Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Pokój z barem Niezbyt duży, przytulny pokoik sąsiadujący z salonem. Wyposażony w wygodne, skórzane kanapy i przede wszystkim w rozciągający się na całą ścianę bar, zaopatrzony w przeróżne alkohole. Nie znajduje się tu zbyt wiele ozdób, ale zdecydowaną zaletą są ściany wygłuszające dźwięki oraz potężny gramofon stojący w kącie. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
10 marca 1985 Jest po podwójnej zmianie i nie spał od dwudziestu godzin, nic więc dziwnego, że gdy staje przed drzwiami willi, jest w stanie myśleć tylko o kąpieli i ciepłym łóżku. Ledwie widzi na oczy, a jednak kiedy wkłada klucz do zamka i odkrywa, że ten jest już przekręcony, natychmiast się rozbudza. Mógłby się zastanawiać, czy zamknął dom, ale weszło mu to w nawyk tak bardzo, że nie uwierzyłby, że mógł zapomnieć. Z drugiej strony jest ostatnio przemęczony i… Nie, nie popełniłby takiego błędu. Nie zabezpiecza co prawda drzwi czarem, by gospodyni mogła spokojnie ich używać, nie martwiąc się o dodatkowe zabezpieczenia, ale na pewno pamięta, żeby chociaż przekręcić klucz w zamku. Może to panna Katerina się zapomniała i zostawiła dom otwarty? Nie chce mu się w to wierzyć. Wyciąga spod płaszcza broń i odbezpiecza ją, nim wchodzi do domu po cichu i bezszelestnie. Pistolet trzyma w jednej dłoni, przed sobą, gotów użyć drugiej ręki do pokierowania czaru, jeśli zajdzie potrzeba. Ze skupieniem i milcząco wchodzi w głąb domu, który nie zdradza swoim wyglądem żadnych anomalii. Przynajmniej, dopóki Sebastian nie przekracza progu salonu, a stąd może dostrzec światło wylewające się z sąsiedniego pomieszczenia. Teraz nabiera pewności, że w domu ktoś jest. A on nie przypomina sobie, by kogoś zapraszał. I przede wszystkim, by dawał klucze komuś innemu niż panna Katerina. Do okupowanego pomieszczenia wchodzi pewnym, szybkim krokiem, trzymając palec na spuście. – Na litość Lucyfera! – cedzi przez zęby, rozluźniając ramiona, przymykając bezsilnie oczy i wypuszcza w końcu z siebie całe napięcie, jakie mu towarzyszyło, tym samym opuszczając poddańczo broń. – Mogłem strzelić – rzuca do kuzyna z pretensją i kręci głową z politowaniem na to nierozważne zachowanie. A ten proszę, siedzi sobie beztrosko w nieswoim domu, obsłużony drineczkiem i przegląda jakieś… cokolwiek to jest. – Jak ty… Nie, nie chcę wiedzieć. – Poddaje się, zabezpieczając znów broń i chowa ją do płaszcza. Nie ma to jak rodzinka, jeden lepszy od drugiego. No patrzcie tylko na niego, jak się rozgościł jegomość! Sebastian parska bezradnie, patrząc na ten obrazek. – Nalej mi, zaraz do ciebie przyjdę. – Nie czekając na odpowiedź, wychodzi z powrotem do przedsionka, by rozebrać się z płaszcza, a dalej kieruje się pod prysznic. Tyle dobrego, że trochę adrenaliny na powrót go obudziło, a chłodna woda dodatkowo orzeźwiła. Gdy wchodzi do pokoju, w którym czeka Ben, wygląda znacznie lepiej niż kilka chwil wcześniej, gdy wciąż nosił na sobie widoczne znamiona dopiero co skończonej pracy. Siada naprzeciwko kuzyna, łapiąc za przyszykowanego drinka. – Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany, ale następnym razem zostaw chociaż notatkę w korytarzu, żebym przypadkiem nie przestrzelił ci łba – radzi z przebijającym się przez głos rozbawieniem, bo ani nie chce tracić nerwów na taką głupotę, ani nie potrafi gniewać się na ludzi pokroju Bena. Jak już z kimś dobrze żyje, to zwykle ten stan rzeczy utrzymuje się niewzruszenie przez cały czas. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Dwie sprawy. Pierwsza: podtrzymywanie pozytywnych relacji familijnych stanowiło połowę sukcesu w idyllicznym życiu. Harmonijne funkcjonowanie najmniejszych komórek społecznych dawało wysokie prawdopodobieństwo nietaplania się w gównie, które rodzina mogła wydobyć na człowieka. Przyjaciele wbijali noże w plecy, ale gdy robił to ktoś, z kim więzy krwi w teorii powinny były łączyć, nie dzielić, afera wydawała się poważniejsza. Dzielenie kuzynostwa zdawało się normalnym w Kręgu, ale dzielenie nazwiska musiało być czymś unikalnym. Sebastian Verity, chociaż publicznie pozostawał blisko pięćdziesięcioletnim kawalerem, na którego posłusznie i z zaciekawieniem łypały podstarzałe panny i uboższe wdowy, miał w zanadrzu sekret i zdolności, skutecznie komplikujące wybranie sobie żony. Benjamin natomiast nigdy nie dopytywał o szczegóły jego pracy, tylko po to, by obserwować, jak na kolejnych przyjęciach na palcu kuzyna nie pojawia się obrączka. Wiedziałby zresztą o tym wcześniej. Nie wyobrażał sobie, by w jego skrzynce nie pojawiło się zaproszenie na ślub. Zwłaszcza że mieszkali cztery domy dalej. Zwłaszcza że pomimo różnicy wieku, potrafili ze sobą rozmawiać. Druga: miał dylemat. Ten pojawił się już 26 lutego, gdy nad Saint Fall zawisły karmazynowe chmury. Piekielnik gruntownie wyjaśniał z pomocą Göpfa Keplera z Obserwatorium Sfer Wyższych, że było to zjawisko czysto fizyczne, przyrodnicze i normalne, ale następujące po tym trzęsienie ziemi w Cripple Rock, wydarzenia na uniwersytecie, czy w końcu potworności, jakie dotknęły jego przyjaciół, to nie wydawało się zbiegiem okoliczności, a czymś okazalszym. Kto natomiast mógł zdawać sobie z tego sprawę lepiej niż doświadczony gwardzista? Drzwi otworzyła mu sprzątaczka, a po krótkim wyjaśnieniu kim jest — co powinna była wiedzieć — bez oporów wpuściła do środka. Ciuś-ciuś. Benjamin w tym momencie zamyślił, że będzie musiał poprosić Audrey, by jeszcze raz wspomniała gosposi i reszcie zatrudnionych na Willowside 10 o ich obowiązkach i panujących tam wytycznych. Butelka koniaku Hennessy, opakowany w plastik zestaw sushi i odpalony papieros, który wkrótce po tym, gdy usiadł na kanapie, wylądował w popielniczce, doskonale zgrywały się z wnętrzem. Kościół nie płacił aż tyle, aby można było utrzymać podobny dom, zdawało się więc jasne, że Sebastian dalej korzysta ze środków rodzinnych. Nie można było się mu dziwić, adwokat zrobiłby dokładnie to samo, gdyby nie fakt, że pracował na poszerzenie budżetu Verity. Ukłucie zazdrości nie nawiedziło jego krtani. Piętnaście razy bardziej wolał patrzeć na pochylającą się Collingwood, gdy przynosi mu kawkę bez mleczka i cukru, niż uganiać za kościelnymi zdrajcami. Potem ich bronił. Z największą przyjemnością. Kroki w korytarzu nasiliły się, lecz nim zdołał powiedzieć proste „dobry wieczór”, kuzyn z wyciągniętą bronią wparował do salonu, gdy przez jego oblicze emocje od skończonego skupienia, powoli ustępowały miejsca uldze. — Nie strzelaj — podniósł ręce wyżej z nieskrępowanym uśmieszkiem. — Przyniosłem sushi, nie zabijaj gońca. Nie sądził, że starszy Verity mógłby tak po prostu pociągnąć za spust. Najpierw myślał, potem robił — zaleta wszystkich mężczyzn o tym nazwisku. Uwijający się kuzyn, wyglądał, jakby ktoś przemielił go, a potem wypluł i skopał. Przemęczenie, złośliwie nieuprasowana koszula, źle ułożone włosy — potrzebował tego prysznica. Benajmin zgodnie z prośbą nalał mu zresztą koniaku do jednej ze znalezionych w barku szklanek, po czym rozsiadł się wygodnie na kanapie. Nogi wciąż w butach, położył na krawędzi stolika, poluźniając tym samym krawat. — Bo mam uwierzyć, że najpierw przeczytałbyś kartkę, a potem wyciągnął broń? — zaśmiał się bez trudu w tym sardonicznym komentarzu. — Wyglądasz potwornie. Chciałem cię zaprosić na golfa, gdy zrobi się ciepło, ale w tym stanie odstraszysz mi wszystkie kelnerki. Albo je przyciągniesz, bo będą liczyły na spadek po błyskawicznym zawale. Obie opcje są niedopuszczalne — palcem wskazał na zestaw surowej ryby z japońskiej restauracji. — Na szczęście masz mnie, a ja dbam o twój wikt. Jedz, musisz rosnąć silny i zdrowy. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Sebastian może i nie założył własnej rodziny, ani nigdy nie skupiał się na tym, by spełnić oczekiwania rodziców oraz najbliższych, ale bynajmniej nie znaczy to, że w jakimkolwiek momencie życia ignorował swoje pochodzenie. Pod tym względem żyje poniekąd w dwóch światach, z których jeden jest pełen napompowanych jegomościów oraz wystrojonych dam, zaś drugi to kupa smrodu, gówna i często niebywałego okrucieństwa. Różnicę między tymi światami odczuł najmocniej w wieku dwudziestu czterech lat, gdy dopiero co dołączył do gwardii. To wtedy właśnie dowiedział się brutalnie, że w istocie osoby z Kręgu traktuje się inaczej. Przedtem nikt nie miał odwagi mówić do niego tak, jak gnoili go oficerowie. To tyczyło się także niemagicznych, w końcu i oni nie mieli odwagi obrażać jednego z poważanej rodziny prawników. Ale w gwardii nikt nie patrzył na nazwisko, a już na pewno nie w kontekście przywilejów. Wylał się wtedy na niego niezły kubeł zimnej wody, ale najwidoczniej tego potrzebował. Dziś lawiruje między tymi dwoma światami z niewzruszoną swobodą i choć jako gwardzista ma w poważaniu czyjeś buty na stole, tak jako Sebastian z domu Verity zerka przelotnie na podeszwy kuzyna. Co oni wszyscy mają z tymi syrami na meblu, na którym stawia się jedzenie? Już widzi, jak Audrey pozwala mu w domu na takie naruszanie granic dobrego smaku i wychowania. I pewnie to jest przyczyna. Chłop sobie odbija u innych. Parska, słysząc niewybredne komentarze Bena, zajęty wycieraniem włosów ręcznikiem przewieszonym przez szyję. Panie drogi, jak dobrze się odświeżyć. Ma wrażenie, że nie brał prysznica od tygodnia, choć minęła niecała doba. Chętnie chwyta za sushi, nie kłopocząc się z pałeczkami – palce są równie dobre, a Sebastian zbyt głodny, by tracić czas na ich rozpakowywanie. — No, no, zaczekaj piętnaście lat, zobaczymy w jakiej ty będziesz formie — rzuca między jednym kawałkiem, a drugim, bez pardonu popijając to solidnym łykiem koniaku. Jutro musi być w kazamacie dopiero koło dwudziestej, więc może sobie pofolgować. — Obawiam się, że mój wygląd to najmniejsze zmartwienie, ledwie mam czas się wysrać, a co dopiero na golfa. Oblizuje krótko palce z sosu sojowego i z westchnięciem ulgi układa głowę na oparciu fotela, wtykając między wargi fajka. Paczkę rzuca Benowi, gdyby chciał spalić drugiego, a sam zaciąga się głęboko, z ulgą zaspokajając głód nikotynowy. Już chyba z godzinę nie palił. Może pół. Za długo w każdym razie. — Nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać na wiecu Williamsona. — W towarzystwie rodziny nie ma potrzeby, by unikać nazywania rzeczy po imieniu. — Jak życie? — Spodziewa się, że Ben przyszedł tu i czekał na Sebastiana z bardziej konkretnych powodów niż pogaduszki o niczym, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by skorzystać z okazji i zainteresować się dobrostanem bliskich. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Jak bardzo miałby różnić się świat czarnej gwardii dulczącej pod butem Kościoła Piekieł od świata Kręgu tkwiącego pod butem swoich seniorów? Bestialstwo wpisane było w politykę, równie nieprzyjemne co wyciek krwi z nosa. Nepotyzm nakazywał nie ruszać swoich. W całej karierze Benjamin nigdy nie brał udziału w sprawie przeciwko gwardziście, a tym bardziej nie słyszał, by dowolna została nagłośniona w periodykach. Ręka rękę myje, a swoich należy chronić. Zmęczenie i wieczna potrzeba sprostania oczekiwaniom. Pamiętał Barnaby'ego, który ukrywał siniaki na przegubach, a teraz jako pan glina zostawiał takie klientom kancelarii. Drobny ruch górnej wargi stał się widoczny, gdy wspomniał swoje słowa: nie martw się Williamson, laski kochają blizny. Te na jego dłoniach były niewielkie. Rozbiły się na mniejsze na wspomnieniach z Las Vegas, gotujących się mężczyzn wciśniętych w czarny samochód sunący krajową szosą i jednym skoku do wody Maxima, który zrujnował wszystko. Ta sama górna warga tym razem nie w grymasie, a rozbawieniu lustrowała jak Sebastian bez użycia złożonych obok pojemnika pałeczek, pochłania kawałek ryżu z surową rybą. Nietuzinkowe pomysły Japończyków. Wolał Japonki, bynajmniej nie te na stopach. Mina Benjamina wygięła się w odruchu, jakby chciała stwierdzić „O, ciekawe” w obserwacji starszego kuzyna. W gwardii zapomina się manier, ale to bez znaczenia. Ważne, że nie nabijał kawałków sushi na widelec. — Za 15 lat Cece będzie wyjeżdżać na studia. Jeśli faktycznie wdała się we mnie, tak jak twierdzi Audrey, to może się okazać, że zamiast łapania moich klientów, powinieneś zająć się wróżbiarstwem — wspomnienia okresu młodzieńczego były w Verity, tak żywe, jak obecny był w nim szczękościsk, kapryśne, ale systematyczne bóle zatok i obrzydzenie do rudych dziwek, które wylegiwały się na różowych materacach na środku motelowego basenu. Historia nieistotna, konkluzja była taka, że wolał blondynki. — Przepracowujesz się, kochany kuzynie. Kiedy chodzicie na emeryturę? W sądzie nigdy nie widziałem gwardzisty starszego niż 50 lat, a bynajmniej nie pamiętam takiego... — wniosek nasuwał się sam, ale odpuścił sobie formułowanie go. Niech ten wieczór będzie miły. — Wyobraź sobie. Ty, dom przy plaży. Może w Malibu? Nie? To chociaż Maywater. Trzy 21-latki, w garażu sportowe auto i wieczny, ale zasłużony odpoczynek — roztoczył przed gospodarzem wizję nieodległej przyszłości, o ile przyjdzie mu do niej dożyć. Kryzys wieku średniego przybywał nagle i wtłaczał się w życie nieskazitelnych amerykańskich obywateli, a tymczasem Sebastian tkwił jak gwóźdź wbity w ścianę, aby zawiesić na nim obrazek. Żadnych zachcianek, żadnych katastrof, żadnych odbiorów z izby wytrzeźwień o 2 w nocy, żadnego telefonu o 5 rano „Ben, śpisz? Skonfiskowałem trzy kilogramy koksu. Czy zechce się pan uraczyć?”. Nudy. Benjamin Verity nie lubił monotonii. — Ach tak, wiec. Efektownie zorganizowany, przemowa zaś stanowcza. Te dwie kobiety, z którymi przyszedłeś... Imani Padmore i Judith Carter, prawda? Twoje przyjaciółki? — mrugnął, bo chociaż zdążył poprzednio zainteresować się ich osobami u jednej z tych kobiet, która wie wszystko o wszystkich (droga Audrey, pytam o ich sylwetki z grzeczności), tak krotochwilne zainsynuowanie, że mężatka i wdowa mogłyby stać się powodem, że Sebastian przestanie być nudny na starość, przyszła mu z wygodą i rozśmieszeniem. Nawet jeśli nie — podtrzymywanie dobrych relacji pośród rodzin, z którymi Verity żyli relatywnie dobrze, było fundamentalną częścią rodziny. Kuzyn pomimo stronienia od najprzyjemniejszego zawodu świata, który życie omal poświęcił na kazania w Kościele, nie wymigiwał się od obowiązków. Należało go za to podziwiać. — No. Najadłeś się? — podniósł szklankę wyżej, odczekując, aż ten stuknie w nią swoją. Ponoć kiedyś w ten sposób wykrywano truciznę. Trunki z uderzających o siebie kielichów rozlewały się, a jeśli jeden został otruty — otruci byli wszyscy. Sebastian wiedział, że Benjamin mu takowej nie dolał. Benjamin wiedział, że w butelkach na barku Sebastiana był tylko porządny koniak, whisky i brandy (ten gin to do śniadania?). — 26 lutego — przeszedł do rzeczy. — Czerwona chmura nad Hellridge, jakiś syf w Maywater, pożar w Deadberry, uniwersytet taplający się w krwi, trzęsienie ziemi w Cripple Rock. Wydaje się tylko, że zapyziała dziura — Wallow — uszło z życiem. Czytałem Piekielnik, nie jestem idiotą. Warunki atmosferyczne? Nieudany rytuał? Cyt-cyt — zacmokał w dezaprobacie. Bajka była dobra, ale nie dla niego. Był adwokatem, szukał dziury w każdej powierzchni płaskiej i okrągłej z dwoma cyckami. — Nie zdradzaj mi tajemnic zawodowych, wiem, że tego nie zrobisz, ale chodzi tutaj o bezpieczeństwo mojej i twojej rodziny. O Audrey, Georgie i Cece. O mnie. Czy jesteśmy bezpieczni? Czy powinienem zainwestować w apartament w Nowym Jorku i spierdalać? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Uśmiecha się pod nosem pomiędzy kolejnymi leniwymi buchami, gdy kuzyn wspomina córkę. Sebastian może sobie tylko wyobrazić, o jaki ból głowy są w stanie przyprawić dzieci swoich ojców. Osobiście zna to tylko z perspektywy dziecka, a nie ma co ukrywać – nie był idealnym pierworodnym synem. Może i udało mu się nie wdać za młodu w żaden skandal, ale gdy ma się dwie córki i jednego syna, wystarczy, gdy ten obwieszcza, że nigdy się nie ożeni, aby nabawić się nerwicy. Tyle dobrego, że rodzice cudem doczekali się kolejnego syna i to zupełnie niespodziewanie, jakby Lucyfer chciał nagrodzić ich za te wszystkie nerwy, jakich dostarczył Sebastian. I wszyscy są zadowoleni. Emerytura? Parska krótko, patrząc na kuzyna znad szklanki jak na obłąkanego. Jego wyobrażenia to być może odzwierciedlenie własnych marzeń Bena i Sebastian zupełnie do nich nie pasuje – obaj to wiedzą. Sam nigdy nie czuł potrzeby oderwania się od codzienności, zaczerpnięcia dłuższego odpoczynku, wykupienia wakacji, a już na pewno nie widział siebie w otoczeniu dwa razy młodszych kobiet, których ktoś pozbawił resztek szacunku do siebie. A emerytura? Odejdzie na nią, gdy złożą go do grobu. Jeśli kuzyn nie widywał pięćdziesięcioletnich gwardzistów, to zapewne dlatego, że mało który Protektor dożywa tylu lat. Reszta zwykle w tym wieku zaczyna wchodzić na wyższe szczeble i powoli szykuje sobie gniazdko w ciepłym biurze. Docelowo i Sebastian widzi siebie na wyższym stopniu, ale z pewnością nie wyobraża sobie zrezygnowania z misji terenowych. Nie potrafiłby usiedzieć w miejscu i dać się zakopać w papierkach. Może właśnie dlatego ciepła posadka w kancelarii nigdy nie była mu pisana. Sebastian Verity lubi swoją codzienność i choć nie ma w niej nic nieprzyzwoitego, nie nazwałby jej również monotonną. Mało który gwardzista ma do czynienia z monotonią. Szczególnie teraz. Ale Ben naturalnie nie może wiedzieć tych rzeczy. I dobrze. Gwardia istnieje po to, by inni czarownicy nie musieli martwić się o swoje życie i bezpieczeństwo. Aby mogli szukać rozrywek i adrenaliny gdzie indziej, jeśli tylko zechcą. Na pytanie o Imani oraz Judith, Sebastian tylko kręci głową dla pomysłów kuzyna, nawet jeśli w tym żarcie czai się ziarnko prawdy. O którym Ben Verity, jak i reszta świata ma się nigdy nie dowiedzieć. Tym bardziej, że to, co zaszło pomiędzy nim, a Judith to tylko… Tylko co? Jeszcze nie wie. Ale to nie powinno się powtórzyć. Uderza szkłem o szklankę swojego gościa, a jego uśmiech zastyga lekko na twarzy, nie blednąc, choć wie, co wróży to „najadłeś się?”. I rzeczywiście, za chwilę słyszy słowa klucz: 26 lutego. Opiera się wygodniej o fotel, nie zdradzając swoją miną ani spięcia, ani żadnych konkretnych emocji, które mogłyby nakierować Bena, jak podchodzić do tych wszystkich wydarzeń i czy rzeczywiście jest się czym martwić. Spala spokojnie papierosa, słuchając kuzyna z rozluźnionym uśmiechem. Nigdy jeszcze nie stawił rodziny ponad obowiązki wobec Lucyfera i teraz również nie zamierza tego zrobić. Co nie znaczy, że ma tę rodzinę w poważaniu. Bynajmniej. Ich bezpieczeństwo jest dla niego ważne, po prostu nie jest priorytetem. Nie może siać paniki, nie może zdradzić, co dzieje się tak naprawdę ani wyrazić skali tego zagrożenia. Wierzy, że Ben dba jedynie o swój własny interes i nie rozpowie nikomu więcej, że lepiej zawijać się z Hellridge. Albo chociaż wysłać dzieci do dalekiej rodziny. Tylko dlatego mówi to, co mówi. — A czy komuś kiedyś zaszkodziły dłuższe wakacje? — Gasi papierosa i dolewa im obu alkoholu. Niestety, to musiałyby być bardzo długie wakacje. Apokalipsa dopiero się zaczyna. Ale nie może tego powiedzieć. Nawet jeśli chodzi o bezpieczeństwo rodziny. Wszyscy czarownicy staną w obliczu tego zagrożenia, nie ma równych i równiejszych. — Nie odradzam, ale — opiera się znów i raczy kolejnym łykiem rozgrzewającego koniaku — według mojej wiedzy nie ma powodów do paniki. Cokolwiek oznaczają te kataklizmy, Lucyfer ma nas w opiece — przypomina uprzejmie. Może i wspomniałby kuzynowi, kiedy warto wykorzystać dobre oferty wakacyjne. Gdyby tylko znał choć przybliżoną datę. Ale nie wie jeszcze, kiedy wyruszą na poszukiwanie Surtra. Gdy się dowie… Wtedy do niego napisze. Będzie wiedział, o co chodzi. — W każdym razie, jeśli wpadną mi w oko jakieś dogodne terminy na wakacje, dam ci znać. — To wszystko, co może zrobić dla własnej rodziny. Poprosi, by zabrali ze sobą Marcusa. A potem? Potem niechaj dzieje się wola Piekła. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Szacunek — przede wszystkim do siebie — to brednie dla niektórych warstw społeczeństwa. Poważać siebie mogą tacy ludzie jak Benjamin i jak Sebastian, ale nie dwie kurwy wypożyczone na jacht Deckenów z motelu przy drodze. Szanować można swego ojca, swojego brata (Benjamin nie miał braci). Można szanować kuzyna i z tego właśnie powodu znalazł się przy Willowside 14 wieczorową porą, kiedy lwia część dzielnicy szła spać ze swoimi żonami lub wspomnianymi wcześniej pożyczonymi kurwami. Usłyszał krótkie parsknięcie i sam nie omieszkał nie roześmiać się wtedy z pełną uprzejmością. Czy wizja była zbyt bajeczna? Starszy człowiek ze spokojem udający się na zasłużoną emeryturę to podobno nic kuriozalnego, a jednak Sebastian miał to — kolokwialnie mówiąc — w dupie, za wszelką cenę udowadniając sobie, że stać go na pracę w Kościele. Absurdalna konieczność. Głębia przeciwności losu. Arkadyjska utopia najgorszego sortu. Z tego też powodu Benjamin upił jeszcze trochę bursztynowego płynu, czując, jak ten wypala trzewia. To było przyjemne wypalanie. Gdyby nie, to by go nie pił. Racjonalne. Westchnął jeszcze ciężko. Najpierw raz, potem drugi. — Skoro nie przyjaciółki to, kto? Przypadkowe spotkanie? Zresztą, nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że takie kontakty mogą nam się przydać. Nam — rodzinie — nawet jeśli z kobietami. Zwłaszcza u Carterów miały one dużo do powiedzenia. Skok na główkę z obrębu samoświadomości, z dachu motelu przy szosie do Portland (kurwy nie skakały). Skok na główkę do basenu i do morza z jachtu, na którym lubił pić tylko alkohol i spoglądać na kobiety w bikini. Skok na główkę z gór w morze drzew, w morze liści lub koron. Suchych koron suchych drzew. Okropne drzazgi pozostawały poza wygodnymi wyobrażeniami Benjamina. Potencjalna adrenalina, którą ubóstwiał. Czemu więc jej unikał? Samoświadomość była tu winna (bezapelacyjnie). Skok na główkę z sukienki liliowe kwiatki, skok z futra z lisa albo innej norki. W dupie miał zwierzęta. W domu nie było. Nawet psy trzymał tylko na komisariacie. Jednemu z nich będzie musiał przypomnieć, że obecność Veritych na wiecu Williamsona była ważnym punktem programu i nie powinna zostać zapomniana. Była ich aż trójka, a kto wie, czy nie więcej gdzieś w tyle. Trójka stojąca pod samą sceną. Cabota zabrakło, ale to było jasne. W życiu nie przyjechałby z Salem po to, żeby świętować potencjalne zwycięstwo w wyborach Ronalda Williamsona. Ewentualnie, żeby go otruć. Verity lubił współpracować z kuzynem zwłaszcza w sądzie, kiedy było jasne, że gdy Astaroth zasiada w ławie przysięgi to wyrok będzie po stronie Veritych. Nie miało znaczenia czy prawomocny, czy nie. Nawet niewypowiedziany. Zresztą, Benjamin potrafił wygrywać. Był stworzony do tego i to mu się należało. A skoro mu się należało, dlaczego zwycięstwo miałoby trafić do kogokolwiek innego? Kiedyś zastanawiał się, czemu Sebastian nie poszedł tą drogą. Rozmyślał też teraz, spoglądając na swojego kuzyna, gdy ten kończył akurat jeść sushi palcami. Mógłby westchnąć ciężko niczym strudzony ojciec, zastanawiając się nad przyszłością swoich dzieci, tylko że Sebastian nie był dzieckiem. Wręcz przeciwnie. Był starszy i to znacząco. Skoro nie był dzieckiem, to być może też wykonał ten skok z gór samoświadomości i zorientował się, że nie każdy wybór, jakiego w życiu dokonał, był słuszny. Przystojna twarz, cyniczne, aczkolwiek eleganckie podejście do życia, pasja — wszystko przydałoby się w kancelarii. On tymczasem służył w kościelnych strukturach. Cóż. Szanował ten wybór na tyle mocno, jak dalece pozwalała na to samoświadomość. Bardzo. Tymczasem byli w stanie uraczyć się swoim gronem, napić alkoholu, zjeść, porozmawiać, siedzieć na wygodnej kanapie, nie przejmując się losem dwóch wypożyczonych kurew, które były chuj wie gdzie. Papieros dogasał w ustach. Tytoń żarzył się na pomarańczowo, a Beniamin słuchał. To nie jest częste zjawisko. Słuchał. Słuchał uważnie i z premedytacją. Nie po to znaleźć w tej całej wypowiedzi coś, do czego można się przyczepić. Coś, co może złapać dla własnej wygranej. Słuchał, aby zrozumieć, co tak naprawdę miało miejsce przeszło 2 tygodnie temu w Hellridge. Benjamin pierwszy słuchający ludu. W życiu. Nie spodziewał się, że kuzyn zdradzi cokolwiek więcej. Nie wymagał tego i nie chciał. Nie zamierzał też udawać, że to możliwe, chociaż miał setki sposobów na wydobywanie informacji na sali sądowej. Językiem. Poza salą wykorzystywał do tego język Collingwood. Wiedział jednak, że nie jest w stanie poznać wszystkich tajemnic kościoła czy kapłanów, czy nawet gwardzistów. Chciał jednak poznać to, co mówił Sebastian i to, co usłyszał, zupełnie mu się nie spodobało. Wystarczyło pierwsze zdanie. Bzdura. Głupota o wakacjach. Informacje o tym, że nie ma żadnych powodów do paniki, wcale nie uspokoiły Benjamina, który patrzył na kuzyna z niezbędną doża niepewności, ze zmrużonymi oczami, tak jakby chciał spytać „Co ty pierdolisz?”. Skoro mówił na temat dłuższego urlopu, to znaczy, że istniały powody do paniki. Nie wszyscy musieli o tym wiedzieć, ale Benjamin Verity to nie wszyscy. Był zbyt wyjątkowy. — Właściwie to dawno nie byłem w Hamptons... — wspomniał. — Otoczenie staje się irytujące, zwłaszcza gdy taka jest społeczność. Kiedy ludzie nas wkurwiają, to w istocie można myśleć o ucieczce albo przegonieniu ich. Ciężko jest w Maine narzekać na pogodę, klimat czy tłumy. Przysięgam ci, Sebastianie, jeśli to Fogarty, to sprzedam duszę, żeby być oskarżycielem w ich sprawie. Po pierwsze — taka sprawa doskonale wyglądałaby w portfolio. Po drugie — to były prywatne niesnaski sprzed 100 lat historii. Po trzecie — kto, jeśli nie on? Nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi, bynajmniej nie takiej, która miałaby względny sens, ale na wszelki wypadek na krótki moment zamilkł, by dać kuzynowi tę możliwość, nim zaczął ponownie: — Wiesz co? Może Williamson to naprawdę najlepszy wybór dla tego miasta, patrząc na okoliczności i potencjalne spontaniczne wakacje? Aż chciałoby się zostać, by sprawdzić, jak sobie poradzi... Williamsonowie nie są idiotami, być może nadchodzi nowa era dla tego miasta. Znasz Barnaby'ego Williamsona? |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
— Dobre znajome — odpiera z niewzruszoną swobodą, celowo insynuując tonem, że ze wspomnianymi paniami łączą go jedynie kontakty, które należy pielęgnować w towarzystwie Kręgu. Sebastian pomimo innych priorytetów w życiu, stara się nie zapominać o swojej pozycji – nie jest to trudne, gdy pod kazamaty zajeżdża świeżutkim Rolls Roycem, a potem wraca do domu, gdzie czeka syty obiad przygotowany przez gospodynię. Te przywileje nie są darmowe – zostałyby mu odebrane, gdyby nie spełniał choć minimum wymagań, jakie stawia się przed członkami Kręgu. Dlatego choć nie jest to jego nadrzędny cel, stara się z należytym szacunkiem do tych obowiązków podchodzić, a tym samym pielęgnuje stosunki, które mogą być dla rodziny korzystne. Nestorem rodu z pewnością nie będzie, jednakże chętnie wspomoże tak obecną, jak i przyszłą głowę rodziny, która – choć dopiero po Lucyferze – niewątpliwie jest dla niego ważna. Sebastian widzi reakcję Bena na swoje słowa – niedowierzanie zupełnie nieskrywane w czujnych oczach, nawykłych do wypatrywania kłamstw u rozmówców. Verity nie ulega sile spojrzenia, udając, że go nie zauważa. Kuzyn z pewnością jest już przyzwyczajony do tego, że Sebastian lubi strzec swoich tajemnic, a już z całą pewnością wtedy, gdy te dotyczą czegoś większego niż jego skromna osoba. Jest ostrożny w tych kwestiach, często nader ostrożny. W przypadku spraw gwardii. Gdy jednak chodzi o Kowen, ostrożność ta wzrasta jeszcze mocniej. W końcu sprawy Kowenu to tym samym sprawy samego Lucyfera. Ben wie, czego spodziewać się po Sebastianie, dlatego rozsądnie decyduje się zejść na inny, bezpieczniejszy temat. „Być może nadchodzi nowa era dla tego miasta” – bingo, kuzynie. Nowa era dla tego miasta. Nowa era dla tego stanu. I nowa era dla całego świata. Czas, w którym łaska Lucyfera otoczy każdego z osobna ciepłym kożuszkiem, Piekło się otworzy, a Pan ostatecznie i na wieki zapanuje nad plugawym Gabrielem, udającym Boga. Czy Williamson u władzy jest dobrym wyborem? Bardzo możliwe. Jest przecież czarownikiem. Dolewa im obu alkoholu, unosząc na Bena wzrok, gdy ten wspomina Barnaby’ego. — Znam, siedzi w policji — niby to przywołuje nazwisko z pamięci. Nie jest przecież wielką tajemnicą, że gwardia jest w ścisłym kontakcie ze służbami. Tego nie da się uniknąć. A fakt, że Barnaby’ego Williamsona Sebastian sam wciągnął do gwardii, szkolił, dawał wycisk, a potem ze znajomą dumą patrzył, jak ten awansuje na oficera? To musi pozostać niewypowiedziane. — Williamson na stołku na pewno będzie działać w naszym interesie. A że przy okazji głównie w swoim, to swoją drogą. Myślę, że ma duże szanse na wygraną. Nie wszyscy ich lubią, ale nie da się zignorować pozycji, jaką mają w Kręgu, więc spodziewam się, że zyskają spore poparcie — wnioskuje, wlewając w siebie kolejne dawki alkoholu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Dobre znajome. Wystarczyło. Aż nadto. — Zastanawiam się, czy mógłbyś mnie przedstawić pani Carter? — powiedział od niechcenia, wzrok zawieszając na kuzynie. Rzecz jasna bez podtekstu. — Carterowie nie żyją zbyt dobrze z większością rodzin w Kręgu i sądzę, że najwyższa pora to zmienić. Cripple Rock przeszło... cóż... drastyczną przemianę, że tak sobie pozwolę zażartować. To odpowiedni moment, by to z nimi omówić i kto wie... Może wspólnie pracować dla dobra naszej małej osobliwej społeczności? — wargi rozszerzyły się w zniewalającym uśmiechu. Każdy kieł — biały jak ściana — został odsłonięty. Wampir wbiłby go w ciało ofiary, rozerwał ją na strzępy, rozrzucił resztki wokół. Benjamin znacznie bardziej szanował posiłki, zawsze korzystając z odpowiednio widelczyka, każdorazowo polerowanego przez orszak kelnerów. Verity i wampir wcale się nie rymują, a podobieństwo przez zawód to tylko mrzonka. Nie. Prawda, ale ukryta. Nieukryta, jawna. Nie ma znaczenia. Maluśki statystyczny obywatel mógł pluć pod drzwi kancelarii, rugając w duchu, że każdy adwokat to sukinsyn, a jedyne, na czym im zależy to wygrana i pieniądze. Nie pomyliłby się nawet odrobinę, lecz zapomniał dodać „ambicja”, bo to ona kierowała zastępem podobnych Benowi. Ciążyła na zmęczonym karku, wyginała plecy w garb, a postanowienie o zwycięstwie było zbyt silne by mogła z nim konkurować sama Genevive Verity. Jaki w tym cel? Brak porażki. Brak porażki to największa i najdostojniejsza nagroda. Jak jednak myśleć o tak prozaicznych kwestiach, gdy wokół pojawia się zagrożenie? Benjamin stał się go świadomy jakiś czas temu, dzisiaj zaakceptował swoje domysły i pozostawało unieść wyżej brwi. Plątany tajemnicą adwokacką zbyt blisko kooperował z gwardią w konfliktach cywilnych i sprawach blasfemii, by spodziewać się, że ci smutni panowie w czarnych garniturach zechcą powiedzieć więcej, niż jest wymagane. Łudził się, że z rodziną jest inaczej, zresztą przekonując się o tym na kanapie Sebastiana. Dobrze było myśleć, że krew Verity jest w nim na tyle silna, że nie zostawi rodziny na pastwę losu. Zmiany musiały się dokonać. Kandydatura Ronalda Williamsona była kapitalnym pierwszym krokiem. Coraz cięższe zjawianie się Salem w tej okolicy rodziło pewne problemy, a odpowiedni człowiek mógł przeciągnąć je w czasie. Ostatecznie na koniec dnia i tak chodziło o to, kto więcej się nachapie. — Jestem niemal przekonany o wygranej. Jeśli utrzyma obecny poziom kampanii, to na pewno. Musiałoby zdarzyć się coś tragicznego, a jego konkurencja musiałaby to wykorzystać na swoją korzyść. Jak obydwoje wiemy Elbert Adams nie będzie do tego zdolny. On ma cheesburgera zamiast mózgu. Williamsonowie to dobra inwestycja. Barnaby też. Nie znam drugiego tak odpowiedzialnego człowieka — paskudny fałsz wypowiedziany z lekkością. Benjamin chwycił pałeczkami jeden z kawałków sushi z talerza kuzyna, z odrobiną sosu sojowego i wasabi wkładając go do ust. A gdy skończył jeść, przemówił: — Ufam mu, ale to o co cię poproszę, powinno zostać w rodzinie. Tylko między nami. Jest taka kancelaria w Salem. Occult Legal Services, to mały oddział składający się głównie z odrzutów, których nie przyjęliśmy do nas. Ostatnio jeden z nich — Orion Thaumaturge — napsuł mi krwi, kradnąc jednego z moich nowych klientów, któremu zaoferował niższą stawkę. Normalnie bym się tym nie przejął, ale to sprawa honoru rodziny. Nie chciał wypowiadać prośby głośno — jak miałaby brzmieć? Zabij Oriona, wsadź go za kraty? Oficjalny konflikt nie wchodził w grę, rozwój Occult Legal Services też nie. To Sebastian, stojąc po stronie rodziny i prawa, miał sam wiedzieć, jaka będzie najlepsza droga do ukrócenia tamtej kancelarii. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Na kolejne wspomnienie Carter reaguje tak samo, jak za poprzednim razem – bez szczególnego entuzjazmu i bez zaskoczenia, bowiem prośba kuzyna nie jest wcale taka zaskakująca. Carterowie w istocie są drzazgą w palcu dla wielu rodzin, więc zyskanie ich przychylności nie może działać na niekorzyść. Obustronną oczywiście. Verity w zasadzie zmonopolizowali czarodziejskie prawo dla siebie, tylko głupiec wzgardziłby ich względami, gdyby tylko zyskał okazję do ich zdobycia. Nie każdy ma tę szansę. Jeśli zaś Sebastian drobnym zaaranżowaniem spotkania dwóch przedstawicieli tych nazwisk miałby przysłużyć się do umocnienia tak pozycji Benjamina, jak i pozycji Judith, nie widzi absolutnie żadnych przeciwwskazań, by tego nie zrobić. Jak Judith Carter dogada się z Benjaminem Veritym, to już zupełnie inna kwestia, o którą na szczęście Sebastian się troszczyć nie musi. Niech chłopak próbuje, w końcu nikt nie mówił, że będzie łatwo. — Mógłbym — zgadza się swobodnie. Gdzie i w jaki sposób – to pozostawia kreatywności kuzyna. Gdyby miał być szczery, musiałby przyznać, że nie potrafi wyobrazić sobie ustawionego spotkania biznesowego, czy czegokolwiek o tym charakterze z udziałem Carter. Może to kwestia tego, że zna ją od innej strony. Sebastian uśmiecha się lekko, leniwie, przez całą wypowiedź Bena, kiedy to ten wychwala Williamsonów, a w szczególności jednego z nich. Mimika Sebastiana nie zmienia się na wspominkę młodego Williamsona, choć ma ochotę zaśmiać się głośno na zaznaczenie szczególnego poczucia odpowiedzialności. Nie żeby uważał Banaby’ego za nieodpowiedzialnego, ale… Ale. Najwidoczniej pochwały rodzinki Williamsonów są tylko wstępem do czegoś zupełnie innego. Do wprawnego podejścia Sebastiana, na które nie może odpowiedzieć „nie” i tak po prostu kuzyna zbyć. Zna te zagrywki, ale daje mu to tylko tyle, że daje się na nie złapać z pełną świadomością tego, co robi. Czy chciałby móc powiedzieć o sobie, że jest bez skazy, a układy Kręgu obserwuje z dystansu? Może. A może nie. Jakby nie było, nie może tak powiedzieć. Jest częścią tej machiny. Wzdycha ostentacyjnie, choć wie, że Benjamin już sugerując swoją prośbę, doskonale wie, w jakiej sytuacji stawia Sebastiana. Co nie znaczy, że ten nie może mu dać odczuć to nieco mocniej. Dolewa alkoholu, a upiwszy łyk, opiera się ciężko o oparcie i w końcu z cieniem rozbawienia odpowiada. — Masz coś na niego? Cokolwiek? — Nie jest przecież pierwszym lepszym zbójem, a już na pewno nie zabójcą na zlecenie. Jeśli ma coś wskórać, musi mieć choć zalążek powodu, by zacząć działać pod przykrywką prawa. Z drugiej strony, jak wiadomo, każdy prawnik ma coś za uszami. Szczególnie ten, który próbuje konkurować z Veritymi i nie zwija interesu po tygodniu. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Uśmiechem odsłonił szereg prostych zębów. Mógłby kąsać nimi zwierzynę, rozszarpać jej mięso na części, zalać się krwią. Mógłby wbić kły w cudzą krtań i przegryzać tak długo, jak długo będzie dyszeć. Zadowolenie wypisał sobie na twarzy razem ze zmarszczkami pod oczami, które pojawiły się tam ledwie kilka lat temu. To wszystko wina kokainy. Jeśli by jej nie zostawił, byłby nieśmiertelny. To wszystko wina Audrey. — Doskonale. Wesley Carter jest dla mnie zbyt nieokrzesany i jakiś taki niezgrabny w słowach, a ona wydała się, hm... Jakby to ująć... Racjonalna? — powiedział z braku innego lepszego słowa. Sensowna. Seksowna? Być może. Nieokrzesana? Również. — Lepiej będzie przejść z nią na oficjalny ton, czy wprowadzić element koleżeństwa? Ma jakieś wady? Zalety? Pytał, nie zastanawiając się nad relacją kuzyna z Carter. Znali się i to wystarczyło, by móc określić te podstawowe kwestie. Znali się i to wystarczyło, by Benjamin mógł rozpocząć pertraktacje. Genevieve była zbyt zapatrzona w czubek własnego nosa, aby odkryć potencjał drzemiący w Kręgu. Poznawał go przecież od lat. Paganini z taką łatwością sięgający po broń, van der Decken częstujący przyjaciół kreskami białego pyłu i w końcu Williamson — którego zresztą mieli szansę omówić — zatrzaskujący wszystkich tych złych, brzydkich i niedobrych. Koniunkcje przyjaźni miały potężną moc. Społeczeństwo to Krąg. Społeczeństwo to my. Reszta to pył. Orion Thaumaturge — śmieć — to kurz. — Nic szczególnego. Biorą sprawy konfliktowe, Thaumaturge specjalizuje się zwłaszcza w atakach rytualnych — zaczął słowem wstępu, gdy brak niezgody Sebastiana oznaczał w myślach Benjamina wyraźną zgodę. — Nie wiem, może nieprawidłowo wypełnione zeznania podatkowe? Kancelaria odprowadza odpowiedni fundusz na Kościół, a oni? — zgadywał. — Dlatego cię potrzebuję, mój drogi kuzynie. Wiem, że jesteś w stanie wydobyć nawet z podziemi brudy na tego skurwysyna. Z tego, co wiem, jego żona — Alice — często podróżuje do sanatorium Nostradamusów. Jeśli małżeństwo jest szczęśliwe, to dlaczego jeździ sama? — pytanie retoryczne. Żadne małżeństwa nie były szczęśliwe. To wynikało z definicji. — Myślę, że ją napierdala, ale oczywiste, że nie założy mu sprawy — a Kościół samodzielnie nie pociągnie go do odpowiedzialności. Zakopanie żywcem? Kraty w Kazamacie? Telefon do przyjaciela z Salem, który mógłby podpalić Occult Legal Services? Liczyło się wykonanie, a nie miał wątpliwości, że Sebastian doskonale sobie z nim poradzi. Zapewne zaskoczy swoją kreatywnością, szerokim zrozumieniem półświatka, całego światka i w końcu — prawa. Prawo — obskurna kochanko. |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła
Sebastian Verity
ODPYCHANIA : 25
SIŁA WOLI : 24
PŻ : 192
CHARYZMA : 9
SPRAWNOŚĆ : 9
WIEDZA : 8
TALENTY : 19
Nie do końca rozpoznaje uczucie, które ogarnia go, gdy jest zmuszony na dłużej zatrzymać się myślami przy Carter. Niewygoda, dyskomfort, niepewność? Zapewne nie byłoby problemu, gdyby Ben zadał swoje pytania dwa, trzy tygodnie temu, zanim doszło do nocy, do której nigdy nie powinno dojść. Wraz z Carter są dorosłymi ludźmi, to, jak skończyła się tamta popijawa, nie powinno zaprzątać im zbyt mocno głowy, nawet jeśli ze względu na swoje stanowiska oraz pochodzenie nie mają tego przywileju, by nie martwić się potencjalnymi konsekwencjami takich szczeniackich w swoim wydźwięku wybryków. — Ma wady. Ma zalety — stwierdza na początek, upijając łyk alkoholu i przez chwilę wydaje się, jakby na tym miał skończyć temat Carter. Zaraz jednak kontynuuje z całą swobodą, na jaką go stać, pomimo powracających do głowy wspomnień. — Daruj oficjalny ton i kurtuazję, bo cię wyśmieje albo szybko spławi. Ale nie bądź bezczelny, bo równie szybko sprowadzi cię do pionu. — Czy to podsumowywało wady i zalety Carter? Patrząc przez pryzmat etykiety i atmosfery Kręgu, Judith nie jest najłatwiejszą osobą. Sebastian co prawda nie miał z nią do czynienia w zbyt wielu oficjalnych sytuacjach, ale już za młodu, mimo że z pewnością ich obu uczono kultury i szacunku do drugiej osoby z wyższych warstw społecznych, Carter się nie pierdoliła. Nie flirtuj z nią, nie tylko nie zauważy, ale jeszcze pomyśli, że coś ci dolega – powstrzymuje się w obawie, że Ben mógłby sobie coś pomyśleć. A przecież to nie tak, że Sebastian kiedykolwiek z Carter flirtował. — Jest bezpośrednia, sam oceń, w jakich kategoriach to widzisz. — Dla Sebastiana to zaleta, ale umysł gwardzisty działa inaczej. — Jak czegoś od niej chcesz, to lepiej wyłóż karty na stół, zamiast bawić się w podchody. — Na tym temat Carter musi się wyczerpać. I tak powiedział na tyle dużo, że po wszystkim czuje potrzebę zwilżenia języka kolejnym łykiem alkoholu. Sam nie zdawał sobie sprawy z tego, jak łatwo może mu przyjść mówienie o osobowości Carter. Znają się lepiej, niż przypuszczał i nie jest nawet pewien, kiedy udało im się tak zrozumieć swoje charaktery. Temat Thaumaturge paradoksalnie jest dla Sebastiana łatwiejszy, choć wcale nie będzie taki w praktyce, jeśli tylko nie postanowi zlać prośby kuzyna. Gwardia ma roboty po łokcie, do tego dochodzą sprawy Kowenu i apokalipsa – ciężko będzie wcisnąć między to wszystko sprawę jakiegoś podrzędnego prawnika. Ale nie zamierza odmówić kuzynowi – rodzinie należy pomagać, gdy zachodzi taka potrzeba. Kogo ma na siłę wciskać w kalendarz, jeśli nie innych Veritych? — Zobaczę co da się zrobić. Ale nic nie obiecuję. — Ile razy tak robił, a potem nienagannie dotrzymywał (nie)obietnicy? Kwestią kluczową pozostaje to, czy Thaumaturge rzeczywiście ma coś za uszami – tylko wtedy Sebastian będzie w stanie podjąć stosowne działania. Moralność nie pozwala mu na podłożenie świni, która doprowadzi niewinną osobę do własnego kąta w kazamacie lub, co gorsza, do śmierci. |
Wiek : 49
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : Starszy Oficer (Protektor), Czarna Gwardia
Benjamin Verity II
ODPYCHANIA : 15
SIŁA WOLI : 5
PŻ : 169
CHARYZMA : 28
SPRAWNOŚĆ : 7
WIEDZA : 20
TALENTY : 3
Być może gdyby spędził z Sebastianem tyle czasu co Marcus (czyli ile? Pierwsze lata swojego życia, bo następnie starszy brat postanowił ruszyć w nieznane i na zawsze przerwać własną nitkę tak szanowanej rodziny?), rozpoznałby dziwny zryw w oczach mężczyzny. Tymczasem Benjamin analizuje je pod kątem politycznej świadomości starszego kuzyna. Już dawno wypadł z koniunkcji i systematycznego planowania ekspansji Verity nie tylko na Hellridge (czy ktokolwiek mógłby im tutaj zagrozić? Wątpliwe), ale też całe Stany. Już dawno zajął się praktyką, działaniem — wciąż za kulisami — takim, by uciszać nieprzyjaciół, roztaczać aurę sprawiedliwości. — Stary kawaler — szeptały kwoki na balach. — Stary, ale jary — odpowiadały młódki. Na chwilę uniósł brew na pierwsze słowa. Każdy miał wady i zalety (z wyjątkiem Benjamina — tego drugiego — bo on miał tylko i wyłącznie zalety). Na szczęście język Sebastiana się rozplątywał, nawet jeśli nieznacznie. — Czy ja kiedykolwiek byłem bezczelny? — rozbawienie na ustach to potwierdzenie ironii. — Zrozumiałem. Bezpośredni, nastawiony na pragmatyczną rozmowę bez lania wolny — pokiwał głową. — Doskonale. Cenię sobie ludzi, którzy potrafią rozmawiać konkretami, a już zwłaszcza kobiety. Rzadko spotykane... Nawet jeśli świetnie radził sobie w lawirowaniu pomiędzy uczynnymi komplementami a wymuskanymi gestami dłoni trzymającej widelczyk do ryby, tak położenie kart na ławę było najprzyjemniejszą częścią negocjacji. To oraz ten moment, w którym druga osoba lamie się pod naporem argumentów. Nie było już odwrotu. Nie poznał wcześniej pani Carter, a zaproszenie jej do tańca na balu zdawało się doskonałym pretekstem, przynajmniej do momentu tej rozmowy. Teraz rozmyślał nad krótkim spacerem, nad przyniesieniem jej koniaku, nad silnym uściskiem dłoni. Pertraktujmy. — Oczywiście — zmrużył oczy, wyginając usta w uśmiechu, który miał oznaczać zgodę. Mówiąc następne słowa, zmierzył spojrzeniem pomieszczenie, jakby przypominając sobie jego rozkład. — To nic istotnego, nie jest dla mnie aż tak ważny, ale potrafi napsuć krwi — wrócił wzrokiem na twarz starszego kuzyna. Naszą krew. — No, to skoro się najadłeś, napiłeś i umyłeś, to możemy obejrzeć mecz. z tematu x2 |
Wiek : 33
Odmienność : Czarownik
Miejsce zamieszkania : North Hoatlilp
Zawód : adwokat twój i diabła