtedy wszystko faktycznie nabiera zabawności. Jak Dr. Jekyll i Mr. Hyde, morderca dobrego nastroju. I nie szło nawet o antysemityzm, a o nużącą monotematyczność i brak pracy intelektualnej nad kolejnymi odmianami bezpłodnej obrazy. Przez to wszystko swobodniej w tematach biologicznych korespondowało jej się z Dawkinsem, niż rozmawiało w gabinecie z podstarzałym, łysawym antysemitą. To pierwsze również nauczyło ją więcej. — Tak, profesorze, kończę z salą wykładową, zostawię was tutaj. Czekają mnie ważne sprawy w innej części budynku — gdzieś na obiekcie kręcił się Moriarty — mniej słaby niż ostatnio, ale niezmiennie poszukujący atencji swojej żony. Nie spodziewający się, że zegar tyka, a nóż w plecach wyląduje wraz z upływem miesiąca. Udała się w kierunku przeciwnym do tego, gdzie leżał jego gabinet. Dziś Annika ma jeszcze zbyt wiele spraw na głowie i zbyt wiele szeptów wewnątrz tejże. Hydra się rozrosła, a pani Faust ma za dużo głów do ucięcia, by zrobić to od ręki. Gdy zebrała już dość połamanych elementów, z pomocą kilkorga pomocników zaniosła je na korytarz, skąd miały zostać później hurtem zebrane. Wysiłek fizyczny był dobry — zabierał szepty z głowy. Uspokajanie niemagicznych bawi mniej, ale jest potrzebne. Westchnięcie nad stertą śmieci wyniesionych z sali wykładowej było długie i skrywało rozpaczliwą potrzebę. Ta pojawiała się z rzadka, nieczęsto zaspokajana. Zapaliłabym, zanim tam pójdę. Na końcu korytarza dostrzegła już jednak Diabłu ducha winną kobietę rozmawiającą z jedną z niemagicznych pracownic. Zasłyszane urywki rozmów były jak palec na spuście broni wymierzonej we własny święty spokój i kilka szarych komórek. — Ja słyszałam, proszę pani, że to koktajl młotowa był i że to ruska dywersja, żeby zniszczyć naszą, amerykańską edukację! — Młotowa? Tak pani słyszała? — Zainteresowała się żywo Annika, jakby chodziło o koktajl, ale do picia. Nie o coś, co rzekomo miało zapłonąć w sali kilkadziesiąt metrów dalej. |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Myran Abernathy
9 marca 1985Jeden z niewielu momentów i okazji do wykorzystania, aby odwiedzić swój Alma Mater był niedawny „wyciek gazu” o czym zresztą trąbiły lokalne media. Choć planowała w głównej mierze odwiedzić uniwersytet dopiero za kilka dni, wyjątkowo tego dnia postanowiła przedrzeć się niezauważenie przez błonie, aż dotarłaby do sal wykładowych. Nie tylko po to, żeby wybadać podłe nastroje, choć w głównej mierze o to chodziło. Abernathy jako rodzina wspierała naukę magiczną i pozamagiczną, bo była nauką. Zatem dla dobra opinii rodziny Abernathy, jako przedstawicielka rodu Kręgu, postanowiła udać się na miejsce gdzie zginął Marshall. Tym razem nie zamierzała się mieszać w plotki, ponieważ umówiła się z wykładowcami dopiero na dwunasty dzień miesiąca, czyli za trzy dni.Co więcej, sale wykładowe w znacznej części nie ucierpiały na wypadku, więc Myran tylko ukradkiem zaglądała do poszczególnych miejsc. Niektóre były czyste; podłoga świeżo wyszorowana przez sprzątaczki, podobnie jak okna i podlane kwiaty w donicach. Myran w progu jednej z sal przystanęła na dłuższy moment usłyszawszy jakieś beznadziejne żarty oraz opowieści. Wyglądało na to, że sala wracała do względnego porządku dzięki pomocy jednej z kobiet. Była nią żona jednego z Faustów, choć nie potrafiła spamiętać jej imienia. W zasadzie to tylko bracia napomknęli o niej, że pochodziła z Deckenów. Gdy zaczynali się rozdrabniać na temat członka rodu Faustów, Myran zaczynała wyłączać zmysł słuchu, aby skupić się najpewniej na własnych przemyśleniach oraz planach na następny dzień w Starej Bibliotece. Miała wystarczająco mnóstwo czasu na rozmyślania, dywagacje i analizę doktryn zawartych w księgach, które systematycznie konserwowała. Ta żmudna praca to wszystko co miała, zważywszy na jej obecne położenie. Wdała się w krótką rozmowę że sprzątaczką wypytującą o jej obecność na uniwersytecie. Oczywistym było, że Myran taktownie na to przystała, mając wrażenie, że to odpowiedni moment na dawkę bezużytecznych osądów niemagicznych istot. Podświadomie podsycała coraz śmielsze teorie na temat pożaru. Zdawała sobie sprawę z tego, że wiele osób zawsze chciało dorzucić do puli swój osąd i całkowicie to popierała, ponieważ poszerzało to ich perspektywy, lecz z wiadomych przyczyn i braku odpowiedniej wiedzy na przeróżne tematy, najczęściej decydowali się ponieść wodzy fantazji. — Musieliby zrzucić aż całą skrzynkę koktajlu, żeby do tego doszło — przytaknęła kłamliwie i teatralnym przejęciem Myran. Wówczas usłyszała głos czarownicy, na której spoczęły jej oczy. Najwidoczniej sprzątaczka tak głośno wypowiadała swoje teorie, że zdążyła zwrócić uwagę każdego kto starał się względnie pracować. — Jestem przekonana, że to młotowa. Radzieccy zbóje lubią je pędzić. Oparła skroń o próg, zerknąwszy z powrotem na kobietę. |
Wiek : 27
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : cold hall, eaglecrest
Zawód : opiekunka działu konserwacji
Annika van der Decken
ANATOMICZNA : 6
NATURY : 20
SIŁA WOLI : 11
PŻ : 181
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 10
WIEDZA : 29
TALENTY : 11
Denne poczucie humoru, pani Faust. Dopiero co nie śmieszyły cię żarty o paleniu ludzi w piecu, teraz prychasz na radzieckich zbójów? Winna. Stłumione parsknięcie prawie wyrwało się z gardła Anniki. A to by tylko niepotrzebnie zapaskudziło niepowagą tę skądinąd poważną rozmowę. Bo być może snute od kilku dni hipotezy były bzdurne, nieprawdziwe, podszyte lękiem tylko częściowo wykorzenionym przez kłamliwy artykuł w Piekielniku; wzbudzały jednak prawdziwy strach. Od dwudziestego szóstego lutego niewiele rzeczy zdawało się być prawdziwe, prawdziwie jednak wrzało w ludzkich głowach. Z rzeczy nierealnych wyrastać zwykła przytłaczająca realność, osadzająca się szeptem i deluzją w wystraszonych umysłach. Nie trzeba było zniknąć w zapomnianym przez wszystkich tunelu w Cripple Rock, by jej doświadczyć. Annika wiedziała o tym dobrze, a zabulgotało ponownie, gdy spotkała spojrzenie kobiety obok. Nie wiedziała o niej wiele — tylko tyle, by po zbyt długiej chwili na przemyślenie dopasować twarz do nazwiska Abernathy, a nazwisko do złożonego na cmentarzu krewniaka; dopasowanie rozmytego spojrzenia do przeżywanej żałoby było już wyłącznie interpretacją przefiltrowaną przez własne przekonania — bo Piekielna Trójca jej świadkiem, jakie piekło śmierć któregokolwiek z Anniki kuzynów, kuzynek, braci, osób bliższych lub dalszych w pokrewieństwie, ale niezmiennie bliskich z samego faktu bycia, rozpętałaby pod jej własną czaszką. Niewyobrażalne. Jednocześnie zbyt przerażona tą perspektywą Annika uparcie ignorowała ból, który już osiadł gdzieś na dnie głowy w tamtym tunelu i wypełznął na powierzchnię razem z nią. Mogliśmy tam zginąć. Od tamtej pory ucieka przed tym bólem, stawi mu czoła dopiero dwunastego marca. Każda z nich miała na ten dzień własne powinności. Annika swoje odwlekała już po granice przyzwoitości w obawie przed tym, co zobaczy. — Całe szczęście, że nie doszedł do biblioteki. Sala wykładowa wydaje się być przy tym celem niespecjalnie atrakcyjnym — głos rozsądku przeciwstawił się na moment teatralności Myran i zwrócił podkrążone i wyłupiaste z przerażenia spojrzenie na Annikę. Ta natychmiast pożałowała swoich słów. — Mam na myśli to, że to mogą być plotki. Artykuł mówił wyraźnie o wycieku gazu w stołówce, od którego ogniem zajęła się sala wykładowa. Nie czytała pani? — Udawanie Greka wychodziło znacznie łatwiej, gdy rzeczywiście nie wiedziało się, co myśleć o zdarzeniu, które dotknęło Uniwersytet. Miała wtedy inny, własny koszmar do przeżycia. — Czytałam, ale ja tam swoje wiem. Prasa kłamie, ot i już! — Zaperzyła się kobieta, walcząc o swój kawałek prawdy, zasłyszany przy kawie od jednej z koleżanek, albo wyssany z własnego palca u stopy. Ile jeszcze takich opowieści usłyszą te mury? — A co pani o tym myśli? — Pytanie drugie skierowała do panny Abernathy. Skoro każdy zasługuje na własną prawdę, jaka była ta należąca do niej? |
Wiek : 29
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Maywater
Zawód : Badaczka, asystentka wykładowcy
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
21 — V — 1985 Ostatni moment zawahania przez inauguracją czynu — końcowy takt podróży dobiegającej końca wśród martwych liści i strzępów papieru rozwiewanych przez ciepły, majowy wiatr. Chłód lutego zniknął, ale ślady zimowej tragedii zaśnieżały obraz rzeczywistości; miasto bezpowrotnie coś utraciło i nikt nie potrafił wskazać, co dokładnie. Kilka żyć, kilka budynków, kilka uniwersyteckich ławek. Kilka poczuć bezpieczeństwa i cały ocean stabilności. Dwa i pół miesiąca po pożarze, uniwersytet nadal nosił ślady sadzy — dwa dni temu, w drodze do biblioteki, Orestes liczył czarne smugi na zamkniętym dla niemagicznych korytarzu. Gdyby był bardziej przesądny (nie był?) dostrzegłby w tym pewien symbolizm; gdyby był bardziej skłonny do namysłu (nie był?), zrozumiałby, że granica pomiędzy losem i wyborem zamieniła się w cienką, czerwoną linię. Każdy w Saint Fall balansował na chybotliwym podłożu; nieostrożny krok mógł zakończyć się długą wycieczką w dół. Filozofia tragedii rozpierzchła się pod naporem szelestu — szept wilgotnych sosen za uniwersyteckim murem próbował opowiedzieć mu o bólu, strachu i niepewności, ale Orestes znał tę historię; każdego dnia dostrzegał ją w oczach klientów antykwariatu, przypadkiem wychwytywał pod opuszkami palców, odnajdował w zakurzonych zakamarkach książek zbyt starych i zniszczonych (jak on; zupełnie jak on), by ktoś mógł je jeszcze pokochać. Brukowana ścieżka prowadziła do zakątka uniwersytetu, gdzie pomoc była najpilniejsza — chłodny kamień kontrastował ze wspomnieniem płomieni, które trawiły salę wykładową i zbierały krwawe żniwo wśród magicznych studentów. Im bliżej celu, tym wolniejsze kroki; dłonie pilnowały samych siebie — przelotny dotyk mógłby poderwać do życia przeszłość, a dziś, wbrew samemu sobie, Orestes nie chciał o niej słuchać. Nacisk położył na teraźniejszość — korytarz wyłączony z ruchu niemagicznych, słowa jednego z koordynatorów prac naprawczych, cierpliwość, którą dawkował za każdym razem, kiedy czas zamieniał się w czekanie. Zafeiriou działał według własnego zegarka — spóźnienia były prawem, nie towarem. Ashena niekiedy wychodziła z podobnego założenia — w efekcie żadne z nich nie przychodziło na czas, a wielką zagadką dnia stawało się to, kto przybędzie pierwszy. Dziś zwyciężał — albo przegrywał, punkt widzenia zależał od punktu opierania się o uniwersytecki parapet — Orestes. Nie zerknął na Casio na nadgarstku, żeby sprawdzić, ile czasu minęło; nie powiedział nawet dzień dobry. Po którejś wspólnej herbacie i szóstym kawałku domowego ciasta, konwenanse schodziły na odległy horyzont. — Byłem przekonany, że uniwersytecka biblioteka zaopatrzyła się w poprawione wydanie Deipnosophistaí, ale— Przeżył rozczarowanie, dlatego zdecydował się przekuć je w czyn; dwa dni temu Ashena dostała zdecydowanie za długi i definitywnie pełen poczucia krzywdy list, w którym Orestes twierdził, że żadna biblioteka na świecie nie rozczarowała go równie mocno, co ta w Saint Fall, więc — w ramach odciążenia budżetu — powinni pomóc z niwelowaniem szkód; dzięki temu zaoszczędzone pieniądze uniwersytet przeznaczy na książki, a na świecie zapanuje pokój. Ashena nie brzmiała na przekonaną, ale zgodziła się na zryw społeczny — może z litości. Może z sympatii. Może dla nieświętego poczucia dobrze spełnionego obowiązku? — Gotowa przywrócić ostoi lokalnej oświaty blask? — zakasane rękawy swetra — dziś padło na zapinany; małe, drewniane guziki zahaczały o przedramię za każdym razem, kiedy Orestes poruszał rękami — wizualizowały greckie przygotowanie. — Pan zarządca — głos ściszony do szeptu zbiegł się w czasie z lekkim skinięciem głowy w kierunku mężczyzny na krańcu korytarza; był niski, siwiutki i dyrygował wszystkimi z pustej skrzynki. — Oznajmił, że możemy wybrać pomiędzy malowaniem ścian, a mopowaniem podłogi, więc— Ashena miała czas, żeby się wycofać. — Zgodziłem się na oba. Niestety, właśnie minął. Asheno, dla urozmaicenia naszego porządkowego zadania, proponuję małą mechanikę malowania ścian. Aby skutecznie pomalować lewą część korytarza, musimy osiągnąć próg 200, na który składać będą się: rzut kością k100 na talent z dodatnim modyfikatorem za majsterkowanie. Dopiero po osiągnięciu progu, będziemy mogli przystąpić do mycia podłogi. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Był maj. Nieco bardziej ciepły, wiosenny, tak odmienny od zimowych miesięcy znaczonych śniegiem i chłodem. Maj, zwiastujący nową porę roku, z dniami robiącymi się coraz dłuższymi. Nie to, co luty, gdy świat był zamarznięty, zimny i gdzie noce były dłuższe, a dni tak bardzo krótkie. Nawet jeśli Ash lubiła wieczory w cieple i pod kocem, to mimo wszystko maj był w jej opinii lepszy pod względem atmosfery dni. Ale nie dało się zapomnieć o tym, co działo się zimą. A efekty tego widać było do dziś, gdy odbudowywali zniszczone miejsca, gdy sprzątali ślady po tamtej tragedii. Ślady ognia i popiołu „zdobiły” Uniwersytet. Choć kochała ciepło, zdążyła znienawidzić płomienie, które odebrały jej najbliższe w życiu osoby. Teraz nie tylko jej odebrały to, co miała najcenniejsze. Każdy utracił coś w ogniu, który te kilka tygodni temu trawił uniwersytet. Stabilność. Poczucie bezpieczeństwa. To było chyba gorsze od fizycznych strat. Ławki można zrobić nowe. Ściany można odmalować. Popiół uprzątnąć. Ale przywrócenie stabilności i bezpieczeństwa, tych uczuć głęboko w sercu, wcale nie było takie proste. Asselin wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Czasem jednak łatwiej było nie myśleć o takich sprawach, gdy nie było po nich śladu. Nie uważała, by dało się zapomnieć, ale można było po prostu nie rozpamiętywać ich aż tak mocno. Aż tak często. Pamiętała Uniwersytet z czasów, gdy sama studiowała tam magię odpychania na tajnych kompletach. Z czasów, gdy życie było odrobinę prostsze, jeśli tak można było nazwać. Sama nie była pewna, czemu się zgodziła, gdy Orestes zaczął narzekać, że biblioteka uniwersytecka jest o kant kija trzasnąć i nie zawiera niczego, co byłoby interesujące. Czy jakoś tak to brzmiało – listowna tyrada Zafeiriou rozśmieszyła ją na tyle, że propozycję wolontariatu przy niwelowaniu zimowych szkód przyjęła bez większego wahania i odpisała mu krótkie stwierdzenie, żeby w takim razie ruszył tyłek, bo sama się tam uskuteczniać nie zamierza. No i właśnie w ten sposób zmierzała teraz na uniwersytet. Czy była spóźniona? Pewnie tak. Ores miał bardzo specyficzne podejście do punktualności i po dwóch pierwszych jego spóźnieniach Ash przestała całkowicie zwracać uwagę na to, czy przychodzi do niego na czas. Każdy inny dostałby za takie podejście przez łeb, ale ciężko było się czepiać kogoś, kto przy każdej jej wizycie miał herbatę i cudownie domowe ciasto w nielimitowanej ilości. Ash zawsze bezczelnie korzystała z tej drugiej opcji – kawę albo herbatę mogłaby nawet donosić w termosie – ale domowe ciasto to było zdecydowanie coś, czego trudno było jej odmówić. A że przy okazji zdążyła się polubić z antykwariuszem… W życiu nie widziała kogoś, kto tak chętnie pomagał przy śledztwie, jakby za punkt honoru obrał sobie znalezienie potrzebnych jej informacji. Ash nie drążyła, po prostu doczepiła się do Orestesa jako źródła książkowych informacji, które czasem zmuszało ją do spotykania się z własnymi demonami przeszłości. Widok śladów pożaru na uniwersytecie budził nieprzyjemne odczucia. Wspomniała Zafeiriou o utracie rodziny podczas jednej z posiadówek z ciastem, ale nigdy nie powiedziała, jak to się stało. Czarne rękawiczki z cienkiej skórki skutecznie zasłaniały ślady po ogniu i były integralną częścią Asheny, tak samo jak czarne spodnie, uznawane za „robocze” i nieco powyciągana, biała koszulka. Dżins kurteczki też był zresztą czarny, Asselin musiała wyglądać ciekawie idąc tak przez miasto. - Proponuję zgłosić to bibliotekarzowi. Jestem pewna, że przyjmie twoje… sugestie. – odpowiedziała zamiast powitania, bo to też była specyficzna cecha ich relacji. Brak jakichkolwiek konwenansów, nawet w postaci powitań. Po co tracić czas, ten był w końcu cenny. Inną kwestią był wspomniany bibliotekarz – o ile nic się nie zmieniło przez ostatnie 10 lat, to facet reagował totalną alergią na jakiekolwiek sugestie studentów i osób z zewnątrz, by uzupełnić bibliotekę. Takie rzeczy za jej czasów załatwiało się najlepiej przez panią woźną, której bał się kiedyś sam wspomniany zarządca. - Ores, ty wiesz, że nie mam pojęcia, o czym jest to dzieło, prawda? – upewniła się, tak na wszelki wypadek. Tak, by oboje wiedzieli, na czym właściwie stoją. – Powiedzmy, że gotowa. Syfu tu faktycznie co niemiara. – musiała mu to przyznać i nawet gotowa była okazać swoją sympatię, gdyby nie… Zgodziłem się na oba. Ash zamknęła oczy i powolutku wypuściła z płuc powietrze. Malowanie ścian i jej biała koszulka. Powyciągana, ale ulubiona. - Sam będziesz szukał rozpuszczalnika, żeby zmyć ze mnie farbę. – poinformowała go tonem człowieka, którego nikt już nie zdziwi. – I malujesz te wysokie partie. – był wyższy, niech się więc do czegoś przyda. Ściągnęła z ręki jedną z bransoletek mogących robić jednocześnie za gumkę do włosów i ściągnęła swoją czarną grzywę w niesforny koczek, odsłaniając duże złote koła w uszach. Bransoletek też miała kilka i na pewno nie z tych złotych, które łatwo było zgubić lub uszkodzić w pracach porządkowych. Ale te skórzane czy z niciane jak najbardziej zdobiły jej nadgarstki. Sięgnęła po wiaderko z farbą i pędzle, po czym rozejrzała się po korytarzu. - Zaczynamy stamtąd? – wskazała miejsce, przekrzywiając lekko głowę. Może i rękawiczki nieco przeszkadzały i powinna je zdjąć, ale nie chciała. Nie chciała, by widziano blizny na jej dłoniach. Nie czekała jednak na odpowiedź Orestesa, po prostu poszła w kąt i zabrała się za malowanie. Mopowanie: 10 |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Ludzie to nie układanki — nie muszą do siebie pasować, by na kilka chwil wypełnić obraz świata własną obecnością. Od samego początku wiedzieli — wiedza to potęga, powiedział Orestes podczas pierwszego spotkania; Ashena zjawiła się w antykwariacie z poczuciem misji, wyszła obciążona informacjami — że, pomimo różnic, czeka ich owocna współpraca. Ona była skupiona na próbie rozwiązania sprawy; on skupiał się na tym, żeby pomóc za wszelką cenę. Oboje — wiele spotkań później — zrozumieli, że ich relacja niepostrzeżenie przesiąkła przez kotarę klarownego podziału i zamieniła się w eteryczną znajomość z malowniczą perspektywą przyjaźni. Zażyłość zaczynała się nad książkami, biegła przez okruszki na zwykle niedopasowanych spodkach i kończyła na dnie filiżanek, gdzie abstrakcyjny układ fusów był próbą odczytania przyszłości. Łączyła ich niepisana umowa odmienności i nieuniknione poczucie wyobcowania w społeczeństwie, którego ulubionym kolorem była nieskazitelna biel. Cała reszta — różnice charakterów, odmienne przeszłości, zdywersyfikowane zrozumienie słowa odpoczynek (Orestes uważał, że należał się każdemu; Ashena była zdania, że odpocznie po śmierci) — tak naprawdę nie miała znaczenia. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu; niektóre po prostu zahaczają o uniwersytet. — Tsk, kiedy widzi, że nadchodzę, idzie na półgodzinną przerwę — pęknięcia w kącikach oczu pogłębiały się wprost proporcjonalnie do intensywności uśmiechu. Asselin nauczyła się słuchać wielokwadransowych upustów o przykrym stanie biblioteki; zamiast przerywać, jadła ciasto. — Szkoda, Ash. To nader interesujący traktat o— Właściwie, ciężko opowiedzieć po angielsku; starogreka była łatwiejsza. — Nieważne, kiedyś ci pożyczę. O ile znajdzie przekład (naturalnie, że znajdzie — dla Asheny wygrzebywał znacznie trudniejsze tytułu). Krótka analiza ubioru — Orestes przyszedł gotowy na poświęcenie; Asselin wyglądała, jakby żałowała doboru koszulki. Pierwsza zasada przetrwania w greckim towarzystwie — nigdy nie noś niczego, czego nie chcesz ubrudzić; nie znasz dnia ani godziny, kiedy dostaniesz wysoko plamiący obiad. — Jestem profesjonalistą w spieraniu pozornie niemożliwych do sprania farb. Perseus — imię, które zawsze balansowało między kącikami ust; Orestes mówił o kuzynie zawsze, bo Percy był w jego życiu zawsze — na zawsze. Jedyny bliski członek rodziny, jedyny powód trzeźwości, jedyna przyczyna, dla której Zafeiriou starszy nie wrócił do nałogu na widok pierwszej butelki w sklepie. — Ciągle znajduje nowe sposoby na upapranie się czymś bliżej niezidentyfikowanym. Zaczynam podejrzewać, że opluwają go demony. Złapany w rękę pędzel był lekki i znajomo leżał w dłoni; w greckim mieszkaniu wszystkie remonty prowadzili najniższym — więc własnym — kosztem. Orestes nie zliczyłby metrów kwadratowych ścian, które pomalował w nierównej walce o znośne wnętrze; chyba było warto — żaden z gości nie narzekał. — Ty lewą, ja prawą — wzrok tylko raz musnął ukryte pod rękawiczkami dłonie Asheny; dla Słuchacza ten widok nie był niczym nowym — czasem, żeby uchronić się przed przypadkowymi odsłuchaniami przedmiotów, Zafeiriou zakładał rękawiczki i liczył na pochmurną pogodę. Powody Asselin były inne, ale nie mniej istotne; jeśli poczuje się pewnie, sama ściągnie osłonę z palców. Kubeł z zamieszaną farbą stuknął o posadzkę — niewielki taboret miał pomóc w malowaniu ściany od najwyższych partii i to w rogu u samej góry misję zaczął Orestes. — A teraz szybka spowiedź — wyciągnięte nad głowę ramię utrudniało zachowanie równowagi; Zafeiriou przygryzł wewnętrzną stronę policzka, sprawnie malując kolejny skrawek zabrudzonej smugami ściany. — Jak sypiasz? Odpoczywasz? Zjadłaś karythopita, które ostatnio ci podesłałem? malowanie: 82 + 14 (talent) = 96 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Paradoksalnie nie pasowali do siebie w ogóle. Ona pyskata pół-Cyganka, która tylko w pracy potrafiła trzymać język za zębami. On spokojny antykwariusz, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Ale to, co najbardziej ją ujęło, to ta chęć pomocy. Przecież nie zdziwiłaby się, gdyby nie chciało mu się za specjalnie szukać informacji. Ba, nie miałaby mu za złe, gdyby niczego nie znalazł. A jednak. Nie dość, że chciał, to jeszcze znalazł i to jeszcze ile znalazł, a Ash pozwoliła sobie na pokazanie trochę bardziej emocjonalnej siebie, która mimo wszystko jeszcze potrafiła się uśmiechać. I choć w którymś momencie zorientowała się, że przychodzi do Zafeiriou nie po książki, a dla samego pogadania i pobycia w jego towarzystwie, tak nie potrafiła pojąć, kiedy dokładnie tak się stało. Kiedy znajomość z nim stała się ważna, kiedy powolutku zaczęła zmierzać w stronę przyjaźni. Przyjaźni, dla której zgodziła się przyjść na uniwersytet strawiony pożarem i jeszcze posłusznie zabrać się za malowanie ścian. A potem mycie podłogi. Jak malowanie jeszcze mogła przeżyć, tak mycia podłóg z całego serca nienawidziła. No ale czego nie robiło się dla człowieka, któremu nie przeszkadzał fakt, że potrafiła niekiedy ze zmęczenia zasnąć w środku słuchowiska, które nierzadko jej urządzał. Po co miała czytać książki sama, skoro mogła posłuchać, jak Ores je czyta? Przecież to było całkowicie oczywiste. Choć trzeba było przyznać, że starała się nie przychodzić wtedy, gdy kompletnie padała z nóg. Jakoś tak nie wypadało zasypiać w samym środku. A przynajmniej Ash czuła się głupio, choć podobno nie powinna. Teraz jednak zasypianie jej zdecydowanie nie groziło, nie gdy miała malować ściany. Mogła się w sumie spodziewać, że jeśli chodziło o Orestesa, to na bank ją w coś wmanewruje. I chociaż w sumie powinna być o to zła, tak… no nie była. Nie umiała się na niego tak porządnie wkurzyć, zwłaszcza, gdy w perspektywie było ciasto made in Ores. Dla tego ciasta to pewnie dałoby się zabijać. - No co za podły facet. – powiedziała z całkiem przekonująco udawanym współczuciem. Najwyraźniej nie zmieniło się nic, ale dla jej towarzysza musiała być to jakaś wewnętrzna tragedia. Nie dziwiła się, na temat książek Ores mógł mówić godzinami, a ona w pewnym momencie zrozumiała, że jej to wcale nie przeszkadza. Nawet, jeśli nie zawsze rozumiała, co ma na myśli. - Lepiej mi po prostu przeczytasz. – zaproponowała swobodnie, bo niestety wydawało jej się, że sama przez wspomniane dzieło nie przebrnie, chociażby dlatego, że miało koszmarnie dziwny, nieangielski tytuł. Nie była za dobra w językach obcych niestety, poza ewentualnie pojedynczymi słowami, które gdzieś kiedyś podchwyciła. Chociaż znając upór Greka, na stówę znajdzie dla niej przekład, nawet gdyby miał go wyciągnąć z czeluści niebiańskich. - Czyli się dogadaliśmy. – stwierdziła jedynie, bo białej koszulki faktycznie było jej żal. Mimo to Ores powinien już dawno być przyzwyczajony do tego, że innych barw na Ashenie nie uświadczy. A jeśli koszulka się poplami? Taki urok farb, bo ku nieszczęściu Ash ściany korytarza wcale nie miały być białe. – Albo ma po prostu pecha. Chyba chciałabym go kiedyś poznać. – stwierdziła z humorem, trochę bardziej rozchmurzona niż w chwili, gdy dowiedziała się, jaka praca ich czeka. Mówiła zresztą szczerze. Orestes tyle razy wspominał o kuzynie, a prócz tego w jego głosie, w oczach, gdy wymawiał imię Perseusa były te charakterystyczne ciepłe nutki, pełne radości. Bardzo podobne, jak u niej, gdy wspominała o siostrze. Nie drążyła nigdy przeszłości Orestesa, zostawiając jemu decyzje, co zechce powiedzieć, ale tego ciepła w głosie nie dawało się z niczym pomylić. Musieli być sobie bliscy. Skinęła głową, kiedy dogadali się co do ścian i mogła zacząć powoli malowanie, które praktycznie natychmiast skończyło się kilkoma plamami na koszulce. Ash starała się je w pełni ignorować, tak jak kiedyś ignorowała niepewność w stosunku do ludzi, którzy zerkali na jej rękawiczki. Ores też zerkał, ale nie pytał, zresztą sam nosił podobne, choć jego miały palce. Asselin miała swoje podejrzenia, ale nie pytała. Za dyskrecję odpowiadała dyskrecją, za chamstwo chamstwem, za brak pytań brakiem wścibskości, choć chyba nie umiała być za specjalnie wścibskim stworzeniem. A poza tym przyjaciół nie traktowało się w taki sposób. - Bezwstydnie przyznaję, że pochłonęłam w kilku kęsach. Nie mam pojęcia, co to było, ale było przepyszne. – westchnęła z zachwytem, przypominając sobie smak deseru rozpływającego się w ustach. – Było wspaniałe. A sypiam jak zawsze – kijowo. Mamy maj. Najgorszy miesiąc roku, psia jego mać. – prychnęła z nutkami pogardy w głosie. Miała dwa takie miesiące w całym roku, maj i ten jeden miesiąc, w którym ogień pochłonął jej rodzinę. Wtedy też zdychała, wtedy przychodziła rzadziej, szukając zazwyczaj okazji do mordobicia, a nie przyjemnych rozmów. – Cholera jasna…! – zasyczała, kiedy pędzel wyślizgnął jej się z dłoni, brudząc najpierw rękawiczkę, a potem koszulkę, gdy spadł centralnie na nią. Problemem rękawiczek bywał brak wyczucia, ale większym problemem były poparzenia, przez które miewała sztywne dłonie. Schyliła się po pędzel, patrząc przy tym na koszulkę. Tak, pani domu jednak była z niej nienajlepsza... malowanie: 9 + 9 (talenty) w poprzednim poście też było na malowanie, a nie mopowanie |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Puzzle o ukruszonych brzegach i zamazanym nadruku nie będą pasować do siebie nigdy. Pierwotna układanka przez lata ulegała degradacji; kilka elementów zawieruszyło się bez śladu, parę starło od zbyt długiego użytkowania, nieliczne były dokładnie takimi, jak na samym początku podróży — życie to przecież żegluga, a ostatecznym portem jest śmierć. Niepisana umowa między dwójką dorosłych ludzi — gdzie jedno z nich podpisało na siebie wyrok z odroczonym terminem wypełnienia, drugie z kolei odbyło czas na uwięzi i nie zamierza wracać na niczyją smycz — zaczęła się nad zakurzonymi książkami, by wbrew oczekiwaniom — trwać. Dziś, zamiast wyszukiwanych w zapomnianych tomiszczach informacji i filiżanek z fusiastą herbatą, mieli pędzle w dłoniach, poczucie misji odmalowane na twarzach i przelotne uśmiechy, których obietnicę dopełniały ciche inwokacje słów. Orestes przeczyta Ashenie wszystko; nie tylko dlatego, że czytać lubi — głównie przez to, że czytanie dla innych miało wyższą wartość. Było prostym przekaźnikiem wiedzy w świecie, który lubi ogłupiać; być może ostatnim bastionem rozsądku w rzeczywistości, gdzie zaślepieni nienawiścią hołdują kłamstwu. — Przeczytam tylko, jeśli zostaniesz na kawę — niepodlegający negocjacjom warunek przypieczętowały dwa machnięcia pędzla — specyficzna barwa, coś pomiędzy brudnym wrześniowym niebem, a rozcieńczoną kawą, zaczynała zajmować coraz szersze poletka ściany, na której wątpliwe umiejętności skupił Orestes. Jedno zerknięcie przez ramię wystarczyło, by odkryć, że Ashena była w tym jeszcze gorsza. — Dziwne, że się na siebie nie natknęliście. Poznasz go z daleka, jesteśmy podobni — chociaż zupełnie różni; odmienni w sposób, w który odmienne są pory roku, strefy klimatyczne, dwie strony tej samej historii. Perseus był głośny i wszechobecny — genialny i wierny sobie do samego końca. Ashena, nawykła do obecności Orestesa, padnie ofiarą kulturowego szoku; dla samego faktu warto trzymać się blisko, by być naocznym świadkiem pierwszego spotkania na froncie Asselin—Zafeiriou najmłodszy. O rodzinach nie rozmawiali wiele, o własnych przeszłościach jeszcze mniej — Ash nie wspominała o tym, co ponosiło odpowiedzialność za blizny na dłoniach, a Ores nigdy nie pytał. Wiedza nie była rzepą; nie musiał wyrywać jej z ziemi, by poznać prawdę. Ta sama odnajduje drogę na powierzchnię. Aprobata płynąca z poruszenia — ramię uniesione pod sam sufit nie przeszkodziło głowie w lekkim przytaknięciu — zapracowała na przelotny uśmiech. Skoro Ashena twierdziła, że smakowało, Orestes słyszał: chcę więcej. Niech zatem słowo ciałem się stanie. — Dostaniesz świeżą dostawę. Musisz o siebie dbać, a nie ma dbałości skuteczniejszej, niż grecka kuchnia — potwierdzone empirycznie przez szerokie grono testerów; na liście dokarmiania Zafeiriou plasowało się dwóch — właściwie trzech, jednego Orestes nie był świadomy — gwardzistów i kilku dumnych przedstawicieli Sonk Road. Znał sposoby na oferowania posiłku bez urażania dumy; ostatnio przeprosił się z pięciolitrowym garnkiem, by zaczęło starczać dla każdego. Tylko na bezsenność nie posiadał leku; uleczenie własnej nie udawało się od dekady. — Mam w domu herbatę, która może pomóc z zaśnięciem. Wysłać ci słoiczek z instrukcjami parzenia? — naturalnie, że istniała osobna instrukcja parzenia — naturalnie, że Orestes trzymał w szafce napar niewiadomego pochodzenia i wątpliwej skuteczności. Naturalnie, że zaproponował go gwardzistce z pełnym przekonaniem i w spowolnionym tempie; podobnym do tego, z którym wypuszczony przez Ashenę pędzel pędził prosto w kierunku koszulki. Sekundę temu była biała i nieskazitelnie czysta. Teraz? Cóż— — Uh, paskudna sprawa. Farba koloru źle przefiltrowanej kawy zostawiła na materiale brzydki ślad; zmarszczony nos Zafeiriou sugerował, że nie wyglądało to ciekawie — ale nie definitywnie dramatycznie. — Masz dwie możliwości, Ash. Albo posłuchasz rady i do wybawienia plamy nie będziesz używać acetonu, bo zabarwi koszulkę na żółto. Albo— Asselin nie musiała być dobrą panią domu; wystarczyło, że Zafeiriou był. — Po prostu podrzuć ją do prania do Archaios. Czuję się współwinny zbrodni na materiale. Ta wyprawa rozpoczęła się niewinne od listu; kto by pomyślał, że zbierze krwawe żniwo. malowanie: 55 + 14 (talent) = 69 suma ściany Orestesa: 165 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Przy odrobinie chęci stare puzzle można było odmalować, inne elementy wyciąć od nowa. Układanka, choć ewidentnie nie nowa i poskładana z nowych, starych i odrestaurowanych elementów mogła nadal tworzyć kompletną całość, choć po przyjrzeniu się byłoby widać, że jednak nie wszystko z nią było w najlepszym porządku. Zresztą jak to czasem pod wpływem mawiała Ashena, życie nie powinno być podróżą do grobu, której celem jest dowiezienie zwłok w jak najlepszym i nienaruszonym stanie. Do kresu życia człowiek powinien dotoczyć się z papierosem w jednej ręce, kieliszkiem wina w drugiej, narąbany w trzy dupy, krzycząc „ale to była jazda”. Ona według tej maksymy żyła, a może zwyczajnie chodziło o to, że przecież tak naprawdę nie miała nic do stracenia. Wątpiła nawet, by ktokolwiek za nią zatęsknił, gdyby jej zabrakło, chociaż tymi wątpliwościami akurat nie zamierzała się dzielić. Może właśnie dlatego, że choć świadomość nie przyjmowała tego do wiadomości, tak podświadomość jasno twierdziła, że chyba jednak znalazłyby się osoby, które dosyć mocno sprzeciwiłyby się temu stwierdzeniu. Człowiek to jednak zwierzątko stadne, choć swoje własne „stado” zwykł pieczołowicie wybierać. Ktoś kiedyś jej powiedział, że tej najprawdziwszej i najlepszej rodziny nie wybiera się samemu. Ona przychodzi i zostaje, tak jak „przyszedł” Orestes i został, karmiąc herbatą, ciastem i czytając różne rzeczy, dzięki którym pogłębiała wiedzę, a przy tym uzależniła się od pewnych rzeczy. - Skoro taki stawiasz warunek, to zostanę. – roześmiała się cicho, pozwalając farbie pokrywać powoli kawałki ścian. Jednak było doskonale wiadome im obojgu, że zostałaby i bez warunku i bez czytania. Ot dla samego towarzystwa, okazjonalnego głaskania Jakuba – jeśli panicz akurat miał ochotę pozwolić na dotyk swojego futerka – i po prostu dla rozmów o wszystkim i o niczym lub wspólnego milczenia. Milczeć umiała, umiała też czasem coś nucić. - Wiesz… – zaczęła, niby to tajemniczo, ale tak naprawdę w większości ze zmieszaniem w głosie. – Raczej nie sądzę, by było nam po drodze. – w końcu była Gwardzistką, do tego Cyganką. Kij z tym, że jej ojciec był Kreolem z Nowego Orleanu. Ashena wyszła za Cygana, znała ich język i kulturę, choć bardziej zakorzeniła się w Ameryce, zwłaszcza po śmierci bliskich i kłótni z teściem. Długa, smutna historia do opowiadania przy alkoholu tylko i wyłącznie. – Ale pewnie kiedyś się to uda, mimo wszystko Saint Fall nie jest aż tak duże. – dorzuciła, machnięciem pędzelka przypieczętowując słowa. Brudny kolor kojarzył się marnie, cygańska natura Ash domagała się pomalowania ściany na jakiś intensywny kolor czerwieni lub fioletu. Ciekawe, jak wyglądałyby fioletowe korytarze… - Zbankrutujesz na karmieniu mnie tym wszystkim. – mruknęła, kręcąc lekko głową. – I dbam o siebie. Na tyle, na ile mogę. I bez marudzenia zżeram wszystko, co mi podsuwasz – zaraz przytyję! – udała zagniewaną, klepiąc się po biodrach, które na szczęście jeszcze nie wyglądały na szkielet pokryty skórą. Ale gdyby tak zaczęła przyjmować mniej kalorii, to kto wie, co stałoby się dalej. Dzięki nieocenionej pomocy Orestesa pochłaniała ich olbrzymie ilości w postaci różnych ciast i smakołyków. – Jutro mam chwilę, będę robić roladki nadziewane serkiem. Chcesz? – głupio jej było żerować cały czas na Zafeiriou, nawet jeśli podkarmianie jej sprawiało mu chyba jakąś przyjemność. Dlatego gdy miała więcej czasu na gotowanie, zawsze robiła więcej, tylko po to, by mieć swoisty pretekst do wymieniania się żarciem. Wprawdzie w ciasta nie umiała totalnie, ale w mięsne rzeczy i owszem. - Nie wiem, czy herbata mi pomoże. Ale próbować można! – dodała bardzo szybko, nie chcąc go zasmucać. Wątpiła, by pomogło, ale nie chciała zasmucać Oresa odrzucaniem pomysłu. A herbatka i tak się przyda, cokolwiek by tam nie było. Zresztą mężczyzna wydawał się być pewny tego, napar pomoże, więc niech mu będzie. W sumie nie obraziłaby się za noc bez snów, a po prochy sięgać nie chciała. I w ramach przypieczętowania tej decyzji pędzel zostawił prześliczny ślad na jej koszulce. Cudownie wręcz. - No… – posłała mu ponure spojrzenie, które zdawało się mówić „to twoja wina”. – Cholerne poparzenia. Czasem przez nie sztywnieją mi ręce. – mruknęła wyjaśniająco, choć nadal nie przyznała się, skąd one były. O pewnych sprawach nie potrafiła mówić na trzeźwo, choć można się było domyślać, że nie było to nic przyjemnego. - Zgłupiałeś, Ores. – oznajmiła krótko po wysłuchaniu jego propozycji. – Nie będę ci podrzucać mojego prania. Jak mi się nie uda zmyć tej farby, to najwyżej przefarbuję tę koszulkę na czarno. A jak to nie poskutkuje, to wywalę. Trudno. – burknęła, lekko się czerwieniąc. Co innego ciągnąć wyżerkę, a co innego domagać się prania własnych łachów! Nie byli w żadnym związku, żeby robić takie rzeczy. Żartowała z tym praniem na początku. Odwróciła się tyłem do mężczyzny, wkładając całą swoją energię w malowanie ściany. Wcale nie szło jej to jakoś źle, kiedy się zawzięła. Jakby na to nie spojrzeć, Ash zawsze była uparta, czasem za bardzo. To nie to, że Ores wszedł jej na ambicję, jej zwyczajnie zrobiło się głupio. I żeby to odczucie zakryć, całą siłę włożyła w pokrywanie farbą ściany. malowanie:42 + 9 (talent) = 51 Suma ściany Ash: 10 + 9 (niedodany w pierwszym rzucie talent) + 18 + 51 = 98 |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Odmalowane elementy układanki — podobnie do odmalowanych ścian uniwersytetu — ukrywały sekrety minionych ran. Muśnięte ogniem mury mogły być cegłą — mogły być też człowiekiem, który za wysokimi obwarowaniami zamykał nagromadzony przez lata ból, samotność, strach i gorzkie pogodzenie z ideą śmierci. Wszystkie filozofie świata próbowały nadać jej sens; paradoks polegał na tym, że żadna się nie myliła — i zarazem żadna nie zdołała. Sekrety Asheny — tkwiące za murem niewiele niższym od tego, który w lutym oparł się pożarowi na uniwersytecie — były bezpieczne; Orestes rozpoznawał prywatną twierdzę tajemnic i nigdy nie sięgał po siłowe rozwiązania, by poznać zamkniętą w lochach przeszłość. Szturmem zdobywano zamki, nie zaufanie — na to należało zasłużyć. Zafeiriou nie potrafiłby wskazać na mapie przeszłości momentu, w którym zasłużył; Ashena pewnego dnia pojawiła się w Archaios i już została — Ores był wdzięczny, że na dłużej. — Percy zaklina demony — lepka farba na ścianie pokrywała coraz nowsze fragmenty muru; wkrótce korytarz pozbędzie się ostatnich smug przeszłości i powita teraźniejszość z odwagą. — Dopiero się uczy, ale gdybyś potrzebowała małego, piekielnego kolegi w kieszeni, wystarczy list. Prawda była taka — i Ores miał niemal całkowitą pewność, że śmiało wygłosił ją w obecności Ash — że Perseus robił znacznie więcej. Rytuały, zatrzaskiwanie zaklęć, praca nad nowymi inkantacjami, których nie pokazywał światu w obawie przed niewłaściwym użyciem; w genialnym, młodym umyśle wiły się meduzy pomysłów. Gdyby nie miłość, mógłby zostać Rzecznikiem; prawdopodobnie jednym z lepszych, o których mogła marzyć Gwardia. Być może poznawanie go z Ash nie było właściwym rozwiązaniem — jeszcze go wciągnie w cień kazamaty. — Pieniądze to tylko środek. Prawdziwy sens istnienia tkwi w ludziach — cierpliwy uśmiech zaprzepaścił siłę argumentu; nie istniała taka ilość dolarów, która odciągnęłaby Orestesa od filozofii dzielenia się tym, co po długim i bolesnym upadku ofiarował mu los. — Poza tym antykwariat sobie radzi, zacząłem ostatnio tłumaczyć łacinę na boku. Zamówień nadal nie było wiele, ale każde przetłumaczone słowo to dodatkowy cent, którego i tak nie sposób przewalutować na wartość zdobytej w procesie wiedzy. Starożytne języki nie pomagały w malowaniu ścian — fakt, że Zafeiriou kolejnym machnięciem pędzla wyznaczał drogę do szybkiego zakończenia pracy, był owocem ukrytego talentu. — Oh, odpuść, Ash — trudno zdobyć się na tryb nagany w głosie z pędzlem w dłoni i próbą niewylania farby na podłogę; będą musieli ją przemopować. — Tryb życia skutecznie pożera wszystko, co pochłoniesz ty — fakt niepowszechnie znany, ale niezaprzeczalny — Gwardia spalała kalorie szybciej od dreptania na bieżni. — Dzień, w którym odmówię roladek z serem będzie dniem, w którym zyskasz pewność, że ktoś się pode mnie podszywa. Fałszywego Greka poznać łatwo; nie wiedziałby, jaką herbatę wysłać do Asselin, by ta mogła spędzić kilka nocy z choć połową niezbędnych do odpoczynku godzin. Istniały rytuały pomagające w walce z bezsennością, ale to dość desperackie rozwiązanie; na dodatek wymagało magii iluzji. Z tą Zafeiriou nigdy nie miał po drodze. Krótkie skinięcie głową położyło kres tematowi dłoni; poparzenia Asheny były prywatnym sekretem, z którego wyspowiada się bez zbędnej presji i w optymalnych warunkach. Świeżo pomalowany korytarz uczelni nimi nie był — okazało się za to, że spełnia dobrą rolę jako pole bitwy o słuszność prania. — To tylko koszulka, Ash. Kiedyś przez tydzień prałem podomki osiemdziesięcioletniej sąsiadki, bo zepsuła pralkę — niewypowiedziane nie było jej stać na nową zawisło gdzieś pomiędzy ostatnim pociągnięciem pędzla i zerknięciem na postęp prac Asselin; była w połowie, ale na dobrej ścieżce. — Potrzebujesz pomocy z malowaniem czy łapać za mopa? malowanie: 51 + 14 (talent) = 65 suma ściany Orestesa: 230 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Czasem mury były jedynym, co potrafiło utrzymać człowieka w całości. Odpowiednio ciasne i szczelne utrzymywały to, co posypało się w środku, dając wystarczająco dużo czasu, by to połamaństwo mogło się uleczyć. Problem polegał jedynie na tym, że im dłużej trwał proces leczenia, tym trudniej było potem odrzucić mur od siebie. A czasem było to niemożliwe. Ash potrafiła rozpoznać mur, gdy na niego trafiała. Często było tak u przesłuchiwanych. Potrafiła też manewrować, by znaleźć choćby najmniejsze pęknięcie w tym murze i drążyła tak długo, aż pękał. Ores też miał wokół siebie pewnego rodzaju mur złożony z przeszłości i ran przez nią zadanych. Nigdy nie drążyła pęknięć nawet, jeśli jakieś dostrzegała. Nie u niego. A nawet jeśli sama nie wiedziała, dlaczego Archaios przyciągało ją jak magnes, to poddawała się temu i ciepłej atmosferze tworzonej przez Greka. Może właśnie dlatego, że on też dostrzegał rysy i pęknięcia i nie próbował ich poszerzać, czekając, aż padną samoistnie. To jej wystarczało w zupełności, by w zaciszu antykwariatu odnaleźć chwilę spokoju i wytchnienia od codzienności. Przypomnieć sobie, że chociaż to, co było, już nie wróci, to przecież przyjdzie nowe, może tak samo dobre, a może i lepsze. Archaios było lepsze, choć nie miała odwagi tak o tym myśleć ze strachu, że przestanie takie być. - Nie kuś. – zaśmiała się cicho, obracając propozycję w żart. – Miałabym za dużo pomysłów, jak to wykorzystać. – kuzyn Orestesa wnioskując po opowieściach wydawał się być dokładnie kimś, kto mógłby przydać się w jej pracy. Paradoksalnie jednak Ash w ogóle nie myślała o wciągnięciu go w odmęty kazamaty, o pokazaniu tej bardziej paskudnej i brutalnej części świata. Niestety jednak bez względu na to, jak dobre mniemanie mógł mieć na jej temat Orestes, nie chodziło tu wcale o dobro czy też życie Perseusa, a czysty egoizm ze strony Asselin. Wciągnięcie jego umiejętności na listę Gwardii dałoby do niego dostęp wszystkim. A tak umiejętności Percy’ego od strony służbowej mogły być tylko i wyłącznie kartą przetargową Ashki. W świecie, gdzie na kobiety i tak patrzono nieco bardziej krzywo, dokładając jej pochodzenie i kojarzący się z Latynosami wygląd, każda taka „przewaga” mogła być na wagę złota. Tyle, że każdemu, kto współpracował z Asselin, kobieta oferowała swoją pełną ochronę i za żadne skarby nie dopuściłaby, by któremukolwiek z Zafeiriou stała się krzywda. Zwłaszcza, kiedy jedyny znany jej osobiście przedstawiciel tego obco brzmiącego nazwiska stał za nią i usilnie starał się ją przekonać do przyjęcia od niego więcej ilości żarcia. Nie, żeby miała coś mocno przeciwko – to był dokładnie ten moment, w którym walczyły w niej dwa wilki. Jeden chciał, by go karmić, a drugi burczał, że powinien być samodzielny. - To zamiast utonąć w ilości rozdawanego żarcia utoniesz w pracy. – oznajmiła mu, lekko rozbawiona. To było oczywiste, że nie dokarmiał jej jedynej, a mnóstwo dodatkowych osób. – i będę musiała Cię wyciągać. – jasne, że by to zrobiła. To była ta specyficzna troska w wykonaniu Asselin, która przeważnie bez ogródek potrafiła zapytać, komu wpierdolić, gdy coś było nie tak. Tak się przecież robiło dla przyjaciół. – Wiesz, że nie mogę tak łatwo ulec. Wychowanie i te sprawy, to ja powinnam karmić mężczyznę, a nie na odwrót. – to była tylko część prawdy, choć była to jedna z rzeczy, które wtłukła jej do głowy matka. I przecież to podejście działało, wystarczająco długo, zanim pożar nie odebrał jej wszystkiego. Przynajmniej umiejętność gotowania na jakimś poziomie została. - Okey, zapamiętam. Chociaż tylko idiota próbowalby się pod ciebie podszyć, jesteś nie do podrobienia, Ores. – uśmiechnęła się miękko, trochę udobruchana, a jednak nadal nie potrafiąc się doczepić aż tak, by oddać mu ciuszek do prania. No i przede wszystkim nie miała na co go teraz zamienić, czyż nie? - Nie mam 80 lat i mam pralkę. – przewróciła oczami z lekkim westchnięciem. – Doceniam propozycję, naprawdę. Ale bądź co bądź to tylko koszulka. A skoro przestała być biała, to nie ma dla niej miejsca w mojej szafie. – odwróciła się jedynie przez ramię, nie przerywając malowania. Jedno, drugie pociągnięcie pędzla i ściana zaczynała jako tako wyglądać. Monotonne zajęcia pozwalały się wyciszyć, a Ashenie malowanie ściany coraz bardziej przypominało szkicowanie różnych karykatur… w tym i wspomnianego wcześniej bibliotekarza. - Jak chcesz, to możesz sięgnąć po tamten wysoki kawałek – ja tam nawet z wiadra farby nie sięgnę. I przypomnij mi później, że mam ci coś do pokazania w kwestii pana od biblioteki. – w sumie na krótką chwilę zapatrzyła się w Oresa. Od dawna nie rysowała, bo nie miała na to czasu, ale może mogłaby narysować Zafeiriou? Wyglądał odpowiednio… - Jakby ktoś poprosił, dałbyś się narysować? – rzuciła całkowicie bezczelnie, wymachując lekko pędzlem i pokrywając ścianę gustownymi plamami farby, które następnie wystarczało jedynie rozsmarować. Malowanie: 64 + 9 (talent) = 73 Suma ściany Ash: 171 |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Archeologia ludzkich żyć — każdy był pomnikiem minionych dni. Spękane elewacje odsłaniały kruszejący tynk wspomnień; w zaciszu Archaios historie były częścią wyposażenia, nie zagrożonym gatunkiem. Para znad świeżo zaparzonych herbat otulała sekrety przeszłości bezpieczną mgiełką otuchy; Ashena przy okazji którejś z wizyt — pierwszej, drugiej, trzeciej; czy liczby porządkowe miały znaczenie, skoro liczył się efekt końcowy? — zrozumiała, że może ukryć się w wytartym fotelu przed wszystkim. Obowiązkami, rzeczywistością, ciężarem przeszłości, brutalnością teraźniejszości, niepewnością przyszłości. Osąd w greckim wykonaniu nigdy nie nadchodził — na ustach rozgaszczał się za to uśmiech. — W słusznej sprawie, mam nadzieję — niecne wykorzystanie Perseusa w tym konkretnym przypadku było równie prawdopodobne, co wyposażenie szafy w kolorystykę inną niż ta, która królowała w ubiorze Ash od zamierzchłych czasów pierwszej przysługi. Gdyby świat był tak samo czarno—biały, co zawartość pralki Asselin, nie tkwiliby tu dziś z pędzlami w dłoniach i farbą niecne atakującą podkoszulki. — Każdego z nas czasem ogarnia szaleństwo, ale odpuść z tym szowinistycznym pieprzeniem — krótki uśmiech znad obracanego w dłoni pędzla łagodził wydźwięk; Zafeiriou nie przepadał za argumentem przemocy — w tym słownej — chyba, że okoliczności nie pozostawiały mu innego wyjścia; marzec i kwiecień obfitował w sytuacje stawiania pod ścianą i wyborami pomiędzy ideałem oraz samoobroną. — Świat pełen jest mężczyzn, którzy w kobietach widzą tylko kuchenki z funkcją sprzątania. Jeśli gotujesz, rób to dla własnej przyjemności, nie przez poczucie społecznej powinności. W Archaios miał na ten temat ćwierć regału; feminizm, sufrażystki, rola pogromu Salem w wyzwoleniu kobiet spod jarzma męskich oczekiwań. Gdy zbyt ciekawski klient płci — rzekomo — brzydszej wędrował w tamtym kierunku, Zafeiriou łapał za delikatnie uszkodzony kubek z kawą i czekał na rozwój sytuacji. Tylko czasem towarzyszył mu uśmiech satysfakcji podobny do tego, z którym obserwował dzieło rąk własnych; skończona ściana prezentowała się przygnębiająco nijako, ale przynajmniej nie pokrywały jej smugi wygasłych płomieni. Odwrócone w kierunku Ash ciało pomogło sobie nogą — przesunięta po ziemi puszka z farbą wydała zgrzyt protestu. — Falsyfikat łatwo zweryfikować. Nikt inny nie potrafiłby zacytować Epikura w oryginale — stawy w kolanach strzyknęły cichutko; kucał przy farbie, nurzając w niej pędzel na zapas. — O díkaios ataraktótatos, o d’ ádikos pleístis tarachís gémon. Poza cytatem — w porządku; od czasu do czasu starogreka była terapią, a po wdychaniu rozpuszczalnika Ores czuł, że potrzebuje sesji — odpowiadał na kłótnię o pranie. Niech się stanie wola pani Asselin; koszulka została spisana na straty, za to ściana dopiero przeżywała renesans istnienia — Zafeiriou wspiął się na palce, obdarzając wskazane przez Ash miejsce gęstym pocałunkiem farby. Po trzech pociągnięciach niedomalowany fragment lśnił świeżością, a Orestes zastygał w bezruchu — zaskoczenie obróciło głowę w kierunku Asheny. Zamiast jednoznacznie wariograficznej odpowiedzi (tak—nie), zapracowała na krótki wykład. — Wiele starożytnych kultur sądziło, że szkice kradną dusze — cała technika voodoo była formą zapożyczania ich fragmentów laleczkom; to mogłoby zainteresować Asselin, powinien znaleźć w antykwariacie stare wydanie artykułu. — Do dziś w Ameryce Południowej można natknąć się na plemiona, które rozszerzyły to przekonanie o fotografię. Wielu turystów zapłaciło w ten sposób cenę przewyższającą wartość aparatu. Ramię wznowiło pionowe ruchy; zamalowany fragment ściany był ostatnim niedociągnięciem i pretekstem, by przejść do meritum. — Nie jestem pewny, czy chcę tracić własną duszę, Asheno. Niewiele jej zostało — w kącikach ust zakołysał się ulotny, przepraszający uśmiech; nici z greckich szkiców. — Złap za mop, nasz trud dobiega końca. Dwa kroki w tył pomogły ocenić dzieło — Rubens był z nich żaden, ale podołali zadaniu. malowanie: 25 + 14 (talent) = 39 suma ściany Ash: 210 |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios
Ashena Asselin
ODPYCHANIA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 188
CHARYZMA : 7
SPRAWNOŚĆ : 14
WIEDZA : 7
TALENTY : 9
Wpadanie do Archaios zbyt szybko stało się nałogiem, jedyną ostoją w świecie, który pędził zbyt szybko i zbyt brutalnie. Historie, najpierw pozbawione szczegółów i opowiadane skrótem, teraz były długie, szczere i pełne detali, które mogła wygrzebać z odmętów pamięci. Nie zawsze dotyczyły teraźniejszości, nigdy nie dotyczyły pracy – chyba, że przybywała służbowo – ale zawsze jakieś były, przyniesione z własnych wspomnień lub cudzych opowieści. Zawsze był temat do rozmowy, zawsze była chwila na milczenie. Wysłużony fotel stał się namiastką tego, jaka mogłaby być na stałe, a nie tylko w tych krótkich chwilach przebywania z Oresem. Może kiedyś, w innym życiu. I tak w to nie wierzyła, ale miło było nie czuć się ocenianą, choćby przez pryzmat ciemniejszego niż dozwolony odcienia skóry. Uniosła kąciki ust w górę, milczeniem zbywając słowa o słusznej sprawie. Każda sprawa była słuszna w oczach tego, który do niej dążył czy za nią walczył. Ores o tym wiedział, nie raz przecież zdarzało im się dyskutować na dylematy natury moralnej. Jednak nawet gdyby któregoś dnia potrzebowała pomocy Perseusa, wątpliwe było, by podała całą prawdę. Pewne rzeczy warto było mówić, inne rzeczy natomiast lepiej, by obciążały tylko jej własne sumienie. To też była forma ochrony, którą Asselin „oferowała” tym, których uważała za bliskich sobie. Za to jej śmiech rozszedł się po korytarzu, przywołując niezadowolone spojrzenie bibliotekarza, który jednak zdecydował się nie przerywać im radosnej konwersacji – być może obawiał się, że tym samym zmusi ich do odejścia, a kto wtedy zajmie się nieszczęsną podłogą, upstrzoną malutkimi kropelkami farb? Lub też kto domaluje kawałek ściany, straszący aktualnie paskudną czernią węgla? - Ores, słoneczko ty moje najjaśniejsze. – w głosie Asselin nadal brzmiały nutki szczerego rozbawienia. – Poczucie społecznej powinności mówi mi, że albo ugotuję sobie obiad, albo nie będę miała co jeść. Z zasady możemy więc przyjąć, że stoję przy garach dla napełnienia własnego żołądka, bo dziwnym trafem na kanapki z serem dosyć szybko nie mogłam już patrzeć. – chichotała cały czas, choć to nie było tak, że nie zrozumiała, o co chodziło Zafeiriou. Zrozumiała i to dobrze, ale przecież trochę śmiechu przyda się każdemu. – A jeśli pominąć kwestię napełniania żołądka, to wierz mi, naprawdę mało mnie obchodzi, kto gotuje żarcie. Po prostu jestem typem człowieka, którego nie nauczyli w domu siedzieć i czekać, aż podsuną mu wszystko pod nos. Płeć nie gra tu żadnej roli, lubię wymiany barterowe. – wyjaśniła miękko, choć to też nie było tak, że nie lubiła gotować. Lubiła. A jeszcze bardziej lubiła potem słuchać uwag Orestesa, zwłaszcza, jeśli trafiła z posiłkiem w jego gusta. Miała coś z dobrej gospodyni domowej, ale zapewne tylko i wyłącznie dlatego, że ze względu na tryb życia nikt od niej tego nie wymagał. Szykowania obiadków, prania, prasowania… Prasowania w sumie nienawidziła ze szczerego serca. I mycia naczyń. Resztę dało się przeżyć. Nie zagłębiała się nigdy w żadne feminizmy, zresztą w dawnych czasach najpierw rodzice a potem mąż solidnie rozwydrzyli ją pod tym kątem. Każdy miał swoje zadania, swoje obowiązki. Wymienne również na zasadzie „nie cierpię robić tego, więc zrób to ty, ale nie przeszkadza mi robienie tamtego, więc od dzisiaj to część moich domowych obowiązków”. Wszystko dało się dogadać, ustalić i pójść na kompromis. Inna kwestia, że trafił jej się mąż porządny, który także uważał, że nie powinien obciążać żony wszystkim jak leci. - Ooooo to na pewno. A przetłumaczysz chociaż? – poprosiła, zatrzymując się, by posłuchać greckich słów padających z ust mężczyzny. Lubiła słuchać innych języków. Owszem, miło było je rozumieć, ale… Po prostu to lubiła. Grecki język brzmiał bardzo orientalnie i jeszcze bardziej niezrozumiale, ale to nie przeszkadzało jej w niczym. Malowanie dobiegło końca, a zadane w dobrej wierze pytanie zamieniło się w zaskakujący wręcz wykład. Ashena odwróciła się, powoli, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. Złapała za mopa, jednak nie zanurzyła go w wodzie, przyglądając się Oresowi, za nim delikatnie uniosła kąciki ust, spoglądając na niego spod rzęs. - Uważasz, że chciałabym skraść twoją duszę? - spytała łagodnym tonem, miękkim i z czymś dodatkowym, czego praktycznie nie dawało się usłyszeć wcześniej. Nie spytała o duszę, o jej resztki, które przebijały się z wypowiedzi mężczyzny. - Nawet gdybym ją zaklęła, oddałabym. - dodała ciszej. |
Wiek : 32
Odmienność : Rozszczepieniec
Miejsce zamieszkania : Saint Fall
Zawód : Protektor w Czarnej Gwardii, twórca laleczek voodoo
Orestes Zafeiriou
ODPYCHANIA : 5
WARIACYJNA : 21
SIŁA WOLI : 19
PŻ : 173
CHARYZMA : 2
SPRAWNOŚĆ : 2
WIEDZA : 20
TALENTY : 14
Przeszłość pierwszych spotkań, oczekiwań, zaskoczeń — relacje, wznoszone na kruchym gruncie poznawania się od zera, były w stanie przetrwać więcej trzęsień i tąpnięć niż te, które istniały od zawsze. Ashena — mimo pracy, skrywanego głęboko bólu, przeszłości zapisanej w źrenicach spojrzenia — niepostrzeżenie zamieniła się w stały punkt rzeczywistości Archaios. Nie musiała być w nim codziennie, by na codzienność zasłużyć; drzwi antykwariatu były dla niej otwarte nawet, gdy tabliczka na nich głosiła niepoparte empirycznie teorie o zamknięciu. Ewolucja tej relacji zaprowadziła ich w nowy punkt na mapie współdzielonych wspomnień; od dziś ten korytarz będzie echem przeszłości, w której zażarcie sprzeczali się o żarcie. Odłożone na bok pędzle schły, świeżo pomalowana ściana ukrywała sekret późnolutowych wydarzeń, a słowa i śmiech przyciągały nieliczne spojrzenia bibliotekarza. Odpuścił im — może nie był fanem Epikura? — Istnieją dostawy jedzenia — to nie tak, że Zafeiriou zawsze musiał postawić na swoim; upór nie był domeną tych, którzy w dłoni trzymali mop, a w kącikach ust więzili łagodny uśmiech. — W Palazzo kręcą całkiem dobrą pizzę, choć przyznaję to z bólem. Na upstrzoną plamkami posadzkę chlusnęła pierwsza porcja wody; powinni zacząć zmywanie, zanim farba zaschnie. Głowa poruszyła się razem z mopem — kiedy ten mknął do przodu, ona unosiła się w górę; gdy wracał, opadała w dół. Przedziwny, ale wizualnie skuteczny sposób na przyznanie Ash racji — skoro była świadoma swoich wyborów, argument uwięzienia w kuchni stracił prawo bytu. — Rozumiem twój punkt widzenia i cieszę się, że ta sama społeczna świadomość nie zamknęła cię w sztywnych ramiach patriarchalnego systemu zniewolenia kobiet, który— Mop wrócił do wiadra; razem z nim umilkły słowa. Skruszony uśmiech zastąpił ten o wydźwięku łagodności — uniesione na Asselin spojrzenie otwarcie przyznawało, że mógł zapędzić się w feministyczny róg. — Wiesz, co mam na myśli. Wiedziała — o tym też rozmawiali, gdy w zimowe popołudnia za oknami Archaios mrok zapadał prędko i skłaniał filiżanki do wypełnienia się nowymi porcjami świeżo zaparzonej kawy. Od chłodnych wieczorów minęły długie tygodnie, gdy Hellridge przechodziło cichą rewolucję; łatwo wyczuć jej chłodne tchnienie przy uchu, gdy całe życie spędza się na słuchaniu. — Lepiej — kolejny skrawek upstrzonej plamkami podłogi zasłużył na solidną porcję wody i mydlin. — Wyślę ci tłumaczenie Epistulae morales ad Lucilium. To dobra lektura, pod pewnymi względami ponadczasowa. Współistnienie z Orestesem — poza spontanicznymi wyprawiani na uniwersytet, by odmalować strawione dymem i ogniem korytarze — w kontrakcie posiadało drobny kruczek czytania wszystkiego, co akurat uznał za słuszne. W hierarchii istotności, literatura była dobrem nadrzędnym; w hierarchii sympatii, była formą jej okazywania. Mop przesunął się po kolejnym fragmencie podłogi; za sobą zostawiali odmalowane ściany i przetartą posadzkę. Tchnienie chemikaliów było obietnicą, że nie wszystko stracone — świat nadal mógł odzyskać stabilizację i pozwolić, by praca ludzkich rąk odświeżyła jego oblicze. Pod wieloma względami było to łatwiejsze od prób naprawienia samego siebie; postrzępione dusze nigdy nie wracały do pierwotnej formy. — Wiem, że nie zatrzymałabyś dla siebie niczego, czego nie oddano po dobroci — naiwne słowa, których nie usprawiedliwiał mop w ręku; była przecież gwardzistką. Odbieranie czegoś nie po dobroci to kwintesencja jej Curriculum Vitae. Przetarta podłoga lśniła czystością; zwrócony wiadru mop był tego dokładnym przeciwieństwem. Ich praca nie zostanie doceniona ani opisana w Zwierciadle — nie te nazwiska, nie ten pułap progów podatkowych — ale świat tworzyli ludzie, którzy działali po cichu; bez poszukiwania poklasku i przeciągania się na laurach pochwał. Najważniejsze, by sami potrafili dostrzec własne wysiłki — Orestes, bez mopa w dłoni, za to z uznaniem w spojrzeniu, potrafił. — Dziękuję, że dziś przyszłaś. Krótkie skinięcie głową w stronę wyjścia rozwiało obawy, że przygotował kolejne bojowe zadanie; zrobili, co mogli. Teraz muszą istnieć i pomagać dalej — niekoniecznie w tych murach. To drobna cegiełka pomocy, ale Rzym — i Saint Fall — nie od razu zbudowano. |
Wiek : 32
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : właściciel antykwariatu Archaios