Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Tereny wokół posiadłości Wysokie mury odgradzają rezydencję od świata zewnętrznego. Na terenie posiadłości można znaleźć mnóstwo kolumn, dzikich bluszczy, a także miejsc do leniwego wypoczynku. Długi podjazd wyłożony białą kostką otacza prawdziwy zielony gaj, odseparowany od dwóch miejsc parkingowych umiejscowionych na prawo od bramy. Zadbane alejki pękają w szwach od przeróżnych gatunków roślin oraz wymyślnych kwiatów, sumiennie zaopiekowanych przez całorocznego ogrodnika, a tu zaraz, tuż za rogiem, pojawia się prawdziwy gąszcz dzikich traw, rosnący tak, jak go matka natura stworzyła. Gdzieś w tym dzikim labiryncie ścieżek można znaleźć letnią altankę, oferującą miły odpoczynek podczas cieplejszych miesięcy, a także kilka pomniejszych budynków gospodarczych. Na tyłach budynku znalazło się zejście na kamienistą, wydzieloną plażę, odseparowaną od rybackich kutrów i wścibskich turystów fragmentami większych skał i lasu. Nad wodą można również znaleźć miejsce do kontemplacji fal oraz szumu oceanu. Prostopadle do brzegu wysunięto drewnianą kładkę, którą w razie potrzeby doposaża się o niewielki stolik. Rytuały w lokacji: setek drzwi [moc: 56]* kocioł smoły [moc: 86]** rytuał entów [moc: 90]*** kamienny strażnik [moc: 75]** Orbis Creans [moc: 14]**** * Rytuał obejmuje jedynie obszar przy tylnych wejściach do rezydencji. ** Rytuał obejmuje jedynie obszar przy frontowych wejściach do rezydencji. *** Rytuał obejmuje jedynie obszar centralny ogrodu. **** Rytuał obejmuje jedynie obszar przy altance ogrodowej. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
04/04/1985 Ostrożnie wszedł do środka pentagramu, uważając, aby nie uszkodzić żadnej z przygotowanych linii. Zacisnąwszy palce na swoim athame, sięgnął myślą do potrzeby zabezpieczenia swojego domu, wyobrażając sobie iluzję nadprogramowych drzwi wirujących przed oczami każdemu, kto niepowołany przekroczyłby granice posiadłości. - Domus mea confundat gressus tuos et sensus tuos. - Rozpoczął przywoływanie odpowiednich słów rytuału setek drzwi, obracając się jednocześnie w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. - Ad perniciem et insaniam. Kierował nadgarstek w stronę ramion pentagramu, kończąc inkantowanie w momencie, w którym miał nadzieję dostrzec rozpalenie ostatniej ze świec. Jeżeli wszystko miało pójść zgodnie z planem, planował pozostawić uprzątnięcie pozostawionego bałaganu cudownej Lucienne. Czekał na niego jeszcze trening pływacki, z którym to dłużej zwlekać już po prostu nie wypadało. | zt |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Stwórca
The member 'Maurice Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 51 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
17/04/1985 Dziś był ten dzień, tak też sobie postanowił, kiedy targał przed dom swoje ulubione ostatnio metalowe wiadro z mieszanką mąki, popiołu i soli. Dziś zaopatrzony był w świece o kolorze głębokiego fioletu, których niegdyś miał u siebie na pęczki. Spoglądając na nie po pewnej przerwie, czuł niepewność ściskającą mu żołądek. Rytuał, jaki sobie zaplanował, nie należał do zabaw dla początkujących, chociaż nie spodziewał się czerniejących palców i napadów drgawek. Takie rzeczy spotykały gówniarzy porywających się z motyką na słońce. Podobnie jak to czynił ostatnio, usypał przed domem pentagram z przygotowanego proszku. Przygotowywanie miejsca przed domem było równie skomplikowane, jak rysowanie na trawie. Jedynym utrudnieniem był tylko Stheino, widoczny zza wysokich okien budynku, szarpiący Lucienne za skrawek sukienki, który kątem oka przykuwał uwagę malarza. Cóż, oby nie stał się dziś główną gwiazdą tego przedstawienia. Mieli kocioł smoły do wstawienia na ogień. Ustawił świece w należnym im miejscu, sytuując je u szczytu każdego z ramion gwiazdy, następnie wziął głęboki oddech i ujął w dłoń swoje athame. Przypominając sobie inkantacje, odwrócił się plecami do scenki rodzajowej z udziałem barghesta i zajmując miejsce w samym środku nakreślonych linii, wziął głębszy oddech. - Terra ignem in flammam vertit. Poenitet hostes quod non in solo pedem posuit. - Wypowiadał słowa głośno i uważnie. Obracając się ostrożnie przez lewe ramię, kolejno kierował ostrze na ułożone pieczołowicie świece. Skupiony na intencji rytuału, nie zwracał większej uwagi na fakt, czy świece rozpalają się po wezwaniu ich do tego, mając nadzieję dostrzec pozytywny efekt już po zakończeniu czarowania. | zt |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Stwórca
The member 'Maurice Overtone' has done the following action : Rzut kością #1 'k100' : 79 -------------------------------- #2 'k60' : 7 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
05/04/1985 Spotkanie barghesta zmienia człowieka. Całe szczęście Maurycego, że jego największym problemem były mordercze zębiska uczepione nogawki spodni, a nie wielka psia mama, wzburzona zarekwirowaniem przez dwóch idiotów szczeniaka, który nie potrafili się zajmować… a przynajmniej jeden z nich nie potrafił. Maurice od samego rana stawał na rzęsach, aby oporządzić Stheino. Przygotował mu posiłek prawie samodzielnie (pod czujnym okiem Lucienne), wybierał kolor smyczy, który mógłby mu zainstalować i szukał w desperacji książki, którą zamówił od razu po spotkaniu z Anniką, a do której jeszcze nawet nie zajrzał. Ostatnio działo się zbyt wiele, aby to był jego pierwszy ruch o poranku. Znalazł opasły tom po niespełna kwadransie i to tylko dlatego, że barghest taktycznie ugryzł go w kostkę, zmuszając do porzucenia przeszukiwanej właśnie biblioteczki na rzecz zajęcia się drugą. Ze swoją zdobyczą wspiął się na kanapę. Wyciągnięty na niej starał się nie zauważać, jak Stheino taktycznie próbuje wskoczyć tuż za nim, zapewne po to, aby zdewastować także i księgę. Oj, co to to nie. Teraz tatuś czyta o dzieciaczku. Przekopywanie się przez fakty i mity dotyczące piekielnych bestii było tragicznie nużące. Maurice nie od dziś, ani nawet nie od wczoraj był fanem praktycznego rozwijania się, ale odrobina podstaw musiała zostać przyjęta. Zapoznał się ze statystyczną siłą, z jaką może ugryźć barghest i nieszczególnie mu się spodobała. Chyba będzie musiał sprawić mu też kaganiec. Odnotował w pamięci elementy wychowawcze, jakie powinien wprowadzić, ale nie wydawał się szczególnie przekonany, co niektórych z nich. Jeżeli chodzi o słowo pisane, to o wiele lepiej wbijała mu je do głowy sama Annika, prezentująca mu co nieco za swoim pośrednictwem. Widział jak trzyma Stheino, kiedy sprawdzała jego płeć. Postanowił spróbować czegoś podobnego. Złapanie barghesta nie należało do najłatwiejszych. Ten jeden to ewidentnie był nieodrodnym synem piekieł. Wiercił się w rękach Maurycego i próbował czmychnąć, szczypiąc go zębami w dłonie. Overtone wtedy podstawiał mu gumową zabawkę, która jeszcze wczoraj była całkowicie nowa, a dziś przypominała oponę wystrzeloną na drodze szybkiego ruchu. Cóż, dopóki trzymała się w kupie, była zdatna do użytku. Po kilkunastu minutach zauważył, że faktycznie jakoś mniej gryzienia dostawały jego palce, ale nie otwierał jeszcze szampana. Wiedział, że przed nim wciąż mnóstwo pracy, więc aby nie marnować okazji, zrobił jeszcze kilka kółek po salonie, próbując przyzwyczaić bestię do chodzenia na smyczy, jak wzorowy piesek. Trudno było mówić o sukcesie, ale udało im się nie pożreć smyczy. Na fali dzisiejszych sukcesów postanowił poćwiczyć odrobinę magii natury, ostatnio mocno zaniedbanej. Zostawiając Stheino pod opieką Lucy, usiadł na ławce w ogrodzie i z czystego kaprysu wyrzucił spomiędzy ust inkantacje. - Pulchraflos - kwiat posłusznie pojawił mu się w dłoni. Ucieszył wzrok, ucieszył też duszę, napełniając właściciela ogrodów satysfakcją z udanej próby. Na wszelki wypadek, aby potwierdzić, że nie był to wyłącznie wypadek przy pracy, spróbował ponownie. - Pulchraflos - drugi kwiatek natychmiast dołączył do pierwszego, zajmując ostatecznie zaszczytne miejsce na pobliskim trawniku. Ścięte kwiaty rzadko nadawały się do czegokolwiek poza chwilowym cieszeniem oczu. Sukces pozwalał mu sądzić, że być może ma jeszcze szanse, aby rozwinąć się w magii natury tak, jak o tym niegdyś myślał za czasów szkolnych. Zanim został na stałe uwiązany do teatru, wydawało mu się, że mógłby nawet zostać kimś, kto wiązałby swoją przyszłość z przyrodą i naturą. Może idiotyczne to marzenie jak na Overtona, ale wciąż gdzieś tam tliło się w nim jego dawne echo. Próbował przypomnieć sobie kilka kolejnych zaklęć, z których zdarzało mu się korzystać. Rozpalał płomień w kominku, bawił się iskrami, a na wyjątkowo aromatycznych kolegów chętnie ukradkiem rzucał dolosus. Teraz było zdecydowanie rzadziej potrzebne, ale gdy z kaprysu dyskutowało się z rybakami odzianymi w znoszone kurtki, zdarzyło mu się pożytkować tym zaklęciem w charakterze koła ratunkowego przed omdleniem. Po kilkunastu minutach znalazł drogę do mieszanki soli i mąki, którą przygotował sobie dziś rano. Od jakiegoś czasu zastanawiał się nad skorzystaniem z rytuału związanego z magią natury. Jaki dzień byłby lepszy od tego, niż obecny? Ręce zdążył już rozgrzać. Wrócił się po świece i athame do domu, a kiedy wracał, był już mentalnie przygotowany na usypywanie pentagramu. Wybrał spokojne miejsce mniej więcej w centrum ogrodu. Bujna roślinność nadawała się najlepiej na zaklęcie jej rytuałem entów, który dziś sobie umyślił. Rysowanie gwiazdy poszło mu szybko, podobnie jak ustawianie zielonych świec w każdym z ramion. Przypomniał sobie formułkę, którą za moment będzie wypowiadał i przećwiczył ją na sucho w myślach, nim postanowił rozpocząć rytuał. Dziwna trema zakwitła mu niewygodą w piersi. - Somnium finit, expergiscere plantam et adsta latus meum - rozpoczął zabawę, obracając się ostrożnie w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i celując athame kolejno w każdą ze świec. Skupiał się na wizji, w której jego ukochany ogród jest w stanie sam obronić się przed intruzami. Jeżeli przy okazji miał pomóc w obronie posiadłości, Maurice był jeszcze szczęśliwszy. Miał nadzieję zobaczyć zapalone świece, gdy ostatnie słowo spłynęło już z jego ust. Niezależnie od wyniku rytuału postarał się o dokładne wysprzątanie powstałego bałaganu. Sól nieszczególnie dobrze działała na roślinki. Zebrał świece, przelał miejsce odprawienia rytuału świeżą wodą i zapoznał się ze stanem flory. Czy dużo miało się zmienić? To wkrótce się okaże. | zt Pulchraflos: udane i udane |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Stwórca
The member 'Maurice Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 90 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
27/04/1985 Poranek był ciężki. Powieki sklejone żałosną namiastką snu nie doszły do siebie nawet po pielęgnacji pospiesznie wprowadzonej tuż po wstaniu. Opuchnięte oczy ładnie komponowały się z ciemnymi cieniami - pocałunkami bezsenności. Ostatnie wydarzenia w Little Poppy sprawiały, że sen Maurycego był jeszcze bardziej godny pożałowania, niż ostatnio. Kiedy tylko wracał myślą do wściekłych płomieni dogorywających na rękawie nadpalonego płaszcza, lęk ściskał go za gardło. Nie chciał tak się czuć. Nie chciał snuć się po Nacre z poczuciem, że gdzieś tam jest zagrożenie, któremu nie potrafi sprostać. Może stąd wzięła się jego dzisiejsza motywacja, aby coś ze sobą zrobić? Wyszedł z samego ranka na lodowate kafelki tylnego patio. Chłostany przez morską bryzę, sięgał pamięcią do formułek, z którymi niegdyś się nie rozstawał. Zanim na dobre przyrósł do desek teatru, uważał, że był całkiem nie najgorszy, jeśli chodziło o czarowanie, ale teraz… teraz zupełnie zwątpił w swoje umiejętności. - Arcusminora - cichy szept ledwo przebijał się przez wycie fal rozbijających się o przybrzeżne skały. Poruszył palcami, ciesząc oczy miniaturką tęczy przeskakującej między kłykciami. Lekki uśmiech wreszcie objął jego usta. Pamiętał, jaką frajdę sprawiały mu zaklęcia z iluzji wiele lat temu. Kiedy był dzieciakiem, tęcza na dłoni była naprawdę fajną zabawką. Przerwał zaklęcie, zatrzaskując świetlną iluzję. Wyprostował się, wyciągając przed siebie jedną z dłoni. - Fingere Illusionem - wyartykułował inkantację, muskając swoją uwagą rozprostowane ramię i wyobrażając sobie, jak otacza je prosta, marynarska lina. Wydawało mu się, czy naprawdę poczuł jej ciężar? Iluzja okazała się skuteczna. Ciasno zwinięte sploty wywoływały wspomnienia lat spędzanych nad brzegiem oceanu. Niejeden raz ku ogromnemu niezadowoleniu rodziny zdarzyło mu się podkradać podobne akcesoria używane przez rybaków. Nigdy nie oddawał, ale ile miał zabawy z wiązaniem, to już jego. Chciał złapać za linę i spróbować spleść ją w jeden ze znanych sobie węzłów, ale iluzja rozpierzchła mu się w palcach. Nabrał samego siebie. Z ciężkim westchnieniem wrócił do środka domu, poszukując Lucienne. Siedziała w salonie skupiona nad jedną z niewybrednych powieści dla młodych kur domowych. Jej policzki wciąż pąsowiały, gdy unosiła wzrok na Overtona. Poproszona o pomoc, zniknęła na kilkanaście minut, by poszukać mu marynarskiej liny. Maurice ponownie wypadł na taras. Kontynuowanie czarowania w oczekiwaniu wydawało mu się najsensowniejsze. Nie lubił marnować czasu, dopóki nie było to absolutnie konieczne. - Quadruplator - rzucił zaklęcie na ścianę oddzielającą taras od pracowni. Pomieszczenie znajdowało się dość daleko, aby nie widział wyraźnie jego wnętrza, ale i tak wydawało mu się, że widzi fragment sukienki w drobną kratę, przeciskającej się pomiędzy regałami z płótnami. Nie pamiętał, żeby właśnie tam chował swoje liny… Odwrócił wzrok, znudzony oczekiwaniem. W wyniku nieprzemyślanego kaprysu machnął dłonią w kierunku nieba. Było już jasno, więc efekt nie był szczególnie widowiskowy, ale… - Lumifluctus - rozbłysk światła przypominał milczącą eksplozję fajerwerków. - Przynajmniej pamiętam jak robić ładne rzeczy. Westchnął, nie potrafiąc nie złościć się na siebie samego za przebieg zdarzeń w Little Poppy. Gdyby tylko włamywaczy dało się pokonać fajerwerkami i tęczą wyskakującą z palców… Wróciła Lucienne. Przerywając mu ponure rozmyślania, wsunęła mu w dłonie jedne z nowszych lin, które ostały się jeszcze z czasów, gdy Maurice lubił je wiązać. Podziękował jej niewyraźnym uśmiechem, znajdując sobie miejsce przy stoliku. Nie zaczynał od samych podstaw i darował sobie takie podstawy jak ósemki, od razy biorąc się za duet szotowy i bramszotowy. Chwilę szamotał się z odnalezieniem właściwego splotu, a i tak wyszło mu trochę krzywo. Rozplótł i zaplótł liny ponownie, a potem jeszcze raz. Kiedy wydawało mu się, że wszystko wygląda tak, jak należy, przypomniał sobie kotwiczny, wyblinkę, docierając w końcu do ratowniczego. Pamiętał, jak pierwszy raz próbował go zawiązać, ucząc się na samym sobie. Entuzjazm do takiego rozwiązania przeszedł mu tak szybko, jak prędko zobaczył załoganta wiążącego ratowniczy na sobie i wyłażącego z niego w sytuacji zagrożenia. Przekonało go już samo to, jak idiotycznie to wyglądało. Był pewien, że tego węzła nie da się zapomnieć, a i tak za pierwszym razem rozwiązał mu się prawie natychmiast. Spróbował zacisnąć go mocniej, dopiero wtedy efekt zaczął przypominać właściwy. Na tym poprzestał, bo palce miał już całe zdrętwiałe od zimna i poobcierane od szorstkiej liny. Porzucił swoje zabawki na stoliku. Wróci do nich wieczorem, gdy zmęczony bezsennością znowu będzie potrzebował czegoś, co chociaż na chwilę zajmie mu głowę. Chciał wrócić do domu, ale wtedy coś go tknęło. Przez okno w kuchni widział resztkę mieszanki solno-mącznej, z której ostatnimi czasy często korzystał. Nie był szczególnie przekonany co do tego, że mu się uda, ale uznał, że warto spróbować. Po ostatnich tygodniach poziom lęku był w nim zbyt wysoki, aby był w stanie tak po prostu zrezygnować z próby. Dosypał popiołu do wiaderka i wymieszał wszystko razem. Biorąc pod pachę pięć niebieskich świec, przygotował sobie stanowisko w miejscu wiązania linek. Bez sensu było targać to wszystko do ogrodu, gdzie wiatr był najmniejszy. Pentagram usypywało się szybko, a mieszanka była dość ciężka, aby kształt nie znikał pod wpływem bryzy. Powstałe ramiona zwieńczyły nowiutkie niebieskie świece. Szczęśliwie athame wylądowało we wiaderku razem z mąką. W innym wypadku jeszcze popsułby pentagram podczas próby wyjścia z kręgu. Sięgnął pamięcią do Marcusa Veritiego. Jego lękowa osobowość potrzebowała czegoś, czym mogłaby wygasić zamartwianie się chociażby na krótką chwilę, a co byłoby lepsze do tego celu, niż rzucenie rytuału dobrego losu? Wydawało mu się, że nigdy nie był najłatwiejszy, ale kto nie ryzykuje… - Tu eris electus ex fatis. Fortuna tibi ridebit, et omnes ad pedes tuos cadent. - Słowa wypowiadał dokładnie, obracając się jak zwykle przez lewe ramię i wskazując athame kolejno na każdą ze świec. Chciał, aby na Marcusa spłynęło ochronne błogosławieństwo, aby trzymało się go szczęście, którego jemu samemu ostatnio zabrakło. Chciał widzieć, jak świece płoną, sygnalizując udany rytuał, ale czy tak miało być? Sam nie wiedział, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Po zakończonej pracy posprzątał po sobie świece, pentagramy i wiaderka. Tym razem nie zapomniał o zabraniu noża ze sobą. |zt Zaklęcia: Arcusminora, Fingere Illusionem, Quadruplator, Lumifluctus (wszystkie udane) |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Stwórca
The member 'Maurice Overtone' has done the following action : Rzut kością 'k100' : 54 |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru satanistycznej sekty
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
26 marca 1985 Czy zajechała na pewno pod odpowiedni adres? Od rana żołądek skręca jej się z nerwów. Kiedy odebrała telefon od Maurice’a, który oznajmił jej, że dzisiaj będą wywieszone wyniki przesłuchania, szlag trafił cały jej spokój i porządek dnia. Niby porzuciła nadzieję o tym, że cokolwiek może jej się udać i że wróci na scenę… ale przyjść tam i nie zobaczyć swojego nazwiska będzie zbyt bolesne. Najpewniej otworzy stare rany i nadzieje, które już dawno pogrzebała. Jednocześnie zaczęła żałować, że dała się namówić. Nawet jeśli jej przydzielą jakąś rolę, to co? Przecież nie może zrezygnować z normalnej pracy. Co ona wtedy powie rodzicom? Wyda się wtedy, że poszła bez ich wiedzy i zgody do teatru, że znów się naraża, że przecież może zginąć, ostatnim razem tak to się skończyło. Już widziała tą awanturę. Więc nawet lepiej będzie, że się nie dostanie. Tylko trochę nie wie, po co przyjechała w takim razie pod dom Maurice’a. Czy to na pewno był jego dom? W zasadzie, kogo poza Kręgiem było stać na takie posiadłości… w okolicy można, ogromny niczym własny dworek. Jak żyć w tak wielkim miejscu? Dla niej jej własny pokój na piętnaście metrów był wystarczający. Co robić w takim domu? Uśmiecha się niewyraźnie, kiedy widzi jego sylwetkę. Dostrzec to może dopiero, kiedy Alisha zdejmuje kask, a następnie podaje go jemu. Wciąż lepiej, żeby to on się nie narażał. Jak zabije Overtone’a, tylko dlatego, że wiozła go na motocyklu… już lepiej, żeby ona zginęła. Zdecydowanie. — Gotowy? – pyta, chociaż ona nie jest gotowa ani trochę. Nic od rana nie jadła. Jest jej słabo, a jednocześnie mdli ją tak bardzo, że i tak już nic nie przełknie. Może jak wróci do domu. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Jego poranek był o wiele spokojniejszy, a i tak nie nazwałby go udanym. Obyło się jednak bez splątanego żołądka, chociaż nocne starcia koty versus stopy poruszające się pod kołdrą wystarczyły, aby pobudka była stosunkowo bolesna. Mimo tego wczesne godziny minęły mu szybko i w atmosferze swobodnego dogorywania na kanapie po intensywnej kąpieli w oceanie. Pokusił się na nią około trzeciej nad ranem, gdy kocur po raz kolejny użarł go w duży palec. Mimo tego nie przyznałby się przed sobą, że nieco przesadził z długością moczenia zadka, tak samo jak nie przyznawał się do dostrzegania stresu w szczupłej motocyklistce parkującej mu przed bramą. Jej uśmiech był żałosną namiastką tego, co dotąd udało mu się u niej zaobserwować. Mimo wszystko na dzień dobry wcale nie rzucał pocieszających słów. Dobrze wiedział, że nie miał takiej mocy, aby całkowicie wyłączyć w niej nerwy, ale i tak delikatnie ścisnął jej łokieć, zanim przyjął od niej kask. - Wyluzuj trochę, bo na najbliższym zakręcie wylądujemy w rowie. - Postraszył ją, ale pół żartem, a pół serio, trochę podstępnie szukając jej spojrzenia. Stali na tyle blisko siebie, że miał nadzieję, iż przynajmniej na chwilę wypchnie ją ze stanu permanentnego spięcia. Jakby dotykanie łokcia było zbyt delikatne, poprawił lekkim dźgnięciem jej palcem w bok. - Gotowy - odpowiedział wreszcie, biorąc od niej kask i ostrożnie zakładając go na głowę. Sadowienie się za jej plecami było szybkie i wyjątkowo go nie przedłużał. Dostatecznie drażniący mógł być już ten jego spokój, wynikający najpewniej z faktu, że Maurice doskonale wiedział, kto został wytypowany do obsady. Mimo wszystko nie jego rolą było wprowadzać ją w szczegóły. Wystarczyło, że zamierzał przyjechać na miejsce jako jej „plecaczek”. Nie unikną oskarżeń o ustawione przesłuchania, co do tego nie było żadnych wątpliwości, ale to nie był problem na dziś. Liczyło się to, jak czuli się obecnie, a Alishy najlepiej zrobiłoby zobaczenie wreszcie karty z wywieszonymi nazwiskami. Maurice objął ją mocno w pasie, opuszczając szybkę kasku. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Chciałaby parsknąć śmiechem, ale zabrzmiałoby to wyjątkowo żałośnie. W obecnym stanie ledwie była w stanie przełknąć ślinę, a za moment Maurice mógł poczuć spięcie mięśni. Z kolei Alisha miała bardzo nieprzyjemne poczucie gorąca, które odrobinę się wzmogło, kiedy Overtone usiadł zaraz za nią. W innym stanie stwierdziłaby, że zaprzyjaźnił się już z motocyklem. Całkiem sprawnie założył na głowę kask, a potem bez wahania usiadł za nią i objął w pasie. Nawet nie musiała go instruować. Oswoił się z maszyną o wiele prędzej niż przeciętny człowiek, co zasługiwało na pochwałę, gdyby tylko dziewczyna była w stanie coś z siebie konstruktywnego wydusić. — Łatwo Ci mówić – rzuciła tylko za siebie i zaczekała, aż Maurice załaduje się za nią. To było całkiem przyjemne. Nawet nie chodziło, że to on za nią usiadł, ale sam fakt, że na swoim spiętym ciele mogła poczuć czyjś dotyk. Ciepło ciała mieszało się z niewyraźnym, morskim zapachem, zupełnie jakby Maurice całkiem niedawno wyszedł spośród fal. Było to na tyle niedorzeczne, że nawet o to nie spytała, zganiając to po prostu albo na perfumy, albo na kosmetyki. Mężczyźni też ich używali, chociaż nadal mniej niż kobiety. Prawda? Maurice wyglądał na takiego, który o siebie dbał. Artyści byli inną kategorią mężczyzn – im wolno było nakładać nawet makijaż, chociaż nigdy nie wolno było o tym mówić na głos. Ciepło ciała i bliskość znajomej osoby działała jak plasterek na ranę. Dzięki niemu wzięła jeszcze jeden, głębszy oddech, a mięśnie mimowolnie się rozluźniły, nawet jeśli tylko odrobinę. Bliskość pomagała. Zazwyczaj pomagała, chociaż nie sądziła, że pomoc znajdzie w dość nieświadomym jej udzielenia młodym mężczyźnie. Skoro padło więc hasło gotowy, a Alisha mniej dygotała na motorze, dodała gazu, aby za moment wjechać na uliczki Maywater, skąd popędzili wprost w jedno miejsce – przed drzwi teatru. przenosimy się przed wejście teatru Ostatnio zmieniony przez Alisha Dawson dnia Wto Lut 06 2024, 13:18, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
| z jadalni Zaś Maurice, jak na kategorię trzecią przystało, nie wydawał się szczególnie poruszony rozzłoszczeniem swojego wybawcy. Można było śmiało zakładać, że niejako był już przyzwyczajony do drażnienia swoim zachowaniem i zdecydowanie ostrzejszych reakcji, gdy w swojej niefrasobliwości przekraczał cudze granice. Jedynie uśmiechnął się pokornie w kierunku Grace. Odwdzięczy się jej kiedyś za udzieloną mu pomoc. Może nawet uda mu się przekonać Marcusa, że nie warto byłoby wyżywać się na niej za bezczelność jego własnego gościa. Cóż ona biedna mogła zrobić pod wpływem tych rozmarzonych błękitnych oczu? Verity na pewno mógł zrobić zdecydowanie więcej, niż biedna gosposia. Zasiadając za kierownicę pojazdu, mógł skasować Maurice’a jednym nieopatrznym ruchem nadgarstka, jaki posłałby ich prosto w przydrożne drzewo. Z jakiegoś powodu książątko ufało mu na tyle, że nawet nie sprawdzało drogi. Ułożył się na fotelu, ostatecznie porzucając przeszukiwanie schowków i przekręcając się na bok, twarzą w kierunku rozgniewanego uda wściekle wciskającego stopą gaz. Przysłonił oczy ramieniem, odgradzając się od jego gniewu i podejrzanej jaskrawości wywołującej dudnienie pod czaszką. Przez całą drogę jedynie lekko zmieniał pozycję, mocno nieskory do rozmów i ewidentnie walczący z kacem rzucającym długi cień na jego samopoczucie. Dopiero przy jednym zbyt gwałtownym hamowaniu wreszcie poczuł, że jest w samochodzie. Tyłek zjechał mu z fotela i Maurice wpadł bezceremonialnie na przednią wycieraczkę. - Kurczę, mogłeś po prostu nastawić budzik. - Pożalił się, gdy próbował się wydostać, walcząc z przeciążeniem powodowanym dalszą jazdą i zgrabiałymi od chłodu nogami. Wturlał się na fotel, ale nie wracał już do pozycji leżącej. Wyprostował siedzisko, mocno przecierając zaspane oczy. - Przepraszam, nie powinienem. - Powiedział wreszcie, rzucając mu dłuższe spojrzenie spod złotych pasem spadających mu swobodnie na czoło. Nie liczył na szybkie wybaczenie, ale do Maywater jeszcze mieli kawałek. Można było przynajmniej spróbować zatrzeć złe wrażenie. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Marcus Verity
ILUZJI : 5
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 7
PŻ : 163
CHARYZMA : 13
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 25
TALENTY : 13
Zwolniony z obowiązku prowadzenia cywilizowanej rozmowy, skoncentrował się na szerokiej drodze przed nimi. Kilkanaście pierwszych mil spędził napięty jak struna, ledwie słysząc cichy pomruk radio w tle. W myślach głośniejszych od warkotu silnika już komponował całe tyrady, którymi zamierzał poczęstować Maurice’a, gdy tylko odważy się palnąć coś głupiego. Nic nie palnął. Z każdą kolejną przecznicą, coraz ciszej było w jego głowie, aż całkiem zapomniał o chrapiącym cicho pasażerze. Wrócił myślami do swoich umiłowanych umów i orzeczeń, aż wreszcie przestał zaciskać zęby, rozluźnił palce na kierownicy i odetchnął głęboko. Lubił prowadzić. W trasie był w odrealnionej sferze “pomiędzy”, zamknięty w szczelnej kapsule awaryjnej Bentleya, bez echa przeszłości dobijającego się do drzwi umysłu. Ani tu, ani tam, ani wtedy, ani teraz, tylko on i zmieniający się za szybą krajobraz. Aż jakaś kretynka z dzieckiem na biodrze nie wbiegła mu pod koła zza narożnika, a jego soczystą “kurwę” zagłuszył pisk opon i ryk klaksonu. Maurice przypomniał o sobie, obijając się o deskę rozdzielczą i przypadkiem otwierając schowek, z którego zaraz wysypały się chusteczki, butelka z pigułkami, kilka wizytówek i okulary przeciwsłoneczne. – Nic ci nie jest? – zapytał, głosem nieco ochrypłym i wciąż jeszcze oschłym. Zwolnił, aż wreszcie zjechał na najbliższe pobocze. Przeprosiny przypomniały mu o przyczynie napięcia, którego zdążył się pozbyć przed chwilą, prostując sztywny kark. – Nie, nie powinieneś – zgodził się, nachylając się nad skrzynią biegów, żeby pozbierać rozsypany dobytek. Cmoknął z niezadowoleniem, gdy prawie leżąc na Overtonowych kolanach na oślep popchnął buteleczkę z valium głębiej pod siedzenie. Chwilę psioczył coś pod nosem o jebanych blondynkach, chociaż teraz już nie był pewien, czy to matka czy córka była w tamtej parze blondynką. Udało mu się zgarnąć wizytówki i okulary, które rzucił Maurice’owi na kolana, gdy już udało mu się podnieść. Wciąż mrużył oczy, a spojrzenie, jakie mu rzucał, wbijało szpilki w truchło sumienia, jakie zmumifikował sobie w piersi. Wzrok gorszy od bazyliszka. – Zapnij się – rzucił jeszcze, nim ruszył z pobocza. Brzmiał nieco mniej gburowato. Nieco, bo trzymanie się resztek urazy stało się teraz kwestią godności. Jeszcze ktoś pomyśli, że można go tak łatwo udobruchać. |
Wiek : 29
Odmienność : Słuchacz
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat (również diabła)
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie wypadł przez szybę, więc chyba nic mu nie było. Sam nie był pewien, bo postanowił nie sprawdzać. Wciskając plecy w wyprofilowane siedzenie, nie pochylał się razem z Marcusem w poszukiwaniu fantów. Może dlatego, że nierozważnie zagapił się na jego odsłonięty kark muskany niesfornie przez nieco przydługie już jak na niego włosy. Oglądanie tego było jakieś takie... intymne i niewłaściwe. Tylko dlaczego? To przecież zwyczajny kawałek skóry. Usłyszał butelkę z tabletkami, ale nie zobaczył jej na swoich kolanach, co skwitował nieznacznym uniesieniem brwi. - W imieniu wszystkich blondynek, wypraszam sobie. - Odezwał się, ładnie wydobywając z siebie fałszywą urazę. Jeżeli w czymś w życiu był dobry, to właśnie w należytym odgrywaniu swej roli... oczywiście w sytuacjach, kiedy to sam tego chciał. Ostatecznie, zamiast się chmurzyć, uśmiechnął się nieznacznie. - W zasadzie, jest jeden do jednego w tej konkurencji. Jedno ostre hamowanie i jedna blondynka badająca zadkiem podwozie. - Głupi uśmiech znikł na moment spoza zasięgu wzroku zebranych Marcusa i pojazdu, gdy blondyneczka wyciągnęła się do przodu, przez pewien czas błądząc palcami pod fotelem. Sekundy gniecenia sobie brzucha skwitował cichym westchnieniem triumfu. Maurice chwycił grzechoczącą buteleczkę z lekami, przyglądając jej się przez moment. Od obserwacji odwiódł go Marcus. Aby zachować swój image posłusznego pasażera, Maurice niespiesznie pociągnął za pas, niedbale wciskając go w zamek. Kliknięcie mogło uspokoić kierowcę, ale jego samego wcale nie ucieszyło. Pociągnął za sztywny pas, aby nieco go poluzować i tak przytrzymując, potrząsnął tabletkami. - To samo dałeś mi wczoraj? - Zapytał, typową, tanią zagrywką zerkając na niego spod rzęs. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Wto Lut 06 2024, 16:52, w całości zmieniany 2 razy |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy