Sala numer osiem Kolejna z wielu sal, które można spotkać w przestrzennym szpitalu. Nie należy do wyjątkowo przestrzennych, mimo wszystko zmieszczą się tutaj trzej pacjenci. W środku zobaczyć można szereg umywalek do użytku zarówno dla pacjentów, o ile w ogóle są w stanie do niej podejść, jak i personelu, za to z najpotrzebniejszych rzeczy jest tu tylko jedna szafka przylegająca do łóżka przy oknie. Pozostali pacjenci muszą radzić sobie w jakiś sposób samodzielnie, bądź liczyć na łaskawość odwiedzających. |
Wiek : ∞
Miejsce zamieszkania : Piekło
Zawód : Guru sekty satanistycznej
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
6 kwietnia 1985 Że pozwoliłam się tutaj przywieźć, pożałowałam praktycznie od razu. Jeszcze śmierdząca prochem strzelniczym, lasem i krwią, chociaż z niej (częściowo) obmyta, posadzili mnie na tym konkretnym łóżku w byle jakiej sali. Pielęgniarki pozbyły się krwi z mojej twarzy i popatrzyły z zdziwieniem na ramiona. — Jestem myśliwą, to po ostatnim polowaniu – rzucam przygotowane naprędce kłamstwo, bo przecież nie będę im tłumaczyła działania magii. Widzę, że panie jeszcze niemagiczne, więc co będę Czarnej Gwardii jeszcze więcej problemów robiła. Szkoda, że to w drugą stronę nie działało, bo po jakichś parudziesięciu minutach przyszedł do mnie lekarz, żeby zadeklarować, że jedziemy na badania. Badania wyjątkowo nieprzyjemne, a za nimi stała równie przyjemna diagnoza: — Ma pani złamaną kość strzałkową i prawe żebro – pokazał mi na obrazku, na który ledwie rzuciłam okiem. – Kość trzeba będzie nastawić i zoperować. Zoperować. Świetnie. Mam kilka dni z głowy. Odstawili mnie do tej samej sali, zapewniając, że przygotują dla mnie salę operacyjną. Wspaniale. Szkoda, że nie podskoczę z radości. Boli mnie grzbiet. Albo raczej żebro. Siedzę więc na łóżku, czekając na cud. Łaskawy Lucyfer widocznie cud mi zesłał. Pewnie sam chciał przy tym się upewnić, że upolowany Łoś przysłuży się do realizacji jego planu – i słusznie. Nie miałam czasu na jakieś pierdolenie o złamaniach i inne operacje, toteż przed chwilą w dziurze otwartych drzwi zobaczyłam znajomą sylwetkę. Marwood? — Marwood! – zawołałam za nią i już opuszczałam nogi, żeby pokuśtykać w stronę wyjścia. — Proszę pani, pani sobie pogorszy tą nogę… - jakiś gość, który leżał ze mną na sali, z jakiegoś powodu postanowił pomartwić się moim stanem zdrowia, na co tylko machnęłam ręką, kuśtykając uparcie do drzwi. — Marwood! – wołam za nią. No teraz to jestem pewna, że to ona. Ani mi się waż udawać, że nie słyszysz, dziewczyno. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Winnifred nie miała w zwyczaju wyciągać pochopnych wniosków, w myśl za zasady, że ma zbyt krótkie nogi, aby tak skakać nad ich przepaścią. Hipoteza nasuwała się jednak sama — od lutego, za każdym razem, gdy odrabiała godziny praktyk w miejskim szpitalu, pacjentów było jakby— Więcej. Więcej bólu, więcej wypadków, więcej dziwnych, nierozsądnych zachowań, jakby świat postanowił, że nadszedł czas oszaleć. Świat dokładnie tak postanowił; wiedziała przecież o tym doskonale. Wiedziała ona, a także— — Pani Carter? Odwróciła się, gdy jej własne nazwisko rozbrzmiewało gniewnym, stanowczym tonem, wypowiadanym przez kuśtykającą w jej stronę kobietę, a wraz za nią szedł lekko przerażony lekarz. Winnie mu się nie dziwiła — pani Carter była przerażającą osobą. Godną podziwu, silną, ale lekko przerażającą. Nie była kimś, z kim panna Marwood chciała znaleźć się po przeciwnych stronach barykady, ani nawet być ofiarą jej krzywego spojrzenia. Nie potrzebowała jednak długich minut, aby zorientować się w sytuacji, która rozbrzmiewała na jej oczach i w którą najwyraźniej była od tego momentu wplątana. Po pierwsze — pani Carter znajdowała się w szpitalu, co z reguły oznaczało poważne uszkodzenie ciała. Jej chwiejny krok oraz podążający za nią lekarz, sugerowało, że kobieta powinna mieć (pani Carter chyba niezbyt często robiła, co powinna) problemy z poruszaniem się, pewnie na skutek jakiegoś urazu. Po drugie — mina lekarza była wymowniejsza, niż zazwyczaj. Zdarzali się tacy pacjenci, którzy nie potrafili słuchać, często arogancko twierdząc, że nic im nie będzie, tylko po to, aby kilka dni później wrócić do szpitala z pomnożonymi obrażeniami. Wniosek, że Judith mogłaby do tej grupy należeć, nasuwał się sam. Po trzecie — znajdowali się na niemagicznym oddziale szpitala, a lekarz, którego dostała pani Carter, nie zdawał sobie sprawy z tego, że był jakikolwiek inny oddział. Westchnęła, doskonale wiedząc, że jej dzień się właśnie wydłużył. — Pani Carter, proszę uważać — powiedziała uprzejmie, robiąc krok w stronę framugi drzwi, o którą opierała się kobieta. — Panno Marwood, pacjentka jest— Lekarz ewidentnie próbował znaleźć miłe określenie na pierdolnięta. Winnie uśmiechem zasugerowała mu, że nie musi kończyć tego zdania. Miała szczęście, że lekarz prowadzący, znał ją doskonale. W zeszłym tygodniu prowadził dla ich grupy zajęciowej ćwiczenia praktyczne. — —przygotowywana do operacji. Jeśli panny obecność — przejechał wzrokiem po kobietach, domyślając się, że łączy ich jakaś znajomość. — powstrzyma pacjentkę przed ucieczką, to proszę z nią tu poczekać. Nie czekał, aż Winnie odpowie, że tak właściwie, to powinna być teraz w połowie drogi na inny oddział, znikając pośpiesznie za rogiem. Tchórz. — Pani Carter — zaczęła spokojnie, jedną ręką kierując kobietę z powrotem w stronę pustej sali, a drugą lekko odgradzając drogę na korytarz. — proszę usiąść na łóżku, przygotowanie do operacji nie trwa zazwyczaj długo. |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Cała ta wymiana zdań mnie w ogóle nie interesowała. Bardziej mnie wkurzała, bo miałam sprawę do Marwood, a ten lekarz mi się wpierdalał z jakimś „przygotowaniem do operacji”. Spojrzałam na niego tylko wystarczająco dobitnie, aby jedno zerknięcie sprawiło, że zaczął odczuwać chęć szybkiego ulotnienia się stąd. Bardzo słusznie. Ja się nigdzie, kurwa, nie wybieram. Do tej pory byłam przekonana, że Marwood to rozumie. Stąd wysokie, wręcz absurdalne niezrozumienie w postaci wpierw zmarszczonego czoła, a potem uniesionych brwi odmalowało się na mojej twarzy bardzo widocznie. Dobrze, że chłopina poszedł. Nie musiał słyszeć – ani wiedzieć – tego, co powiedzieć zamierzałam. — Jakiej, kurwa, operacji? – zniżam głos do niemal-szeptu na tyle, żeby chociaż było mnie słychać. Odrobinę. – Nie idę na żadną operację! Dopiero co wróciłam z polowania, robiłam to dla Kowenu – cedzę przez zęby, jeszcze kontrolnie się rozglądając, czy na pewno nikt nie podsłuchuje. – Poturbowała mnie tak bestia, którą zajebałam, zabrali ją do siedziby i zabezpieczyli, ale jeżeli tam zaraz nie wrócę, całą robotę trafi szlag, bo zaraz coś spierdolą. Nie wiem, na ile Marwood starszy porozmawiał sobie z córką na temat ostatniego spotkania kowenowego i nie jestem pewna, na ile o tym pamięta. Kazał tylko nie gadać o temacie poruszanym przez Sebastiana. No to nie będę gadać. Niech se wychowuje dzieci jak se chce, chociaż taka duża pannica powinna se już kawalera szukać, a nie płakać nad rozlewanym mlekiem i jednym życiem mniej, za własną głupotę zresztą. Zaraz się jeszcze okaże, że wrodziła się w matkę i będzie mnie wypytywać „czy to było konieczne”. Tak, kurwa, było. Cel, który powierzył nam Lucyfer jest ważniejszy niż jakiekolwiek istnienie, w tym moje i jej. — Zabierz mnie stąd, albo wylecz, nie wiem, może są jakieś eliksiry albo zaklęcia, nie znam się na tym. – Znałam kilka podstawowych z magii anatomicznej, którymi się podratowaliśmy, dzięki czemu nie przyjechałam tutaj w kompletnie opłakanym stanie. – Nie dam se wsadzić nogi w gips, mam za dużo rzeczy do roboty, żeby tracić czas. Szczególnie jak mogę ten cały proces przyspieszyć. Na pewno jest coś, co goi złamanie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Wzdrygnęła się, słysząc, jak pani Carter klnie jak szewc. Winnie daleko było do stwierdzenia, że kobiecie nie wypada przeklinać — nikomu nie wypadało. Brzydkie słowa to brzydkie intencje, a takich nie trzeba było wypowiadać na głos tak, aby cały świat je usłyszał. Aczkolwiek wulgaryzmy nie były niczym, po co nie sięgali pacjenci. Szczególnie ci, którzy znajdowali się w niezaprzeczalnym bólu. Cała sytuacja się właśnie skomplikowała jeszcze bardziej. Winnifred zacisnęła brwi, prowadząc uparcie panią Carter w stronę łóżka, a zmarszczka na czole sugerowała odbywający się w głowie właśnie intensywny proces myślowy. Cokolwiek było robione dla kowenu, było niewątpliwie ważne, a pani Carter z pewnością znała się na tym, co robiła. Marwood nie wątpiła, że bestia, o której opowiada kobieta, wymaga jej pilnej uwagi, ale to wszystko rodziło bardzo podstawowy problem. Ten problem miał dwa słowa i budził lęk w każdym, uczciwym obywatelu magicznej społeczności — Czarna Gwardia. — Pani Carter — zaczęła spokojnie, nieśmiałość odkładając całkowicie na bok. Jej rozmówczyni niewątpliwie znała się na tym, co robiła — strzelaniu do bestii, najwyraźniej — ona natomiast znała się na tym, co robiła tutaj. — nie mogę pani wyleczyć szybciej, gdy już widziano pani obrażenia i — sięgnęła po zawieszoną na brzegu łóżka kartę pacjenta. Westchnęła. — udowodniono ich istnienie zdjęciami RTG. Czarna Gwardia zjawiłaby się tu szybciej, niż zdołałabym panią wyprowadzić przez boczne drzwi. Podstawowym błędem pani Carter było to, że nie poszła od razu na magiczny oddział. Skoro jej tak śpieszno do wyjścia, to czemu pozwoliła się przebadać i dołączyć dowody obrażeń do jej dokumentacji medycznej? Każdy, nawet najgłupszy niemagiczny, dodałby dwa do dwóch, gdyby za chwilę wyszła stąd o własnych siłach i nienaruszoną kością strzałkową. — Musiałaby pani — westchnęła. Nie było to rozwiązanie, które powinna polecać, ale powołanie się na sprawy kowenu zwiększało priorytet. — wypisać się na własne życzenie i odmówić leczenia. Mogłabym wtedy pani pomóc alternatywnym sposobem, ale— Chwila zamyślenia i przyjrzenie się dokładne kobiecie, jakby Winnie również i w swoich oczach posiadała rentgen. Nie posiadała — jedynie dobrą pamięć odnośnie tego, co właśnie przeczytała w karcie. — Umie pani udawać kuśtykanie? |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Gdybym wiedziała, że wywiozą mnie tutaj, to bym się nie zgodziła. Cholerny Williamson, miał wezwać sensowną pomoc, a nie tylko pomoc! Zamiast tego z jakiejś przyczyny uznano, że warto mnie przerzucić przez badania zwyczajne, niemagiczne i tutaj już pozostawiać. Chyba że ktoś miał chytry plan mnie przechwycić, ale na takie ekscesy nie miałam czasu. Nie jestem księżniczką w wieży, żeby czekać na ratunek – zamiast czekać, wolę ratować się sama. Albo znaleźć przy drodze kogoś, kto będzie w stanie mi w tym ratunku pomóc. — Przecież nie oczekuję, że wyleczysz mnie tutaj – wiem przecież, jak działa Gwardia, ale wystarczy coś przekręcić w papierach, coś zmienić, coś zgubić i już można pacjenta przenieść na inny oddział. Z drugiej strony, gdybym nie dała się zabrać, nie było w ogóle szans na wyleczenie tej nogi do wieczora. Skoro Winnifred znajduje się tutaj, w Kowenie nie było żadnego medyka, a więc nie było nikogo, komu bym mogła powierzyć informację, co konkretnie się stało. Takie są niezbędne do wyleczenia, podobno. Zupełnie bez sensu, zupełnie jakby nie można było wyleczyć kogoś na podstawie samych obrażeń, bez poznawania historii życia i dzisiejszego śniadania, którego, swoją drogą, jeszcze nie zjadłam. Za bardzo. — Mogę- – się wypisać, chciałam dokończyć, ale wtedy usłyszałam pytanie, które mnie zdziwiło. Przede wszystkim dlatego, że brzmiało tragicznie kretyńsko. Czy umie pani udawać kuśtykanie? A co ja, z teatru Overtone’ów się urwałam? Nie pamiętam kiedy i czy w ogóle byłam na jakiejkolwiek sztuce, może jakiś film ostatnio mignął mi w telewizji. — Jakbyś nie zauważyła, mam złamaną nogę. Prosto teraz raczej nie pójdę – powinna być mi wdzięczna, i tak odpowiedziałam jej bardzo grzecznie. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Zmarszczyła brwi. Plan (można to tak w ogóle nazwać?) pani Carter zakładał kolejne przenoszenie jej poza budynek, co było nie tyle niewygodne, ile skrajnie niebezpieczne. Nie potrzebowała drugiego spojrzenia na kartę kobiety, aczkolwiek przydało się w celach dramatycznych. Złamane żebro najbardziej martwiło Winnifred — nie miała jeszcze ani autorytetu, ani wiedzy, by ocenić, czy nie powinno być ono składane pod stołem operacyjnym. Wszystko na to wskazywało, skoro lekarz poradził przygotowanie pacjenta. Zamknęła drzwi od sali, przekręcając klucz od środka. Nikogo nie powinno to zbytnio dziwić — oferuje pacjentce chwilę prywatności przed operacją. — Pani Carter — jej ton głosu był na tyle stanowczy, w jakim stopniu mogła tylko się zdobyć. Liczyła, że pomimo ewidentnego pośpiechu, będzie w stanie przemówić do rozsądku kobiety. — ze złamanym żebrem nie powinna się pani nigdzie ruszać. Złamane odłamki kości mogą przebić pani płuco, a wtedy obawiam się, że nawet magia mogłaby pani nie pomóc. Przewróciła kolejną stronę w karcie, wczytując się dokładnie w dalsze wyniki badań, które zostały przeprowadzone na kobiecie. Złamana noga była najmniejszym problemem. — Mogę wyleczyć panią tutaj, a pani potem zdecyduje się na wypis, udając, że obrażenia wciąż są tam, gdzie przed chwilą zrobiono im rentgenem zdjęcie — dla uwiarygodnienia pomachała żółtą teczką. — Stąd pytanie, czy potrafi pani kuśtykać. Proszę się położyć i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Podwija rękawy szpitalnego ubrania. Włosy ma i tak spięte, dłonie jednak zimne, więc podchodzi do postawionego w rogu kranu, aby ciepłą wodą ogrzać je, nim zdecyduje się na leczenie. Komfort pacjenta zawsze jest dla niej najważniejszy, ale dotyk niezaprzeczalnie pomaga w przypadku zaklęć leczniczych. Są na to naukowe dowody. — Zacznę od żebra, proszę się nie przestraszyć, ale będę musiała rękami objąć uszkodzony obszar. Magicyna wymaga precyzji — wyjaśnia, układając dłonie po prawej stronie torsu kobiety, między piątym a siódmym żebrem prawdziwym. Zgodnie ze zdjęciem, to szóste wymagało jej uwagi. — Istnieją trzy zaklęcia, których można użyć w tej sytuacji. Spirituspuritas jest z pewnością pani doskonale znane, będziemy musiały sięgnąć jednak po mocniejszą odmianę, przy rozmiarze pani obrażeń. Nawyk tłumaczenia czynności był odziedziczony po jednej z lekarek prowadzących. Nie potrzebuje spanikowanego pacjenta, który nie wie, co się z nim dzieje. Szczególnie, o tak krótkim temperamencie, jak pani Carter. — Spróbuję stopniowo, proszę mówić, czy czuje pani różnicę. Spirituspuritas Magnus — pierwsze zaklęcie, pierwsze drżenie palców i powietrza wokół nich. Białe, niemal przezroczyste iskierki ledwo zatańczyły dookoła, a wprawione oko Winnie doskonale wiedziało, że to za mało. Blisko, ale za mało. Wzięła więc głęboki oddech. Wzrok pani Carter ją peszył — była kolejnym autorytetem w jej życiu, którego nie chciała zwieść, ale presja nie zawsze była skutecznym motywatorem. Musiała na moment zapomnieć, z kim ma do czynienia. Kolejny pacjent, kolejne zaklęcie — doskonale jej przecież znane. Wiedziała, jak miała obchodzić się z magią anatomiczną, aby była skuteczna. Wzrok utkwiony w miejscu, gdzie pod skórą czekał pacjent. Wyobraziła sobie pękniętą kość, organy wewnętrzne, które ją otulały i płuca, które staranne trzymały się z daleka od odłamków. Jeszcze raz. Tym razem dobrze. — Spirituspuritas Magnus. Głos Winnifred jest spokojniejszy; bardziej stanowczy, bo doskonale wiedział, jakiego efektu oczekuje. Iskry magii anatomicznej wręcz rozbłysły — jak spawarka jej ojca, łącząca ze sobą dwa rozbite elementy metalu. Czuła, jak skóra pod jej palcami napina się — wyczuła również ruch w kościach kobiety, które niesione błogosławieństwem samego Lucyfera, na nowo stawały się całością. Połowa obrażeń za nimi. — Lepiej? — upewniła się, puszczając ciało kobiety i okrążając łóżko, aby tym razem dostać się do złamanej nogi. Tą również najpierw ustabilizowała rękoma, które niemal automatycznie wiedziały, w których miejscach kość strzałkowa się znajduje. — Może zaboleć — ostrzegła. Przed ulgą ból zawsze jest największy. Całe szczęście, że nastawienie kości przed jej złączeniem nie było konieczne. W tym obszarze nie posiadałaby jeszcze adekwatnej wiedzy praktycznej. — Spirituspuritas Magnus. Biel ponownie rozświetliła ukrytą przed obcymi salę. Magicyna wymaga precyzji; Winnifred miała jej pod dostatkiem. #1 rzut: Spirituspuritas Magnus; +20 magii anatomicznej; +27 k100; próg 47/65 [nieosiągnięty] #2 rzut: Spirituspuritas Magnus; +20 magii anatomicznej; +90 k100; próg 110/65 [osiągnięty] #3 rzut: Spirituspuritas Magnus; +20 magii anatomicznej; +95 k100; próg 115/65 [osiągnięty] |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Chciałabym wywrócić oczami, ciężko westchnąć i powiedzieć nie z takimi złamaniami się już żyło. Ale sobie daruję, bo wątpię, że Winnifred doceni mój żart. Zamiast tego pewnie zasypie mnie jakimś kazaniem na temat zdrowia, jakbym ja przez czterdzieści osiem lat w dupie była i gówno widziała. Jaki ojciec, taka córka. Kiedyś mu o tym jeszcze wspomnę, może będzie dumny. Wypuszczam jednak głośno powietrze, obserwując uparcie ścianę. Próbuję znaleźć wyjście z tej sytuacji, ale innego niż wyleczenie mnie za pomocą magii nie widzę. Błędem było, że w ogóle dałam się zabrać przez lekarzy. Przenoszę na dziewczynę wzrok po tym, jak usłyszałam coś, co brzmiało i sensownie, i dawało przy okazji nadzieję na szybkie wyjście. Skoro nie chciała mnie nigdzie przenosić, wyleczenie na miejscu i lekki teatrzyk brzmiały jak rozwiązanie, na które mogłabym przystać. Nie miałam czasu na wylegiwanie się w szpitalu, raz, że musiałam wracać do roboty, dwa, że Gorsou na mnie liczył i potrzebował tych wszystkich elementów z Łosia. — Dobra, zróbmy tak – przytakuję więc i bez większego bulwersu kładę się z powrotem na łóżko, chociaż wzrokiem wciąż dość nieufnie patrzę na nią, jakby miała mnie za moment wystawić i sobie pójść. Słabo znam tę dziewczynę, ale nie posądzam ją o skrajny brak rozsądku. Musiała wiedzieć, że zostawienie mnie tu teraz na pastwę lekarzy zemści się na niej prędzej niż zdążyłaby pomyśleć. Kiwam głową i na jedno, i na drugie stwierdzenie. Proszę, jaki ze mnie grzeczny i dzielny pacjent, jak potrzeba. W życiu bym nie przypuściła. A wystarczy tylko rzeczowo i sprawnie przejść do rzeczy i od razu się dogadamy. Pierwsze zaklęcie wymsknęło się z jej palców, ale chyba sama czuła, że to nie wystarczy. Ja przynajmniej nie czułam różnicy absolutnie żadnej. — Nie czuję różnicy – odpowiadam jej zgodnie z wolą i czekam na ciąg dalszy. Kolejne zaklęcie przyniosło ulgę. Dziwne uczucie, być może kiedyś się do niego przyzwyczaję. Powiedziałabym nawet, że śmieszne. Kiedy kość wskakuje na swoje miejsce. Lekkie, nieprzyjemne ukłucie i dalej oddycha się jakby lepiej. Jak na samo zawołanie, biorę głębszy wdech, przymykając oczy. Nawet nie wiedziałam, że oddychałam jakby płycej. — Tak, lepiej – odpowiadam jej spokojnie. Wręcz zadziwiająco spokojnie, jak na mnie samą. Winnifred obchodzi łóżko, żeby dotrzeć teraz do złamanej nogi. Patrzę na nią ze zwątpieniem, kiedy ostrzega mnie o bólu, ale, kurwa. Krzywię się widocznie, marszczę brwi, wargi zaciskam zębami, kiedy kość, już zdecydowanie mniej przyjemnie, wskakuje na swoje miejsce, jakby ją ktoś tam wstawił, wrąbał i zacementował. Ból mija po kilku sekundach, a ja odzyskuję władze w nodze i przynajmniej mogę nią poruszać. Na nowo. Wzdycham z ulgą, bo przynajmniej jedno zmartwienie mam z głowy. Siadam na łóżku i opuszczam nogi już z ulgą. Powoli wstaję i robię krok z powątpiewaniem – noga mnie nie zawiodła. — Ta, już lepiej – powinnam podziękować, ale dziękowanie nie leży w mojej naturze. Może później. Jeszcze się stąd nie wydostałam. Odwracam wzrok w stronę dziewczyny. – Gdzie teraz? |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
W czym można mierzyć wartość człowieka? Gdyby poprosiła Percy'ego, aby stworzył jej równanie, z pewnością zmienne zależne byłyby od tego, ile jest w stanie powiedzieć o swojej ulubionej muzyce, co sądzi o brzydkich swetrach i jak traktuje innych, nawet tych — a może i w szczególności tych — których nie lubi. Gdyby sama mogła wybrać parametry, dodałaby do nich jedynie znajomość różnych gatunków żuków. Swoją wartość mierzyła jednak skrajnie inaczej. Była bardziej surowa w ocenie, zauważała każde niedociągnięcie i każdy stracony punkt na teście, nawet jeśli jedynie za głupotę. Tym gorzej, jeśli za głupotę. Każdy sukces upewniał ją w przekonaniu, że jest dokładnie tam, gdzie powinna — każdy sukces był argumentem dla tych, którzy w to nie wierzyli. Każda porażka amunicją przeciwko jej marzeniom. Błądzić jest rzeczą ludzką, a porażki to miejsce do nauki. Jednakże — na stole operacyjnym błąd to nie nauka, to czyjeś życie. Stawka była zbyt wysoka, aby mogła sobie pozwolić na niedociągnięcia. Może mieli rację; może naprawdę powinna zostać w kuchni. Lepiej; to stopniowe zadowolenie. Nie szukała lepiej, szukała wyśmienicie. — Może pani nią ruszać? Nie powoduje to dyskomfortu? Przyglądała się nodze kobiety. Powinna zostać w znacznym stopniu zrośnięta, ale — ale! — nie całkowicie. Ale budowało rysę w planie Winnifred oraz jej sumieniu. Nie mogła leczenia pacjenta opierać na ale. Musi pokazać pani Carter, że potrafi więcej niż lepiej. Sama nie wiedziała dlaczego — jakieś zakorzenione na dnie ambicji przeczucie, że musi się z jakiegoś powodu wykazać. Udowodnić, że zasługuje, aby traktowano ją w kowenie poważnie. Nie była pewna dlaczego. Nazwijmy to intuicją. — Nie powinna pani— Jest tylko częściowo wyleczona, proszę usiąść. Spróbuję wyleczyć ją całkowicie. Oh, Ikarze. Nie słyszałeś o tym, co się dzieje, gdy podlatuje się zbyt blisko słońca? Pierwsze spirituspuritas extrenum było zwyczajną myślą, by spróbować jeszcze raz. Drugie i trzecie zaciśniętymi ustami w cienką kreskę, a czwarte stróżką potu z czoła i płytszym oddechem. Magia, nawet ta nieudana, wymęczała orgaznim. — Przepraszam, może— Usiadła na chwilę na łóżku, czując, jak świat zaczyna lekko wirować. — Wyleczę panią do końca, obiecuję. Potrzebuję tylko chwili. #1 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; +14 k100; próg 100 [nieosiągnięty] #2 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; +16 k100; próg 100 [nieosiągnięty] #3 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; +57 k100; próg 100 [nieosiągnięty] #4 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; +9 k100; próg 100 [nieosiągnięty] |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Pytanie, czy nie powoduje dyskomfortu było dobre. Dyskomfort, w porównaniu z tym, co czułam przed chwilą, był na tyle niewielki, że niemal nieistotny. Dyskomfort jadłam na śniadanie, przegryzając przypaloną grzanką i przepijając whisky (herbatę bowiem piłam dość okazjonalnie; jak już coś miałam żłopać, to najprędzej czystą Baba ze mnie była taka, że do dzisiaj pewnie śnię się niektórym po nocach. Dobranoc. — Da się przeżyć – dlatego pada z moich ust zdawkowo, bo i nie potrzeba roztrząsać. Jestem w stanie chodzić. Najwyżej sobie ją usztywnię i tyle, po problemie, nie ma nad czym lamentować. Unoszę jednak znacząco brwi, gdy panna Marwood informuje mnie, że chce jeszcze próbować wyleczyć ją całkowicie. No dobra, skoro jest w stanie… To była trudna magia, a ja się za bardzo na tej anatomicznej nie znałam. Mój błąd. Jako gwardzistka, powinnam ogarniać przynajmniej podstawy. Muszę to nadrobić. Muszę to wszystko dopisać na liście swoich celów do nadrobienia. Waham się czy usiąść, ale ostatecznie robię to, co poleca mi Winnifred. Ona tu jest lekarzem (jeszcze nie, ale jest jedyną osobą, która może mi pomóc), ja jestem pacjentem trudnym, ale w tym momencie na jej łasce. Mogłam tu w ogóle nie przyjeżdżać i sama się z tym borykać, a tak… W milczeniu przyglądam się usilnym próbom wyleczenia całkowicie mojej nogi. Magia nie odpowiada, a ja zbyt dobrze wiem, że nie musi przepływać z Piekła, aby organizm nie był w stanie jej znieść. Zatrucie magiczne to jedno. Nieodpowiadające notorycznie zaklęcie to drugie. I to drugie męczy bardziej niż rzucane czary, jedno po drugim, w dodatku udane. Marwood przysiada obok mnie, a ja pierwszy raz czuję do tej dziewczyny podziw. Nie, podziw to za duże słowo. Bardziej – uznanie. W tej całej sytuacji walczy wytrwale i do końca, nawet jeśli to jest ponad jej siły. Ale nie była żołnierzem, abym od niej tego wymagała. Dlatego odwracam się do niej. — Marwood, daj spokój. Padniesz tutaj, a ja Cię reanimować nie będę, bo Cię wtedy tylko dobiję. – Bo nie umiem byłoby prostszym i jaśniejszym wytłumaczeniem. – Tyle wystarczy, pójdę pogadać z lekarzem, że się wypisuję. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Da się przeżyć; termin mało medyczny, ani niespecjalnie pocieszający. Wsparła dłonie o zgięte kolana, próbując wyrównać swój oddech. Magia anatomiczna smakowała jak wanilia — aż zaczynała smakować metalicznym posmakiem zmęczenia. Potężne czary, nawet jeśli nieskuteczne, odciskały piękno na organizmie. Drżenie dłoni, płytki oddech i spocone czoło, to dopiero początek. W zeszłym miesiącu pokazywali im człowieka, którego poziom zatrucia magicznego — długo nie mogła wyrzucić z pamięci widoku zaczerniałych rąk i wymiotów, które do złudzenia przypominały krew. Odruchowo spojrzała na własne, mimo tego, że racjonalnie zdawała sobie sprawę, że nie mogła w tak krótkim czasie dojść do takiego poziomu. To tylko przemęczenie, tłumaczyła sobie, wstając. Pokręciła głową. — Nie mogę pozwolić, by wyszła pani niewyleczona ze szpitala — mówi stanowczo. Zbyt stanowczo, jak na siebie — potrafi być uparta, ale właśnie poczuła w sobie siłę, która nie gościła w niej często. Determinacja to jedno; poczucie obowiązku to zupełnie inny motywator. Ponownie kładzie dłoń na ramieniu kobiety — zaklęcie jest szerokiego spektrum, więc nie ma większego znaczenia, w którym miejscu następuje kontakt skóra—skóra. Wiele osób kłóciłoby się również, że nie jest on obowiązkowy, ale Winnie doskonale wie, że potrafi bardzo pomóc. — Spirituspuritas Extrenum— Nic się nie dzieje. Zaciska zęby i marszczy mocniej brwi. Świat zaczyna lekko wirować — jakby wstała zbyt szybko, ale pentakl uparcie nie drga i nie wywołuje żadnej reakcji. Winnie będzie bardziej uparta; bardziej od pentakla, bardziej od magii, bardziej od samego Lucyfera, jeśli będzie musiała. — Spirituspuritas Extrenum— Potężna wiązka magii iskrzy pentaklem, a potem przepływa z jej rąk do ciała kobiety, ale dziewczyna, jakby rozpędzona własną wolą, na tym nie poprzestaje. — Spirituspuritas Extrenum! Dopiero po trzecim zaklęciu puszcza Judith, a świat wiruje jeszcze mocniej. Podchodzi do kranu, który stoi w rogu sali i w popłochu oblewa sobie twarz zimną wodą, wspierając się później o niego rękami. Klatka piersiową faluje i ma wrażenie, że jej koszulka jest cała przesiąknięta potem, ale— Uśmiecha się. Udało się. #1 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; + 57; próg 100 [nieosiągnięty] #2 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; + 95; próg 100 [osiągnięty] #3 rzut: Spirituspuritas Extrenum; +20 magii anatomicznej; + 84; próg 100 [osiągnięty] |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny
Judith Carter
ANATOMICZNA : 1
NATURY : 5
ODPYCHANIA : 30
WARIACYJNA : 1
SIŁA WOLI : 20
PŻ : 180
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 5
WIEDZA : 13
TALENTY : 24
Coś w tej dziewczynie sprawia, że zaczynam ją doceniać. Nie, żebym wcześniej lekceważyła. Staram się nie robić tego wobec nikogo (ale i tak to robię), ale Winnifred Marwood była dziewczynką niewiele starszą od mojej córki. Janice jest zaradna, naturalnie, bo jest z Carterów. Winnifred była najwidoczniej na tyle dojrzała, że rodzice wprowadzili ją w interesy Kowenu, i jednocześnie na tyle niedojrzała (niedoświadczona życiem?), że trzeba jej było czyścić pamięć z niewygodnych szczegółów. Nie mój interes, nie jest moim dzieckiem. Ale do tej pory widziałam ją jako cień rodziców. Mało się odzywała, niewiele miała do powiedzenia, siedziała raczej w kącie na spotkaniach. Nic dziwnego, że w ogólnym rozrachunku raczej ją pomijałam i pozostawała przeze mnie niezauważona, stanowiła pewien element ogólnego akceptowalnego tła. Teraz widzę w niej pewien upór, który mnie zaskakuje i może dlatego zaczynam ją cenić bardziej, niż ceniłam do tej pory. Proszę. Kto by pomyślał, że mała latorośl Marwoodów może mieć ząbki, tylko rzadko je pokazuje. Może dlatego jej nie odpowiadam i nie protestuję, nim nie spróbuje po raz kolejny. Potem już miarka się przebiera. — Usiądź, dziewczyno. – Z nas dwóch to ja powinnam być tą bardziej stanowczą. – Żyłam z gorszymi obrażeniami, od tych nie zdechnę. Odpocznij i dojdź do siebie. Bo inaczej, jak przegniesz pałę i dowiedzą się o tym Twoi rodzice, żyć mi nie dadzą. A przynajmniej jedno z nich będzie potem próbowało wybić zęby. Bądź zrobić coś innego magicznie pojebanego. Jeszcze mi brakowało konfliktów w Kowenie, bo mają zbyt upartą córkę, aby sobie odpuściła i dała na wstrzymanie chociaż na parę chwil. To nie pomaga, a parę chwil później przez jej pentakl przepływają zaklęcia o mocy wystarczająco dużej, abym poczuła ostatnie zmiany w kościach (Marwood pewnie by się kłóciła, że bardziej w nerwach, ale wszyscy wiemy o co chodzi) i te ostatecznie wskakują na swoje miejsce. Wszystkie. Jestem wystarczająco zdziwiona, żeby nie zareagować od razu, gdy młoda Marwood toczy się w stronę szpitalnego zlewu i ochlapuje twarz wodą. — Usiądź, powiedziałam – mówię po raz kolejny. Niesamowite, jak cierpliwa jestem wobec niej. Teraz jednak faktycznie zaczynam się niepokoić, że przegięła. I to dla czego, dla złamanej nogi? Błagam. – Odpocznij zanim wyjdziesz na oddział. Nie zwykłam przejawiać troski. Zwykłam wydawać polecenia i takim jest mój ton głosu. Nie zmienia to faktu jednak, że wstaję i podchodzę do niej nie po to, żeby puścić kolejny rozkaz, tylko żeby miała na kim się wesprzeć, gdyby woda jednak była za mało pomocna. Nie znam się, nie wiem, co robić w takiej sytuacji. |
Wiek : 48
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Cripple Rock
Zawód : starsza oficer sumiennych w Czarnej Gwardii
Winnifred Marwood
ANATOMICZNA : 20
POWSTANIA : 5
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 161
CHARYZMA : 1
SPRAWNOŚĆ : 3
WIEDZA : 18
TALENTY : 14
Udało się. Euforia jest silniejsza, niż zmęczenie. Duma we własnym spojrzeniu wymowniejsza, niż drgające mięśnie rąk. Kompletne wyleczenie kogoś nie jest proste — często nie jest też możliwe. Pamiętała, że na zajęciach nikomu nie udało się poprawie rzucić tego zaklęcia. Profesorowi wyszło za trzecim razem, co było imponującym wynikiem. Jej za szóstym; biorąc pod uwagę różnicę w latach praktyki, było to— Imponujące. Genialne. Wyjątkowe? Wyrzuty sumienia z powodu każdego z tych epitetów, szybko zalały jej umysł. Nie powinna tak o sobie myśleć — to złe, to niewłaściwe, to— To bardzo trudne, gdy tak właśnie się czuła — imponująca, genialna i wyjątkowa. Przynajmniej przez moment, bardzo krótki moment, czuła się dokładnie taka, za jaką ją uważano. Euforia, choć krótkotrwała, była naprawdę wysoka. Pomimo przeciążenia kusiło ją, by próbować dalej z czystej, naukowej ciekawości, na ile ją stać. Czy ten zew pociągnie ją jeszcze wyżej, jeszcze bliżej słońca? Pani Carter pojawia się obok i sprowadza ją na ziemię; a konkretniej na szpitalne łóżko, gdzie dziewczyna przysiada bez sprzeciwu. Jedynie kiwanie głową świadczy o tym, że usłyszała, co zostało do niej powiedziane. Przeciera czoło rękawem, a potem poprawia związane włosy tak, aby znowu zaczęły przypominać kucyka. — To nic — mówi, a jej głos normuje się powoli. Oddech się uspokaja, świat przestaje wirować, ale ona wciąż pamięta uczucie, gdy tak było — a co gorsza pamięta, że jej się spodobało. Patrzy na stojącą panią Carter i nie jest w stanie powstrzymać unoszących się do góry kącików ust, że jest w stanie. Bez bólu, bez ryzyka i to wszystko dzięki niej. — Jak się pani czuje? — pyta, gdy po kilku minutach wstaje już swobodnie. — Powiem lekarzowi, że mnie pani przegoniła i chce z nim rozmawiać. Jeśli nakrzyczy trochę pani o prawie do podejmowania samodzielnych decyzji odnośnie opieki medycznej, powinni się zgodzić. Wychodząc, odwróciła się przez ramię ostatni raz — dla pewności. Wszystko wyleczone. wszyscy z tematu |
Wiek : 23
Odmienność : Czarownica
Miejsce zamieszkania : Little Poppy (tymczasowo)
Zawód : studentka medycyny i magicyny