Sala prób orkiestry Ogromna przestrzeń sali ginie w lesie rozstawionych tutaj pulpitów i krzeseł – każde czekające na członka orkiestry. Bliżej stanowiska dyrygenta ustawiony jest pojedynczy fortepian oraz harfa, a na samych tyłach znajdują się kotły i instrumenty perkusyjne. Poza nimi każdy muzyk dba o własny instrument i przynosi go samodzielnie na próby. Pomieszczenie znajduje się na najniższym piętrze teatru. Najczęściej używają go muzycy, do zbiorowych prób, a czasem, przy odrobinie szczęścia, do samodzielnych. Niezwykle częstymi gośćmi są tutaj także soliści i członkowie chóru. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
8 kwietnia 1985 Czuła się okropnie. Odkąd pięć dni temu wyszła z domu Maurice’a, nie odezwała się do niego ani słowem. Resztę dnia spędziła na wytykaniu sobie sama, jak głupia mogła być, w międzyczasie leżąc z twarzą wtuloną w poduszkę, bo przynajmniej tak łatwiej wsiąkały z policzków łzy. Następnego dnia obudziła się niemal nieprzytomna, przez co kilka razy zdarzyło jej się pomylić przynoszone zamówienie na sali. Potem nie miała już czasu na rozmyślanie, stawiając się w Teatrze w określonych godzinach, aby razem z pianistą przećwiczyć całą partię. Miała o tyle szczęścia, że już ją umiała i niewiele było do poprawek – ale rozumiała też procedury teatralne. W międzyczasie starała się stawiać swoje kroki na tyle ostrożnie, aby na korytarzu nie spotkać Maurice’a, ale… To nie pomogło, kiedy kilka dni później dostała list. Kiedy już udało jej się uspokoić, znów czuła ból i wściekłość. Wściekłość na samą siebie. Miała chęć go podrzeć i wyrzucić przez okno, razem z perłą. Nie potrzebowała od niego żadnych prezentów – niczego nie chciała. Chciała tylko, aby traktował ją poważnie. Nie jak zabawkę, którą odstawi na bok, zanim zmuszą go do wciśnięcia pierścionka na palec. A potem co? Potem będzie tą żonę z nią zdradzał? Będzie jego kochanką? Oficjalnie przyjaciółką? Jak niewiele godności musiałaby mieć, żeby się na to godzić? Dlatego mu nie odpisała. Była bardziej rozgoryczona niż zła, i bardziej zawiedziona niż… cokolwiek innego. Ale wiedziała, że nie da rady unikać go w nieskończoność. W końcu przyszedł moment stanięcia oko w oko z orkiestrą. Z wyciągiem nutowym zjawiła się w teatrze wcześniej, aby zdążyć się dobudzić i rozśpiewać odpowiednio. Początek prób zawsze był niezwykle żmudny, a fakt, że zaczynały się o dziesiątej rano, ani trochę nie pomagał. Próbowała przemknąć równie niezauważona do sali, w której odbywać się miała próba, ale z marnym efektem – po drodze zatrzymało ją kilkoro ludzi, czasem jeszcze przedstawiając się i dopytując, czy to właśnie ona jest nową Violettą Valery. Ostatecznie dotarła na miejsce i cichutko, pośród zamieszania, usiadła na samym końcu ustawionych pod ścianą krzeseł dla solistów. Wiedziała, że to tylko i wyłącznie kwestia czasu, aż do krzesło opuści, ale jeszcze przez chwilę mogła przynajmniej zaszyć się z nosem w nutach. Orkiestra, ku jej zaskoczeniu, pominęła jednak uwerturę, a dyrygent odwrócił się właśnie do solistów, aby się przedstawić i wyjaśnić w krótkich słowach, na czym mu będzie zależało. — Przedstawiamy klasykę opery, mistrzostwo bel canto – mówił, obserwując uważnie każdego z siedzących solistów. – Każda fraza jest cholernie istotna, a za muzyką idą emocje. Verdi wiedział, co pisał, więc wszystkie zapisy w nutach będą dla nas sacrum. Nie mamy dzisiaj chóru, ale zaczniemy od samego początku, kiedy Violetta wchodzi na bal do Flory. Gotowi? Nie czekał, aż ktokolwiek mu odpowie. Kilkoro solistów powstało z miejsc i podeszło do pulpitów z nutami – była wśród nich Alisha. Zaczekała, aż kilka chwil melodii upłynie, a dyrygent skinie jej ręką na znak, że powinna zacząć. Flora, amici, la notte che resta d'altre gioie qui fate brillar. Fra le tazze più viva è la festa. Powitanie przez gości, wyrażenie wdzięczności – lecz wiedziała, że za moment odezwie się głos. Ensamble, którego nie pominą, bo właśnie wtedy przedstawiany jest Violettcie Alfredo. Chociaż starała się przez cały czas unikać jego wzroku, w końcu musiała podnieść spojrzenie na dalszą część sali i odszukać znajomą twarz, którą jeszcze kilka dni temu pieściła dotykiem i pocałunkami. Gardło ścisnęło jej się z żalu i dziękowała Piekielnej Trójcy, że akurat nie śpiewała. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Ostatnie dni był trudne. Przetykane korowodem łez upychanych uparcie po kieszeniach płaszcza. Te zabiegi uzupełniały fałszywe uśmiechy i swoboda, jakiej wcale nie odczuwał. Gra aktorska na najwyższym poziomie. Nie wychodził z roli, aż do rozplanowanych prób i pewnie tylko dlatego mógł być dzisiaj aż taki spokojny. Pomimo ewidentnego zmęczenia, jego twarz była równie piękna jak zawsze i niemalże równie szczodra w uśmiechach, kiedy usta rozdzielały pomiędzy zebranych uprzejme powitania. Nikt nie musiał zaczepiać go na korytarzu, by zapytać, kogo będzie grał. Kiedy w obsadzie był Overtone, trudno było nie wiedzieć, w jaką postać będzie się wcielał, lecz z pewnością jeszcze ciężej było pomijać go wzrokiem. W takich chwilach jego charyzma wspinała się na sam szczyt. Jego gesty były miękkie i naturalne. Ściskając dłonie znajomym twarzom, wyglądał na rozluźnionego, ale w jego oczach brakowało ekscytacji, jaka zwykle towarzyszyła mu przy przygotowaniach do wystawienia nowej sztuki. Swoje materiały pomocnicze trzymał w dłoniach jak linę koła ratunkowego. Wymięte kartki przespały z nim kilka ostatnich nocy, świadkując bezsenności, która ostatnimi czasy nie pozwalała mu zmrużyć oka. Pod stwarzanymi pozorami, pod uśmiechami i syrenim sznytem, wyglądał co najmniej nieciekawie, lecz bladość nie budziła zbyt wielkiego zainteresowania, w przeciwieństwie do procedur, których przestrzegać powinni. Wprowadzenie było krótkie, bezkompromisowe i konieczne. Maurice przyrósł do swojego krzesła na kilka chwil, obserwując przez moment szczupłe biodra oddalające się w stronę centrum sali. Jego obecność nie była niezbędna jeszcze przez kilka chwil, więc spędził je na bezmyślnym kartkowaniu fragmentów, jakie znał już na pamięć. Oczy bez większego sensu biegały wzdłuż tekstu i linii melodycznej. Wciąż czuł, jak bardzo naprężony miał brzuch po porannych starciach z rozśpiewaniem i na tym też się skupił, kiedy ucichł okrutnie znajomy, kobiecy głos. Spróbował się rozluźnić, wrastając w swoje krzesełko i zajmując się sobą bez większego zainteresowania pozostałymi solistami, ani tym bardziej próbą. Dopiero lekkie klepnięcie w ramię przypomniało mu o momencie, w którym Alfredo wkraczał ze swoim fragmentem. Pojedyncze wtrącenia sobie darowano, ale teraz nie można było zadowolić się podszeptami pozostałych śpiewających. Nie patrzył na Alishę, kiedy zajmował swoje miejsce. Patrzył wyłącznie na pulpit, na własne dłonie luźno trzymane po obu bokach kart, aż wreszcie kilkusekundową ciszę panującą na sali przeciął donośny tenor. Libiamo, ne' lieti calici che la bellezza infiora, e la fuggevol ora s'inebrii a voluttà. Uniósł wzrok znad papieru, aby skupić go na twarzy swojej Violetty. Błękit jego spojrzenia był bardzo neutralny. Łatwo byłoby przyjąć, że spoglądanie na partnerkę nie było niczym ponad budowaniem relacji scenicznej. Libiam ne' dolci fremiti che suscita l'amore, poiché quell'occhio al core… Siła jego spojrzenia zyskała, kiedy zgodnie ze scenariuszem wskazał swobodnym ruchem dłoni niewielką, jasnowłosą sylwetkę. …onnipotente va. Libiamo amore, amor fra i calici più caldi baci avrà. Głos rozpłynął się pomiędzy grupowym fragmentem, ale obserwacja nie ustawała. Spoglądając w jej twarz, szukał na niej czegoś, co pomogłoby mu zrozumieć, co takiego się działo, że Alisha była już nawet ponad proste odpisanie na jego wiadomość. Nawet zwykłe „nie chce cię znać” było lepsze od tego drażniącego milczenia. Tenor umilkł. To była chwila Violetty. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Ansamble zawsze były najgorsze, najbardziej wymagające i dyrygenci poświęcali im nieprzyzwoicie dużo czasu, nie zawsze z winy solisty. Czasem ktoś zapomniał wejść, altówki znów grały nierówno, dęte znowu nie wiedziały, gdzie są w nutach, a soliści nie potrafili liczyć. Każdy miał swój własny margines błędu, a nad wszystkim starał się czuwać jeden jedyny dyrygent – czuwać i nie oszaleć. Kilka pierwszych fragmentów opery powtarzali więc co najmniej pięć razy, zanim mogli pójść dalej i wszystko było w miarę zgrane. W miarę. Allie notowała na nutach uwagi, które dotyczyły jej. W tym samym momencie była wdzięczna, że jej uwaga nie musiała spoczywać na oddalonym o kilka osób i pulpitów Overtonie, ale wiedziała też, że to przecież kwestia czasu. W końcu dojdą do tego duetu. W końcu zaczną nad nim pracować. Nad tym. A potem następnym – dłuższym. Bardziej romantycznym. Bardziej prywatnym. Bardziej niepasującym do całej sytuacji, która się między nimi zawaliła. Mimo to, w końcu rozbrzmiały pierwsze, znajome dźwięki Libiamo. Za sobą widziała, jak kilka osób siedzących na krzesłach zaczyna bujać się w rytm duetu. To w końcu jeden z największych szlagierów ogrywanych dosłownie wszędzie, włącznie z galami i koncertami noworocznymi. Toast na cześć miłości. Jak ironicznie. Piękny głos Maurice’a bez problemów przebił się przez orkiestrę. Nigdy nie słyszała, jak śpiewał tym pełnym rodzajem głosu. Zawsze jej coś nucił i dośpiewywał, to był pierwszy raz, kiedy mogła go takiego usłyszeć. Jego głos przywodził jej na myśl chwile, kiedy była z nim szczęśliwa. Kiedy mówiła mu, jak bardzo będzie żałowała, że nigdy nie zaśpiewają razem, ze sobą, a on śpiewał jej kiedy, o to poprosiła. A teraz są na jednej scenie i śpiewają jeden z piękniejszych duetów, na twarzach starając się przywoływać absolutną obojętność. Jak dobrze mogli potrafić to zrobić? Otóż na tyle, że nikt nawet nie przypuszczał, że kilka dni temu mogli razem dzielić pocałunki, dotykać się i przytulać na kanapie w jego posiadłości. Dziś byli jak para nieznajomych. I wcale nie czuła się z tym dobrze. Ich spojrzenia były wymienne – kiedy Maurice spoglądał w kartki, ona wpatrywała się w niego. A potem, kiedy to on unosił wzrok, tym razem ona uciekała spojrzeniem, mimo że była świadoma jego wzroku. Gardło ścisnęło się pod napływem emocji i całe szczęście, że któryś ze smyczków wyrwał się zbyt prędko, nie czekając na gest dyrygenta, bo nie byłaby w stanie wydać z siebie dźwięku. Tę chwilę poświęciła na taktyczny łyk wody, kiedy dyrygent właśnie unosił głos, żeby na niego patrzeć, bo po coś się tu poci. — Od wejścia Violetty! – zarządził, a Alisha właśnie odkładała na ziemię butelkę wody i brała już oddech, aby dośpiewać kolejną część Libiamo. Wpierw swoją, a potem wspólną. Nie patrzyła na Maurice’a, chociaż wzrok mimowolnie uciekał w jego stronę. Łapała go jednak i przywracała do stronic kartek, to do rąk dyrygenta, aby tylko mieć argument, dlaczego tak się zachowuje. Tak naprawdę jej serce pękało wpół. Pękło już raz, kilka dni temu, lecz dziś od tego pęknięcia powstawały kolejne rozgałęzienia, tak samo bolesne, tak samo niechciane. Tak samo niepotrzebne. Po tym, jak oboje obiecywali sobie, że będą dla siebie… Ale jak? Ich głosy przeplatały się w duecie, śpiewając wspólny fragment, aż ostatecznie doszło do kulminacyjnego punktu duetu wraz z fermatą. Razem z gestem dyrygenta Alisha zakończyła dźwięk, a wokół rozległy się pojedyncze oklaski rozochoconych, dobrze bawiących się solistów. — Altówki, patrzcie na moje ręce, one dyktują puls! Dęte, wiem, że w waszym słowniku nie ma takiego pojęcia jak piano, ale dynamika Was też dotyczy! Dobrze, piętnaście minut przerwy i wracamy, zaczniemy jeszcze raz od tego duetu i pójdziemy dalej. Przerwa. Wyczekiwana przez orkiestrę, dzisiaj miała być jej najgorszym wrogiem. Zabrała szybciutko butelkę wody i odeszła kilka kroków w stronę ponurego zakątka, aby tam spędzić kilka spokojnych chwil. Mimo to, jedna z mezzosopranistek, która miała grać Florę, nie zamierzała puścić jej samej i dołączyła do niej za chwilę, wyrażając swoje zdumienie, że nie słyszała Alishy nigdy wcześniej. Cóż, nie miała szans. A kontrolne spojrzenie wodziło tylko za sylwetką tenora. Miało być dyskretnie, aby tylko nie zorientował się, że na niego spogląda. Wolałaby tego nie robić. I chciałaby mieć jednocześnie silną wolę. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Chwila Violetty nie doszła do skutku. Zamiast niej do skutku doszła przerwa, podczas której zebrani rozpierzchli się powoli po całej sali. Większość solistów wróciła na krzesła, ale nie wszyscy. Kilkoro z nich wciąż stało przy pulpitach i jedną z takich osób był właśnie Maurice. Powtarzał sobie dalsze fragmenty, łamiąc sobie język i głowę nad włoskim. Tuż obok niego stał Gastone, drugi tenor Traviaty. - Ah, sì; da un anno. Un dì felice, eterea, mi balenaste innante, e da quel dì tremante - Mruczał pod nosem Alfredo pod czujnym uchem Gastona, który okazjonalnie ściskał go za ramię, kiedy amerykański akcent kaleczył włoszczyznę w wyjątkowo drażliwy sposób. Gastone rozumiał dylematy Alfredo. Nie była to pierwsza sztuka, w której spotykali się na scenie i dobrze wiedział, że język opery nie jest pierwszym wyborem dla Overtona. Mógłby czynić z tego swoją przewagę. W końcu również śpiewał tenorem, a gdyby się postarał, mógłby wysłać Maurycego na widownie w zaledwie kilku nieczystych zagrywkach, samemu przejmując rolę Alfredo. Nic takiego nie miało miejsca. Ciekawe… Poprawione fragmenty spłynęły z ust Overtona o wiele delikatniej, co wywołało na ustach towarzysza szerszy uśmiech. Tym samym odpowiedział mu blondyn, który klepnął towarzysza przyjacielsko po ramieniu. Braterstwo w reflektorach opery, kto by pomyślał, że ono jeszcze istniało. Przerwa była jednak dłuższa, niż zakładano. Jedna z altówek okazała się mieć strunową awarię, co wymagało kilku dodatkowych minut spędzonych na bezczynnym wystawaniu. Wtedy wreszcie i Maurice postanowił usiąść, zabierając ze sobą butelkę wody, którą przed momentem zwilżył gardło. Był niezwykle okrutny w swoim wyborze miejsca. Mimo iż znakomita większość krzesełek pozostawała wolna, on postanowił usiąść obok Alishy, którą mało dyskretnie trącił kolanem w udo. Pochylając się do przodu, wsparł się łokciami o nogi i odwrócił głowę w jej kierunku. Spróbował złapać z nią kontakt wzrokowy, co najpewniej nie było najłatwiejsze. Unikała jego spojrzeń od samego początku i teraz już nie wiedział, czy bardziej go to drażniło, czy smuciło. - Dostałaś mój list? - Zapytał, nie kontrolując szorstkości, z którą wypadło z niego to pytanie. Jego oczy były łagodniejsze, niż głos, ale i tak pozostawały porażająco obojętne. Nie czuł się tak, jak próbował to przedstawić, co do tego nie można było mieć wątpliwości. W przeciwnym wypadku nie kłopotałby się zagadywaniem jej, skoro tak okrutnie wzgardziła jego uwagą. Overtona się nie ignoruje i to nie tylko dlatego, że tak nie wypadało. Zawsze istniało ryzyko, że nie będzie dopominał się atencji więcej, niż kilkukrotnie. |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Przerwa okazała się znacznie dłuższa niż przypuszczano na samym początku. Mezzosopranistka pozostała z Allie jeszcze przez kilka chwil, zamieniając z nią kilka zdań i zapoznając się osobiście, przy tym ujmując ładnie w zdanie, jak uroczym głosem posługuje się Alisha. Dziewczyna odwzajemniła się tym samym, a po kilku miłych zdaniach pozostała sama – przerwa trwała, można było skoczyć do toalety, albo coś zjeść, lub po prostu pochodzić bez celu. Albo porozmawiać z innymi. Alisha innych za bardzo nie znała, dlatego nie zdecydowała się na żadną z tych opcji, zwyczajnie siadając na krzesło. W dłoni trzymała wyciąg nutowy i z nudów (chociaż bardziej z nerwów) zaczęła przebiegać spojrzeniem po znajomych frazach, kątem oka zerkając w stronę dwóch tenorów, którzy właśnie kończyli coś powtarzać przy pulpicie. Mogłaby podejść i zapytać, ale… Lepiej będzie, jeśli będzie trzymała się z daleka. Inne zdanie miał Maurice. Dostrzegła go, gdy był już w połowie drogi, i automatycznie spięła własne mięśnie, zaciskając mocniej dłonie na kartkach nut. Szturchnięcie było niepotrzebne, widziała go już od dawna, a spojrzenie, które próbował złapać, uparcie wpatrywało się w znaki przykluczowe. Jego głos był szorstki, co tylko spotęgowało jej uczucie lęku. Przygryzła wargę, nie wiedząc, co powinna zrobić. Na pewno jest na nią zły, teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Ale czy tak nie będzie lepiej? Pisał jej przecież, że nie zmieni swojej przyszłości. Tylko jakie miejsce w tej przyszłości miałaby ona? Nigdy nie powinni byli zbliżać się do siebie aż tak. — Tak – odpowiada cicho, prawie szeptem, nieświadomie zaciskając dłonie na kartkach papieru coraz mocniej. – Dziękuję za prezent, ale wiesz, że niczego od Ciebie nie chcę. Niczego poza tym, czego i tak nie jesteś w stanie mi dać. |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Maurice nigdy nie należał do czołówki w kategorii subtelności. Dopomnienie się uwagi było więc dziecinne i nachalne, lecz z jego perspektywy również pękające w szwach od frustracji. Sam to zauważał i czuł, zwłaszcza kiedy Alisha postanowiła dalej unikać jego wzroku. Jego oczy mimowolnie się zmrużyły, kiedy zabójczo znajome języki ognia zaczęły pełzać mu wzdłuż kręgosłupa. Kilka sekund ciszy wystarczyło, aby wepchnął zdenerwowanie za grubą kotarę powinności. Nie powinien wściekać się na nią na tej „scenie poza sceną”. Był przekonany, że i tak znajdą się wkrótce na językach, nie potrzebowali do tego dodatku w postaci widowiskowych sprzeczek. - I nie uznałaś za stosowne, aby odpisać przynajmniej jednym słowem. - Te słowa mogły być pytaniem, ale zatrzymały się na stwierdzaniu. Ich autor nie brzmiał jakby był w jakimkolwiek stopniu rozgniewany, co było wspaniale kłamliwym popisem cierpliwości i wyrozumiałości, jakich nie posiadał. Wszystko w środeczku wspaniale się w nim gotowało, a Maurice i tak mówił, jak człowiek głęboko rozczarowany cudzym postępowaniem. - Jeżeli jej nie chcesz, możesz oddać ją morzu. - Podsunął jej rozwiązanie, jakby wcale mu nie zależało na tym, aby cokolwiek od niego miała. Aby nieco złagodzić własne emocje, odwrócił głowę, by spojrzeć na ślamazarną altówkę, która dopiero wracała z „pomocy technicznej”. Mieli przed sobą jeszcze co najmniej kilka minut. - Jesteś pewna, że niczego byś nie chciała? - Zapytał, zwalczywszy w sobie chęć, aby ponownie na nią popatrzeć. Wiedział, że gdyby teraz to zrobił, nie mógłby się powstrzymać przed udowodnieniem jej, iż zdecydowanie był osobą, którą nie można było wzgardzić. Miał do dyspozycji całkiem spory wachlarz możliwości w takich sytuacjach, a na czele armii przekonywania zawsze stała melodyjność syreniego lamentu. Trudno powiedzieć, dlaczego od tego nie zaczął. Zazwyczaj nie miał najmniejszego problemu z wierceniem komuś dziury w głowie i wsuwaniu tam sugestii. Może przemawiała do niego jej osobliwa |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Mógł udawać, że nie jest wściekły, ale formuła ułożonych słów zdradzała jej coś innego. Niepokojąco spokojny ton wcale nie uspokajał, a wręcz przeciwnie – powodował, że Alisha zamykała się w sobie bardziej, skubiąc nerwowo stronice książki przed sobą i przygryzając wargę. Z jednej strony wiedziała, że to niegrzeczne. Nie odpisać i nie podziękować. Z drugiej – naprawdę nie miała chęci się z nim kontaktować. Nie po… tym wszystkim. Nie po… czym właściwie? Maurice nie zrobił jej nic poza uświadomieniem, że cokolwiek między nimi jest, nie ma żadnej przyszłości. Może ich łączyć sympatia i scena, ale nic więcej. Kilka skradzionych pocałunków i chwil bliskości. Ale za parę miesięcy, może lat, zastąpi ją inna – lepsza, lepiej wychowana, ładniejsza, o lepszym pochodzeniu i stanie majątkowym, która będzie z nim na zawsze, a potem urodzi jego dzieci. Gdzie wtedy będzie Alisha? Dobre pytanie. Czy Maurice zastanowił się nad tym choćby przez chwilę? Krótkie zerknięcie jest dość wymowne. Wie, że jest na nią zły. Nie rozumie tylko, dlaczego. To znaczy, rozumie. Po prostu… Po prostu to nie jest takie łatwe, żeby to wszystko mu teraz sprawnie wytłumaczyć! Nie chce zwracać perły morzu. Wolałaby oddać ją jemu, tymczasem Maurice… Maurice nie patrzy już na nią. Ona nie patrzy na niego. Jedynie zerka, od czasu do czasu, pomiędzy skubaniem stronic otwartego wyciągu nutowego. Jesteś pewna, że niczego byś nie chciała? Była pewna. Nie chciała jego pieniędzy i nie chciała jego prezentów. Nie dlatego się nim interesowała i nie dlatego się w nim zauroczyła… nie dlatego przepłakała kilka ostatnich nocy, zanim zebrała się w sobie, żeby stanąć, walczyć i śpiewać. Nie chciała od niego nic. Chciała tylko jego. — I tak nie możesz mi tego dać – szorstkie słowa spadają cicho i są zadziwiająco szczere. Po chwili dopiero orientuje się, co właściwie powiedziała i dlaczego tego powiedzieć nie powinna. — Gołąbeczki, wracamy na próbę! – dyrygent nie był najbardziej cierpliwym człowiekiem na świecie, a Alisha nie miała takiego luksusu, aby testować jego cierpliwość, i to w pierwszym dniu prób. – Libiamo! Allie wstała więcej z krzesła, podążając do pulpitu, aby tam rozłożyć swoje nuty. Poza nią i Mauricem nie stał przy nutach nikt. To był duet z wstawką chóru, a chóru nie było, więc… pozostali sami. I tak mieli pozostać już niemal do końca całego aktu. Kilka powtórzeń dalej przechodzą do następnego duetu będący kulminacją i odwzajemnieniem uczucia Alfreda. Szkoda, że u nich miało być na odwrót. Oh, qual pallor…, zabrzmiały pierwsze niepewne dźwięki z jej ust, nim niemal wykrzyknęła śpiewnie voi qui! |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Brak odpowiedzi wobec konfrontacji rozzłościł go jeszcze bardziej. Jak bardzo niedojrzałym trzeba być, aby nie zauważać tego schematu i zataczać w nim koło? Nie potrafił opanować emocji, jakie wywoływała w nim jej unikowość i na święte inaczej kopyta, powinien dziękować altówce, że wreszcie udało jej się zająć miejsce. Nie zrozumiał. W całym swoim nabzdyczonym, syrenim „ja”, zupełnie nie zauważał elementu „my”. Nie rozczytał spomiędzy wierszy znaczenia tego osobliwego potknięcia słownego. Ba, tak naprawdę nawet go nie szukał. Dostał kosza, więc nietrudno mu się dziwić, że próbował uchronić się przed skutkami. Szok tym większy, bo dostał kosza od dziewczyny spoza Kręgu. Jak gdyby to było nie do pomyślenia. W jego świecie na pewno tak właśnie było. - Skoro nie, to nie będę próbował. - Oświadczył, po raz kolejny gryząc się mocno w język, zanim sarknął wściekle. Dzięki temu jego słowa były bardzo spokojne, chociaż chłodne. Urażona męska duma paliła dostatecznie mocno, aby obyło się bez kolejnych iskier rzucanych na ten stóg siana. Cessata è l'ansia che vi turbò Rozbrzmiał fragment Alfredo śpiewany głosem silnym i bezbłędnie trafiającym w każdy dźwięk. Zaangażowanie, jakie pojawiło się w Maurycym podczas fragmentu z samą Violettą, było zauważalne gołym okiem i to nie tylko przez zespół, ale także przez niektóre solistki. Wściekłość dodawała mu energii. Rozpalała fragmenty drżące od pasji. Dźwięczała w każdym geście, jaki półświadomie przywoływał, stojąc za pulpitem. Wymiana głosów odbywała się w absolutnej ciszy ze strony publiczności. Nikt nawet im nie przerywał. Amor è palpito dell'universo - Wybrzmiał ostatni z fragmentów. Violetta jeszcze kończyła swoje nuty, ale Alfredo na nią nie czekał. Sięgnął po wodę, aby nawodnić wyschnięte od intensywności pracy gardło. Wraz z wybrzmieniem końcowych nut, pojawiły się gratulacje udanych prób i instrukcje. Kolejne terminy spotkań, wskazanie miejsc, nad którymi musieli popracować, przypomnienie o przymiarkach. Na te ostatnie Maurice już nie czekał. Opuścił salę z przeprosinami na ustach, skłoniwszy się zebranym, nim odwrócił się ku nim plecami, ostatni raz łapiąc w locie spojrzenie Alishy. Potem popchnął drzwi wyjściowe z sali prób i zniknął w teatralnym korytarzu. [ukryjedycje] Ostatnio zmieniony przez Maurice Overtone dnia Sro Lut 28 2024, 16:45, w całości zmieniany 1 raz |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy
Alisha Dawson
POWSTANIA : 10
WARIACYJNA : 5
SIŁA WOLI : 10
PŻ : 168
CHARYZMA : 8
SPRAWNOŚĆ : 4
WIEDZA : 12
TALENTY : 26
Skoro nie, to nie będę nawet próbował. Po raz pierwszy spojrzenie Alishy prześlizgnęło się nagle po jego sylwetce – z tym tylko, że Maurice nie mógł tego zauważyć, bo podnosił się właśnie z miejsca i szedł w stronę pulpitu. To wszystko… to wszystko nie tak. Jeszcze przez chwilę odprowadzała go spojrzeniem, nim oboje zajęli swoje miejsca przed dyrygentem, aż w ostateczności zbolały wzrok Alishy powrócił do zapisu nutowego i tam już pozostał. To, co jej powiedział, zabolało. Nie będę nawet próbował. Jakby… sama nie wiedziała, miała do tej pory nadzieję, że się postara? Że to zagadywanie jej to nie tylko przywołanie do porządku, wstawienie wszystkiego na swoje miejsce, ale coś naprawdę znaczącego. Cóż, nie było. Dźwięki płynęły. Maurice śpiewał głośniej niż kiedykolwiek i Allie miała chęć odezwać się, powiedzieć, żeby śpiewał trochę ciszej, przecież sobie zedrze gardło. Zerkała tylko na dyrygenta, który patrzył na Overtone’a z niedowierzaniem, nim przerwał na chwilę, by powiedzieć w końcu: — Wyznajesz jej miłość czy oskarżasz o zdradę? Nawet nie wiedział, jak dobrze trafił. Ah, se ciò è ver, fuggitemi. Solo amistade io v'offro: amar non so, né soffro un così eroico amore. Chociaż melodia napisana przez Verdiego sugerowała poniekąd wyśmiewanie wyznania miłości Alfreda, Allie nie było wcale do śmiechu. I po raz pierwszy śpiewała tych kilka koloratur tak, jakby płynęły od samego serca. Były prawdziwym znaczeniem. Io sono franca, ingenua; altra cercar dovete; non arduo troverete dimenticarmi allor. Jestem prosta i szczera – musisz znaleźć inną. Tak. To jedyne rozwiązanie, aby oboje wyszli z tego cało. Aby ona zachowała godność, i aby on spełnił swoją powinność. Nie rozumiała jedynie, dlaczego się tak wścieka. Był tak samo wściekły, kiedy opuszczał salę, a Alisha zdawała się coraz mniej pewna własnego cienia. Coraz częściej czuła na sobie dziwaczne spojrzenia, kiedy nie zrobiła dosłownie niczego. Zebrała tylko swoje nuty, wodę i udała się krótko do garderoby. Po drodze nie dostrzegła Maurice’a. Zbierając swoje rzeczy, zarzuciła jeszcze kurtkę i szła w stronę wyjścia z teatru – tam go dostrzegła. Zatrzymała się na krótko z ręką na klamce drzwi wyjściowych. Wtedy po raz pierwszy od dawna ich spojrzenia się skrzyżowały. Lekkie przygryzienie wargi było mimowolne, a spojrzenie nierozumiejące, choć tragicznie smutne – podobnie jak jego zbolały wzrok. I czuła, że rozumie już coraz mniej. A jednocześnie nie była gotowa, aby o tym rozmawiać. Opuściła głowę i w pośpiechu nacisnęła na klamkę, zanim którekolwiek z nich zdołało pęknąć. Alisha z tematu |
Wiek : 25
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy Crest
Zawód : sopranistka | solistka w Teatrze Overtone
Maurice Overtone
ILUZJI : 7
WARIACYJNA : 7
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 172
CHARYZMA : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
WIEDZA : 16
TALENTY : 17
Nie baczył na uwagi dyrygenta. Nie patrzył już na nic, za bardzo skupiony na emocjach, które rozpalały go od wewnątrz. Było ich trochę, nieuporządkowanych i poplątanych ze sobą w konfiguracje tak dziwaczne, że wydawało się to niemalże niemożliwe. Zwłaszcza w jego przypadku. Frustracja brała w nim górę, nie pozwalała opanować głosu do końca, ale po raz pierwszy wydawał się niezainteresowany informacją zwrotną od sali pełnej śpiewaków. Wypadając na korytarz, czuł się tak, jak gdyby za moment miał się udusić. Pokraśniał na policzkach i całe w tym jego szczęście, że nie spotkał po drodze nikogo znajomego. Jeszcze musiałby tłumaczyć się z próby zapanowania nad chęcią rozszarpania swojej Violetty. Maurice wszedł do garderoby. Odnajdując drogę do lustra, zapoznał się krótko z efektami starć na linii Overtone - Dawson. Z jednej strony wciąż był chorobliwie blady, co tylko podkreślały wyjątkowo mocno podkrążone oczy. Kontrast stanowił róż kolorujący kości policzkowe. Nie mógł tak pokazać się na zewnątrz. Zabrał więc swoje rzeczy i wskoczył na moment do łazienki, aby obmyć twarz zimną wodą. Potrzebował chwili, aby pozbyć się kolorów, a przy okazji podziękowały mu za to oczy. Wreszcie przestał czuć piasek pod powiekami. Wychodząc na korytarz, zaczesywał jeszcze palcami zwilżone wodą włosy do tyłu, układając je w głównej mierze za uszami. Skrzela ukryte, pewność siebie prawie na swoim miejscu. Przejście przez korytarz było stosunkowo bezpieczne, a i tak, jak na skaranie swoje, musiał wpaść na nią przy wyjściu. Chciał głośno westchnąć i z rozdrażnieniem wyminąć ją przy drzwiach, ale nie udało mu się wykrzesać z siebie więcej emocji. Ta sytuacja absolutnie go zmęczyła, więc kiedy skrzyżowali ze sobą spojrzenia, Maurice wygląda raczej na absolutnie bezbronnego w całej tej sytuacji i nietypowo przygaszonego. Zaczekał, aż Alisha wyjdzie z teatru, odprowadzając jej plecy przeciągłym spojrzeniem i odliczył do dwudziestu, aby zdążyła odjechać. Kiedy podążył jej śladem, na ulicy napotkał jedynie odległy ryk silnika motocyklu. | zt |
Wiek : 29
Odmienność : Syrena
Miejsce zamieszkania : Hellridge, Maywater
Zawód : Malarz, śpiewak operowy