Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Kuchnia Pełna białych marmurów, złotych akcentów, kolorowych dekoracji i funkcjonalnych urządzeń. Maurice nie potrafi obsłużyć nawet połowy, lecz na szczęście nie musi. To jego kucharz urzęduje w tym miejscu najczęściej, regularnie uzupełniając lodówkę i ojojając nad dziecinnymi szczególnymi upodobaniami kulinarnymi właściciela posiadłości. Z kuchni roztacza się piękny widok na ocean i ścieżkę prowadzącą na kamienistą plażę. Wnętrze jest przestronne, pedantycznie czyste i oferuje szereg miejsc do przesiadywania, takich jak spora wyspa oraz stół znajdujący się na lewo od wejścia, zawsze schludnie zastawiony i gotowy na przyjęcie gości. Rytuały w lokacji: Rytuał łatwej przewagi [moc: 70] |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
14/04/1985 - Wypierz proszę płaszcz i wszystko to, co zostanie w garderobie. - Polecił, zamierzając dotrzymać danego słowa i zwrócić ciuchy nawet szybciej, niż Marcus mógłby przewidywać. - Tylko najpierw zaprowadź gościa do kuchni. Zaparz kawy, zejdę do was za chwilę. Obiecując rychły powrót, obrócił się jeszcze na gościa, aby sprawdzić, czy pasuje mu ten stan rzeczy. Po cóż? Kto to wie. Na odpowiedź i tak nie czekał. Ruszył prędko w głąb korytarza, wspinając się na pierwsze piętro i znajdując drogę do garderoby. Wbrew powszechnej opinii, Maurice nie stroił się długo. Najwięcej czasu zajęło mu dopasowanie wzorów na kwiecistej koszuli do paska, którym spiął jasnoniebieskie, wytarte jeansy. Postawił na granat, ładnie zgrywający się z intensywnie barwionymi chabrami uśmiechającymi się z materiału. Koszula była luźna i dawała dużo swobody. Wsunął ją w spodnie i wbrew wszelkim towarzyskim obyczajom, wrócił do Marcusa w samych skarpetkach. Nudnych, białych. Taką okazję zmarnować. - Rozgościłeś się już? - Zapytał, kiedy przekraczał próg kuchni. W powietrzu unosił się już zapach kawy, która ostatnimi czasy zaczęła gościć na stole podczas śniadań. W dniu dzisiejszym ten zapach wyłącznie przyprawiał go o mdłości. Widząc bladość swojego paniczyka, gosposia uchyliła okno jeszcze zanim zdążył ją o to poprosić. Sprytna była z niej bestia. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, chociaż chłód bijący od oceanu przywołał mu na ramiona gęsią skórkę. Kiedy siadał przy dopasowanym do wyspy, lustrzanym stole wyglądał lepiej, niż po jeździe samochodem. Rozczesał sklejone po myciu włosy i pospiesznie zaczesał je na bok. Pojedyncze pasma wymykały się niesfornie z tego ułożenia. Dzisiaj darował sobie pomadę. - Jesteśmy już po śniadaniu, więc wybacz mi skromnie zastawiony stół. - Uśmiechnął się do niego promiennie, gdy sięgał po czajniczek otulony kożuszkiem z materiału. Ostrożnie uzupełnił filiżankę pachnącą owocowo białą herbatą. Przed nimi rozpościerał się niewielki poczęstunek w postaci kruchych ciastek podanych z kwaśną konfiturą z czerwonych owoców, patery owoców - a jakże - pokrojonych jak dla pięciolatka i skropionych cytryną. Do tego, co mogło zaskakiwać, miejsce na stole znalazły również obrane krewetki, wetknięte czubkami w jasnoczerwony sos i niewielkie koreczki skomponowane z warzyw. Delilah wciąż próbowała przekonać go do przyjmowania większej ilości witamin. Marne były jej starania, bo Maurice w pierwszej kolejności złapał za ciastko, maczając je w gorącej herbacie. Na horyzoncie pojawił się puchaty, ciemnowłosy ogon tańczący za plecami Marcusa. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Sob Lut 03 2024, 18:27, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
O tym, że Maurice zaszył się po drugiej stronie hrabstwa dowiedział się z drugiej, albo nawet trzeciej ręki. Nie pamiętał, czy wiadomość tę przełykał wraz z niedzielnym obiadem czy wypuszczał drugim uchem podczas jednej z comiesięcznych telefonicznych pogawędek z matką. Na studiach miał wystarczająco dużo innych zmartwień i rozrywek, by nie angażować się w plotki z ziemi ojczystej. Pamiętał tylko, że matka postanowiła podzielić się z nim tą informacją, jak gdyby miała być dla niego jakkolwiek istotna. Była czy nie była, temat się rozpłynął. Wciąż widywał Overtone’a na spotkaniach Kręgu bądź w teatrze, ale nigdy nie czuł potrzeby wypytywać go o przyczyny tej przeprowadzki. Nie musiał. Nie potrzebował nawet wiele wyobraźni, by wiedzieć, dlaczego ktoś taki jak on miałby chcieć uciec od rodzinnego domu i presji. Czasem sam walczył z pragnieniem porzucenia tego teatrzyku i zakopaniu się w ziemiance na Alasce. Był to pierwszy raz, gdy gościł w nieskromnych progach Château Nacré. Białe kolumny, jaskrawe kwiaty na rabatach, marmur na posadzce — wszystko to pasowało do Maurice’a, którego pamiętał. Jeden dziecięcy pokój pełen bibelotów i ekstrawaganckich dekoracji rozrósł się do wielkiej rezydencji, tak samo przepełnionej splendorem i kolorami. Jednego dodatku, a właściwie to trzech, nie pamiętał. Kłęby futra, bądź dziwnie owłosionej skóry, plątały się pod nogami i wrzeszczały jękliwym chórkiem. No tak. Zapomniał. Po chwili z potworów został tylko jeden, patrzący na niego pytającymi ślepiami. No co?, zdawała się mówić twarz Verity’ego, nieczuła na kocie zaloty. Całe szczęście, że na ofiarę wybrał go ten łysy, szczurowaty stwór. Przynajmniej nie będzie musiał wybierać sierści ze spodni. — Naprawdę nie musisz — nalegał, pomimo uporu gospodarza. Mówił do jego pleców, bo już znikał za rogiem, pozostawiając Marcusa w towarzystwie gosposi. Z ciężkim westchnieniem podał jej swój płaszcz i pozwolił zaprowadzić się do kuchni. Rozglądał się po pomieszczeniu, sącząc czarną i słodką, wbrew domysłom Maurice’a, kawę, gdy ten wreszcie do niego dołączył. Wyglądał bardziej jak on, chociaż przecież nie widział go takim od lat. Wzorzyste koszule i jeansy, takim go pamiętał. Od zawsze byli swoimi przeciwieństwami. — Jak widać — potwierdził, oparty przedramionami o blat wyspy kuchennej. Przyglądał się z niemałym rozbawieniem, jak diwa kontynuuje swój posiłek, znów składający się z rozmokłego ciasta. — Apetyt wraca? Podrażnił, lecz w gruncie rzeczy, dobrze było go widzieć w lepszej formie. — Ładnie się urządziłeś — dodał, z ciekawością błyszczącą w oku. — Faktycznie, taki pałac mógłby się nie zmieścić w Hoatlilp. Pytanie zawisło między słowami, nienachalne i łatwe do zignorowania, gdyby tylko takie było życzenie gospodarza. Coś miałknęło mu pod stopami. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Wzruszył ramionami, niepewien tego jak powinna brzmieć właściwa odpowiedź. - Póki co sprawdzam, czy wszystko zostanie na swoim miejscu. - Przyznał, kiedy już przemielił słodką przekąskę, popijając ją łykiem herbaty. - Migrena dała mi odetchnąć. To zawsze poprawia skacowanemu humor. Posłał mu uśmiech, w którym rzeczywiście pobłyskiwało zadowolenie z jego obecnego położenia. Był już w domu, w stanie względnie dobrym i honorem nadszarpniętym tylko troszkę. Najbardziej jednak cieszył się z towarzystwa, które nieco wynagradzało mu puste korytarze perłowej rezydencji. Molpe znów pojawiła się w zasięgu wzroku. Wskoczyła na kolana właściciela praktycznie z rozpędu, jak gdyby próbowała zająć dla siebie najlepsze miejsce. Palce Maurycego same znalazły drogę do jej bezwłosego ciałka. Tymczasem drugi kot bezszelestnie obszedł gościa szerokim kołem. Żółte oczy wypalały dziurę w głowie Marcusa, gdy Aglaophonos zajął należne sobie miejsce na jednym z parapetów. Stąd miał lepszy ogląd na całą sytuację. Trzecia paskuda nie wyściubiła jeszcze nosa ze swojej kryjówki. Zaczepka Marcusa zawisła pomiędzy rozmówcami nieco zbyt długo, aby atmosfera mu towarzysząca w istocie okazała się aż tak lekka, jak powinna. Mimo tego Overtone w końcu przechylił lekko głowę w bok w bardzo swoim posunięciu. - Och, na pewno. - Przyznał, średnio kontrolując tę odrobinkę czaru, która wypływała z niego wraz z melodyjnym głosem. Czuł się tutaj na tyle swobodnie, że była to dlań rzecz po prostu naturalna. - Najtrudniej byłoby przenieść tam ocean. Zdradził mu bezpośredni powód, dla którego w istocie znalazł dla siebie miejsce po drugiej stronie ich małego świata. Jego spojrzenie uciekło na moment od twarzy towarzysza, aby ponad ogrodami znaleźć widok na błękit i zabłądzić na spienionych grzbietach fal, goniących dzisiaj własny cień. Wody były niespokojne, ale przyjemne dla oka. Spokój, który odmalował się na profilu Maurice’a był największym komplementem dla Maywater. - Chętnie pokażę ci resztę domu i oprowadzę po nabrzeżu, o ile tylko poświęcisz mi jeszcze trochę czasu. - Zarzucił przynętę, niebieskością spojrzenia znów odnajdując drogę do twarzy Veritiego. - Wiem, że jesteś zapracowany, ale tak dawno się nie widzieliśmy. Wczoraj musiałem być kiepskim rozmówcą. Błagalna nuta w jego głosie była ciosem poniżej pasa. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Jak niewiele było Overtone’owi trzeba do szczęścia – trochę elektrolitów, pigułka przeciwbólowa i jedno ciastko rozwiązały wszystkie problemy paniczyka. Wprost promieniał, jak gdyby przed kwadransem nie groził Marcusowi zapaskudzeniem deski rozdzielczej. Teraz wisiało nad nim widmo kociego włosia klejącego się do spodni, marynarki i filiżanki. Na horyzoncie pojawiło się nowe stworzenie, włochate i masywne, wbijając żółte ślepia w profil Verity’ego. I on śledził każdy ruch sierściucha, na wypadek, gdyby ten postanowił naruszyć niewidzialną granicę jego przestrzeni osobistej. – Mógłby być z tym pewien problem – oderwał wzrok od kota i upił kolejny łyk kawy. Właściwie nie potrzebował innego wytłumaczenia. Kto potrzebowałby namawiania, by wynieść się daleko od gderającej nad uchem, uciążliwej rodziny? Maurice nie miał obowiązków, które wymagałyby jego stałej obecności w Saint Fall, a więc jedynym, co ograniczało jego zachcianki była tylko wyobraźnia. Patrzył na szary, wzburzony horyzont wzrokiem człowieka, który często go sobie wyobrażał i wcale się nie zawiódł, gdy fantazje wreszcie się ziściły. I wzrok i mimika blondyna zmieniły się nieznacznie, gdy odnalazły jego. Przyłapał go na gorącym uczynku – opuścił o milimetr podbródek, by spojrzeć na Verity’ego spod długich rzęs, prawie nieśmiało, prawie błagalnie. Sekundę później już wyrażał kolejne życzenie, zupełnie bezwstydny w swoich manipulacjach. Że też przy kotach nie było mu wstyd? Pokręcił krótko głową, wciąż nie dając wiary w nikczemność gospodarza i spojrzał na tarczę zegarka lśniącą na nadgarstku. Nigdzie mu się nie spieszyło, ale im dłużej przebywał w zasięgu błękitnego spojrzenia, tym większe stawały się jego podejrzenia. Coś na obrzeżach świadomości wydawało mu się znajome, choć nie potrafił jeszcze skleić faktów. Wytłumaczył sobie, że to konieczność zgromadzenia danych sprawiła, że skinął w końcu głową, dopijając najsłodszą resztkę kawy. – Skoro już przy rozmowach jesteśmy, możesz mi wyjaśnić, co miałeś na myśli przez próbowanie kawy i – tutaj powtórzył wczorajszy zagadkowy gest Maurice’a – tego. Obawiam się, że to ja nie nadążyłem za twoim wartkim strumieniem świadomości. Czy nabijał się z niego? Odrobinkę. Czy był szczerze ciekaw? Jak najbardziej. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Udał, że nie zauważa, z jaką uwagą kot i Marcus mierzą się nawzajem ciężkimi spojrzeniami. Nie zapowiadał im łatwych początków, na co w duchu głośno westchnął. Szkoda. Wygląda na to, że Verity będzie przeżywał trudne chwile w obecności zaborczego, ale i nieufnego kocura. Z jakiegoś powodu Maurice był przekonany, że jego gość nie zostanie tu ugoszczony wyłącznie ten jeden, jedyny raz. Obserwował, jak Marcus zerka na tarczę zegara i po braku zrezygnowanego westchnienia oraz napięcia w ramionach zgadywał, że właśnie wygrał te licytacje. Uśmiechnął się szeroko, nagle wstając od stołu i biorąc na ręce mruczący grzejnik. Powoli podszedł do swojego rozmówcy, który opróżnił już filiżankę i przyjrzał mu się dłużej. Rzeczywiście coś miał mu wyjaśniać. Potrzebował chwili, aby przypomnieć sobie, o co mu chodziło. Wcale nie dlatego, że z tej odległości znowu czuł znaną mu z wczorajszego wieczoru, przyjemną wodę kolońską. Nie zauważył, że sobie z niego drwi, za mocno przejęty tym, co też jeszcze mógł wczoraj wygadywać, skoro nawet „to” mu uciekło. - Ach - westchnął po chwili, poprawiając Molpe w swoim uścisku i prawie przełożył ją sobie przez ramię. Kot wbił pazury w jego łopatkę, aby zyskać stabilność. - Chodziło mi o to, że próbowałem kawy i alkoholu. Nie pomagają na bezsenność. Wyjaśnił, uśmiechając się nieznacznie i jakby z lekkim zawstydzeniem. Rzeczywiście był to powód, dla którego przerwał ciszę nocną i śmiertelnie nastraszył gosposie. Czy w tych błękitnych oczach nie czaiła się czasem odrobina skruchy? - A co do obietnicy wyjaśnienia w samochodzie… chciałem cię tu zaprosić. Po prostu. - Odpowiedział, przechylając się przez kuchenną wyspę i swobodnie próbując chwycić go za rękę. Jeśli pozwolił, splótł ze sobą ich palce, drugą ręką podtrzymując bezwłosy zadek kota na miejscu. - Nie pamiętam, czy mówiłem ci wczoraj, że tęskniłem za tobą. - Odezwał się ponownie, szukając z nim kontaktu wzrokowego i powoli spróbował obejść wyspę, aby stanąć tuż przy nim. - Nie wypuszczę cię tak łatwo. Nieco psotny uśmiech wykrzywił mu wargi. Trudno było stwierdzić, czy i tym razem sobie żartował. - Chodź, może zaczniemy zwiedzanie? Czy jest coś, co poza moją spektakularną sypialnią chciałbyś zobaczyć? - Mrugnął wymownie, najwyraźniej głęboko rozbawiony swoim niewybrednym żartem. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Słusznie obawiał się długotrwałej ekspozycji na Overtone’owe towarzystwo. Ledwie dopił kawę, Maurice już zmniejszał dzielący ich bezpieczny dystans, w dodatku z łysym i nagim stworzeniem w ramionach. Uważne spojrzenie jasnych oczu długo szukało czegoś w twarzy Marcusa, nim wreszcie zaszczycił go odpowiedzią. Nie dowiedział się, czy cokolwiek znalazł. – Gdybyś wypił jeszcze kilka drinków, zasnąłbyś na stojąco – zagwarantował, jako świadek wczorajszego upojenia mężczyzny. – Niewiele brakowało. Brakowało akurat tyle, by starczyło na przyklejenie się do jego ramienia, a potem i do innych rejonów skromnej fizjonomii Verity’ego. Pomimo pozornego braku koordynacji, nie każdy członek Maurice’a był wczoraj całkiem bezwładny. Jeśli dobrze pamiętał – naprawdę nie powinien pamiętać – zachował dość trzeźwości, żeby móc stanąć na wysokości zadania. Wycieczka aleją wspomnień była cholernie złym pomysłem. Nawet gorszym, gdy ze zwodniczego toku myśli wyrwał Marcusa ciepły dotyk dłoni. Zanim podniósł wzrok z ich złączonych palców, Maurice już ostrożnie okrążał wyspę, jak drapieżnik zachodzący swą ofiarę. Porównanie było jak najbardziej uzasadnione. – Coś wspominałeś – potwierdził, dzielnie (a może głupio) pozostając w miejscu, zamiast jak łowna zwierzyna znaleźć drogę ucieczki. Spotkał jego wzrok, spojrzeniem tylko pozornie niewzruszonym. – Byle do jutra. Mam konsultacje o dziewiątej. Błąd w pierwotnie niewinnym komentarzu uświadomił sobie o sekundę za późno. Teraz mógł co najwyżej uprzedzić Overtone’a w zaczepkach, które niewątpliwie już szykował w swojej złośliwej, blond główce. – Właściwie, to nie. Korzystasz z niej kiedykolwiek? – bezsenność, tylko o nią mu chodziło. Po chwili namysłu, zamiast sprytnie wymigać się od niedopatrzenia, tylko pogłębił swój dołek. Byle w nim nie ugrzązł. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Przewrócił oczami po jego słowach i wyprostował się, jak gdyby próbował udawać poważniejszego, niż był w rzeczywistości. - Oczywiście, że nie. Pewnie puściłbym pawia, albo dwa, ale nie zasnąłbym. - Uświadomił go, tragicznie nieświadom, że właśnie to tak ze dwa na lekko wypuścił z siebie wczoraj. Szkoda, że nie pamiętał, jak przyjemnie było na czyichś kolanach, nim jeden z ptaków postanowił wyfrunąć mu gardłem i całkowicie pogrzebać atmosferę na stanie na baczność. Uśmiechnął się bardzo wystudiowanie, absolutnie bezlitośnie wykorzystując jego potyczkę językową, aby chwycić się myśli, że i tej nocy nie będzie musiał walczyć z niewidzialnym przeciwnikiem w postaci niekończących się koszmarów i ścian zbudowanych z lęku. - Jeszcze na ten temat pomówimy. - Obiecał (a może pogroził?), łaskawie nie wypominając mu faktu, że dał się złapać na najtańszy z chwytów. Bezceremonialnie przylgnął go niego biodrem i lekko go szturchnął. - Och, niejeden raz. Chcesz zobaczyć, jak z niej korzystam? - Zapytał, tak absolutnie bezczelnie, że aż samego siebie tym rozbawił. Ograniczył się do stłumionego uśmiechu, darowując mu w miarę bezpieczną odległość, gdy stawiając kilka kroków w kierunku korytarza, spróbował zaprosić go na wycieczkę. Dla pewności, że zrozumiał, pociągnął go mocniej za rękę. - Prawdę mówiąc, rzadko kiedy nie korzystam. Może to zabrzmi naiwnie, albo jak marnotrawstwo czasu, ale naprawdę staram się w tym łóżku spać. Dopiero kiedy doliczę się już trzydziestu tysięcy baranów, zaczynam dzwonić do kancelarii o dziwnych porach. - Nie mógł odpuścić sobie nawiązania do ich specyficznej rozmowy. Ku swojemu zaskoczeniu, wspominał ją przerażająco pozytywnie. Może gdyby było inaczej, nie prowadziłby go właśnie po schodach na pierwsze piętro. Może wtedy byliby bezpieczni. Może trzymając się z daleka, mogliby w ten sposób na zawsze zgasić płomień, który nierozważnie zaprószyli lata wcześniej, a jaki rozgorzał pożarem wczorajszego wieczoru. Tak wiele wątpliwości. - Skorzystaj ze mną - zwiódł go na pokuszenie, napierając barkiem na drzwi i wprowadzając ich do środka. → sypialnia |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
| z sypialni Nie pozwolił jego dłoni na ucieczkę z jego własnej i zgromił go spojrzeniem. Nie musiał zbyt wiele mówić, a przynajmniej taką miał nadzieję. Mina Lucienne rozwiewała wszystkie wątpliwości i całkiem nieźle powstrzymywała pojawienie się kolejnych. Jeśli Maurice miał jeszcze jakiekolwiek zawahania co do ich dyskrecji w łazience, tak teraz zupełnie się ich wyzbył. Lucy nie czerwieniła się jak piwonia od zwykłego sprzątania łóżka, nawet jeśli Overtone sprowadzał do niego mężczyznę. - Teraz nie wiem, czy byliśmy za cicho, czy za głośno, Lu? - Zapytał, kiedy spłoszone spojrzenie osiadło na ich splecionych dłoniach. Długa kitka gosposi przecięła powietrze, kiedy jej właścicielka błyskawicznie zajęła się robieniem herbaty, byleby tylko nie patrzeć na swego szefa. Maurice odpowiedział sobie sam, gdy cicho się zaśmiał. Siadając przy stoliku, zajął znów to samo miejsce, tylko tym razem przyjął o wiele mniej formalną pozycję. Zakładając nogę na nogę, bezceremonialnie przysunął do siebie talerz z morskimi robalami, który najwidoczniej ponownie uciekł z lodówki i na dobry początek wsunął ze trzy krewety. Na jakiekolwiek pytające spojrzenie gotów był wzruszyć ramionami. Dobrze wiedzieli, co wyssało z niego energię. Przez dłuższą chwilę milczał, zajęty pałaszowaniem lunchu i obracaniem w dłoni palców Marcusa. Obserwował je, jak gdyby szukał na niej jakichkolwiek skaz, będących potencjalnym powodem wmuszenia mu odrobiny kremu do rąk. - Masz tragicznie suche palce. - Zauważył na dobry początek i trudno byłoby temu zaprzeczać. Praca z papierami miała to do siebie, że nie oszczędzała nikogo, kto nie żył za pan brat z nawilżającymi specyfikami. Gmerając kolejną krewetką w czerwonym sosie, uniósł wzrok na Marcusa. Trudno byłoby nie zauważyć zmarszczki zaskoczenia okalającej nieznacznie uniesioną brew. - Myślałem, że mamy czas do jutra rana? Dzisiaj miałeś nie mieć spotkań. - Zauważył, mierząc go teraz wzrokiem, który mógłby równie dobrze służyć za rentgen. Całkiem nieźle ukrywał emocje, które mu teraz towarzyszyły, więc ciężko było określić, czy jest wzburzony, urażony, czy raczej jest mu wszystko jedno. Jedyną podpowiedzią była niejedzona kreweta, wciąż podtrzymywana nad miseczką. Sprawa była poważna. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Dobrze, że talerze z robalami i słodyczami pojawiły się dopiero kilka minut później, bo biedny Marcus najpewniej potrzebowałby resuscytacji po zadławieniu lukrowaną muszelką. Na taką bezpośredniość nie było miejsca w domu Verity’ego, ani rodzinnym, ani tym, w którym osiadł po opuszczeniu gniazda. Zetknięcie z bezwstydnością aktora było jak kubeł lodowatej, choć w tym wypadku może raczej wrzącej, wody. Miał tyle szczęścia, że w porównaniu do twarzy gosposi, rumieniec muskający jego kości policzkowe był praktycznie niezauważalny. Jeżeli miał przetrwać kolejne wizyty w tym przybytku, będzie musiał się do tego przyzwyczaić i to jak najszybciej. – Tragicznie, tak? – przesadzona, jego zdaniem, dezaprobata Maurice’a wywołała jedynie rozbawienie. – Jeżeli będę tutaj częściej bywał, co najmniej u jednej dłoni będą nawilżone. W błogiej nieświadomości zapomniał dodać, że mowa była oczywiście o grzecznym trzymaniu się za ręce, którego amatorem był Maurice. Cud, że nie zostawiał śladów kremu na każdym materiale, którego dotykał. Tłuste plamy były cholernie trudne do wywabienia, a ten garnitur należał do bardziej lubianych. Przeżuł dokładnie i ciastko i następne słowa, odważnie stawiając czoła wyczekującemu spojrzeniu artysty. Zaskoczenie Overtone’a zaskoczyło i jego, bo żartobliwie rzucone “do jutra” już dawno poszło w zapomnienie. Nie spodziewał się, że ktokolwiek wezwie go do odpowiedzialności za lekkomyślny komentarz. Przede wszystkim jednak spodziewał się, że jego zaproszenie na pobyt w Château wygaśnie w kilka kwadransów po zrealizowaniu okrojonego planu wycieczki. Wciąż jeszcze nie wiedział, czy mógł liczyć na kolejne. Każda mało subtelna sugestia przypominała raczej myślenie życzeniowe. Kiedy Maurice stał się złotą rybką? – Dzisiaj nie mam – odchrząknął wreszcie i chwycił serwetkę, by wytrzeć palce z kolorowej posypki. – Jutro rano już tak, a muszę jeszcze dotrzeć do Kancelarii. Poza tym odniosłem wrażenie, że masz już plany? Już chyba wystarczająco długo cię od nich odciągam. Stwierdzenie przypominało raczej pytanie, otwarte na polemikę, co samo w sobie było rzadkością. Zmieszany potencjalnym nieporozumieniem, próbował rozwikłać zagadkę mimiki Maurice’a, ale aktorskie wykształcenie skutecznie mu to udaremniało. Błysk niezadowolenia, by nie powiedzieć rozczarowania, mógł równie dobrze być tylko halucynacją. Nie byłaby to pierwsza w jego krótkim życiu. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Gdyby twarz Lucienne była znakiem drogowym, teraz mogłaby całkiem nieźle służyć za znak zakazu. Oczywiście, że słowa Marcusa odebrała opacznie, podobnie zresztą jak Maurice, który zamiast się peszyć roześmiał się głośno. - W takim razie musimy zadbać o częste zmiany repertuaru. - Odpowiedział, posyłając Lucy krótkie spojrzenie. Napotykając wzrokiem jej spłonione policzki i uszy kiwnął krótko głową. Gosposia dała dyla z kuchni tak prędko, jak dalece tylko pozwoliły jej krótkie nogi. Okrutny Maurice wydawał się wręcz ukontentowany stopniem zawstydzenia, w jaki ja wpędził. Szokowanie było jednym z jego obowiązków jako człowieka sztuki, nieprawdaż? Do tej pory tak uważał. Przemknął spojrzeniem wzdłuż statecznej twarzy towarzysza i przez chwilę nawet wyglądał na całkiem skupionego. Próbował rozwikłać, jakie emocje wzbudził w nim swoją wypowiedzią, ale to wcale nie było takie łatwe. Jeżeli akurat nie doprowadzał go do ostateczności, Marcus potrafił być podobnie nieprzenikniony, jak on sam. Mimo tego nie ustawał w próbach i wsłuchując się w jego słowa, rozkładał ton jego głosu na czynniki pierwsze. Dziś nie, jutro tak. Czy to znaczy, że i tak będzie musiał wyjechać wieczorem, aby się przygotować? Czy w ogóle musi się przygotowywać? Nie mógłby po prostu tutaj zostać i wyruszyć rano? Dlaczego w ogóle musiał wracać? Chciał. Go. Mieć. Teraz. Odrobina apodyktyczności znalazła ujście w grymasie szpecącym syrenie lico. Dźgnął sos krewetką z podejrzanym zapamiętaniem. - Wbrew temu co sobie zapewne wyobrażasz, potrafię wstawać o świcie. - Zauważył, łaskawie nie wspominając, że istniało duże prawdopodobieństwo tego, iż w ogóle nie zdoła się położyć i to nawet nie tylko przez wzgląd na Marcusa. Spodziewał się, że dzisiejszej nocy bezsenność i nadmierne analizowanie dadzą mu popalić. - Mam? - Zapytał, nie wiedząc już, co mógł mu powiedzieć w samochodzie, czy tam przy stole. Gubienie się w zeznaniach nie było szczególnie nietypowe dla Overtona, ale dotąd żył w pewnym przeświadczeniu, że tym razem nie zdążył jeszcze zaplątać się we własne nogi. Po raz kolejny obarczył Marcusa ciężarem błękitu, aby przez kilka długich sekund analizować się wzajemnie. Westchnął głośno, wypuszczając krewetkę z palców. - Nie mam. Tylko trening. - Przyznał, mając zamiar wykreślić ze swojego terminarza wszystko, co mogłaby tam znaleźć Lucienne, zaniepokojona przedłużającym się pobytem gościa w posiadłości. Myśl o analizowaniu dzisiejszego popołudnia przerażała go na tyle, że był skłonny wydać małą fortunę, byleby tylko zarezerwować sobie czas Marcusa aż do kolejnej niedzieli. Kiedy był blisko niego, to nie miał czasu, ani ochoty, by postrzegać to wszystko jako tragiczny błąd. - W tym czasie możesz oddać gosposi garnitur do prania i zapoznać się z zawartością mojej szafy. Może znajdziesz tam coś równie tragicznie nudnego i niemodnego od dekady. - Rozporządził nim z taką łatwością, jak gdyby robił to codziennie, a jednocześnie zrobił minę, która wskazywała, że Marcus nie ma co liczyć na gładkie koszule… a przynajmniej nie w szafie Maurycego. - W gościnnej sypialni też jest garderoba. Jest tam trochę większy przekrój stylów i rozmiarów, więc jeśli nie będą pasować ci chabry, możecie pójść tam z Lucy. - Uśmiechnął się wreszcie, zmywając z siebie niepokój i przyjmując, że Marcus rzeczywiście nie ośmieli się go teraz porzucić. Jego pewność prosiła się o uczynienie mu na złość, ale któż chciałby odmawiać tym hipnotyzującym oczom? |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Ich rozmowa zaczynała wykraczać z niezobowiązujących ram, jakich usiłował się trzymać Marcus w swej ostrożności. Dotychczas stepował wokół tematu, usiłując wybadać granice przestrzeni towarzysza. Wiedział, że idea fizycznej przestrzeni osobistej była mu obca – dowód spoczywał na kolanach Overtone’a, w postaci jego dłoni zamkniętej w zaborczych palcach. Jeśli zaś chodziło o zwyczajną prywatność czy swobodę, jej zakres wciąż pozostawał dla Verity’ego tajemnicą. Gdzie kończyła się akceptowalna poufałość, a zaczynała nachalność? Na ile minut bliskości mógł sobie pozwolić, zanim jego obecność stanie się przytłaczająca, a dotyk drażniący? Znów czuł się jak dzieciak głowiący się nad tym, co wszyscy wokół zdawali się pojmować instynktownie. W pracy czy reprezentując imię rodziny, sprawa była łatwa, przewidywalna. Wszystko kręciło się wokół tych samych dwóch tematów, podążając wedle sprawdzonych schematów i kwestii, które ćwiczyli już od dzieciństwa. Propozycje, negocjacje i mediacje. W żadnej z nich nie było miejsca na emocje mącące osąd pana mecenasa. Teraz, balansując na cieniutkiej linie rosnącej (bądź gasnącej już) sympatii, wspinał się na wyżyny akrobatycznych wyczynów. Gimnastyka była to tym trudniejsza, że wymagała pogodzenia istniejących hipotez z nowymi odkryciami. Nie pasowały do siebie, jak siostrzane puzzle. Maurice przestał bawić się jego palcami, a to nie mogło wróżyć nic dobrego. Pogładził – Nie chcę, żebyś czuł się jakkolwiek zobowiązany – powiedział w końcu ostrożnie, odwracając wzrok w poszukiwaniu inspiracji. Jak na piekielnie dobrego adwokata, odnalezienie odpowiednich słów zajęło mu zdecydowanie za dużo czasu. Zdecydowanie się na bezpośredniość nie przyszło mu z łatwością. Kilka emocji przemknęło po twarzy Verity’ego, gdy skupiał wzrok na horyzoncie, zaaferowany epickich rozmiarów wewnętrzną walką, od frustracji, przez niepokój i na rezygnacji kończąc. Ostatnie znalazło ujście w ciężkim westchnieniu, gdy wreszcie spotkał spojrzenie Maurice’a. – Doszedłem do wniosku, że możesz chcieć nacieszyć się swoim własnym towarzystwem. Wolałbym, żebyś się mną nie przejadł w ciągu jednej doby. Jeżeli chcesz, żebym został do jutra, zostanę. Ale nie w sypialni gościnnej. Taką mam u siebie. Ścisnął krótko ciepłe palce. – Poza tym, zastanów się jeszcze raz nad tym “niemodnym”. To Armani z tego sezonu, przywieziony prosto z Mediolanu – wyglądał na szczerze urażonego przytykiem Overtone’a. Idealnie skrojony garnitur z popielatej wełny dziewiczej nie zdążył nawet zejść z wybiegu. Valentina dostałaby zawału, gdyby usłyszała te herezje. Wiele można byłoby powiedzieć o Veritich, ale zarzut “niemodności” był nie tylko uwłaczający ich dobremu imieniu, ale i całkowicie nieuzasadniony. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Cmoknął po raz kolejny już dziś, realnie sfrustrowany dyskusjami, które równie dobrze mogłyby nie istnieć. Przekonywanie kogokolwiek, aby spędził resztę życia na tym samym materacu co on, zazwyczaj nie wchodziło w zakres jego obowiązków i już sam fakt, że musiał prowadzić taką rozmowę go drażnił. Nie wspominając już o zaznaczaniu swojego terenu przez Marcusa… Maurice nie miał absolutnie nic przeciwko dzieleniu z nim swojego łóżka. Przecież to właśnie czynili wczoraj, gdy skacowany gość próbował zatruć się jego lekami i wsłuchiwał się w miarowy głos gospodarza. Niestety, nie lubił, gdy ktoś tak bezpośrednio próbował stawiać mu granice, zwłaszcza teraz, kiedy absolutnie nie powinien czuć się do tego władny. Ups, syrenie dramatyzowanie pojawiło się na horyzoncie. - To dobrze, że nie chcesz. Wcale nie czuję się zobowiązany. - Uświadomił go łaskawie, ale spojrzenie, którym go piorunował, mogło oznaczać, że może wcale nie do końca wszystko jest w porządku… Uniósł brew, nie wiedząc nagle, która część jego wypowiedzi wymaga szybszej repliki. - Siebie mam na co dzień, a ciebie… cóż, od tygodnia? I nie codziennie. Jak dla mnie, wybór jest prosty. Poza tym nie martw się przejadaniem się. Wydaje mi się, że nuda może być ciężka do osiągnięcia. - Rozpoczął odpowiadanie, przesuwając ich dłonie bliżej swojego podołka, zatrzymując je na swoim udzie. Zważywszy na ich ekscesy łazienkowo-sypialniane, musieliby tam siedzieć jeszcze co najmniej dwa tygodnie. Napięcie, które między nimi drgało było dla Overtona niepojęte, ale zaskakująco mile widziane. - Chyba że to ty masz mnie już dość? - Upewnił się, ale wcale nie wyglądał, jak gdyby spodziewał się odpowiedzi twierdzącej. Jak na narcyza przystało, nigdy w takich sytuacjach nie szukał problemu w sobie. - Zostań. To łóżko jest tragicznie chłodne wieczorami. Zakończył dyskusję, unosząc jednocześnie ich splecione dłonie ku górze, aby przyjrzeć się szwom pod pachą, na których najłatwiej było mu dopatrzeć się niechlujności w szyciu. - Huh, może faktycznie. Nie zmienia to faktu, że to straszna nuda. - Nie ustawał w ocenach, jak zwykle okropnie uparty w chwilach, kiedy wypadałoby po prostu trzymać język za zębami. - Czy prawnicy mają zapisane w kodeksie etyki zawodowej, że kolor uwłacza powadze urzędu? Dopytał, sięgając po swoją filiżankę z herbatą, aby pociągnąć długi łyk. Od plecenia głupot łatwo było o suchość gardła. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Pomimo uważnych obserwacji, coś musiało umknąć uwadze Marcusa. Napięcie się przelało, buzując w niebieskich oczach z intensywnością, na jaką obecny temat nie zasłużył. Czyżby niechcący nadepnął na którąś z arbitralnych granic? Od tych sprzecznych sygnałów biednemu Verity’emu zaczynało kręcić się w głowie. Maurice mówił jedno tonem, który sugerował drugie. W co powinien wierzyć? Chyba naprawdę powinien był się grzecznie pożegnać i zniknąć za kierownicą Bentleya. Coś tutaj groziło wybuchem. Instynkt samozachowawczy dał o sobie znać w samą porę. Ugryzł się w język, zanim jeszcze wpadł na pomysł wskazania ziejących luk w rozumowaniu Overtone’a. Nawet ich, jak się okazało, zakrawający na patologiczny popęd miał swoje granice. W tej sferze chcieć nie zawsze znaczy móc, a więc choćby chcieli zapełnić dobę erotycznymi maratonami, miała ona o kilka godzin za dużo. Zresztą, czyż nie o to rozchodziło się Marcusowi? Nie zdołał wykrzesać z siebie entuzjazmu, gdy Maurice zaprowadził ich dłonie w znajome już rejony. W tym niedbałym geście zawierała się odpowiedź na wątpliwość, która wierciła mu dziurę w brzuchu od dobrych kilkudziesięciu minut. Bańka naiwności pękła wcześniej, niż przypuszczał. Przynajmniej wiedział, na czym stali. Pytanie retoryczne zbył tylko wymownym spojrzeniem. Odpowiedź, którą przecież doskonale znali obaj, zaczynała mu ciążyć. O ileż łatwiej byłoby mieć go dość. – W porządku – potwierdził ich wypracowane ustalenia, choć niewygodny ucisk pod żebrami znów dał się Verity’emu we znaki. Nie zrobiłoby na nim takiego wrażenia, gdyby zachował rozum i w porę zdusił irracjonalne nadzieje. Jak już wspominał – była najgorszym świństwem. – Kwestia pragmatyzmu – wyjaśnił zwięźle, nie podłapując przynęty. Spróbował zająć umysł kolejnym ciastkiem. – Stonowane kolory są bardziej uniwersalne i łatwiejsze do spersonalizowania, z reguły są wolne od ekstremalnych skojarzeń, jakie mogłyby podświadomie zachwiać opinią przysięgłych, a przy okazji pozwalają docenić mniej oczywiste kryteria dobrze zaprojektowanego ubrania: krój, schludność szwów, fakturę materiału. Wejście w buty mówcy było bezpieczną strategią. Banalny temat odwrócił jego uwagę od kwestii zbędnych. Proste fakty, pozbawione krętych korytarzy emocji i nieporozumień. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice nie czuł się w obowiązku, aby dopatrywać się sygnałów zdradzających ich niezrozumienie się. Nie był też odpowiednią osobą do takiego zadania, bo odkąd już dostał to, czego chciał, jego perspektywa starała się żałośnie ograniczona i oscylująca wokół jednej osoby. Z drugiej strony, czemu miałby uważać, że jest inaczej? Marcus w żadnym momencie ich spotkania nie dał mu do zrozumienia, że chodzi mu o coś więcej, niż jedynie fizyczne atrybuty blondyna. Ze swojego siedzenia Maurice mógł obstawiać, że w tym zestawieniu to raczej on jest bardziej zaangażowany emocjonalnie. Nie pragnął łóżek wyściełanych różami i poszukiwania czegoś, czego się nie spodziewał. Brakowało mu natomiast wspólnego porozumienia i dziecięcych psot, w jakie zawsze go wplątywał. Dobrze go sobie kojarzył. I być może, tak po prostu sprawdzał, czy wciąż mógł wzdychać do tego z sentymentem, czy raczej najwyższy czas było pogrzebać to wszystko pod stertą śliskich kamieni. To, co wydarzyło się na piętrze, było zwrotem akcji, do którego może i dążył, ale jakiego w sumie się nie spodziewał. Nie zliczyłby, jak wielu mężczyzn już próbował okleić swoim syrenim urokiem, a jednak Marcus był jednym z niewielu, który w odpowiedzi go pocałował. To dawało do myślenia, podobnie jak jego co poniektóre odpowiedzi na zaczepki gospodarza. Nie zmieniało to jednak faktu, że przy obecnym rozdaniu kart byli dla siebie wyłącznie starymi znajomymi i przypadkami na jedną noc. Słuchał jego wykładu modowego z lekko uniesioną brwią. - Powiedz mi, jakże wpłynęłoby to na ławę przysięgłych, gdyby sędzia zamiast koloru przy mankietach nosił się tak cały? Wciąż oscylujemy w granicach mono kolorystyki. - Teraz już nawet się nie drażnił, a spróbował zrozumieć. Robili dyskusyjne postępy, to na pewno. - Wszystkie te atrybuty można również doceniać, gdy strój jest bardziej ekstrawagancki. Zasługujesz, żeby wyróżniać się z tłumu, Marcus. W takim garniturze nawet idealnie skrojonym łatwo jest być wyłącznie częścią czegoś, miast głównym bohaterem. Przesunął dłoń z okolic filiżanki na ich splecione dłonie. Trudno było odmawiać mu podążania za logiką. Jakkolwiek nie byłaby sprzeczna z tym, co uznawał Verity, w tych słowach słychać było metodę rozumowania artysty, który zawsze musiał być na językach, w samym centrum wydarzeń. Jeżeli nie będzie przykuwał uwagi, w kolejnym sezonie jego nazwisko będzie już wyłącznie nużącym wspomnieniem. Jeden świat, a tak różne rzeczywistości… [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Sob Lut 03 2024, 18:02, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy